Staram się dodawać nowe posty w niedziele. Staram się.



Zakończono tłumaczenie No.6.


Dziękujemy za wszystkie podziękowania. To był miły rok z hakiem. I późniejszy rok. I chyba jeszcze jeden. Te dwa późniejsze składały się z czytania Waszych komentarzy. I tak dzięki.

(Do pań profesor jeśli przypadkiem odwołam się do tego na maturze: przepraszam, ja naprawdę tłumaczyłam to w gimnazjum. Ale prawdziwa książka istnieje. Obiecuję.)


Wszystkie rozdziały można znaleźć w zakładce ,,No.6''/,,No.6 Beyond''.


Kup powieść i mangę w oryginale, wspomóż panią Asano.


Tłumaczenie: Kuroneko
Korekta: Ayo, Dżun

czwartek, 31 maja 2012

Tom V: Rozdział 2


((Okej, jeszcze ciepłe, a za pół godziny kończy się czwartek, KURO ZAWSZE DOTRZYMUJE SŁOWA *^* a przynajmniej zwykle .w. Od siebie dodam, że rozdział warty czekania .w.))


Rozdział 2
Ci w otchłani

Nie było juz odwrotu, gdy zorientowałem się, w jakim kierunku zmierzają sprawy. Co mogłem zrobić? ...Gdybym odmówił posłuszeństwa, zostałbym zabity albo popełniłbym samobójstwo. W trzech różnych momentach myślałem nad rezygnacją, jednak była niemożliwa. 
Wilhelm Keitel, Wywiady Norymberskie

Czuł, jak ciemność w niego wnika. W jego siatkówki, bębenki uszne, skórę; mrok stał się igłami, wbijającymi się w nie boleśnie.

Shion wziął głęboki oddech, wypełniając pierś powietrzem... nie, ciemnością. Dzięki temu mógł zapanować nad swym bólem i trzęsącym się ciałem. Nie chciał stchórzyć, ani wydać z siebie przerażonego okrzyku, który mógłby usłyszeć Nezumi idący z przodu.

„Do cholery, nie mogę dać mu usłyszeć mojego krzyku”.

Nie chciał pozwolić Nezumiemu zobaczyć jego szkaradnej strony. Shion przełknął kolejny oddech, całkowicie świadom całej swej dumy, prześladującej go nawet w takich warunkach.

„Ymgh”.

Nezumi zbliżył twarz do jego ucha. W tym samym momencie, uścisk wokół talii Shiona zrobił się mocniejszy.

„Wystarczy zgrywania silnego” – myślał, że usłyszał szept Nezumiego. Jednak tym, co właściwie dosięgło jego uszu, było:

 – Spadniemy.

Usłyszał pusty głos, wyprany z wszelkich emocji. Jego dźwięk niczym mroźny wiatr owinął się wokół jego ciała. Pomimo całego bólu, strachu i dumy, przez krótką chwilę sprawił, że sam Shion stał się pusty. Jak pancerz cykady, stał się jedynie powłoką, będącą jedynie pozostałością swojego właściciela. Czasem dosięgało go takie uczucie, gdy słyszał głos Nezumiego. Nie przejmował się tym jednak za bardzo. Właściwie było to nawet całkiem orzeźwiające. Fascynujące, nawet jeśli pozostawiało go pustym.

Spadali. Spadali prosto w dół – a przynajmniej tak powinno być, bo nie miał pojęcia, co się wokół niego działo. Nie był pewien, czy spadają, unoszą się, czy trwają w miejscu. Nie mógł rozróżnić wznoszenia, spadu i bezruchu. Jego zmysły pochłonęła otaczająca go zewsząd ciemność.

Poczuł uderzenie. Całe jego ciało wbiło się w coś twardego. Oddech zatrzymał się w jego ustach. Mimo wszystko spadł na coś w miarę elastycznego, pochłaniającego energię uderzenia do tego stopnia, by zapobiec rozerwaniu mięśni i połamaniu kości.

„Na czym wylądowałem...?”

Nie miał czasu sprawdzić. Popchnięto go mocno.

 – Turlaj się.

Został na wpół wepchnięty w obroty przez Nezumiego. Przewracał się bez przerwy, nie myśląc o niczym, nie czując strachu. Ewidentnie przywalił w ścianę. Gdy położył dłoń na ziemi, by się podnieść, poczuł drganie – wibracje, coś w rodzaju dudnienia.

 – Wstawaj. Oprzyj się o ścianę.

Shion wstał i przylgnął do chropowatej ściany – prawdopodobnie czystego betonu. Jego myśli, wola i zmysły były na wpół odrętwiałe. Ledwie mógł wykonywać polecenia Nezumiego. Ciało Nezumiego oparło się o jego własne. Było gorętsze niż zwykle. Jednak bicie serca opartego o plecy Shiona ani odrobinkę nie wypadało z rytmu. Ściśnięty z taką siłą Shion nie mógł powstrzymać jęku.

 – Nie mogę oddychać.

Jednak jego poszukujący powietrza głos natychmiast zmieszał się z niesamowitym hałasem, dochodzącym z tyłu. Nie mógł nawet powiedzieć, czy to rzeczywiście był jego własny głos.

 – Nezumi.

Wykręcił się lekko.

 – To...

Nigdy w całym swoim życiu nie słyszał dźwięków i  głosów jak te.

„Co to? Co z nimi?”

„Jęki? Pomruki? Krzyki?”

Nagły, ciężki i głośny dźwięk ryknął, naciskając na Shiona ze wszystkich stron; wzbijał się z dołu, opadał deszczem z góry, zwijał się i mieszał sam ze sobą. Rozległ się przerażający wrzask. Potem ucichł, uciął się, zastąpiony pustą ciszą. Jednak i to tylko na chwilę. I znowu narastał, i opadał...

To nie były dźwięki z ludzkiego świata. To nie był zwykły hałas.

 – Nezumi!

Niezdolny do zniesienia tego Shion spróbował się odwrócić. Uciskająca go siła się rozluźniła. Ciepło ciała Nezumiego odsunęło się. Shiona złapano za włosy i odwrócono. Tym razem to plecy były przyciśnięte do ściany, a czuprynę szarpnięto.

Jego podbródek poszybował w górę. Nezumi zbliżył usta do wystawionego ucha Shiona i wyszeptał, jakby wpychając do środka słowa:

 – Patrz, jeśli chcesz. Słuchaj, jeśli tego sobie życzysz. Ale...

Palce Nezumiego wypuściły jego włosy i przejechały po jego szyi. Błądząc  wzdłuż czerwonej wstęgi.

 – Ale przez całe życie będzie cię to prześladować w koszmarach. Bądź na to gotowy.

„Heh”. Jego krótki śmiech, niemal zwykły oddech, wniknął głęboko w ciało Shiona. Był zimny. Być może nawet protekcjonalny. Nezumi bez problemu kontrolował to, w jaki sposób się śmiał. Normalnie zdenerwowałoby to Shiona. Zganiłby Nezumiego, mówiąc, by nie śmiał się w taki sposób.

Tego między innymi nauczył go Nezumi – z głębi serca potępiać tych, którzy tylko krytykują, patrzą z góry i się wywyższają. Nauczył go nie tylko wściekania się na to, ale i chowania wszystkich swoich emocji, nieważne czy chodziło o płacz, śmiech, strach, odrzucenie, współczucie, czy miłość.

„Chowaj je, ale nie pozwól sobie o nich zapomnieć. Nie pozwól im zniknąć. Obnaż szpony na każdą groźbę, by dowieść swego człowieczeństwa”. 

Shionowi zapadło to mocno w pamięć. Ale teraz był zbyt przytłoczony gniewem. Jego emocje upadały, wypływając z niego.

 – Nezumi... co to?

 – Rzeczywistość – W jego głosie nie było ani odrobiny śmiechu. – Jeśli masz zamiar patrzeć, będziesz to widzieć aż do końca. Jeśli chcesz słuchać, nawet nie myśl o zatykaniu uszu.

„Widzieć to... to wszystko?”

Shion otworzył usta i nabrał powietrza.

Przed jego oczami rozpościerał się mrok. Na dnie tej ciemności czołgali się ludzie. A przynajmniej dla niego tak to wyglądało. W mroku były zarówno cienie, jak i promienie światła, a jego oczy, zaczynające się już przyzwyczajać, złapały najciemniejszy kształt. Była to góra leżących na sobie ludzi. Ludzie spakowani do windy, rozkwasili się o ziemię, a teraz skręcali się i czołgali.

Mrożący krew w żyłach krzyk rozdarł powietrze. Na dół spadł kolejny cień. Ktoś, trzymający się klapy windy, w końcu stracił siłę w rękach. Shion nie mógł stwierdzić, czy był to mężczyzna, czy kobieta. Niczym ryk bestii, krzyk odbił się w czarnym mroku.

Pach.

Dźwięk dwóch zderzających się ze sobą ciał. Jego wibracje wstrząsnęły nie bębenkami Shiona, a całym jego organizmem, przyprawiając go o gęsią skórkę.

Shion próbował sobie przypomnieć każdą osobę, z jaką jechał windą.

Był tam mężczyzna, kobieta, starsza pani z rozczochranymi, siwymi włosami. Była młoda, opalona dziewczyna,  żylasty sprzedawca o zapadłych oczach. Czy też śmiertelnie blady człowiek, jeden z przetrwałych członków Ekipy Sprzątającej.

A matka, trzymającej niemowlę? W jej ramionach nie było dziecka? Było. Z całą pewnością było.

Owinięte brudną, białą tkaniną niemowlę wierciło się przy piersi matki... gdzieś w tej masie ludzi; stęchlizna dopłynęła do jego nosa. Zupełnie jakby wszystkie jego zmysły, do teraz tępe i uśpione, otworzyły się na świat wszystkie naraz.

Obficie oblał go zimny pot. Szczęki odmawiały zamknięcia, zgrzytając bez przerwy zębami. Smród krwi, odór fekaliów, fetor ciał uderzyły jego nozdrza znacznie mocniej, niż w ciężarówce. Słyszał zgniatanych ludzi. Przygniatał ich ciężar innych. Mimo, że słyszał ten dźwięk po raz pierwszy, wiedział, że to dźwięk ludzkiego zniszczenia.

 – To piekło – usłyszał mruczący cicho własny głos.

 – To rzeczywistość – odpowiedział inny. – a nie żadne piekło. Tak wygląda rzeczywistość świata, w którym żyłeś, Shion.

Ogarnęła go fala mdłości. Osuwając się ciężko przy ścianie, Shion zasłonił usta dłonią. Żółć z żołądka przepłynęła przez zaciśnięte zęby. Pot wbijał się w jego oczy. Za zamkniętymi powiekami przebiegały jego wspomnienia z dni spędzonych w No.6.

Róże tysiąca kolorów, kwitnące w rezydencjach Chronosu; wieczorne niebo; jasnoniebieskie ściany sali lekcyjnej; machająca ręką Safu; wczesny ranek w Utraconym Mieście; wypełniający dom zapach chleba; odwrócona do niego plecami Karan; kroki małej dziewczynki – „Dzień dobry, braciszku”, „Dzień dobry, Riri”; niezgrabne, okrągłe ciało Sampo; kobietę, której udekorowany kwiatami kapelusz przez przypadek zniszczył Ippo – „O nie, Ippo... Nie jest dobrze” – krzyczący Yamase; aromat kawy, na którą zatrzymał się z Safu; gałęzie drzew, uginające się na wietrze, och, ta zieleń; wszystko było tak odległe.

„Chcę do domu”.

Błagał o to z bólem.

„Chcę wrócić do No.6”.

Chciał powrócić do świata otoczonego murem. Chciał wrócić do spokojnego, dostatniego, cichego świata. Nawet jeśli było to miejsce zbudowane na kłamstwie, chciał zatonąć w jego sztuczności.

Zacisnął zęby. Przełknął żółć w ustach. Powoli uniósł głowę. Jego twarz lśniła od potu.

 – Nezumi... – Zebrał w sobie siły i jakoś udało mu się podnieść. Gdyby teraz upadł na kolana, nigdy już nie udałoby mu się wstać. Musiał utrzymać się w górze, nawet gdyby przez to trzeba było błądzić w poszukiwaniu powietrza. Nezumi nie podałby mu ręki. Nie pomógłby mu. Jeśli Shion miał zamiar się tam skulić, jeśli miał zamiar oszaleć, jeśli straciłby możliwość stania o własnych siłach, nic już by dla niego nie zostało.

 – Co mam teraz zrobić? – udało mu się przemówić, mimo wszystko zachrypłym głosem. Czuł przed sobą czyjąś obecność i usłyszał, jak osoba ta nabiera trochę powietrza.

 – Możesz się ruszać?

 – Tak.

Gdyby nie mógł, umarłby. A to nie wchodziło w grę. Nie poszedł tam na śmierć.

„Jestem tu, żeby ją uratować, żeby żyć. Nie zapominaj o tym. Mam zamiar przetrwać tę rzeczywistość”.

No.6 w jego myślach rozcięło na pół pęknięcie. Miasto rozdarło się na części. Rozsypało się i znikło, wraz z chęcią ucieczki i powrotu.

Shion wyciągnął dłoń, w pełni przygotowany na to, że zostanie odepchnięta. Jego palce wyczuły twarde ramię.

„Nezumi”.

„Nie robię tego, żeby prosić o pomoc” – chciał, żeby to było jasne.

„Nic mi nie jest. Mogę się ruszać. Nie padnę i nie skulę się tutaj”.

Jego dłoń nie została odepchnięta. Zimne, kruche ramię przekręciło się jedynie lekko. Na jego niewypowiedziane myśli przyszła odpowiedź.

 – Załapałem.

Niemal w tym samym momencie, za Nezumim błysnęło pomarańczowe światełko. Shion wytrzeszczył oczy. Jego serce drgnęło na widok maleńkiego promyka światła. Czuł się jakby zaraz miał się popłakać. Jego ręka poszybowała naprzód, a palce zacisnęły się w powietrzu.

 – Będziemy biec za tymi światłami. Widać je będzie tylko przez półtorej minuty.

Miniaturowe świetliste kule były przytwierdzone do ściany w regularnych odstępach. Były to maleńkie światełka, ledwie wystarczające do rozświetlenia leżących pod nimi ciemności. Jednak mimo wszystko było to światło. Wciąż pozostało coś, co nie stało się mrokiem.

 – Chodźmy.

Nezumi odwrócił się od niego i zaczął biec. Shion także to zrobił, ale po chwili poślizgnął się na czymś szlamowatym. Pod jego stopami rozciągał się basen krwi.

 – Pieprzone piekło – wypalił bez myślenia. Coś, co nie było do końca szokiem, ni strachem, ryczało w jego piersi; narastało i napierało na niego, a na samym tego dnie, jarzyła się iskra. Gniew. Płomienie gniewu kręciły się w spiralę i rosły w górę.

„To jest rzeczywistość. Rzeczywistość. Rzeczywistość”.
 – Cholera.
„Nigdy tego nie wybaczę. Nigdy nie wybaczę tej rzeczywistości”.

Posunął się naprzód, jakby odpychając na bok kałużę krwi. Desperacko biegł za postacią, mającą już zniknąć w ciemnościach.

„Przetrwam to. Przeżyję, żeby zniszczyć tę rzeczywistość”.

Wściekłość Shiona stała się ciepłem, pulsującym w całym jego ciele. Był wypełniony energią od stóp do głów. Nezumi odwrócił się. Było zbyt ciemno, by Shion mógł dojrzeć wyraz jego twarzy. Nezumi z powrotem spojrzał do przodu i zwolnił odrobinę kroku. Nawet w takich chwilach, jego ruchy wciąż były pełne gracji.

Świetliste kule poruszyły się nieznacznie. Przed nimi rozciągał się stromy chodnik, na tyle ciasny, że mogła się nim przecisnąć tylko jedna osoba. Ściany były z nagiego betonu.

 – Idź wzdłuż ściany.

 – Nezumi, gdzie to prowadzi?

 – Na salę egzekucyjn
 – Eh?

 – Cokolwiek jest za tobą czy przed tobą, możesz to nazwać salą egzekucyjną. Pytanie jedynie brzmi, jak szybko nastąpi wykonanie wyroku.

Zaczął burczeć znajdujący się za nimi silnik. Był to stary model, który turkotał i skrzeczał.

 – Nezumi, czekaj. Winda znowu rusza.

 – Nie zatrzymuj się – Nezumi cmoknął z irytacją. – Idź do przodu. Nie przestawaj iść.

 – Ale winda...

Wargi Shiona się zatrzęsły. Zimny pot spłynął wzdłuż jego kręgosłupa. Nezumi otworzył usta.

 – Ależ oczywiście – powiedział kamiennie. – Mają zamiar upchać wszystkich ludzi, których upolowali w tej podziemnej komnacie.

 – Więcej ludzi tu spadnie?

 – Oni nie spadają, są zrzucani. Taka sama zasada jak przy zbiorowej szubienicy. Podłoga się otwiera. Spadają na dno otchłani. Jeśli mają szczęście, złamią sobie karki i bezboleśnie opuszczą ten świat na dobre.

 – Musimy im powiedzieć o tym przejściu.

– Komu?

 – Wszystkim. Ciągle są ludzie, którzy mogą się ruszać. Musimy im powiedzieć, że jest tu droga ucieczki.

 – Wiesz co się wtedy stanie? Wyobraź to sobie.

 – Eh...?

  –Taa, jest jeszcze paru, którzy mogą się ruszać. Kilku. Ale co będzie, jeśli wszyscy zaczną deptać po sobie, żeby tu dotrzeć?

 – Cóż...

Desperacki pochód przybyłby, rojąc się w jednym miejscu. Każdy przepychałby się i deptał innych, usiłując dostać się do przejścia, dość szerokiego tylko dla jednej osoby.

Co by się stało?

Jeden by upadł, a inny go zdeptał. Przejście wypełniłoby jeszcze więcej krzyków i jęków.

 – Już rozumiesz? – zapytał Nezumi. – Obejrzyj się.

Z dłonią na ścianie, Shion spojrzał za siebie. Kilka cieni zbliżało się w tą stronę, rzucając się nawzajem na ziemię.

 – Tylko ci, którzy zauważyli przejście i są w stanie się ruszać, zostaną ocaleni. Będą mogli się dostać na następny poziom.

 – Więc to światło... Czy to to, co...?

Zanim zdążył dokończyć zdanie, światła zniknęły. Znowu pogrążyli się w atramentowym mroku. Znowu zabrzmiał dźwięk. Powietrze zawibrowało. Ciemności zadrżały.

„Ilu ludzi wciśnięto do tej windy? Dziesięciu, piętnastu, dwudziestu... więcej? Jednak w dzisiejszych czasach taką windę można zobaczyć już chyba tylko w muzeum... sądząc po hałasach, jest już pewnie całkiem stara... zaraz, wydaje mi się, że była podobna gdzieś w Utraconym Mieście. Gdzie to było? Wydawała takie wkurzające dźwięki...”

Został trzepnięty w policzek. Ból narastał w jego ustach. Pusty bieg jego myśli i spostrzeżeń wrócił na normalny tor. Jednak oznaczało to także zaciągnięcie jego świadomości z powrotem do piekielnej rzeczywistości.

 – Shion.

 – Eh... tak?

 – Nie będzie następnego razu.

„Następnym razem zostawiam cię za sobą. Nie jestem człowiekiem, który będzie cię za sobą wlec kiedy odlecisz. Powiedziałeś, że możesz się ruszać. Więc użyj swoich własnych nóg do ucieczki”.

Shion wytarł wierzchem dłoni pot spływający z jego podbródka.

 – Idź za mną. Nie oddzielaj się.

Nezumi znowu się od niego odwrócił. Było tak ciemno, że nawet Shion nie mógł dobrze zobaczyć jego sylwetki.

„Nie zostawię cię”.

Przycisnął dłoń do policzka, teraz ciepłego i piekącego.

„Nigdy cię nie zostawię. Zacisnę zęby i będę trzymał cię mocno, nieważne gdzie pójdziesz”.

Nigdy nie straciłby z oczu znajdujących się przed nim pleców. Czołgałby się po ziemi, by za nim podążać, gdyby musiał. To była jedyna rzecz, o jakiej mógł myśleć. Nie miał teraz czasu na myśli o No.6, swojej matce, Safu, czy pasożytniczych pszczołach. Tym razem sam się spoliczkował.Wiedział z pierwszej ręki, że ból może być oznaką tego, że nadal się żyje. Jego pulsujące policzki mówiły mu: „Nadal żyjesz, nadal możesz iść”.

Najwyraźniej światło sięgało tylko na krótki odcinek od wejścia do korytarza. Był w miarę prosty i o stałej szerokości. Zaś ten prosty spacer zdawał się pobudzać jego procesy myślowe.

„To przejście... jest dziełem ludzkich rąk”.

Gdy doszła do niego ta myśl, Shion uśmiechnął się delikatnie. Nigdy nie wierzył, że mógłby się tak uśmiechnąć, jednak czuł jak kąciki jego ust zmierzają w górę. Był to gorzki uśmiech do samego siebie.

„Oczywiście, że jest dziełem ludzkich rąk” – To był Zakład Karny. Budynek, w którym No.6 umieszczało ludzi mających za przestępców. Naturalnie, każdy korytarz, każda ściana była stworzona przez ludzi. Tak samo jak scena w mroku, której świadkiem Shion był kilka chwil temu. Nie była to piekielna ruina, stworzona przez jakąś katastrofę naturalną. Czyż to nie rzeczywistość, stworzona ludzką wolą? Wszystko tam było przecież dziełem ludzkich rąk.

„Tak wygląda rzeczywistość świata, w którym żyłeś”. 

Powtórzył w głowie słowa Nezumiego.

„To jest rzeczywistość, w której żyłem. Więc kto ją stworzył i dlaczego?”

Próbował przypomnieć sobie twarz burmistrza. Widywał fotografie jego łagodnego uśmiechu wszędzie na ulicach. Pamiętał, jak widział go w telewizji. „Nie lubię jego uszu. Są takie ordynarne”. Słowa te wypluła jego matka, Karan, ale tak naprawdę nikt nie krytykował burmistrza No.6. Miał niemal stuprocentowe poparcie wśród mieszkańców.

„On... czy to on? Nie, ale... czy to w ogóle możliwe, żeby spowodować taką katastrofę rozkazem jednej osoby? Nikt w No.6 nie ma pojęcia o tej makabrycznej rzeczywistości. Dlaczego nie wiedzą? Dlaczego...” – jego myśli zacinały się topornie jak przestarzała winda. Powodowały nieprzyjemny hałas. Ale mimo wszystko musiał myśleć.

„Dlaczego nikt z nich o niczym nie wiedział?”

 – Bo nie próbowali się dowiedzieć – odezwał się wciąż odwrócony do niego plecami Nezumi. Zatrzymał się i odwrócił w jego stronę. Shion nie był pewien, czy to jego oczy przywykły do ciemności, czy to wokół Nezumiego załamywał się mrok, ale mógł teraz dokładnie zobaczyć jego wyraz twarzy.

 – Nezumi, skąd wiedziałeś, o czym myślałem?

Był naprawdę zaskoczony. Przejął się do tego stopnia, że zapomniał nad czym sie przed chwilą zastanawiał. Nezumi wzruszył ramionami.

 – Mówiłem ci wcześniej, prawda? Łatwo cię zrozumieć... cóż, przynajmniej po części. Chwilami naprawdę nie mam o niczym pojęcia.

Ton jego głosu się zmienił. Była w nim odrobina delikatności i brzmiał niezwykle czysto. Miał przepiękny głos. Shion nie mógł wyrazić, jaki dokładnie był, ani co w nim było tak pięknego. Nie potrafił ująć tego słowami, jednak czuł błogość z jaką w niego wnikał. Zupełnie jak komfort leżenia na trawie. Wydawało mu się nawet, że widział przebłysk czystego nieba.

 – Zmęczony?

 – Nie, nadal mogę iść.

 – Głodny?

– Eh?

 – Pytam, czy jesteś głodny.

 – Och, em... nie.

Starał się przypomnieć sobie swój ostatni posiłek, ale nie mógł. Nie czuł chęci wkładania czegokolwiek do ust. Biorąc pod uwagę to, co właśnie zobaczył, nie był na tyle twardy, żeby móc jeszcze odczuwać głód.

 – W ogóle nie jestem głodny.

 – Ale kończy ci się siła, prawda?

 – Nie...

Zbliżyła się do niego dłoń. Palce Nezumiego lekko dotknęły piersi Shiona w delikatnym i powolnym geście. Jednak Shion czuł, jak jego ciało się przewraca.

„Eh?”

Oszołomiony upadł na ziemię. Nie miał siły w kolanach.

 – Widzisz? – odezwał się Nezumi. – Ledwie możesz stać. Upewnij się chociaż, że wiesz, w jakim jesteś stanie.

Złapał rękę Shiona i pociągnął go do góry. Uderzył go ból w piersi. Jego serce zaczęło kołatać; nie mógł oddychać. Znowu zaczął się pocić.

 – To przez traumę. Uważaj, żeby twoje serce nie odmówiło pracy. Nie wydaje mi się, żeby byli tu jacyś lekarze, chętni tu przyjść i cię zbadać.

 – „Rzuć więc w śmietnik swoje dryjakwie; nie chcę wiedzieć o nich".

 – Co to było?

 – „Nie jesteśli zdolnym
Poradzić chorym na duszy? Głęboko
Zakorzeniony smutek wylwać z myśli?
Wygnać zaległe w mózgu niepokoje?
I antydotem zapomnienia wyprzeć
Z uciśnionego łona ten tłok, który
Przygniata serce?”

Nezumi poruszył się nieswojo. Shion usłyszał jego głębokie westchnięcie.

 – Mógłbyś przestać? Sposób, w jaki recytujesz jego linijki... Makbet pewnie przewraca się w grobie.

 – Twierdzisz, że do grania nie jestem stworzony?

 – Wybitny brak talentu. Pewnie nie podołałbyś nawet graniu drzewa w sztuce Szekspira. Radzę ci porzucić wszelkie bezowocne nadzieje, Shion.

 – Chyba tak zrobię. Szkoda, naprawdę.

 – Dobry chłopiec.

Shion się uśmiechał. Nie było to jakieś sztuczne wykręcenie warg – czuł słaby, ale szczery uśmiech na swojej twarzy. W tym samym momencie poczuł niebo nad swoją głową.

Na zaproszenie głosu Nezumiego przybył uśmiech Shiona i przestrzeń błękitnego nieba.

To był najgłębszy odcień błękitu, jaki widział w życiu, leżąc na trawie. Kolor nieba rozciągał się w ciemności. Rzeczywiście, ten świat ogarnęła brutalność i fałsz. Bez wątpienia sypał nimi na każdym kroku. Jednak nie tylko to istniało. Bo przecież w tym świecie i w ludzkich duszach definitywnie istniały piękne rzeczy, jak błękit wzniosłego nieba.

Głos Nezumiego stał się źródłem, studzącym ciało Shiona i wypełniającym go do granic. To był dziwny głos. Stapiał duszę i pozwalał ludziom wrócić do życia.

 – Jeszcze tylko trochę i będziemy mogli złapać oddech.

Nezumi na wpół odwrócił się, by na niego spojrzeć. Shion dostrzegł za ramieniem Nezumiego zamglone światło. Było stałe, w przeciwieństwie do tamtych świetlistych kul. Wydawało się być mdłe, ale nie w ten sposób, który wywoływałby niezręczność po zniknięciu światła.

 – Co tam jest?

 – Postój. Zatrzymamy się na chwilę.

 – Postój... czyli będziemy mogli odpoczęć, tak?

Czuł, że musi utrzymywać się w ciągłym marszu, inaczej nie byłby w stanie uciec.

„Ale możemy odpocząć”.

Odetchnął. Chciał pobiec naprzód, ale jego kolana były tak słabe, że nie mógł się zdobyć na nic innego niż zwykły chód.

Dotarli do końca korytarza. Shion przełknął ślinę. Sceneria zmieniła się diametralnie.

Byli w pokoju o białych ścianach i podłodze. Dość dużym. Dzięki sztucznemu światłu na suficie, atramentowo–czarne ciemności rozjaśniły się mrocznym, wieczornym promieniem. Pomimo słabości owego światła, Shion mógł teraz widzieć wyraźnie.

Naprzeciw korytarza znajdowały się szare drzwi. W pomieszczeniu nie było żadnych okien ani mebli. Nie było zapachu krwi ani jęczących głosów. Biały pokój, wypełniony jedynie powietrzem. W jego kącie skuliło się kilka cienistych figur. Pewnie byli to ci z pierwszej zrzutki, którzy przeżyli i skierowali się tutaj.

Shion przysiadł przy wejściu. Czuł brak sił.

 – Nie idź spać – przyklęknął przy nim Nezumi. – Nie mamy na to czasu.

 – Znowu gdzieś idziemy?

 – No raczej, nie byłoby zabawy, gdyby to był nasz cel. Wydawało mi się, czy przyszedłeś tu uratować jakąś dziewczynę?

„Safu”.

Zacisnął pięści. Pozwolił spojrzeniu wałęsać się wokoło. Tak jak myślał, nie spotkał oczu, których szukał. Mimo wszystko została porwana i uwięziona przez Ministerstwo Bezpieczeństwa w Zakładzie Karnym.

 – Ciekawe czy Safu jest bezpieczna...

 – Kto wie? – odpowiedział Nezumi. – Ale jeśli żyje, pewnie jest w znacznie lepszej sytuacji niż my. Może nawet cieszy się właśnie luksusową, popołudniową herbatką. Oczywiście, o ile jeszcze może.

 – Safu żyje.

 – Usiłujesz w to uwierzyć. To tylko twoje własne, samolubne życzenie.

 – Ty też musisz w to wierzyć. Gdyby nie to, nie przyszedłbyś tu ze mną.

 – Och, doprawdy?

 – A mylę się?

 – Shion, dlaczego raz na jakiś czas nie wysilisz tej swojej mózgownicy, żeby pozbyć się tego naiwnego myślenia, co?

 – Nezumi, ale... och...

Shion zamknął usta. Mężczyzna chwiejnie szedł na niestabilnych stopach. Padł naprzód, uderzając twarzą o podłogę. Drugi, idący za nim, przewrócił się o ciało i również upadł. Żaden z nich się nie ruszał. Mimo wszystko Shion mógł stwierdzić, że obydwaj oddychają. Ich zapadłe plecy unosiły się i opadały lekko. Jednak ten, który upadł pierwszy, leżał tak jeszcze kilka chwil.

 – Nie masz zamiaru im pomóc?

Shion siedział wpatrujac sie w milczeniu, zamiast odpowiedzieć Nezumiemu.

 – Co jest? Normalnie w kilka sekund już byś się nim zajmował.

 – Nie mogę.

Wydawało mu się, że jego ręce i nogi są obarczone jakimś wielkim ciężarem. Nawet poruszenie palcem wymagało wielkiego wysiłku. Całą energię marnował na utrzymanie się na nogach. Nie był w stanie wyciągnąć ręki do innych. A poza tym...

Nawet gdyby wstał i pomógł temu mężczyźnie, co zrobiłby dalej? Nie mógłby wyleczyć jego ran, ani ulżyć mu w cierpieniu, czy nawet podać wody.

Nagle człowiek jęknął. Potem zaczął mocno kaszleć. Gdy to już przeszło, znowu jęknął. Był pewnie poważnie ranny. Jego jęk był przesiąknięty bólem, jakby jego wnętrzności się skręcały.

 – Ktokolwiek... pomocy... – jęczał. Wyciągał szyję po powietrze niczym zranione zwierzę. – Ktokolwiek... proszę...

Shion zatkał uszy. Zamknął oczy. Wiedział, że tchórzy. Czyż nie nauczył się już tak wiele razy jakże tchórzliwe, jakże haniebne jest próbowanie nie słuchać, nie widzieć?

„Patrz. Słuchaj. Nie próbuj robić wymówek. Walcz ze wszystkim, co próbuje cię do tego zmusić. Twoi wrogowie nie są tylko wokół ciebie. Są także i w tobie. Musisz walczyć z tym sobą, który chce odwrócić oczy od tego, czego nie chce widzieć i zakryć uszy przed tym, czego nie chce słyszeć”.

„Wiem. Wiem to, Nezumi. Ale nie mogę tego teraz zrobić. Jestem teraz bardziej bezradny i kruchy niż kiedykolwiek. Nie zniosę już patrzenia i słuchania”.

Mężczyzna uniósł twarz. Na jego nieszczęście, ich oczy się spotkały. Shion skulił się. Ten człowiek umierał. Był na krawędzi, nie mogąc zupełnie umrzeć i wiercąc się przez to w cierpieniu.

 – Pomóż... mi...

„Proszę. Uratuj mnie. Uratuj mnie i uwolnij od wiecznego cierpienia. Pozwól mi odpocząć... och, proszę, pozwól mi spocząć w spokoju”.

Shion przełknął ślinę w ustach. Zanim się zorientował, klęczał obok mężczyzny leżącego na plecach. Jego długa szyja wystawała nad strzępami koszuli. Była to szyja wychudła, szczupła, żałosna wręcz. Nawet na zewnątrz, pewnie nikomu nie udałoby się go uratować. Godny podziwu był fakt, że zdołał dojść tak daleko.

Mężczyzna patrzył jedynie na Shiona. Spojrzeniem przypominającym mroczne bagno, studnia bez dna. Jego zamglone głębiny nic nie odbijały, niczym nie błyszczały. Te oczy nawet nie mrugały. Jedynie pozbawione krwi usta się poruszały.

 – Dlaczego... musiałem... – wychrypiał.

Właśnie. Co ten człowiek w ogóle zrobił? Dlaczego musiał przechodzić przez coś takiego? Był mieszkańcem Zachodniego Bloku – czy tylko dlatego musiał zostać rozgnieciony jak insekt? Czy tylko dlatego musiał przejść przez tyle cierpień?

 – Dlaczego... dlaczego...

Usta mężczyzny nawet na chwilę nie przestały się ruszać. Marnując ostatek sił, powtarzał słowa swego pytania bez końca.

„Powiedz mi. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?”

Shion zamarł nad twarzą mężczyzny, po czym powoli pokręcił głową.

„Nie mogę odpowiedzieć. Nie potrafię dać ci żadnej odpowiedzi”.

 – Przepraszam – wyszeptał. Jeśli było coś, co mógł zrobić, to...

Położył palce na gardle mężczyzny. Było zapadłe i zimne. Wszystko, co musiał zrobić, to włożyć trochę siły w palce. Jego słabnący oddech zatrzymałby się pewnie bez żadnego bólu. Odszedłby w spokoju. Jeśli mógł cokolwiek zrobić, to byłoby to ściśnięcie tych palców i uduszenie go.

Na dłoniach i palcach poczuł ciepło ludzkiego ciała. Jego lekkie wstrząsy i puls. Człowiek otworzył usta, by opuściły je krwawa piana i jęk. Końcówka jego języka się kręciła. Ramiona Shiona zadrżały. Nie mógł włożyć w nie ani odrobiny siły.

 – Przestań, wystarczy.

Został odciągnięty za ramię. Szyja wyślizgnęła się z palców Shiona, jakby była pokryta śliskim szlamem.
 – W ten sposób nigdy spokojnie nie umrze.

Shion odwrócił się i spojrzał na Nezumiego. Przez moment cień przebiegł ciemnoszare oczy. Był to cień litości.

 – Nezumi, ja...

 – Nie możesz tego zrobić – Drżące westchniecie uciekło z jego ust. – Wydaje mi się, że kat byłby dla ciebie jeszcze gorszym zawodem niż aktor.

Odsunąwszy Shiona na bok, Nezumi postawił krok naprzód. Mężczyzna leżał na plecach, oddychając ciężko. Z każdym oddechem coś bulgotało w jego gardle. Jego palce zaciskały się, łapiąc powietrze. Cierpienie nie zmalało nawet odrobinkę. Leżał jedynie, bulgocząc, jakby stracił już nawet siłę do zwijania się w bólu. Nezumi przyklęknął na jedno kolano, pochylił się nisko i wyszeptał do jego ucha:

 – To boli?

Odpowiedział mu jedynie głos oddychania.

 – Będzie dobrze. Niedługo poczujesz się lepiej.

 – Poczuję... Lepiej...

 – Tak. Dobrze się spisałeś. Nie będziesz już musiał cierpieć. Zrelaksuj się i zamknij oczy.

 – Popełniłem... zbrodnię... – Zbrodnię?

 – Pobiłem... raz... małe dziecko...

 – Uhum.

 – Oszukałem... starca... i u–ukradłem... pieniądze...

 – Uhum.

 – Mówiłem mnóstwo... mnóstwo... kłamstw...

 – Uhum.

 – Z–zdradziłem... tak... wielu ludzi...

Nezumi założył parę skórzanych rękawiczek. Delikatnie pogłaskał policzek mężczyzny.

 – Dobrze. Wszystko słyszałem. Już dobrze, wszystko zostało ci wybaczone.

 – Przeba... czone...

 – Tak. Wszystkie twoje zbrodnie są teraz przebaczone. Nie masz już się czego bać.

Dłoń Nezumiego spoczęła na ustach i nosie mężczyzny.

 – Zniosłeś to. Przeżyłeś. Podziwiam cię z głębi serca i zadedykuję ci piosenkę.

 – Piosenkę... dla mnie...

 – Dla ciebie.

Z zakrytą dolną połową twarzy, mężczyzna wytrzeszczył oczy. Uśmiechał się. Shion nie mógł uwierzyć w to, co widział. Gapił się bez ruchu w złagodniałe oczy mężczyzny.

„Uśmiecha się”. 

 – Zamknij powoli oczy. Widzisz, całe cierpienie... odpływa.

Cicha melodia uniosła się w powietrzu. Delikatne, świetliste dźwięki nakładały się na siebie. Shion czuł jakby jego własne ciało się unosiło. Stawało się nieważkie jak kłębek bawełny, unosiło się i dryfowało na wietrze. Niczym ptak, zbliżył się do strumienia powietrza i uniósł się na nim. Wyzwolony od miliardów rzeczy, był wolny.

„Jego pieśń skrada dusze tych, którzy szamocą się w oczekiwaniu na śmierć. Tak jak wiatr zrywa płatki kwiatów, tak jego pieśń odcina duszę od ciała".

Inukashi wspomniał o tym kiedyś. To nie było kłamstwo. Niewątpliwie, jego dusza odłączyła się. Bez wysiłku została zabrana do zupełnie innego miejsca. Została skradziona.

Piosenka ustała. Wokół nich zapadła cisza. Shion zamknął oczy bezwiednie. Cisza wydawała się delikatnie skłaniać go do uniesienia powiek. Gdy to zrobił, ujrzał  Nezumiego, wciąż na jednym kolanie, mającego już zdjąć dłoń z twarzy mężczyzny.

Człowiek wciąż miał zamknięte oczy. Jego usta wciąż pokrywała krew, ale nie były już wykręcone w agonii.

 – Odszedł?

 – Przed sekundą – Nezumi westchnął długo i oparł plecy o ścianę. Zdjął rękawiczki i ścisnął je w pięści.

 – Śmieć – zaklął Nezumi pod nosem.

 – Nezumi...

 – Pieprzony, kretyński śmieć.

 – O kim ty mówisz?

 – O tobie.

Para rękawiczek poleciała w jego stronę. Zupełnie jakby miały własną wolę, zaatakowały Shiona, uderzyły go w twarz i padły na ziemię.

 – Jesteś beznadziejny. Głupi, niezdarny, bezużyteczny, całkowicie do niczego.

 – Wiem to.

Shion podniósł rękawiczki. Nezumi miał rację. Był głupi, niezdarny i bezużyteczny. Bezradny i niewprawny. Nieważne, ile obelg by w niego rzucono, mógł tylko kiwnąć głową i się zgadzać.

 – I to nie tylko ty – Nezumi odgarnął grzywkę w górę i spojrzał w dół. – Ja też, tak samo jak ten facet. Wszyscy jesteśmy zwykłymi śmieciami.

 – Nie ty! – Shion posunął się naprzód by się do niego zbliżyć. Nezumi podniósł głowę i uniósł brew.

 – Jesteśmy tacy sami. Ty i ja.

 – Wcale nie. Jesteśmy zupełnie inni.

 – Niby z której strony?

Shion odsunął podbródek i spojrzał prosto w parę szarych oczu.

 – Uratowałeś go.

 – Ja? Po prostu pomogłem mu przestać oddychać. Popchnąłem go lekko.

 – To nie to samo co ratunek?

Źrenice Nezumiego zadrżały lekko.

 – To morderstwo.

Tego słowa nie spodziewał się usłyszeć. Nezumi mrugnął powoli, tylko raz przed oczami Shiona i wyciągnął do niego rękę.

 – Oddaj moje rękawiczki.

 – Eh?

 – Moje rękawiczki. Oddaj mi je.

 – Ach... racja.

Nezumi cmoknął z irytacją, trzymając w dłoniach skórzane rękawiczki, mamrocząc pod nosem, że są brudne.

 – Teraz jest na nich ślina i krew tego faceta. A to były moje ulubione.

 – Nezumi... co masz na myśli przez morderstwo?

 – Morderstwo to morderstwo – odpowiedział obcesowo Nezumi. – To, co zrobiłem przed chwilą nim było. Zakryłem jego usta kiedy był jeszcze żywy i go udusiłem. Ludzie zazwyczaj nazywają to morderstwem, Shion, tak gdybyś nie wiedział.

 – Ale dzięki tobie został uratowany. Uwolniłeś go od cierpienia.

 – No i?

 – No i... – zaciął się Shion. – ...i go uratowałeś. Teraz odpoczywa. Został uwolniony od bólu, był w stanie wyznać swoje grzechy i miał szansę odejść w spokoju. To, co zrobiłeś, nie było morderstwem. Było raczej ratunkiem.

Nezumi oparł się o ścianę, ciągle wpatrując się w niego.

 – To się nazywa arogancja.

 – Arogancja?

 – Tak. To aroganckie z twojej strony, wiesz? Dość arogancki, żeby zabić kogoś i mieć to za „ratunek”. Kim ty jesteś, Shion? Bogiem? Jesteś dość potężny, żeby decydować o cudzej śmierci?

 – Nezumi, ja tylko...

 – Ten człowiek nie powinien był umrzeć spokojnie – odezwał się brutalnie Nezumi.

 – Eh?

 – Powinien był cierpieć, dopóki by nie umarł. Nigdy nie powinien mieć możliwości wyznania swoich grzechów. Tak samo jak powinien jęczeć i przeklinać swoją niesprawiedliwą śmierć i stracić ostatnie oddechy na zwijanie się w bólu.

Nezumi wskazał podbródkiem.

 – Spójrz na ten pokój. Pamiętasz, jak wyglądała tamta komnata egzekucyjna. Jak mógłbyś opuścić spokojnie ten świat po zostaniu zgniecionym, zabitym i dręczonym jak zwykły robak? Nie mógłbyś. Oczywiście, że byś nie mógł. Większość ludzi złapanych w Polowaniu nie ucieka. Są zmuszeni umrzeć okropną śmiercią. A kiedy umierają, muszą zostawić za sobą słowa nienawiści i cierpienia. Wtedy przynajmniej ich prawdziwe uczucia, nawet jeśli to tylko głęboka uraza czy potępienie... One nigdy nie powinny być im odebrane. Spokojna śmierć to tylko fałszywa imitacja. Być traktowanym jak robak, być obsypanym obelgami, a to tylko po to, żeby umrzeć z uśmiechem na twarzy? Co to za ratunek? To po prostu wygodna wymówka. To cholerna, ohydna wymówka. Nie zgodzisz się? W tym miejscu jest tylko okropna śmierć. Nawet ty mógłbyś już to sobie wyobrazić, mam nadzieję?

 – Tak...

 – Naprawdę rozumiesz? Więc... – Nezumi odwrócił oczy od Shiona. Jego szare tęczówki poruszyły się tylko lekko, ale Shionowi zdawało się, że na oświetlające go słabe światło rzucono cień. Wiedział, że to niemożliwe, ale nadal to czuł.

 – Więc powstrzymaj swoją arogancję. Szanuj śmierć taką, jaka jest. Nie myśl o sobie jak o kimś wyższym i przestań myśleć, że możesz podarować wszystkim spokojną śmierć. Nigdy więcej nie kładź palców na czyimś gardle.

Shion potarł dłonie. Nadal czuł w nich szyję tamtego człowieka. Jego palce się trzęsły.

„Gdyby te dłonie miały siłę, gdyby mogły przynosić spokojną śmierć, gdyby potrafiły kraść dusze jak Nezumi, co bym zrobił?” – zapytał sam siebie i poczuł, że jego trzęsące się palce dają mu odpowiedź.

„Pewnie nie rozluźniłbym uścisku... i jeśli to właśnie nazywają morderstwem, stałbym się mordercą. Ale... Ale... czy to naprawdę byłoby takie złe?”

 – Nezumi.

 – Co?

 – To źle, szukać wymówki?

 – Co?

 – Czy to źle, zostać uwolnionym od bólu w ostatnich momentach życia? Czy to źle, umrzeć z uśmiechem na twarzy?

Nieważne czy była to wymówka, czy imitacja, Shion w przeciwieństwie do Nezumiego nie był w stanie odrzucić faktu, że ludzie życzyli sobie spokojnej śmierci i że byli ci, którzy chcieli spełnić to życzenie. Nezumi westchnął.

 – Shion, nadal nie rozumiesz? Jeśli pomyślisz o dziesiątkach... nie, teraz już pewnie setkach, jeśli pomyślisz o tych ludziach, którzy zostali zabici... co się dzieje z tymi setkami żyć, ich nienawiścią, ich urazą? Masz zamiar robić wymówki i udawać, że nigdy nie istnieli?

 – Nie. Nigdy by się tak nie stało. To byłoby niewybaczalne. Ale to właśnie powinni zrobić ci, którzy przetrwali. Żyją, pamiętają i opowiadają innym. Mówią prawdę o tym, co zdarzyło się w tym miejscu. Takie jest zadanie tych, którzy przeżyli – nasze. Wyryjemy to w pamięci i nigdy nie zapomnimy. Ale... ale chociaż dla tych, którzy umierają... gdyby tylko mogli odejść bez nienawiści, gdybyśmy tylko mogli...

 – Podarować im wieczny sen?

 – Tak.

 – Idealista z ciebie.

 – Nie wydaje mi się, żeby to było złe. A przynajmniej nie myślę o tym, co zrobiłeś, jak o morderstwie. Po prostu nie mogę na to spojrzeć w ten sposób.

Oddech Nezumiego lekko przyspieszył. Jego oczy przebiegł cień. Wzrok ściemnił się, gdy spojrzał na Shiona, majacząc równo z oddechem.

 – Pamiętanie jest rolą tych, którzy przeżyli, hę... wygodne, nie uważasz? Jak możesz być tak pewny, że w ogóle ktoś przetrwa? Nie, czekaj, rozumiem, już uważasz, że ty przeżyjesz. Dość optymistyczne, czyż nie, paniczu?

 – Przysięgliśmy razem, że wrócimy żywi.

 – Że nie umrzemy, nie ważne co się stanie?

 – Tak. Przeżyjemy i razem wrócimy do tamtego pokoju.

Do tamtego pokoju. Pomieszczenie w piwnicy, w którym mieszkali, pojawiło się w umyśle Shiona. Było tak wyraźne, jakby rzeczywiście miał je przed oczami. Niezliczone książki, których posortowanie zajęło mu cały tydzień; półki przytwierdzone do ściany, sięgające aż do sufitu; piękna, ładnie wydana książka – Nezumi powiedział, że to historia o odległej krainie; wysłużone i wyblakłe, choć wciąż jeszcze całe, krzesło; żałosne łóżko ze sztywnym materacem; garnek zupy gotujący się nad piecykiem; małe myszki, biegające po pokoju. Cravat, Hamlet, Tsukiyo.

Shion ścisnął swoją pierś. Tak bardzo za nimi tęsknił, że kręciło mu się w głowie.

„Chcę wrócić do tego miejsca. Chcę znowu żyć tymi dniami” – ten widok nie zniknął jak mglista wizja No.6. Nie rozpadł się i nie rozpłynął. Trzymał się mocno, wyraźny, niemal rzeczywisty. Przyniósł ze sobą nawet zapach książek i piski myszy. Impuls mówiący mu, żeby wbił paznokcie w skórę i rozerwał się na strzępy, uciskał jego pierś. Tak okropnie, desperacko chciał wrócić.

Ten pokój był jedynym miejscem, do którego chciał wrócić żywy.

Nezumi pstryknął krótko palcami.

 – Powinieneś przeżyć i napisać reportaż o swojej infiltracji Zakładu Karnego. Kto wie, może by się sprzedawał.

 – Powiedziałeś mi jakiś czas temu, że nie jestem stworzony do bycia pisarzem.

 – Serio? Dość trudno ci znaleźć pracę. Chociaż muszę przyznać, że masz talent do zajmowania się psami i układania książek.

 – A właśnie, chyba zostawiłem na wpół przeczytaną książkę na twoim łóżku.

 – Którą?

 – Tą, której akcja dzieje się daleko stąd. O człowieku, który sprzedał duszę diabłu.

 – Ach – Nezumi zamknął oczy i mruknął coś po nosem. – Shion.

 – Hm?

 – Dopiero zaczęliśmy tą podróż.

 – Wiem. Wszystko przed nami... prawda?

 – Jasne, już się nie mogę doczekać.

 – Czego?

 – Oglądania ciebie – odpowiedział Nezumi. – Pamiętanie jest rolą tych, którzy przeżyli – twoje słowa. Zastanawiam się, do jakiego stopnia będziesz ich przestrzegał? Będę się uważnie przyglądał, czy naprawdę spróbujesz to wszystko zapamiętać, czy może zmusisz się do zapomnienia. Będę się przyglądał do samego końca, aż twoje własne usta wykręcą się w końcu w bólu od sypania pięknymi słówkami.

Jego ton był płaski i zwykły. Nie było w nim ani odrobiny sarkazmu, złości czy irytacji. Mimo że wyprany z wszelkich emocji, z jakiegoś powodu jego głos był ciężki. Shion ścisnął palce i wysunął pytanie.

 – Nie wierzysz mi?

 – Jeśli chodzi o twoje zapamiętywanie szczegółów, to pokładam w nim absolutną wiarę.

 – Czyli masz wątpliwości, gdy przychodzi do mojego człowieczeństwa.

 – Odrobinkę.

Nezumi wyciągnął palce i złapał podbródek Shiona. Jego źrenice zwęziły się, a światło tęczówek wzmocniło.

 – Zawsze myślałem, że nigdy nie będziemy mogli żyć w harmonii – powiedział. – Że nieważne, ile czasu byśmy razem spędzili, ile doświadczeń dzielili, umarłbym nawet cię nie rozumiejąc. Shion, powiem ci prawdę. Czasem... Tak cholernie cię nienawidzę, że chcę cię zabić. Jest to chwilowe, ale zdarza się.

 – Wiedziałem o tym.

 – Wiedziałeś?

 – Raczej zauważyłem, że mnie... nienawidzisz.

Palce Nezumiego wbiły się w jego podbródek.

 – Jesteś jak samo No.6. Rozsiewa dookoła piękne słowa i ideologie, podczas gdy tak naprawdę jest czymś ohydnym. Jak okrutny demon w przepięknej szacie.

 – I ty twierdzisz, że to ja? – Shion złapał nadgarstek Nezumiego, wyrywając się z jego uścisku. – Widzisz mnie w taki sposób?

Nie było odpowiedzi. Shion mocniej zacisnął dłoń wokół jego nadgarstka.

 – Jestem inny niż No.6. Zupełnie inny. Nie widzisz tego?

Czuł puls Nezumiego przez swoje zaciśnięte palce. Ścisnął je mocniej.

 – Czym niby się różnisz?

 – Nigdy bym cię nie oszukał. Nie nosiłbym żadnej szaty. Wszystko pozwalam ci zobaczyć to, kim naprawdę jestem.

 – Shion, puść mnie. To boli.

 – Jestem tuż przed tobą. To twoje oczy nie mogą mnie dojrzeć. Wyciągasz pomysł z No.6, przestań na mnie patrzeć z zamkniętymi oczami. Taki naprawdę jestem? Naprawdę sobie ze mnie żartujesz – wypluł. – Kiedy w ogóle naprawdę próbowałeś na mnie spojrzeć?

Jego złość narastała, a ciepło rozchodziło się po ciele.

„To ty nigdy nie próbujesz się do mnie zbliżyć. Jeśli nienawidzisz mnie tak bardzo, że chcesz mnie zabić, to czemu tego nie zrobisz? Osądzasz jedynie moje czyny, albo patrzysz na mnie przez pryzmat No.6. Gdybyś mógł pokazać mi te emocje, mi, jako ludzkiej istocie, nawet jeśli byłaby to nienawiść prowadząca do morderstwa, zaakceptowałbym ją. Zahartowałem się, żeby to zaakceptować”.

„Dlaczego tego nie rozumiesz?”

Złość Shiona przekroczyła krytyczny punkt i zaczęła opadać oraz maleć. Nezumi pokręcił głową, jakby chcąc go odepchnąć.

 – Puść – Uwolnił nadgarstek z palców Shiona. – Rany, nie ściskaj po prostu tak mocno jak tylko umiesz. Kości byś mi połamał.

 – Aż taki delikatny nie jesteś.

 – Mówię o sile. Skoro w ogóle ją masz, mógłbyś jej używać wtedy, kiedy naprawdę jest ci potrzebna. Zobacz, cały czerwony.

Nezumi wyciągnął poprzecinany czerwonymi śladami nadgarstek. Shion włożył w to więcej siły niż myślał.

 – Nie wiedziałeś, że masz tyle siły, prawda?

 – Nie, nie wiedziałem.

 – Widzisz, nawet sam o sobie sporo nie wiesz – Nezumi założył rękawiczki, ukrywając zaczerwieniony nadgarstek. – Sam nie masz pojęcia, jakim jesteś człowiekiem. Twoja mama, utalentowana piekarka, też pewnie nie wie. Na pewno myśli, że jesteś miłym, kochanym, dobrze wychowanym chłopcem.

 – Nie, żebyś ty wiedział, prawda?

 – Ja? Cóż, nie mam pojęcia – odpowiedział lekko. – Przynajmniej mogę powiedzieć, że wiem więcej niż twoja mamusia. Shion, masz rację – byłem za bardzo zajęty No.6, żeby dobrze cię zobaczyć. Ale nie zawsze tak jest. Czasem, tylko okazjonalnie, wydaje mi się, że złapałem kawałek, kawałeczek człowieka, którym naprawdę jesteś.

 – I wtedy chcesz mnie zabić.

 – Nie, to raczej nie to. Nie chcę cię zabić, raczej...

 – Raczej?

 – Mogę się nawet... bać.

 – Bać? Co masz na myśli?

Zapadła cisza. Jego usta poruszyły się lekko.

„Potwór”.

Co za słowo próbowały uformować jego wąskie, kształtne usta?

Potwór?

Poruszony, Shion otworzył usta, by jeszcze raz go zapytać.

Jednak rozległy się kroki, należące do kilku osób. Były trochę bardziej stabilne niż upadłego człowieka. Kilkoro mężczyzn i kobieta idąca za nimi padli na ziemię na środku pokoju. Wszyscy byli wyczerpani, ale nie umierający.

 – Skończyło się – powiedział Nezumi.

Miał na myśli zadanie. Z tłumu nieszczęśliwych ludzi złapanych podczas Polowania, wyeliminowali tych, którzy nie dotarli do windy i zgromadzili wszystkich pod ziemią. Wyrzucili ich – staruszków, niemowlęta, mężczyzn i kobiety, bez wyjątku.

 – No to chodźmy.

 – Eh?

 – Nie „ehuj” mi tu, mówię, że kolej na nasz ruch. Nic nie zrobimy gadając bez sensu. Już i tak chyba najwyższy na to czas, skoro obydwaj mamy tego dość.

 – Nezumi, czekaj. Co mówiłeś wcześ...

 – Wystarczy.

Słowo ucięło więcej słów.

 – Niestety to raczej nie jest sytuacja, w której możemy pozwolić sobie na nieskończoną konwersację. Cholera – zaklął Nezumi. – Zawsze zbijasz mnie z tropu, kiedy ze mną jesteś. To właśnie miałem na myśli przez śmiecia. Rusz się. Możemy czekać wiecznie, ale żaden z nas nie ma ze sobą popołudniowej herbaty. Przerwa się skończyła. Idziemy.

 – Dokąd?

 – Wracamy przejściem, którym przyszliśmy. Czyż to nie proste? Chyba nawet ty dasz radę to zrobić.

 – Wracać? Po co?

 – Żeby iść naprzód.

Nezumi ruszył. Shion podążył za nim po raz kolejny. Przejście przesiąkło krwią. Zastanawiał się, czy smród ma w ogóle jakieś znaczenie. Wciąż unoszący się znad ciał zapach krwi był ciężki i wydawał się wsiąkać w ziemię, by wypełznąć spod jego stóp.

Doszło do niego, że powoli przyzwyczajał się do tego zapachu. W porównaniu z chwilą, w której przechodził tym korytarzem po raz pierwszy, mdłości i chęć zatkania nosa nie były aż tak wielkie. To znaczyło, że stawał się silniejszy, czy może po prostu obojętny?

Shion stawiał większe kroki, jakby chcąc rozedrzeć otaczający go smród.

„Potwór”.

Słowo, które spłynęło bezgłośnie z ust Nezumiego. Co miał na myśli? Nawet gdyby zapytał, pewnie i tak nie otrzymałby odpowiedzi.

Shion uniósł twarz. Nezumi był tak blisko, że gdyby wyciągnął rękę, mógłby dotknąć jego ramienia. Zapach krwi stawał się coraz silniejszy. Jęki i krzyki ludzi, którzy nie mogli umrzeć, naciskały na niego. Shion spotkał się ponownie z rzeczywistością, tak, że sam stał na krawędzi życia i śmierci.

 – Nezumi.

Nie było odpowiedzi. Jedynie jego prawe ramię lekko się podniosło.

 – Na planie Zakładu Karnego, poza tym nowym skrzydłem, była jeszcze jedna wielka, podziemna przestrzeń, prawda?

 – Tak...

 – Właśnie w niej jesteśmy?

 – Tak.

Wróciła do niego czysta odpowiedź.

 – Wiedziałeś o tym miejscu, prawda?

 – A co, gdybym powiedział, że tak?

 – To co to była za linia, idąca jeszcze niżej?

Tym razem Nezumi nawet się nie odwrócił. Jednak zwolnił kroku.

 – Zauważyłeś? – zapytał.

 – Cóż, wydawała się być nie na miejscu...

To była dziwna linia. Zwłaszcza, że mapa zapełniona była warstwami instalacji elektrycznej, barierami w równych odstępach i niezliczonymi pokojami, komplikującymi strukturę całego Zakładu, a w oko wpadały dwie białe plamy. Pierwszą było nowe skrzydło budynku, zbudowane na najwyższym piętrze, a drugą podziemia. Z tego miejsca wysuwała się biała linia, idąca dalej w dół. Prosta linia. Nie był to symbol obwodu czy rury; właściwie wyglądało to jak korytarz. Jednak na końcu nic nie było, nawet pustej przestrzeni. Kończyła się nagle w samym środku. W Zakładzie Karnym każdy najmniejszy szczegół był skrupulatnie kalkulowany, aby odciąć jakąkolwiek możliwość ucieczki; zaprojektowano go po to, by zmaksymalizować funkcjonalność w jak najefektywniejszy sposób. Pośród tego wszystkiego, linia ta była dziwnym, nienaturalnym zjawiskiem.

Nezumi zatrzymał się. Odwróciwszy się częściowo do Shiona, spojrzał na niego.

 – Jak myślisz, co to jest?

 – Mogę w ogóle to odgadnąć?

 – Nie. Nieważne, jak bardzo byś wysilał tę swoją żałosną wyobraźnię, pewnie nigdy byś tego nie zgadł. Stawiam, że to miejsce też raczej wymknęło się radarowi twoich wyobrażeń.

Jeśli w ogóle miał jakiś radar, już dawno rozpadł się na kawałki. Nigdy nie wyobrażał sobie, że mógłby istnieć świat taki jak ten.

Niczego nie wiedział. Ale teraz, zdążył się dowiedzieć.

Dwie białe plamy – ze swoją wątłą wyobraźnią, nie potrafił przewidzieć, co mogło znajdować się na najwyższym piętrze. Ale wiedział teraz co było w piwnicy. Był tego świadom do szpiku kości. To miejsce, będące pustą przestrzenią na planie, było piekłem, które Święte Miasto No.6 zmaterializowało na tym świecie. No.6 było państwem–miastem, co oznaczało, że ludzie napędzali jego istnienie. A więc, czy znaczyło to, że ludzie mogli być aż tak brutalni? Jak zimni mogli się jeszcze stać? Jak mogli się jeszcze od tego powstrzymać? Więc...

Shion przygryzł wargę i pokręcił głową.

Myślenie o tym teraz nie miało sensu – nie miał na to ani czasu, ani siły. Ale któregoś dnia na pewno znalazłby odpowiedź.

Jak zimni mogli jeszcze stać się ludzie?

Jak mogli się jeszcze od tego powstrzymać?

Któregoś dnia, poszukałby odpowiedzi.

Shion zaczerpnął powietrza, czując zapach krwi. Wierzył. Wiara spoczywała pewnie w jego piersi, że któregoś dnia złapie odpowiedź własnymi rękami. Istniała jak niezmienna granica. Objawiała się także przekonaniem, że nieważne, jak obróciłaby się sytuacja, wciąż stałby na nogach i pozostałby człowiekiem.

Nezumi wciąż patrzył na Shiona odwrócony. Shion skierował wzrok prosto na niego.

„Tak, Nezumi. Jestem pewien. Dopóki jestem przy tobie, mogę powiedzieć z całą pewnością, że mogę pozostać człowiekiem”.

 – Co? – Nezumi zamrugał. – Czego się tak szczerzysz?

 – Szczerzę? – Przyłożył dłoń do policzka. Pot i krew zmieszały się, wyschły i zostawiły osad na jego skórze. – Uśmiechałem się?

 – Jasne, że tak. Jak możesz się w ogóle uśmiechać w takiej sytuacji? Myślałem, że w końcu zwariowałeś.

 – Ciągle jestem normalny. Chyba.

 – Mam nadzieję. W takim miejscu mógłbyś pewnie przekroczyć granicę między zdrowymi zmysłami, a szaleństwem jednym krokiem.

 – Gdybym oszalał, zostawiłbyś mnie tu?

 – Oczywiście. Nie zniósłbym, gdybyś był jeszcze większym ciężarem, niż już jesteś.

 – Tak myślałem.

„Heh” – kąciki ust Nezumiego poruszyły się. On też mógł się jeszcze uśmiechać w takiej sytuacji. Nie był to ani gorzki, ani zimny uśmiech. Był nawet wesoły.

 – Nie porzuciłbym cię, Shion. – Shion odsunął lekko podbródek. Nie było mowy, żeby mógł do tego dorzucić jakąś słodką linijkę w stylu: „ Więc nawet jeśli będę musiał, zaniosę cię tam sam ”.

 – Poderżnę ci gardło jednym, pewnym ruchem.

Wciąż się uśmiechając, Nezumi uniósł jeden palec. Jego oczy jednak w ogóle się nie śmiały. Były nieruchome jak powierzchnia zamarzniętego jeziora.

Shion odruchowo dotknął gardła. Było na nim skaleczenie, które Nezumi zostawił kilka dni temu. Zrobił maleńkie nacięcie końcówką noża. Dawno zasklepiona rana, krwawiącej tylko przez chwilę, ruszała się teraz wraz z pulsem żył.

 – Spokojnie – wycedził Nezumi. – Nawet ja lituję się nad ludźmi. Zakończyłbym to w kilka sekund. Nigdy nie kazałbym ci cierpieć.

 – Dzięki – powiedział Shion, wciąż pocierając gardło. – Miło z twojej strony.

 – Zawsze jestem dla ciebie miły. Czasem wydaje mi się, że nawet aż za bardzo. Chwilami nawet tego żałuję.

 – To mógłby być chwilowy stan roztrzęsienia.

 – Eh?

 – Upewnij się, że umiesz rozróżnić, czy naprawdę zwariowałem, czy jestem po prostu roztrzęsiony przez szok. Wtedy możesz zdecydować, czy chcesz rozciąć mi gardło. Nie powinno być za późno na decyzję.

 – O ile będzie na to czas.

 – Hej, czekaj chwilę – powiedział szybko Shion. Blina wciąż pulsowała pod jego palcami.

Jeśli miał zostać zabity przez Nezumiego, nie miał nic przeciwko. Zgodnie ze swoją obietnicą, Nezumi rozciąłby pewnie jego gardło, oszczędzając mu jakiegokolwiek bólu czy cierpienia. Shion zobaczył siebie, witającego spokojną śmierć. Nie sprzeciwiałby się. Ale nie chciał zginąć na marne. Chciał żyć i wrócić do tamtego pokoju, nieważne jak.

 – To może być trudne, ale wolałbym, żebyś w takim momencie mnie sprawdził, tak na wszelki wypadek. Proszę.

 – A niby jak? – spytał Nezumi.

 – Po prostu oblej mnie wodą. A jeśli nie będzie wody... nie ma wyboru, chyba możesz mi przyłożyć tak jak wcześniej. Mówią, że z histerii człowieka może wyciągnąć lekki szok, jak...

 – Pocałuję cię.

 – Eh?

 – Zanim poderżnę ci gardło, pocałuję cię – powiedział delikatnie Nezumi. – Dowiesz się dokładnie, o ile lepszy od ciebie jestem, jeśli chodzi o pocałunki na pożegnanie. A potem możesz iść do nieba.

 – Nezumi...

Prawdopodobnie jego policzki błyszczały teraz czerwienią bardziej niż kiedykolwiek. Było mu gorąco. Nawet czoło ociekało potem. Nezumi mówił jakby żartował, ale z całą pewnością wcale tak nie było.

„Nieważne czy oszalejesz, czy będziesz ranny, jeśli nie będziesz mógł się ruszać, to będzie twój koniec. Więc podaruję ci pocałunek na pożegnanie, zanim rozetnę ci gardło”.

Pocałunek śmierci. Najgłębsza część ciała Shiona zabiła szybciej w odpowiedzi.  Pokręcił głową. Nie, nieważne jak bardzo to było kuszące, musiał odmówić.

 – To niedobrze. Musisz znaleźć inny sposób, albo będę miał problem.

 – Dlaczego?

 – Mój atak paniki jeszcze się pogorszy.

Nezumi zamknął oczy na chwilę, po czym odwrócił twarz na bok, by wydać stłumione parsknięcie. Mimo że starał się nie śmiać, jego ciało trzęsło się i nie mógł się do końca powstrzymać.

 – Ty... – złapał powietrza. – Ty naprawdę... nie łapiesz, prawda? Pomyśleć, że... dałeś mi poważną odpowiedź... Ja... jesteś naprawdę tępy.

 – To zabawne?

 – Lepiej być nie mogło – zdjąwszy rękawiczki, wytarł oczy palcami. – Nigdy bym nie pomyślał, że naprawdę... będę się śmiać w takim miejscu. Naprawdę śmieszne.

 – To właściwie nie był żart.

 – Okej, Shion, daj spokój. Już rozumiem. Nigdy nie oszalejesz, tak? – Po raz kolejny wycierając oczy, Nezumi wziął krótki oddech. – Ludzi łatwiej jest rozśmieszyć niż myślałem. Nowe odkrycie.

Uśmiech zniknął z twarzy Nezumiego. Z kamienną ekspresją, przypominającą Shionowi maskę, Nezumi powoli poruszył podbródkiem.

 – Chodźmy.

Byli na końcu korytarza. Znowu stali w tym miejscu. Wydawało się, że ciemność nabrała głębszego koloru od czasu ich ucieczki.

Góra ciał urosła. Było to naturalne, jako że do stosu dosypano trzecią grupę. Jednak mimo wszystko Shion znowu zaczął tracić świadomość. Pomyśleć, że góra zrzuconych, zmiażdżonych ludzi mogła urosnąć jeszcze bardziej...

 – Hmm, to chyba zadziała – mruknął Nezumi, stojąc w strumieniu ciemności, smrodu i jęków ludzi, którzy nie mogli umrzeć. Shion poczuł słaby dreszcz.

 – Nezumi, co my mamy...?

 – Będziemy się wspinać.

 – Wspinać?

 – Wchodziłeś kiedyś na drzewa, albo uprawiałeś wspinaczkę górską?

 – Nezumi... o czym ty mówisz...? Przez wspinanie się, chyba nie masz na myśli...

 – Jasne, że mam. Nie będzie innej ścieżki. Żadnych znaków, żadnych map, żadnych świateł. Możesz polegać jedynie na własnym ciele. Łapiesz? Upewnij się, że dasz radę.

Nezumi postawił nogę na czarnym stosie. Zszokowany Shion stał w miejscu z na wpół otwartymi ustami.

 – Na co czekasz? Pospiesz się – słyszał głos Nezumiego, spadający z góry na jego głowę. Nie było w nim śladu irytacji czy pośpiechu, ale mimo to bolał go ten głos.

„Nie pozwolę na żadne wahanie. Nie ma dla nas powrotu, ucieczki, nie ma innej opcji. Nie mamy innego wyboru, niż iść naprzód. Więc nie pozwolę ci się tu wahać, Shion”.

„Wiem. Wiem. Wiem”.

Shion wyciągnął rękę do czarnego stosu. Jego palce okropnie drżały. Nie mógł normalnie oddychać.

 – Shion!

Wiedział. Nie mógł tchórzyć. Wcisnął knykieć do ust i przygryzł mocno. Drganie ustało. Dźwięk osuwającej się ziemi doszedł z jakiejś części góry. Zamarł. To nie ziemia się osuwała. To były głosy ludzi. Góra była usypana z ludzi.

„Nie zapominaj. Żyj i wyryj wszystko w pamięci. Przeżyj to i przekaż naszą historię”

„Nie pozwolę sobie się wahać”.

Wyciągnął rękę. Drżenie jego palców całkiem ustało.



==Koniec rozdziału 2== 

Wykorzystano fragm. Makbeta w przekładzie Józefa Paszkowskiego.

[Wywiady Norymberskie to cykl rozmów przeprowadzonych z nazistowskimi zbrodniarzami przez amerykańskiego psychiatrę Leona Goldensohna]

((To teraz przyznawać się, kto z was jeszcze umarł? .w.))

czwartek, 24 maja 2012

Tom V: Rozdział 1


((Oto i zajmijmy się kolejnym tomem... Jezu, jak ja nie chcę Karan @_@ No nic to, miłej zabawy jak zawsze życzy ekipa produkcyjna; informuję przy okazji, żeby się nie zdziwić, że w przyszły czwartek rozdział będzie późnym wieczorem, wiecie, wycieczka szkolna .w.))

***

Nie... widzę... Nie... zbliżaj... się...


Rozdział 1
Oddalona modlitwa


Świeć się, fortuno! stoję bowiem między
Szczytem radości a przepaścią nędzy
Kupiec Wenecki, Akt II Scena I



„Shion”.

Próbowała go wołać. Jednak jej głos nie opuszczał ust. Język nie mógł się poruszyć. Jej ręce i nogi były ciężkie, jakby związane łańcuchami, a one nie mogły się uwolnić. Shion się nie odwrócił. Jego plecy, okryte białą koszulą, oddalały się coraz bardziej. Wokół nich panował jedynie mrok. Atramentowo–czarna ciemność rozciągała się wokół. Nigdzie nie było nawet najmniejszego promyka światła.

„Shion, czekaj. Nie możesz iść”.



„Odwróć się. Wróć do domu. Nie idź dalej”.

Mrok się poruszył. Zjeżył się ostro, wzniósł jak coś żywego i połknął w całości oddalającą się biel.

„Shion!”

Jej gardło rozdarł wrzask. Strach zmienił się w niewyobrażalny ból i przeszedł całe jej ciało. Próbowała biec w ciemność za Shionem, jednak jej ciało nie mogło się poruszyć. Nie była w stanie postawić nawet jednego kroku.

„Niech ktoś... ktokolwiek mi pomoże. Zatrzymaj go”.

 – Karan.

 – Prze pani!

Słyszała głosy. Ktoś trzymał ją za rękę. Lekko nią potrząśnięto.

 – Karan, słyszysz mnie? Słyszysz mój głos?

 – Prze pani, proszę się obudzić!

Głosy się wzmocniły. Ciemności zniknęły sprzed jej oczu, a zamglony widok rozjaśnił się.

„Och... Słyszę was. Słyszę”.

Karan otworzyła oczy. Zdawało jej się, że wizję przesłania jej coś w rodzaju zasłony. Dwie słabo widoczne osoby – opalony mężczyzna i mała dziewczynka wpatrywały się w jej twarz. Jakby bujały się przed nią. Wydawało się, że gdy tylko mrugnie, rozerwą się na kawałki, zalśnią i znikną.

Czuła zapach pieczywa. Maślane bułeczki z nadzieniem wewnątrz. Z nadejściem wieczoru mieszkańcy Utraconego Miasta zaglądali do piekarni Karan w poszukiwaniu jej przystępnych, pysznych wypieków – robotnicy po przepracowanym dniu; głodni studenci; dzieci, ściskające w piąstkach odliczone pieniądze. Dla tych wszystkich ludzi ustawiała piec tak, by skończyć pieczenie punktualnie o piątej. Piec wyglądał na stary, jednak funkcjonował tak, jak powinien – co najmniej tuzin maślanych bułeczek było zawsze gotowych.

Dla Karan aromat pieczonego chleba był zapachem życia. Wspaniała woń, energicznie wciągnęła Karan z powrotem do rzeczywistości.

Zasłona zniknęła. Widziała teraz wyraźnie dwie oddalone twarze.

 – Riri... Yoming...

 – Wygląda na to, że dochodzisz do siebie – westchnął z ulgą Yoming.

„Dzięki Bogu” – poruszył ustami.

 – Możesz wstać? Nie przemęczaj się.

Yoming pomógł jej usiąść. Leżała na starej sofie w kącie swojego miejsca pracy.

– Straciłam... przytomność...

 – Tak – odezwał się Yoming. – Tam za ladą, po prostu osunęłaś się na ziemię. Strasznie się przeraziłem, serce mi na moment stanęło.

Na twarzy Yominga pojawił się uśmiech ulgi. Karan spróbowała go odwzajemnić, jednak jej policzki najwyraźniej jeszcze były w stanie odrętwienia i nie mogła ułożyć ich tak, jak chciała.

 – Prze pani! – Riri rzuciła się na Karan i uwiesiła na jej szyi. Jej oczy wypełniały łzy. – Prze pani, nic pani nie jest, prawda? Już dobrze?

Riri przycisnęła policzek do szyi Karan. Był mokry. Owinięte wokół ramiona trzęsły się. Łzy małej dziewczynki były ciepłe. Niemal gorące. Normalnie delikatnie pogłaskałaby małą, jednak ręce Karan wciąż nie poruszały się tak, jak chciała. Wciąż były ciężkie, sprawiając wrażenie jakby nadal pozostawała we śnie.

„Shion”.

Chciała wyrywać sobie włosy. Czuła, że oszaleje. Co jeśli Shion właśnie w tym momencie zmierzał do miejsca, którego nigdy nie mogłyby dosięgnąć matczyne ramiona? Co jeśli docierał do dna piekła?

„Jeśli tak jest, jeśli to się właśnie dzieje, co mam zrobić? Co powinnam...”

 – Och! – ożywiła się Riri, odsuwając się od Karan. – Małe myszki!

Mała, brązowa mysz siedziała na rogu półki. Inna, szara, wystawiała właśnie swój futrzasty pyszczek zza niej.

Jedna przyniosła jej list Shiona. Ale co z drugą?

 – Riri, przyniosłabyś mi mały kawałeczek sera z lodówki? Jest na najniższej półce.

 – Dobrze.

Karan wyciągnęła delikatnie dłoń do myszy na półce, wkładając w to tyle siły, ile mogła. Końcówki jej palców się trzęsły. Dwie myszy spojrzały na siebie i poruszyły wąsikami.

Pisk. Pisk.

Jedna zachęcała drugą, aż w końcu odwróciła się do Karan. Miały tak maleńkie oczka, a jednak widać w nich było inteligencję. Mogły zrozumieć ludzki język i emocje.

Karan wyciągnęła palce dalej. Wystawiła dłoń.

Pisk. Pisk.

Szara ruszyła naprzód. Bez chwili wahania, zeskoczyła na rękę Karan. Pokręciła głową na boki i wypluła maleńką kapsułkę. To był dziś już drugi list.

 – Prze pani, da pani myszką ten serek?

Karan kiwnęła głową, otwierając kapsułkę. To nie było pismo Shiona. Jednak pamiętała, że widziała je już wcześniej. To pismo wyciągnęło do niej dłoń, gdy pogrążała się w czeluściach rozpaczy, po tym jak Shiona zabrało Ministerstwo Bezpieczeństwa. Było przepiękne, a pewna ręka świadczyła o inteligencji i rozsądku swego właściciela. Nigdy nie mogła zapomnieć tego pisma.


Jeszcze się spotkacie. Nezumi


Krótkie zdanie, nie będące nawet jedną dziesiątą jego poprzedniej wiadomości, pozwoliło Karan odetchnąć z ulgą. Chłodna, wilgotna bryza przeniknęła jej ciało. Zator w jej płucach i tchawicy zniknął.

„Och, mogę oddychać”.

Było za wcześnie na rozpacz. Nie mogła stracić jeszcze nadziei.

 – Nezumi... – zorientowała się, że wypowiada jego imię na głos. Przez chwilę zdawało jej się, że ktoś położył jej dłonie na ramionach. Mimo że nie mogła ich zobaczyć, czuła silne, wspierające ją ręce.

„Jeszcze się spotkacie.. Cokolwiek się stanie, przyprowadzę do ciebie Shiona żywego. To moja obietnica”.

Mogła usłyszeć szepczący jej do ucha niski głos. Znowu odetchnęła głęboko.

Nezumi tam był. Cały czas był u boku Shiona. Jej chłopiec nie był sam.

 – Karan, co to?

Yoming wpatrywał się w dłoń Karan.

 – List.

 – List? Myszy przynoszą ci pocztę?

 – Tak robią – uśmiechnęła się. – Pisane od ręki. Czy to nie znacznie bardziej szykowne niż poczta elektroniczna?

Teraz mogła się uśmiechać. Yoming i Riri spojrzeli na siebie, a kąciki ich ust również poszybowały w górę.
Odrywająca właśnie kawałek sera dla myszy Riri podeszła do Karan i wtuliła policzek w jej pierś. Tym razem Karan mogła w końcu ją objąć.


 – Bałam się – wymamrotała przez łzy Riri. – Bałam się że... już się pani nie ruszy... jak tatuś... bałam się. Bardzo.

 – Tatuś? Coś się stało twojemu tacie, Riri?

 – Mój poprzedni tatuś. Prawdziwy tatuś.

 – Co?

Yoming pokręcił lekko głową.

 – Obecny ojciec Riri to drugi mąż Renki. Ponownie wyszła za mąż.

 – Więc Getsuyaku-san to... – urwała Karan. – ...Rozumiem.

Przywołała w myślach długą, wychudłą twarz z opadającymi brwiami. Teraz gdy Yoming o tym wspomniał, doszło do niej, że Riri w ogóle go nie przypomina, ani z twarzy, ani z postury. Jednak nigdy nie wydawał jej się dziwny widok tej dwójki idącej trzymając się za ręce, przychodzącej do niej po chleb. Byli szczęśliwą rodziną, prawdziwie kochającymi się ojcem i córką. Po zniknięciu Shiona czuła ból w sercu, gdy widziała razem Getsuyaku i Riri. Była jednocześnie smutna i zazdrosna.

 – A więc ojciec Riri...

 – Odszedł kilka lat temu.

 – Zanim się tu pani przeprowadziła – wtrąciła się Riri. – Ale wie pani, kocham mojego nowego tatusia. Jest naprawdę śmieszny. Zawsze mnie rozśmiesza.

Riri uniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko. Był to uśmiech pełen ulgi, że Karan znowu może mówić normalnie.

 – Nie miałam pojęcia. Renka nigdy nic nie wspomniała.

 – Pewnie nie chciała – powiedział Yoming. – To dla niej bolesne wspomnienia.

Te słowa wymsknęły mu się prawdopodobnie zanim zdążył się zastanowić. Yoming westchnął ciężko. Riri zaczęła mówić.

 – Któregoś dnia, jak razem jedliśmy, tatuś przestał się ruszać. Powiedział: „Nie mogę oddychać” i spadł z krzesła. Nie wiem dlaczego, ale potem już w ogóle się nie ruszał.

Riri zaczęła się trząść, gdy wróciły do niej wspomnienia z dawnych dni. Karan przeniosła wzrok na Yominga. W jej spojrzeniu kryło się pytanie.

„O co chodzi?”

 – Ojciec Riri... umarł na jej oczach – odpowiedział z wahaniem Yoming, spoglądając w dół. – Nie – dopowiedział po chwili. – Został zamordowany.

 – Zamordowany?!

Przerażające słowo przywiodło jej widok oddalających się pleców Shiona. Karan bezwiednie ściskała pięści tak mocno, że paznokcie zaczęły jej się wbijać w dłonie.

 – Ojciec Riri nazywał się Suifu, był robotnikiem budowlanym, ogromnym człowiekiem, dumnym ze swojej siły i prawości – powiedział Yoming.

 – Mamusia mówi, że był bardzo miły i silny. Naprawdę kochał mamusię, prawda?

Yoming uśmiechnął się niezręcznie.

 – Wydaje mi się, że Renka trochę za bardzo to koloryzuje, nawet jak na opowieść dla córki. Suifu był dość swobodny i miał słabość do picia, więc zawsze mieszał się w jakieś walki. Ale cóż, był miłym gościem i ciężko pracował dla swojej rodziny. Był niesforny i lubił śpiewać. Kiedy się upił, zawsze głośno fałszował. Tak – kiwnął głową. – Był dobrym człowiekiem. Naprawdę kochał swoją rodzinę.

 – Ale został... zabity?

 – Niebezpośrednio.

 – Niebezpośrednio... – powtórzyła Karan. – Yoming, mógłbyś wyjaśnić to tak, żebym zrozumiała?

Yoming przysunął sobie obdarte krzesło i usiadł. Prawą ręką delikatnie pogłaskał włosy Riri. Ten gest dowodził, jak bardzo Yoming troszczył się o swoją siostrzenicę.

 – Wyjaśnić tak, żebyś zrozumiała, hę... gdyby to tylko było takie proste. Jest tyle rzeczy, których nadal nie wiem, że trudno mi z tego ułożyć w miarę sensowną całość.

Yoming zawsze mówił w niezrozumiały sposób i często niezręcznie kończył zdania. Jednak mimo to poszukał odpowiednich słów i zaczął układać historię fragmentami.

 – Suifu był wtedy zaangażowany w budowę pewnego budynku. Pracował na placu.

 – Pewnego budynku...

 – Tak. Ale wciąż nie wiemy, co to był za budynek. Słyszałem, że nawet Suifu nie miał pojęcia. Zabierali go na budowę vanem bez okien, przez co nie widział nic na zewnątrz.

 – Żeby go uciszyć?

 – Nie, Karan, to nie mogło być to. Suifu poważnie podchodził do swojej pracy, ale nie interesowało go, co buduje. Nie interesowało go nawet w jakiej jest części budynku, czy co każą mu robić. A nawet jeśli, nie mógł odkryć żadnych sekretów, których nie powinien znać pracownik budowlany. Wszystko, co ważniejsze, zależało od uzdolnionego zarządu. Niedługo po śmierci Suifu, przespacerowałem się trochę, żeby znaleźć miejsce, w którym pracował mój szwagier, ale nic nie znalazłem. Jawność nie istnieje w mieście jak to. Jeśli władze chcą coś pogrzebać, ludzie i tak nic nie będą mogli z tym zrobić. Nie powinno być potrzeby posuwania się aż do zabijania Suifu, żeby ukryć sekret.

 – Wiec... dlaczego zginął?

 – Mówią, że to był zawał. Ale jakoś nie mogę uwierzyć w to, że Suifu go miał. To tak jakby kaczka utonęła w stawie.

 – Więc to musiało być coś innego.

 – Tak... – Yoming zamknął usta i z grobową miną rozejrzał się po pokoju.

 – W porządku – uspokoiła go Karan. – Nie jesteśmy nagrywani.

 – Ach tak – przerwał Yoming. – Przepraszam – powiedział nagle. – Być tak podejrzliwym... Powinienem się wstydzić.

 – Nie szkodzi.

Naprawdę byli wolni od wszelkich urządzeń nagrywających? Właściwie nie była tego do końca pewna. Rząd miał niesamowitą władzę. Mogli zrobić co tylko chcieli. Nie powinni mieć większych problemów z nagrywaniem rozmów wszystkich obywateli i przetwarzania z nich informacji.

„Ale nawet jeśli...”

Karan ścisnęła mocno notatkę w dłoni.

Nic by nie osiągnęła, kuląc się ze strachu.

„Zamiast obawiania się, zamykania mi ust i zatykania uszu, pozwólcie mi mówić i słuchać”.

Powiedziałaby to głośno; przystawiłaby ucho, żeby posłuchać. Wydawało się jej to być jedyną opcją.

Karan przysunęła się naprzód do mężczyzny pogubionego w słowach.

 – Więc co z tym „czymś innym”?

Yoming zamrugał, po czym spojrzał Karan prosto w oczy.

 – To wszystko tylko spekulacje. Ale jeśli ci powiem, mogę cię obarczyć pewnym ciężarem.

 – Chcę o tym usłyszeć i to mój własny wybór.

Próbowała wyciągnąć coś od Yominga.

 – Poszedłeś i odnalazłeś własną stronę prawdy. Powiedziałeś, że nic nie wiesz, ale znając ciebie, przynajmniej masz jakiś trop. Dokopałeś się do czegoś, prawda? Wskazówka, może i mniejsza niż mrówka, ale jest czymś, co doprowadzi cię do prawdy?

 – Za dużo się po mnie spodziewasz – powiedział ciężko Yoming. – Nie miałem siły, odwagi ani metody, żeby to zrobić, ale... ale mogę powiedzieć, że Suifu całkiem nieźle za tę robotę płacili. Słyszałem, że dostawał dwa razy więcej niż zwykle. Renka była zaskoczona, kiedy dowiedziała się, że Suifu dostawał „specjalną rekompensatę za niebezpieczne warunki”. Trudno sobie wyobrazić niebezpieczną konstrukcję w miejscu takim jak No.6.

 – Specjalna rekompensata za niebezpieczne warunki... – zastanawiała się Karan. – Jak za zburzenie czegoś, albo pracę na wysokości...

 – Albo przenoszenie chemikaliów.

 – Chemikaliów... masz na myśli truciznę?

 – Albo ekwiwalenty. Coś nieznanego – coś, z czym nawet naukowcy z No.6 nie wiedzą, jak się obchodzić.

 – Nie mogę sobie nic takiego wyobrazić.

 – To trudne. Po prostu jest za mało informacji.

 – Ale ojciec Riri nie mógł być jedynym pracownikiem na zmianie, prawda?  – upierała się Karan. – Nie dowiedzielibyśmy się więcej, gdybyśmy innych zapytali?

 –  Tu tkwi problem: nie mogłem nikogo znaleźć.

 – Nie mogłeś ich znaleźć?

 – Tak. Zaginęli albo może w ogóle nie istnieli. Innymi słowy, w budowę nie było zatrudnionych żadnych innych ludzi niż Suifu.

 – Żadnych innych ludzi... Ach, a więc chodzi o roboty...

 – Tak. Roboty. Używali robotów budowlanych.

Karan uniosła twarz i spojrzała w sufit, tak naprawdę mu się nie przyglądając. Shion też operował robotami. Tymi, które sprzątały w parku.

 – Są naprawdę słodkie, ale jeśli chodzi o funkcjonalność, to można by wprowadzić kilka poprawek. Na przykład któregoś dnia wiatr zwiał jakiejś pani kapelusz, a robot go podniósł, co było zupełnie w porządku. Ale nie mógł kontrolować uścisku i w końcu zgniótł kapelusz. Wyobrażasz sobie, jaka ta pani była wściekła? Dlatego myślę, że ludzie są lepsi w wykonywaniu delikatnych zadań. Wiesz, ludzkie palce są naprawdę niesamowite.

I lekko poruszył palcami...

Karan przymknęła oczy, by odsunąć na chwilę wspomnienia o synu. Przemówiła najspokojniejszym tonem, na jaki było ją stać.

 – Ojciec Riri musiał wykonywać pracę, z jaką roboty nie dawały sobie rady.

 – Prawdopodobnie – odezwał się Yoming. – Ale Suifu nie był technikiem. Nie miał żadnych specjalnych umiejętności w tym kierunku. Znaczy, tak naprawdę jestem pewien, że wykonałby jak najlepiej każde polecenie, jakie by mu dano, ale... Nie mogę go sobie wyobrazić pracującego pośród robotów.

 – Końcówki palców?

  –Eh?

 – Różnica między człowiekiem, a robotem.

Palce Shiona pojawiły się w jej głowie. Były niezwykle zręczne. Zawsze umiejętnie wykonywały delikatne zadania, o które prosiła Shiona. Raz na jakiś czas wpatrywała się nawet w nie bezwiednie, podziwiając ich sprawność.

„Wiesz, mamo, ludzkie palce są naprawdę niesamowite”. 

 – Roboty mogą być użyteczne przy wyburzaniu ścian czy przenoszeniu ciężkich przedmiotów, ale mniejsze zadania wymagają większej uwagi. Na przykład używanie małych kafelek do ułożenia skomplikowanego wzoru na ścianie albo wygrawerowanie liter na filarze... roboty nadal tego nie potrafią, prawda? Tak samo jest z chlebem. Jeśli chcesz upiec chleb, który za każdym razem wygląda i smakuje tak samo, maszyny wystarczą. Ale jeśli chodzi o przykładowo torty, a przy nich liczy się zarówno ciekawy wygląd jak i smak trafiający w gust osoby, która złożyła zamówienie, musisz samemu wykrzesać z tego coś dobrego.

 – Ale Suifu nie piekł chleba czy ciasta jak ty. Nie umiał robić jakichś skomplikowanych wzorów z kafelek czy grawerować. Naprawdę nie umiał robić nic specjalnego... a przynajmniej tak mi się wydaje.

 – A co z przenoszeniem rzeczy?

 – Przenoszeniem rzeczy?

 – Tak, ważnych rzeczy... jak wrażliwych czy delikatnych przedmiotów... rzeczy, które muszą zachować swój kształt, jak kapelusz. Ludzkie ręce znacznie bardziej pasują do takich zadań.

 – Masz rację. To mogłoby być to. Może Suifu przenosił coś wysoce niebezpiecznego czy coś w tym rodzaju, czego nie mogłyby nosić roboty. Ale... nawet jeśli to prawda, nie mam pojęcia, co by to mogło być, ani jak mogłoby powodować nagłą śmierć. Nie ważne jak bardzo się wysilę, to nadal czyste spekulacje. Koniec końców nic nie wiemy na pewno... wszystko, czego możemy być pewni, to że Suifu pracował przy miejskiej budowie i że umarł. To wszystko. Prawda, Karan?
Ton Yominga stawał się stonowany i spadł tak nisko, że w końcu ledwo można go było słyszeć.

 – Miasto bezlitośnie pożera ludzi – powiedział nisko Yoming. – Czasem już tylko tak mogę myśleć. Likwiduje ludzi, którzy wypadli poza granice wartości miasta, ludzi, którzy mają własne wartości i ludzi, którzy sprzeciwiają się ich wartościom. Najpierw odgryzają głowę, rozrywają, dzielą kęsy dopóki nie wyrzucą ich do śmieci.

 – Mmm... – mruknęła Karan niejasno.

 – Więc koniec końców miejsce takie jak to, Utracone Miasto, staje się dla władzy szambem – zbiera gorszych ludzi, którzy wypadli poza kryteria wartości miasta. Nie, pewnie celowo stworzyli miejsce tego typu. To przechowalnia dla wszystkich, których miasto może się pozbyć.

Karan przeszły dreszcze zarówno na dźwięk ciężkiego, niskiego głosu Yominga, jak i słów, które wypływały z jego ust. Zerknęła na Riri. Wyraźnie zmęczona konwersacją dorosłych, mała dziewczynka bawiła się z dwoma myszkami. Zarówno szara jak i brązowa siedziała na kolanie Riri, wypychając policzki kawałkami sera. Zadaniem dorosłych była ochrona małych i wrażliwych ciał i myśli, nie ważne jakim kosztem.

W to właśnie wierzyła Karan. Nie chciała wrzucać w przerażającą rzeczywistość Riri, wciąż tak małej. Tak, nie mogła pozwolić się zaślepić. Nie mogła dać się oszukać. Musiała spojrzeć przez fałsz i dojrzeć prawdę. Jednak ta silna wola była czymś, co mogło zostać zrodzone jedynie przez dorosłych, by powstrzymać cudze „mądrości”. Riri wciąż była o wiele za mała.

 – Riri.

Mała dziewczynka odwróciła się na wołanie Karan ze swoimi wielkimi, czarnymi oczami.

 – Nie wydaje mi się, że myszki najedzą się samym serkiem. Chyba jest jeszcze w kącie gabloty maślana bułeczka z wczoraj. Dasz każdej po połowie?

 – Można dawać myszkom chleba?

 – Tak. Dasz im w nagrodę? Przy okazji mogłabym cię poprosić o popilnowanie sklepu? Jeśli wejdzie klient, przywitaj ich ładnie, mówiąc: „Witamy!”. Obiecuję, że dam ci potem świeżo upieczone maślane bułeczki.

 – Super! Wie pani, zawsze chciałam pracować w piekarni.

Spoczywające teraz na ramionach Riri myszki ewidentnie stały się jej bliskimi przyjaciółmi. Były całkiem bystre – umiały stwierdzić, którzy ludzie byli niebezpieczni, a którym można było zaufać.

 – Prze pani, wie pani co? – Riri stanęła na palcach, przysuwając usta do ucha Karan. – Powiem pani sekret – wyszeptała.

 – Dobrze, co takiego?

 – Mamusia spodziewa siedziecka. Będę starszą siostrą.

 – Ojej, Renka?! Fantastycznie. Kiedy?

 – Jak zrobi się ciepło i dużo kwiatków zacznie kwitnąć.

Yoming uśmiechnął się z rozdrażnieniem.

 – Hej, Riri, na pewno możesz tak rozpowiadać sekret mamusi?

 – Pani może wiedzieć.

 – Cieszę się – odezwała się ciepło Karan. – Dziękuję, że mi powiedziałaś. Kiedy dziecko się urodzi, uczcimy to wielkim ciastem. Dobrze, Riri, popilnujesz dla mnie sklepu, prawda?

 – Tak. Powiem: „Witamy!”, prawda? „Witamy!” – Z myszami na ramieniu, Riri opuściła pokój i wskoczyła za ladę. Yoming znowu westchnął.

 – Racja. Chyba to nie będzie coś, co Riri powinna słyszeć.

 – Oczywiście. Słyszeć, że jej własnego ojca traktowali jak przedmiot i przez to stracił życie... Nawet gdyby miała się tego dowiedzieć, to teraz jeszcze na to za wcześnie.

Yoming powoli przeniósł wzrok z wyjścia, w którym zniknęła Riri i spojrzał na Karan.

 – Traktowany jak przedmiot; tak, Suifu traktowano na równi z robotami. Nikt mu nie powiedział, jak ryzykowna jest jego praca. Musieli mieć tam coś ważnego i machać mu przed nosem wysokimi zarobkami. Suifu chciał pieniędzy. Niedługo po tym, jak zwolnili go z poprzedniego miejsca pracy za kłótnie z kolegami. Jeśli chodziło o jego rodzinę, przygotowałby się na odrobinę ryzyka dla zdobycia pracy. Władze naturalnie sprawdziły to wszystko i nie bez powodu wybrali Suifu. Mimo wszystko mają kompletny dostęp do osobistych danych obywateli. Dla nich to pewnie była bułka z masłem znaleźć idealnego kandydata. Potrzebowali kogoś, kto zniesie pracę z nieznanymi niebezpieczeństwami; kogoś, kto przywykł do ciężkich warunków; kogoś odpowiedzialnego, kto pracował cicho i efektywnie. Człowieka pozbawionego ciekawości, dociekliwości, jakichkolwiek podejrzeń. Kogoś, kto nie miałby nic przeciwko ryzyku i niebezpieczeństwu za pieniądze... Suifu był pewnie doskonałym wyborem.

 – Dlatego jego praca i nagła śmierć muszą być jakoś ze sobą połączone.

 – Tak. Nie wiem, jak niby mogłoby to być możliwe, ale jestem tego absolutnie pewien. Jeśli zapytasz dlaczego, odpowiem...

 – Odpowiesz?

 – Ambulans. Suifu upadł, a Renka naturalnie zadzwoniła po ambulans. Ale powiedziała mi, że przyjechali niezwykle szybko. Mówiła, że nie minęły trzy minuty odkąd zadzwoniła i przyjechali.

Ambulans, przyjeżdżający w mniej niż trzy minuty – to było niesamowicie rzadkie zdarzenie jak na Utracone Miasto; nie, można nawet powiedzieć, że niemożliwe.

Święte Miasto No.6 było miejską społecznością, zbudowaną na ściśle określonej hierarchii. Z burmistrzem i jego polityką, tylko garstka „wybranych” mogła rządzić. Nazywano ich „elitą” i zamieszkiwali luksusowe rezydencje w Chronosie, specjalnej dzielnicy, w której wiedli niezakłócone, obfite i niesamowicie wygodne życia. Zwykli obywatele stali pod nimi, mimo że dalecy byli od stylu życia mieszkańców Chronosu, ich codzienne życia wspierane były przez daleko posuniętą medycynę i technologie naukowe; egzystowali w szczęściu, czy raczej tym, za co je mieli. Ludzie jak Karan, którzy mieszkali w Utraconym Mieście, byli jeszcze bardziej oddaleni od „elity” i nie mieli zagwarantowanej większości usług, dostępnych dla zwykłych obywateli. Traktowano ich jak gorszych. Jak to ujął Yoming, Utracone Miasto było jak przechowalnia dla ludzi, których można się było pozbyć.
Nagła opieka medyczna była niemal nie do uzyskania w Utraconym Mieście. Karan pamiętała, że liczba tamtejszych placówek medycznych stanowiła mniej niż jedną dziesiątą tych w Chronosie. Jednak bez wątpienia Utracone Miasto miało znacznie więcej rannych i chorych pacjentów niż Chronos.
Ambulans przyjechał w mniej niż trzy minuty. Jakie znaczenie miało to cudowne zdarzenie?

 – Więc masz na myśli, że ojciec Riri był pod obserwacją, żeby mogli szybko poradzić sobie, jeśli stałoby się coś niezwykłego?

 – To pewnie była obserwacja Stopnia 3. Suifu dostał konwulsji przy stole, jednak do momentu, w którym przyjechał ambulans, już się nie ruszał. Nie wiem, czy wciąż był żywy, czy już martwy, bo ludzie z Ministerstwa Zdrowia i Higieny go wynieśli. Renka chciała jechać z nim, ale nie pozwolili. Kazali jej zostać w domu.

 – A potem ojciec Riri...

 – Dwie godziny później wrócił jako zimny trup. Lekarz wysłany przez Ministerstwo Zdrowia i Higieny powiedział, że miał atak serca, ale ja oczywiście w to nie wierzę. Też tam wtedy byłem, bo przyjechałem jak tylko zadzwoniła do mnie Renka. Błagałem go o detale, ale dużo dobrego to nie dało. Wymienił mi jedynie Kartę Identyfikacyjną Suifu na Potwierdzenie Zgonu, żeby wyprawić pogrzeb.

 – Rozumiem... a więc tak się stało.

Wiedziała, że była to raczej nieprzemyślana odpowiedź. Jednak nie miała pojęcia, jak zareagować na słowa Yominga, jaką powinna udzielić odpowiedź. To nie było coś, czego mogła po prostu wysłuchać jednym uchem, a wypuścić drugim. Ale oczywiście proste słowa kondolencji były równie nie na miejscu. Więc co i jak miała powiedzieć? Mogła się jedynie zawahać. Jej wahanie zmieniło się w niezręczność, która zrodziła odrobinkę strachu. Słowa Yominga jeszcze bardziej ten strach kolorowały.

 – Kiedy doktor odjeżdżał, jak myślisz, co powiedział do Renki? „Pacjent odszedł bez prawie żadnego bólu”. I rzeczywiście, twarz Suifu była spokojna. Uśmiechał się jakby miał jakiś piękny sen. Ale Renka i Riri widziały ją wykręconą w bólu zanim upadł. Jak mogły uwierzyć, że zmarł spokojną śmiercią?

 – Więc mówisz, że spokojny wyraz twarzy ojca Riri stworzono jakąś specjalną metodą... – Karan przełknęła ciężko. Wszystkie zwłoki, jakie widziała, w tym jej własnych rodziców, zawsze miały spokojny wyraz twarzy. Ich usta rozciągały się w uśmiechu, zupełnie jakby nigdy nie doświadczyli bólu czy cierpienia za życia. Każda martwa twarz była piękna. Myślała, że takie właśnie powinny być – że w No,6, gdzie opieka medyczna była wysoko rozwinięta, wszystkim obiecana była spokojna i bezbolesna śmierć.
To było kłamstwo. To wszystko było sztuczne. Tutaj nawet ludzka śmierć może być zatuszowana i zmieniona. Wszystkie warunki i prawdy, powiązane z każdą ludzką śmiercią były sprzątane, retuszowane, naprawione i podawane na talerzu jako „spokojna śmierć”.

„Żyjemy w bardziej szkodliwym świecie, niż mogłabym kiedykolwiek przypuszczać. A co jeśli ta szkodliwa natura sięga znacznie dalej, niż moja płytka wyobraźnia może mi pokazać?”

 – W każdym razie, śmierć Suifu nadal owiewa tajemnica. Renka ponownie wyszła za mąż i stara się żyć dalej. A ja, jak widzisz, żyję z dnia na dzień, polując na informacje. Tak się zaangażowałem w inne zadania, że często zapominam o Suifu. I cholernie się na siebie złoszczę za każdym razem. Tak wygląda mój dzień: zgrzytanie zębów, przypominanie sobie, że nie mogę zapomnieć o Suifu i oczywiście o mojej żonie i synu.

 – Nie ma mowy, żebyś o nich zapomniał... – uspokoiła go Karan. – ...Jeśli ojca Riri, twoją żonę i syna zabiło miasto. To nie takie proste, czyż nie?

 – Nie. I to jedyna rzecz, jaką mogę teraz zrobić – pamiętać. Nigdy nie zapomnę wszystkich ludzi, których mi odebrano. Chociaż czasem dostaję paskudnych dreszczy, kiedy myślę, co się stanie jeśli władze mnie złapią. Zastanawiam się, czy wymazali mi kiedyś pamięć...

Yoming przyjrzał się dokładnie twarzy Karan. Jej oczy były zamglone. Wyglądały jakby wlano do nich morze rozpaczy, a jej spojrzenie na nim dryfowało.

 – Co masz na myśli przez wymazanie pamięci? – zapytała.

 – Lobotomię. Pocięcie mi mózgu skalpelem i wycięcie wspomnień, zdolności myślenia.

 – Yoming, ty...

„Za daleko puszczasz wodze fantazji. Ulegasz złudzeniom”.

Nie mogła dopowiedzieć reszty słów. Lobotomia – może to możliwe. Po zniknięciu Shiona, Święte Miasto zrzucało jedną maskę po drugiej, tuż przed jej oczami. Mimo, że widziała tylko próbkę, Karan zrozumiała, że No.6 nie było Świętym Miastem, a pozbawionym skrupułów państwem–miastem.

„Miasto próbuje dominować nad ludźmi”.

Chcieli mieć władzę bez wyjątku nad myślami i ciałem każdego, kto mieszkał w mieście. Chcieli mieć ich myśli, życia i przeznaczenia pod ostrą lustracją i dominować nad nimi.

Tak, było dokładnie tak, jak powiedział Yoming. No.6 pożerało ludzi. Przedzierało się przez każdą próbę zatrzymania człowieczeństwa, duszy, woli oporu, jakiegokolwiek życzenia i połykało je łapczywie. Nie było żadnego Świętego Miasta. Pozostał jedynie ryczący potwór, który oszalał z chęci dominacji.

„Nikt nie zauważył? Czy wszyscy byli zbyt zaślepieni zwodniczą obietnicą pełnego satysfakcji i wygody życia, by zauważyć potworną figurę? Cóż za głupota...”

Karan pokręciła żywo głową. To nie były tylko problemy kogoś innego. Zdecydowanie nie.

 – Karan, znowu zaczynasz się źle czuć? – zapytał z troską Yoming – Mimo wszystko przed chwilą zemdlałaś... Powinnaś trochę wypocząć. Przepraszam, że mówię o takich rzeczach.

Yoming naprawdę wyglądał na zakłopotanego. Karan po raz kolejny pokręciła głową.

 – Nie, nie o to chodzi. Po prostu... Coś sobie przypomniałam.

 – Hm? Co takiego?

 – Riri mnie kiedyś o to zapytała. Czy naprawdę jesteśmy szczęśliwi?

Riri spytała ją wtedy:

 – Jesteśmy szczęśliwi, prawda?

Miało to miejsce jakiś czas temu. Już po tym jak Karan zakończyła swe zmagania i otworzyła piekarnię, która w końcu zaczynała normalnie funkcjonować. Karan mruknęła:

 – Hmm, tak myślę – I przechyliła głowę na bok.

Udało jej się uczynić pieczenie, które lubiła, pracą, z której żyła. Nie dawało jej to co prawda za dużo, ale miała przynajmniej pomysł na to, z czego ona i jej syn mogli wyżyć. Po odebraniu im ich specjalnych przywilejów i pożegnaniu Chronosu, udało im się zyskać stabilne życie. To było właśnie wtedy. Nie miała jeszcze pojęcia, że za kilka lat czeka ją okrutna rozłąka ze Shionem. Wtedy rzeczywiście, zapytana czy jest szczęśliwa, z całą pewnością mogła stwierdzić: „Tak, myślę, że jestem”. Karan zdecydowanie nie miała się wtedy za nieszczęśliwą.

Wyrzucenie Karan z Chronosu do Utraconego Miasta, nie spowodowało jej zbyt wiele bólu czy cierpienia. Przeciwnie, cieszyła się lekkością swojego brzemienia, odpoczywając od życia z zagwarantowanymi wszelkimi udogodnieniami jak jedzeniem, ubraniami czy dachem nad głową. Pomimo traktowania jak gorszego mieszkańca miasta, wciąż pozostawała w murach No.6 jako obywatel Utraconego Miasta. Dopóki nie pożądała niczego ekstrawaganckiego, niczego jej w życiu nie brakowało. Czysta woda i jedzenie były łatwo dostępne. Może i z nie doszkoloną kadrą, ale kliniki medyczne mimo wszystko nadal były w Utraconym Mieście i mogła się w nich przebadać. Jej siedziba była w stanie znieść wiatr i deszcz. Była wolna od strachu przed niedożywieniem, głodem, hipotermią czy ludobójstwem. Shion był u jej boku i miała przecież swoich klientów, przychodzących do jej piekarni po chleb.

Była szczęśliwa.

Nie była w stanie prawidłowo odpowiedzieć na pytanie Riri nie ze względu na własny stan umysłu, ale przez cień, który przebiegł przez oczy Riri. Zdecydowanie była to niepewność. Zdecydowanie Riri była niepewna, a jej emocje niestabilne do tego stopnia, że przylepiła się do piekarni pani, którą kochała i której ufała.

 – Trudno powiedzieć, czy jesteśmy szczęśliwi, czy też nie jednym słowem. Jest wiele chwil, w których jesteśmy szczęśliwi albo nie, gdy jesteśmy radośni albo smutni. Jest wiele różnych uczuć.

 – Prawda? – Riri ścisnęła jej palce. – Mamy wiele różnych uczuć, prawda?

 – Prawda. Ty też to czujesz, czyż nie, Riri? Nawet w ciągu jednego dnia, czasem możesz czuć się szczęśliwa, a czasem nieszczęśliwa, racja?

 – Tak. Kiedy jestem głodna i dostaję pani mufinki, jestem szczęśliwa. Ale jak mamusia się na mnie złości, albo jak pokłócę się z przyjacielem i nie możemy się przeprosić i pogodzić, jestem smutna. Ale...

 – Hm?

 – Ale w szkole nauczyciel mówi, że każdy, kto mieszka w No.6 jest szczęśliwy. Mówi, że nie ma w No.6 nikogo, kto byłby nieszczęśliwy.

 – Usłyszałaś to w szkole?

 – Tak. Kiedy dyrektor wygłaszał mowę. Mówił, że poza No.6 świat jest naprawdę straszny i nieszczęśliwy. I że ludzie giną każdego dnia. Giną, bo nie mają dość jedzenia, albo walczą ze sobą i ranią się nawzajem. Powiedział, że ludzie są jak bestie i żyją jak bestie. A w porównaniu do tego, No.6 jest niebem i każdy jest szczęśliwy.

„Przez „ludzi jak bestie” miał pewnie na myśli mieszkańców Zachodniego Bloku. Cóż za pogardliwy sposób mówienia o ludziach. Pomyśleć, że ktoś, kto uczy dzieci, nazwałby innego człowieka bestią...”

Karan uniosła brew. Przyklęknęła i spojrzała Riri w oczy.

 – Ale ty tak nie myślisz, prawda, Riri?

 – Hmm... – zastanawiała się. – Jest mi po prostu trochę dziwnie. Jakby mi jeździło w brzuszku. Bo... Bo wie pani... Mamusia czasem wygląda na smutną, bo wraca zmęczona z pracy albo nie mamy pieniędzy. A dziadek Saiton, który mieszka obok, zawsze wygląda boleśnie, bo bolą go plecy. Więc kiedy mówi, że wszyscy są szczęśliwi, czuję się trochę dziwnie...

 – I nie powiedziałaś tego dyrektorowi?

Riri wytrzeszczyła oczy i mocno pokręciła głową.

 – Gdybym powiedziała, dyrektor byłby na mnie wściekły. Czasem wzywa cię do biura i bije biczem.

 – Mój Boże, biczem?! To okropne...

 – Jeśli mieszkasz w No.6 i nie wydaje ci się, że jesteś szczęśliwy, to znaczy że jesteś złym dzieckiem. Mówią, że powinno się cię wychłostać.

 – Oczywiście, że nie! – odezwała się ostro Karan. Położyła dłoń na ramieniu Riri. – Riri, to zupełnie nie prawda. W ogóle.

 – Prze pani...

Jej serce zrobiło się niespokojne. Słyszała jego nierówne uderzenia. Wiedziała, że musi powiedzieć tej dziewczynce coś ważnego, jednak nie mogła tego ująć słowami. Była na siebie zła.

 – Riri, wciąż jesteś dzieckiem i... – przerwała. – Nie, nawet dorośli mogą mieś różne myśli. Po prostu to nie dobrze, gdy wszyscy czują i myślą dokładnie to samo, prawda? I... i...

„W No.6 są też nieszczęśliwi ludzie. Pewnie jest ich znacznie więcej, niż myślę”.

To była informacja, którą Karan miała z pierwszej ręki. Przeprowadziła się z Chronosu, miejsca dla wybranych mieszkańców miasta, do Utraconego Miasta, mieszkania tych „gorszych”. Nie myślała o tym jak o żadnym tragicznym przeznaczeniu, jednak zdecydowanie zobaczyła na własne oczy i doświadczyła na własnej skórze zarówno życia na świeczniku, jak i na dnie piramidy miasta–państwa No.6.

Bez wątpienia nieszczęśliwi ludzie zamieszkiwali nie tylko Utracone Miasto, ale nawet Chronos – miejsce znane jako idealne sąsiedztwo. Tak, byli tam nieszczęśliwi ludzie, bardzo wielu. Jednak nikt z tamtej okolicy nigdy nie powiedział na głos: „jestem nieszczęśliwy”. W Chronosie nie było absolutnie nikogo, kto mógłby narzekać na swoje zarobki czy był w podobnym stanie fizycznym co Saiton. Wszystkim mieszkańcom obiecane były stałe dochody i posiadanie dostępu do najnowszych, najlepszych i najdalej posuniętych metod leczenia w każdej chwili. Jednak mimo to, wciąż byli tam nieszczęśliwi ludzie.

 – Co ja mam zrobić jutro? – usłyszała raz czyjeś mruknięcie.

Należało do starszej pani, mieszkającej tuż obok. Jednakże „obok” w przypadku Chronosa było dość sporym dystansem przez spore połacie ziemi, należące do każdego domu. Co jakiś czas ogrodnicy z miasta przychodzili zająć się ogrodem, więc w przeciwieństwie do Utraconego miasta, gdzie pojedyncza ściana oddzielała jednych mieszkańców od innych, Karan nie była tam przyzwyczajona do spotykania osobiście swoich sąsiadów, czy rozmawiania z nimi.

Jednak z tą kobietą po siedemdziesiątce Karan była w wyjątkowo dobrych stosunkach i za każdym razem, gdy spotykała Karan, zapraszała ją na herbatę. Jej mąż, córka i wnuki zostali częścią najwyższej elity tak jak Shion, a jej zapewniono wyjątkowo korzystne przywileje, nawet jak na mieszkańca Chronosu. Jednak mimo to nie była ani arogancka, ani protekcjonalna i często wyciągała pomocną rękę do Karan, która wychowywała samotnie syna.

Tamtego dnia było tak samo. Ciepłego, słonecznego dnia późnej jesieni, kobieta zaprosiła Karan na herbatę.

Wyczuwając delikatny aromat nalewanej z czajniczka czarnej herbaty, Karan miała już mruknąć: „mmm”, gdy kobieta wymamrotała te słowa. Jej głos był suchy i skrzypliwy jak liście tańczące na ulicach. Suchy, a jednak ciężki i ponury.

 – Co ja mam zrobić jutro?

Karan powoli uniosła wzrok znad ozdobionej różanym wzorem filiżanki i spojrzała na elegancki, zamyślony profil kobiety, która przemówiła przed chwilą. Słowa te bez problemu dotarły do uszu Karan. Jednak ton jej głosu tak bardzo kontrastował z piękną scenerią, wielką posiadłością i delikatną herbatą, że musiała poprosić ją o powtórzenie.

 – Słucham?

Starsza kobieta powoli wodziła wzrokiem wokół. Za rubinowymi oprawkami jej okularów (które niemal z pewnością wpasowywały się w aktualną modę), dwoje otoczonych zmarszczkami oczu mrugnęło.

 – Ja... Nie mam pojęcia, co chciałabym robić jutro.

 – Ma pani na myśli, że nie ma pani nic do roboty?

 – Nie wiem... co chcę robić, Karan-san – Łzy błysnęły w kącikach jej oczu.

 – Nie wie pani?

 – Nic nie ma. Jest po prostu pusto. I tego się boję. Zwłaszcza porankami. Są wyjątkowo okropne. Kiedy myślę, że zaraz zacznę kolejny pusty dzień, jestem tak przerażona, tak...

Wciąż jeszcze młoda Karan była oczarowana pełnym łez starym obliczem i słowami, jakie usłyszała. Jakby w dowodzie, że nie kłamała, kwadratowe ramiona kobiety zaczęły się trząść.

 – Ach... Ale... – próbowała wydukać Karan. – Dopóki pani chce, jestem pewna, że będzie pani mogła zrobić wszystko, czego panie zapragnie. Tak wiele rzeczy...

 – Tak myślisz? Mam po prostu przeczucie, że będę żyć tymi pustymi dniami aż do śmierci... Kiedy myślę, że umrę, zanim cokolwiek zrobię, czuję bardziej strach niż ból.

Karan wstała z miejsca i pokręciła głową niemal automatycznie.

 – To nie prawda. Bo proszę spojrzeć, wystrój tego pokoju albo sposób, w jaki robi pani herbatę, to wszystko jest piękne, jest w tym pani dobra.

Starsza kobieta odpowiedziała na niezręczne komplementy Karan smutnym uśmiechem.

 – Jesteś miła, Karan-san. Ale... Cóż, przypuszczam, że któregoś dnia posmakujesz tego samego strachu, który ja czuję.

Para oczu za okularami wcale się nie śmiała. Były jak ciemne jaskinie. Karan pamiętała, że przeszły ją wtedy dreszcze. Czuła dreszcze w tamtym wypełnionym ekstrawaganckimi meblami pokoju, mającym ustawioną wilgotność i temperaturę na idealnym poziomie przez cały rok. Spojrzenie starszej kobiety było tak puste i markotne, że przyprawiło ją o dreszcze. Kobieta ta miała dużo czasu i dobre zdrowie. Czy była w położeniu, w którym jakiekolwiek z jej życzeń nie mogłoby się spełnić? A jednak siedziała tam, lamentując – jakże przesadzone to z jej strony, jakże chciwe... Karan próbowała powtarzać te słowa w myślach. Jednak zarówno jej serce, jak i ciało zamarło od smutku i pustki oczu na nią spoglądających. Rozpacz wystarczająca do unieruchomienia człowieka żyła za tymi okularami, świecąc głuchym światłem. Karan wypiła szybko resztę herbaty i wyszła. Pamiętała dokładnie dźwięk talerzyka, na którym postawiła drżącymi palcami filiżankę.

Niedługo potem, na skraju zmiany pór roku, starsza kobieta nagle zmarła. W trumnie otaczały ją białe lilie, które zawsze kochała, a ona leżała z zamkniętymi oczami i tą samą jasną cerą co za życia, z łagodnym uśmiechem na twarzy. Karan czuła, że gdyby wezwała jej imię, odpowiedziałaby.

 – Wiodłam szczęśliwe życie. Jestem wdzięczna za wszystko, co dało mi No.6.
To były jej ostatnie słowa według jej córki, pracującej w Centralnym Biurze Administracyjnym.

„Wiodłam szczęśliwe życie. Jestem wdzięczna za wszystko, co dało mi No.6”.

 – Twoja matka to powiedziała? Naprawdę?

 – Oczywiście. Dlaczego nie miałaby? Mojej matce niczego w życiu nie brakowało. Czy ktoś mógłby myśleć inaczej?

 – Cóż... Zastanawiałam się tylko, czy ciebie to nie zdziwiło...

 – Mnie?

 – Tak – powiedziała Karan. – Pomyślałaś kiedyś, że twoja matka może być nieszczęśliwa?

Córka uniosła brew, a w jej oczach ukazał się niesmak. Spojrzała na Karan, jakby ta ukrywała w sobie groźną bestię i cofnęła się o pół kroku.

 – To po prostu niemożliwe, żeby moja matka kiedykolwiek mogła być nieszczęśliwa – odcięła się. – Nigdy ani razu tego nie okazała. To nie oczywiste? Mam nadzieję, że powstrzymasz się od jakichkolwiek innych niemiłych komentarzy.

Odwróciła się od Karan. Przez resztę pogrzebu zachowywała dystans. Karan była wtedy pewna, że stara kobieta była nieszczęśliwa. Walczyła z nieszczęściem, wynikającym z przymusu bycia szczęśliwym – życia, w którym nie było jej wolno się smucić.

„Może...”

Jej serce przyspieszyło. W myślach pojawiła się podobna do lalki twarz kobiety otoczonej białymi liliami.

„Może... się zabiła...?”

Nie mogła powiedzieć tego na głos. To było po prostu niemożliwe dla mieszkańców Chronosu, pozbawić się życia. Nie do pomyślenia.

„Tak... ale... jeśli nieszczęście istnieje, mimo że nie powinno, czy nie istnieją również ludzie, których doprowadziło ono do rozpaczy i nie pozostawiło innego wyboru?”

Karan ścisnęła mocno swe żałobne rękawiczki, gdy trumnę znoszono w dół i zakopywano na cmentarzu.

„Powinnam była powiedzieć Riri o tej staruszce”.

Nieszczęście mogło istnieć wszędzie, nieważne czy to Chronos, czy Utracone Miasto. Karan czuła, że powinna przekazać to Riri – porozmawiać o tym, dlaczego ludzie są nieszczęśliwi, jak można przywrócić im szczęście, jak powinno się nazywać to prawdziwe. Powinna była porozmawiać z małą dziewczynką – o jej dyrektorze, zmuszającym dzieci do szczęścia; o starszej, ponurej kobiecie; o bólu zostania odsuniętym niczym bydlę. Powinna była ukazać w pełni swą niespokojną duszę i niepokój dziewczynki. Jednak Karan nic nie powiedziała ani nie zrobiła.

 – Wszędzie są nieszczęśliwi ludzie. Nie wydaje mi się, żeby miał prawo mówić, że wszyscy muszą być szczęśliwi tylko dlatego, że jest dyrektorem – odezwała się, wybierając jak najbardziej neutralną ścieżkę. W tamtym momencie usłyszała sprzedawcę mąki, dzwoniącego do tylnych drzwi ze zmielonym żytem i pszenicą. Klienci przewijali się przez sklep.

 – Dziękuję, prze pani. Do widzenia.

Riri wyszła, a Karan pochłonęła ją na tyle praca, że wypchnęła ze swoich myśli Riri, wspomnienie jej strachu na pogrzebie jak i rozprawianie nad szczęściem i nieszczęściem. Jednak mimo wszystko myśli wracały. Choć z biegiem czasu udało jej się o tym zapomnieć. Yoming ziewnął, zdała sobie sprawę, jak wszystkie tamte wspomnienia do niej wróciły. Mimo iż starała się ich tak naprawdę nie pamiętać.

To ona była głupcem, nikt inny.

Gdyby była mądrzejsza, gdyby zatrzymała się i zastanowiła trochę bardziej, może Shion nie musiałby przechodzić przez to, co przeszedł.

I to nie tylko Shion. Safu też obarczyła niesprawiedliwym i bolesnym przeznaczeniem. Karan mocniej przygryzła wargę.

„Shion, Safu, żyjcie. Proszę, żyjcie dalej. Żyjcie, żeby wrócić do domu i pozwolić mi przeprosić za moją głupotę. Pozwólcie mi się objąć. Pozwólcie mi błagać o przebaczenie”.

Przycisnęła kawałek papieru do piersi, modląc się.


Jeszcze się spotkacie. Nezumi


„Nezumi, błagam cię. Proszę, pozwól mi jeszcze raz ich zobaczyć. Tylko raz”.

Usłyszała dźwięczny śmiech Riri. Był beztroski i mieszał się z delikatnymi piskami myszy.

„Jeszcze się spotkacie”.

Powtórzyła szeptem słowa notatki. Próbowała wstrzymać cisnące jej się do oczu łzy. Płacz niczego by nie rozwiązał.

„Modlę się do ciebie teraz o to wszystko”.


„Jeszcze się spotkacie”. 


==Koniec rozdziału 1==