((Ogłoszenia parafialne pod rozdziałem))
kontynuacja części 1
Gdy
Nezumi się zbudził, wschodnie niebo wciąż nosiło kolor atramentu. Podniósł się
gwałtownie i rozejrzał wokoło. Słyszał ciche łkanie. To ono go obudziło.
Ognisko
jeszcze nie zgasło. Płomienie tańczyły.
— Babciu... co jest?
Staruszka
skuliła się z twarzą w dłoniach, szlochając cicho. Nezumi nigdy wcześniej nie
widział jak płacze. Przysunął się do niej, by położyć dłoń na jej kolanie.
— Co jest? Jesteś głodna? Boli cię coś?
Kobieta
milczała. Jej łkanie nie ustawało.
— No dalej, powiedz mi, co się stało. Boli
cię? Jesteś smutna? — Nezumi potrząsnął jej kolanem. Była jedyną osobą na całym
świecie, której mógł zaufać i na której mógł polegać.
„Nie
chcę, żebyś płakała”.
„Niech
cię nie boli. Nie bądź smutna. Proszę, babciu”.
— Przepraszam... — płacz ustał. — Wstyd mi...
nie móc znieść czegoś takiego...
— Ale co się stało? Nic ci nie jest?
Kobieta
wyciągnęła dłoń i położyła ją na głowie Nezumiego.
— Mój ukochany dom jest tak blisko. Ale...
większość lasu Mao jest już stracona. To demoniczne miasto go pochłonęło.
Niewiele pozostało po lesie, w którym dorastałam, w którym dorośli twoi
rodzice, w którym ty się urodziłeś. Nie wolno nam już nawet postawić stopy
pośród ocalonych drzew. A przecież są tak blisko... tak blisko...
— Babciu... — Nezumi dotknął policzków
staruszki, by obetrzeć jej łzy. Zdziwiło go ich ciepło. — Nie płacz. Nie możesz
płakać. Serce przez to słabnie.
Kobieta
kiwnęła głową, po czym spojrzała chłopcu w oczy.
— Nauczę cię piosenki.
— Piosenki?
— Tak. Twoja matka była najwspanialszą
Śpiewaczką w całej ziemi Mao. Tak jak ja — wiele, wiele lat temu. Nauczyłam ją
śpiewać.
— Nauczysz i mnie?
Staruszka
spojrzała Nezumiemu prosto w oczy i znów kiwnęła głową. Już nie płakała. Jej
suche oczy były ciemniejsze niż niebo ponad nimi. Odbijał się w nich blask
ogniska.
— Pasujesz na Śpiewaka. Często śpiewałeś w
lesie ze swoją matką. Pamiętasz?
Nezumi
pokręcił głową.
Wszystkie
jego wspomnienia sprzed dnia, w którym wszystko zamieniło się w popiół, były
rozmazane. Niczego dokładnie nie potrafił sobie przypomnieć.
— Tylko... głos.
— Głos?
— Pamiętam jej głos. Mówiła... „Nauczę cię
piosenki, dzięki której przeżyjesz”.
„Podjedź”.
„Nauczę
cię piosenki. Nauczę cię piosenki, dzięki której przeżyjesz”.
Słyszał
to, prawda?
Staruszka
spojrzała na niego z przerażeniem na twarzy.
— Czy to był... głos twojej matki?
Nezumi
ucichł na chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie pamiętał głosu matki. „Uciekaj”
— tylko ten krótki krzyk nadal pozostawał w jego głowie, wypierając jej śpiew i
śmiech. Mimo że nie pamiętał ich brzmienia, co do jednego wciąż był pewien — to
nie głos matki wtedy słyszał.
— Nie. Nie był... ludzki.
— ...Rozumiem. — Z jej ust uciekło
westchnienie. — A więc... już ją znasz.
— Eh? Niczego nie znam. Wydaje mi się, że
słyszałem ten głos przez sen. — Pewnie przypomniał sobie zwykłą marę, senną
iluzję. Jednak staruszka pokręciła wolno głową.
— To nie był sen. Jesteś Śpiewakiem. Bóg Lasu
cię wybrał.
— Bóg Lasu?
— Tak. Ona i las są jednym. Błogosławi Ludziom
Lasu, a jednocześnie napawa nas przerażeniem. Zawsze jest tuż obok, przygląda
się nam, pomaga. Ale czasem może krzywdzić, niszczyć i przekreślać nasze
istnienie.
„Niszczyć
i przekreślać nasze istnienie. Ma na myśli ogień?” W końcu spalał, kradł i odsyłał
wszystko w nicość.
— Nie — kobieta wyczuła jego niewypowiedziane
myśli. Gwałtownie pokręciła głową, jakby chcąc uciszyć słowa w jego głowie. —
Ten ogień jest inny. Ten stworzyli ludzie. Zrodził się z ludzkiej złości i
chciwości. Zniszczenie, które przynosi Bóg Lasu jest zupełnie inne.
Staruszka
dorzuciła do ognia trochę powyginanego chrustu. Płomienie zatańczyły, a iskry
wzleciały w powietrze. Ten ogień był taki przyjemny. Dawał mu ciepło i pozwalał
przygotować jedzenie.
— Ludzie z tego demonicznego miasta spalili
las do gołej ziemi. Zamienili dom Boga Lasu w popiół.
— Czy Bóg Lasu też wtedy zginął?
— Bóg Lasu nie umiera. Jej nigdy nie skrzywdzą
ludzkie ręce. Za to mieszkańcy demonicznego miasta nie znają żadnego boga. Nie
znają jej terroru. Nie próbują nawet go poznać.
— To No.6.
— Co?
— To miasto nazywa się No.6. Usłyszałem od
kogoś.
— Od kogo?
— Podróżnika. Nazwał się bardem. — Nezumi
spotkał grupę ludzi odzianych w biel, zbierając gałęzie na ognisko. Wszyscy
nosili na plecach białe torby.
Opowiedzieli
mu o sześciu miastach-państwach i ludziach, którzy zbierali się w nich w
poszukiwaniu miejsca do życia. Spośród tych miast, No.6 nosiło tytuł
najpiękniejszego i najdoskonalszego, a jednocześnie najbardziej odciętego od
pozostałych.
— Masz dobry głos — powiedział do niego bard
na koniu. Miał jasnobrązowe oczy, tak jak ziemia, na której stał Nezumi. —
Bardzo dobry głos. Gdybyś trochę potrenował, byłby z ciebie pierwszorzędny
śpiewak. To co powiesz, młody? Pójdziesz z nami?
Nezumi
skłamałby, gdyby powiedział, że wcale nie podobała mu się ta oferta.
Podróżowałby
po całym świecie z pieśniami i instrumentami. Wolny od nienawiści, od ciężaru
wspomnień, śpiewałby, grał i tańczył, kiedy tylko by tego zapragnął.
Nezumiemu
niesamowicie spodobał się ten pomysł.
Przeszył
go krótki dreszcz rozkoszy, jak przy zanurzaniu się w chłodnym, czystym
strumieniu. Cofnął się jednak o krok i pokręcił głową.
Nie mógł
odejść i porzucić staruszki. Co więcej wiedział, że nie potrafiłby żyć dalej,
pozostawiając miasto bezkarnym. Nie miał zamiaru odrzucać swojej nienawiści.
— Rozumiem. Szkoda. — wędrowny bard wypuścił
ciężko powietrze, po czym pochylił się nad swoim koniem. — Jestem pewien, że
jeszcze kiedyś na siebie wpadniemy. Jesteś taki jak my. Nie osiedlasz się na
stałe. Widać w tobie raczej podróżnika. Wiedz, że ja po prostu widzę,
kim ludzie są naprawdę. — zaśmiał się.
Jego
długie palce, przystosowane do gry na instrumentach, przejechały po szyi konia.
Zwierzę wydało rżenie i popędziło przed siebie na mocnych, grubych nogach.
Grupa
znikła szybko za wzbitą przez siebie chmurą pyłu.
— No.6 — mruknęła staruszka, wpatrując się w
ogień. — Nazwa się nie liczy. To miasto i wszyscy jego mieszkańcy któregoś dnia
upadną. Bóg Lasu im nie wybaczy.
Gałęzie
płonęły. Ich światło oświetlało pogrążoną w ciemnościach twarz kobiety.
— Bóg Lasu nie wybaczy. Ona przyniesie im sąd.
— Czy to znaczy, że nie potrzebujemy naszej
własnej zemsty? — „Możemy porzucić już nienawiść, wspomnienie tamtego
krzyku?”
— Nie. Ja nie zapomnę — powiedziała
staruszka. — Nie odrzucę własnej nienawiści. Może być już...
dla mnie za późno. Zestarzałam się. Pewnie nie zobaczę już Boskiej kary na
własne oczy. Dlatego sama chcę się zemścić. Choćby jedno dźgnięcie...
I
dotrzymała słowa. Z nożem w ręku popędziła ku burmistrzowi, który przybył na
inspekcję do Zakładu Karnego. Staruszka nie przebiła się nawet przez jego
ubrania, nóż nie dotknął jego skóry. Strzał przebił jej pierś. Ona zaś wciąż
nie wypuściła ostrza z ręki, gdy umierała w ramionach Nezumiego, który podbiegł
do niej natychmiast. To cud, że nie zabito go wtedy razem z nią.
Złapano
go jednak i zamknięto pod ziemią, gdzie spotkał człowieka zwanego Rou. Być może
kontaktował się on w jakiś sposób z tamtą staruszką — o Nezumim wiedział bowiem
wszystko i wszystko akceptował.
— Przekażę ci całą moją wiedzę — oświadczył mu
Rou. „Brzmi jak to, co usłyszałem od Boga”, pomyślał wtedy
Nezumi.
Stało
się to dwa lata przed nocą, w którą poznał Shiona.
Nezumi
zatrzymał się, by spojrzeć w niebo. Promienie słońca szybko traciły na sile, a
niedługo miały całkiem już ukryć się za horyzontem. W Zachodnim Bloku dni były
krótkie, a zmierzch nadchodził szybko. Przez mury No.6 zasłaniające słońce,
światło padało na Zachodni Blok tylko przez krótką chwilę.
No.6
dominowało nawet na niebie. Rozdzierało na kawałki i pochłaniało to, co powinno
być ziemią niczyją.
Nezumi
dotknął lekko pleców. Nawet teraz, blizna wciąż pulsowała bólem. Jakby chciała
mu przypomnieć.
Nigdy
nie zapominaj. Nie zapominaj. Nie zapominaj. Nie zapominaj. Nie zapominaj. Nie
zapominaj. Nie zapominaj.
„Nie
zapomnę. Nie mógłbym, nawet gdybym chciał”.
Brzydził
się No.6. To miasto zabiło jego ojca, matkę i kobietę, która się nim
opiekowała. Spaliło las i zmasakrowało jego mieszkańców. Nigdy nie wahało się przed
rozdeptaniem wszystkiego na swojej drodze, jeśli tylko mogło mieć z tego jakieś
korzyści. Nie chciało koegzystować, a rządzić na tronie martwych ciał.
Tylko
własny zysk, własne dobro, własna przyjemność. Cóż to było za okropne
stworzenie.
Brzydził
się go.
Wir
jego nienawiści niemal go dusił. A jednak...
Shion
też mieszkał w tamtym mieście. Dla Nezumiego wszystko, co wiązało się z No.6,
od zawsze zasługiwało tylko na nienawiść. Nie tylko rząd, nienawidził również żyjących
ignoranckimi, niezasłużonymi życiami mieszkańców bez woli.
„Nienawidzisz?
Naprawdę? Więc Shiona też mógłbyś znienawidzić?”
Nezumi
pytał sam siebie.
„Mógłbym
kompletnie znienawidzić Shiona?”
Za
każdym razem, gdy zadawał sobie to pytanie, w jego ustach pojawiał się gorzki
smak, przez który drętwiał język.
„Moja
nienawiść jest tak silna, a rany tak strasznie bolą, a jednak...”
Ruszył
naprzód, tylko po to, by po chwili znów stanąć. Usłyszał melodię. Nadstawił
uszu. Słyszał ją wyraźnie.
Nezumi
przyspieszył kroku. Skręcił za rogiem, powitany przez równinę pełną
porozrzucanych głazów. Na skraju tej równiny stał mały teatr, w którym
pracował.
Mężczyzna
leżał oparty o biały kamień, grając na jakimś instrumencie strunowym. Całe
ubranie miał poprzecierane, wyblakłe i brudne. Nie dało się stwierdzić, jaki
miało kiedyś kolor. Instrument w jego rękach był jednak dość zadbany, by
pochylać głowy nad jego wykonaniem.
Cztery
struny przeciągnięte były na kawałku drewna w kształcie wydłużonej gruszki,
który błyszczał w płomieniach zachodzącego słońca. Gdyby się schylił, Nezumi
zobaczyłby wyryte na nim niezliczone symbole, udekorowane drobinkami złota,
srebra i białego złota.
Instrument
grał dziwną muzykę. Cichą, a zarazem czystą, co tylko dodawało melodii smutku.
Jakby delikatnie przypominała o łzach, skrywanych w głębi serca. Nie zasmucała —
jedynie przypominała.
Mężczyzna
spojrzał w górę. Ich oczy się spotkały. Czyżby to był ten bard? Człowiek, który zapytał go dawno temu, czy nie chce dołączyć
do jego podróży? Był do niego podobny, a jednocześnie zdawał się być kompletnie
obcy.
Mężczyzna
poruszył żywo palcami. Narodziła się nowa melodia.
Nezumi
zaczął do niej śpiewać. Nic nie mógł na to poradzić. Muzyka i jego głos splotły
się razem, płynąc niczym ogromna przez wieczorne powietrze. Pod ciemniejącym
niebem, pieśń, niby kwitnący kwiat, unosiła się wśród krajobrazu zachodzącego
słońca.
Ciało
Nezumiego zdawało się być lżejsze. Wieczorna bryza unosiła je wysoko w niebo.
Tańczył
w powietrzu, lecąc wysoko, obracając się, zataczając koła, opadając i wznosząc.
Palce
mężczyzny stanęły. Nezumi zaś zamknął usta.
— Nie przestawajcie — odezwał się kobiecy
głos.
— Śpiewaj dalej — dodał jakiś mężczyzna.
Wokół
nich uformował się tłum.
„Nawet
nie zauważyłem kiedy tu przyszli”. Przez
sekundę Nezumi poczuł dreszcz. Zwykle był bardzo czuły na ludzką obecność.
Reagował nawet na dźwięk dziecięcych kroków. Podrywał się na dźwięk toczącego
się kamienia. Inaczej od dawna by nie żył.
Jeśli
był jakiś wyjątek, był nim Shion. Tylko on
czasem pojawiał się za nim znikąd. Z jakiegoś powodu nie potrafił ani rozgryźć,
ani zmylić Shiona.
— Daj nam jeszcze posłuchać.
— Śpiewaj, śpiewaj!
— Zaśpiewaj jeszcze raz!
Mężczyzna
spojrzał na Nezumiego z uśmiechem na twarzy.
— Co ty na to, młody? Masz siłę na następną?
— Nie, chyba sobie odpuszczę. Mój wredny szef
tu jest.
— Hej, Eve! — Poczuł, jak ktoś łapie go za
ramię. Nezumi odwrócił się, umiejętnie uwalniając rękę z uścisku.
— Dobry wieczór, szefie. Wygląda pan
olśniewająco jak zawsze.
Kierownik
miał czerwoną marynarkę i muszkę, ręce oparł o biodra, a nogi rozstawił
szeroko. Wyglądał na niezadowolonego.
— Co ty sobie wyobrażasz, śpiewać w takim
miejscu? Ci ludzie nie zapłacili nam złamanego grosza! Nie wiem, co właściwie
robisz, dając występ dla ludzi, którzy nie są nawet naszymi klientami.
Śmieszne... co? Co cię tak bawi?
— Nic. Zastanawiałem się tylko, czy i pana nie
przyciągnęła muzyka, szefie.
— Co?! Nie bądź głupi! — wybełkotał kierownik.
— Po prostu wyszedłem cię poszukać, bo długo nie przychodziłeś. A ty tu sobie
dawałeś darmowy koncert. Nie pracuje się za darmo, zarabiaj chociaż.
Kierownik
pociągnął koniec wąsa, po czym zwrócił się do muzyka, wyginając twarz w
uprzejmym uśmiechu.
— Ma pan niezwykłą rękę do gry. Czy nie
chciałby pan dla mnie pracować? Z pańską muzyką i śpiewem Eve, z całą pewnością
nikt w mieście o nas nie zapomni. Przyciągniemy ogromny tłum.
Mężczyzna
pokręcił cicho głową w odmowie.
— Żeby pan tak kiedyś do mnie powiedział...
— Eve, nie denerwuj mnie — kłapnął kierownik. —
Cały czas płacę ci grube sumy.
— Och, doprawdy? Między pańską „grubą sumą” a
moją wypłatą jest głęboka przepaść.
Mężczyzna
wstał bez słowa. Zbliżył się do Nezumiego i wyszeptał mu do ucha:
— Czy ty
też jesteś wiatrem?
„Wiatrem?”
— Wiatr wędruje gdzie tylko zechce. Nigdy nie
zostaje w jednym miejscu, nie zapuszcza korzeni. Jak my.
Nezumi
spojrzał w oczy mężczyzny. Były jasnoniebieskie. Czyżby rzeczywiście był tamtym
bardem?
— Ty śpiewasz, my gramy — mówił dalej. — Oto
kim jesteś. Dlaczego nadal tu siedzisz? Dlaczego nie chcesz być wolny jak
wiatr? Co cię tu uwięziło?
Mężczyzna
odsunął się. Wprawił w drganie pojedynczą strunę. Następnie wsunął instrument
do torby, którą przewiesił przez ramię.
— Lepiej szybko się uwolnij, młody.
Nezumi
nie potrafił mu odpowiedzieć. Patrzył tylko jak odchodzi.
„Co
cię tu uwięziło?”
„Byłbym
w stanie zerwać moje łańcuchy? Odciąć się od nienawiści? A co z Shionem?
Potrafiłbym się uwolnić?”
„Któregoś
dnia wybiorę takie życie”.
„Ten
dzień nadejdzie”.
„A
wtedy się pożegnamy, Shion. Z tobą też, No.6”.
— Do domu, do domu! Jeśli chcecie usłyszeć
jeszcze Eve, przyjdźcie do teatru z pieniędzmi! Dziś wieczór wielki koncert! —
Niski głos kierownika dzwonił wśród tłumu.
Nezumi
stał w miejscu, a wiatr rozwiewał mu włosy.
==Koniec
rozdziału==
((Ogłoszenia parafialne! Drodzy przyjaciele z fandomu No.6, pewna miła cudzoziemka (japonka chyba?) zaoferowała cztery dni temu na tumblrze przetłumaczenie fanowskich listów na japoński i wysłanie ich do Asano-sensei wraz ze swoim własnym. Toteż gdyby ktoś był tym zainteresowany, oto i link do jej postu, tam znajdziecie szczegóły =w= czas nie jest nieograniczony, termin mija 3.02.~~))
Niesamowite, że jest fandom No.6. Uwielbiam anime, czytam mangę i właśnie szukałam novelki, bo muszę, muszę się dowiedzieć, czy Nezumi i Sion spotkają się kiedyś..
OdpowiedzUsuńWłaśnie napisałam komenta do No.6 na Tanuki.pl, i tam ktoś podpowiedział, że jest polskie tłumaczenie novelki i tak znalazłam Twojego bloga. Super! Życzę powodzenia i wytrwałości - zapisuję w obserwowanych.. :)
A w podziękowaniu - na moim blogu w 'Moje emocje' znajdziesz No.6 - Closer to you. Dedykuję.. :)
http://yorozuyaclub.blogspot.com/
Cóż, wiele rzeczy ma własne fandomy, bardziej lub mniej przerażające (fandom Hetalii na przykład przeraża), pokojowe (fandom Tsuritamy po prostu siedzi sobie w kąciku, czcząc białą kaczkę imieniem Tapioca), czy głośne (pokój płaczącym duszom z fandomu Supernatural, oby odnalazły zbawienie), więc dlaczego No.6 miałoby być inne? >D
UsuńWitamy więc serdecznie w gronie czytelniczek.
No i jak można wątpić w obietnicę Nezumiego? Jak kocha to wróci, a że moje słońce dotrzymuje słowa widać na każdej stronie powieści. Also, this ship is canon, if you know what i mean =w=
Swoimi tłumaczeniami, rozświetlacie pochmurne i zimne dni. Dziękuję!
OdpowiedzUsuńNie ma za co~ Btw podobno odwilż ma być od poniedziałku... znowu chlapa na ulicach będzie... ._.
UsuńJaki twórczy komentarz :D Dzięki!
OdpowiedzUsuńKuro, nie maru ._. pobędzie trochę i wiosna przyjdzie :) A teraz jest śnieg i cieszmy się tym >:D