Staram się dodawać nowe posty w niedziele. Staram się.



Zakończono tłumaczenie No.6.


Dziękujemy za wszystkie podziękowania. To był miły rok z hakiem. I późniejszy rok. I chyba jeszcze jeden. Te dwa późniejsze składały się z czytania Waszych komentarzy. I tak dzięki.

(Do pań profesor jeśli przypadkiem odwołam się do tego na maturze: przepraszam, ja naprawdę tłumaczyłam to w gimnazjum. Ale prawdziwa książka istnieje. Obiecuję.)


Wszystkie rozdziały można znaleźć w zakładce ,,No.6''/,,No.6 Beyond''.


Kup powieść i mangę w oryginale, wspomóż panią Asano.


Tłumaczenie: Kuroneko
Korekta: Ayo, Dżun

piątek, 8 lutego 2013

Dni Shiona: Część 2


((Przepraszam! Miałam wstawić dziś rano, ale zaspałam >A<))
Kontynuacja części 1 

— K-Karan...
Rikiga podniósł się nagle.
 — Ach, em... więc, c-czyli nadal masz problemy z zapomnieniem swojego byłego męża? Powiedzmy, że… em... ty jakby... czekasz aż wróci, albo... eh.. cz-czy tak czujesz? Czy jednak nie jesteś już... yyy... przywiązana? G-Gdyby coś miało się stać, eee, pomyślałabyś...
 — Jesteś pewien, że mówisz po naszemu, staruszku? — wciął się Inukashi. — Ślepe szczenięta mówią wyraźniej — Łaciaty pies, leżący u jego stóp, otworzył nieznacznie ślepia i ziewnął szeroko, a Karan uśmiechnęła się.
 — Nie czekam na niego, Rikiga — odpowiedziała. — Dla mnie jest już przeszłością. Oczywiście mam nadzieję, że jeszcze gdzieś żyje, ale...
Na twarzy Rikigi pojawiła się czysta radość.
 — No już bardziej oczywisty być nie możesz — mruknął pod nosem Inukashi.
 — Absolutna racja — odezwał się z entuzjazmem Rikiga. — Nie możemy wiecznie tkwić w przeszłości. Jeśli już mamy w czymś tkwić, niech to będzie przyszłość. Jutro jest znacznie ważniejsze niż wczoraj. 
 — Zgadzam się.
 — P-Prawda? Też tak myślisz. Więc... ach, Karan, czy nie zgodziłabyś się, że... ktoś, z kim możesz żyć w przyszłości, jest, eh, znacznie ważniejszy niż ci, z którymi żyłaś kiedyś?
 — Tak, naturalnie. Dlatego cię dziś zaprosiłam. Na kolację.
Dźwięk, który uciekł z ust Rikigi brzmiał jak coś pomiędzy ,,och'' i ,,ach''.
 — K-Karan, naprawdę?! Myślałaś o mnie, więc...
Inukashi pociągnął marynarkę Rikigi. 
 — Oj, staruszku, staruszku. Wybacz, że pozbawiam cię marzeń, ale ja jakby też tu jestem. Nie tylko ciebie zaprosiła. Pamiętaj o tym.
Rikiga zawył, machając rękami, jakby odganiał muchę.
 — Sio, sio! Zapoznaj się z drzwiami i zabierz ze sobą te brudne kundle. Pewnie sam się wprosiłeś, żeby skorzystać z gotowania Karan.
 — W przeciwieństwie do niektórych, mnie naprawdę zaproszono. Prawda, pani Karan?
 — Tak, oczywiście. I Inukashi, i ty, Rikiga, jesteście ważnymi towarzyszami Shiona. No i moimi bardzo dobrymi przyjaciółmi. Dlatego chciałam was zobaczyć. Nie mam za wiele, ale świeżego chleba jest pod dostatkiem. Mamy też domowe konfitury i gulasz... który dusił się już jakiś czas. Sekundkę, przygotuję go. Shion, pomógłbyś mi?
 — Pewnie.
Karan otworzyła drzwi kuchni, w której zniknęła sekundę później. Zapach chleba i gulaszu wypełnił całe pomieszczenie. Dwa wyraziste zapachy sprawiły, że Inukashi nie mógł przestać węszyć.
 — Ja też pomogę! Darmowe posiłki godzą w moją dumę — zachichotał. — Słyszałeś? Świeży chleb i gulasz. Same słowa wystarczą, żeby ślina do ust napłynęła, ale zapach... ach, najlepszy na świecie. Burczy mi w brzuchu jakby jutra nie było. Nie jesteś głodny, sta... Co jest, staruszku? Gapisz się w przestrzeń. Czemu odleciałeś?
 — ...Towarzysze... przyjaciele... 
 — Eh?
 — Karan nazwała mnie towarzyszem. Przyjacielem. Dla Karan jestem tylko członkiem drużyny, jednym z jej przyjaciół...
Shion i Inukashi spojrzeli na siebie. Inukashi przechylił głowę na bok.
 — Hmm. Cóż, ,,zostańmy przyjaciółmi'' to dość pospolite odrzucenie. Psy byłyby bardziej bezpośrednie, powiedziałyby ci, że nie znoszą twojego futra, że masz obrzydliwe zęby, ale ludzie lubią chodzić na około. Hah, serio, staruszku, co ci chodziło po głowie, planowałeś się pani Karan oświadczyć?
 — ...Byłem poważny — odpowiedział ponuro Rikiga. — Idzie mi coraz lepiej w pracy i mam coraz więcej pieniędzy. Byłem pewien, że uszczęśliwiłbym Karan. 
Po zniszczeniu No.6, sprzedawcy znaleźli rzeszę nowych klientów, a na rynek wpłynęły nieznane dotąd towary. Rikiga zaś, korzystając z powstałego zamieszania, skupywał je po niskich cenach.
Gromadził dzieła sztuki i rzeźby, urządzenia, obrazy, biżuterię, meble, przyrządy medyczne, samochody, ubrania, materiały biurowe, nawet zabawki.  Kiedy wszystko zaczynało się ustatkowywać, sprzedawał je drogo, zyskując spore sumy. Teraz był już dyrektorem i właścicielem drukarni oraz wydawnictwa, wypuszczającego tygodniowe magazyny i gazetę codzienną.
 — Cóż, jak na to nie spojrzeć, jesteś wschodzącą gwiazdą biznesu, Rikiga-san. Plotki mówią, że będzie z ciebie potężny magnat.
 — Tak myślisz, Shion?
 — Oczywiście, że tak. Przecież ty i Inukashi nie wciskaliście mi nigdy fałszywych komplementów, prawda? — Shion zdjął kurtkę, po czym podwinął rękawy koszuli.
 — Mówię ci cały czas, żebyś nie wrzucał mnie do jednego wora z tym psim dzieciakiem — powiedział ze znużeniem Rikiga. — Ale dość już o tym. Shion, zaakceptowałeś mnie? Myślisz, że nadaję się na męża Karan?
 — Eh? Och, j-ja nie miałem na myśli... cóż, eh, nie wydaje mi się, żeby moja matka miała zamiar wyjść kiedyś ponownie za mąż. Ostatnio opowiadała mi, jaka to zadowolona jest ze swojego życia, i jak to chciałaby prowadzić piekarnię tak długo, jak tylko będzie mogła.
Rzeczywiście, Karan niewiele się zmieniła, a przynajmniej z zewnątrz. Wciąż miała swoją małą piekarnię, ukrytą w kącie Utraconego Miasta; plotkowała z klientami i ugniatała ciasto od samego rana.
Tak wyglądała jej rutyna, powtarzana każdego dnia. Nawet w największym chaosie, Karan wciąż rozpalała w piecu, piekła chleb i wykładała go na półki sklepowe. Ludzie zaś płakali ze szczęścia przez smak maleńkich rogalików i babeczek.
 — Świat zapadł nam się pod stopami, a one wciąż smakują tak samo. Nadal jest jeszcze coś, co się nie zmieniło.
Te słowa należały do pewnego staruszka, stałego klienta. Powtarzał je w kółko z łzami na policzkach. Shion już wiele razy widział coś takiego.
,,Jest tu coś, co nigdy się nie zmieni'' — dla ludzi to więcej niż dostateczny powód do życia. 
 — Twoja matka to niesamowita kobieta — powiedział Nezumi z rzadką oznaką podziwu w głosie.
Powiedział to w dniu, w którym się obudził.
W dniu, w którym wszystko się skończyło — nie, zaczęło. Shion przywlókł swoje wymęczone i poturbowane ciało do domu, do Karan. Po krótkim, powitalnym uścisku, padł na łóżko wraz z Nezumim, by zasnąć jak suseł. Zapadł w sen dość głęboki, by odciąć wszystkie jego zmysły, a gdy się obudził, było już południe następnego dnia. Słońce świeciło prosto przez okno, a białemu światłu towarzyszył słaby, czerwony blask.
Nigdzie nie widział ani śladu Nezumiego. Jeden z koców leżał złożony równo u stóp łóżka. Shion uderzył w niego pięścią. Nie zauważył nawet jak stłumiony dźwięk uciekł z jego gardła. 
,,Nezumi, odszedłeś? Tak jak cztery lata temu?'' 
Cztery lata temu, w poranek po burzy, Nezumi dokładnie w ten sam sposób zostawił Shiona. Nie pozostało nic, zupełnie jakby miniona noc była tylko iluzją.
Wtedy dopiero się poznali. Żaden nie wiedział nic o drugim — ani słowa o przeszłości, jaka się za nimi ciągnęła, o przyszłości, jaka na nich czekała, ani o uczuciach, które miały się dopiero obudzić. 
Jednak tym razem było inaczej.
Owszem, wciąż jeszcze nie wiedzieli o sobie wszystkiego, ani nie mogli się całkowicie zrozumieć. Pomiędzy nim a Nezumim znajdowała się przepaść, której nie mógłby wypełnić, choćby próbował całe życie.
,,Wiem, wiem, wiem. Wiedzieliśmy o tym, a mimo wszystko razem żyliśmy. Nie w przeszłości czy przyszłości. Razem przeżyliśmy teraźniejszość''.
,,A teraz znowu odchodzisz bez słowa?''
Shion potrząsnął gwałtownie głową, gdy jego myśli dotarły do tego punktu.
,,Oczywiście, że nie''.
,,Spędziliśmy razem tyle czasu, przeszliśmy razem piekło. Nie zniknąłby bez słowa. Nie znaczę dla niego tak mało. Poza tym sporo by ryzykował, łażąc z tak poważną raną. Nie mogę go sobie wyobrazić, robiącego coś tak lekkomyślnego''.
Poczuł aromat kawy i chleba. To ten zapach go zbudził.
Shion otworzył drzwi do salonu. 
 — O, książę wreszcie się obudził? — Nezumi uśmiechał się z kubkiem kawy w dłoni. — Chociaż co ci mam wypominać, sam dopiero co wstałem. 
Shion przełknął westchnięcie ulgi, z wielkim trudem zachowując spokój. 
 — Nezumi. Jak się czujesz?
 — Lepiej być nie może. A przynajmniej tak chciałbym powiedzieć. Dobry sen wszystkiego nie wyleczy. A ty?
 — Lepiej być nie może.
Kubek zakręcił się w dłoni Nezumiego.
 — Jesteś pewny siebie na tym swoim domowym pastwisku. Dobrze, że masz dość energii, żeby zgrywać twardego gościa. Chociaż mógłbym zasugerować ci prysznic i czyste ubranie, zanim zaczniesz. Chyba nawet Król Lir po spacerze przez puszczę wyglądałby lepiej niż ty.
Shion zajrzał w wiszące na ścianie lustro. Jego twarz i włosy pokryte były resztkami krwi, brudu i zaschłego potu. Koszula rozdarła się w kilku miejscach, a prawy rękaw wyglądał, jakby miał zaraz odpaść.
,,Ma rację. Król Lir w najgorszym stanie i tak wyglądałby lepiej ode mnie''.
Jakoś nagle zachciało mu się śmiać.
 — A więc Wasza Wysokość, zamierzacie wziąć teraz kąpiel? Czy może mam Wam przygotować kubek najlepszej kawy?
 — Cóż to za niezwykły honor, otrzymać kawę zaserwowaną przez ciebie. 
 — Twoja mama poczęstowała mnie właśnie przepysznym chlebem — najlepszym, muszę przyznać — i był tak dobry, że myślałem, że język mi się roztopi. Nalanie ci kawy będzie w porównaniu z tym dość nieznaczącą usługą.
 — Och... mama...
 — Jest na nogach od samego rana — Nezumi wskazał podbródkiem drzwi. Shion słyszał stłumiony hałas za cienką ścianą.
 — ...Otworzyła sklep?
 — Na to wygląda. Mówi, że umie tylko piec chleb, więc ma zamiar robić to, co potrafi najlepiej. Nawet w tym chaosie w piecu ciągle się pali, a drożdżówki ciągle się pieką. Powiedziała nawet, że wieczorem zrobi dla mnie trochę krawacików.
 — Rozumiem... to do niej podobne.
Nezumi odłożył kubek, spoglądając w stronę ściany. Uśmiech zniknął z jego ust. Zdawało się, że jego wzrok przebija się przez ścianę, skupiając na krzątającej się po drugiej stronie Karan. A w tym spojrzeniu czaił się mrok.
 — Twoja matka to niesamowita kobieta — stwierdził Nezumi. Choć jego głos był tak niski, że równie dobrze mógłby być zwykłym szeptem, zdecydowanie było w nim słychać podziw. — Jest jak Wielka Matka. Nie wiedziałem, że był ktoś taki w No.6. A ona tu jest — i była przez cały czas.
 — ...Racja.
Ludzka dusza nigdy nie mogłaby mieć jednej barwy. Przybrawszy raz inny kolor, po jakimś czasie wróciłaby do swej prawdziwej barwy, próbując żyć lojalnie wobec siebie. Wznosząc tym samym wszystkie swe kolory do świata wokół siebie.
Tak można by określić naturę nadziei. 
Do jakiego stopnia człowiek mógłby zaufać własnej przyszłości, ludziom w swoim życiu, nadziei? Shion musiał w końcu zadać sobie to pytanie. Wiedział, że Nezumiego też czekało szukanie na nie odpowiedzi.
,,Nezumi, da się całkowicie uwierzyć w ludzi? Nie brzydzić się nimi, nie zniżać się do nich, nie krzywdzić, ale uwierzyć?''
,,Moglibyśmy?''
Zapach kawy wypełnił salon.
 — Ale najpierw potrzebne ci porządne śniadanie — najlepszy chleb i najlepsza kawa. Odpocznij sobie dzisiaj i staraj się o niczym nie myśleć. Energia twojej matki to dla nas, młodych, chyba jednak trochę za dużo.
 — Coś niepozorny dziś jesteś.
 — To ,,cudze'' terytorium. Lepiej będę uważał na słowa — odpowiedział lekko Nezumi. — No i prawdę mówiąc, jestem trochę zmęczony. Nie mam absolutnie nic przeciwko spaniu, jedzeniu i powrocie do spania. To całkiem niezłe wakacje.
 — No i wieczorem dostaniesz krawaciki.
 — Dokładnie. — Nezumi pstryknął palcami. — Nigdy nie miałem przyjemności spróbowania wypieku w kształcie krawatu. Do tego roboty twojej mamy. Muszą być przepyszne.
 — Zjesz je raz, a na zawsze pozostaniesz na ich łasce. Krawaciki będą straszyć cię w snach.
 — Wyobrażam sobie, że poczuję się jak Jaś i Małgosia po odnalezieniu domku z piernika. To jeden z tych przypadków, w których ,,przyjemność i kłopoty przychodzą, trzymając się za ręce''.
 — Jakieś przysłowie?
 — Właśnie je wymyśliłem. Zapamiętaj je lepiej — oświetli ci ścieżkę twego przeznaczenia.
Nezumi postawił przed nim kubek kawy.
 — Wypij. Mocna i dużo mleka, dokładnie taka, jaką Wasza Wysokość lubi.
 — Co? Nigdy nie piliśmy razem kawy. Skąd wiesz, jaką lubię? 
 — Po prostu wiem. Mówiłem ci już wcześniej — beznadziejnie łatwo cię przejrzeć, a jednocześnie beznadziejnie trudno zrozumieć.
 — To samo można powiedzieć o tobie.
 — Ale ja nie jestem tak trudny jak ty.
 — Nie chcę tego od ciebie słyszeć. Jesteś ostatnią osobą, która może mnie nazywać trudnym.
 — A niby z której strony ja jestem trudny?
 — Gdybym miał wyliczać, ruszylibyśmy się stąd dopiero jutro rano.
 — Heh — prychnął Nezumi. — W takim razie zabawię cię swoją obecnością aż do jutrzejszego ranka, no, opowiadaj.
 — Widzisz, właśnie to mam na myśli. — Shion pociągnął łyk kawy. Jej zapach, gorzki smak i ciepło rozeszły się w jego ustach. Rogaliki na stole były równie pyszne. Tak jak powiedział Nezumi, zdawało mu się, że rozpłynie mu się język.
Smak przesiąkł całe jego ciało i duszę. Kuchni jego matki nie można było pomylić z żadną inną.
 — W jednej chwili jesteś uparty i wściekasz się nagle jak jakieś dziecko, a sekundę później nic cię nie obchodzi. Co minutę zmieniasz zdanie i nastroje. Nie rozumiem, jak ktokolwiek mógłby być trudniejszy od ciebie.
 — Aha, rozumiem. Widzę, że nie masz zamiaru owijać w bawełnę. Teraz moja kolej, Shion...
 — Śmiało. Nic na mnie nie masz.
 — Tylko nieprzyzwoici ludzie rozwodzą się nad tym, jacy to są przyzwoici — odpowiedział szyderczym tonem Nezumi.
 — Czyli twierdzisz, że sam jesteś przyzwoity? — odciął się Shion.
 — Eee, cóż... nie, żebym był tak zupełnie przyzwoity, w końcu zawsze jestem... Cholera, zacząłeś nabierać ciętego języka. — Nezumi wydął usta i zmrużył oczy.
Shion niemal parsknął śmiechem na ten widok.
Wszystko wyglądało wtedy tak pięknie — ta zwyczajna rozmowa, miła atmosfera, nawet wpadające przez okno promienie słońca. 
Moment ten stanowił klejnot uwięziony pomiędzy burzą, która się skończyła, i burzą, która miała dopiero nadejść. Stał się ukochanym wspomnieniem, zostawionym Shionowi przez Nezumiego. 
Nezumi odszedł, a Shion pozostał. Ich powiązane, poplątane ścieżki rozeszły się teraz tak daleko od siebie. 
Kiedy znów mogły się zejść? 
 — Hej, Shion. — Przysunęła się do niego twarz Rikigi. — Podaj mi pomocną dłoń.
 — Pomocną dłoń?
 — Mógłbyś mi powiedzieć... cóż, podać jakieś wskazówki, co do Karan — dyskretnie, oczywiście — jak duże szanse mam u niej jako kandydat na męża. 
 — Co? Ale, cóż... nie jestem pewien, czy mogę...
 — Kiedy ja jestem poważny. Chcę się jej oświadczyć, bo jestem pewien, że mógłbym ją uszczęśliwić. Oczywiście, Karan może prowadzić piekarnię tak długo, jak tylko zechce. Wiem! — zawołał. — Możemy wyremontować cały budynek. Powiększyć sklep, wstawić większą witrynę. Będzie błyszczał. Naprawimy sypialnie i dobudujemy pokoje.
 — Nie wydaje mi się, że mama by tego nie chciała. Jest całkiem usatysfakcjonowana tym, co już mamy.
Rikiga położył dłonie na policzkach.
 — Och, Karan. Cóż za cnotliwa kobieta, tak skromna w potrzebach. Toż to uosobienie bogini! 
 — No nie wiem, jest ciut za pyzata na bokach jak na boginię — wtrącił się Inukashi. — Ale pani Karan jest ładna i o wiele dla ciebie za dobra, staruszku. Dla twojej informacji, wydaje mi się, że problem z kobietami, wokół których zazwyczaj się kręcisz, polega na tym, że one chcą za dużo. Kiedy na ciebie patrzą, widzą pieniądze zamiast twarzy. W każdym razie, staruszku, pani Karan patrzy na ciebie tylko jak na przyjaciela. Prędzej wyjdzie za krzesło, niż za ciebie. Hah, po prostu się poddaj.
 — Takie szczeniaki, jak ty, nie powinny wciskać nosa w sprawy dorosłych.
 — Jasne, jasne. Pan Dorosły może sobie tracić energię na bezsensowne, dorosłe sprawy. Shion, chodźmy pomóc pani Karan. Umieram z głodu.
 — Pewnie.
Usłyszeli za sobą zmartwione westchnienie Rikigi.
Podczas kolacji panowała wesoła atmosfera. Każdy jadł, mówił, i śmiał się do woli.
Było zabawnie — bardzo zabawnie.
,,Gdyby Nezumi tu był...'' — jego serce chwiało się niepewnie. Gdyby Nezumi był z nimi, usiadłby naprzeciw Shiona, chwalił kuchnię Karan i śmiał się chłodno, spoglądając na kłócących się Rikigę i Inukashi. Trzymałby w dłoni z gracją łyżkę czy widelec i uszczęśliwiłby Karan, jedząc wszystko na swoim talerzu. 
,,Nezumi, gdzie jesteś? Co teraz robisz?''
,,Nie widziałem cię już od roku''.
Trzy godziny wcześniej, jego przyjaciele rozeszli się do domów, zagłębiając się w noc. Inukashi, szczęśliwy jak nigdy, niósł plecak po brzegi wypakowany wypiekami. Rikiga zaś wyglądał na pogrążonego w rozpaczy.
 — Mamo — zawołał Shion, sprzątając talerze. Odmierzająca właśnie mąkę Karan, spojrzała jedynie w jego stronę.
 — Słucham?
 — Dlaczego zaprosiłaś dziś Rikigę i Inukashi?
 — Hm? Cóż... bez powodu. Pomyślałam, że byłoby miło raz na jakiś czas zaprosić kogoś na kolację. Byłeś ostatnio tak zajęty, że nie miałeś nawet czasu usiąść i spokojnie zjeść.
 — Więc się o mnie martwiłaś?
Tym razem Karan odwróciła się do syna, kręcąc lekko głową.
 — To nie tak. Po prostu... zauważyłeś, Shion? Nie śmiejesz się już.
 — Eh?
 — Sporo czasu minęło, odkąd ostatnio śmiałeś się na głos jak dzisiaj.
Shion dotknął własnego policzka. Skórę miał twardą i napiętą. Karan wpatrywała się w jego palce.
 — Praca w Komitecie Restrukturyzacyjnym musi być ciężka.
 — Tak. Ale, znaczy, opracowujemy co prawda całkowicie nowy system organizacji z nowymi funkcjami. Zgromadziliśmy w jednym miejscu ludzi o wielu profesjach. To nie tak, że nie byłem przygotowany na radzenie sobie z trudnymi warunkami.
 — Coś nie tak z Yomingiem i jego grupą? — Karan uniosła podbródek. Jej ton i spojrzenie stały się ostrzejsze, jakby rzucała komuś wyzwanie. — Wy dwaj musicie... myśleć zupełnie inaczej. Shion, Yoming coś ci utrudnia?
Shion nie wiedział, jak odpowiedzieć.
 — Wiedziałam — stwierdziła Karan. — Miałam złe przeczucie odkąd dowiedziałam się, że Yominga wybrano do Komitetu. 
 — Dobrze go znasz, mamo?
Cień przeszedł oczy Karan.
 — Myślałam, że go znam. Jest wujkiem Riri i dość często przychodził do piekarni. Powiedział mi, że No.6 zabiło jego żonę i syna. Dzięki niemu dowiedziałam się, jakie naprawdę było miasto. Pomógł mi. To dość inteligentna osoba, musisz się zgodzić.
 — Tak. Jest bystry. Zorganizował ruch oporu. To on zgromadził wszystkich ludzi przeciwnych No.6 i stworzył z nimi organizację. Między innymi dzięki niemu No.6 upadło. To całkowicie normalne, że wybrano go do Komitetu.
 — Normalne? Naprawdę? Shion, naprawdę myślisz, że Yoming nadaje się do Komitetu Restrukturyzacyjnego? Ja... po prostu nie mogę się do tego przekonać.
 — Mamo...
Okna hałasowały. Zdawało się, że wiatr na zewnątrz przybierał na sile. Zabierał ze sobą deszczowe chmury.
Jutro pewnie powitałoby ich błękitne niebo.
 — On nienawidził No.6 z całych sił — Karan mówiła dalej. — I miał powód. Miasto odebrało mu ukochaną rodzinę. Nie miał klapek na oczach, nie to, co reszta z nas. Widział No.6 takim, jakie było, ale tylko dzięki własnej nienawiści. Mimo to, nadal w nim mieszkał.
Karan postawiła za sobą worek mąki.
 — Napędzała go nienawiść i dlatego miał spore szanse na zniszczenie No.6. Ale... nienawiścią nie stworzy niczego nowego. Oto moje zdanie, Shion.
W głosie jego matki dźwięczało nieszczęście, kłujące serce Shiona.
By móc tworzyć, zamiast niszczyć, Yoming musiałby odrzucić albo pokonać swoją nienawiść. Złość nigdy nie mogłaby niczego wskrzesić.
 — Chwilę przed tym, jak w No.6 na dobre zapanował chaos przez tą dziwną chorobę... kiedy to wszystko dopiero się zaczęło... przyszedł do mnie i rozmawialiśmy przez dłuższą chwilę. Powiedział mi wtedy, że ,,stracił we mnie wiarę''.
 — Yoming powiedział, że stracił w ciebie wiarę?
 — Tak. Shion, jest wiele rzeczy, których nie wiem ani nie rozumiem. Nigdy nawet nie chciałam wiedzieć, czy rozumieć. Powinnam się tego wstydzić. Gdybyśmy tylko my dorośli byli odrobinę bystrzejsi, może nawet Safu dałoby się uratować... 
 — Mamo, wróćmy do rozmowy o Yomingu — powiedział Shion silniejszym tonem, jakby chciał uciąć słowa matki. Jego myśli i uczucia do Safu były jak bezdenne morze. Nieważne, ile by nie żałował czy przepraszał, to nigdy by nie wystarczyło. Nieważne, ile dziesiątek tysięcy słów by wymówił, czy ile by się modlił, nigdy nie miałby prawa sobie wybaczyć.
Więc musiał chociaż pamiętać.
Musiał pamiętać Safu i jej ostatnie życzenie aż do chwili, w której wyzionąłby ducha.
Karan zamrugała, po czym kiwnęła lekko głową.
 — Tak, stracił całą wiarę we mnie, bo nie zgadzałam się z nim całkowicie. Próbował zostać bohaterem, człowiekiem, który obalił dyktaturę. Nie wiem już nawet, czy robił to dla zemsty, czy ze złości.... Wydaje mi się, że przejęła go jakiegoś rodzaju — żądza? — zostania kimś, kto zostałby zapamiętany na wieki. Yoming powiedział, że zmiany wymagały ofiar. Odrzucał umierających i mówił, że przecież i tak nic nie można na to poradzić. Według niego śmierć tysiąca ludzi dla uratowania dziesięciu tysięcy nie poszłaby na marne... Ale to nie jest dobry sposób myślenia, prawda? Coś mnie przeraża w zamienianiu ludzkich żyć na liczby. I wydaje mi się, że nikt nie powinien być bohaterem, stojącym na piedestale, zbudowanym z cudzych ofiar.
 — ...Tak.
 — Shion, mógłbyś spróbować walczyć z Yomingiem?
,,Walczyć? Yoming jest kimś, kogo powinienem zaatakować? Jest wrogiem?''
Grupa Yominga wciąż proponowała rozwiązanie chwilowo ustabilizowanego Komitetu Restrukturyzacyjnego i zastąpienie go całkowicie nową organizacją. Jasnym było, że gdyby tylko mieli szansę, przekonaliby do swojego pomysłu wszystkich kluczowych członków Komitetu. Byłoby to oczywiste odejście od podstawy, na której zbudowano Komitet — zasady według której ludzie, reprezentujący wszystkie środowiska, mogliby wymieniać między sobą opinie. Jednak grupa Yominga w ogóle przestała już słuchać opinii i sprzeciwów grupy Shiona, stanowiącej mniejszość.
,,Coś trzeba zrobić. Ja muszę coś zrobić''.
No.6 udowodniło już co się działo, gdy władzę sprawowało kilku, a pozostałych wygnano. Rana w ludzkich umysłach wciąż jeszcze bolała; czemu więc grupa Yominga próbowała obrać tę samą ścieżkę, co rząd No.6?
,,Muszę coś zrobić...''
 — Shion, okropnie schudłeś — spojrzenie i głos Karan znów należały do zmartwionej matki. Czuć w nich było jej miłość — głupią, gorącą, czystą i egoistyczną, kręcącą się tylko wokół szczęścia i dobra własnego dziecka.
 — Powinieneś odejść z Komitetu Restrukturyzacyjnego, jeśli to dla ciebie taki ciężar. Jest tyle innych sposobów na życie. Mówiłeś raz, że chciałbyś pracować z dziećmi. Dlaczego nie poszukasz sobie takiej posady?
 — Nie... — Shion pokręcił powoli głową. — Wciąż mam rzeczy do zrobienia.
 — Ale...
 — Mamo, on powiedział, żebym nie uciekał. Muszę tu zostać, bo mam zadanie do wykonania. Powiedział, że nie mogę się teraz od tego wszystkiego odwrócić. Nie chcę sprzeciwiać się jego słowom.
Karan nie pytała, kim był ,,on''. Wpatrywała się tylko w syna w ciszy.
Wiatr się wzmagał. Okna hałasowały bezustannie.
Karan wypuściła stłumione westchnienie.


==koniec części 2==

==część 3==

3 komentarze:

  1. Fragment z Nezumim jest tak szczery i prawdziwy..., że chyba się załamałam *zakrywa oczy rękami*

    Dzięki za tłumaczenie XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj poczekaj do następnego fragmentu o nezumim, poczekaj tylko... ;-;

      i nie ma za co! >D (właściwie to jest, ale naprawdę miło, że ktoś dziękuje xD)

      Usuń
    2. Według Kuro następny, a mnie własnie ten jest najlepszy.

      Pozdrawiam i dzięki za komentarz ^ ^

      Usuń