Staram się dodawać nowe posty w niedziele. Staram się.



Zakończono tłumaczenie No.6.


Dziękujemy za wszystkie podziękowania. To był miły rok z hakiem. I późniejszy rok. I chyba jeszcze jeden. Te dwa późniejsze składały się z czytania Waszych komentarzy. I tak dzięki.

(Do pań profesor jeśli przypadkiem odwołam się do tego na maturze: przepraszam, ja naprawdę tłumaczyłam to w gimnazjum. Ale prawdziwa książka istnieje. Obiecuję.)


Wszystkie rozdziały można znaleźć w zakładce ,,No.6''/,,No.6 Beyond''.


Kup powieść i mangę w oryginale, wspomóż panią Asano.


Tłumaczenie: Kuroneko
Korekta: Ayo, Dżun

czwartek, 28 lutego 2013

Dni Nezumiego: Część 1


((Taka piękna pogoda, ten dzień jest zdecydowanie zbyt piękny na wykuwanie na pamięć przebiegu drugiej wojny... ale wam to nie grozi, oto rozdział, z którym miałyśmy dotychczas chyba najwięcej zabawy (podziękowania dla pani Asano *^*), więc nie przedłużając, miłej zabawy >D))

Rozdział 4
Dni Nezumiego

Chmury przysłaniały słońce, a ziemia chłodziła się w ich cieniu. Ciepło gwałtownie uciekało, a dzień zdawał się być iluzją. Pusta ziemia przypominała bardzo rzadki las z niskimi krzewami i karłowatymi drzewkami zamiast wysokich sosen i dębów. Gdyby stanąć na wzniesieniu, można by zobaczyć na nich horyzont.
Czerwona gleba ukazywała się wędrowcom tu i tam, pomiędzy kanciastymi głazami. Krajobraz był prawdziwą ruiną, bezowocną pustką. Ilość krzewów jednak świadczyła o czystości wody w okolicznych źródełkach. Pomiędzy bujnymi, zielonymi liśćmi, zazwyczaj kryły się czerwone owoce. Kule wielkości dziecięcej piąstki były zbyt twarde do zjedzenia, jednak swym wyrazistym kolorem doskonale pasowały do bordowo—brązowej ziemi i zieleni krzewów.
Nezumi przyklęknął przy źródle, by nabrać odrobinę wody w dłonie.
Smakowała wspaniale. Dla kogoś, kto wędrował przez suchą pustynię, zwykła woda zdawała się być przywracającym do życia nektarem.
 — Hej, co powiecie na przerwę? — Dwie małe myszki wystawiły główki z kieszeni jego kurtki. Zbiegły po nodze Nezumiego, a gdy dotarły na ziemię, nie zwróciwszy nawet uwagi na źródło, popędziły ku czerwonym owocom.
Skóra, zbyt twarda dla ludzkich zębów, nie miała szans w starciu z gryzoniami. Myszy z radością pochłonęły posiłek w krótką chwilę.
Jasnobrązowa mysz — Shion nazwał ją Hamlet — spojrzała w górę, z pytaniem w oczach.
 — Nie, w porządku — odpowiedział Nezumi. — Wątpię, że poradzę sobie z tym owocem. Nie martw się o mnie, mam pełno jedzenia.
Najwyraźniej zadowolony ze słów pana, Hamlet powrócił do pałaszowania. Nezumi zaś pociągnął kolejny łyk wody, po czym obmył twarz. Zdjął ubrania, by zanurzyć się w źródle.
Choć kąpiel daleka była od ciepłego prysznica, działała jednak odświeżająco. Źródło sięgało głębiej, niż się spodziewał — gdy zanurkował, widział miejsce w piaszczystym dnie, z którego wydostaje się woda.
Kilka niewielkich rybek pływało wśród cieni bujających się leniwie wraz z prądem alg, zupełnie jakby tańczyły.
Znajdował się w zupełnie innym świecie.
 — Pod wodą zawsze jest tak spokojnie?
Ile czasu już minęło, odkąd Shion wypowiedział te słowa, zawieszając wzrok w powietrzu?
Byli wtedy w tamtym pokoju w Zachodnim Bloku. Świtało. Pamiętał, że po trzech dniach wreszcie zakończył się ulewny deszcz, a noc otuliła mroźnym kocem całą okolicę. Wtedy dopiero zaczynało się rozjaśniać.
Dzień wcześniej, niedługo po zmierzchu, Rikiga pojawił się w rezydencji Nezumiego, choć nieczęsto mu się to zdarzało.
 — Shion, przyniosłem to dla ciebie. — Pokonawszy chłód i wiatr, z mocnym akcentem „dla ciebie”, Rikiga podał Shionowi papierową torbę.
Ten zajrzał do środka, by wydać krzyk radości.
 — Łał, niesamowite! Biały chleb i mięso!
 — Są jeszcze świeże warzywa i wino. Ach, i ser. Zapowiada się uczta, nie sądzisz?
 — Wystarczy na spory bankiet! — Odpowiedział Shion z wdzięcznością. — Rikiga-san, naprawdę nam to wszystko dajesz?
Rikiga zacisnął wargi i pokręcił głową. 
 — Nie „nam”. Daję to tobie. Nie zrozum mnie źle. Jasne, Shion? Ty masz to zjeść. Absolutnie nie wolno ci się podzielić z pewnym przebiegłym aktorzyną o niewyparzonej gębie.
 — Zjem razem ze wszystkimi — wypalił Shion. — Obiecałem poczytać jutro dzieciakom. Zrobimy z tego dobrą, cieplutką zupę i się nią podzielimy. To będzie wspaniały obiad.
Twarz Rikigi przybrała zabawny wyraz. Wyglądał jak ktoś, kogo swędzi skóra w miejscu, którego nie może dosięgnąć. Nezumi zdławił śmiech za swoją książką.
 — Co? Co w tym takiego śmiesznego, Eve?
 — Och, nic. Nie chciałem się śmiać. Ale musisz mnie zrozumieć, staruszku, wyglądałeś tak słodko, że tylko uśmiechnąć się można.
Nezumi podniósł się, zamknąwszy książkę. Zajrzał do papierowej torby, podanej mu przez Shiona, po czym zagwizdał.
 — Proszę, proszę. To o wiele więcej niż twoje zwyczajowe prezenty. Szukaj, a znajdziesz, hę? Tylko handlarz z czarnego rynku, jak ty, mógłby się dokopać do czegoś takiego, panie Rikiga.
 — Kogo nazywasz handlarzem z czarnego rynku? Jestem po prostu hojnym biznesmenem. 
 — Biznesmen, który wypożycza kobiety urzędnikom No.6 i zarabia na tym lepiej niż ktokolwiek inny? Co za dobroduszny filantrop. Aż się wzruszyłem.
Rikiga obnażył zęby w kwaśnej minie.
 — Shion, spójrz na mnie. Możesz sobie ugotować z tego zupę czy nawet dom tym udekorować, ale cokolwiek zrobisz, jemu nie dawaj ani gryza. Nie pozwól mu nawet tego powąchać.
Shion nie słuchał. Jego oczy błyszczały, gdy wykładał na stół zawartość torby. 
 — Zupa Nezumiego jest najlepsza — powiedział.
Ziemniaki, cebula, kapusta, marchew. Wszystko świeże. Myszy piszczały zawzięcie, siedząc na stosie książek.
 — Prawie nie używa przypraw, ale i tak jest dobra — kontynuował Shion. — Z tyloma składnikami to będzie naprawdę niesamowita. Wszyscy się ucieszą. Dziękuję, Rikiga—san.
 — Ach.. ale, cóż, Shion. Mówię właśnie, że musiałem się namęczyć, żeby...
 — Podczas jedzena każdy cię wspomni i jeszcze raz z całego serca podziękuje, Rikiga-san. Z całego serca. Jestem pewien, że wszyscy będą naprawdę szczęśliwi. Prawda, Nezumi?
 — Oczywiście. „Jesteśmy wdzięczni i życzymy wszystkiego, co najwspanialsze, tej życzliwej, wspaniałej osobie, która zapewniła nam nasz posiłek. Modlimy się, by wiecznie wolna była od krzywd i bólu”; tak właśnie będziemy mówić — oświadczył głosem niewinnej panienki. Rikiga miękł od czystych, niewinnych i nieskazitelnych rzeczy. Może przez jego własne zepsucie, a może przez zwykłe upodobanie; jakikolwiek był powód, rzeczy te przyciągały go i sprawiały, że był im przychylny.
Niewinna panna czy prostytutka zza rogu; szlachcianka czy lojalny młodzieniec; sprytny sprzedawca czy stary filozof, Nezumi mógł stać się każdym, gdy tylko ludzie chcieli go widzieć. Przez krótki moment potrafił samym tylko głosem uderzyć w najskrytsze pragnienia.
Teraz zaś pewien był, że jego maska czystego dziewczęcia kupiła oczy Rikigi. W końcu serce staruszka widziało tylko to, co chciało widzieć, nawet jeśli było to zwykłym kłamstwem. Odrzucał to, w co nie chciał uwierzyć.
 — Niech by to! Trzeciorzędny aktorzyna i te jego sztuczki. Nie myśl sobie, że możesz tak po prostu mnie nabierać, Eve.
 — Nigdy nie przyszłoby mi do głowy nic tak okropnego jak manipulowanie tobą, gdy tylko mam taki kaprys. — Wzruszył ramionami Nezumi.
„Ten podstępny lis. Naprawdę okropny. Shion, dlaczego się do mnie nie wprowadzisz, zanim i za ciebie się zabierze? Eve, jeśli się nie zmienisz, któregoś dnia tego pożałujesz. Wiem, następnym razem przyniosę ci trochę masła. Znaczy tobie, Shion. I jakieś owoce. Upewnij się, że ta chytra bestia ci ich nie zabierze”.
Rikiga ucichł, po czym odszedł do domu.
 — On się nigdy nie zamknie — mruknął pod nosem Nezumi. — Powinien był po prostu przynieść prezent i wrócić do domu. Nie ma za grosz manier, tak się wpraszać.
 — Cóż, to, co zrobił, było całkiem miłe — odezwał się Shion. — Przyniósł nam całe to drogie jedzenie. Nie powinieneś tak mówić, to niewdzięczne.
 — Hah — zaśmiał się Nezumi. — Jakiemuś dziadowi z No.6 musiała się spodobać dziewczyna, którą dla niego wybrał. Staruszek musiał dostać od niego niezłą górę prezentów w podziękowaniu, chociaż i tak w No.6 o takie jedzenie nietrudno.
 — Przecież się z nami podzielił, zamiast zachować wszystko dla siebie. Nie chciał niczego w zamian. Wydaje mi się, że to dość szlachetne z jego strony.
 — Szlachetne? Żartujesz sobie?
 — Mylę się?
Nezumi uniósł kącik ust w połowicznym uśmiechu. Ufność Shiona denerwowała go, a jednocześnie bawiła. Jego szczerość i uczynność były mu obce i równie pozbawione znaczenia, co błyszczące naszywki na ubraniach.
Rikiga zrobił to z poczucia winy.
Wstydził się, że zarabiał na sprzedawaniu kobiet z Zachodniego Bloku ludziom z No.6, a całe pieniądze zachowywał dla siebie. Z jednej strony, stanowiło to sygnał, że serce Rikigi nie zostało jeszcze całkiem przegnite, z drugiej natomiast, oznaczało słabość.
Rikiga chciał uciszyć sumienie, pozbyć się owej słabości, poprzez dzielenie się swoimi zyskami z Shionem. Chciał zobaczyć jego beztroski uśmiech, poczuć jego radość, ulżyć sobie. Tylko o to mu chodziło. Shion zaś nie potrafił go przejrzeć. 
„Dlaczego tak łatwo wierzy w ludzi? Jak może? Jak mu się to udaje? Kompletna zagadka”.
 — Nezumi? — Shion zamrugał niepewnie. — Nad czym się zastanawiasz?
 — Nad niczym... a, wina lepiej nie dawać dzieciakom. Zostaw je dla nas. 
 — Pewnie. Zjedzmy do tego trochę chleba z serem. A może jeszcze ziemniaki ugotuję?
 — Brzmi świetnie. To będzie wspaniała noc. Cofam to, co mówiłem wcześniej — doprawdy wdzięczny jestem za niezwykle hojny podarek pana Rikigi.
 — Materialista z ciebie.
 — Wolę określenie człowiek wyzwolony. Pozwól, że ja zajmę się ziemniakami.
 — Nezumi, mamy tylko kubki.
 — I dobrze.
 — Chcesz pić wino z kubka? 
 — Hej, nie musisz się zmuszać. Mogę wypić całe.
 — Chyba śnisz — uciął Shion. — Podzielimy się na pół.
Nalali sobie wina, rozdzieliwszy wcześniej chleb, ser i ziemniaki. Etykietka na butelce nosiła napis, świadczący o pochodzeniu trunku z No.3 — miasta najbardziej wysuniętego na zachód, i jego dość wysokiej cenie. Delikatna słodycz wybijała się spod kwaśnego posmaku. Wino było wyśmienite.
Niedługo później butelka stała już pusta.
 — Masz twardą głowę — stwierdził Nezumi.
 — Pod wrażeniem? — Na czerwonej twarzy Shiona pojawił się szeroki, zarozumiały uśmiech.
 — Nie do końca, bardziej zaskoczony. Nie wiedziałem, że potrafisz pić.
 — To mój pierwszy raz.
 — ...Słucham?
 — Dziś piłem po raz pierwszy. Nie spodziewałem się, że wino smakuje tak dobrze — stwierdził Shion w głębokim zamyśleniu.
 — Co? Zaraz, Shion, nic ci nie jest? Właśnie wlałeś w siebie pół butelki wina. Musisz być już dość pijany.
 — Hmm, nie, niezupełnie — odpowiedział z zadowoleniem. — To po prostu miłe uczucie. I trochę głupio się czuję, że przejmowałem się tymi wszystkimi małymi rzeczami.
 — Jakimi rzeczami się przejmowałeś?
 — Hm, pomyślmy... — mruknął Shion, po czym wybuchł śmiechem. — Nie pamiętam. Skoro już zapomniałem, naprawdę musiały być nieważne. Ha ha, niech żyje brak trosk! Niech żyje wino!
 — Shion... jesteś całkiem pijany.
 — No przecież, że jestem. Wypiłem wino, nie? Każdy by się upił. A może jest jakieś prawo, zakazujące mi się upijać? — Shion przysunął się tak blisko, że ich nosy praktycznie stykały się czubkami.
 — Shion... proszę, powiedz mi, że nie jesteś typem, który szuka guza, kiedy jest pijany.
 — Szuka guza? U kogo? Ciebie?
 — Poza nami dwoma są tu tylko myszy.
Shion podniósł się nagle i oparł dłoń na biodrze.
 — „Poza nami dwoma są tu tylko myszy”. Ha ha ha, jak ci się spodobało? Musiałem brzmieć identycznie.
 — Identycznie jak kto?
 — Ty.
 — Ani trochę.
 — Kłamca! Brzmiałem dokładnie jak ty. — Shion wbił palec w Nezumiego, po czym zakreślił nim koło. — Wiesz, myślę, że obudziłem właśnie mój talent do naśladowania ludzi. Może jestem geniuszem wśród mimów. Tak, muszę być geniuszem. Niebiosa zesłały mi ten wspaniały talent. „Poza nami dwoma są tu tylko myszy”. Ha ha, widzisz? Naprawdę brzmię jak ty!
 — ...Bawi cię naśladowanie mnie? — zapytał z rozdrażnieniem Nezumi.
 — Tak. — Shion znów nachylił się do niego, zbliżając nos jak poprzednio. — To niesamowicie zabawne. Wszystko jest taką radością, kiedy jesteś obok. Czasem się zastanawiam, dlaczego bycie z tobą tak mnie cieszy. 
Nezumi przechylił głowę na bok, cofając podbródek i spróbował uśmiechnąć się delikatnie jak cierpliwa matka. Mięśnie jego twarzy były jednak zbyt napięte i odmawiały współpracy.
 — Ach tak. To chyba dobrze, nie sądzisz? Po prostu świetnie. Ale chyba trochę za bardzo upodabniasz się teraz do psów Inukashi. Jesteśmy ludźmi. Umiemy się porozumiewać bez ocierania się nosami.
 — „Jesteśmy ludźmi. Umiemy się porozumiewać bez ocierania się nosami”. Heh heh, a to jak wyszło? Brzmiało jak ty? Ale wiesz, Nezumi, ludzie nie umieją się porozumiewać aż tak łatwo. W porównaniu z tym, co rozumiemy, nie roumiemy znasznie więsej. Sto razy — tysiąs razy więsej. Tah już porostu est.
 — Shion... zaczynasz bełkotać.
 — Ale psom to śwetnie wychozi, nie? Tylko nosami sie zetchną i wąch wąch i już sie rozumieą. I liżą sie nawzaem też.
 — Ani się waż lizać mojej twarzy.
 — Nie będę. Ale mogę ugryźć — powiedział Shion, przeciągając ostatnie słowo jakby śpiewał.
 — Przestań, jesteś pijany. Pospiesz się i idź spać. Tylko mnie nie obwiniaj, jeśli obudzisz się z porannym kacem. Poza tym zapomniałeś, ile masz lat? Szesnastka na karku i jeszcze się pić nie nauczyłeś... Shion? Hej, Shion, co jest?
Shion opierał się na nim ciężko. Słychać było jego ciche mamrotanie pod oddechem.
 — Chyba sobie jaja robisz — mruknął Nezumi. — Hej, nie zasypiaj mi tu! Nie mam zamiaru nieść cię do łóżka!
Nezumi spróbował się przesunąć. Shion przesunął się razem z nim i obaj padli na podłogę. Nawet nie otworzył oczu, wciąż oddychał spokojnie przez sen.
 — Rany — burknął Nezumi. — Najpierw bełkoczesz co ci ślina przyniesie na język, a potem padasz nieprzytomny. Już bardziej typowo chyba się nie da.
Pii pii pii! Cravat spojrzał na nich znad pochłanianego właśnie kawałka sera, kręcąc wąsikami.
„Jest beznadziejny” — zdawał się mówić. Niemal wyglądało to jakby i on wzdychał.
Nezumi nie mógł się dłużej powstrzymywać. Wybuchnął śmiechem.
Śmiał się wciąż z Shionem leżącym tuż obok.
Obudził się.
Wiedział, że było już po świcie, bo powietrze w pokoju stało się jeszcze zimniejsze. Chłód nasilał się zazwyczaj wraz ze wstaniem słońca. Godzina, która zbierała najczęściej największe żniwo dusz chorych, starych, młodych, głodujących i ludzi o słabych ciałach.
Śmierć zdawała się prześlizgiwać przez szparę pomiędzy odchodzącą nocą a nadchodzącym porankiem, zabierając ze sobą tylu, ilu mogła udźwignąć. „A jednak — pomyślał Nezumi, — mroźne powietrze i głód są jednymi z mniej bezlitosnych sług śmierci. Ludzkie ręce są znacznie, znacznie gorsze”.
Zapiekła go blizna na plecach.
Bezlitosne — inaczej nie potrafił określić płomieni, które ją wypaliły. Pożarły całą jego rodzinę i obróciły wszystko w popiół.
Bezustanny ból wyginał jego plecy. Nezumi podniósł się, by przywrócić oddech do normy. Wypełnił płuca mroźnym, wzywającym śmierć powietrzem. Wędrujący przez jego gardło chłód przypominał mu, że wciąż żył. Że ciepło jeszcze z niego nie uciekło i że tylko dlatego, potrafił odczuwać jego brak.
„Żywi ludzie są ciepli”. Shion go tego nauczył. Shion nauczył go, że życie polega na odczuwaniu cudzego ciepła i oddawaniu innym własnego.
Nezumi przebiegł palcami po włosach, po czym wziął kolejny wdech. Dla niego, w życiu zawsze liczyła się zemsta i nic innego. Przetrwanie, fakt, że wciąż żył, stanowiło jego część. A któregoś dnia, już nie tak odległego, miał zadać ostateczny cios swojemu wrogowi, No.6 — wypełnić cel całego swojego dotychczasowego życia. Nic innego go nie obchodziło. Jego nienawiść i obrzydzenie miastem wciąż rosły. A jednak się wahał. 
Zemsta nie była już wszystkim, co miał w sercu. Pojawiło się też coś zupełnie innego — w ogóle nie związanego z No.6. 
Nezumi sam nie wiedział, co to.
„Dlatego się waham?”. Nie wiedział co pocznie, kiedy zemsta już się wypełni — będzie pełen dumy, czy zupełnie pusty? Nienawiść będzie się go uparcie trzymać? Wahał się.
A gdy się wahał, włóczył się gdzie popadło. Wędrówki oznaczały pojawienie się u niego słabego punktu.
Nezumi dotknął pleców. Ból powoli odchodził. W krótkim czasie powinien był całkiem zniknąć.
 — Mm...
Shion przewrócił się na bok. Zeszłej nocy Nezumi zaciągnął go do łóżka, a on nawet nie zwrócił na to uwagi.
 — Jesteś tak... — mruknął do śpiącego Shiona. — Tyle wymagasz uwagi, tak trudno sobie z tobą poradzić, tak... po prostu beznadziejny.
Shion znów się przewrócił. Jego powieki poruszały się przez kilka sekund, po czym podniosły się leniwie. Niedopałki w piecu nie dawały już prawie żadnego światła. W niemal atramentowym mroku, Nezumi wciąż mógł dojrzeć słaby zarys twarzy i włosów Shiona.
 — Nezumi... coś mówiłeś?
Pomimo panujących ciemności i faktu, że dopiero się obudził, Shion bez problemu zorientował się, gdzie jest Nezumi i usłyszał jego słowa.
 — Witałem cię. Dzień dobry, Wasza Wysokość. Jak się dziś Wasza Wysokość czuje? — Coś w tym rodzaju.
 — Czuję się... właściwie nie najgorzej.
 — O. Żadnego kaca? Wygląda na to, że ty i alkohol całkiem do siebie pasujecie. Tylko uważaj, żebyś nie skończył jak staruszek. Byś potem nie gadał, że cię nie ostrzegałem.
 — Nie można dostać kaca od wina. Jest z owoców, więc nie wpływa źle na ciało.
 — Naprawdę?
 — No. Chyba kiedyś to od kogoś usłyszałem... a może to tylko ja.
 — Polegać to na tobie raczej nie można.
 — Dokładnie. Wręcz się nie powinno — wreszcie sobie to uświadomiłem.
 — Nareszcie odkryłeś o sobie prawdę. Brawo — dogryzł mu niechcący Nezumi.
Shion zawsze dokładnie, wytrwale i z niemałym wysiłkiem odkrywał samego siebie. Starał się zmierzyć ze wszystkim, co na niego czyhało.
A to warte było pochwały, prawda?
Nezumi wiedział aż nazbyt dobrze, jak trudnym było nie uciekanie przed samym sobą. Czuł nawet coś w rodzaju szacunku pomieszanego ze strachem wobec tego potrzebującego opieki, beznadziejnego chłopca.
Shion usiadł, a jego spojrzenie błądziło w powietrzu. 
 — Nezumi.
 — Hm?
 — Jak myślisz, pod wodą zawsze jest tak spokojnie?
 — Co?
 — Pod wodą. W morzu albo w rzece, albo w jeziorze... w wodzie zawsze jest spokojnie?
 — O czym ty mówisz? Śniło ci się coś, czy co?
 — Tak. Dawno nie miałem takiego wyraźnego snu. Zastanawiam się, czy wino nie miało z tym nic wspólnego...
 — Śniło ci się morze wina?
 — Nie... Pływałem pod wodą, tuż przy dnie. Ale mogłem oddychać. Po prostu tak sobie pływałem. — Shion poruszył się nieznacznie, wzdychając.
 — A potem?
 — To tyle. Tylko pływałem. Było tak cicho i pięknie, a ja tak się cieszyłem. Wszystko wyglądało tak spokojnie, żadnych walk i krzywd...
 — Niemożliwe. — Nezumi uśmiechnął się blado w ciemnościach. „Jesteś taki naiwny”. — Oczywiście, że są. Więksi żywią się mniejszymi, zupełnie jak na lądzie. Myślałem, że specjalizujesz się w ekologii.
 — Miałem się specjalizować.
 — Nieważne. W każdym razie myślałem, że w ekologii chodzi o związki organizmów ze środowiskiem. Nie uczyłeś się niczego o zbiornikach wodnych?
Shion pokręcił głową.
— Wiem o tym. Nie mówię, że pod wodą jest jakiś raj. Miałem tylko na myśli, że skoro nie ma tam ludzi...
 — To co?
 — To nie powinno być bezsensownej walki. Nie ma morderstw dla morderstw, ani nikt nie zabija ot tak po prostu.
 — I o tym myślałeś, pływając?
 — Tak. Bo było tak... pięknie. Piaszczyste dno nie miało końca. A gdzieniegdzie błyszczały kolorowe kamienie, chociaż nie wiedziałem, jak. Wyciągnąłem po jeden rękę, ale potem zmieniłem zdanie.
 — Czemu?
 — Był taki piękny, że bałem się go dotknąć. Zdawało mi się, że gdybym go podniósł, świat by się rozpadł.
 — Nie wiedziałem, że taki z ciebie romantyk — skomentował Nezumi. — Brzmisz jak zarumieniona dziewczyna.
Shion skrzywił się. — Tak, jak o tym wspominasz, odrobinę się wstydzę. Chociaż nic na to nie poradzę, prawda? Po prostu tak myślałem. Ale teraz trochę żałuję. Skoro i tak miałem się obudzić, mogłem jednak go podnieść.
Nezumi niemal znów wybuchnął śmiechem. Zastanawiał się, czy przypadkiem nie przestawał kontrolować swoich emocji.
 — Powinieneś wrócić do spania — powiedział. — Może dalej będziesz miał ten sen. Mógłbyś wtedy nazbierać tyle kamieni czy monet, ile byś tylko chciał.
 — Może. Hej, Nezumi.
 — Hm?
 — Pływaliśmy, uciekając z No.6, prawda? Ale wtedy nie skupiałem się za bardzo na samym pływaniu i nie mogłem się zatrzymać, ani rozejrzeć.
 — Pływaliśmy w ściekach. Śniłeś o czymś zupełnie innym.
 — Ale... i tak widziałem... tyle pięknych rzeczy... tutaj, w Zachodnim Bloku...
Nezumi słyszał jego cichy oddech, gdy Shion zapadał w sen. Czuł jego ciepło. Zdawało mu się, że tylko to wystarczyłoby mu do przebrnięcia przez te zimne dni.
„O czym ja myślę? Absurd”. Ci, którzy nie potrafili żyć sami, którzy nie mogli zmierzyć się z przeznaczeniem bez niczyjej pomocy, szybko umierali. Tak rzeczy się miały w Zachodnim Bloku.
„Nie potrzebuję żadnego ciepła”.
Nezumi wstał, by nalać sobie wody. Wypił ją duszkiem. Chłód spłynął w dół jego ciała. Shion mruknął pod nosem coś niezrozumiałego.
 — No i jak, podniosłeś jakiś w końcu? — odezwał się Nezumi. Nie było odpowiedzi. Jedynie ciężki jęk wiatru rozległ się w jego uszach.

==koniec części pierwszej==

==Część Druga==
 ((Informacja: 9th ave wyjechała na jakąś wycieczkę, a co za tym idzie dopiero w przyszłym tygodniu doda rozdział, a co za tym idzie w przyszłym tygodniu u nas rozdziału nie ma, będzie dopiero 14.03. ._. wierzyć się nie chce, że to już marzec...))

czwartek, 14 lutego 2013

Dni Shiona: Część 3


((Puśćcie sobie jakąś smutną muzyczkę i jedziemy z ostatnią częścią Dni Shiona >D))

Kontynuacja części 2


 — Przypuszczam, że życie byłoby odrobinkę prostsze, gdybyś był kapryśny jak twój ojciec. 

 — Och — Shion otworzył usta, pojmując, co matka miała na myśli. — Dlatego tak nagle pomyślałaś, żeby opowiedzieć mi o tacie.

Niektórzy ludzie mieli własny sposób na życie: niczego na siebie nie brali, pozbywali się ciężarów, odwracali się od wszystkiego co stałe.

„Twój ojciec wybrał ten sposób”.

Przyglądająca się walce swojego syna z rzeczywistością matka, postanowiła powiedzieć mu prawdę o jego ojcu.

„Shion... nie uciekaj”.

„Wspierają mnie słowa Nezumiego. Nezumi nigdy nie uciekał. Ani razu nie cofnął się w obliczu losu czy rzeczywistości. A ja stałem tuż za nim”.

„Nawet Safu coś mi po sobie zostawiła”.

„Nie mogę uciec”.

„Nie mogę ich zdradzić”.

„Muszę walczyć — nie dla innych, ale po to, żeby pozostać tym, kim jestem”. 

Pochylił się, by ucałować matkę w policzek.

 — Pójdę już spać. Dobranoc, mamo.

Karan delikatnie pogłaskała białe włosy Shiona.

 — Dobranoc.

Jej wargi poruszyły się nieznacznie, jakby próbowała zmusić się do uśmiechu.


Maleńka mysz leżała skulona na jego łóżku.

 — Tsukiyo.

Malec podniósł główkę, piszcząc cicho, gdy Shion podłożył mu pod nosek trochę chlebowych okruszków i sera. Tsukiyo jednak pokręcił wąsami dwa, trzy razy, nie tykając jedzenia.

Gdy Shion pogłaskał palcem lekko jego plecy, mysz zamknęła oczy.

Hamlet, Cravat, Tsukiyo. Z trzech myszy trzymanych przez Nezumiego, tylko ta jedna pozostała z nim. Małe stworzonko posiadało zarówno spryt, jak i nieprzeciętną inteligencję. Prawdopodobnie wywodziło się od dzikich myszy, żyjących u boku Ludzi Lasu.

Kiedyś Shion przyjął, że skoro nie jest to normalna mysz, to pewnie będzie żyć tyle, co człowiek. Jednak ostatnio zaczął dostrzegać ślady starzenia i słabnięcia u Tsukiyo.

Myszy żyły średnio półtora do dwóch lat. Nawet chomiki dożywały najwyżej trzech.

Tsukiyo pewnie zbliżał się już do swego końca. 

 — Tsukiyo, trzymaj się. Musisz na własne oczy zobaczyć wielki powrót twojego pana. — Shion pogłaskał go delikatnie opuszkiem palca.

Pii, pii.

Tsukiyo pisnął z zadowoleniem, po czym zamknął oczy.


* * * 


 — Co to ma być? — Pomiędzy brwiami Yominga pojawiły się głębokie zmarszczki.

Znajdowali się na pierwszym piętrze kwatery Komitetu Restrukturyzacyjnego, w byłym ratuszu miejskim, zwanym niegdyś Kroplą Księżyca.

Shion i Yoming siedzieli przy stole naprzeciwko siebie w niewielkim pomieszczeniu konferencyjnym. To Shion wywołał Yominga. Na blacie spoczywał rozłożony arkusz elektroniczny. Yoming spojrzał na niego, unosząc brew.

 — Dowód na to, że odciągnąłeś część funduszy byłego No.6.

 — Co?! O czym ty mówisz?

 — Od dłuższego czasu zajmowałeś się, i wciąż zajmujesz, ogromnym majątkiem byłego No.6. Wykorzystałeś swoją pozycję do zagarnięcia dla siebie jak największej ilości pieniędzy. Mówię o sprzeniewierzeniu.

 — Absurd — zadrwił Yoming. — Jestem zajęty. Nie mam czasu na żart jakiegoś dzieciaka.

 — Żart? Tak myślisz? — naciskał Shion. — Przez pewien czas nic nie chroniło majątku No.6, administracja jeszcze wtedy nie funkcjonowała. W tym czasie zniknęło około jednej trzeciej środków. Zwłaszcza złoto — straciliśmy jakieś sześćdziesiąt procent.

 — I twierdzisz, że to moja wina?

 — Tak.

 — To jakaś kpina. Owszem, zajmuję sie funduszami. Ale jak do diabła miałbym pilnować złota w tym całym bałaganie? Nie powinienem ponosić za to odpowiedzialności. 

 — Złoto nie zostało tak po prostu skradzione. Ktoś je przeszmuglował. Zaplanowano to. Jak inaczej masz zamiar wyjaśnić fakt, że pozostałe czterdzieści procent wciąż jest na miejscu? Złodzieje zabraliby wszystko. A do tego złoto, które zniknęło, znajdowało się w najgłębszej części skrytki. Bez względu na zamieszanie, raczej trudno byłoby niezauważonym wynieść spod ziemi kilka ton złota. Posunę się nawet do stwierdzenia, że to niemożliwe. Pozwól, że powtórzę: złota nie ukradli złodzieje. Przeszmuglowano je.

 — I twierdzisz, że to moja sprawka?

 — Jakoś nikt inny nie przychodzi mi na myśl.

Yoming odsunął podbródek, uśmiechając się dobrotliwie.

 — Nazywasz mnie złodziejem? Poważne oskarżenie. Jeśli tego nie odwołasz, spodziewaj się pozwu.

 — Potrzebowałeś sporego kapitału na powiększenie i sprawowanie władzy nad swoją grupą. Więc zabrałeś trochę pieniędzy No.6. Najprostszy i najszybszy sposób, nie sądzisz?

 — Naprawdę próbujesz mnie o to oskarżyć?

 — Te dane... — Shion wskazał podbródkiem na stół. — Zawierają kopię twojego podania i formularza zezwolenia na wypożyczenie ciężarówki, które złożyłeś do Komitetu. Na obydwu jest twój odręczny podpis. Ciężarówka pojechała na wycieczkę do No.4 i spowrotem. A do tego...

Shion dotknął dłonią arkusza. Na ekranie pojawiły się nowe informacje. Yoming wpatrywał się intensywnie w rzędy liczb.

 — Oto lista wpłat na twoje konto w banku No.4. Sporo tego, nie uważasz? Wystarczyłoby dla króla. Wydaje mi się, że bezpiecznie będzie przyjąć, że to spieniężone złoto. Kwoty wciąż rosły. I jest coś jeszcze.
Poruszył palcami.

 — Premie, które wręczyłeś pozostałym członkom swojej grupy. Dość duże. Nawet byli członkowie rządu No.6 tyle nie zarabiali.

 — ...Narażaliśmy nasze życia, by walczyć z No.6 — powiedział cicho Yoming. — Zasługujemy na to.

 — O tym zadecyduje Komitet, nie ty. Wielu innych ludzi również ryzykowało. Niektórzy nawet nie przeżyli.

Shion wstał i zaczął zwijać elektroniczny arkusz.

 — Nadużyłeś publicznych funduszy do wydania rekompensat w ramach samosądu i zagarnąłeś część pieniędzy dla siebie. Można to nazwać jedynie zdradą. Zdradziłeś każdego mieszkańca tego miasta.

Drzwi otworzyły się z hukiem. Do środka weszło dwóch mężczyzn. Drugi i trzeci w hierarchii grupy Yominga. Obydwaj mieli ciemnobrązowe włosy i ponad trzydzieści lat.

 — To koniec, Yoming.

 — Jak mogłeś zrobić coś takiego za naszymi plecami? Ufaliśmy ci!

 — Za waszymi plecami? — Odciął Yoming. — To śmieszne, wszyscy dobrze wiedzieliście, że... — Yoming stracił oddech. Przygryzł wargę. Jego twarz pobladła.

 — Shion, wykiwałeś mnie.

Shion wciąż bez słowa wpatrywał się niewzruszenie w twarz mężczyzny.  

 — ...Wiedziałem, że będziesz niebezpieczny — powiedział łagodnie Yoming. — Nie doceniłem cię, bo wciąż jeszcze jesteś młodzieńcem. To była moja pomyłka.

 — Wszyscy popełniamy w życiu pomyłki, Yoming-san. Ale twoja kosztowała cię własne życie. — Pstryknął palcami. Otworzyły się drzwi do sąsiedniego pokoju, przez które weszło dwóch mężczyzn. Byli tak ogromni, że trzeba było zadzierać głowę, by spojrzeć im w oczy.

 — Co masz zamiar ze mną zrobić? — zapytał Yoming wyzywającym tonem. — Powiesisz mnie na placu?

 — Oczywiście, że nie. Zasłużyłeś się przecież jak nikt inny w upadku No.6. Nie mógłbym o tym zapomnieć. W zależności od decyzji Komitetu, możesz otrzymać wynagrodzenie za swoje czyny, oraz rentę zapewnioną aż do końca twoich dni. Odbierzemy jednak wszystkie twoje fundusze na koncie w No.4. Oczywiście, niniejszym zostajesz usunięty z Komitetu Restrukturyzacyjnego i pozbawiony wszelkich kwalifikacji. Nie możesz robić niczego bez pozwolenia, a miejsce zamieszkania zostało już dla ciebie wybrane. Niezależnie od powodu, masz zakaz przeprowadzania się.

 — A jeśli się nie zgodzę...

 — W takim razie nie będę mógł zagwarantować twojego bezpieczeństwa.

 — Heh, czyli to właściwie pozornie nieszkodliwy areszt. Nowoczesna wersja wygnania. Jeśli skończę z kulką w głowie za robienie czegoś, czego mi nie wolno, nikt nie będzie cię obwiniał. Nikt nie będzie miał podstaw cię obwiniać.

Ogromni mężczyźni stanęli za Yomingiem. Ten podszedł do drzwi, próbując odepchnąć ich od siebie. Nagle stanął, po czym odwrócił się do Shiona.

 — Shion, masz potencjał stać się liderem, jakiego jeszcze nie było. Ani ja, ani nawet burmistrz nie moglibyśmy się z tobą równać. Któregoś dnia spróbujesz zamknąć wszystko w uścisku swojej władzy. Będziesz zimnym, bezlitosnym i wspaniałym dyktatorem.

Śmiech — suchy śmiech rozszedł się w pokoju.

 — A kiedy to się stanie, ciekawe jak Karan będzie na ciebie patrzeć? W jaki sposób spojrzy na ukochanego syna, który stał się potworem? 

Jeden z mężczyzn położył dłoń na ramieniu Yominga. Ten zdjął ją i oddalił się w ciemny korytarz. Drzwi zamknęły się za nim.

 — Nie może nawet odejść bez ostatniego słowa.

 — Ten człowiek nie wie, kiedy przestać.

Numery dwa i trzy spojrzeli na siebie, wzruszając komicznie ramionami. Naraz zwrócili się w stronę Shiona.

 — Shion, nas też oszukano. Nawet byśmy nie pomyśleli, że zrobił coś takiego z publicznymi funduszami.

 — Naprawdę? W danych wyraźnie widać spore sumy przelane na wasze konta.

Shion uśmiechnął się pogodnie do blednących mężczyzn.

 — Ale pozbyłem się tej części. Bez waszej współpracy, nigdy nie wyciągnęlibyśmy zbrodni Yominga na światło dzienne. Jestem wdzięczny.

 — Więc my...

 — Zupełnie nic do was nie mam — Shion wyciągnął do nich dłoń. — Kontynuujcie proszę waszą ciężką pracę na rzecz No.6. Musimy przezwyciężyć trudności wspólnymi siłami. Potrzebna nam wasza pomoc. Mam nadzieję, że się zgadzacie.

Na policzkach mężczyzn znów pojawił się kolor. Naraz złapali dłoń Shiona, kiwając z entuzjazmem głowami. 

 — W takim razie do zobaczenia na popołudniowym spotkaniu — powiedział Shion. — Mam zamiar zaraportować wszystkie szczegóły Komitetowi. Liczę na waszą współpracę.

 — Tak, zaświadczymy o wszystkim. Okażemy też podziękowania za szybką odpowiedź i doskonały osąd sprawy. Będziesz naprawdę wspaniałym liderem dla następnego pokolenia.

 — Dziękuję. Chociaż wątpię, że zasługuję na takie pochwały.

 — Nie musisz być skromny. Nie każdy potrafi przygotować tak dokładne dane, by udowodnić oszustwo. Nawet Yoming nie miał jak argumentować.

 — Wydaje mi się, że nas nie docenił. Myślał, że kiedy zostanie przewodniczącym Komitetu, będzie mógł manipulować danymi jak tylko zechce. Dlatego próbował dostać się na szczyt tak szybko, jak tylko mógł. Z desperacji zostawił nam sporo śladów.

 — Ach, rozumiem. Niesamowite.

 — Tak, rzeczywiście — zgodził się drugi z mężczyzn. — Niesamowite. Cóż, myślę, że czas już żebyśmy zajęli się naszymi zadaniami. W takim razie do zobaczenia.

 — Do zobaczenia.

Mężczyźni wyszli. Shion został sam.

 — Dokładne dane, tak? — Rozłożył arkusz i przejechał po nim dłonią. Obraz zniknął, a wraz z nim słowa i liczby.

Nie posiadał danych, mogących udowodnić przestępstwo Yominga. Prawdopodobnie istniały — Shion jednak nie miał ani czasu, ani sposobności się do nich dobrać. Jeśli ich nie posiadał, wystarczyło je stworzyć. Stworzyć dane, które nie pozostawiałyby Yomingowi żadnej innej możliwości, jak tylko przyznać się do wszystkiego. Nie było to proste zadanie, ale i nie sprawiło Shionowi zbyt wielkich trudności. 

Poszło dobrze. Usunął z drogi jedną z przeszkód. Odsuwałby, niszczyłby, pozbywałby się innych — i co wtedy?

Shion spojrzał przez okno.

„Co ja wyprawiam?”

„Tworzę miejsce na tym świecie, miejsce inne niż No.6 — takie, które istnieje dla ludzi”.

„Kraj, w którym nikt nie zabija i nikt nie zostaje zabity”.

„To w ogóle możliwe?”

Szyderczy śmiech Yominga rozbrzmiewał w jego uszach.

„Co się ze mną stanie?”

Tap. Tap. Słyszał wiatr na zewnątrz. Nie, nie wiatr — czyżby ktoś pukał do okna?

„Nezumi!”

Shion podbiegł do okna i otworzył je na oścież. Wiatr poplątał mu grzywkę. Nikogo tam nie było. Tylko wiatr. Shion padł na kolana, ukrywając twarz w dłoniach.

„Nezumi... dlaczego nie wracasz? Dlaczego cię przy mnie nie ma? Chcę tylko spojrzeć ci w oczy i zobaczyć, że dalej jestem mną, że wcale się nie zmieniłem. Tylko twoje oczy jeszcze mnie tu trzymają”.

„Nezumi, chcę cię zobaczyć”.

Nie popłynęła ani jedna łza. Ryk uciekł spomiędzy jego warg. Należał do zwierzęcia. Ledwie rozpoznawał własny głos.

Włączył się dzwonek. Hałas nie ustawał. Shion wstał, by nacisnąć przycisk na interkomie.

Przez głośnik odezwał się młody mężczyzna.

 — Panie Shion, chciałbym usłyszeń pańskie wytyczne co do projektu nowych władz No.6, który składamy na dzisiejszym spotkaniu.

 — Rozumiem. Już idę do Pomieszczenia Konferencyjnego numer 3.

 — Dziękuję bardzo.

W głosie młodzieńca słychać było nutkę podekscytowania.

 — Już prawie czas, prawda? Pozbędziemy się starych sił politycznych i zbudujemy własne, doskonałe miasto. Nareszcie się zaczyna.

Shion wziął oddech, po czym wezwał imię młodzieńca.

 — Tori, posłuchaj mnie uważnie. Nie ma dla nas czegoś takiego jak stare i nowe siły. Potrzebna nam każda wiedza, jeśli dzięki temu będziemy mogli posunąć się choćby o krok naprzód. Nie mamy innego wyjścia.

 — Ach... racja. Przepraszam.

 — Nie musisz przepraszać. Tylko... — „Powinieneś być chociaż świadom podsłuchu, Tori”. Shion wyłączył interkom, po czym odetchnął głęboko po raz ostatni.

Spojrzał przez ramię, by spojrzeć przez okno.

Tuż za nim rozciągało się rażące światłem niebo.

Shion zamknął okno i odwrócił się od pięknego, nieskończonego błękitu.


==Koniec Rozdziału== 

((Ogłoszenia parafialne! 
Ponieważ w tym tygodniu nie pojawił się rozdział po angielsku, za tydzień u nas rozdziału nie będzie. Ostatni rozdział, Dni Nezumiego, zaczynamy 28.02.13.!))

piątek, 8 lutego 2013

Dni Shiona: Część 2


((Przepraszam! Miałam wstawić dziś rano, ale zaspałam >A<))
Kontynuacja części 1 

— K-Karan...
Rikiga podniósł się nagle.
 — Ach, em... więc, c-czyli nadal masz problemy z zapomnieniem swojego byłego męża? Powiedzmy, że… em... ty jakby... czekasz aż wróci, albo... eh.. cz-czy tak czujesz? Czy jednak nie jesteś już... yyy... przywiązana? G-Gdyby coś miało się stać, eee, pomyślałabyś...
 — Jesteś pewien, że mówisz po naszemu, staruszku? — wciął się Inukashi. — Ślepe szczenięta mówią wyraźniej — Łaciaty pies, leżący u jego stóp, otworzył nieznacznie ślepia i ziewnął szeroko, a Karan uśmiechnęła się.
 — Nie czekam na niego, Rikiga — odpowiedziała. — Dla mnie jest już przeszłością. Oczywiście mam nadzieję, że jeszcze gdzieś żyje, ale...
Na twarzy Rikigi pojawiła się czysta radość.
 — No już bardziej oczywisty być nie możesz — mruknął pod nosem Inukashi.
 — Absolutna racja — odezwał się z entuzjazmem Rikiga. — Nie możemy wiecznie tkwić w przeszłości. Jeśli już mamy w czymś tkwić, niech to będzie przyszłość. Jutro jest znacznie ważniejsze niż wczoraj. 
 — Zgadzam się.
 — P-Prawda? Też tak myślisz. Więc... ach, Karan, czy nie zgodziłabyś się, że... ktoś, z kim możesz żyć w przyszłości, jest, eh, znacznie ważniejszy niż ci, z którymi żyłaś kiedyś?
 — Tak, naturalnie. Dlatego cię dziś zaprosiłam. Na kolację.
Dźwięk, który uciekł z ust Rikigi brzmiał jak coś pomiędzy ,,och'' i ,,ach''.
 — K-Karan, naprawdę?! Myślałaś o mnie, więc...
Inukashi pociągnął marynarkę Rikigi. 
 — Oj, staruszku, staruszku. Wybacz, że pozbawiam cię marzeń, ale ja jakby też tu jestem. Nie tylko ciebie zaprosiła. Pamiętaj o tym.
Rikiga zawył, machając rękami, jakby odganiał muchę.
 — Sio, sio! Zapoznaj się z drzwiami i zabierz ze sobą te brudne kundle. Pewnie sam się wprosiłeś, żeby skorzystać z gotowania Karan.
 — W przeciwieństwie do niektórych, mnie naprawdę zaproszono. Prawda, pani Karan?
 — Tak, oczywiście. I Inukashi, i ty, Rikiga, jesteście ważnymi towarzyszami Shiona. No i moimi bardzo dobrymi przyjaciółmi. Dlatego chciałam was zobaczyć. Nie mam za wiele, ale świeżego chleba jest pod dostatkiem. Mamy też domowe konfitury i gulasz... który dusił się już jakiś czas. Sekundkę, przygotuję go. Shion, pomógłbyś mi?
 — Pewnie.
Karan otworzyła drzwi kuchni, w której zniknęła sekundę później. Zapach chleba i gulaszu wypełnił całe pomieszczenie. Dwa wyraziste zapachy sprawiły, że Inukashi nie mógł przestać węszyć.
 — Ja też pomogę! Darmowe posiłki godzą w moją dumę — zachichotał. — Słyszałeś? Świeży chleb i gulasz. Same słowa wystarczą, żeby ślina do ust napłynęła, ale zapach... ach, najlepszy na świecie. Burczy mi w brzuchu jakby jutra nie było. Nie jesteś głodny, sta... Co jest, staruszku? Gapisz się w przestrzeń. Czemu odleciałeś?
 — ...Towarzysze... przyjaciele... 
 — Eh?
 — Karan nazwała mnie towarzyszem. Przyjacielem. Dla Karan jestem tylko członkiem drużyny, jednym z jej przyjaciół...
Shion i Inukashi spojrzeli na siebie. Inukashi przechylił głowę na bok.
 — Hmm. Cóż, ,,zostańmy przyjaciółmi'' to dość pospolite odrzucenie. Psy byłyby bardziej bezpośrednie, powiedziałyby ci, że nie znoszą twojego futra, że masz obrzydliwe zęby, ale ludzie lubią chodzić na około. Hah, serio, staruszku, co ci chodziło po głowie, planowałeś się pani Karan oświadczyć?
 — ...Byłem poważny — odpowiedział ponuro Rikiga. — Idzie mi coraz lepiej w pracy i mam coraz więcej pieniędzy. Byłem pewien, że uszczęśliwiłbym Karan. 
Po zniszczeniu No.6, sprzedawcy znaleźli rzeszę nowych klientów, a na rynek wpłynęły nieznane dotąd towary. Rikiga zaś, korzystając z powstałego zamieszania, skupywał je po niskich cenach.
Gromadził dzieła sztuki i rzeźby, urządzenia, obrazy, biżuterię, meble, przyrządy medyczne, samochody, ubrania, materiały biurowe, nawet zabawki.  Kiedy wszystko zaczynało się ustatkowywać, sprzedawał je drogo, zyskując spore sumy. Teraz był już dyrektorem i właścicielem drukarni oraz wydawnictwa, wypuszczającego tygodniowe magazyny i gazetę codzienną.
 — Cóż, jak na to nie spojrzeć, jesteś wschodzącą gwiazdą biznesu, Rikiga-san. Plotki mówią, że będzie z ciebie potężny magnat.
 — Tak myślisz, Shion?
 — Oczywiście, że tak. Przecież ty i Inukashi nie wciskaliście mi nigdy fałszywych komplementów, prawda? — Shion zdjął kurtkę, po czym podwinął rękawy koszuli.
 — Mówię ci cały czas, żebyś nie wrzucał mnie do jednego wora z tym psim dzieciakiem — powiedział ze znużeniem Rikiga. — Ale dość już o tym. Shion, zaakceptowałeś mnie? Myślisz, że nadaję się na męża Karan?
 — Eh? Och, j-ja nie miałem na myśli... cóż, eh, nie wydaje mi się, żeby moja matka miała zamiar wyjść kiedyś ponownie za mąż. Ostatnio opowiadała mi, jaka to zadowolona jest ze swojego życia, i jak to chciałaby prowadzić piekarnię tak długo, jak tylko będzie mogła.
Rzeczywiście, Karan niewiele się zmieniła, a przynajmniej z zewnątrz. Wciąż miała swoją małą piekarnię, ukrytą w kącie Utraconego Miasta; plotkowała z klientami i ugniatała ciasto od samego rana.
Tak wyglądała jej rutyna, powtarzana każdego dnia. Nawet w największym chaosie, Karan wciąż rozpalała w piecu, piekła chleb i wykładała go na półki sklepowe. Ludzie zaś płakali ze szczęścia przez smak maleńkich rogalików i babeczek.
 — Świat zapadł nam się pod stopami, a one wciąż smakują tak samo. Nadal jest jeszcze coś, co się nie zmieniło.
Te słowa należały do pewnego staruszka, stałego klienta. Powtarzał je w kółko z łzami na policzkach. Shion już wiele razy widział coś takiego.
,,Jest tu coś, co nigdy się nie zmieni'' — dla ludzi to więcej niż dostateczny powód do życia. 
 — Twoja matka to niesamowita kobieta — powiedział Nezumi z rzadką oznaką podziwu w głosie.
Powiedział to w dniu, w którym się obudził.
W dniu, w którym wszystko się skończyło — nie, zaczęło. Shion przywlókł swoje wymęczone i poturbowane ciało do domu, do Karan. Po krótkim, powitalnym uścisku, padł na łóżko wraz z Nezumim, by zasnąć jak suseł. Zapadł w sen dość głęboki, by odciąć wszystkie jego zmysły, a gdy się obudził, było już południe następnego dnia. Słońce świeciło prosto przez okno, a białemu światłu towarzyszył słaby, czerwony blask.
Nigdzie nie widział ani śladu Nezumiego. Jeden z koców leżał złożony równo u stóp łóżka. Shion uderzył w niego pięścią. Nie zauważył nawet jak stłumiony dźwięk uciekł z jego gardła. 
,,Nezumi, odszedłeś? Tak jak cztery lata temu?'' 
Cztery lata temu, w poranek po burzy, Nezumi dokładnie w ten sam sposób zostawił Shiona. Nie pozostało nic, zupełnie jakby miniona noc była tylko iluzją.
Wtedy dopiero się poznali. Żaden nie wiedział nic o drugim — ani słowa o przeszłości, jaka się za nimi ciągnęła, o przyszłości, jaka na nich czekała, ani o uczuciach, które miały się dopiero obudzić. 
Jednak tym razem było inaczej.
Owszem, wciąż jeszcze nie wiedzieli o sobie wszystkiego, ani nie mogli się całkowicie zrozumieć. Pomiędzy nim a Nezumim znajdowała się przepaść, której nie mógłby wypełnić, choćby próbował całe życie.
,,Wiem, wiem, wiem. Wiedzieliśmy o tym, a mimo wszystko razem żyliśmy. Nie w przeszłości czy przyszłości. Razem przeżyliśmy teraźniejszość''.
,,A teraz znowu odchodzisz bez słowa?''
Shion potrząsnął gwałtownie głową, gdy jego myśli dotarły do tego punktu.
,,Oczywiście, że nie''.
,,Spędziliśmy razem tyle czasu, przeszliśmy razem piekło. Nie zniknąłby bez słowa. Nie znaczę dla niego tak mało. Poza tym sporo by ryzykował, łażąc z tak poważną raną. Nie mogę go sobie wyobrazić, robiącego coś tak lekkomyślnego''.
Poczuł aromat kawy i chleba. To ten zapach go zbudził.
Shion otworzył drzwi do salonu. 
 — O, książę wreszcie się obudził? — Nezumi uśmiechał się z kubkiem kawy w dłoni. — Chociaż co ci mam wypominać, sam dopiero co wstałem. 
Shion przełknął westchnięcie ulgi, z wielkim trudem zachowując spokój. 
 — Nezumi. Jak się czujesz?
 — Lepiej być nie może. A przynajmniej tak chciałbym powiedzieć. Dobry sen wszystkiego nie wyleczy. A ty?
 — Lepiej być nie może.
Kubek zakręcił się w dłoni Nezumiego.
 — Jesteś pewny siebie na tym swoim domowym pastwisku. Dobrze, że masz dość energii, żeby zgrywać twardego gościa. Chociaż mógłbym zasugerować ci prysznic i czyste ubranie, zanim zaczniesz. Chyba nawet Król Lir po spacerze przez puszczę wyglądałby lepiej niż ty.
Shion zajrzał w wiszące na ścianie lustro. Jego twarz i włosy pokryte były resztkami krwi, brudu i zaschłego potu. Koszula rozdarła się w kilku miejscach, a prawy rękaw wyglądał, jakby miał zaraz odpaść.
,,Ma rację. Król Lir w najgorszym stanie i tak wyglądałby lepiej ode mnie''.
Jakoś nagle zachciało mu się śmiać.
 — A więc Wasza Wysokość, zamierzacie wziąć teraz kąpiel? Czy może mam Wam przygotować kubek najlepszej kawy?
 — Cóż to za niezwykły honor, otrzymać kawę zaserwowaną przez ciebie. 
 — Twoja mama poczęstowała mnie właśnie przepysznym chlebem — najlepszym, muszę przyznać — i był tak dobry, że myślałem, że język mi się roztopi. Nalanie ci kawy będzie w porównaniu z tym dość nieznaczącą usługą.
 — Och... mama...
 — Jest na nogach od samego rana — Nezumi wskazał podbródkiem drzwi. Shion słyszał stłumiony hałas za cienką ścianą.
 — ...Otworzyła sklep?
 — Na to wygląda. Mówi, że umie tylko piec chleb, więc ma zamiar robić to, co potrafi najlepiej. Nawet w tym chaosie w piecu ciągle się pali, a drożdżówki ciągle się pieką. Powiedziała nawet, że wieczorem zrobi dla mnie trochę krawacików.
 — Rozumiem... to do niej podobne.
Nezumi odłożył kubek, spoglądając w stronę ściany. Uśmiech zniknął z jego ust. Zdawało się, że jego wzrok przebija się przez ścianę, skupiając na krzątającej się po drugiej stronie Karan. A w tym spojrzeniu czaił się mrok.
 — Twoja matka to niesamowita kobieta — stwierdził Nezumi. Choć jego głos był tak niski, że równie dobrze mógłby być zwykłym szeptem, zdecydowanie było w nim słychać podziw. — Jest jak Wielka Matka. Nie wiedziałem, że był ktoś taki w No.6. A ona tu jest — i była przez cały czas.
 — ...Racja.
Ludzka dusza nigdy nie mogłaby mieć jednej barwy. Przybrawszy raz inny kolor, po jakimś czasie wróciłaby do swej prawdziwej barwy, próbując żyć lojalnie wobec siebie. Wznosząc tym samym wszystkie swe kolory do świata wokół siebie.
Tak można by określić naturę nadziei. 
Do jakiego stopnia człowiek mógłby zaufać własnej przyszłości, ludziom w swoim życiu, nadziei? Shion musiał w końcu zadać sobie to pytanie. Wiedział, że Nezumiego też czekało szukanie na nie odpowiedzi.
,,Nezumi, da się całkowicie uwierzyć w ludzi? Nie brzydzić się nimi, nie zniżać się do nich, nie krzywdzić, ale uwierzyć?''
,,Moglibyśmy?''
Zapach kawy wypełnił salon.
 — Ale najpierw potrzebne ci porządne śniadanie — najlepszy chleb i najlepsza kawa. Odpocznij sobie dzisiaj i staraj się o niczym nie myśleć. Energia twojej matki to dla nas, młodych, chyba jednak trochę za dużo.
 — Coś niepozorny dziś jesteś.
 — To ,,cudze'' terytorium. Lepiej będę uważał na słowa — odpowiedział lekko Nezumi. — No i prawdę mówiąc, jestem trochę zmęczony. Nie mam absolutnie nic przeciwko spaniu, jedzeniu i powrocie do spania. To całkiem niezłe wakacje.
 — No i wieczorem dostaniesz krawaciki.
 — Dokładnie. — Nezumi pstryknął palcami. — Nigdy nie miałem przyjemności spróbowania wypieku w kształcie krawatu. Do tego roboty twojej mamy. Muszą być przepyszne.
 — Zjesz je raz, a na zawsze pozostaniesz na ich łasce. Krawaciki będą straszyć cię w snach.
 — Wyobrażam sobie, że poczuję się jak Jaś i Małgosia po odnalezieniu domku z piernika. To jeden z tych przypadków, w których ,,przyjemność i kłopoty przychodzą, trzymając się za ręce''.
 — Jakieś przysłowie?
 — Właśnie je wymyśliłem. Zapamiętaj je lepiej — oświetli ci ścieżkę twego przeznaczenia.
Nezumi postawił przed nim kubek kawy.
 — Wypij. Mocna i dużo mleka, dokładnie taka, jaką Wasza Wysokość lubi.
 — Co? Nigdy nie piliśmy razem kawy. Skąd wiesz, jaką lubię? 
 — Po prostu wiem. Mówiłem ci już wcześniej — beznadziejnie łatwo cię przejrzeć, a jednocześnie beznadziejnie trudno zrozumieć.
 — To samo można powiedzieć o tobie.
 — Ale ja nie jestem tak trudny jak ty.
 — Nie chcę tego od ciebie słyszeć. Jesteś ostatnią osobą, która może mnie nazywać trudnym.
 — A niby z której strony ja jestem trudny?
 — Gdybym miał wyliczać, ruszylibyśmy się stąd dopiero jutro rano.
 — Heh — prychnął Nezumi. — W takim razie zabawię cię swoją obecnością aż do jutrzejszego ranka, no, opowiadaj.
 — Widzisz, właśnie to mam na myśli. — Shion pociągnął łyk kawy. Jej zapach, gorzki smak i ciepło rozeszły się w jego ustach. Rogaliki na stole były równie pyszne. Tak jak powiedział Nezumi, zdawało mu się, że rozpłynie mu się język.
Smak przesiąkł całe jego ciało i duszę. Kuchni jego matki nie można było pomylić z żadną inną.
 — W jednej chwili jesteś uparty i wściekasz się nagle jak jakieś dziecko, a sekundę później nic cię nie obchodzi. Co minutę zmieniasz zdanie i nastroje. Nie rozumiem, jak ktokolwiek mógłby być trudniejszy od ciebie.
 — Aha, rozumiem. Widzę, że nie masz zamiaru owijać w bawełnę. Teraz moja kolej, Shion...
 — Śmiało. Nic na mnie nie masz.
 — Tylko nieprzyzwoici ludzie rozwodzą się nad tym, jacy to są przyzwoici — odpowiedział szyderczym tonem Nezumi.
 — Czyli twierdzisz, że sam jesteś przyzwoity? — odciął się Shion.
 — Eee, cóż... nie, żebym był tak zupełnie przyzwoity, w końcu zawsze jestem... Cholera, zacząłeś nabierać ciętego języka. — Nezumi wydął usta i zmrużył oczy.
Shion niemal parsknął śmiechem na ten widok.
Wszystko wyglądało wtedy tak pięknie — ta zwyczajna rozmowa, miła atmosfera, nawet wpadające przez okno promienie słońca. 
Moment ten stanowił klejnot uwięziony pomiędzy burzą, która się skończyła, i burzą, która miała dopiero nadejść. Stał się ukochanym wspomnieniem, zostawionym Shionowi przez Nezumiego. 
Nezumi odszedł, a Shion pozostał. Ich powiązane, poplątane ścieżki rozeszły się teraz tak daleko od siebie. 
Kiedy znów mogły się zejść? 
 — Hej, Shion. — Przysunęła się do niego twarz Rikigi. — Podaj mi pomocną dłoń.
 — Pomocną dłoń?
 — Mógłbyś mi powiedzieć... cóż, podać jakieś wskazówki, co do Karan — dyskretnie, oczywiście — jak duże szanse mam u niej jako kandydat na męża. 
 — Co? Ale, cóż... nie jestem pewien, czy mogę...
 — Kiedy ja jestem poważny. Chcę się jej oświadczyć, bo jestem pewien, że mógłbym ją uszczęśliwić. Oczywiście, Karan może prowadzić piekarnię tak długo, jak tylko zechce. Wiem! — zawołał. — Możemy wyremontować cały budynek. Powiększyć sklep, wstawić większą witrynę. Będzie błyszczał. Naprawimy sypialnie i dobudujemy pokoje.
 — Nie wydaje mi się, że mama by tego nie chciała. Jest całkiem usatysfakcjonowana tym, co już mamy.
Rikiga położył dłonie na policzkach.
 — Och, Karan. Cóż za cnotliwa kobieta, tak skromna w potrzebach. Toż to uosobienie bogini! 
 — No nie wiem, jest ciut za pyzata na bokach jak na boginię — wtrącił się Inukashi. — Ale pani Karan jest ładna i o wiele dla ciebie za dobra, staruszku. Dla twojej informacji, wydaje mi się, że problem z kobietami, wokół których zazwyczaj się kręcisz, polega na tym, że one chcą za dużo. Kiedy na ciebie patrzą, widzą pieniądze zamiast twarzy. W każdym razie, staruszku, pani Karan patrzy na ciebie tylko jak na przyjaciela. Prędzej wyjdzie za krzesło, niż za ciebie. Hah, po prostu się poddaj.
 — Takie szczeniaki, jak ty, nie powinny wciskać nosa w sprawy dorosłych.
 — Jasne, jasne. Pan Dorosły może sobie tracić energię na bezsensowne, dorosłe sprawy. Shion, chodźmy pomóc pani Karan. Umieram z głodu.
 — Pewnie.
Usłyszeli za sobą zmartwione westchnienie Rikigi.
Podczas kolacji panowała wesoła atmosfera. Każdy jadł, mówił, i śmiał się do woli.
Było zabawnie — bardzo zabawnie.
,,Gdyby Nezumi tu był...'' — jego serce chwiało się niepewnie. Gdyby Nezumi był z nimi, usiadłby naprzeciw Shiona, chwalił kuchnię Karan i śmiał się chłodno, spoglądając na kłócących się Rikigę i Inukashi. Trzymałby w dłoni z gracją łyżkę czy widelec i uszczęśliwiłby Karan, jedząc wszystko na swoim talerzu. 
,,Nezumi, gdzie jesteś? Co teraz robisz?''
,,Nie widziałem cię już od roku''.
Trzy godziny wcześniej, jego przyjaciele rozeszli się do domów, zagłębiając się w noc. Inukashi, szczęśliwy jak nigdy, niósł plecak po brzegi wypakowany wypiekami. Rikiga zaś wyglądał na pogrążonego w rozpaczy.
 — Mamo — zawołał Shion, sprzątając talerze. Odmierzająca właśnie mąkę Karan, spojrzała jedynie w jego stronę.
 — Słucham?
 — Dlaczego zaprosiłaś dziś Rikigę i Inukashi?
 — Hm? Cóż... bez powodu. Pomyślałam, że byłoby miło raz na jakiś czas zaprosić kogoś na kolację. Byłeś ostatnio tak zajęty, że nie miałeś nawet czasu usiąść i spokojnie zjeść.
 — Więc się o mnie martwiłaś?
Tym razem Karan odwróciła się do syna, kręcąc lekko głową.
 — To nie tak. Po prostu... zauważyłeś, Shion? Nie śmiejesz się już.
 — Eh?
 — Sporo czasu minęło, odkąd ostatnio śmiałeś się na głos jak dzisiaj.
Shion dotknął własnego policzka. Skórę miał twardą i napiętą. Karan wpatrywała się w jego palce.
 — Praca w Komitecie Restrukturyzacyjnym musi być ciężka.
 — Tak. Ale, znaczy, opracowujemy co prawda całkowicie nowy system organizacji z nowymi funkcjami. Zgromadziliśmy w jednym miejscu ludzi o wielu profesjach. To nie tak, że nie byłem przygotowany na radzenie sobie z trudnymi warunkami.
 — Coś nie tak z Yomingiem i jego grupą? — Karan uniosła podbródek. Jej ton i spojrzenie stały się ostrzejsze, jakby rzucała komuś wyzwanie. — Wy dwaj musicie... myśleć zupełnie inaczej. Shion, Yoming coś ci utrudnia?
Shion nie wiedział, jak odpowiedzieć.
 — Wiedziałam — stwierdziła Karan. — Miałam złe przeczucie odkąd dowiedziałam się, że Yominga wybrano do Komitetu. 
 — Dobrze go znasz, mamo?
Cień przeszedł oczy Karan.
 — Myślałam, że go znam. Jest wujkiem Riri i dość często przychodził do piekarni. Powiedział mi, że No.6 zabiło jego żonę i syna. Dzięki niemu dowiedziałam się, jakie naprawdę było miasto. Pomógł mi. To dość inteligentna osoba, musisz się zgodzić.
 — Tak. Jest bystry. Zorganizował ruch oporu. To on zgromadził wszystkich ludzi przeciwnych No.6 i stworzył z nimi organizację. Między innymi dzięki niemu No.6 upadło. To całkowicie normalne, że wybrano go do Komitetu.
 — Normalne? Naprawdę? Shion, naprawdę myślisz, że Yoming nadaje się do Komitetu Restrukturyzacyjnego? Ja... po prostu nie mogę się do tego przekonać.
 — Mamo...
Okna hałasowały. Zdawało się, że wiatr na zewnątrz przybierał na sile. Zabierał ze sobą deszczowe chmury.
Jutro pewnie powitałoby ich błękitne niebo.
 — On nienawidził No.6 z całych sił — Karan mówiła dalej. — I miał powód. Miasto odebrało mu ukochaną rodzinę. Nie miał klapek na oczach, nie to, co reszta z nas. Widział No.6 takim, jakie było, ale tylko dzięki własnej nienawiści. Mimo to, nadal w nim mieszkał.
Karan postawiła za sobą worek mąki.
 — Napędzała go nienawiść i dlatego miał spore szanse na zniszczenie No.6. Ale... nienawiścią nie stworzy niczego nowego. Oto moje zdanie, Shion.
W głosie jego matki dźwięczało nieszczęście, kłujące serce Shiona.
By móc tworzyć, zamiast niszczyć, Yoming musiałby odrzucić albo pokonać swoją nienawiść. Złość nigdy nie mogłaby niczego wskrzesić.
 — Chwilę przed tym, jak w No.6 na dobre zapanował chaos przez tą dziwną chorobę... kiedy to wszystko dopiero się zaczęło... przyszedł do mnie i rozmawialiśmy przez dłuższą chwilę. Powiedział mi wtedy, że ,,stracił we mnie wiarę''.
 — Yoming powiedział, że stracił w ciebie wiarę?
 — Tak. Shion, jest wiele rzeczy, których nie wiem ani nie rozumiem. Nigdy nawet nie chciałam wiedzieć, czy rozumieć. Powinnam się tego wstydzić. Gdybyśmy tylko my dorośli byli odrobinę bystrzejsi, może nawet Safu dałoby się uratować... 
 — Mamo, wróćmy do rozmowy o Yomingu — powiedział Shion silniejszym tonem, jakby chciał uciąć słowa matki. Jego myśli i uczucia do Safu były jak bezdenne morze. Nieważne, ile by nie żałował czy przepraszał, to nigdy by nie wystarczyło. Nieważne, ile dziesiątek tysięcy słów by wymówił, czy ile by się modlił, nigdy nie miałby prawa sobie wybaczyć.
Więc musiał chociaż pamiętać.
Musiał pamiętać Safu i jej ostatnie życzenie aż do chwili, w której wyzionąłby ducha.
Karan zamrugała, po czym kiwnęła lekko głową.
 — Tak, stracił całą wiarę we mnie, bo nie zgadzałam się z nim całkowicie. Próbował zostać bohaterem, człowiekiem, który obalił dyktaturę. Nie wiem już nawet, czy robił to dla zemsty, czy ze złości.... Wydaje mi się, że przejęła go jakiegoś rodzaju — żądza? — zostania kimś, kto zostałby zapamiętany na wieki. Yoming powiedział, że zmiany wymagały ofiar. Odrzucał umierających i mówił, że przecież i tak nic nie można na to poradzić. Według niego śmierć tysiąca ludzi dla uratowania dziesięciu tysięcy nie poszłaby na marne... Ale to nie jest dobry sposób myślenia, prawda? Coś mnie przeraża w zamienianiu ludzkich żyć na liczby. I wydaje mi się, że nikt nie powinien być bohaterem, stojącym na piedestale, zbudowanym z cudzych ofiar.
 — ...Tak.
 — Shion, mógłbyś spróbować walczyć z Yomingiem?
,,Walczyć? Yoming jest kimś, kogo powinienem zaatakować? Jest wrogiem?''
Grupa Yominga wciąż proponowała rozwiązanie chwilowo ustabilizowanego Komitetu Restrukturyzacyjnego i zastąpienie go całkowicie nową organizacją. Jasnym było, że gdyby tylko mieli szansę, przekonaliby do swojego pomysłu wszystkich kluczowych członków Komitetu. Byłoby to oczywiste odejście od podstawy, na której zbudowano Komitet — zasady według której ludzie, reprezentujący wszystkie środowiska, mogliby wymieniać między sobą opinie. Jednak grupa Yominga w ogóle przestała już słuchać opinii i sprzeciwów grupy Shiona, stanowiącej mniejszość.
,,Coś trzeba zrobić. Ja muszę coś zrobić''.
No.6 udowodniło już co się działo, gdy władzę sprawowało kilku, a pozostałych wygnano. Rana w ludzkich umysłach wciąż jeszcze bolała; czemu więc grupa Yominga próbowała obrać tę samą ścieżkę, co rząd No.6?
,,Muszę coś zrobić...''
 — Shion, okropnie schudłeś — spojrzenie i głos Karan znów należały do zmartwionej matki. Czuć w nich było jej miłość — głupią, gorącą, czystą i egoistyczną, kręcącą się tylko wokół szczęścia i dobra własnego dziecka.
 — Powinieneś odejść z Komitetu Restrukturyzacyjnego, jeśli to dla ciebie taki ciężar. Jest tyle innych sposobów na życie. Mówiłeś raz, że chciałbyś pracować z dziećmi. Dlaczego nie poszukasz sobie takiej posady?
 — Nie... — Shion pokręcił powoli głową. — Wciąż mam rzeczy do zrobienia.
 — Ale...
 — Mamo, on powiedział, żebym nie uciekał. Muszę tu zostać, bo mam zadanie do wykonania. Powiedział, że nie mogę się teraz od tego wszystkiego odwrócić. Nie chcę sprzeciwiać się jego słowom.
Karan nie pytała, kim był ,,on''. Wpatrywała się tylko w syna w ciszy.
Wiatr się wzmagał. Okna hałasowały bezustannie.
Karan wypuściła stłumione westchnienie.


==koniec części 2==

==część 3==