((Przepraszam! Miałam wstawić dziś rano, ale zaspałam >A<))
Kontynuacja części 1
— K-Karan...
Rikiga
podniósł się nagle.
— Ach, em... więc, c-czyli nadal masz problemy
z zapomnieniem swojego byłego męża? Powiedzmy, że… em... ty jakby... czekasz aż
wróci, albo... eh.. cz-czy tak czujesz? Czy jednak nie jesteś już... yyy...
przywiązana? G-Gdyby coś miało się stać, eee, pomyślałabyś...
— Jesteś pewien, że mówisz po naszemu,
staruszku? — wciął się Inukashi. — Ślepe szczenięta mówią wyraźniej — Łaciaty
pies, leżący u jego stóp, otworzył nieznacznie ślepia i ziewnął szeroko, a Karan
uśmiechnęła się.
— Nie czekam na niego, Rikiga — odpowiedziała.
— Dla mnie jest już przeszłością. Oczywiście mam nadzieję, że
jeszcze gdzieś żyje, ale...
Na
twarzy Rikigi pojawiła się czysta radość.
— No już bardziej oczywisty być nie możesz —
mruknął pod nosem Inukashi.
— Absolutna racja — odezwał się z entuzjazmem
Rikiga. — Nie możemy wiecznie tkwić w przeszłości. Jeśli już mamy w czymś
tkwić, niech to będzie przyszłość. Jutro jest znacznie ważniejsze niż wczoraj.
— Zgadzam się.
— P-Prawda? Też tak myślisz. Więc... ach,
Karan, czy nie zgodziłabyś się, że... ktoś, z kim możesz żyć w przyszłości,
jest, eh, znacznie ważniejszy niż ci, z którymi żyłaś kiedyś?
— Tak, naturalnie. Dlatego cię dziś
zaprosiłam. Na kolację.
Dźwięk,
który uciekł z ust Rikigi brzmiał jak coś pomiędzy ,,och'' i ,,ach''.
— K-Karan, naprawdę?! Myślałaś o mnie, więc...
Inukashi
pociągnął marynarkę Rikigi.
— Oj, staruszku, staruszku. Wybacz, że
pozbawiam cię marzeń, ale ja jakby też tu jestem. Nie tylko ciebie zaprosiła.
Pamiętaj o tym.
Rikiga
zawył, machając rękami, jakby odganiał muchę.
— Sio, sio! Zapoznaj się z drzwiami i zabierz
ze sobą te brudne kundle. Pewnie sam się wprosiłeś, żeby skorzystać z gotowania
Karan.
— W przeciwieństwie do niektórych, mnie
naprawdę zaproszono. Prawda, pani Karan?
— Tak, oczywiście. I Inukashi, i ty, Rikiga,
jesteście ważnymi towarzyszami Shiona. No i moimi bardzo dobrymi przyjaciółmi.
Dlatego chciałam was zobaczyć. Nie mam za wiele, ale świeżego chleba jest pod
dostatkiem. Mamy też domowe konfitury i gulasz... który dusił się już jakiś
czas. Sekundkę, przygotuję go. Shion, pomógłbyś mi?
— Pewnie.
Karan
otworzyła drzwi kuchni, w której zniknęła sekundę później. Zapach chleba i
gulaszu wypełnił całe pomieszczenie. Dwa wyraziste zapachy sprawiły, że
Inukashi nie mógł przestać węszyć.
— Ja też pomogę! Darmowe posiłki godzą w moją
dumę — zachichotał. — Słyszałeś?
Świeży chleb i gulasz. Same słowa wystarczą, żeby ślina do ust napłynęła, ale zapach...
ach, najlepszy na świecie. Burczy mi w brzuchu jakby jutra nie było. Nie jesteś
głodny, sta... Co jest, staruszku? Gapisz się w przestrzeń. Czemu odleciałeś?
— ...Towarzysze... przyjaciele...
— Eh?
— Karan nazwała mnie towarzyszem.
Przyjacielem. Dla Karan jestem tylko członkiem drużyny, jednym z jej
przyjaciół...
Shion
i Inukashi spojrzeli na siebie. Inukashi
przechylił głowę na bok.
— Hmm. Cóż, ,,zostańmy przyjaciółmi'' to dość
pospolite odrzucenie. Psy byłyby bardziej bezpośrednie, powiedziałyby ci, że
nie znoszą twojego futra, że masz obrzydliwe zęby, ale ludzie lubią chodzić na
około. Hah, serio, staruszku, co ci chodziło po głowie, planowałeś się pani
Karan oświadczyć?
— ...Byłem poważny — odpowiedział ponuro
Rikiga. — Idzie mi coraz lepiej w pracy i mam coraz więcej pieniędzy. Byłem
pewien, że uszczęśliwiłbym Karan.
Po
zniszczeniu No.6, sprzedawcy znaleźli rzeszę nowych klientów, a na
rynek wpłynęły nieznane dotąd towary. Rikiga zaś, korzystając z powstałego
zamieszania, skupywał je po niskich cenach.
Gromadził
dzieła sztuki i rzeźby, urządzenia, obrazy, biżuterię, meble, przyrządy
medyczne, samochody, ubrania, materiały biurowe, nawet zabawki. Kiedy wszystko zaczynało się ustatkowywać, sprzedawał je drogo, zyskując spore sumy. Teraz był już dyrektorem
i właścicielem drukarni oraz wydawnictwa, wypuszczającego tygodniowe magazyny i
gazetę codzienną.
— Cóż, jak na to nie spojrzeć, jesteś
wschodzącą gwiazdą biznesu, Rikiga-san. Plotki mówią, że będzie z ciebie
potężny magnat.
— Tak myślisz, Shion?
— Oczywiście, że tak. Przecież ty i Inukashi nie
wciskaliście mi nigdy fałszywych komplementów, prawda? — Shion
zdjął kurtkę, po czym podwinął rękawy koszuli.
— Mówię ci cały czas, żebyś nie wrzucał mnie
do jednego wora z tym psim dzieciakiem — powiedział ze znużeniem Rikiga. — Ale
dość już o tym. Shion, zaakceptowałeś mnie? Myślisz, że nadaję się na męża
Karan?
— Eh? Och, j-ja nie miałem na myśli... cóż,
eh, nie wydaje mi się, żeby moja matka miała zamiar wyjść kiedyś ponownie za
mąż. Ostatnio opowiadała mi, jaka to zadowolona jest ze swojego życia, i jak to
chciałaby prowadzić piekarnię tak długo, jak tylko będzie mogła.
Rzeczywiście,
Karan niewiele się zmieniła, a przynajmniej z zewnątrz. Wciąż miała swoją małą
piekarnię, ukrytą w kącie Utraconego Miasta; plotkowała z klientami i ugniatała
ciasto od samego rana.
Tak
wyglądała jej rutyna, powtarzana każdego dnia. Nawet w
największym chaosie, Karan wciąż rozpalała w piecu, piekła chleb i wykładała go
na półki sklepowe. Ludzie zaś płakali ze szczęścia przez smak maleńkich
rogalików i babeczek.
— Świat zapadł nam się pod stopami, a one
wciąż smakują tak samo. Nadal jest jeszcze coś, co się nie zmieniło.
Te
słowa należały do pewnego staruszka, stałego klienta. Powtarzał je w kółko z
łzami na policzkach. Shion już wiele razy widział coś takiego.
,,Jest
tu coś, co nigdy się nie zmieni'' — dla ludzi
to więcej niż dostateczny powód do życia.
— Twoja matka to niesamowita kobieta —
powiedział Nezumi z rzadką oznaką podziwu w głosie.
Powiedział
to w dniu, w którym się obudził.
W
dniu, w którym wszystko się skończyło — nie, zaczęło. Shion przywlókł swoje
wymęczone i poturbowane ciało do domu, do Karan. Po krótkim, powitalnym uścisku,
padł na łóżko wraz z Nezumim, by zasnąć jak suseł. Zapadł w sen dość głęboki, by odciąć wszystkie jego
zmysły, a gdy się obudził, było już południe następnego dnia. Słońce świeciło
prosto przez okno, a białemu światłu towarzyszył słaby, czerwony blask.
Nigdzie
nie widział ani śladu Nezumiego. Jeden z koców leżał złożony równo u stóp
łóżka. Shion uderzył w niego pięścią. Nie zauważył nawet jak stłumiony dźwięk
uciekł z jego gardła.
,,Nezumi,
odszedłeś? Tak jak cztery lata temu?''
Cztery
lata temu, w poranek po burzy, Nezumi dokładnie w ten sam sposób zostawił
Shiona. Nie pozostało nic, zupełnie jakby miniona noc była tylko iluzją.
Wtedy
dopiero się poznali. Żaden nie wiedział nic o drugim — ani słowa o przeszłości,
jaka się za nimi ciągnęła, o przyszłości, jaka na nich czekała, ani o
uczuciach, które miały się dopiero obudzić.
Jednak
tym razem było inaczej.
Owszem,
wciąż jeszcze nie wiedzieli o sobie wszystkiego, ani nie mogli się całkowicie
zrozumieć. Pomiędzy nim a Nezumim znajdowała się przepaść, której nie mógłby
wypełnić, choćby próbował całe życie.
,,Wiem,
wiem, wiem. Wiedzieliśmy o tym, a mimo wszystko razem żyliśmy. Nie w przeszłości
czy przyszłości. Razem przeżyliśmy teraźniejszość''.
,,A
teraz znowu odchodzisz bez słowa?''
Shion
potrząsnął gwałtownie głową, gdy jego myśli dotarły do tego punktu.
,,Oczywiście,
że nie''.
,,Spędziliśmy
razem tyle czasu, przeszliśmy razem piekło. Nie zniknąłby bez słowa. Nie znaczę
dla niego tak mało. Poza tym sporo by ryzykował, łażąc z tak poważną raną. Nie
mogę go sobie wyobrazić, robiącego coś tak lekkomyślnego''.
Poczuł
aromat kawy i chleba. To ten zapach go zbudził.
Shion
otworzył drzwi do salonu.
— O, książę wreszcie się obudził? — Nezumi
uśmiechał się z kubkiem kawy w dłoni. — Chociaż co ci mam wypominać, sam
dopiero co wstałem.
Shion
przełknął westchnięcie ulgi, z wielkim trudem zachowując spokój.
— Nezumi. Jak się czujesz?
— Lepiej być nie może. A przynajmniej tak
chciałbym powiedzieć. Dobry sen wszystkiego nie wyleczy. A ty?
— Lepiej być nie może.
Kubek
zakręcił się w dłoni Nezumiego.
— Jesteś pewny siebie na tym swoim domowym
pastwisku. Dobrze, że masz dość energii, żeby zgrywać twardego gościa. Chociaż
mógłbym zasugerować ci prysznic i czyste ubranie, zanim zaczniesz. Chyba nawet
Król Lir po spacerze przez puszczę wyglądałby lepiej niż ty.
Shion
zajrzał w wiszące na ścianie lustro. Jego twarz i włosy pokryte były resztkami
krwi, brudu i zaschłego potu. Koszula rozdarła się w kilku miejscach, a prawy
rękaw wyglądał, jakby miał zaraz odpaść.
,,Ma
rację. Król Lir w najgorszym stanie i tak wyglądałby lepiej ode mnie''.
Jakoś
nagle zachciało mu się śmiać.
— A więc Wasza Wysokość, zamierzacie wziąć
teraz kąpiel? Czy może mam Wam przygotować kubek najlepszej kawy?
— Cóż to za niezwykły honor, otrzymać kawę
zaserwowaną przez ciebie.
— Twoja mama poczęstowała mnie właśnie
przepysznym chlebem — najlepszym, muszę przyznać — i był tak dobry, że
myślałem, że język mi się roztopi. Nalanie ci kawy będzie w porównaniu z tym
dość nieznaczącą usługą.
— Och... mama...
— Jest na nogach od samego rana — Nezumi
wskazał podbródkiem drzwi. Shion słyszał stłumiony hałas za cienką ścianą.
— ...Otworzyła sklep?
— Na to wygląda. Mówi, że umie tylko piec
chleb, więc ma zamiar robić to, co potrafi najlepiej. Nawet w tym chaosie w
piecu ciągle się pali, a drożdżówki ciągle się pieką. Powiedziała nawet, że
wieczorem zrobi dla mnie trochę krawacików.
— Rozumiem... to do niej podobne.
Nezumi
odłożył kubek, spoglądając w stronę ściany. Uśmiech zniknął z jego ust. Zdawało
się, że jego wzrok przebija się przez ścianę, skupiając na krzątającej się po
drugiej stronie Karan. A w tym spojrzeniu czaił się mrok.
— Twoja matka to niesamowita kobieta —
stwierdził Nezumi. Choć jego głos był tak niski, że równie dobrze mógłby być zwykłym
szeptem, zdecydowanie było w nim słychać podziw. — Jest jak Wielka Matka. Nie
wiedziałem, że był ktoś taki w No.6. A ona tu jest — i była przez cały czas.
— ...Racja.
Ludzka
dusza nigdy nie mogłaby mieć jednej barwy. Przybrawszy raz inny kolor, po
jakimś czasie wróciłaby do swej prawdziwej barwy, próbując żyć lojalnie wobec
siebie. Wznosząc tym samym wszystkie swe kolory do świata wokół siebie.
Tak
można by określić naturę nadziei.
Do
jakiego stopnia człowiek mógłby zaufać własnej przyszłości, ludziom w swoim życiu,
nadziei? Shion musiał w końcu zadać sobie to pytanie. Wiedział, że Nezumiego
też czekało szukanie na nie odpowiedzi.
,,Nezumi,
da się całkowicie uwierzyć w ludzi? Nie brzydzić się nimi, nie zniżać się do
nich, nie krzywdzić, ale uwierzyć?''
,,Moglibyśmy?''
Zapach
kawy wypełnił salon.
— Ale najpierw potrzebne ci porządne śniadanie
— najlepszy chleb i najlepsza kawa. Odpocznij sobie dzisiaj i staraj się o
niczym nie myśleć. Energia twojej matki to dla nas, młodych, chyba jednak
trochę za dużo.
— Coś niepozorny dziś jesteś.
— To ,,cudze'' terytorium. Lepiej będę uważał
na słowa — odpowiedział lekko Nezumi. — No i prawdę mówiąc, jestem trochę
zmęczony. Nie mam absolutnie nic przeciwko spaniu, jedzeniu i powrocie do
spania. To całkiem niezłe wakacje.
— No i wieczorem dostaniesz krawaciki.
— Dokładnie. — Nezumi pstryknął palcami. —
Nigdy nie miałem przyjemności spróbowania wypieku w kształcie krawatu. Do tego
roboty twojej mamy. Muszą być przepyszne.
— Zjesz je raz, a na zawsze pozostaniesz na
ich łasce. Krawaciki będą straszyć cię w snach.
— Wyobrażam sobie, że poczuję się jak Jaś i
Małgosia po odnalezieniu domku z piernika. To jeden z tych przypadków, w
których ,,przyjemność i kłopoty przychodzą, trzymając się za ręce''.
— Jakieś przysłowie?
— Właśnie je wymyśliłem. Zapamiętaj je lepiej —
oświetli ci ścieżkę twego przeznaczenia.
Nezumi
postawił przed nim kubek kawy.
— Wypij. Mocna i dużo mleka, dokładnie taka,
jaką Wasza Wysokość lubi.
— Co? Nigdy nie piliśmy razem kawy. Skąd
wiesz, jaką lubię?
— Po prostu wiem. Mówiłem ci już wcześniej —
beznadziejnie łatwo cię przejrzeć, a jednocześnie beznadziejnie trudno
zrozumieć.
— To samo można powiedzieć o tobie.
— Ale ja nie jestem tak trudny jak ty.
— Nie chcę tego od ciebie słyszeć. Jesteś
ostatnią osobą, która może mnie nazywać trudnym.
— A niby z której strony ja jestem trudny?
— Gdybym miał wyliczać, ruszylibyśmy się stąd
dopiero jutro rano.
— Heh — prychnął Nezumi. — W takim razie
zabawię cię swoją obecnością aż do jutrzejszego ranka, no, opowiadaj.
— Widzisz, właśnie to mam na myśli. — Shion
pociągnął łyk kawy. Jej zapach, gorzki smak i ciepło rozeszły się w jego
ustach. Rogaliki na stole były równie pyszne. Tak jak powiedział Nezumi,
zdawało mu się, że rozpłynie mu się język.
Smak
przesiąkł całe jego ciało i duszę. Kuchni jego matki nie można było pomylić z
żadną inną.
— W jednej chwili jesteś uparty i wściekasz
się nagle jak jakieś dziecko, a sekundę później nic cię nie obchodzi. Co minutę
zmieniasz zdanie i nastroje. Nie rozumiem, jak ktokolwiek mógłby być
trudniejszy od ciebie.
— Aha, rozumiem. Widzę, że nie masz zamiaru
owijać w bawełnę. Teraz moja kolej, Shion...
— Śmiało. Nic na mnie nie masz.
— Tylko nieprzyzwoici ludzie rozwodzą się nad
tym, jacy to są przyzwoici — odpowiedział szyderczym tonem Nezumi.
— Czyli twierdzisz, że sam jesteś przyzwoity? —
odciął się Shion.
— Eee, cóż... nie, żebym był tak zupełnie
przyzwoity, w końcu zawsze jestem... Cholera, zacząłeś nabierać ciętego języka.
— Nezumi wydął usta i zmrużył oczy.
Shion
niemal parsknął śmiechem na ten widok.
Wszystko
wyglądało wtedy tak pięknie — ta zwyczajna rozmowa, miła atmosfera, nawet
wpadające przez okno promienie słońca.
Moment
ten stanowił klejnot uwięziony pomiędzy burzą, która się skończyła, i burzą,
która miała dopiero nadejść. Stał się ukochanym wspomnieniem, zostawionym
Shionowi przez Nezumiego.
Nezumi
odszedł, a Shion pozostał. Ich powiązane, poplątane ścieżki rozeszły się teraz
tak daleko od siebie.
Kiedy
znów mogły się zejść?
— Hej, Shion. — Przysunęła się do niego twarz
Rikigi. — Podaj mi pomocną dłoń.
— Pomocną dłoń?
— Mógłbyś mi powiedzieć... cóż, podać jakieś
wskazówki, co do Karan —
dyskretnie, oczywiście — jak duże szanse mam u niej jako kandydat na męża.
— Co? Ale, cóż... nie jestem pewien, czy
mogę...
— Kiedy ja jestem poważny. Chcę się jej
oświadczyć, bo jestem pewien, że mógłbym ją uszczęśliwić. Oczywiście, Karan
może prowadzić piekarnię tak długo, jak tylko zechce. Wiem! — zawołał. — Możemy
wyremontować cały budynek. Powiększyć sklep, wstawić większą witrynę. Będzie
błyszczał. Naprawimy sypialnie i dobudujemy pokoje.
— Nie wydaje mi się, że mama by tego nie
chciała. Jest całkiem usatysfakcjonowana tym, co już mamy.
Rikiga
położył dłonie na policzkach.
— Och, Karan. Cóż za cnotliwa kobieta, tak
skromna w potrzebach. Toż to uosobienie bogini!
— No nie wiem, jest ciut za pyzata na bokach
jak na boginię — wtrącił się Inukashi. — Ale pani Karan jest ładna i o wiele dla
ciebie za dobra, staruszku. Dla twojej informacji, wydaje mi się, że problem z
kobietami, wokół których zazwyczaj się kręcisz, polega na tym, że one chcą za
dużo. Kiedy na ciebie patrzą, widzą pieniądze zamiast twarzy. W każdym
razie, staruszku, pani Karan patrzy na ciebie tylko jak na przyjaciela. Prędzej
wyjdzie za krzesło, niż za ciebie. Hah, po prostu się poddaj.
— Takie szczeniaki, jak ty, nie powinny
wciskać nosa w sprawy dorosłych.
— Jasne, jasne. Pan Dorosły może sobie tracić
energię na bezsensowne, dorosłe sprawy. Shion, chodźmy pomóc pani Karan.
Umieram z głodu.
— Pewnie.
Usłyszeli
za sobą zmartwione westchnienie Rikigi.
Podczas kolacji panowała wesoła atmosfera. Każdy jadł, mówił, i śmiał się do woli.
Było
zabawnie — bardzo zabawnie.
,,Gdyby
Nezumi tu był...'' — jego serce chwiało się
niepewnie. Gdyby Nezumi był z nimi, usiadłby naprzeciw Shiona, chwalił kuchnię
Karan i śmiał się chłodno, spoglądając na kłócących się Rikigę i Inukashi.
Trzymałby w dłoni z gracją łyżkę czy widelec i uszczęśliwiłby Karan, jedząc
wszystko na swoim talerzu.
,,Nezumi,
gdzie jesteś? Co teraz robisz?''
,,Nie
widziałem cię już od roku''.
Trzy
godziny wcześniej, jego przyjaciele rozeszli się do domów, zagłębiając
się w noc. Inukashi, szczęśliwy jak nigdy, niósł plecak po brzegi wypakowany
wypiekami. Rikiga zaś wyglądał na pogrążonego w rozpaczy.
— Mamo — zawołał Shion, sprzątając talerze.
Odmierzająca właśnie mąkę Karan, spojrzała jedynie w jego stronę.
— Słucham?
— Dlaczego zaprosiłaś dziś Rikigę i Inukashi?
— Hm? Cóż... bez powodu. Pomyślałam, że byłoby
miło raz na jakiś czas zaprosić kogoś na kolację. Byłeś ostatnio tak zajęty, że
nie miałeś nawet czasu usiąść i spokojnie zjeść.
— Więc się o mnie martwiłaś?
Tym
razem Karan odwróciła się do syna, kręcąc lekko głową.
— To nie tak. Po prostu... zauważyłeś, Shion?
Nie śmiejesz się już.
— Eh?
— Sporo czasu minęło, odkąd ostatnio śmiałeś
się na głos jak dzisiaj.
Shion
dotknął własnego policzka. Skórę miał twardą i napiętą. Karan wpatrywała się w
jego palce.
— Praca w Komitecie Restrukturyzacyjnym musi
być ciężka.
— Tak. Ale, znaczy, opracowujemy co
prawda całkowicie nowy system organizacji z nowymi funkcjami. Zgromadziliśmy w
jednym miejscu ludzi o wielu profesjach. To nie tak, że nie byłem przygotowany
na radzenie sobie z trudnymi warunkami.
— Coś nie tak z Yomingiem i jego grupą? —
Karan uniosła podbródek. Jej ton i spojrzenie stały się ostrzejsze, jakby
rzucała komuś wyzwanie. — Wy dwaj musicie... myśleć zupełnie inaczej. Shion, Yoming coś ci utrudnia?
Shion
nie wiedział, jak odpowiedzieć.
— Wiedziałam — stwierdziła Karan. — Miałam złe
przeczucie odkąd dowiedziałam się, że Yominga wybrano do Komitetu.
— Dobrze go znasz, mamo?
Cień
przeszedł oczy Karan.
— Myślałam, że go znam. Jest wujkiem Riri i
dość często przychodził do piekarni. Powiedział mi, że No.6 zabiło jego żonę i
syna. Dzięki niemu dowiedziałam się, jakie naprawdę było miasto. Pomógł mi. To
dość inteligentna osoba, musisz się zgodzić.
— Tak. Jest bystry. Zorganizował ruch oporu.
To on zgromadził wszystkich ludzi przeciwnych No.6 i stworzył z nimi
organizację. Między innymi dzięki niemu No.6 upadło. To całkowicie normalne, że
wybrano go do Komitetu.
— Normalne? Naprawdę? Shion, naprawdę myślisz,
że Yoming nadaje się do Komitetu Restrukturyzacyjnego? Ja... po prostu nie mogę
się do tego przekonać.
— Mamo...
Okna
hałasowały. Zdawało się, że wiatr na zewnątrz przybierał na sile. Zabierał ze
sobą deszczowe chmury.
Jutro
pewnie powitałoby ich błękitne niebo.
— On nienawidził No.6 z całych sił — Karan
mówiła dalej. — I miał powód. Miasto odebrało mu ukochaną rodzinę. Nie miał
klapek na oczach, nie to, co reszta z nas. Widział No.6 takim, jakie było, ale
tylko dzięki własnej nienawiści. Mimo to, nadal w nim mieszkał.
Karan
postawiła za sobą worek mąki.
— Napędzała go nienawiść i dlatego miał spore
szanse na zniszczenie No.6. Ale... nienawiścią nie stworzy niczego nowego. Oto
moje zdanie, Shion.
W
głosie jego matki dźwięczało nieszczęście, kłujące serce Shiona.
By
móc tworzyć, zamiast niszczyć, Yoming musiałby odrzucić albo pokonać swoją
nienawiść. Złość nigdy nie mogłaby niczego wskrzesić.
— Chwilę przed tym, jak w No.6 na dobre
zapanował chaos przez tą dziwną chorobę... kiedy to wszystko dopiero się
zaczęło... przyszedł do mnie i rozmawialiśmy przez dłuższą chwilę. Powiedział
mi wtedy, że ,,stracił we mnie wiarę''.
— Yoming powiedział, że stracił w ciebie
wiarę?
— Tak. Shion, jest wiele rzeczy, których nie
wiem ani nie rozumiem. Nigdy nawet nie chciałam wiedzieć, czy rozumieć.
Powinnam się tego wstydzić. Gdybyśmy tylko my dorośli byli odrobinę bystrzejsi,
może nawet Safu dałoby się uratować...
— Mamo, wróćmy do rozmowy o Yomingu —
powiedział Shion silniejszym tonem, jakby chciał uciąć słowa matki. Jego myśli i uczucia do Safu były jak
bezdenne morze. Nieważne, ile by nie żałował czy przepraszał, to nigdy by nie
wystarczyło. Nieważne, ile dziesiątek tysięcy słów by wymówił, czy ile by się
modlił, nigdy nie miałby prawa sobie wybaczyć.
Więc
musiał chociaż pamiętać.
Musiał
pamiętać Safu i jej ostatnie życzenie aż do chwili, w której wyzionąłby ducha.
Karan
zamrugała, po czym kiwnęła lekko głową.
— Tak, stracił całą wiarę we mnie, bo nie
zgadzałam się z nim całkowicie. Próbował zostać bohaterem, człowiekiem, który
obalił dyktaturę. Nie wiem już nawet, czy robił to dla zemsty, czy ze
złości.... Wydaje mi się, że przejęła go jakiegoś rodzaju — żądza? — zostania
kimś, kto zostałby zapamiętany na wieki. Yoming powiedział, że zmiany wymagały
ofiar. Odrzucał umierających i mówił, że przecież i tak nic nie można na to
poradzić. Według niego śmierć tysiąca ludzi dla uratowania dziesięciu tysięcy
nie poszłaby na marne... Ale to nie jest dobry sposób myślenia, prawda? Coś mnie przeraża w zamienianiu ludzkich
żyć na liczby. I wydaje mi się, że nikt nie powinien być bohaterem, stojącym na
piedestale, zbudowanym z cudzych ofiar.
— ...Tak.
— Shion, mógłbyś spróbować walczyć z
Yomingiem?
,,Walczyć?
Yoming jest kimś, kogo powinienem zaatakować? Jest wrogiem?''
Grupa
Yominga wciąż proponowała rozwiązanie chwilowo ustabilizowanego Komitetu Restrukturyzacyjnego
i zastąpienie go całkowicie nową organizacją. Jasnym było, że gdyby tylko mieli
szansę, przekonaliby do swojego pomysłu wszystkich kluczowych członków
Komitetu. Byłoby to oczywiste odejście od podstawy, na której zbudowano Komitet
— zasady według której ludzie, reprezentujący wszystkie środowiska, mogliby
wymieniać między sobą opinie. Jednak grupa Yominga w ogóle przestała już
słuchać opinii i sprzeciwów grupy Shiona, stanowiącej mniejszość.
,,Coś
trzeba zrobić. Ja muszę coś zrobić''.
No.6
udowodniło już co się działo, gdy władzę sprawowało kilku, a pozostałych
wygnano. Rana w ludzkich umysłach wciąż jeszcze bolała; czemu więc grupa
Yominga próbowała obrać tę samą ścieżkę, co rząd No.6?
,,Muszę
coś zrobić...''
— Shion, okropnie schudłeś — spojrzenie i głos
Karan znów należały do zmartwionej matki. Czuć w nich było jej miłość — głupią,
gorącą, czystą i egoistyczną, kręcącą się tylko wokół szczęścia i dobra
własnego dziecka.
— Powinieneś odejść z Komitetu
Restrukturyzacyjnego, jeśli to dla ciebie taki ciężar. Jest tyle innych
sposobów na życie. Mówiłeś raz, że chciałbyś pracować z dziećmi. Dlaczego nie
poszukasz sobie takiej posady?
— Nie... — Shion pokręcił powoli głową. — Wciąż
mam rzeczy do zrobienia.
— Ale...
— Mamo, on powiedział, żebym nie uciekał.
Muszę tu zostać, bo mam zadanie do wykonania. Powiedział, że nie mogę się teraz
od tego wszystkiego odwrócić. Nie chcę sprzeciwiać się jego słowom.
Karan
nie pytała, kim był ,,on''. Wpatrywała się tylko w syna w ciszy.
Wiatr
się wzmagał. Okna hałasowały bezustannie.
Karan
wypuściła stłumione westchnienie.
Fragment z Nezumim jest tak szczery i prawdziwy..., że chyba się załamałam *zakrywa oczy rękami*
OdpowiedzUsuńDzięki za tłumaczenie XD
oj poczekaj do następnego fragmentu o nezumim, poczekaj tylko... ;-;
Usuńi nie ma za co! >D (właściwie to jest, ale naprawdę miło, że ktoś dziękuje xD)
Według Kuro następny, a mnie własnie ten jest najlepszy.
UsuńPozdrawiam i dzięki za komentarz ^ ^