Staram się dodawać nowe posty w niedziele. Staram się.



Zakończono tłumaczenie No.6.


Dziękujemy za wszystkie podziękowania. To był miły rok z hakiem. I późniejszy rok. I chyba jeszcze jeden. Te dwa późniejsze składały się z czytania Waszych komentarzy. I tak dzięki.

(Do pań profesor jeśli przypadkiem odwołam się do tego na maturze: przepraszam, ja naprawdę tłumaczyłam to w gimnazjum. Ale prawdziwa książka istnieje. Obiecuję.)


Wszystkie rozdziały można znaleźć w zakładce ,,No.6''/,,No.6 Beyond''.


Kup powieść i mangę w oryginale, wspomóż panią Asano.


Tłumaczenie: Kuroneko
Korekta: Ayo, Dżun

czwartek, 4 października 2012

Tom IX: Rozdział 1

((Wybaczcie timing, matki potrafią człowieka w kluczowym momencie skrzywdzić. Tak jak horriblesubs mnie czekającą na pierwsze odcinek K w godziwej jakości ._. ...może jak wrócę będzie ;-;))


Rozdział 1
Coś, co powiedzieć mogę, że widziałem

Panie, przychodzęć oznajmić
Coś, co powiedzieć mogę, że widziałem,
Ale sam nie wiem, jak powiedzieć.
Makbet, Akt V Scena V

Spadali. Spadali niemal prosto w dół.

Lecieli szybciej, niż Shion się spodziewał. Wiedział, że to niemożliwe, ale słyszał wiatr. Ten sam wiatr, co tamtej burzowej nocy.

To był 7 września 2013 roku - dwunaste urodziny Shiona. Bezpośrednio w Święte Miasto No.6 uderzył huragan. Deszcz wbijał się w chodniki, a wiatr ryczał. Drzewa w ogrodzie wyginały się tak mocno, że liściaste gałęzie łamały się, porywane w powietrze. Huragan był niesamowicie silny i dotkliwy z tych, których nie widziano od lat, jednak Shion był przekonany, że nikt w Chronosie nie czuł się ani odrobinę zagrożony czy niespokojny. Tak samo jak on i jego matka.

Takie było No.6. Utopia stworzona ludzką mądrością i rozwiniętą technologią. A w tej utopii Chronos uchodził za najwyższy rangą, gdy przychodziło do luksusowych rezydencji; dzielnica, w której wolno było mieszkać tylko wybranym. Katastrofy naturalnie nie miały prawa jej niepokoić.

Nikt nie miał co do tego wątpliwości. Nawet jeśli wolno im było wierzyć inaczej. 

„Tamtej burzowej nocy, otworzyłem okno”.

„Dlaczego?”
- zastanawiał się czasami. - „Dlaczego otworzyłem to okno? Dlatego że ekscytowało mnie szaleństwo natury, pobudzało mnie to, a może to był jedynie nagły impuls? Otworzyłem okno, by krzyknąć. Krzyczałem jakby wylewając z siebie całą swoją dzikość. Czułem, że gdybym nie wrzeszczał jej, rozpadłbym się na kawałki. Na własny sposób bałem się zostania złapanym w pułapkę i oswojonym przez No.6”.


„Mglisty strach - być może coś, czego nie znasz, Nezumi”.


„Zdawało mi się, że się duszę. Byłem przerażony. Chciałem krzyczeć”.


„To dlatego otworzyłem okno, prawda?”


„Nie”.


„To nie to”.


„Ty mnie wzywałeś”.


„Słyszałem ten wołający mnie głos - twój głos”.


„Przeczołgiwał się pod wiatrem, przedzierał przez deszcz, by do mnie dotrzeć”.


„Wzywałeś mnie, a ja byłem przez ciebie wzywany”.


„Dlatego otworzyłem okno na oścież”.


„Wyciągnąłem ramiona w poszukiwaniu ciebie”.


„Śmiałbyś się z tego? Ten zapierający dech w piersiach uśmiech pojawiłby się na twojej twarzy, wyśmiewałbyś mnie? Z rozdrażnieniem pokręciłbyś głową na ten swój pełen gracji sposób?”

„Co byś powiedział?„- Bezsensowne fantazje. Jesteś pewien siebie jak kiepski artysta po namalowaniu nowej pracy” - wyplułbyś mi te słowa w twarz? Pewnie tak. Śmiało, śmiej się. Możesz to mieć za moje urojenia; nie obchodzi mnie to”.


„Ale taka jest prawda”.


„Wezwałeś mnie, a ja cię wysłuchałem. Wyciągnąłem do ciebie dłoń, a ty ją chwyciłeś. Otworzyłem okno, by móc cię spotkać”.


„Taka jest nasza prawda, Nezumi”.


Hałas dzwonił mu w uszach. Nie przypominał wycia wiatru. Słyszał dźwięk zjeżdżania w dół plastikowej rury. Jednak  jeśli to nie był zsyp na śmieci, a tunel do piekła?

Nagle zaczął tracić świadomość. Wszystkie rany, jakie odniósł, rozsiane po całym ciele, pulsowały gorącem. Siły go opuściły. 


„Pójście do piekła nie brzmi tak źle, jeśli będziesz tam ze mną. Powinienem więc przestać się opierać? Dlaczego po prostu nie poddam się i nie przestanę walczyć, rzucać się, chcieć przeżyć?”

„Jeśli teraz odpłynę, uwolnię się od tego bólu i zmęczenia”.


Shion zamknął oczy. Ciemności wokół niego zblakły jeszcze bardziej.


„Po prostu... po prostu...”  


 - Ugh - jęknął cicho Nezumi. Jego głos wbił się w uszy Shiona. Niczym błyskawica rozświetlająca nocne niebo, rozdarł ciemności odbierające Shionowi świadomość.

„Cholera” - Shion przygryzł wargę, zadając sobie ból. 


„Ty kretynie, nad czym się jeszcze zastanawiasz? Nie możesz się teraz poddać. Żyj. Przetrwaj. Mamy dokąd wrócić i musimy się tam dostać w jednym kawałku”.

Przysiągł to sobie. Przysiągł, że będzie chronił Nezumiego aż do końca i że przetrwają razem. 
Jego dłoń się ześlizgnęła. Jej wnętrze znaczyła krew Nezumiego. Czarna myszka wyskoczyła z jego kieszeni, by popędzić w dół po ścianie szybu wraz z nimi. Nie spadała; zdecydowanie biegła.

„Tsukiyo, liczę na ciebie. Powiedz Inukashi, że żyjemy”.

Shion wbił stopy w ścianę, zaciskając zęby. Włożył w to całą siłę, jaka mu jeszcze pozostała. Jego kości zachrobotały. Szybkość z jaką spadali jakkolwiek zmalała. Czół, jakby jego kości krzyczały z bólu. 


„Cholera, nie poddam się jeszcze”. - Shion przygryzł mocniej wargę. Nie czuł smaku krwi. Jego język stał się już głuchy na metaliczny posmak.


„Inukashi... Inukashi, pomóż nam”.

„Inukashi!”

***

Rikiga kaszlał gwałtownie. Wreszcie doszedł do siebie, oddychając głęboko.

 - Inukashi, już nie mogę. To mój limit.

 - Limit czego? - zapytał krótko Inukashi.

 - Nie mogę oddychać. Masz zamiar mnie tak udusić?

 - Co mi dobrego przyjdzie z uduszenia cię, staruszku? Co, zostawisz mi jakiś gigantyczny spadek? Wszystko, co po tobie zostanie, to pewnie tylko sterta pustych butelek.

 - Hmf. Nawet tego bym ci nie zapisał.

Jednak pomimo narzekań, Rikiga nie próbował migać się od pracy. Wciąż przenosił materace pod otwór zsypu na śmieci. Z każdym kolejnym ułożonym na miejscu, Rikiga zaczynał kaszleć na moment, nabierał gwałtownie powietrza i świszczał, po czym narzekał od nowa.

Dym zalał pomieszczenie konserwacyjne. Miejsce zbiórki śmieci nie było wyjątkiem; niemal całkowicie pochłaniał je lepki, szary dym. Psy leżały na brzuchach, dysząc wyczerpane. Nawet małe myszki, piszczące wcześniej na siebie, siedziały teraz skulone w bezruchu.

Limit - Rikiga miał rację, ich limit się zbliżał. Inukashi krztusił się dymem, a powietrze nie chciało przecisnąć się mu przez gardło. Jego serce biło jak szalone.

„Boli”.


„Powietrze utknęło mi w gardle”.

Nie był jednak nieszczęśliwy. Nie pogrążał się w rozpaczy. Przeciwnie, część jego serca była przesiąknięta radością oczekiwania.

„Co jest z tym dymem? Czasami odczuwam powiew ciepłego powietrza? Czyżby chciał nas przed czymś ostrzec?” 

„Jasny zwiastun zniszczenia. Zakład Karny wznosi swój ostatni krzyk”.
Wiele razy Inukashi miał ochotę szczekać ze szczęścia. Wyć aż do zdarcia gardła. Za którymś razem otworzył usta, jednak zakrztusił się jedynie dymem, który się do nich wdarł.

Oblizał usta, przenosząc materac. „Skoro nie mogę szczekać, zostaje mi tylko oblizywanie się”. 
To, co miał za absolutne, kruszyło się na jego oczach.

„Spójrzcie tylko. Czy to właśnie jest życie, Nezumi? Shion? Jeśli tak, to wy chyba właśnie nauczyliście mnie, co to znaczy żyć. Nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Nie ma nic absolutnego w ludzkich tworach”.

„Nie podziękuję wam; i tak mam przez was za dużo problemów. Nigdy nie usłyszycie ode mnie podziękowań”.


„Ale muszę was pochwalić. Będę wam prawić najlepsze komplementy, na jakie wpadnę. Jestem pod wrażeniem, że okazaliście się być tak przyzwoici jak moje psy. To naprawdę coś. Ukazaliście mi się w zupełnie innym świetle. Jestem pod wrażeniem - ale tylko odrobinkę”.

Dym atakował jego oczy, gardło, i nos. Łza spłynęła mu po policzku. To dym wbijał się pod jego powieki.

„Wracajcie, słyszycie mnie? Jeśli tego nie zrobicie, nie pochwalę was. Szybciej, szybciej, póki wciąż jeszcze mogę oddychać. Szybciej”.

„Inukashi!” - zawołał go ktoś. Rozejrzał się. Rikiga klęczał na podłodze. Trzymał biały kawałek tkaniny przy ustach, a kaszel garbił mu plecy.

 - Wołałeś?

 - ...Co?

 - Wołałeś mnie, staruszku?

 - Czemu miałbym... cię wołać? - zaświszczał Rikiga. - Mam ci... ostatni pocałunek złożyć, czy co?

 - Przestań. Nawet jak na żart, to się już zrobiło obrzydliwe.

 - Już dawno... przestało mnie obchodzić... co obrzydliwe, a co nie. Naprawdę, nie mogę... tego znieść...

 - Szkoda. Moje serce należy do ciebie, dziadku. Ale już trochę za późno na żale. Tak skorumpowany facet jak ty i tak ani o centymetr nie zbliży się już do nieba.

 - Cholera... ciągle... się ze mnie naśmiewasz?

Eksplozje. Dym zalewający powietrze. Pies w łaty uniósł głowę. Terror wypełniał jego oczy. Jednak żaden z psów się nie ruszył. Nawet nie próbowały uciekać.

„Czekają na moje rozkazy”.
- Walcząc ze strachem przed śmiercią, oczekiwały na polecenia Inukashi. Psy nigdy nie porzucały swego pana. Nigdy go nie zdradzały.

„Nie mogę ich tak zabić”.

 - Idźcie. - Inukashi wskazał na drzwi wyjściowe. - Uciekajcie sami.

Psy jednak nie ruszyły się z miejsc. Wciąż leżały na brzuchach, przyglądając się Inukashi.

 - Co? Każę wam iść. Wypad stąd, szybko. - Napotkał spojrzenie psa w łaty. Jego oczy były spokojne. Cień strachu, który przebiegł je kilka sekund wcześniej, zniknął całkowicie.

 - Ach tak... - „Nie ruszycie się, póki wasz pan tego nie zrobi”.

 - A mi to... nie powiesz? - Rikiga odkaszlnął i nabrał powietrza. - Mi nie powiesz... żebym uciekał?

 - Ci? Jak chcesz, wiej stąd, gdzie pieprz rośnie. I tak większego pożytku z ciebie nie ma.

 - Inukashi.

 - Czego?

 - Masz zamiar... tu umrzeć?

 - Umrzeć? Że niby po co?

 - Prawie nie ma szans... żeby ta dwójka... Shion i Eve... wrócili żywi. Jeśli będziesz polegać na tym cieniu nadziei... jeśli wybierzesz tu zostać... to jak samobójstwo.

„Nie ma mowy. Ziemia i niebo mogą zamienić się miejscami, ale ja nigdy się nie zabiję. To by było jak przegapienie najlepszego spektaklu w życiu”.
- Zniszczenie Zakładu Karnego było dopiero początkiem. Tylko prologiem. Po nim miała nadejść dewastacja No.6.
No.6 rozpadało się na kawałki.

„Zobaczę każdy moment na własne oczy. A ty mi mówisz, że mam zamiar umrzeć? Żartujesz chyba. Pokażę ci, że przeżyję was wszystkich, żeby zobaczyć ostatnie chwile No.6. Będę się cieszyć końcowym aktem”.

„Heh heh heh”.

Beztroski śmiech rozbrzmiał w jego uszach. Nie, nie w uszach - w głowie. Ktoś się śmiał. A był to lekki i radosny, a zarazem zimny śmiech.

 - Kto to?

Jego spojrzenie przeniosło się instynktownie, by wyłapać maleńki, przebiegający cień.

„Robak?”

Cień szybko zniknął połknięty przez dym. Śmiech ucichł. Czyżby to były tylko zwykłe halucynacje? „Nie ma mowy, żeby coś mogło latać w tym dymie”.

Dreszcz. Przeszedł go dreszcz.

Piii, Piiii, piii, piii!

Piii, piii, piiii, piiiii, piiii. Piii! 

Nagle myszy jakby się obudziły. Wzniosły razem piski, jednak znacznie wyższe, biegając w kółko po materacach.

Inukashi wstrzymał oddech.

Coś małego wypadło ze zsypu. To nie był śmieć. Tylko mała, czarna myszka.
 - Tsukiyo. - Spróbował ją zawołać Inukashi. Czarna mysz wyskoczyła w powietrze; prosto w jego stronę. Zahaczyła się mocno o jego wystawione ramię i zapiszczała zawzięcie.

Piii, piii, piii, piii, piii, piii! Piii, piii, piii, piii!

To był Tsukiyo; co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Tej samej myszy Inukashi kazał wcześniej iść do Nezumiego. Jego krew przyspieszyła. Ciało stało się gorętsze.

 - Wstawaj, staruszku.

 - Eh?

Rikiga zamrugał zdezorientowany, wciąż siedząc na ziemi. Jego oczy były przekrwione i łzawiły. Na twarzy osadziła się sadza, włosy miał rozczochrane, a on sam zdawał się postarzeć o dobrą dekadę.

 - Wracają.

 - Eh?

 - Wracają. Trzymaj materace.

 - J-jasne. - Rikiga podniósł się wyjątkowo szybkim ruchem.

Wiatr wył.

Gdy Inukashi i Rikiga złapali materace, prawie natychmiast uderzył w nie ciężar. Materace rozsunęły się nagle z siłą, która omal nie posłała chude ciało Inukashi w powietrze. Zebrał jednak całą swoją siłę, by się ich uczepić.

Instynktownie zamknął oczy, jednak teraz otwierał je powoli. Ujrzał dwa niemal splecione ze sobą ciała.

 - Shion, Eve! - Krzyknął Rikiga, jeszcze zanim Inukashi zdążył przemówić. - Nic wam nie jest? Hej! Żyjecie?

 - Gh... - Ręka Shiona się wygięła. Część jego białych włosów ufarbowano szkarłatem. Krew spływała z jego ramienia i nogi. Ubrania podarły się, postrzępiły, zwisając gdzieniegdzie. Inukashi nie potrafił stwierdzić, czy ciemne plamy na jego ubraniach były krwią, czy resztkami śmieci ze zsypu.

„Okropne”. - Inukashi trzymał oczy szeroko otwarte, przełykając ślinę smakującą jak dym. - „Wy dwaj naprawdę wyglądacie jak samo nieszczęście. Chyba nawet martwi robiliby lepsze wrażenie po wstaniu z grobu”.

 - ...Inukashi. - Shion podniósł się i spojrzał na Inukashi. Na jego policzkach widać było ślady - od potu czy łez, tego nie wiedział, jednak zostawiły na skórze jasne odciski.

 - Shion, żyjesz. - „Wróciłeś żywy”.

 - Inukashi, ratuj Nezumiego...

 - Nezumiego? Co z nim? Co... - Inukashi ledwie powstrzymał się od krzyku, próbującego wyrwać się z jego gardła.

Nezumi leżał na materacu w kompletnym bezruchu. Jego ubrania od ramienia do piersi przesiąkała czarna wręcz czerwień, wydzielająca zapach krwi.

 - Nezumi, hej, co jest? - zapytał niepewnie Inukashi, jednak nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Na jego bladej, pozbawionej krwi twarzy, odznaczały się jedynie czerwone usta. Dla Inukashi w ogóle nie wyglądały jak ludzkie. Nezumi zawsze miał twarz wyglądającą jak z innego świata, jednak tym razem przypominał lalkę. Umiejętnie, skrupulatnie wykonane dzieło.

„Ale lalki nie krwawią”.
 - Do szpitala... szybko! - krzyczał Shion, jakby wydzierając głos z własnego gardła. Eksplozje naruszyły filary budynku. Cały pokój trząsł się od ich siły. Dochodził do nich skądś przepływ powietrza, a dym rozrzedzał się nieznacznie. Jednak trzęsienie nie ustało.

 - Musimy się stąd wynosić! To miejsce zaraz się zawali! - wrzasnął Rikiga, wyrywając Nezumiego z ramion Shiona. Przełożył sobie chłopca przez ramię.

 - Shion, możesz sam biec?

 - Mogę.

 - Dobrze, to biegnij. Na zewnątrz.

Kolejny dźwięk, głośniejszy niż poprzedni, rozdarł powietrze, a drzwi do Zakładu Karnego zostały wyrwane.

 - Wiać, wiać! To miejsce długo już nie wytrzyma!

Rikiga zaczął biec, niosąc Nezumiego. Tsukiyo zanurkował do kieszeni Shiona, zaś dwie pozostałe myszy, Hamlet i Cravat, uczepiły się pleców jednego z psów.

 - Wynosić się stąd, do cholery! Wypad! - pokrzykiwał Rikiga.

Inukashi czuł niezwykłe ciepło na plecach. Odwrócił się, by ujrzeć płomienie wypełniające jego widok. Za wysadzonymi drzwiami, płonął Zakład Karny.

„Drzwi się rozleciały? Ta brama pomiędzy Zakładem Karnym a Pomieszczeniem Konserwacyjnym nie miała być z jakiegoś specjalnego materiału, którego nawet mały pocisk czy mała rakieta nie mogła spenetrować? I wysadziło je, jakby to nie było nic wielkiego?”

Przez krócej niż pół sekundy, stał jak wryty. Płomienie prześlizgnęły się. Potwór w kolorach ognia wił się po podłodze. Wyginał się i skręcał w stronę zwłok czarnego psa, by połknąć je w całości. Ten sam pies został zastrzelony chroniąc Inukashi, jednak ten nie miał szansy pochować go odpowiednio.

„Przepraszam”.

 - Inukashi, pospiesz się! - Shion złapał jego ramię.

 - Wynośmy się, wynośmy! Musimy stąd uciekać! - pokrzykiwał dalej Rikiga. Zdawał się zamieniać swoje krzyki w energię do dalszego biegu. Inukashi, pchany przez gorące powietrze zza siebie, dość dosłownie wypadł za drzwi. Świeże powietrze obiegło jego ciało.

„Och, w końcu mogę oddychać”.

 - Jeszcze nie. Nie możemy jeszcze stanąć. Biegnij dalej. - Uścisk Shiona wzmocnił się. Inukashi czuł szarpanie w ramieniu. Żwir chrupał pod jego stopami.

 - Ał! Shion, to boli! Przestań... - Inukashi zamknął nagle usta. Jego spojrzenie napotkało to Shiona.

Jego oczy, ciemne z odrobiną fioletu, były dokładnie takie jak zawsze. Niczym niezmienione. Przekrwione i napuchnięte, a jednak wciąż wiedział, że należały do Shiona. 

Mimo to Inukashi zamknął usta, czując jak jego ciało sztywnieje. Nie wiedział dlaczego. Chłopiec przed nim, każący mu biec dalej, zdawał się być kimś kompletnie obcym. Kimś, kogo Inukashi nie znał.

„Nie. To nie są oczy Shiona. Shion, co w ciebie wstąpiło?”
Jednak zmieszanie i złe przeczucie zniknęły w jednej chwili. Shion miał rację - nie mógł paść jeszcze na kolana. Wszystkie jego instynkty wołały ostrzegawczo. To fizyczne uczucie było znacznie bardziej wiarygodne niż odczyty jakiegokolwiek urządzenia.

„Wynoś się stąd, biegnij. Uciekaj”.

Inukashi odzyskał równowagę i pobiegł tak szybko, jak potrafił. Zza siebie słyszał ryk bestii. Tak, to już nie były zwykłe eksplozje. Potwora spuszczono z łańcucha. Rzucał się w szaleństwie.

„Wynoś się stąd, biegnij. Uciekaj”.


„Biegnij i przeżyj”.

Tsukiyo wygramolił się z kieszeni Shiona i wspiął się na jego szyję. Wyciągnął swoje maleńkie łapki tak szeroko, jak tylko mógł, wpatrując się w Inukashi.

„Jesteś całkiem słodki”.

Psie i mysie oczy były podobne, a wszystkie niewinne stworzenia zdawały mu się być naprawdę kochane. Inukashi pomyślał o Shionnie. Nie zapomniał o nim nawet na sekundę. Po prostu odsunął niemowlę w kąt swojego serca, by nie przypominać sobie o nim w tej trudnej chwili.

Shionn był uosobieniem niewinności. Był tak maleńki, a jednak tyle w sobie miał.

„Psy pewnie sobie radzą. Został z suką, która urodziła i wychowała tonę własnych szczeniąt. Poza nią, jest jeszcze kilka innych, które mogą się nim zająć. Pewnie śpi właśnie w otoczeniu swoich kochających opiekunek”.

 - Shionn, moje maleństwo - mruknął pod nosem. Dokładnie wtedy biegnący przed nim Rikiga zniknął. Usłyszał krzyk i dźwięk upadającego ciała.

 - Łaa! - Shion potknął się o leżące ciało Rikigi. A więc i stopy Inukashi zostały spod niego wytrącone przez Shiona, i obydwaj padli na ziemię. Ból przeszedł całe jego ciało.

Nie mógł mówić. Leżąc na brzuchu na ziemi, był w stanie czerpać jedynie płytkie oddechy. Czuł zmarzniętą ziemię pod policzkiem. Działała kojąco. Nie miała w sobie lodowatości zimy, a jedynie chłód niosący ślad ciepła i miękkości.

Wiosna nadchodziła. Późna wiosna zaczynała się w Zachodnim Bloku. 

No.6 zapełniło się już pewnie kwitnącymi kwiatami, a wzdłuż ulic pachniały drzewa wiśni, jednak w Zachodnim Bloku nie można było ujrzeć ani jednego drzewka w rozkwicie. Na szczęście chwasty rosnące po bokach dróg zawsze z wiarą otwierały swe pąki. Kwiaty zazwyczaj nie interesowały ani nie intrygowały Inukashi, jako że nie były jadalne, jednak raz na jaki czas wzbudzały w nim tkliwość.

Myślał wtedy: „O, udało mi się przeżyć kolejną zimę”. A potem, przez krótką chwilę, przelatywały mu przez myśl twarze tych, którzy zamarzli na śmierć - starej żebraczki, z którą czasem rozmawiał; mężczyzny, spędzającego sporo czasu w ruinach; kobiety tak wychudłej, że trudno było stwierdzić jej wiek - jednak wszystkie znikały równie szybko, co się pojawiały.

Nadchodziła wiosna. Czy kwiaty znowu zakwitłyby po boku drogi?

 - Nezumi - zawołał Shion. Podniósł się i przyczołgał do jego boku. - Nezumi, Nezumi. Słyszysz mnie? Nezumi...

Inukashi również się podniósł. Leżeli w cieniu jakiegoś krzaka. Czy to nie tam schował się, obserwując śmierć Getsuyaku?

Zdawało mu się, że to zdarzyło się kilka minut temu, a jednocześnie wieki temu.

 - Nezumi, otwórz oczy. Wydostaliśmy się. Udało nam się wydostać.

Głos Shiona brzmiał jak wiatr świszczący przez ruiny. Był pełen łez. Mroził serca i uszy tych, którzy się mu przysłuchiwali.
Inukashi spojrzał przez ramię Shiona na twarz Nezumiego, zaciskając usta.

„On nie żyje?”
- Oczekiwanie zaciskało jego wargi jeszcze mocniej, wstrzymując go od przełknięcia śliny. - „Shion, czy Nezumi nie żyje? A może po prostu gra? Kogo gra? Makbeta, Hamleta, czy jakiegoś innego dziwnego gościa, o którym kiedyś wspominaliście?”

„Hej, Shion. Nie mów mi, że Nezumi naprawdę...”

 - Gh... - powieki Nezumiego poruszyły się nieznacznie.

 - Żyje - krzyknął Shion, łapiąc Nezumiego w ramiona. - Żyje! Szybko, do szpitala!

„No pewnie, że żyjesz. Nie możesz mnie oszukać, Nezumi. Nie ma mowy, żeby tak łatwo dało się ciebie pozbyć”. 
 - Staruszku. - Inukashi zawołał wciąż jeszcze leżącego na ziemi Rikigę. Jego samochód stał zaparkowany za krzakami. Był zwykłym śmieciem, o krok od zostania kupą przetopionego metalu, jednak wciąż mógł przewieźć kilku pasażerów. W końcu żeby się tu dostać, użyli samochodu na benzynę.

 - Staruszku, pospiesz się.

 - ...wiem, ale...

Rikiga przyłożył dłoń co ust i wsadził głowę między krzaki. Dobiegł ich odgłos wymiotowania.

 - Idioto! Nie ma teraz czasu na rzyganie! DO diabła, pospiesz się!

Inukashi wyciągnął mężczyznę z krzaków za pasek od spodni. Niemal w odpowiedzi na to jeszcze większe płomienie buchnęły z okien Zakładu Karnego. Czarny dym utworzył gruby potok, wznoszący się do nieba. Kłębił się i przysłaniał gwiazdy.

„Widać ten ogień z No.6? Co myślą teraz ludzie z Zachodniego Bloku, widząc płomienie pożerające nocne niebo?”

„Spójrz tylko, upada. Miejsce zwane naszym piekłem się zawala. Zostanie zmiecione ot tak, po prostu, jeszcze szybciej niż nasz rynek”.

Rikiga podniósł się niestabilnie. Wytarł usta wierzchem dłoni i otarł brew z potu. 

 - Dlaczego musiałem... przez to przejść? Poza tym, wiesz, ja...

 - Wystarczy zrzędzenia - przerwał mu Inukashi. - I tak nikt nie słucha. Jak masz zamiar jęczeć i przeszkadzać, lepiej odpal samochód.

 - I gdzie go zawieźć? - warknął Rikiga. - No? Odpowiadaj, Inukashi. Gdzie masz zamiar zabrać kogoś tak rannego, że równie dobrze mógłby być martwy? Śmiało, chcę zobaczyć jak próbujesz coś wymyślić! Odpowiedz mi, szczeniaku, a zawiozę cię gdzie zechcesz.

Inukashi cofnął podbródek i pozostał cicho. Nie mógł odpowiedzieć.

Nic mu nie zrobił nagły wybuch Rikigi. Po prostu nie wiedział. Shion powiedział: „do szpitala”, ale w Zachodnim Bloku nie istniały żadne placówki medyczne. Było kilku doktorów-czarodziejów i aptek, którym ufać nie należało, jednak wszystko to prawdopodobnie zniknęło z powierzchni ziemi podczas Polowania. A nawet, gdyby byli jeszcze w pobliżu, na niewiele by się zdali.

Rikiga kontynuował swoją wściekłą tyradę.

 - Ktoś, kto stracił tyle krwi, potrzebuje porządnego sprzętu medycznego. Gdzie niby mamy go znaleźć, co? Bo tutaj na pewno nie. Możesz przekopać cały Zachodni Blok i nie znajdziesz cholernej strzykawki. Powinieneś wiedzieć to najlepiej, Inukashi. 

Inukashi spojrzał w dół na Nezumiego. Jego usta były lekko rozchylone. Oddychał. Ale...

„To już koniec?”
- Siła opuściła jego nogi i czuł się, jakby miał zemdleć. - „To koniec, Nezumi. Nic więcej nie możemy zrobić”.

- Jest. - Shion podniósł się. - Jest szpital.

Inukashi i Rikiga spojrzeli na siebie. 

 - Szpital...? Gdzie? - zapytał Rikiga zachrypłym, skrzypiącym głosem. Shion przesunął wzrok na bok. Spoglądał w stronę muru dzielącego ich od No.6, oświetlonego blaskiem płomieni.

 - W środku.

 - No.6!? - skrzyknęli się Inukashi i Rikiga.

 - Tak. Tam jest szpitali na pęczki.

 - To absurd! - wzburzył się Rikiga. - Jak niby mamy się dostać do środka? Mój samochód nie przedostanie się nawet przez bramy. Wezmą go za podejrzany pojazd i wysadzą parę metrów po wjeździe. Niemożliwe. Absolutnie niemożliwe. Zaraz, wiem! Shion, jak uciekłeś z No.6? Nie możemy tamtędy wrócić?

Inukashi niemal wtrącił się, by go poprzeć. „Skoro Shion tamtędy wyszedł, może udałoby mu się znowu użyć tej samej ścieżki. Staruszek myśli szybciej na trzeźwo”.

Jednak Shion pokręcił szybko głową.

 - Nie możemy tego zrobić. Nie ma na to czasu. Poza tym, Nezumi by tego nie wytrzymał. Mamy godzinę - w godzinę musimy dowieźć go do szpitala...

 - To co chcesz zrobić z bramami?
 - Absolutnie nic. 

 - Co?

 - Zakład Karny został zniszczony. Jego wszystkie systemy są martwe. Prawdopodobnie więc i bramy nie działają.

 - Masz zamiar dostać się do No.6 przez prywatne bramy Zakładu Karnego?

 - Tak.

 - Shion, ty... wiesz, gdzie są bramy Zakładu Karnego?

 - Nie mam pewności. Chociaż raz słyszałem, że są bezpośrednio połączone z Zakładem.

Gardło Rikigi poruszyło się, gdy przełykał ślinę. Inukashi zorientował się, że robi dokładnie to samo. Gardło piekło go od dymu.

 - Masz rację - głos Rikigi ochrypł jeszcze bardziej. - Masz absolutną rację. Są bezpośrednio połączone. Jakieś sto metrów za bramami, jest tylne wejście do Zakładu Karnego. Tam zabrali was dwóch podczas Polowania. Ale pewnie niczego nie widzieliście z ciężarówki, którą was przewozili.

Inukashi zauważył, że bezwiednie ściskał dłoń w pięść, przysłuchując się konwersacji Shiona i Rikigi.
Getsuyaku przechodził przez te same bramy. Inukashi niezliczone razy wysłuchiwał jego skarg, co do bycia traktowanym w taki sam sposób jak więźniowie. Inukashi odpowiedział mu wtedy od razu.

„ - Więźniów zabijają, gdy tylko zostaną złapani. Nigdy więcej nie przechodzą przez te bramy. A ty wchodzisz i wychodzisz przez nie codziennie. Nie wspominając, że ci za to płacą. Tym różnisz się od więźniów.

 - Cóż, chyba masz rację, teraz jak o tym wspominasz. Nie mógłbym wrócić do domu, gdybym był więźniem. - Getsuyaku wzruszył ramionami i uśmiechnął się z żalem”.

„Koniec końców, niczym się nie różnił. Zastrzelili go w mgnieniu oka, tak samo jak więźniów. Nawet gorzej - jak robactwo”.

Inukashi przypomniał sobie pełen żalu uśmiech Getsuyaku. Zacisnął pięść jeszcze mocniej.

 - Więc możemy pojechać stąd samochodem, prawda? - zapytał Shion.

 - Możemy, jeśli po drodze nie będzie żadnych przeszkód. Nikt poza tobą nie byłby na tyle szalony, żeby zbliżać się teraz do Zakładu Karnego.

 - Rikiga, pożycz mi proszę kluczyki do twojego samochodu.

Shion wyciągnął swoją obdrapaną, zakrwawioną dłoń. Twarz Rikigi wykręciła się wyraźnie. Głębokie zmarszczki pojawiły się między jego brwiami.

 - Co masz zamiar z nimi zrobić?

 - Odpalić silnik. Wy możecie zostać. Kluczyki, szybko.

 - Pieprzenie! - znów wściekł się Rikiga. - Oczy ci zaropiały i wypłynęły? Nie widzisz tych płomieni? Idioto!
Zakład Karny ledwie utrzymywał się w pionie, wypluwając obłoki czarnego dymu. Alarmy wrzeszczące tak głośno jeszcze niedawno, urwały się jakiś czas temu, pozostawiając jedynie dźwięk wiatru niosącego płomienie.

 - Ledwo się stamtąd wydostaliśmy w jednym kawałku, a ty masz zamiar się cofać? - zapytał z niedowierzaniem Rikiga. - Nie ma czasu na żarty. Ile żyć ci jeszcze zostało?

 - Nie mam zamiaru wchodzić do środka. Bramy są na zewnątrz.

 - Sto metrów dalej. Tylko sto metrów. Bramy też bezpieczną przystanią raczej nie będą.

 - Dlatego muszę jechać. Normalnie w życiu byśmy się przez nie przedostali, ale teraz to po prostu dziura w murze.

 - Samochód chodzi na benzynę. Jeśli przypadkiem wjedziesz w ogień i paliwo go załapie...

 - Podaj je - rozkazał Shion niskim głosem, ucinając krzyki Rikigi. Rozkazał. Tak właśnie zabrzmiały te słowa. Shion nie wrzasnął, ani nie odezwał się ostro. Przeciwnie, jego głos był cichy i ciężki.
Rikiga cofnął się o pół kroku.

 - Podaj mi kluczyki.
Ten głos należał do władcy, wydającego rozkazy poddanym - co do tego nie było wątpliwości.

Rikiga pogrzebał w kieszeni i wyciągnął z niej wysłużony już komplet kluczy. Jego palce drżały.

 - ...Przestań. - Odezwał się głos jeszcze niższy niż ten Shiona. Dla Inukashi brzmiało to jakby wydobył się z najgłębszych czeluści ziemi. Przeszedł go dreszcz. Nezumi podniósł się powoli.

 - Wystarczy tego. Przestańcie.

Inukashi doskonale słyszał jego słowa.

Głos Nezumiego. Nezumi potrafił używać dwudziestu różnych głosów, jednak to, co dotarło do uszu Inukashi, zdecydowanie było jego naturalnym tonem.

 - Nie... odchodź, Shion. 

Shion nie odpowiedział. Nawet nie próbował spojrzeć na Nezumiego. Zamiast tego pochylił głowę przed Rikigą.

 - Rikiga-san, proszę. Daj mi te kluczyki. - To nie był rozkaz, lecz błaganie. 

Tego Shiona Inukashi znał. Inteligentnego, łagodnego, ufnego, lekkodusznego i niezdarnego Shiona.

 - Po prostu mu je daj, staruszku - powiedział Inukashi z głębokim westchnieniem. Nie wiedział, dlaczego westchnął. Wiele rzeczy nie miało dla niego sensu. Nawet siebie samego nie potrafił zrozumieć.

 - Shion, pojadę z tobą. - Słowa wylały się z jego ust wraz z westchnięciem. Zaskoczyło go to.

„Spójrz na mnie tylko. Tak boję się ryzykować życiem, tak bardzo chcę przetrwać, a jednak stoję tutaj, mówiąc: „pójdę z tobą”. Czasem kompletnie siebie nie pojmuję. A najgorsze, że to nawet nie kłamstwo czy brawura. Ja naprawdę tak myślę. Co do diabła ze mną jest nie tak? Nie mogę się zrozumieć. Co się ze mną dzieje? Och, do diabła”.

 - Dobra - cmoknął językiem Rikiga. - Jeśli tego właśnie chcecie, i tak was nie zatrzymam. Pewnie nie jesteście tym typem co słuchałby starszych.

 - Nie wrzucaj mnie do jednego worka z tym beztroskim paniczykiem, dziadziu - zaprotestował Inukashi. - Chociaż, cóż, masz rację. Są dwa głosy do jednego. To tyle. Wybacz, Nezumi.

 - Trzy do jednego. - Rikiga ścisnął kluczyki w dłoni. - Też się przejadę.
Inukashi zamrugał i spojrzał na Rikigę. On również mrugnął kilkukrotnie oczami brudnymi od sadzy, kurzu i potu.

„Co ze mną nie tak? Czemu powiedziałem coś takiego? I jakim cudem mogę tak myśleć?”
- zdawał się mówić jego wyraz twarzy. Inukashi chciał się śmiać i płakać w tym samym momencie. Cóż za osobliwe uczucie. Był przerażony, a jednocześnie rozbawiony do łez. Ponury i optymistyczny. „Że też serce może się tak zachowywać”.

 - To mój ukochany samochód - powiedział Rikiga. - Nie będę tolerował myśli o was, zamieniających go w kupkę popiołu. Poza tym wątpię, że takie szczeniaki jak wy w ogóle umieją prowadzić. Dzisiejsze dzieciaki pyskują coraz lepiej, ale same z niczym nie umieją sobie poradzić.

Rikiga mruczał pod nosem skargę po skardze. Prawdopodobnie dlatego, że skończyłby wzdychając, gdyby się nie odzywał.

Samochód Rikigi był minivanem. Miał wgniecenia gdzie tylko mógł je mieć, a z lusterka z prawej strony ostała się tylko połowa. Ten stary model na benzynę mógłby zająć honorowe miejsce w jednym z muzeów No.6. 

Jednak solidnej ramy nie można mu było odmówić. Silnik również miał więcej mocy, niż wydawało się na pierwszy rzut oka. Posiadanie samochodu było w Zachodnim Bloku symbolem pewnego rodzaju bogactwa, toteż zawsze istniało niebezpieczeństwo zostania napadniętym przez złodziei na drodze. Inukashi pamiętał jak Rikiga o tym wspominał i jak powiedział, że właśnie dlatego wzmocnił samochód, by był wytrzymały jak czołg. 

Inukashi usiadł koło kierowcy, zaś Shion wgramolił się z Nezumim do tyłu. Psy weszły do samochody ostatnie.

 - Dlaczego musisz zabierać swoje psy? Zasmrodzą mi samochód.

 - I tak pachną lepiej niż twój alkohol. Moje psy są lojalne wobec swojego pana. Pójdą za mną wszędzie. Spójrz tylko, jak bardzo te małe myszki wierzą w swojego pana.

Myszy leżały stulone na siedzeniu. Nie wydawały żadnych dźwięków, jakby zapomniały, jak piszczeć.

 - Psy i myszy, hę. No to wiemy, gdzie jechać - do zoo. Och, co za przejażdżka nam się szykuje.
Rikiga przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik parę razy zagulgotał, a samochód zaczął się trząść.

 - W drogę. Pojedziemy na pełnym gazie, więc lepiej się trzymajcie.
Samochód popędził naprzód. Wciąż przyspieszał, zbliżając się do Zakładu Karnego.

 - Hej, hej, staruszku. Chyba trochę przesadzasz z tym brakiem rozsądku.

 - A jak mogę nie przesadzać? Spójrz, co ja wyprawiam. Cholera, gdzie ja, do cholery, jadę? Po co ja to niby robię?

 - Bo uwielbiasz Eve, no raczej.

 - Co?!

Tylne bramy Zakładu Karnego przestały istnieć. Być może jacyś ludzie zdążyli nimi uciec. Bramy, które do tej pory  były szczelnie zamknięte, odrzucające każdego, kto się do nich zbliżył, teraz były otwarte na oścież. Płomienie wspinały się za nimi, a budynek grał melodię zniszczenia. Inukashi ledwie mógł uwierzyć, że to nie była iluzja.

„To rzeczywistość?”

Bramy do Zakładu Karnego stały otworem, a mur rozpadł się na kawałki.

Działy się rzeczy, które nie miały racji bytu. Rzeczy, w które Inukashi nigdy by nie uwierzył - nie, w które po prostu nie miał prawa uwierzyć - ale to wszystko działo się na jego oczach. Nie było dobra ani zła. Sprawiedliwości czy niesprawiedliwości.

„To rzeczywistość”.

Samochód okrążył tylne bramy, niemal ocierając się o to, co z nich pozostało, i nabrał prędkości. Inukashi zobaczył przed sobą wyjście.

 - Co?! - krzyknął Rikiga. - Coś ty powiedział, Inukashi?

 - Na zabój kochałeś się w Eve. Dalej jesteś jego największym fanem, co nie? Bujasz się w nim po uszy. Inaczej nie mógłbyś tak lecieć z nim na plecach. Niezłe ruchy miałeś tam przed drzwiami. Brawo.

 - Przestań. Jak już dojedziemy do tego szpitala, zaszyję ci tę niewyparzoną gębę. I wszyję w nią na stałe twój zgniły język, skoro już będę miał igłę w ręku.

 - O, doskonale. Czeka mnie honor odbycia leczenia w klinice No.6.

 - Paplaj sobie co chcesz! - Rikiga szarpnął kierownicę. 

Inukashi otworzył oczy szeroko i skulił się w siedzeniu. Brama zbliżała się z zadziwiającą szybkością. Nadciągało No.6. 

 - Płonie - mruknął. Nie miał zamiaru wypowiadać tego na głos; powstrzymywał się od mówienia o czymkolwiek, co widział. Jednak nic nie mógł na to poradzić.

Bramy płonęły.

Otaczały ich płomienie. Małe eksplozje, nie tak wielkie jak te w Zakładzie Karnym, rozbrzmiewały dokoła. Odłamki szkła i metalu bezlitośnie uderzały w samochód. Za każdym razem, pojazd wydawał niepokojące dźwięki. Zupełnie jakby i on krzyczał.

„Boli. Boję się. Umrę”. 

 - Płonie. - Gdy już to wymówił, przerażenie ogarnęło całe jego ciało. Czuł się, jakby każdy włos na jego ciele stał w innym kierunku. Jednak poprzez płynącą w nim falę strachu, na wierzch wybiła się odrobina ciekawości, nie chcąc się od niego odczepić.

„Jak to może tak łatwo się rozpaść?”

Rozumiał, że Shion i Nezumi całkowicie zniszczyli rdzeń Zakładu Karnego. Był pod wrażeniem tego osiągnięcia. Jednak coś w tym wszystkim było nie tak. To działo się za łatwo, za szybko. „To zawsze było takie delikatne? To mogło się tak szybko zawalić?” Nie myślał już o No.6 jak o istnieniu absolutnym, ani jak o wszechmocnym władcy. Było takie samo, jak drzwi dzielące je od świata. Wygięte, zniszczone, leżące teraz na ziemi w kawałkach.

„Ale... ale mówimy tu o technologii No.6. O sztucznym mieście, urzeczywistnieniu ludzkiej inteligencji i nauki. Zakład Karny to drugie No.6, zajmujące się jego ciemnymi sprawami. To nienawistne dziecko No.6, zła iskra podsycana przez swego rodzica”.

Złe rzeczy często posiadały równie złe umiejętności. Czyżby tej na nic się one nie przydały? Czyżby tym razem zło miało upaść ot tak, bez żadnego wyboru?


„Heh, heh, heh”.

Znowu to usłyszał. Ten beztroski, przerażający śmiech, był znacznie straszniejszy. Nagle przed ich oczami ukazała się wielka ściana ognia.

Inukashi krzyknął. Rikiga również wrzasnął, niemal w tej samej chwili. Ogarnął ich strach, przed tym, co ujrzeli. 

 - Aaaaaaaa!

Wbili się w ścianę ognia. Psy bez przerwy skamlały. Inukashi nie zamykał oczu. Trzymał je otwarte, oglądając jak płomienie ich połykają. Nie miały jednorodnego koloru. Cynober wschodu słońca, szkarłat krwi, karmazyn kwiatów, wszystkie mieszały się razem. Błyskały złotem, by pogrążyć się w brudnej czerwieni. 

Rozpadła się część przedniej szyby. Gorące powietrze uderzyło ich prosto w twarze. Poczuł zapach palących się włosów. Ciepło odpierało wilgoć wszystkiemu dookoła, osuszając to i kurcząc.

„Och, a więc to tu zginiemy. Tak to się skończy” - pomyślał. - „Koniec końców i tak umrę. Przecież jestem tylko...”

 - Elyurias - odezwał się głos z tylniego siedzenia. Inukashi nie potrafił stwierdzić, czy należał do Shiona, czy do Nezumiego. Nie znał znaczenia słowa, które właśnie usłyszał. To był jakiś rodzaj inkantacji? Brzmiało zbyt dziwnie na czyjeś ostatnie słowa. „Chociaż ci dwaj byli przecież dziwni, osobliwi, śmieszni, od samego początku. Nie dziwi mnie to, tylko jakoś... zastanawia”.

„Elyurias? Co to, do cholery, jest?”
Jego włosy zaśpiewały. Skóra zaczynała się smażyć. Była gorąca. „Cholera, pali”.
Płomienie zachwiały się. Zamajaczyły, zdając się cofnąć odrobinę. Gorące powietrze również odeszło na moment, pozwalając mu oddychać odrobinę swobodniej.

„Eh? Dlaczego?”
- zamrugał Inukashi. - „Płomienie cofają się same? Nie ma mowy. To niemożliwe. Absolutnie niemożliwe”.

 - Wyjeżdżamy! - wybuchł śmiechem Rikiga. - Udało się! Żryj to, No.6! Jesteśmy cali! Ha, ha, ha ha ha ha ha ha! Proszę bardzo! Załatwione! Ha ha ha ha ha ha!
Głośny śmiech odbijał się echem w samochodzie.

Ha ha ha ha ha ha! Ha ha ha ha ha! Ha ha ha ha ha!

Przedarli się. Miał rację - zdecydowanie im się udało.

Ziemia wokół nich pozostawała naga, z kilkoma kępami trawy czy drzewami gdzieniegdzie. Nie różniła się niczym od tej w Zachodnim Bloku. Jednak wśród tutejszej pustki, przebiegała prosta, dwupasmowa droga. Na jej drugim końcu znajdował się pewnie gęsty las. W ciemności Inukashi mógł dojrzeć jedynie ciemną masę, jednak jego nos wyłapał piękny zapach drzew.

„Zadbane drogi i gęste lasy - nigdy nie moglibyśmy tego zobaczyć w Zachodnim Bloku”.
„Dotarliśmy do No.6. Po raz pierwszy w życiu jestem w jego murach”.
 - Spójrz tylko. To dopiero coś. Ha ha ha ha ha! Tylko wielkiego Rikigę na to stać! Teraz to jestem bohaterem. Ha ha ha ha ha, udało mi się! Udało! Hura Rikidze, hip-hip hura! Ha ha ha ha ha ha ha!

Głos Rikigi załamał się jeszcze bardziej, przechodząc teraz w pisk. Inukashi podniósł butelkę leżącą u jego stóp i uderzył nią w głowę Rikigi.

 - Ał! A to za co?

 - To nawet nie bolało. Nie masz rozbitej głowy, nie?

 - Kretynie! Nie baw mi się tu teraz w bohatera!

 - Przynajmniej już nie rechoczesz jak opóźniona foka. To był naprawdę smutny widok, staruszku. Już nawet myszy i moje psy są od ciebie spokojniejsze. Coś ty takiego wspaniałego zrobił, co? Po prostu cieszyłeś się bezmyślną przejażdżką i wpakowałeś nas prosto w ogień. To wszystko. Weź się wstydź.

 - Zamknij się. Czy mysz albo któryś z twoich psów pokieruje za mnie samochodem? Chciałbym to zobaczyć. Myślisz, że masz prawo mówić co tylko ci się podoba...
Gdy Rikiga skończył już wykrzykiwać swoje myśli, wydał głębokie westchnięcie.
 - Shion, gdzie teraz? - zapytał. - Nie mam pojęcia, jak wyglądają drogi w No.6. Nie było mnie tu dziesięć lat.

Inukashi poczuł, jak Shion porusza się w siedzeniu.//*zaspany* już dojechaliśmy?//

 - Utracone Miasto jest już niedaleko. Za lasem zaczynają się przedmieścia No.6, a dalej są centralne dzielnice. Las służy do ukrycia muru przed mieszkańcami.

 - Ach tak. Żeby mogli żyć bez przypominania sobie co chwila, że otacza ich ściana. 

 - Tak.

 - A co z tym szpitalem? Gdzie mamy jechać?

 - Prosto przez las. Dotrzemy na rozdroże i trzeba będzie skręcić w prawo, a dalej znajdziemy małą klinikę.

 - To wystarczy? Eve jest dość poważnie ranny, nie?

 - Postrzelono go z karabinu.

 - Nie potrzeba mu jakiegoś bardziej zaawansowanego miejsca do leczenia?

 - Może - odpowiedział Shion. - Ale ta klinika jest najbliżej. Mają salę operacyjną. Szpitale z pełnym wyposażeniem są głębiej w mieście. Nie mamy czasu tam jechać, a samochód może natknąć się po drodze na jakieś kontrole. Im bliżej do centrum, tym gorzej. Poza tym, do większości klinik potrzeba karty obywatelstwa.

 - Nie masz żadnej?

 - Wywaliłem ją.

Shion wziął oddech i kontynuował.

 - I tak byłaby bezużyteczna. Mieszkańcy Utraconego Miasta nie mają wstępu do większości szpitali w centrum. 

 - Nie mógłbyś do nich wejść?

 - Nie. Typ posiadanej przez ciebie karty, a właściwie twoja pozycja jako mieszkańca, określa gdzie możesz się leczyć, gdzie wolno ci mieszkać i czym będziesz jeździł; mieszkańcy Utraconego Miasta nie mają nawet wstępu do centrum, jeśli chcą zażyć droższej rozrywki czy kupić ubrania. Jeśli chodzi o miejsca z najlepszym wyposażeniem, liczba ich klientów maleje.

 - Ci to mają zasady - skomentował Rikiga. - Słyszałem już o tym oczywiście, w końcu miałem do czynienia z urzędnikami. Wiedziałem coś tam o tej całej niewygodzie w mieście i że hierarchia jest najważniejsza. Ale pomyśleć, że stosują tak przestarzały system... W życiu bym sobie tego nie wyobrażał. Co za niespodzianka.

 - Wysocy urzędnicy są bliscy szczytu hierarchii. Nie mają pojęcia, jak to wygląda na dole. 

Inukashi prychnął.

Rikiga miał rację. Był zaskoczony, czy może raczej utkwił w głupim zafascynowaniu. Złapała go ta informacja akurat, gdy spuścił gardę, więc tylko na to mógł się zdobyć.

„A więc to miasto, No.6, nie tylko dzieliło ludzi na mieszkających po różnych stronach muru, ale i sortowali własnych ludzi, tworząc między nimi coraz więcej maleńkich różnic?”

Bogaci i biedni; ci, którzy mieli i ci, którzy mieć nie mogli; wyżsi i niżsi; silniejszy i słabszy - No.6 wyrysowało niezliczone linie, nigdy formalnie nie istniejące pomiędzy ludźmi, okrajając ich i dobierając według upodobań

„Po co im taki system? Kto go w ogóle potrzebuje?” - Pech stawał się mordercą. Szczęście - wybawicielem. Linia między fortuną a przekleństwem była jedyną rzeczą, dzielącą ludzi w Zachodnim Bloku.

 - To szpital, do którego jedziemy, nie wymaga Karty Identyfikacyjnej?

 - Wymaga. Nie ma w No.6 miejsca, do którego można się bez niej dostać.

 - Więc...

 - Lekarz z kliniki był klientem w sklepie mojej matki.

 - Karan? Jej sklepie... w piekarni, prawda?

 - Tak. Przychodził raz czy dwa razy w tygodniu po świeży chleb na drugie śniadanie.

 - Jak miał na imię?

 - Ja... nie wiem. Mówiliśmy do niego per: „doktorze”. To zwykle wystarczało. 

 -  Nie wiesz nawet jak się nazywa? - zapytał z niedowierzaniem Rikiga. - Jesteś pewien, że możesz mu zaufać? Jest dość dobroduszny, żeby zająć się kimś bez karty? Kimś spoza miasta?

 - Nie wiem. Ale to jedyna szansa. 

Rikiga ucichł. Nie było czasu na rozmyślanie czy wahania.

Im bardziej zbliżali się do lasu, bogaty zapach rodzącej ziemi stawał się coraz silniejszy. Z No.6 dało się dojrzeć płonący Zakład Karny, czy może  blokował go widok lasu?

„Jest taki spokojny”
- pomyślał o Shionie Inukashi. Słowa Shiona były opanowane i niezmącone. Jakby nie należały do zwykłego Shiona. Gdyby był taki jak zawsze, szalałby z niezdecydowania, walcząc desperacko z własnym sercem.

Kiedy nauczył się tłumić tak swoje emocje i zachowywać się spokojnie? Coś się w nim zmieniło, jak w zanurzonej w wodzie tkaninie, która traci kolor.

Inukashi polizał wierzch dłoni. Piekło go oparzenie.

Bał się odwrócić. Gdyby to zrobił i skupił wzrok w ciemnościach, ujrzałby zakrwawionego Nezumiego i tajemniczego Shiona. Wiedział, że to tylko jego wyobraźnia, jednak strach nie chciał go opuścić. Jego kark był tak napięty, że czuł jakby zaraz miał się złamać.

„Cóż, będzie źle, jeśli się zmieni”
- powtarzał bez przerwy w głowie, liżąc tworzące się na jego dłoni pęcherze. - „Shion to Shion. On się nigdy nie zmieni; a jeśli jednak, będzie naprawdę okropnie. Tak jak ja jestem, kim jestem, jak ja nigdy się nie zmienię, tak on też nie może się zmienić”.

Samochód wjechał do lasu.

 - Och...! - krzyknął delikatnie Shion. - Niebo... płonie.

Rikiga również wypuścił stłumiony wrzask, tonąc w siedzeniu. Samochód poderwał się na bok, niemal uderzając jedną z latarni stojących między drzewami. 

Niebo płonęło.

Firmament zamalowany czernią nocy rozświetlały płomienie. Na zakładzie Karnym się nie skończyło. Samo No.6 również pluło ogniem. W różnych miejscach miasta szalał ogień.

„Co jest?” - Inukashi obrócił się z wciąż na wpół otwartymi ustami. 

 - Hej, co się właśnie stało?

Shion siedział w bezruchu. Trzymał Nezumiego w ramionach, nawet nie mrugając. Jedynie jego usta poruszały się niepostrzeżenie.

 - ...Płonie.
Z daleka usłyszeli dźwięk wybuchu. Nadszedł zza nich, nie z przodu. Z miejsca, które przed chwilą opuścili.
 - Brama... - Inukashi nie miał już słów. Nie mógł wydukać nic więcej. Zamknął usta, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

„Co, do diabła, wisi w powietrzu?”
Nie był ani podekscytowany, ani ciekawy. Nie bał się. Rzucały nim emocje, których nie potrafił opisać.

Shion przemówił.

 - Niedługo wyjedziemy z lasu. Potem będziemy już w Utraconym Mieście.



==Koniec rozdziału 1==


Wykorzystano fragm. wiersza ,,Ofelia'' Artura Rimbauda w przekładzie Jana Kasprowicza.

4 komentarze:

  1. Łał genialny rozdział, czytalm normalnie z zapartym tchem. Miło było sobie przypomnieć początek ;) Akcja z zakładem karnym robi się coraz ciekawsza. Ciekawe czy Elyurias będzie miała jeszcze jakiś swój udział w kolejnych rodziałach. Szkoda że historia już zbliża się do końca :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że będzie miała! A kto robi ten cały, że się tak wyrażę, rozpiździel w No.6? No kogo imitują głosy w głowie Inu? xD

      Mogę ci nawet walnąć spoilera co do późniejszej roli Elyurias, ale nie mam serca krzywdzić ludzi którzy przeczytają spoiler, myśląc, że to po prostu wnioski wyciągnięte w anime, nie, totalnie nie mam serca =w= powiem jedynie, że Elyurias będzie cholernie ważna w końcówce =w=

      Usuń
    2. Oby tylko nie wielka osa! xD Proszę, ja jej tak bardzo, bardzo, bardzo nie chcę :< (Asano, proszę, zaskocz mnie ciekawszym zakończeniem) Elyurias może robić co jej się podoba, tylko nich się nie zmienia w wielką osę i ratuje...eee.... Nezumiego xD

      Usuń
  2. Dzięki za nowy rozdział, nie spodziewałam się części z Nezumim i Shionem. Mile mnie ten dział zaskoczył. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu. Trzymajcie się. Liczę na was :)

    OdpowiedzUsuń