Staram się dodawać nowe posty w niedziele. Staram się.



Zakończono tłumaczenie No.6.


Dziękujemy za wszystkie podziękowania. To był miły rok z hakiem. I późniejszy rok. I chyba jeszcze jeden. Te dwa późniejsze składały się z czytania Waszych komentarzy. I tak dzięki.

(Do pań profesor jeśli przypadkiem odwołam się do tego na maturze: przepraszam, ja naprawdę tłumaczyłam to w gimnazjum. Ale prawdziwa książka istnieje. Obiecuję.)


Wszystkie rozdziały można znaleźć w zakładce ,,No.6''/,,No.6 Beyond''.


Kup powieść i mangę w oryginale, wspomóż panią Asano.


Tłumaczenie: Kuroneko
Korekta: Ayo, Dżun

czwartek, 31 stycznia 2013

Dni Shiona: Część 1


((Dobra wiadomość dla Was: Dni Shiona podzielimy na aż trzy części. Zła wiadomość dla mnie: Dni Shiona podzielimy na aż trzy części (nie no, żartuję xD). (...z tym że zła wiadomość żartuję, nie z trzema częściami) Chlapa na ulicach, halny wieje nad Wisłą, pogoda jak pod psem, myślisz, że widzisz na chodniku krew, a to tylko rozlany sok czy coś... same rozczarowania, a tu bum! Rozdział Shiona! >D Miłej zabawy, Drodzy Przyjaciele, i oby luty łaskawym dla Was był jak Cezar dla chrześcijan tych, którzy mu się podlizywali >D))

Rozdział 3
Dni Shiona

Padał deszcz. Mżawka, niemal mgła, która przesiąkała nocne ulice i ubrania ludzi, którzy zapomnieli parasoli.

Przed wejściem do domu, Shion przejechał dłonią po włosach. Krople wody spadły na jego błyszczące bielą skarpetki. Chłodne, nocne powietrze, noszące zapach zbliżającej się wiosny, otaczało go ze wszystkich stron. Czuł, że tylko ciepło ocali go od przeziębienia.
Mimo to Shion wciąż stał przed drzwiami na zimnie, niezdolny do ruchu. Ociężały ze zmęczenia. Myśl o ujrzeniu twarzy matki budziła w nim tylko niechęć. 
Tylne drzwi ich domu miały już swoje lata, o czym świadczyło drewno wyglądające gdzieniegdzie spod odpadającej farby olejnej. Wiele razy Shion namawiał Karan na zakup nowych, ta jednak zawsze odrzucała propozycję.
 — Te są w porządku. Mocne i wytrzymałe. Poza tym nie wydaje ci się, że mają własny zapach? Wyglądają znacznie lepiej niż te okropne, błyszczące, metalowe bramy.
Jego matkę martwiły raczej koszty. Choć może i rzeczywiście nie miałaby nic przeciwko kupieniu nowych drzwi i po prostu przywiązała się do tych starych, wysłużonych. Shion rozumiał ją, z czasem przestał więc wspominać o wymianie drzwi.
W pewnym sensie miała rację. Grube, dębowe drzwi roztaczały wokoło atmosferę, której w stylowych drzwiach nie dało się znaleźć. A okrągła klamka z brązu pomimo upływu czasu nadal mocno trzymała się w miejscu.
Drzwi nie zmieniły się ani odrobinę od dnia, w którym Shion i Karan wyprowadzili się ze swojej rezydencji w Chronosie do Utraconego Miasta (wprawdzie zostali wygnani i nie mieli żadnego innego wyboru, jednak ani Shion, ani Karan nie byli jakoś specjalnie przywiązani do swoich wygodnych żyć). Właściwie cały dom prawie się nie zmienił.
Minął ponad rok od zniszczenia państwa—miasta No.6. Wciąż panował chaos, a wszyscy nadal zajmowali się przyzwyczajeniem zarówno dawnych, jak i świeżo przybyłych mieszkańców miasta do nowych warunków.
Określenia ,,tutejszy'' i ,,obcy'' (spoza muru) zakorzeniły się na dobre, a każdy traktował innych jak cudzoziemców mówiących innym językiem. Tutejsi zrozumieli jak umiejętnie i rygorystycznie nimi sterowano, doceniając wolność od sztywnej społeczności. Jednocześnie nie mogli pożegnać się ze swoim dostatkiem — nie chcieli niszczyć swoich dotychczasowych żyć. Obcy natomiast krytykowali zjadliwie zbrodnie No.6, które wybudowano i którym rządzono jak ogromnym pasożytem. Domagali się równego podziału dóbr i rekompensaty za wyrządzone im krzywdy.
Z Komitetem Restrukturyzacyjnym w centrum, No.6 (oczywiście pojawiały się głosy co do zmiany nazwy, jednak nikt nie miał wolnej chwili na jej wymyślenie. Poza tym wszystkich pochłaniały problemy relacji między mieszkańcami; więc tylko dla wygody No.6 pozostawało No.6) dążyło do przywrócenia pokoju i porządku; szybkiego ustabilizowania nowych władz ustawodawczych, sądowych i wykonawczych oraz do zapewnienia mieszkańcom bezpieczeństwa.
Komitet Restrukturyzacyjny składał się z dwunastu członków — byłych mieszkańców No.6 i reprezentantów z każdego z dawnych bloków. Komitetowi podlegało dwanaście Podkomitetów, z członkiem Komitetu na czele. Shion był jednym z najmłodszych członków Komitetu. 
Przez ostatni rok, wszystko uległo zmianie. Niczym załamująca się fala, wir na środku oceanu, jak lawina, wszystko pochłaniały zmiany, wciągały w swoją spiralę, rozrywały na strzępy i wyginały na różne sposoby. W przyszłości miało się to tylko zaostrzyć.
Shion westchnął, spoglądając na stare drzwi, brązową klamkę i małe okno, z którego wylewał się strumień mglistego światła.
W końcu były też rzeczy odporne na zmiany. Nieważne, jaką ścieżkę obrałby rodzaj ludzki, rzeczy te nigdy by się nie zmieniły, zarówno w przypadku ludzi z miasta jak i spoza.
,,Shion, nie chcę, żebyś się zmieniał''.
Obudził się w nim szept Nezumiego. 
,,Walcz z tym. Chcę, żebyś walczył ze sobą''.
To nie był rozkaz czy komenda, a zwykłe błaganie.
Nezumi błagał Shiona, wymawiając te słowa. ,,Shion, nigdy się nie zmieniaj''.
,,Jak mogę mu na to odpowiedzieć?''
Shion zamknął oczy. Wyobraził sobie bazar. Zamienił się w wolne targowisko, pełne zdrowych i świeżych towarów, co w przeszłości było nie do pomyślenia. Nawet Karan często chodziła tam na zakupy.
 — Ceny są dwadzieścia, trzydzieści procent niższe niż w sklepach w mieście. Może warzywa nie wyglądają tak ślicznie, ale nigdzie nie znajdziesz produktów o lepszym smaku. — Powiedziała jeszcze wczoraj, śmiejąc się ze swoich bezkształtnych jabłek i karłowatych ogórków.
,,Mama nie wie — w tamtym miejscu odbyło się Polowanie. Armia No.6 bezlitośnie strzelała do tamtych ludzi — kule przebijały ich czoła i piersi, a żołnierze nawet nie mrugnęli okiem''.
Powietrze ciężkie było wtedy od rozpaczy, strachu i ludzkich wrzasków; każdy skrawek ziemi przesiąknięty był krwią, a zwłoki leżały wszędzie. Ramię wystawało spod gruzu; czołg zmiażdżył oderwaną nogę, przejeżdżając po niej; żołnierskie buty rozdeptywały żywych, błagających o pomoc. A to dopiero pierwszy stopień piekła, które Shion wtedy oglądał.
,,Mama tego nie wie''. I cieszył się, że nie wiedziała. Gdy zamykał oczy, mógł przywołać w myślach widoki tamtego dnia, równie wyraźne co w chwili Polowania. I to nie tylko z bazaru. Nie mógł zapomnieć twarzy ludzi zamkniętych w ciężarówce; oczu mężczyzny, który błagał Shiona o śmierć; góry ciał i unoszącego się nad nią zapachu śmierci; murów Zakładu Karnego pochłanianych przez płomienie; czarnego dymu unoszącego się nad No.6. Pewnie juz zawsze będzie to pamiętał. Te sceny miały prześladować go aż do końca życia.
Tak samo jak fakt, że pociągnął za spust. Myśl, że świadomie, nie przypadkiem, zabił innego człowieka.
Shion otworzył oczy, by spojrzeć w niebo. Oczywiście nie widział gwiazd ani księżyca. Kropla deszczu spadła na jego policzek. Dotknął ust, gdy spływała mu po skórze.
,,Żyję''.  Głęboko w środku poczuł bicie własnego serca. Ta przytłaczało go i niemal dusiło. Chciał krzyczeć.
,,Ja żyję. Żyję. Żyję. Żyję. Ja nadal żyję''.
,,Nezumi, ja żyję'' — przemówił do ciemnego nieba, pustki świateł. ,,Żyję i czekam na ciebie. Nawet w tamtym piekle przyciągały mnie twoje oczy, twoje słowa, twoje gesty, twoje myśli — wspierały mnie. Dzięki nim udało mi się przetrwać. A teraz wciąż jeszcze żyję''.
,,Słyszysz mnie, Nezumi? Ja żyję''. 
Pies zaszczekał głośno. Hałas dochodził z wnętrza domu.
,,Co? Pies? Zaraz, czy to...''
Umysł Shiona powrócił z przeszłości w teraźniejszość. Jego serce biło mocno. Otworzył drzwi. Powitała go symfonia psiej radości. Zewsząd rozległo się przyjacielskie, szczęśliwe szczekanie. Pies w łaty zaaferowany podbiegł natychmiast do Shiona. Machał ogonem na wszystkie strony, tuląc pysk do uda Shiona. W jego czarnych oczach widać było jeszcze więcej radości niż w głosie.
 — Psy padają ci do stóp jak zawsze, co?
 — Inukashi! I Rikiga-san!
Rikiga wykręcił teatralnie usta, siedząc na sofie.
 — Hej, Shion. To trochę niegrzeczne, zauważać mnie po psim dzieciaku, nie sądzisz? Powinieneś raczej wejść i krzyknąć: ,,Och, Rikiga-san!'', oddając mi całą swoją uwagę, jak ten pies tobie. A potem dodać: ,,O, Inukashi. Też tu jesteś''.
 — Hah!  — Inukashi kłapnął zębami. — Niegrzeczne? Kogo to obchodzi? Przecież my też nie mamy za grosz manier, staruszku. To jakby zakładać psu płaszcz. Na co komu maniery? Nie wypełnią mi żołądka.
 — Zamknij się! — prychnął Rikiga. — Nie porównuj mnie do siebie. Jesteś praktycznie w połowie zwierzęciem. Za to ze mnie stuprocentowy człowiek, do tego gentleman.
 — Gentleman? Łał, nie wiedziałem, że słowo ,,gentleman'' odnosi się do facetów, którzy dnia nie przeżyją bez wora pieniędzy, kobiet i butelki. Heh, cóż, codziennie uczę się czegoś nowego. Kiedy słowa całkowicie zmieniły swoje znaczenia? Co się stało z tym światem? — Inukashi wypuścił długie, żałosne westchnienie.
Shion wybuchnął śmiechem. Od dawna nie słyszał już kłótni Inukashi oraz Rikigi. I po raz pierwszy od długiego czasu szczerze się zaśmiał.
 — Wy dwaj w ogóle się nie zmieniliście.
 — On ma po prostu postawę jak rasowy błazen — burknął Rikiga. — Ma gotową skargę na wszystko, co zrobię.
 — Za to ty za mało myślisz jak na człowieka, staruszku. Zawsze się pieklisz na wszystko, co powiem. Psy są o wiele mądrzejsze. Właściwie, psy są dziesięć milionów razy lepsze niż ludzie i w sercu, i w rozumie. Poza tym tobie akurat bliżej do małpy, staruszku.
 — Tak, masz rację — odezwał się wściekle Rikiga. — Jestem małpą. Sam widok psa doprowadza mnie do szaleństwa. Za każdym razem, kiedy jakiegoś widzę, mam ochotę rozerwać go na strzępy. Rarr! — Rikiga podniósł ręce i rzucił się na Inukashi. Ten zaśmiał się drwiąco, wyślizgując się poza jego zasięg.
 — Jej, jesteście pełni energii. — Karan weszła do pokoju. Rikiga zamarł. Oczyścił gardło, po czym usiadł na krześle. Lekko strzepnął wyobrażony kurz z ramienia trzyczęściowego garnituru i uśmiechnął się do niej uprzejmie.
 — Ale proszę, trochę ciszej. — Karan kołysała delikatnie dziecko w ramionach. Szybko zasnęło.
 — Shionn!
 — Cii, Shion, nie tak głośno. Dopiero co udało mi się uśpić Shionna... hm, teraz to już trochę mylące, prawda?
Shionn oddychał spokojnie, owinięty w stary kocyk, tak wyblakły, że nie dało się stwierdzić jaki miał na początku kolor. Jego długie rzęsy rzucały cień na twarzyczkę, a okrągłe usta pozostawały lekko rozchylone. Gdyby szczęście miało fizyczną formę, z pewnością byłaby nią twarz śpiącego dziecka. Przynosiła bowiem uśmiech każdemu, kto ją ujrzał.
 — Zdaje się, że urósł, odkąd go ostatnio widziałem — skomentował Rikiga.
 — Bo urósł — odpowiedział Inukashi. — Jest już dość duży, żeby bawić się z psami. Niedługo będzie w stanie pogryźć kość. — Inukashi z radością ucałował dziecko w czoło.
 — Jesteś dobry w wychowywaniu dzieci, Inukashi — uśmiechnęła się Karan. — Widziałam w życiu wiele dzieci, ale pierwszy raz widzę tak szczęśliwe.
 — Naprawdę tak pani myśli, pani Karan? 
 — Oczywiście. Ufa ci z głębi serca, a ty z pewnością zdołasz udowodnić, że zasługujesz na to zaufanie. Tworzycie wspaniałą rodzinę.
Ciemne policzki Inukashi zarumieniły się lekko.
 — Właściwie nic mnie tak nie wkurzyło, jak widok mojego psa, przynoszącego wtedy do domu Shionna — wyznał. — Porzucenie go i udawanie, że nigdy nie istniał wydawało mi się być całkiem dobrym pomysłem. Dzieci są tylko ciężarem. Shion naprawdę mnie wtedy zdenerwował.
 — ...Przepraszam. Wiem, że byłem nieodpowiedzialny, ale... nie miałem innego wyboru, jak tylko zostawić go tobie. Wiedziałem, że się nim zaopiekujesz.
Czarne oczy Inukashi zwróciły się w stronę Shiona.
 — Shion, czy to znaczy...
 — Hm?
 — Czy to znaczy, że mi zaufałeś?
 — No. — Kiwnął głową. Nie kłamał. W chaosie Polowania, gdy zabrał dziecko od młodej matki, jedyną osobą, o jakiej Shion mógł pomyśleć, był Inukashi. Nie przyszła mu do głowy żadna inna opcja.
,,Inukashi coś z tym zrobi. Ochroni to maleńkie życie wszelkimi środkami. Inukashi to zrobi'' — tak właśnie myślał.
Inukashi uśmiechnął się szeroko. Uniósł palec i zakręcił nim w powietrzu.
 — Zaufałeś mi i nie pożałowałeś. To próbujesz powiedzieć, tak?
 — Tak. Tak myślę. — ,,Z Nezumim pewnie było tak samo. Ufał ci, więc pozwolił ci się wszystkim zająć''. Shion przełknął niewypowiedziane słowa i zamknął usta. Nie wiedział dlaczego, ale nie chciał wspominać tam imienia Nezumiego.
 — Moment, Shion. Chyba nie twierdzisz, że ufasz temu szczeniakowi bardziej niż mnie, prawda?!
 — Ach, nie, to nie tak, ja... po prostu nie mogę sobie wyobrazić ciebie z dziećmi, to wszystko.
 — Oczywiście, że nie — wtrącił się Inukashi. — Bo gdybyś zostawił go komuś takiemu jak ten staruszek, biedny maluch byłby sprzedany następnego ranka. Żywe dzieci schodzą po dobrej cenie, wiesz?
 — Co? Mówicie, że ludzie wystawiają dzieci na sprzedaż? — Krew odpłynęła z twarzy Karan. Rikiga sprostował szybko słowa Inukashi.
 — N—nie... nie, nie, Karan, to nie tak. Nigdy bym tego nie zrobił. To tylko zły żart. On zawsze takie robi. Wyobraź sobie, jaką mam przez niego migrenę. Nie powinnaś brać go zbyt poważnie.
 — ...Racja — odpowiedziała niepewnie. — Nigdy nie kupiłbyś ani nie sprzedał dziecka. To absurd, prawda?
 — Absolutnie! — Rikiga położył dłoń na piersi. — Karan, jest coś, co chcę, żebyś wiedziała: prowadziłem wiele działalności w starym Zachodnim Bloku. Były pośród nich i te... cóż, niezbyt przyzwoite. Tak. W ogóle nieprzyzwoite. I to fakt.
Inukashi zgarbił się.
 — Chyba chciałeś powiedzieć ,,większość''. Wydaje mi się, że najmniej nieprzyzwoite były twoje gazetki porno.
 — Zamknij się! — uciszył go Rikiga. — Czemu nie poszukasz sobie jakiejś kości czy czegoś? Karan, posłuchaj mnie — zaklinał. — Nigdy nie wykorzystałem ani jednego dziecka. Nawet na myśl mi nie przyszło zarabiać na maluchach. To prawda. Proszę, uwierz mi.
 — Oczywiście, wierzę ci — odpowiedziała Karan. — Nie mogłabym sobie wyobrazić ciebie spoglądającego na dzieci jak na źródło zysku.
 — Karan. — Zaczerwienił się Rikiga, podchodząc do niej bliżej. — Dziękuję. Czuję, że twoje zaufanie jest wszystkim, czego potrzebuję. 
 — Jej, Rikiga — Karan cofnęła się o pół kroku zanim uśmiechnęła się spokojnie. — Nigdy nie pamiętałam cię jako kogoś, kto mógłby recytować tak teatralne kwestie. Mówisz szczerze, bezpośrednio i uważasz na słowa.
Inukashi zagwizdał.
 — Heh heh. Pani Karan ma rację. Co tu wyjeżdżasz z jakimś ,,twoje zaufanie jest wszystkim, czego potrzebuję''? Czegoś takiego już nawet w tanich romansidłach nie piszą.
 — Twój kundli móżdżek w życiu książki na oczy nie widział. Nikt cię nie pyta o zdanie — odciął się kwaśno Rikiga.
 — Mój mózg wciąż ma się lepiej od twojego. Przynajmniej nie topi się w winie.
 — Coś ty powiedział? — zapytał groźnie Rikiga.
 — Co? Masz jakiś problem? — odpowiedział natychmiast Inukashi.
Ciskali w siebie gniewne spojrzenia.
 — Przestańcie, wy dwaj — powiedziała z rozdrażnieniem Karan. — Shion, nie stój tam tak i przestań się śmiać.
Karan schyliła się w cieniu sofy, delikatnie układając Shionna w prostej, wiklinowej kołysce, pozbawionej ozdób, zachowującej jednak piękny w swej prostocie owalny kształt. Wyglądała na bardzo starą, jednak bez śladów uszkodzeń.
Na boku widać było małą, złotą blaszkę.
,,Dla Shiona, mojego ukochanego syna''.
Wygrawerowano na niej tylko to krótkie zdanie.
 — Hm? Mamo, to...
Dłoń Karan pogłaskała lekko kołyskę.
— Tak. Należała do ciebie, gdy byłeś jeszcze mały. Pewnie jej nie pamiętasz.
,,Na pewno?'' — pomyślał Shion. — ,,Wydaje mi się, że pamiętam cichą kołysankę i bujanie się w przód i w tył, w przód i w tył...''
 — Nie myślałam, że będę jeszcze kiedyś miała okazję ją wyciągnąć i używać. Cieszę się, że specjalnie ją przemyciłam, kiedy się przeprowadzaliśmy.
Kiedy wyprowadzali się z Chronosu, meble i zastawa, które mogli ze sobą zabrać, były bardzo ograniczone. Ich dom, urządzenia, meble, wygody, wszystko, co tworzyło luksusowe środowisko, dano im tylko i wyłącznie dlatego, że Shiona uznano za członka elity.
Gdy go z niej usunięto, No.6 odebrało im wszystkie wcześniejsze podarunki. To, co do Shiona i Karan należało od początku, i przeniosło się wraz z nimi do Utraconego Miasta, stanowiło wyjątkowo szczupły majątek. Czy zaliczała się do niego kołyska? Nie. Shion by zauważył.
 — W tajemnicy ją wyniosłam i ukrywałam na strychu — wyjaśniła Karan.
 — Dlaczego w tajemnicy?
Dłoń Karan stanęła w miejscu.
 — Bo to... ręczna robota, wykonał ją twój ojciec.
Shion stracił na chwilę oddech. Jakby coś utknęło mu w krtani. Gdy wypuścił w końcu powietrze, wraz z nim z ust popłynęły słowa.
 — Co? Mój ojciec?
 — Tak. Uplótł dla ciebie kołyskę. — Karan zacisnęła wargi, odwracając wzrok od syna.
 — Tata był... rzemieślnikiem?
 — Nie. Geologiem — to był jego zawód. I musiał być w nim całkiem dobry. W końcu wybrano go do grupy pracującej nad projektem odrodzenia.
Projekt odrodzenia — zajmowała się nim drużyna złożona z jednostek mających uczynić No.6 rajem na ziemi. Jej członkiem był zarówno burmistrz, który pragnął zostać absolutnym władcą No.6, jak i Rou, naukowiec, który odkrył jak zapanować nad Bogiem Lasu Elyurias.
Ich cele i ścieżki ostatecznie jednak się rozdzieliły — Rou wygnano do podziemia; No.6 stało się potwornym miastem, oddalając się ku własnemu zniszczeniu.
A ojciec Shiona był jednym z tamtych ludzi. Shion był zdumiony. Inaczej nie dało się tego określić jak właśnie zdumienie.
 — Ale mamo, mówiłaś... mówiłaś wcześniej, że tata uwielbiał kobiety i alkohol, że był beznadziejnym facetem na skraju alkoholizmu. A potem wspominałaś, że miły i szczery z niego człowiek.
 — Tak. Bo to prawda. — Karan jeszcze bardziej wydęła wargi. Wyglądała jak nadąsane dziecko. — Przepuszczał wszystkie pieniądze i pił całymi dniami. Kiedy tylko znalazł dziewczynę, która mu się spodobała, zaczynał związek, nawet nie myśląc o konsekwencjach... nawet po ślubie wciąż miał jedną po drugiej... 
 — Mieć kochankę po ślubie z tobą, Karan... Nie wierzę w to. Niewybaczalne. — Rikiga zacisnął pięść, marszcząc wściekle brwi.
 — Możesz sobie to powtarzać — skomentował Inukashi. — Ale ten koleś był tak samo zepsuty jak ty.
 — Ej, zakuty łbie. Niby z której strony jestem zepsuty? Jestem samotny i tylko dlatego mogę sobie pozwolić na zaba... znaczy spędzanie czasu z kobietami. Ale gdybym się ożenił... — Rikiga spojrzał ukradkiem na Karan, po czym nabrał powietrza. — Kochałbym ją do końca życia. Nie spojrzałbym nawet na inne kobiety. I przestałbym pić. Nie, żebym się chwalił, ale jestem pewien, że moja hipotetyczna rodzina byłaby ze mnie dumna.  
 — Pieprzenie — wypluł Inukashi. – Ty, porządnym mężem? Prędzej mój pies zacznie gotować w restauracji.
Inukashi odwrócił się do Karan nim Rikiga zdążył mu odpowiedzieć.
 — Pani Karan, nie mogę sobie wyobrazić, że tata Shiona mógłby być tak okropny. Ich osobowości w ogóle nie są podobne. 
 — Można tak powiedzieć. Ale miał wyjątkowo zręczne dłonie, a Shion chyba właśnie to po nim odziedziczył. Właściwie to... — Karan delikatnie odwinęła Shionna z kocyka. Miał jasną koszulkę z białym kołnierzykiem. Kołnierz i kieszonka na piersi obszyto niebieską nicią. Jaskrawoniebieską.
 — Uszył ją ręcznie. Tak samo ubranka i śliniaczek. Skończył dzień przed tym, jak nas zostawił i odłożył ją na stole wraz z listem. Napisał w nim, że chce, żebym założyła ją Shionowi w pierwsze urodziny. Więc kiedy skończyłeś roczek, Shion, założyłam ci ją. Była wtedy trochę za duża. Ale na Shionna pasuje idealnie.
Shion tak naprawdę po raz pierwszy usłyszał od Karan detale o swoim ojcu. Nigdy nie pytał, bo był przekonany, że matka po prostu nie chce o tym mówić. Żył bez niego, akceptując bez słowa taki stan rzeczy.
Jego ojciec uwielbiał kobiety i pieniądze, kochał pić, był geologiem, członkiem grupy zajmującej się projektem odrodzenia, miał niezwykle zręcznie dłonie i opuścił rodzinę wkrótce po narodzinach Shiona.
Przyjrzał się kołysce. Wpatrywał się w śpiące w niej dziecko, noszące jego imię. Dotknął wyszywanej koszulki.
Jego ojciec mu ją zostawił.
Shion spojrzał ukradkiem na stojącą bokiem Karan. 
Więc to nie Rou łączył ją z rdzeniem No.6. A jako część tego rdzenia, kolega i człowiek o tych samych ideałach, jego własny ojciec spędził młodość obok burmistrza i pozostałych naukowców.
 — Więc tata Shiona odszedł... przez problemy z kobietami? — Parł naprzód Inukashi.
 — Hej, nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy — odezwał się Rikiga. — Nie masz pojęcia co to takt, prawda?
 — Hah, nawet nie próbuj mnie pouczać. Sam zdychasz, żeby to usłyszeć, staruszku. Tak bardzo starasz się zrobić dobre wrażenie. Heh, nie mogę przestać się śmiać — chichotał.
Jego komentarz najwyraźniej uderzył Rikigę w czuły punkt, sądząc po tym, jak się zarumienił i zamilkł. Karan natomiast nie czuła się urażona czy odstraszona przez bezpośredniość tego pytania. Spokojnie mówiła dalej.
 — Może masz rację. Może rzeczywiście miało to jakiś wpływ. Byłam młoda i chciałam, żeby przestał się wygłupiać. Ale kiedy dowiedział się, że Shion był w drodze, trochę się zmienił. Skierował całą uwagę na nienarodzone dziecko, nawet przestał pić i bawić się kobietami, nawet jeśli to tylko na chwilę... niedługo potem wrócił do alkoholu. Ale czułam, że gdyby to potrwało trochę dłużej, mógłby się z niego zrobić porządny ojciec. Wewnątrz rozpierała mnie duma. Dlatego wiedziałam, że nie zostawił nas z powodu kobiety... miał inny powód...
 — No.6 się zmieniało.
Karan zamrugała kilkukrotnie na słowa Shiona.
 — Skąd wiedziałeś?
 — Domyślałem się.
Gdy No.6 stało się miastem-państwem — totalitarnym, autorytarnym krajem — wielu członków odsunęło się od projektu odrodzenia. Niektórych usunięto, inni sami odeszli. Istniała też możliwość, że niektórych z nich uznano za ciężar i zamordowano. Było to całkiem prawdopodobne.
 — Przytłaczał go fakt, że No.6 stopniowo — nie, właściwie całkiem szybko — przeobrażało się, rosnąc. Dostrzegł to, ale nie miał pojęcia, co z tym zrobić. Może się bał. Pamiętam jak powtarzał kiedyś do siebie: ,,to niemożliwe, to się nie dzieje''. Aż jednego dnia... Shion nie miał nawet jeszcze miesiąca... powiedział do mnie: ,,Opuśćmy No.6. Wciąż jeszcze możemy uciec. Niedługo nie będziemy już w stanie opuścić tego miasta bez szwanku''. Miał wtedy taką grobową minę. Musiał już wcześniej poddać się w walce o No.6. Pewnie myślał, że nie może już tam mieszkać. Że któregoś dnia się udusi i odbierze sobie życie, a jeśli nie, zostanie mu ono odebrane. Dlatego próbował mnie przekonać do ucieczki gdzieś daleko od No.6, do nowego życia na obcej ziemi, tylko dla naszej trójki.
 — A ty, mamo, odmówiłaś.
 — Tak. — Karan wypuściła długie westchnienie. — Powiedziałam nie. Powiedziałam mu, że z nim nie pójdę. Nie mogłam uwierzyć w jego słowa.
Karan spojrzała w dół, jakby nie mogła znieść spojrzenia Shiona.
 — Kiedy zapytałam go dokąd byśmy się udali po opuszczeniu No.6. Odpowiedział, że nie wie. A potem po prostu wybuchnął śmiechem i... powiedział, że nie byłoby źle wędrować jak wiatr. Ale miałam przecież dziecko, które nie miało jeszcze nawet miesiąca. Poza sześcioma miastami-państwami niewiele jest ziemi nadających się do życia. Nie mogłam znieść myśli o tak żmudnej podróży z niemowlęciem w rękach. Założyłam, że dopóki zostaniemy w No.6, nie dopadłby nas głód czy choroby. Nie mogłam się przekonać, że potrafiłby ochronić nas lepiej niż miasto. Nie ufałam mu.
Kolejne westchnienie uciekło z ust Karan.
 — Nie wiem, czy tamtego dnia podjęłam dobrą decyzję. Na pewno nie żałuję, że z nim nie poszłam. Ale przez to stałam się zależna od No.6. Polegałam na mieście bardziej niż na czymkolwiek innym. Przeżyłam tak lata, nawet tego nie zauważając... Kompletnie zignorowałam zapach zgnilizny, unoszący się nad No.6, chociaż on wyczuł go od razu. I... tylko tego żałuję.
 — Nie masz pojęcia, gdzie teraz jest tata, prawda?
 — Nie, nie mam. Nie wiem nawet, czy w ogóle jeszcze żyje. Ale znając go, pewnie szwęda się gdzieś i robi co tylko zapragnie.
Karan ściszyła nieznacznie głos.
 — Shion, chciałbyś spotkać swojego ojca?
 — Cóż... Zawsze miałem tylko ciebie, mamo, więc jakoś specjalnie mi go nie brakuje. Nie tęsknię za nim. Jestem po prostu ciekawy.
 — Ciekawy?
 — Ciekawi mnie dlaczego tak nagle zaczęłaś o nim opowiadać. Nigdy wcześniej nawet nie wspomniałaś o tacie.
Karan poruszyła bezgłośnie ustami. Nastała krótka chwila ciszy. Tak cicha, że oddech śpiącego Shionna zdawał się być głośniejszy niż huk błyskawicy.

==koniec części 1== 

==część 2==

czwartek, 24 stycznia 2013

Pieśń z Przeszłości: Część 2

((Ogłoszenia parafialne pod rozdziałem))

kontynuacja części 1


Gdy Nezumi się zbudził, wschodnie niebo wciąż nosiło kolor atramentu. Podniósł się gwałtownie i rozejrzał wokoło. Słyszał ciche łkanie. To ono go obudziło.
Ognisko jeszcze nie zgasło. Płomienie tańczyły.
 — Babciu... co jest?
Staruszka skuliła się z twarzą w dłoniach, szlochając cicho. Nezumi nigdy wcześniej nie widział jak płacze. Przysunął się do niej, by położyć dłoń na jej kolanie.
 — Co jest? Jesteś głodna? Boli cię coś?
Kobieta milczała. Jej łkanie nie ustawało.
 — No dalej, powiedz mi, co się stało. Boli cię? Jesteś smutna? — Nezumi potrząsnął jej kolanem. Była jedyną osobą na całym świecie, której mógł zaufać i na której mógł polegać.
„Nie chcę, żebyś płakała”.
„Niech cię nie boli. Nie bądź smutna. Proszę, babciu”.
 — Przepraszam... — płacz ustał. — Wstyd mi... nie móc znieść czegoś takiego...
 — Ale co się stało? Nic ci nie jest?
Kobieta wyciągnęła dłoń i położyła ją na głowie Nezumiego.
 — Mój ukochany dom jest tak blisko. Ale... większość lasu Mao jest już stracona. To demoniczne miasto go pochłonęło. Niewiele pozostało po lesie, w którym dorastałam, w którym dorośli twoi rodzice, w którym ty się urodziłeś. Nie wolno nam już nawet postawić stopy pośród ocalonych drzew. A przecież są tak blisko... tak blisko...
 — Babciu... — Nezumi dotknął policzków staruszki, by obetrzeć jej łzy. Zdziwiło go ich ciepło. — Nie płacz. Nie możesz płakać. Serce przez to słabnie.
Kobieta kiwnęła głową, po czym spojrzała chłopcu w oczy.
 — Nauczę cię piosenki.
 — Piosenki?
 — Tak. Twoja matka była najwspanialszą Śpiewaczką w całej ziemi Mao. Tak jak ja — wiele, wiele lat temu. Nauczyłam ją śpiewać.
 — Nauczysz i mnie?
Staruszka spojrzała Nezumiemu prosto w oczy i znów kiwnęła głową. Już nie płakała. Jej suche oczy były ciemniejsze niż niebo ponad nimi. Odbijał się w nich blask ogniska.
 — Pasujesz na Śpiewaka. Często śpiewałeś w lesie ze swoją matką. Pamiętasz?
Nezumi pokręcił głową.
Wszystkie jego wspomnienia sprzed dnia, w którym wszystko zamieniło się w popiół, były rozmazane. Niczego dokładnie nie potrafił sobie przypomnieć.
 — Tylko... głos.
 — Głos?
 — Pamiętam jej głos. Mówiła... „Nauczę cię piosenki, dzięki której przeżyjesz”.
„Podjedź”.
„Nauczę cię piosenki. Nauczę cię piosenki, dzięki której przeżyjesz”.
Słyszał to, prawda?
Staruszka spojrzała na niego z przerażeniem na twarzy.
 — Czy to był... głos twojej matki?
Nezumi ucichł na chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie pamiętał głosu matki. „Uciekaj” — tylko ten krótki krzyk nadal pozostawał w jego głowie, wypierając jej śpiew i śmiech. Mimo że nie pamiętał ich brzmienia, co do jednego wciąż był pewien — to nie głos matki wtedy słyszał.
 — Nie. Nie był... ludzki.
 — ...Rozumiem. — Z jej ust uciekło westchnienie. — A więc... już ją znasz.
 — Eh? Niczego nie znam. Wydaje mi się, że słyszałem ten głos przez sen. — Pewnie przypomniał sobie zwykłą marę, senną iluzję. Jednak staruszka pokręciła wolno głową.
 — To nie był sen. Jesteś Śpiewakiem. Bóg Lasu cię wybrał.
 — Bóg Lasu?
 — Tak. Ona i las są jednym. Błogosławi Ludziom Lasu, a jednocześnie napawa nas przerażeniem. Zawsze jest tuż obok, przygląda się nam, pomaga. Ale czasem może krzywdzić, niszczyć i przekreślać nasze istnienie.
„Niszczyć i przekreślać nasze istnienie. Ma na myśli ogień?”  W końcu spalał, kradł i odsyłał wszystko w nicość.
 — Nie — kobieta wyczuła jego niewypowiedziane myśli. Gwałtownie pokręciła głową, jakby chcąc uciszyć słowa w jego głowie. — Ten ogień jest inny. Ten stworzyli ludzie. Zrodził się z ludzkiej złości i chciwości. Zniszczenie, które przynosi Bóg Lasu jest zupełnie inne.
Staruszka dorzuciła do ognia trochę powyginanego chrustu. Płomienie zatańczyły, a iskry wzleciały w powietrze. Ten ogień był taki przyjemny. Dawał mu ciepło i pozwalał przygotować jedzenie.
 — Ludzie z tego demonicznego miasta spalili las do gołej ziemi. Zamienili dom Boga Lasu w popiół.
 — Czy Bóg Lasu też wtedy zginął?
 — Bóg Lasu nie umiera. Jej nigdy nie skrzywdzą ludzkie ręce. Za to mieszkańcy demonicznego miasta nie znają żadnego boga. Nie znają jej terroru. Nie próbują nawet go poznać.
 — To No.6.
 — Co?
 — To miasto nazywa się No.6. Usłyszałem od kogoś.
 — Od kogo?
 — Podróżnika. Nazwał się bardem. — Nezumi spotkał grupę ludzi odzianych w biel, zbierając gałęzie na ognisko. Wszyscy nosili na plecach białe torby.
Opowiedzieli mu o sześciu miastach-państwach i ludziach, którzy zbierali się w nich w poszukiwaniu miejsca do życia. Spośród tych miast, No.6 nosiło tytuł najpiękniejszego i najdoskonalszego, a jednocześnie najbardziej odciętego od pozostałych.
 — Masz dobry głos — powiedział do niego bard na koniu. Miał jasnobrązowe oczy, tak jak ziemia, na której stał Nezumi. — Bardzo dobry głos. Gdybyś trochę potrenował, byłby z ciebie pierwszorzędny śpiewak. To co powiesz, młody? Pójdziesz z nami?
Nezumi skłamałby, gdyby powiedział, że wcale nie podobała mu się ta oferta.
Podróżowałby po całym świecie z pieśniami i instrumentami. Wolny od nienawiści, od ciężaru wspomnień, śpiewałby, grał i tańczył, kiedy tylko by tego zapragnął.
Nezumiemu niesamowicie spodobał się ten pomysł. 
Przeszył go krótki dreszcz rozkoszy, jak przy zanurzaniu się w chłodnym, czystym strumieniu. Cofnął się jednak o krok i pokręcił głową.
Nie mógł odejść i porzucić staruszki. Co więcej wiedział, że nie potrafiłby żyć dalej, pozostawiając miasto bezkarnym. Nie miał zamiaru odrzucać swojej nienawiści.
 — Rozumiem. Szkoda. — wędrowny bard wypuścił ciężko powietrze, po czym pochylił się nad swoim koniem. — Jestem pewien, że jeszcze kiedyś na siebie wpadniemy. Jesteś taki jak my. Nie osiedlasz się na stałe. Widać w tobie raczej podróżnika. Wiedz, że ja po prostu widzę, kim ludzie są naprawdę. — zaśmiał się.
Jego długie palce, przystosowane do gry na instrumentach, przejechały po szyi konia. Zwierzę wydało rżenie i popędziło przed siebie na mocnych, grubych nogach.
Grupa znikła szybko za wzbitą przez siebie chmurą pyłu. 

 — No.6 — mruknęła staruszka, wpatrując się w ogień. — Nazwa się nie liczy. To miasto i wszyscy jego mieszkańcy któregoś dnia upadną. Bóg Lasu im nie wybaczy.
Gałęzie płonęły. Ich światło oświetlało pogrążoną w ciemnościach twarz kobiety.
 — Bóg Lasu nie wybaczy. Ona przyniesie im sąd.
 — Czy to znaczy, że nie potrzebujemy naszej własnej zemsty? — „Możemy porzucić już nienawiść, wspomnienie tamtego krzyku?”
 — Nie. Ja nie zapomnę — powiedziała staruszka. — Nie odrzucę własnej nienawiści. Może być już... dla mnie za późno. Zestarzałam się. Pewnie nie zobaczę już Boskiej kary na własne oczy. Dlatego sama chcę się zemścić. Choćby jedno dźgnięcie...
I dotrzymała słowa. Z nożem w ręku popędziła ku burmistrzowi, który przybył na inspekcję do Zakładu Karnego. Staruszka nie przebiła się nawet przez jego ubrania, nóż nie dotknął jego skóry. Strzał przebił jej pierś. Ona zaś wciąż nie wypuściła ostrza z ręki, gdy umierała w ramionach Nezumiego, który podbiegł do niej natychmiast. To cud, że nie zabito go wtedy razem z nią.
Złapano go jednak i zamknięto pod ziemią, gdzie spotkał człowieka zwanego Rou. Być może kontaktował się on w jakiś sposób z tamtą staruszką — o Nezumim wiedział bowiem wszystko i wszystko akceptował.
 — Przekażę ci całą moją wiedzę — oświadczył mu Rou. „Brzmi jak to, co usłyszałem od Boga”, pomyślał wtedy Nezumi.
Stało się to dwa lata przed nocą, w którą poznał Shiona.

Nezumi zatrzymał się, by spojrzeć w niebo. Promienie słońca szybko traciły na sile, a niedługo miały całkiem już ukryć się za horyzontem. W Zachodnim Bloku dni były krótkie, a zmierzch nadchodził szybko. Przez mury No.6 zasłaniające słońce, światło padało na Zachodni Blok tylko przez krótką chwilę.
No.6 dominowało nawet na niebie. Rozdzierało na kawałki i pochłaniało to, co powinno być ziemią niczyją.
Nezumi dotknął lekko pleców. Nawet teraz, blizna wciąż pulsowała bólem. Jakby chciała mu przypomnieć.
Nigdy nie zapominaj. Nie zapominaj. Nie zapominaj. Nie zapominaj. Nie zapominaj. Nie zapominaj. Nie zapominaj.
„Nie zapomnę. Nie mógłbym, nawet gdybym chciał”.
Brzydził się No.6. To miasto zabiło jego ojca, matkę i kobietę, która się nim opiekowała. Spaliło las i zmasakrowało jego mieszkańców. Nigdy nie wahało się przed rozdeptaniem wszystkiego na swojej drodze, jeśli tylko mogło mieć z tego jakieś korzyści. Nie chciało koegzystować, a rządzić na tronie martwych ciał.
Tylko własny zysk, własne dobro, własna przyjemność. Cóż to było za okropne stworzenie.
Brzydził się go.
Wir jego nienawiści niemal go dusił. A jednak...
Shion też mieszkał w tamtym mieście. Dla Nezumiego wszystko, co wiązało się z No.6, od zawsze zasługiwało tylko na nienawiść. Nie tylko rząd, nienawidził również żyjących ignoranckimi, niezasłużonymi życiami mieszkańców bez woli.
„Nienawidzisz? Naprawdę? Więc Shiona też mógłbyś znienawidzić?”
Nezumi pytał sam siebie.
„Mógłbym kompletnie znienawidzić Shiona?” 
Za każdym razem, gdy zadawał sobie to pytanie, w jego ustach pojawiał się gorzki smak, przez który drętwiał język.
„Moja nienawiść jest tak silna, a rany tak strasznie bolą, a jednak...”
Ruszył naprzód, tylko po to, by po chwili znów stanąć. Usłyszał melodię. Nadstawił uszu. Słyszał ją wyraźnie.
Nezumi przyspieszył kroku. Skręcił za rogiem, powitany przez równinę pełną porozrzucanych głazów. Na skraju tej równiny stał mały teatr, w którym pracował.
Mężczyzna leżał oparty o biały kamień, grając na jakimś instrumencie strunowym. Całe ubranie miał poprzecierane, wyblakłe i brudne. Nie dało się stwierdzić, jaki miało kiedyś kolor. Instrument w jego rękach był jednak dość zadbany, by pochylać głowy nad jego wykonaniem.
Cztery struny przeciągnięte były na kawałku drewna w kształcie wydłużonej gruszki, który błyszczał w płomieniach zachodzącego słońca. Gdyby się schylił, Nezumi zobaczyłby wyryte na nim niezliczone symbole, udekorowane drobinkami złota, srebra i białego złota.
Instrument grał dziwną muzykę. Cichą, a zarazem czystą, co tylko dodawało melodii smutku. Jakby delikatnie przypominała o łzach, skrywanych w głębi serca. Nie zasmucała — jedynie przypominała.
Mężczyzna spojrzał w górę. Ich oczy się spotkały. Czyżby to był ten bard? Człowiek, który zapytał go dawno temu, czy nie chce dołączyć do jego podróży? Był do niego podobny, a jednocześnie zdawał się być kompletnie obcy.
Mężczyzna poruszył żywo palcami. Narodziła się nowa melodia.
Nezumi zaczął do niej śpiewać. Nic nie mógł na to poradzić. Muzyka i jego głos splotły się razem, płynąc niczym ogromna przez wieczorne powietrze. Pod ciemniejącym niebem, pieśń, niby kwitnący kwiat, unosiła się wśród krajobrazu zachodzącego słońca.
Ciało Nezumiego zdawało się być lżejsze. Wieczorna bryza unosiła je wysoko w niebo.
Tańczył w powietrzu, lecąc wysoko, obracając się, zataczając koła, opadając i wznosząc.
Palce mężczyzny stanęły. Nezumi zaś zamknął usta.
 — Nie przestawajcie — odezwał się kobiecy głos.
 — Śpiewaj dalej — dodał jakiś mężczyzna.
Wokół nich uformował się tłum.
„Nawet nie zauważyłem kiedy tu przyszli”. Przez sekundę Nezumi poczuł dreszcz. Zwykle był bardzo czuły na ludzką obecność. Reagował nawet na dźwięk dziecięcych kroków. Podrywał się na dźwięk toczącego się kamienia. Inaczej od dawna by nie żył.
Jeśli był jakiś wyjątek, był nim Shion. Tylko on czasem pojawiał się za nim znikąd. Z jakiegoś powodu nie potrafił ani rozgryźć, ani zmylić Shiona.
 — Daj nam jeszcze posłuchać.
 — Śpiewaj, śpiewaj!
 — Zaśpiewaj jeszcze raz!
Mężczyzna spojrzał na Nezumiego z uśmiechem na twarzy.
 — Co ty na to, młody? Masz siłę na następną?
 — Nie, chyba sobie odpuszczę. Mój wredny szef tu jest.
 — Hej, Eve! — Poczuł, jak ktoś łapie go za ramię. Nezumi odwrócił się, umiejętnie uwalniając rękę z uścisku.
 — Dobry wieczór, szefie. Wygląda pan olśniewająco jak zawsze.
Kierownik miał czerwoną marynarkę i muszkę, ręce oparł o biodra, a nogi rozstawił szeroko. Wyglądał na niezadowolonego.
 — Co ty sobie wyobrażasz, śpiewać w takim miejscu? Ci ludzie nie zapłacili nam złamanego grosza! Nie wiem, co właściwie robisz, dając występ dla ludzi, którzy nie są nawet naszymi klientami. Śmieszne... co? Co cię tak bawi?
 — Nic. Zastanawiałem się tylko, czy i pana nie przyciągnęła muzyka, szefie.
 — Co?! Nie bądź głupi! — wybełkotał kierownik. — Po prostu wyszedłem cię poszukać, bo długo nie przychodziłeś. A ty tu sobie dawałeś darmowy koncert. Nie pracuje się za darmo, zarabiaj chociaż.
Kierownik pociągnął koniec wąsa, po czym zwrócił się do muzyka, wyginając twarz w uprzejmym uśmiechu.
 — Ma pan niezwykłą rękę do gry. Czy nie chciałby pan dla mnie pracować? Z pańską muzyką i śpiewem Eve, z całą pewnością nikt w mieście o nas nie zapomni. Przyciągniemy ogromny tłum.
Mężczyzna pokręcił cicho głową w odmowie.
 — Żeby pan tak kiedyś do mnie powiedział...
 — Eve, nie denerwuj mnie — kłapnął kierownik. — Cały czas płacę ci grube sumy.
 — Och, doprawdy? Między pańską „grubą sumą” a moją wypłatą jest głęboka przepaść. 
Mężczyzna wstał bez słowa. Zbliżył się do Nezumiego i wyszeptał mu do ucha:
 — Czy ty też jesteś wiatrem? 
„Wiatrem?”
 — Wiatr wędruje gdzie tylko zechce. Nigdy nie zostaje w jednym miejscu, nie zapuszcza korzeni. Jak my.
Nezumi spojrzał w oczy mężczyzny. Były jasnoniebieskie. Czyżby rzeczywiście był tamtym bardem?
 — Ty śpiewasz, my gramy — mówił dalej. — Oto kim jesteś. Dlaczego nadal tu siedzisz? Dlaczego nie chcesz być wolny jak wiatr? Co cię tu uwięziło?
Mężczyzna odsunął się. Wprawił w drganie pojedynczą strunę. Następnie wsunął instrument do torby, którą przewiesił przez ramię.
 — Lepiej szybko się uwolnij, młody.
Nezumi nie potrafił mu odpowiedzieć. Patrzył tylko jak odchodzi.
„Co cię tu uwięziło?”
„Byłbym w stanie zerwać moje łańcuchy? Odciąć się od nienawiści? A co z Shionem? Potrafiłbym się uwolnić?”
„Któregoś dnia wybiorę takie życie”.
„Ten dzień nadejdzie”.
„A wtedy się pożegnamy, Shion. Z tobą też, No.6”.
 — Do domu, do domu! Jeśli chcecie usłyszeć jeszcze Eve, przyjdźcie do teatru z pieniędzmi! Dziś wieczór wielki koncert! — Niski głos kierownika dzwonił wśród tłumu.
Nezumi stał w miejscu, a wiatr rozwiewał mu włosy.

==Koniec rozdziału==

((Ogłoszenia parafialne! Drodzy przyjaciele z fandomu No.6, pewna miła cudzoziemka (japonka chyba?) zaoferowała cztery dni temu na tumblrze przetłumaczenie fanowskich listów na japoński i wysłanie ich do Asano-sensei wraz ze swoim własnym. Toteż gdyby ktoś był tym zainteresowany, oto i link do jej postu, tam znajdziecie szczegóły =w= czas nie jest nieograniczony, termin mija 3.02.~~))