Kontynuacja części pierwszej.
___
Dopóki żyli w No.6, wszystkie ich nadzieje były niczym zamki z piasku. Rozpadały się zbyt łatwo. ,,To co mamy robić? Jak mamy znaleźć twarde podłoże, by móc żyć i porzucić niespokojne piaski?''
,,Jeśli No.6 nie jest idyllą, to jaki powinien być ideał? Jak mamy zbudować całkowicie nowy świat, inny od No.6?''
- Renka, Yoming nie pracuje sam, prawda?
- Nie... muszą być jeszcze inni ludzie tacy sami jak on - ci, którzy stracili rodziny.
- A Yoming powinien z nimi być, prawda? Muszą działać razem.
- Tak, jestem tego pewna.
- Masz jakiś pomysł, co do ich miejsca pobytu?
Po kilku chwilach rozmyślania, Renka pokręciła głową.
- Nie. Wygląda na to, że są w jakimś podziemnym studiu. Potrzebowaliby porządnego sprzętu, żeby zrobić taki klip.
- Masz rację. Ale i tak żadna z nas nie wie, gdzie mogą być. Nie mamy jak spotkać się z Yomingiem.
- Karan - Renka wyciągnęła do niej rękę, którą Karan złapała. - Co ja teraz zrobię? Co powinnam zrobić, Karan?
Karan czuła ludzką obecność. Przytłaczała ją z ulicy.
,,Do walki, do walki, do walki, do walki, do walki''.
,,Zniszczyć je, zniszczyć je, zniszczyć je, zniszczyć je''.
,,Zabić, zabić, zabić, zabić, zabić''.
- Zastanówmy się nad tym, Renka. - Położyła delikatnie dłoń na jej brzuchu. Potem dotknęła policzka Riri.
- Nadal mamy nadzieję.
- Co?
- Nadzieję. Dziecko w twoim brzuchu i Riri - oto i nasza nadzieja. Musimy zrobić wszystko, co tylko możemy, by dać tym dzieciom prawdziwy świat. Prawda, Renka? Mamy nasze dzieci. Nie zabrano nam jeszcze wszystkiego.
- I Shiona. - Renka otarła łzy i pokiwała głową. - Shion też jest naszą nadzieją, prawda? A do tego ogromną.
- Mm-hmm. Dziękuję, Renka.
- Już wraca - wypaliła Riri bez ostrzeżenia. - Braciszek niedługo wróci. Jestem tego pewna.
- Ojej, Riri. - Karan objęła Riri i ucałowała ją w policzek.
- To prawda - nalegała. - On naprawdę wraca.
,,Shion... wraca do domu''.
,,Proszę, wracaj, Shion. I ty też, Safu''.
,,Proszę, wróćcie bezpiecznie''.
,,Modlę się za was''.
Kierowała swe modły także za chłopca zwanego Nezumim, którego miała dopiero spotkać.
,,Nezumi, tak bardzo chciałabym cię poznać. Chciałabym cię zobaczyć i podziękować. Chcę, żebyś wiedział, jak bardzo jestem ci wdzięczna za twoje wsparcie. Shion, Safu, Nezumi. Jesteście moją nadzieją. Moją ogromną nadzieją''.
,,Przyjdźcie do mnie''.
***
Ratusz No.6, zwany powszechnie Kroplą Księżyca, był oblężony.
Mieszkańcy miasta tłoczyli się na placach i wypływali na ulice. Każdy z nich wykrzykiwał własne postulaty. Głosy mieszały się w jeden, bucząc tak głośno, że zdawały się trząść dachem.
Jednak nieważne jak nieznośny był hałas, nie docierał on do uszu burmistrza. Jego biuro znajdowało się na najwyższym piętrze, otoczone dźwiękoszczelnymi ścianami i oknami. Cokolwiek działo się na zewnątrz, nigdy nie mogło zakłócić spokoju w pomieszczeniu.
- Dlaczego? Dlaczego coś takiego musiało się zdarzyć? - burmistrz przerwał milczenie, trzęsąc pięścią w powietrzu.
- Fennec, uspokoisz się wreszcie? - odpowiedział mężczyzna w białym fartuchu. - Ty ostatni powinieneś się denerwować. - Zatopił się głęboko w skórzanym fotelu i skrzyżował nogi.
,,Żałosny'' - pomyślał, cmokając w myśach. - ,,Zawsze taki był. Pełen ambicji, a zarazem tak płochliwy i tchórzliwy''. - Mężczyzna poruszył nieznacznie nogami, po czym rozłożył je z powrotem.
,,Właśnie dlatego udało mu się zajść tak daleko, bo jest tak płochliwy i tchórzliwy. Na nikogo nie otwiera serca. Nikomu nie ufa. Jest podejrzliwy i działa ostrożnie. To naprawdę fenek - najmniejszy na świecie pustynny lis''.
Burmistrz obchodził pokój. Przemykał do przodu i do tyłu. Gruby dywan absorbował niemal cały dźwięk, jaki wydawały jego kroki.
- To nie miało tak być. Mieszkańcy powinni zbierać się pod Ratuszem, żeby świętować Święty Dzień i wielkość No.6, prawda? Pomyśleć, że to się tak... tak skończyło, ja... jak coś takiego mogło się w ogóle zdarzyć?
Mężczyzna w kitlu powoli westchnął. Burmistrz zatrzymał się, a pomiędzy jego brwiami ukazały się głębokie zmarszczki, gdy spojrzał w jego stronę.
- Proszę, Fennec - odezwał się mężczyzna. - Weź się w garść. Wszystko, co od ciebie słyszę, to same: ,,jak'' i ,,dlaczego''. Zaczynam się martwić.
- Odpowiedz mi. Dlaczego to się stało? - Głos burmistrza stał się napięty. Jego towarzysz westchnął po raz kolejny.
- Bo nie wykorzystałeś jeszcze wszystkiego.
- Nie wykorzystałem?
- Tak. Zmobilizowałeś armię, ale odesłałeś ich po prostu z garścią karabinów. Decydującą akcją raczej nie da się tego nazwać. Nic nie jest efektywniejsze niż armia, gdy przychodzi do rozganiania tłumów. Źle jej używasz. Powinieneś nadać jej trochę rozmachu, więcej przemyślenia i finał ze stali.
- Czy ty sugerujesz, że powinienem zmasakrować mieszkańców własnego miasta?
- Padną jeszcze zanim dadzą się zabić. Pokłonią ci się z podziwem i strachem. Całe ich ciała będą drżeć z żalu, że kiedykolwiek sprzeciwili się No.6. Będą jak wykastrowane psy. Jak źle byś ich nie traktował, nigdy nie będą w stanie cię ugryźć. Fennec, jeszcze nie jest za późno. Ponownie zmobilizuj armię i rozgoń tłum na placu. Może nawet dobrze byłoby mieć w gotowości jedną armatkę dźwiękową, na wszelki wypadek. W końcu miała już testy w Zachodnim Bloku, prawda?
- To prawie jak... - burmistrz przełknął ślinę. - Prawie jak rządy terroru.
- Rządy terroru? Absurd. Mówiłem ci przecież: jesteś władcą No.6. Królem. Ty rządzisz tym krajem. Jesteś uosobieniem sprawiedliwości i wszelkich jej form. Sprzeciwianie się tobie jest równe wytępieniu przeciwko zasadom. To normalne, że używa się siły, by przywrócić porządek.
- ...Przestań - powiedział słabym głosem burmistrz.
- Fennec, czego ty się boisz? To do ciebie niepodobne. Zawsze zachowywałeś się jak król, którym jesteś. Jesteś świadom swojej pozycji jako wybrańca i zawsze z tym żyłeś.
- Tak. - Burmistrz opuścił ramiona i wbił wzrok w stopy. - Jestem burmistrzem. Mam najwyższą pozycję w No.6, niosę najwyższą odpowiedzialność. To naturalne. My zbudowaliśmy No.6. Rozpoczęliśmy projekt wskrzeszenia, przynosząc ratunek umierającym ziemiom i ludziom. Zbudowaliśmy utopię, najbardziej idylliczne miasto, jakie kiedykolwiek stworzył nasz gatunek.
- Dokładnie. Obaj należeliśmy do rdzenia projektu. Właściwie tylko my dwaj tak naprawdę rozumieliśmy idee, na których oparło się No.6. Inni mieli wysokie kwalifikacje, nie mogę zaprzeczyć, ale brakowało im kreatywności. Czy może mógłbyś powiedzieć, nie mieli prawie żadnej ambicji czy umiejętności obserwacji zmieniających się czasów. Jednak na szczęście dla nas, my posiadaliśmy tego niemal w nadmiarze. Dlatego zaszliśmy tak daleko.
- Tak daleko? - odezwał się sarkastycznie burmistrz. - Czyli do zostania otoczonymi i potępionymi przez mieszkańców? Nasza kreatywność i umiejętności tylko na to się zdały?
- To tylko przejściowa sytuacja. Natychmiast z niej wyjdziemy, jeśli podejmiesz odpowiednie środki.
- Odpowiednie środki? Już dość ich podjąłem.
- Na przykład?
- Są ludzie podsycający płomienie chaosu. Rozkazałem Ministerstwu Bezpieczeństwa złapać ich tak szybko, jak to tylko możliwe.
- Jakieś pomysły co do ich lokalizacji?
- Jeszcze nie. Zeszli pod ziemię.
- Plan winnych. Powinieneś był zawczasu pozbyć się wszelkich dysydentów. Mogłeś zniszczyć ich całkowicie. To co jeszcze zrobiłeś?
- Użyłem wszelkich dostępnych mediów, by przekazać moją przemowę. Nakazałem mieszkańcom zachować spokój i nie panikować, ani nie dać się zwieźć fałszywym plotkom. Zarządziłem stan wyjątkowy i wyszedł z tego powszechny areszt domowy. Kazałem ludziom pozostać w domach dopóki nie pozwolę wyjść i ogłosiłem, że każdy uznany za dysydenta zostanie aresztowany i zatrzymany, niezależnie od tego czy jest mieszkańcem Chronosu, czy nie. Posłuchałem twojego ostrzeżenia i... zmobilizowałem armię.
- Hmm. Cóż, do tej pory żadnych większych pomyłek. Chociaż poszłoby znacznie szybciej, gdybyś porządnie wykorzystał wojsko. Cóż, trudno, małe błędy można naprawić. Wszystko pójdzie gładko.
Burmistrz pochylił się nad nim i przypatrzył mu się uważnie.
- Pójdzie gładko? Jak? Niby która część ma pójść według ciebie gładko? Mieszkańcy w ogóle się nie cofają; właściwie są poza kontrolą. Nieważne, ilu wyślę na nich żołnierzy, nic nie działa. Wiesz dlaczego? Bo padają jeden po drugim. Mieszkańcy nadal umierają, jak nie ten to następny, a nikt nie może pojąć dlaczego. Wszyscy myślą, że to jakaś nowa plaga zapanowała w mieście. Nawet wydaje im się, że gdzieś chowamy szczepionki. To absurd, kompletny absurd! To nie żadna plaga. To przez nie. Czemu wyłażą dookoła, zabijając mieszkańców jak im się podoba? Dlaczego? Myślałem, że powinny robić, co im każemy. Myślałem, że całkowicie je kontrolujemy!
Blady uśmiech zniknął z twarzy naukowca. Kącik jego ust drgnął nieznacznie.
- Fennec, ile razy mam się powtarzać? Tak, to prawda, nie spodziewałem się tego. To nagły, kompletnie niespodziewany wypadek. Przyznaję. Przyznam też, że moje przypuszczenia były zbyt optymistyczne. Ale to jeszcze nie takie okropne jak ci się wydaje. Dopiero się zaczyna - to ledwie początek przebudzenia.
- Mówisz, że ten chaos jest tylko początkiem?
- Tak, naturalnie. Ledwie zaczęły odpowiadać na jej przebudzenie. Teraz już wyobrażasz sobie, jaką ma moc. Kiedy już całkiem się obudzi i wyrwie spod naszej kontroli, wyszaleje się, a cały chaos przycichnie.
- Jesteś... pewien?
- Czy ja cię kiedyś okłamałem albo wcisnąłem fałszywą informację? Ja zawsze mówię prawdę. Fennec, nie zapomniałeś, prawda? To ja pierwszy dojrzałem twój potencjał jako polityka, a nie naukowca.
- ...Pamiętam. Zmusiłeś mnie do kandydowania na pierwszego burmistrza No.6.
- Tak. Wygrałeś tamtą elekcję i zobacz, rządzisz do dzisiaj. I nie przestaniesz. Nie potrzeba już żadnych wyborów. Mieszkańcy już nie będą musieli sami cię wybierać. Fennec, nie wahaj się teraz. Musisz działać jak wielki człowiek, którym jesteś.
- Wielki człowiek... czy tym właśnie chciałem się stać?
- Coś ty powiedział? - zapytał ostro mężczyzna.
- Zdecydowanie chciałem stworzyć utopię własnymi rękami - powiedział burmistrz w zadumie. - i nie ja jeden. Wcześniej, kiedy jeszcze budowaliśmy No.6, wszyscy czuliśmy to samo. Mówiliśmy o wyglądzie doskonałego miasta, urzeczywistnieniu marzeń gatunku ludzkiego. Rozmawialiśmy o tym, że staniemy się jego fundamentem. Ani jedno z nas... nie chciało stać się tak egzaltowanym jak teraz.
- Utopia nie może istnieć tam, gdzie nie ma jednostki, która poprowadziłaby tłum za sobą. Ty powinieneś to wiedzieć najlepiej. Tak, ci o przytłaczającej sile są tymi, którzy ciągną za sobą masy. Gdyby nie to, No.6 nie byłoby nazywane utopią, Świętym Miastem, jak się to dzisiaj określa. To zwycięstwo twojej siły i naszej ideologii.
- Zwycięstwo, mówisz.
- Absolutne zwycięstwo - utwierdzał go mężczyzna. - Niektórych przeszkód nie da się ominąć. Kiedy już je pokonamy, No.6 pogrąży się w wiecznej glorii.
Burmistrz mu nie odpowiedział. Złożył dłonie za plecami, po czym znów zaczął krążyć po pokoju.
- Kiedy się obudzi?
- Niedługo.
- Niedługo? Rzadko podajesz tak duży przedział czasu. Pytam o konkrety.
Mężczyzna wzruszył ramionami. ,,No, no. Każe mi podać konkrety. Musi się niecierpliwić. Ludzie mają tendencję do pytania o liczby, kiedy zaczynają się martwić''.
- Zobaczmy... w ciągu dwudziestu czterech godzin. Do jutra wszystko się skończy i uspokoi. Wszystko będzie cichutko na swoim miejscu.
- Dwadzieścia cztery godziny... nie mogę tyle czekać. Chociaż w ciągu dwudziestu godzin... nie, dwanaście to limit.
- Niecierpliwisz się, co, Fennec?
- Niecierpliwię? - zapytał z niedowierzaniem burmistrz. - A jak niby mogłoby być inaczej? Ratusz, Kropla Księżyca jest otoczona przez tłum mieszkańców!
Jego pięść uderzyła w mahoniowe biurko. Naukowiec zaś poruszył lekko barkiem.
- Fennec, chyba nie myślisz, że Ratusz jest sercem miasta?
Burmistrz zamarł.
- Co? Co właśnie powiedziałeś?
- Wszystkie najważniejsze funkcje No.6 spełnia teraz Zakład Karny. Kropla Księżyca istnieje już tylko dla reprezentacji. Może być sobie otoczona przez cokolwiek, a nic poważniejszego z tego nie wyniknie. Dopóki mamy Zakład Karny, No.6 jest bezpieczne w naszych rękach.
Kolory odeszły z twarzy burmistrza. Końcówka jego języka poruszyła się w na pół otwartych ustach.
- Co masz przez to na myśli?
- Na myśli? Przecież ci powiedziałem. Zakład Karny jest sercem i mózgiem No.6.
- Co... - Jego głos zagłuszył elektryczny dzwonek. Podłużna, męska twarz pojawiła się na ekranie wbudowanym w ścianę. Należała do jednego z sekretarzy pod bezpośrednimi rozkazami burmistrza.
- Burmistrzu, w całym mieście wybucha ogień.
- Więc jednak znaleźli sposób, żeby go podłożyć.
- To jeszcze nie wszystko. Systemy alarmowe nie działają w żadnym budynku. Słyszałem nawet, że w niektórych komputery wybuchły same z siebie.
Naukowcowi odebrało mowę. Słychać było jedynie świst powietrza, przepływającego przez jego gardło. - ,,Co to ma znaczyć?'' - Jego gardło zachrypło jeszcze bardziej. - ,,Jakaś sztuczka? Scena z taniej telenoweli? Po co mi to pokazuje?''
- Zakład Karny zaraz się zawali! - Wysoki krzyk sekretarza wdarł się w niego. Mężczyzna cofnął się o krok, dwa, nie mogąc tego znieść.
- Zaraz, co to za cień? - Burmistrz pociągnął chwiejącego się mężczyznę z powrotem do pionu i przyciągnął jego twarz bliżej ekranu.
- Co to?
Obydwaj przyjrzeli się obrazowi. Widniał na nim czarny cień, unoszący się wśród płomieni.
- To... czy to nie osa? Ale... takie osy nie istnieją. Nie mogą istnieć. - Szczęka burmistrza drżała.
Naukowiec również się trząsł. Dygotało całe jego ciało.
- Elyurias. - Imię wyślizgnęło się spomiędzy jego warg. Burmistrz odwrócił się do niego.
- Czy powiedziałeś właśnie ,,Elyurias''?
- Tak. To Elyurias. Ale, nie... miała być piękniejsza, skromniejsza. Nie powinna być taka... ogromna. Miała dawać się kontrolować pod każdym względem.
,,Miała. Miała. Miała. Miała''.
Ekran stał się czarny, gdy wideo się ucięło.
- Burmistrzu, mieszkańcy wdarli się do Ratusza. Proszę być ostrożnym! - krzyczał wciąż sekretarz z innego ekranu.
- To niemożliwe! - jednocześnie krzyknęli.
==Koniec rozdziału 2==
Na początku chciałem ci podziękować. Jesteś niesamowita! Nie znam cię, ale już cię uwielbiam. Gdyby nie twoja praca i zawziętość w tym co robisz, w życiu bym nie był w stanie przeczytać tej powieści, bo w przeciwieństwie do innych mój angielski prosi o pomstę do nieba, a dzięki tobie ja również mogę poznać, jak to naprawdę było. Na duży plus twój styl. Masz bardzo luźny i przyjemny styl pisania, przez co czytelnik nawet nie wie, kiedy już jest koniec. A to przy tak długiej powieści działa na ogromny plus.
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki tobie i reszcie zespołu za pracę!
Co do rozdziału, to trochę mi nudą wiał. Postawa Karan i jej udawanie bezradności porządnie irytuje, zaś burmistrza zaczęło mi być szkoda. Jak to większość władców jest przekonany o tym, że to on jest najważniejszy, a tak naprawdę jest tylko marionetką na pokaz, na którego wszystkie winy spadną. Coraz bardziej mnie ciekawi jak to naprawdę się skończy. Patrząc teraz na anime, to twórcy to strasznie uprościli, przez co dość biednie na końcu wyszło i nic dziwnego, że sporo osób ma takie, a nie inne spojrzenie na no6.
Chyba się za bardzo rozpisałem, jednak jeszcze raz wielkie podziękowania dla waszego zespołu! Tylko teraz nie odpuszczajcie, gdy jest najciekawiej.
...brakuje mi słów żeby określić ile znaczy dla nas (a przynajmniej dla mnie, ale wydaje mi się, że dla Dżun i Ayo też) pochwała kiedy ludzie jakoś się uciszają i przestają komentować. Już nawet pomijając radość z faktu, że są jeszcze faceci, którzy to czytają >D Każda pochwała cieszy i motywuje, chociaż im bliżej końca jest już coraz łatwiej, więc na pewno się nie poddamy.
UsuńRozdział krzywdził mnie w środku, zwłaszcza ta pierwsza połowa i Karan. Ale już biegnę z pocieszeniem, że od następnego rozdziału bawimy się w No.6, Nezumi jest Nezumim, Inu dostanie swoje pięć minut, a Shion upewni się w miłości do Nezumiego. Jest jeszcze Rikiga, ale nim i tak nikt się nie przejmuje xD Zaspoilerowałabym lekko następny rozdział, mówiąc dlaczego, co i jak się stanie, ale nie zrobię tego, żeby zabawy nie niszczyć >D