((Oha~ dobra i zła wiadomość: dobrą jest fakt, że, jak widzicie, dogoniłyśmy angielskie tłumaczenie. Zła jest taka, że od tej pory będzie po pół rozdziału co czwartek ._. kolejną dobrą wiadomością (wiem, miały być dwie xD) jest posłowie, które dojdzie w przyszłym tygodniu - toteż na koniec przygody z No.6 towarzyszyć nam będzie pani Asano. A, jeszcze jedna zła wiadomość. Zaspoilerowałam sobie następny rozdział, chociaż nie jest jeszcze przetłumaczony, więc naprawdę nie radzę tykać spoilerów w komentarzach, jeśli się takowe pojawią xD))
Rozdział 2
Raz tylko
Trwożliwy kona wielekroć, nim umrze;
Mężny raz tylko zakosztuje śmierci.
Ze wszystkich cudów o których słyszałem,
Mnie najdziwniejszym: że ludzie się boją,
Choć wiedzą, że śmierć, koniec nieuchronny,
Przyjdzie, gdy przyjść ma.
Szekspir, Juliusz Cezar, Akt II Scena II
Ulicę wypełniali ludzie.
Setki, a może i tysiące ludzi biegło w jednym kierunku.Wyglądało to, jakby płynęli niczym ogromna rzeka. Wznosiła się i opadała. Jednak woda przemierzałaby swą drogę w spokoju; nie kipiałaby chęcią mordu.
Karan stała plecami do ściany, przyglądając się pochodowi. Rzędy małych domków stojących przy ulicy zamknęły szczelnie swe drzwi i pozasłaniały okna.
Ich mieszkańcy kulili się w środku ze strachu, czy może znajdowali się gdzieś pośród nocnych ulic?
Czuła za sobą chłodną pustkę porzuconych domów.
– Do Kropli Księżyca!
– My też mamy prawo żyć!
– Oddajcie nam burmistrza! Jak możecie celować we własnych ludzi?!
– Nie zgodzimy się na to!
Tylko tyle dotarło do uszu Karan. Reszta zmieszała się w symfonii wściekłych wrzasków, krzyków, wołań i słów, unoszącej się w powietrzu.
Czysta energia dźwięków była tak silna, że w pewien sposób ujmowała Karan. Wbiła pięty w ziemię, by mocniej przycisnąć plecy do ściany. Czuła, że gdyby tego nie zrobiła, porwałby ją ten prąd, ten cyklon. Jej ciało i dusza zostałyby zabrane.
– Aaach!
Nagle usłyszała wrzask, znacznie wyższy niż mieszanina głosów. Uderzył znikąd. Przebił się przez ryk tłumu, by wbić się w jej uszy.
Dobrze zbudowany człowiek zachwiał się nieopodal Karan i upadł, ściskając swój kark. Przez chwilę ludzie ucichli nieznacznie.
– P–pomocy... pomóżcie, ktokolwiek... pomocy...
Mężczyzna podniósł się, postąpił kilka kroków, by paść po raz drugi. W kilka sekund jego włosy stały się białe, a ciało zaczęło wykręcać. Przestał się ruszać.
– Zobaczcie! Znowu. Kolejny chory!
– My będziemy następni!
– Nie stójmy tak! Musimy szybko coś zrobić!
Jazgot tłumu rozdarł powietrze, a ludzi znów porwał prąd. Nikt nie próbował podnieść upadłego mężczyzny ani zabrać go z drogi pochodu. Ludzie przechodzili po nim, nad nim, wokół niego, wciąż prąc do przodu.
Wiosna wciąż była odległa, a noc chłodna, jednak krople potu błyszczały niemal na każdej twarzy.
Karan również czuła pot spływający po policzku. Była niesamowicie spragniona. Zdawało jej się, że za chwilę zemdleje; jej dłonie i stopy drętwiały, a jej świadomość prawie zdążyła ją opuścić. Przygryzła wargę.
„Muszę wracać. Riri i Renka na mnie czekają”.
Wciąż opierając się o ścianę, Karan zaczęła zmierzać z powrotem w stronę swojego sklepu. Szła pod prąd idących ludzi.
Przed piekarnią rozciągały się ciemności. Skręciła w alejkę, by wejść tylnymi drzwiami. W spiżarni paliło się światło – pomieszczenie to służyło niegdyś również za sypialnię Shiona. Karan sprzątała tam co dzień, by wszystko było gotowe na jego powrót.
Ktoś tam był.
Fiuu. Wypuściła oddech tak długi, że ją samą to zaskoczyło. Choć niemożliwym było, by ktokolwiek ją słyszał, drzwi otworzyły się odrobinkę. Mała, biała twarzyczka wyjrzała przez szparę i rozejrzała się z ciekawości.
– Riri.
– To pani!
Riri podbiegła do niej. – Tak się cieszę, że pani wróciła. Wie pani, miałam to przeczucie, naprawdę miałam, że pani jest na zewnątrz. Byłam pewna.
Karan uścisnęła mocno ciałko Riri. Ciepło i miękkość tej małej dziewczynki niemal doprowadziła ją do płaczu.
– Czy pani Koce nic nie jest?
– Wszystko dobrze...
– Płakała?
– Tak.
Karan zabrała Kokę do domu, matkę, której syn został zastrzelony. Koka padła na ziemię obok ciała jej dziecka z oczami bez wyrazu, jakby zapomniała, jak płakać.
Każde słowo pocieszenia było pozbawione sensu.
„Gdyby Shion odszedł w taki sam sposób...” – Sama myśl rozdzierała jej serce. Czuła wyraźnie rozpacz Koki. Dlatego Karan nie mogła znaleźć dla niej odpowiednich słów.
– Pani Koka zawsze śmiała się tak głośno. I zawsze chichotała – mówiła Riri.
– Wiem.
– Myśli pani, że jeszcze się zaśmieje? Będzie jeszcze potrafiła się śmiać?
Twarz Riri przebiegła troska. Karan nie znała odpowiedzi na jej pytanie. Czy ktokolwiek mógłby przetrwać utratę kogoś, kto był dla niego wszystkim?
Delikatnie włożyła dłoń do kieszeni. Spoczywały w niej trzy listy. Były od Shiona i chłopca zwanego Nezumi. Naskrobane na skrawku papieru. Niemal zbyt krótkie, by nazywać je listami.
Mamo, wybacz. Żyję, jest ok.
Shion jest cały, nie martw się. Zwiał do Zach. Bloku. Uważaj na Ministerstwo. Odpowiadaj przez mysz. Brązowa przynosi dobre wieści, czarna o zmianie albo nagłych wypadkach. Nezumi
Jeszcze się spotkacie. Nezumi
„Co będzie wspierać Kokę?” Nie wiedziała. Nie mogła odpowiedzieć na pytanie Riri.
– Proszę pani? – Riri spojrzała na nią z dołu. Karan kiwnęła głową i uśmiechnęła się mgliście.
„Przepraszam, Riri. Żyję już znacznie dłużej niż ty, a jednak nie mogę odpowiedzieć na żadne z twoich pytań”
Usłyszała stłumiony dźwięk z pokoju.
– Riri, gdzie jest Renka? Gdzie twoja matka?
– Mamusia siedzi przy komputerze. Wujek Yoming jest w środku.
– Yoming?
Złapała dłoń Riri i weszła do środka., po czym zamknęła drzwi na klucz. Pokój służył za spiżarnię, roiło się więc w nim od worów mąki, cukru i rodzynków, poupychanych w kątach wraz ze słojami miodu i dżemu.
W najdalszym kącie pokoju stało łóżko Shiona, a za nim biurko. W szufladzie spoczywał na pół skończony raport, który Shion miał oddać do pracy.
Renka schylała się nad biurkiem, przykuta do monitora przestarzałego komputera.
– Renka – zawołała Karan. Renka drgnęła nieznacznie, po czym odwróciła się do niej. Na jej pozbawioną krwi twarz padało słabe światło.
– Karan...
– Renka, coś nie tak? Co się stało?
– Karan, to mój brat. – Wyprostowała się niezręcznie. – Spójrz. – Wskazała na ekran komputera.
Widniał na nim Yoming. Unosił pięść z zawziętością na twarzy. Mimo że miała pewność, że widzi właśnie jego, wydawał się być kimś zupełnie obcym.
– Nadszedł nasz czas, by powstać! – zadeklarował. – Jeśli nie zbierzemy się, by zniszczyć to wszystko, już na zawsze pozostaniemy niewolnikami! Tak, niewolnikami! Wszyscy musicie zrozumieć, że No.6 zwodziło nas od zawsze! Ile niesprawiedliwej przemocy musieliśmy przecierpieć; jak wielki wyzysk wciąż nas uciskał?! Zawsze tak było. Zawsze, przyjaciele. Przerażająca historia tego miasta jest przesiąknięta krwią niewinnych. Opowiem wam, przyjaciele, o setkach żyć odesłanych w wieczne ciemności, tylko dlatego, że zwątpili we władze, sprzeciwili się, próbowali się oprzeć. Niech to wszystko ujrzy światło dzienne. Spójrzcie, przyjaciele!
Yoming wskazał ręką na ścianę za sobą.
Pojawiły się na niej niezliczone twarze. Młodzieńcy, staruszkowie, chłopcy i dziewczynki, nawet niemowlęta. Dziewczyna w sukni ślubnej; muskularny robotnik; inteligentnie wyglądający staruszek; uśmiechająca się pomarszczona kobieta; śpiące niemowlę; śmiejąca się, biegnąca w stronę obiektywu, mała dziewczynka; kobieta w średnim wieku, spoglądająca w dół; młody doktor ze stetoskopem – wiele, wiele twarzy ukazało się przed jej oczami.
Serce Karan zabiło głośno.
Ba–dum. Ba–dum. Ba–dum.
Shion również tam był.
Patrzył przed siebie z niezręcznym uśmiechem na twarzy. To były pierwsze urodziny, jakie spędzał w Utraconym Mieście, a Karan pomyślała, że mogłaby zrobić mu zdjęcie.
– Och, proszę, możesz nie robić zdjęć?
– Dlaczego nie? To dobra okazja do zapamiętania.
– Okej, ale nie wyjdziemy na zewnątrz.
Tak brzmiała ich rozmowa pomiędzy kolejnymi fotografiami.
– Chcę wiedzieć, jaki był twój syn. Mogłabyś mi powiedzieć, jak wyglądał?
Karan pokazała Yomingowi to zdjęcie wraz z wieloma innymi na jego prośbę. Skopiował dane zanim zdążyła się zorientować.
– Spójrzcie na tych ludzi – kontynuował Yoming. – Każdego z nich zabrało Ministerstwo Bezpieczeństwa, by nigdy nie pozwolić im wrócić. Ich wszystkich zamordowało No.6. Pewnie wy o tym nie wiedzieliście, przyjaciele, jednak władze pozbywały się każdego, kto był dla nich niewygodny. Nie mieliście pojęcia, prawda? Nie, nie mogliście mieć. Nie obwiniam was o to, przyjaciele. Już poznaliście prawdziwą twarz No.6. Teraz wiecie, jakie naprawdę są władze; kim jest burmistrz. Pytanie brzmi, co teraz musimy zrobić.
Przyjaciele, nie będę mówił o przeszłości. Jedynie o teraźniejszości. Gdy my tak stoimy, nasi współmieszkańcy giną. Giną przerażającą śmiercią. Okropna choroba ogarnia miasto. Już wielu z nas – dobrych i niewinnych mieszkańców – odeszło z jej ręki. A jednak władze nic z tym nie robią. Przeciwnie, zaszczepili się, by sami utrzymać się przy życiu, na które nie zasługują.
Przyjaciele, wiedzieliście? W Kropli Księżyca nadal pozostaje ogromna liczba szczepionek. Jednak władze robią co mogą, by to ukryć. Nie oddadzą ich nam, zwykłym mieszkańcom. Zapłacili za nie niesamowite pieniądze, więc nie mają zamiaru ich komukolwiek oddawać – oni tak to widzą. Słyszeliście kiedyś o czymś równie śmiesznym?
Przyjaciele, przybliżę wam nawet jeszcze bardziej szokującą prawdę. Na wszystko to mam dowody – prowadziłem śledztwo w sekrecie przez lata. To czyste fakty, okrutna rzeczywistość, z którą musimy się zmierzyć. Wyższe organy No.6, w tym burmistrz, przewidzieli tę sytuację lata temu – że tajemnicza choroba pojawi się w No.6. Dlatego po cichu wynaleźli szczepionkę, nie pozwalając nam się o tym dowiedzieć. A gdy sytuacja przybrała ciemne barwy, interesuje ich tylko zachowanie wybranych jednostek. I spójrzcie! Otwórzcie oczy szeroko i spójrzcie, co narobili!
Obraz tłumu ukazał się na białej ścianie za nim. Byli to ludzie, zbierający się w proteście pod Kroplą Księżyca. Wszyscy krzyczeli, a na ich twarzach malowała się powaga. Czerwony promień światła wyskoczył z rogu ekranu. Naraz wszyscy pogrążyli się w strachu i zaczęli gorączkowo rozbiegać na boki. Ekran pokazał uzbrojonych żołnierzy i kilku zakrwawionych leżących ludzi. Wideo zdawało się być nakręcone ukrytą kamerą; jakość była słaba, a obraz trząsł się na wszystkie strony.
– Cóż to, przyjaciele? Wiecie, jak to się nazywa?
Głos Yominga rozbrzmiał głośno, wygłaszając te słowa:
– Tak. Nasi współmieszkańcy są mordowani. Wybijani jak robactwo. Władze wycelowały broń we własnych ludzi. Czy coś takiego może zostać wybaczone? Oczywiście, że nie. Nie możemy pozwolić im odejść po tym, co zrobili.
Przyjaciele, powstańmy! Odbierzmy władzę rządowi, by oddać ją ludziom. Wynieśmy ją z przegniłej już do rdzenia Kropli Księżyca. Nie możemy pozwalać się więcej deptać. Nie pozwolimy się więcej uciskać. Jesteśmy ludźmi. Zabierzmy z powrotem naszą wolność i bezpieczeństwo. Do walki, do walki, do walki, przyjaciele! Musimy wznieść ręce! Otoczyć Ratusz! Zniszczyć No.6! Do walki, do walki, do walki!
To był drażniący krzyk. Renka odłączyła komputer od prądu jeszcze zanim jego wrzask się urwał. Nogi ugięły się pod nią i upadła słabo na podłogę.
– Cały czas tak było. Co jakieś pięć minut puszczają mowę mojego brata.
Renka trzymała swój wielki brzuch, wykręcając usta. Hałas na ulicach stał się jeszcze głośniejszy. Uderzył Karan i Renkę niczym fala rozbijająca się o klif.
„Do walki, do walki, do walki, do walki, do walki”.
„Powstańcie, powstańcie, powstańcie, powstańcie”.
– Karan, co wstąpiło w mojego brata? Dlaczego mówi takie rzeczy? Dlaczego krzyczy? – Renka ukryła twarz w dłoniach.
– Mamusiu. – Riri skuliła się obok niej, kładąc delikatnie dłoń na jej kolanie. – Mamusiu, nie płacz.
– Nic mi nie jest, Riri. Nie będę płakać. Ale... ale wiesz, mamusia trochę się boi. – To powiedziawszy, odezwała się do Karan. – Mój brat był taką miłą osobą, ale teraz... wyglądał jak ktoś zupełnie inny... nie, właściwie stał się kimś innym. Zmienił się, gdy jego żona i dziecko zaginęli po tym, jak otrzymali ostrzeżenie od władz... zmienił się. Od tamtego dnia jedynym, co pozostało w sercu mojego brata była...
– Zemsta.
Renka uniosła twarz na głos Karan i otworzyła nieznacznie usta.
– Yoming chce zemścić się na No.6. Chce kompletnie zniszczyć to miasto.
– Tak. – Odpowiedziała Renka. Jej głos był zachrypnięty. – Tak, masz rację, Karan. Mój brat nigdy tego nie powiedział. Nigdy nie słyszałam z jego ust słowa „zemsta”. Ale wiem to. W końcu jestem jego siostrą. Wiedziałam, że się zmienił, wiedziałam, że w sercu szukał zemsty. Dlatego któregoś dnia... zaczęłam się bać, że stanie się coś takiego. Martwiłam się, ale... byłam przerażona. Naprawdę przerażona.
Usta Renki drżały. Do jej wielkich oczu napłynęły łzy, a twarz stała się jeszcze bledsza. Karan przeniosła wzrok z Renki na czarny ekran.
„Kłamstwa” – pomyślała gwałtownie. – „Nie powiem, że wszystko, ale znaczna część mowy Yominga to kłamstwa”.
Rzeczywiście, władze trzymały mieszkańców miasta w swoim własnym reżimie, rządząc nimi i manipulując w bezlitosny sposób. Prawdą było, że Karan, jak i większość ludzi z No.6, żyła z klapkami na oczach. Tak, wielu ludzi zostało poświęconych; nieznana choroba rozprzestrzeniała się jak ogień podczas suszy; władze nie potrafiły znaleźć żadnego rozwiązania; otworzyły ogień na mieszkańców – niczemu nie dało się zaprzeczyć.
Jednak jego obwieszczenie, że miasto przewidziało tę sytuację, tę niepojętą, okropną sytuację, i wynalazło szczepionkę, było fałszywe. Jeśli jakimś cudem miał rację, i tak władze nie miałyby powodu by nie zaszczepić mieszkańców. Gdyby przechowywali coś takiego w Kropli Księżyca, nie umknęłoby to nikomu.
Co dobrego dla No.6 mogłoby przynieść zabijanie własnych ludzi? Jeśli jakoś miałoby poskutkować, wywołałoby więcej problemów, niż rozwiązało. Byli w tej sytuacji, właśnie dlatego, że nie znali szczepionki, którą mogliby walczyć z chorobą. Właśnie spełnił się ich najczarniejszy scenariusz.
„Poza tym... poza tym... Shion nie jest jednym z nich. Shion wróci do domu. Shion nie jest kimś, kto „nigdy nie wróci”. Słowa Yominga były w połowie prawdą, a w połowie kłamstwem. Nie ma żadnej szczepionki. Oszukał ldzi. Jest doskonałym demagogiem”.
Yoming manipulował, zachęcał i podjudzał ludzkie strachy wraz z ich starymi podejrzeniami co do No.6.
„Yoming, proszę, przestań. To złe”. – Pomyślała o Koce, która nie mogła zostawić ciała syna. Pamiętała widok jej pustych oczu, otwartych szeroko od przytłaczającego żalu.
Żołnierze zastrzelili syna Koki. Jednak i Yoming miał w tym swoją winę. Yoming był głęboko zamieszany w brutalną śmierć człowieka zwanego „dobrym Appą”.
Prawda była dobra, póki pozostawała prawdą. Tak został stworzony świat. Jednak teraz Yoming nie mówił prawdy. Przekręcał ją tak, jak było mu wygodnie.
– Mój brat się zmienił – powiedziała zrozpaczona Renka. – Zaczęło się stopniowo, kiedy zaginęła jego żona, a gdy to wszystko się zaczęło, zmienił się już kompletnie.
– Masz rację – stwierdziła Karan z rezygnacją.
Yoming czekał. Przez długi, długi czas czekał na okazję – nie, by wkroczyć na scenę, ale by zniszczyć No.6.
I jego okazja nadeszła.
– Do walki, do walki, do walki, do walki!
Jego krzyk zalągł się głęboko w jej uszach. Mieszał w duszy niczym doskonała melodia.
Karan złożyła dłonie na piersi.
„Nie, Yoming. To, co robisz, jest złe. Co przyjdzie z wmieszania w to tylu bezimiennych ludzi? Co próbujesz stworzyć z ich ofiary? Widzisz ich chociaż? Widzisz, jak każdy z nich umiera? Spróbowałeś kiedyś spojrzeć na życie każdego z nich, na to, jak spędzali swoje dni?”
„Yoming, teraz nie czas na walkę. Nie mamy chwili do stracenia; musimy znaleźć sposób na poradzenie sobie z tą nieznaną chorobą”.
„Mamy chronić ludzkie życia, nie wykorzystywać je i się ich pozbywać. Jeśli kochałeś swoją żonę i syna, tym bardziej powinieneś szanować cudze życie”.
„Czy ty... czy ty planujesz przekroczyć tę granicę?”
„Proszę. Nie myśl o grupie, o ludziach, o mieszkańcach, ale o każdym człowieku z osobna! Zrób w swoim sercu miejsce dla mnie, Renki, Riri, Koki, Getsuyaku i tych wszystkich ludzi, których imion nie znasz!”
„Jesteś człowiekiem, prawda? Nie jesteś No.6”.
– Karan – odezwała się Renka słabym głosem.
– Co się stało? – głos Karan także brzmiał wątło w jej uszach.
– Wiesz... od dłuższego czasu miałam nadzieję, że ty i mój brat będziecie razem.
– Czemu, Renka...
– Mój brat cię lubił. Chyba nawet się w tobie zakochał. Kiedy temat przy obiedzie schodził na ciebie, zawsze robił się strasznie cichy. Ale wyglądał na naprawdę szczęśliwego. Nie widziałam mojego brata tak szczęśliwego od bardzo dawna.
– Renka...
– A potem, któregoś dnia, ty i mój brat wzięlibyście ślub, Shion wróciłby do domu, ja urodziłabym moje dziecko, a Getsuyaku i Riri odwiedziliby cię z nim, żebyś też mogła je zobaczyć. Ty i mój brat ucałowalibyście po kolei dziecko oraz upiekłabyś ciasto. Uzbierałabym z Getsuyaku trochę pieniędzy, żeby rozdać trochę "Bułeczek Szczęścia” każdemu w Utraconym Mieście. Ty byś je zrobiła, Karan, a my wręczalibyśmy je jako symbol naszego szczęścia. Zapakowalibyśmy je w małe paczuszki, związane śliczną wstążeczką... Z każdym moglibyśmy dzielić trochę szczęścia. Riri i dziecko też dostaliby wstążeczki. Riri niosłaby koszyk pełen "Bułeczek Szczęścia" i spacerowalibyśmy tak ulicami. Każdy witałby nas słowami: „Gratulacje, Renka. Gratulacje, Getsuyaku, Riri”.
– Renka.
– Tylko o tym marzę. To nawet nie jest chciwość. Prawda, Karan? Jestem chciwa?
– Oczywiście, że nie.
To było maleńkie życzenie – takie maleńkie.
– To dlaczego mój sen nie może się spełnić? Dlaczego wszystko musi się rozpadać i znikać? Dlaczego? – Nie mogąc się już dłużej powstrzymać, Renka pozwoliła jękom opuścić jej usta. Riri objęła mocno matkę obiema rękami.
Tak małe, maleńkie życzenie. Jednak nie mogło się spełnić.
Wykorzystano fragm. „Juliusza Cezara” Szekspira w przekładzie Adama Pajgerta.
Ahhhh, dziękuję :*
OdpowiedzUsuńCiągle mi mało, nie ważne ile przeczytam. Cieszę się, że ciągle tłumaczysz, mimo przeciwności losu. Wierzę, że kiedyś skończysz tłumaczenie i będzie można przeczytać całość za jednym zamachem :)
"Chcę już mieć to za sobą i odzyskać stracone życie" - powiedziała Kuro rycząc/śmiejąc się/wywalając na zawał podczas tłumaczenia kolejnego rozdziału.
Usuń...za szybko ten czas minął, ja nie chcę xD
Droga Kuro, doceniam ogrom pracy, który wkładasz w to tłumaczenie. Jednocześnie chcę Ci za to podziękować - wiem, że bardzo się starasz, by co tydzień zdążyć na czas. Po obejrzeniu anime miałam niedosyt, który teraz w zupełności zaspokaja Twoje tłumaczenie. Szanuję także pracę Ayo i Dżun, bo wiem, ile pracy należy włożyć w betowanie czegokolwiek - dziękuję i Wam. :) Jest tylko jedna rzecz, o którą chciałabym spytać, mianowicie ile rozdziałów ma tom dziewiąty?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
dkshfdsakgdask d-dziękujemy za tak wylewne podziękowanie
Usuń.・゜゜・(/。\)・゜゜・. zapewniam, że każde znaczy więcej niż... eee... darmowe rafaello, a każde rafaello wyraża więcej niż tysiąc słów, zaś darmowe jedzenie jest jak dar niebios, więc znaczy... no naprawdę dużo.
Spieszę poinformować, iż dziewiąty tom ma jedynie cztery rozdziały, jednak po czwartym jest epilog >D a skoro tak, nadal nie wiemy, co się wydarzy >D
Ja również dziękuję za tak miłe podziękowania :). Od razu większą przyjemność sprawia robienie korekty, gdy widzi się, że jest ktoś, kto się z tego cieszy i to docenia. Choć i tak teraz jest dużo łatwiej. Nie zapomnę czasów, gdy po 30 stron Kuro wysyłała do korekty i brałam na zajęcia, byle wyrobić się na czas.
UsuńRany boskie, tyle czasu mnie tu nie było O.o ale czytałam, czytałam! Tylko że z telefonu, a nie cierpię dziubdziać z niego komentarzy, bo i tak jakimś cudem mi się czasem kasują =.= Ale ave ja! że tu weszłam z kompa, bo przegapiłabym fakt, iż ten rozdział już jest podzielony na dwie części! Holy shit, ale by było, gdybym od razu przeszła do rozdziału trzeciego! Uff. Ale cudnie, cudnie, dziękuję wam, dziewczynki, za całą robotę, którą odwaliłyście przy tłumaczeniu ^^ Nawet.. a może tym bardziej.. przy rozdziałach z Karan, które są takim bólem. Za to chciałam wspomnieć też, że Inukashi naprawdę zaskarbia moje serce :D A tak ogólnie to naprawdę nie wiem jak to się może skończyć, bo od kilku rozdziałów jest naprawdę inaczej niż w anime. Tyyyle dobroci :D Nezumi, trzymaj się, nie umieraj mi tu tylko!
OdpowiedzUsuńAlys
Bardzo inspirujący artykuł. Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuń