Staram się dodawać nowe posty w niedziele. Staram się.



Zakończono tłumaczenie No.6.


Dziękujemy za wszystkie podziękowania. To był miły rok z hakiem. I późniejszy rok. I chyba jeszcze jeden. Te dwa późniejsze składały się z czytania Waszych komentarzy. I tak dzięki.

(Do pań profesor jeśli przypadkiem odwołam się do tego na maturze: przepraszam, ja naprawdę tłumaczyłam to w gimnazjum. Ale prawdziwa książka istnieje. Obiecuję.)


Wszystkie rozdziały można znaleźć w zakładce ,,No.6''/,,No.6 Beyond''.


Kup powieść i mangę w oryginale, wspomóż panią Asano.


Tłumaczenie: Kuroneko
Korekta: Ayo, Dżun

czwartek, 17 stycznia 2013

Pieśń z Przeszłości: Część 1


((Ladies and gentlemen, z radością (i czterodniowym opóźnieniem) obwieszczam początek upragnionych ferii zimowych (przynajmniej u mnie)~~ Nie, nie oznacza to, że będziemy tłumaczyć szybciej, ani że będą jakieś niespodzianki, po prostu dzielę się radością .w. A teraz miłej zabawy z chłopcami - Inu to Inu, ale i tak wszyscy czekali na Nezumiego =w=))

Rozdział 2
Pieśń z Przeszłości


Nezumi podniósł głowę jednocześnie unosząc nieznacznie brew.
 — Co? Coś mówiłeś, Shion?
 — Powiedziałem, że chciałbym to zobaczyć.
Shion wziął łyk wrzątku ze swojego kubka. Wmieszana w niego odrobina cukru nadała mu przyjemny smak. W Zachodnim Bloku cukier uchodził za luksusowy towar. Już od bardzo dawna Shion nie dodawał nic, by urozmaicić smak wody.
 — Mówiłem, że chciałbym zobaczyć cię na scenie.
 — Po co?
 — Bo... właściwie to bez powodu. Tak po prostu.
Nezumi odsunął podbródek, po czym zamknął głośno czytaną właśnie książkę.
 — To nie odpowiedź. Jeżeli chcesz zabić czas, polecam wziąć pod uwagę inne opcje.
 — Nie mam aż tyle wolnego czasu, żeby go marnować. Co najmniej dwa razy w tygodniu chodzę myć psy Inukashi, no i obiecałem czytać książki z obrazkami Karan i reszcie dzieciaków. Poza tym ostatnio Rikiga-san przyjął mnie do pracy na pół etatu. Właściwie powinienem już zbierać się do wyjścia.
 — Pracujesz na pół etatu? U tego staruszka? Mam nadzieję, że nie robisz nic tak wzniosłego i dumnego, jak latanie z aparatem za nagimi kobietami.
 — Nie, po prostu zajmuję się biurem. Sortuję kwity, sprzątam i takie tam. Rikiga-san zajmuje się właściwie kilkoma różnymi przedsiębiorstwami. Nie miałem pojęcia.
 — W każdym razie prędzej moje myszy rozłożą skrzydła i odlecą na zimę, niż ten staruszek zajmie się jakimś czystym biznesem. Ha! Lepiej uważaj, Shion. Kto wie, kiedy zaczną i ciebie atakować kobiety z nożem.
 — To raczej mało prawdopodobne — odpowiedział sceptycznie Shion. — Rikiga-san mówił ostatnio, że ma na jakiś czas dosyć kobiet.
 — Gadanie. Ten facet je uwielbia. Ma to we krwi. Nie może bez nich żyć. Chociaż gdyby miał wybrać między alkoholem a kobietami, po długim zastanowieniu i mazaniu się, pewnie wybrałby alkohol.
 — Raczej nie owijasz w bawełnę.
 — Nie umiem być miły dla każdego śmiecia w okolicy, do pięt ci w tym nie dorastam. 
Nezumi wstał. Małe, brązowe żyjątko wskoczyło na jego ramię, jakby tylko czekało, aż się podniesie. Był to Cravat, myszka którą Shion nazwał od koloru futra.
 — To niby źle być dla każdego miłym? — słowa Shiona stały się ostrzejsze. Zdawało mu się, że czuje wodę, falującą głęboko w jego piersi. Utrudniała mu oddychanie. Było to jedno z uczuć, których nigdy by nie doświadczył, pozostając w No.6. Niezliczone emocje kotłowały się w nim, nakładały na siebie, tworząc skomplikowane wzory jak te, widziane przez kalejdoskop.
Odkąd tylko Shion zamieszkał w Zachodnim Bloku, niepokoiła go niestałość i ilość jego własnych uczuć. Głębia jego serca wypływała na powierzchnię. Dusza odradzała się, podarta na strzępy, gdy wydzierała się ze skorupy.
Nezumi odłożył książkę na półkę, by złapać płaszcz.
 — Miłe słowa, które nikogo nie krzywdzą — jakie one mają znaczenie? — Nezumi owinął płaszcz z superfibry wokół ramion, po czym wciągnął rękawiczki. — Wszystko, co wychodzi z twoich ust jest łagodne i neutralne. Jak ćwierkanie ptaków czy chór owadów. Piękne, bo piękne, ale do niczego się nie odnosi. Nawet do ciebie.
 — Nezumi...
 — Shion, nie jesteś miły. Po prostu nie chcesz się zranić. Dlatego pozbawiasz się cierni ze swoich słów. Bez żadnego poczucia odpowiedzialności wypluwasz słowa, które nie przynoszą ni szkody, ni korzyści. Przyznaj to — mam rację.
Shion nie mógł temu całkowicie zaprzeczyć. Nie potrafił zezłościć się czy zaprotestować słowom, które ciskał w niego Nezumi. Te jego pełne były cierni. Gdyby Shion dotknął ich przypadkiem, przebiłyby palce i opłynęły krwią. W porównaniu z nimi, być może rzeczywiście jego własne słowa można było nazwać neutralnymi.
Shion nie uważał, że unikanie krzywdzenia innych było czymś złym. Nie uważał również miłych słów za bezużyteczne. Wiedział także, że krytyka Nezumiego nie odnosiła się bynajmniej do jego dobroci.
Miłe słowa, które nikogo nie krzywdziły, a zarazem nie niosły żadnych konsekwencji często padały w No.6.
„Ach, jaka szkoda. Ktoś powinien coś z tym zrobić”.
„Jak niefortunnie. Jestem z nimi myślami”.
„Będziemy wspierać was sercem i duszą”.
„Wszyscy powinniśmy być dla siebie przyjacielscy”.
Wychowany w takim środowisku, wyrósł nieświadomie na człowieka, nieznającego znaczenia i wagi własnych słów. Jednak sztuczna dobroć i troska, obietnice i miłość nie miały żadnego znaczenia. Były wręcz odpychające. Shion rozumiał ten fakt jeszcze zanim Nezumi go wytknął. Wiedział, choć chciał udawać, że nie wie.
Nezumi bez problemu widział uczucia wypływające z głębi serca Shiona. Wściekłość na jego skromność i sztuczną dobroć wyrażał ciernistymi słowami. Shion zaś wiedział, że zasługiwał, by je w niego wbijano. Ale...
 — Zawsze jestem poważny, kiedy z tobą rozmawiam.
Nezumi obrócił się do niego.
 — Hm? Co mówiłeś?
 — Nie... — Wahanie przy odpowiedzi pewnie jeszcze bardziej pobudziłoby irytację Nezumiego. Shion jednak nie był w stanie niczego wykrztusić.
„Stoję przed tobą poważny jak nigdy”. Słowa te zdawały się być tak ciężkie — zbyt ciężkie, by mógł je unieść głos Shiona.
Cravat odezwał się ze swojego siedziska na ramieniu Nezumiego.
Pii-pii! Piii-piii-piii!
 — Cholera, znowu się spóźnię. — Ton Nezumiego znów stał się spokojny. Znikła cała złość sprzed kilku chwil.
 — Narazie, Shion. Jak mówiłem, uważaj, pracując dla tego staruszka. — Po tych słowach, Nezumi odszedł. Shion został sam — choć może nie do końca. Hamlet i Tsukiyo, dwie myszy, spały na jego kolanach.
Shion pogłaskał ich główki palcem, po czym wziął kolejny łyk swojej słodzonej, gorącej wody. Była pyszna. Pomyślał, że do takiego smaku odnosiło się pewnie określenie „nektaru".
Odkąd Shion pojawił się w Zachodnim Bloku, jego zmysły wyostrzyły się jeszcze zanim to zauważył — wzrok, słuch, powonienie, dotyk i smak. Gdy był jeszcze w No.6, najadał się „pysznym" posiłkami do syta. Mógł sobie na to pozwolić. Gdyby tylko zechciał, mógłby kupić każdy rodzaj mięsa, warzyw, ryb, słodyczy, czy owoców, jaki by zapragnął. Choć, odkąd przeniósł się z Chronosu do Utraconego Miasta, jego dieta znacznie zubożała, rzadko nad tym ubolewał.
Ciasta jego matki, chociaż proste, pozwalały się sobą delektować, tak że nigdy nie można się było nimi znudzić. Sercu Shiona jednak nawet ich smak nie był tak bliski, jak smak tej słodkiej wody.
Odstawił kubek. Ciepło i siła rozchodziły się w jego ciele aż po końcówki palców.
 — Dobra, też powinienem już wychodzić.
Shion przeniósł ostrożnie Hamleta i Tsukiyo na łóżko.
 — Wiecie co? Nie wydaje wam się, że sporo się nauczyłem, odkąd tu jestem? Umiem nawet układać ręcznie pisane kwity. No i ponąć myję podłogę jak rasowy cieć. Rasowy. Chyba mogę być z siebie trochę dumny, nie?
„Pracuję i zarabiam na siebie własnymi rękami i własną głową. Mogę być dumny, nieważne jaka to praca i jak mało za nią dostaję. Prawda?”
Tsukiyo uniósł główkę i pokręcił uszkiem, jakby przyznając mu rację.
***
„Rany”. Nezumi zgrzytał zębami. „Beznadziejny koleś” — powtarzał sobie w myślach. Nie chodziło mu o Shiona. Myślał o sobie. Cravat zapiszczał cicho spod jego płaszcza.
Piiii—piiii! Pii—pii—pii!
 — Zamknij się. Nie musisz mi mówić, przecież wiem. Wyładowałem się na Shionie. Wiem.
Czasem — choć bardzo rzadko — Nezumi przestawał nad sobą panować, gdy Shion był obok. Tracił samokontrolę, a myśli, których nie chciał wypowiadać, same uciekały z jego ust. Zderzały się w deszczu iskier i odłamków. Nezumi nigdy nie chciał potępiać Shiona. Wiedział, że nie był dość silny, ani nie miał do tego prawa. Jednak wahał się, gdy ten był przy nim.
Jego serce, przepełnione chęcią odrzucenia wszystkiego, co należało do No.6, nie wiedziało, co począć.
No.6. Najbardziej odrażające miasto-państwo na świecie. Nie żadna utopia czy święte miasto. Te nazwy były zwykłą fasadą. Gdy tylko obdzierał cienką skórę, potwór ukazywał swe prawdziwe oblicze.
Ludożerny potwór.
Nigdy nie wahał się niszczyć wszystkiego wokoło, masakrować całych plemion, jeśli tylko mógł mieć z tego jakiś zysk. Plądrował, bogacił się, dominował.
„Któregoś dnia się tego pozbędę”. Dla Nezumiego No.6 było wrogiem, którego poprzysiągł zabrać na tamten świat własnymi rękami, istnieniem, które musiało zniknąć. 
A jednak wewnątrz tego groteskowego monstrum urodził się chłopiec taki jak Shion. Shion, który wpuścił obcego, VC — wyjątkowo brutalnego przestępcę — do swojego domu, opatrzył jego rany, nakarmił go i zapewnił miejsce do spania, a w rezultacie utracił swoje bezpieczne życie pośród elity. Shion stracił wszystko, a jednak wyznał Nezumiemu:
„Nieważne, ile razy wracałbym do tamtej nocy, i tak zrobiłbym to samo. Otworzyłbym okno i na ciebie zaczekał.” 
Nagie, szczere słowa przebiły się przez jego serce. Przez chwilę Nezumi mógł tylko patrzeć na Shiona szeroko otwartymi oczami. Nie próbował być wtedy sztucznie miły. Nezumi był zaś pewien, że ludzie wokół Shiona byli tacy sami.
Jego matka dzielnie trwała w przekonaniu, że jej syn wróci do domu, wciąż o nim rozmyślając. Według myszki, którą posyłał do niej z listami, pieczone przez nią mufinki i chleb były tak dobre, że rozpuszczały policzki w rozkoszy. Pozostawała też dziewczyna, trwająca równie dzielnie w swojej miłości.
Tacy ludzie otaczali Shiona — wysilający się jak tylko potrafili każdego dnia. Pełni szczerych słów, nie dopasowujący się do innych, żyjący godnie. Tacy ludzie żyli w paszczy potwora.
Gdyby nie spotkał Shiona, nigdy nawet nie przyszłoby mu to na myśl. Nadal gardziłby każdym mieszkańcem No.6 i marzył o widoku miasta w ruinie.
Ale go spotkał.
Dowiedział się.
„Mogę jeszcze nienawidzić, nawet po tym wszystkim?”
Wahał się. Stracił pewność. Nie wiedział, co robić.
Nezumi stanął i obrócił się za siebie. Zewnętrze mury No.6 odbijały blaknące światło zmierzchu. Czerwony blask przypominał mu płomienie. Gdy bardzo, bardzo dawno temu po raz pierwszy zobaczył ten kolor, wypalił się on w jego pamięci. Nie był to szkarłat, nie bordo czy czerwień. Raczej połączenie ich wszystkich — kolor, który najlepiej opisywało słowo chaos.
Kolor wciąż świecił przed oczami Nezumiego, nawet gdy opuścił już rzadki las i minął targowisko. Pewnie aż do końca życia będzie go pamiętał.   
Płonęły. Domy, drzewa, jego nowonarodzona siostra i trzymająca ją matka. Wszystko płonęło.
 — Uciekaj! — Krzyczała pochłaniana przez ogień matka. Jej piękne włosy, skóra, ciało, wszystko pochłonął ten gorący kolor. Ojciec zakrył ją własnym ciałem, machając rękami i usiłując zdusić płomienie. Żołnierz No.6 wymierzył w nich miotacz ognia.
Otoczyło ich jeszcze więcej ognia.
Jego ojciec, matka, młodsza siostra — wszystkich połknęły płomienie, tańczące coraz wyżej i goręcej. Nezumi, obezwładniony szokiem, ciepłem i bólem, padł na ziemię.
„Boli. Gorąco. Boję się”.
„Gorąco, gorąco, gorąco, gorąco, gorąco, gorąco”.
 — Uciekaj! — Krzyk jego ojca przebił się przez płomienie. — Uciekaj! Chociaż ty...
W jednej chwili wszystko się rozpadło. Nezumi widział to na własne oczy. Musiał to zobaczyć. Pozostał jedynie kolor płomieni, ryk — wiatr rozdzierający płomienie wydawał dźwięki bestii — i plecy staruszki.
Stara kobieta niosła chłopca, pędząc przed siebie. Jej plecy były kościste, a dla Nezumiego, pomimo jego wieku, wręcz małe. Czuł jednak pracujące pod skórą mięśnie. Zarówno plecy jak i nogi miała tęgie niczym rosły mężczyzna.
Staruszka przedarła się przez płomienie, a powiew wiatru minął ich, uderzając prosto w twarze żołnierzy. Przebiegła przez krzaki na dziką ścieżkę i przekroczyła rwący strumień.
Nezumi żył tylko dzięki tej kobiecie. Przetrwał.
Gdy tylko oparzenia przestały go boleć na tyle, by mógł się ruszać, staruszka natychmiast rozpoczęła przygotowania do podróży.
 — Musimy się na razie oddalić od diabłów — mruczała kobieta, jakby do siebie. — Ale wrócimy. Wrócimy po naszą zemstę.
Gdy oddalali się ze skalistych pustkowi na niższe tereny, mające później nosić nazwę Zachodniego Bloku, staruszka opowiadała dniami i nocami.
Mówiła bez przerwy o ostatnich chwilach Ludzi Lasu, o nieludzkim akcie, który miał wyryć się w pamięci garstki wybranych jako incydent zwany Masakrą Mao. Jej historie nie ucichły nawet gdy osiedlili się już w piwnicy w Zachodnim Bloku. Nezumi dorastał zakopany pośród książek i opowiadań staruszki. Nigdy niczego mu nie brakowało. Jednak rana na plecach odzywała się bólem jakby w odpowiedzi na historie kobiety. Głos matki i krzyki ojca wciąż brzmiały w jego uszach. Zadawało mu to tylko ból.
„Uciekaj!”
„Chociaż ty...”
Ilekroć przywoływał to w pamięci, rana mocniej pulsowała bólem. Zupełnie jakby blizna wiła się w cierpieniu. Staruszka zawsze spoglądała z góry na, zaciskającego zęby, by stłumić ból, Nezumiego. 
 Jej spojrzenie było zimne i wyprane z emocji.
Kobieta również docierała już do swojego limitu. Jej własna nienawiść, rozpacz i cierpienie wisiały nad nią, jakby chciały ją zmiażdżyć. Walczyła niebezpiecznie blisko granicy poddania się pokusie śmierci. Nezumi wyczuwał instynktownie, bo nie miało to żadnego związku z logiką, burzę kotłujących się w niej emocji.
Tamtej nocy spali na zewnątrz, na połaci jałowej ziemi przy granicy Zachodniego Bloku. Było to kilka dni zanim na stałe tam zasiedli. Jak zwykle rozpalili ognisko i leżeli blisko niego. Przez jakiś czas od ucieczki, ciało Nezumiego odruchowo kuliło się na widok ognia. Ten kolor, ryk, krzyki przebijały się przez jego ciało, na nowo wzniecając ból w ranie.
Jednak wystarczył jeden rok, by strach zniknął.
Ogień niezbędny był do ogrzewania się i pieczenia mięsa. Gdyby wciąż się go bał, zamarzłby na śmierć. Z czasem Nezumi musiał to pojąć.
„To ludzi powinieneś się bać, nie ognia”.
Ich rutyną stało się już pilnowanie ognia na zmianę po kilku godzinach snu.
 — Możesz spać aż do świtu, odkąd wschodnie niebo zacznie się rozjaśniać. Nie musisz czuć się winny. My, starzy, nie potrzebujemy już tyle snu.
Nezumi usłyszał te słowa tuż zanim zasnął. Na twarzy staruszki pojawił się rzadki uśmiech, gdy dokładała do ogniska suchą gałąź. Płomienie zamruczały delikatnie. Przypominało to bardziej pisk myszy, niż ryk bestii.

==koniec części 1==

==część 2==

4 komentarze:

  1. Yay, Nezumi! :D
    Dziękuję za rozdział ;)
    Też mam już ferie, więc łączę się w radości.

    ~Vanilia

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za rozdział
    Łączę się w feriowym szaleństwie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nezumi...na niego można czekać i być szczęśliwym jak się już dostanie;D Mam nadzieje, ze 2 cz wyjdzie szybko;) ?pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinna jutro, choć ja tam jeszcze tłumaczenia do korekty nie dostałam *spogląda w stronę Kuro*.

      Usuń