Staram się dodawać nowe posty w niedziele. Staram się.



Zakończono tłumaczenie No.6.


Dziękujemy za wszystkie podziękowania. To był miły rok z hakiem. I późniejszy rok. I chyba jeszcze jeden. Te dwa późniejsze składały się z czytania Waszych komentarzy. I tak dzięki.

(Do pań profesor jeśli przypadkiem odwołam się do tego na maturze: przepraszam, ja naprawdę tłumaczyłam to w gimnazjum. Ale prawdziwa książka istnieje. Obiecuję.)


Wszystkie rozdziały można znaleźć w zakładce ,,No.6''/,,No.6 Beyond''.


Kup powieść i mangę w oryginale, wspomóż panią Asano.


Tłumaczenie: Kuroneko
Korekta: Ayo, Dżun

czwartek, 20 września 2012

Tom VIII: Rozdział 3


((Nice to see you again~ pod poprzednim rozdziałem pobiliśmy rekord na najmniejszą liczbę komentarzy, ale tu coś się w końcu zaczyna się dziać, więc można się pobawić >D))


Rozdział 3

Wstrzymaj się i zaniechaj 
bratobójczej wojny



Bystroumny Odysie, zacny Laertiado!
Wstrzymaj się i zaniechaj bratobójczej wojny!
Mógłbyś Zeusa obrazić: on w pioruny zbrojny!
Homer, Odyseja


Drzwi windy odrobinę się otwarły. Nezumi zawiesił na nich rękę.

„Daj mi siłę. Proszę”. – Modlił się, jednak nie do boga. Modlił się do dziewczyny o przekornym spojrzeniu. – „Safu, daj nam siłę. Jeszcze trochę, tylko odrobinkę...”

Drzwi rozwarły się, jednak nie dość szeroko. Wciąż jeszcze nie mogli uciec. Nezumi słyszał za plecami ciężki oddech.

 – Shion...

Shion podnosił się na nogi. W ciszy wyciągnął ręce przed siebie, a jego palce złapały drzwi. Spojrzeli na siebie. Tsukiyo wystawił pyszczek spod fałd superfibry i zapiszczał głośno.

Pisk!

Nezumi i Shion uznali to za znak, by naprzeć na drzwi całą swoją siłą. Szczelina poszerzyła się na tyle, by jedna osoba mogła się przecisnąć z pewnymi trudnościami.

Winda zachwiała się. Jego stopy przesunęły się niestabilnie.

 – Szybko, wyłaź! – Nezumi wypchnął Shiona przez szparę, zanim sam się przez nią przecisnął. Winda zaskrzypiała irytująco, po chwili jednak skrzypienie zmieniło się w łomot. Winda spadła w dół, jakby czekała, aż ci dwaj z niej wyjdą.

Nezumi zamknął oczy na moment. „Jestem ci wdzięczny, Safu”. Pot spływał po jego policzkach. Rana na nodze pulsowała. Serce uderzało całą siłą.

Wszystko go bolało.

Zarówno siła fizyczna, jak i psychiczna ucichła, skuliła się, ledwie pozostając w jego ciele. Mógłby paść pod ciężarem przytłaczającego go bólu, jednak to właśnie ten ból, był dowodem, że żył. Jeszcze żył.
Otworzył oczy i rozejrzał się wokoło.

Korytarz był mokry, a ziemi leżało roztrzaskane szkło i dwóch martwych mężczyzn. Czarnowłosy żołnierz i Rashi wyglądali dokładnie tak samo, jak w chwili, gdy Shion i Nezumi ich opuścili.

Jeden leżał na ziemi umazanej krwią, drugi zaś spoczął tuż pod ścianą. Bariery zniknęły. Spryskiwacze były wyłączone. Nigdzie nie było ani śladu ludzkiej obecności.

Nic. Słychać było jedynie oddechy Nezumiego i Shiona, niemal zbyt głośne.

Bum. Coś eksplodowało. Odwrócił się, by ujrzeć dym wydobywający się z pokoju na końcu korytarza. Było to pomieszczenie, do którego wpadli po zniszczeniu otworu wentylacyjnego. Płomienie szybko wylały się za próg.

Wszystko płonęło.

Podobny dźwięk wybuchu wydobył się z piętra niżej. Słyszał poruszenie i krzyki ludzi.

Systemy komputerowe na każdym piętrze uruchamiały ten sam program, zmuszający je do wybuchu i utonięcia w płomieniach. Niczym lojalna służba, wszystkie urządzenia w Zakładzie Karnym szły sznurem za Matką.

Czyżby maszyny podążały krokami swego pana, pomimo że nie miały duszy? Nie; po prostu zostały tak zaprogramowane. Porażka matki oznaczała śmierć dla wszystkich systemów w Zakładzie Karnym. Skonfigurowano je tak, by wysadziły się w powietrze, gdy tylko sygnały od Matki zostałyby odcięte. Nie było to nic tak swobodnego, jak pozbycie się danych czy wyłączenie z operacji danego urządzenia. Na każdym z nich wymuszano wybuch.

A więc jednak szły do grobu za mistrzem? To było jednak wymuszone samobójstwo. System zakończył wszystko wraz z własnym istnieniem. Niczemu nie pozwolił przetrwać. Czyżby stwórca tego urządzenia podarował mu logikę dyktatora?

Płomienie wylały się na korytarz. Zaatakowała ich fala gorąca. Dym wypełnił powietrze. Nie działało już żadne urządzenie wentylacyjne. Ani te służące do odprowadzania dymu, ani te do oczyszczania powietrza. System potrafiący tak łatwo pozbywać się wszelkich niechcianych stworzeń, stał się bezużyteczny.

 – Shion, na dół. Musimy uciec schodami.

Zbiegli po schodach. Uderzało ich gorące powietrze. Personel krzyczał i rozbiegał się w popłochu.

 – Ogień! Pali się!

 – Nie, to eksplozja! W pewnej chwili  niczego się już nie dało kontrolować! Och, co za bałagan!
 – A niech to, moja ręka! Pomocy! Wezwijcie lekarza!

 – Musimy uciec, szybko!

 – Co się dzieje? Co się stało? Automatyczne drzwi się nie otwierają. Co ze światłami?

 – Pomocy ! Ta osoba krwawi!

 – Ten dym... duszę się.

 – Winda także nie działa. Schody... zostały tylko schody.

Prawdziwe pandemonium. Wszyscy zaczęli napierać na schody; każdy próbował wydostać się przed innymi. Niektórzy poślizgnęli się i upadli pod nogi innych. Kolejni próbowali pomóc przyjaciołom, ale następni przechodzili po nich nie zwracając na leżących uwagi; jedni płakali inni krzyczeli; gdzieś w oddali słychać było, że ktoś starał się ich poinformować o ścieżce ewakuacji. Kobieta pomogła wstać krwawiącemu mężczyźnie; ten zaś odepchnął ową chwiejącą się kobietę i przebiegł po niej. Każdy pokazywał swoją prawdziwą naturę wśród tej tragicznej scenerii.

Powietrzem wstrząsnęła jeszcze głośniejsza eksplozja.

Z całą pewnością musiała wybić gdzieś dziurę, bo dało się czuć powiew. Dym przerzedził się nieco w powietrzu. Nawet jeśli tylko przez moment, wciąż mogli złapać oddech.

Znowu, ten sam dźwięk i słaby ryk tłumu.

Nezumi odwrócił się, by potwierdzić, że dochodził ze skrzydła więziennego. Zamieszanie wybuchło wśród zamkniętych więźniów. Jednak jeśli całe to skrzydło było kontrolowane przez komputer, drzwi cel powinny się teraz otworzyć. Być może słyszał głos wiwatujących więźniów.

A jeśli tak...

Dotarli na trzecie piętro. Płomienie, dym i zamieszanie odznaczały się znacznie mniej niż na czwartym. Niektórzy ludzie łapali oddech na poręczach schodów, odzyskiwali rozsądek i pomagając sobie nawzajem, próbowali uciec z tego piekła.

„Możemy to wytrzymać i uciec?” – pojawiła się nadzieja. Jasny promień światła przebił mrok.
Wszystkie systemy zostały wyłączone. Zakład Karny stał się zwykłym budynkiem, pustą skorupą pozbawioną swej funkcji. Jednak przez więźniów chaos mógł się pogorszyć.

„A jeśli tak się stanie... może będzie to można wykorzystać do ucieczki”. Niewiele już stało im na drodze.

 – Shion, chodźmy. – Nezumi opanował swe przepełnione chęcią serce i złapał nadgarstek Shiona. Jednak on nie miał zamiaru sie ruszyć.

 – Shion! – zawołał natarczywie. – Co jest? Musimy się stąd szybko wydostać.

 – Dlaczego ją zabiłeś? – mruknął Shion, ledwie poruszając ustami. Zabrzmiało to niemal jakby po prostu zaczerpnął powietrza. Nezumi puścił jego dłoń, by napotkać spojrzenie Shiona. Poczuł, jak jego własna krew marźnie. Zamarzał od stóp do głów.

 – Nezumi, odpowiedz mi. Dlaczego zabiłeś Safu? – głos Shiona nie chciał przejść przez gardło, nabierając przez to nienaturalnie mrocznego tonu. Nezumi czuł się, jakby słuchał monotonnej muzyki ze starego głośnika.

 – My... Przyszedłem tutaj, żeby uratować Safu. Uratować ją... a nie zabijać. – Całe ciało Shiona zaczęło się trząść, jednak z jego twarzy nie dawało się odczytać jakichkolwiek emocji. Żadnego niepokoju, gniewu, smutku czy boleści.

 – Shion, spóźniliśmy się. Ona już...

 – Ona żyła. – Mroczny głos Shiona przebił go nagle. Poczuł się, jakby uderzono go w policzek. – Ona żyła i stała tuż przede mną.

 – To była iluzja. Sam powinieneś wiedzieć. To nie była ona. Tylko zwykła iluzja.

 – Nie! Nie! Nie! – krzyknął Shion. – Safu żyła. Żyła i tylko dlatego mogła się przede mną pojawić. Nezumi, nie obchodzi mnie, jaką przybrała formę. Safu żyła.

 – ...Nie obchodzi, hę.

 – Tak. Safu mogła stracić swoje ciało, ale żyła. Żyła i na mnie czekała. Miałem ją uratować. Powinienem był z nią zostać. Mylę się, Nezumi?

„Safu żyła”. Żyła? Naprawdę żyła? Nezumi zacisnął szczęki. Żyła i czekała na Shiona. Czekała, tylko na niego. Żyła jedynie po to, żeby jeszcze raz zobaczyć Shiona. I jej życzenie się spełniło.

„Safu, Shion pokonał wszelkie przeszkody na swojej drodze, by do ciebie przyjść. Mogłaś spotkać się z osobą, którą kochałaś najbardziej. Jednak twoim następnym życzeniem, było zniknięcie z jego oczu. Tak, to ty tego chciałaś”.

„Nie chciałaś, żeby Shion cię zobaczył”.

„Dlatego...”

 – Shion, nie mogliśmy jej uratować. Zdążyła połączyć się z Matką. I... I wybrała śmierć wraz z nią.

 – I to twój argument? Dlatego zabiłeś Safu?

 – To co miałem zrobić?! – krzyknął Nezumi. Jego krew, która powinna być teraz zmrożona, zaczęła gotować się, płynąc przez ciało. – Nie rozumiesz, jak się czuła? Przywołała nas, bo chciała cię zobaczyć. A... a ty nadal nie widzisz, że po prostu chciała się uratować? Nie mówię o ucieczce z Zakładu Karnego. Już wiedziała, że to niemożliwe. Dlatego chciała, żebyś uratował ją chociaż z tej cholernej sytuacji. Byłeś ostatnią osobą, która powinna ją tak zobaczyć. Naprawdę, nie czujesz tego? Rozumiesz, prawda?

Oddech Nezumiego stał się nierówny. Wyraz twarzy Shiona wcale się nie zmienił. Nie ruszył się ani o centymetr. Dym wbijał się w oczy Nezumiego.

„Musimy uciekać. Nie możemy tu stracić więcej czasu”. Jego myśli były jasne, jednak stopy nie mogły się ruszyć. Drżały przed spojrzeniem Shiona.

 – Shion, nie mogę o tym myśleć tak jak ty. Spóźniliśmy się. Safu już nie żyła. – To były jego prawdziwe myśli. – Odwracasz się od rzeczywistości. Nie dałoby się oddzielić jej od Matki. Sama nawet to powiedziała: nie miała ciała, a jednak ją uwięziono. Powiedziała, że ją to boli, że chciała, żebyś ją uwolnił. Chciała, żebyś uwolnił ją z tej klatki, od tego upokorzenia.

Nie mylił się. To Shion źle myślał. Nie był w stanie zaakceptować utraty Safu. Próbował odwrócić wzrok od prawdy.

 – Wykorzystałeś ją. – Niski, niski szept. Nezumi go nie dosłyszał.

 – Co?

 – Wykorzystałeś Safu do zniszczenia Matki. Mylę się? – Oczy Shiona poruszyły się powoli z prawej na lewą. Tsukiyo wyjrzał na chwilę spod superfibry, po czym znów sie schował.

 – Zniszczenie Zakładu Karnego od samego początku było twoim celem. Nigdy nie miałeś zamiaru ratować Safu, chciałeś tylko zniszczyć Zakład Karny i użyć go, jako bramy do zniszczenia No.6. Cały czas czekałeś na taką szansę. Dlatego nie wahałeś się co do zniszczenia matki. W ogóle się nie zawahałeś. Użyłeś jej dla własnych celów. Poświęciłeś ją.

Nezumi wpatrywał się w Shiona. „Wykorzystałem ją? W ogóle się nie wahałem? Poświęciłem ją? Shion, naprawdę tak myślisz?”

„Ale czy on się myli?”
Usłyszał pytający go głos. Nie należał do Shiona. To był jego własny. „Nie wykorzystałeś jej? Nie poświęciłeś jej? Nie postawiłeś własnych życzeń ponad cudzym życiem?”

„Nie zrobiłeś tego? Nie zrobiłeś tego? Nie zrobiłeś tego?”

Ryk.

Grupka ludzi w ciemnozielonych koszulkach zbiegła z krzykiem ze schodów. Byli więźniami. Ich głośne okrzyki radości uderzały ściany wokoło i odbijały się.

Ryk. Ryk. Uciekać. Uciekać.

 – Stać! Powiedziałem stać! – Rozkazy Urzędnika Ministerstwa Bezpieczeństwa pochłonął zgiełk. Nagle rozbrzmiał strzał. Mężczyzna, próbujący wyprzedzić Nezumiego, zachwiał się w tył i padł na podłogę korytarza. Strzał trafił go w głowę.

 – Stać! Stać albo będę strzelać!

 – Uciekać! Trzeba się stąd wydostać! – krzyczeli więźniowie. – Nie stawajcie! Uciekać! Szybko, zwijajmy się stąd!

Wszyscy więźniowie mieli przekrwione oczy. Niektórym piana płynęła z ust. Każdy z nich, biegnąc, ryczał jak bestia.

Zostanie więźniem Zakładu Karnego oznaczało śmierć. Winny czy nie, niezależnie od rangi popełnionej zbrodni, gdy tylko trafiało się do więzienia, stawało się w kolejce do egzekucji.

„I tak zostaniemy zabici, więc czemu nie chwycić się tego cudu? Trafimy szansę jedną na milion i będziemy wolni”.


„Do zewnętrznego świata. Do zewnętrznego świata. Biec w stronę światła”.

Strzały. Rozbryzgi krwi. Białowłosy więzień wypadł za poręcz. Strzały, eksplozje, dym, ogień.

 – Shion, tu jest niebezpiecznie! – Nezumi złapał ramię Shiona i szarpnął je. Nie spotkał żadnego oporu. Shion zachwiał się i uderzył barkiem o ścianę. Osunął się na ziemię, wciąż się opierając.

 – Nezumi... przepraszam. – Skomlenie wylało się z jego suchych ust. – Przepraszam. Ja... ja... – Shion ukrył twarz w dłoniach i wziął kilka głębokich oddechów.

 – Wiem – powiedział Shion. – Wiem, że nie mieliśmy innego wyboru. Spełniłeś życzenie Safu... Nie mam powodu ani prawa cię obwiniać. To byłem ja... To ja powinienem był to zrobić. To moim zadaniem było uratowanie Safu. Ale nie mogłem. Bałem się... i nie mogłem tego zrobić. Znowu się tobą wysłużyłem, zrzuciłem wszystko na ciebie, wykorzystałem cię do brudnej roboty. Nie chciałem przyjąć do wiadomości mojego tchórzostwa, więc obwiniłem ciebie...

Nezumi spojrzał w dół na śnieżnobiałe włosy Shiona. Pomimo tak spartańskich warunków, nie straciły ani odrobiny swojego blasku. Każdy włosek lśnił elegancko.

 – Wciągnąłem cię w to, a nawet Rikigę–san i Inukashi... a koniec końców... Nezumi, nie przyszliśmy tu, żeby niszczyć. Przyszliśmy na ratunek. Ale...

 – Przyszliśmy tu niszczyć.

Shion uniósł twarz. Była wysmarowana potem i krwią.

 – Masz rację. Miałem tylko jeden cel i było nim zniszczenie Zakładu Karnego. Od samego początku w ogóle nie planowałem ratować Safu.

 – Nezumi...

Nezumi spojrzał w bok. Nie był w stanie znieść wzroku Shiona.

 – Potrzebowałem cię. Wiedziałem, że bez twojej pamięci i oceny sytuacji, nie mógłbym dostać się do Zakładu. Byłeś moim ostatnim i najlepszym asem. Zastanawiałem się przez dłuższy czas, jak mógłbym cię użyć... a oto odpowiedź. Safu była tylko wymówką. Po prostu... wykorzystałem was oboje dla własnych celów.

„Tak, Shion, nie mylisz się. Zdradziłem cię. Cały czas się z tobą bawiłem. Nie wciągnąłeś mnie w to; było dokładnie odwrotnie. Zastawiłem sprytną pułapkę”.

 – Mój plan poskutkował. Spójrz na to całe zamieszanie. Zakład Karny się wali. Shion, ja... ja pokierowałem wszystkim tak, jak było mi wygodnie. Chociaż nie spodziewałem się, że pójdzie tak dobrze. Spisałeś się milion razy lepiej, niż przypuszczałem. Byłeś dla mnie... naprawdę użyteczny.

Shion podniósł się niestabilnie.

 – Nezumi, o czym ty mówisz?

 – Nigdy nie wierzyłem, że Safu mogłaby być bezpieczna. W momencie , w którym ją złapano, jej szanse ucieczki spadły do zera. Shion... uwolnienie Safu nigdy nie miało dla mnie znaczenia. Kiedy umieściłem bombę w Matce, myślałem jedynie o zniszczeniu jej i nawianiu tak szybko, jak tylko się dało. To wszystko.

Płaszcz z superfibry zsunął się z jego szyi i opadł na stopy. Czyżby nieświadomie pochylał głowę? Nezumi schylił się, by podnieść materiał i spojrzał na stojącego przed nim chłopca.

 – Nie proszę cię, żebyś mi wybaczył. To nie jest coś, za co mogę przeprosić i myśleć, że mam spokój.
 – O czym ty mówisz? – powiedział głośno Shion. – Nic nie rozumiem.

„Naprawdę? Naprawdę niczego nie pojmujesz?”


„Jesteś kłamcą, Shion. Wiesz, o czym mówię. Rozumiesz każde słowo. I nigdy mi nie wybaczysz. Stracisz we mnie wiarę i mnie przeklniesz. A może nawet...”

Pisk!

Tsukiyo zaskrzeczał ostro. Nezumi poczuł jak jego kręgosłup się prostuje. Zdawało mu się, że wbijają się w niego niewidzialne strzały. To była chęć mordu.

Odwrócił się. Stał tam celujący w niego mężczyzna. Nie był urzędnikiem Ministerstwa Bezpieczeństwa. Należał do żołnierzy pod rozkazami Rashiego.

Nezumi zauważył go za późno.

 – Shion, w dół! – odepchnął Shiona tak mocno jak mógł. Natychmiast przyszedł impakt. Promień światła zdał się przebić całe jego ciało.

Palił go.

Próbował krzyczeć.

„Uciekaj, Shion. Szybko!” – myślał, ale nie słyszał swojego głosu. Gdzieś – gdzieś w jego ciele, coś płonęło. Było gorące.

 – Nezumi!

Widział, jak Shion wytrzeszcza oczy. Widział czysto jego otwierające się w krzyku usta, jego zbliżającą się dłoń, kształt jego palców. Obraz był tak czysty, że zdawał się być wręcz nierealny.

Wyraźna scena zachwiała się, zamykając w mroku.

Wszystkie kolory wyblakły.


***


Ciche piśnięcie.

Czarny pies padł na ziemię. Jego kończyny trzęsły się, gdy z pyska wylewała się piana. Urzędnik Ministerstwa podniósł się, trzymając swoją broń. Pies przestał się w po chwili ruszać. Pomimo swojej agresywnej natury, kochał drzemać na słońcu. Często wylegiwał się w ciepłych promieniach, prawie tak jak teraz, wyciągając nogi za siebie. Miał problemy z temperamentem, ale był lojalny Inukashi.

„Przepraszam”.

Inukashi spojrzał na psa i przeprosił go szczerze w sercu. „Przepraszam, że musiałeś przez to przejść. Wybacz mi”.

Widział lufę broni. Widział zapadnięte policzki mężczyzny o chudej twarzy, który ją trzymał. Nie zatrzymał się. Moment wahania, moment zastanowień mógł kosztować go życie. Gdy zaczął się już ruszać, nie mógł przestać. Stojąc twarzą w twarz z wrogiem, nie miał prawa stchórzyć.

Wycelował broń i wystrzelił ślepo w furii.

„Cholerne dranie! Mordercy! Wszyscy jesteście okrutnymi, brudnymi złodziejami. Oddajcie wszystko, co nam ukradliście. Zdzieraliście z każdego w Zachodnim Bloku przez cały ten czas. Zabijaliście wszystkich po kolei. Wy zimnokrwiści mordercy. Miejcie trochę wstydu. Dokładnie. Bezwstydni, podli ludzie. Cholera”.

W głowie ciskał w nich tyle obelg, ile tylko znał. Nie mógł jednak wymówić ich na głos. Gdyby tylko jego gniew mógł zmienić się w naboje i roztrzaskać tą niebiesko–szarą broń.

„Boże, nie możesz raz na jakiś czas zesłać nam tu cudu? Szybko ci poszło odwrócenie się od Zachodniego Bloku, jak matka porzucająca niemowlę pod śmietnikiem. Nie słyszałeś nigdy o czymś takim jak moralność? To daj mi cud, chociażby tylko po to, żeby się z tego wydostać. Podrzuć nam coś, żebyśmy mogli to przetrwać”.

Jego stopa się poślizgnęła. Stracił balans i wylądował na tyłku. Kule odbiły się blisko jego stóp. Gdyby nie upadł, zostałby trafiony.

„Fiu, ciągle zostało mi jeszcze trochę szczęścia”.

 – Nie ruszać się, brudne szczurzyska. – Urzędnicy Ministerstwa wycelowali w nich bronie. W tym samym momencie rozbrzmiał denerwujący bas.

 – Zaraz się was pozbędziemy.

„Brudne szczurzyska? Nie waż się nawet stawiać mnie na poziomie tych niskich zwierząt”.

Inukashi spróbował pociągnąć za spust, jednak doszło do niego, że skończyła mu się amunicja. Spojrzał na miejsce ukrycia Rikigi.

„Staruszku, co ty tam, do cholery, robisz?” – Barytonowe dudnienie wylewało się z, cokolwiek komicznego, szerokiego końca armatki dźwiękowej. Przygotowania zdawały się być zakończone.

„Co? Nie ma opcji. To wszystko?” Przewiał go mroźny wiatr. „To już koniec? Umrę tutaj? To się nie może dziać. Żartujecie sobie ze mnie. Nezumi, to nie to, co obiecałeś. Całe przedstawienie zostanie zrujnowane jeszcze zanim główni aktorzy wejdą na scenę. Co, do diabła, ja mam teraz zrobić? Zrób coś, cokolwiek, Nezumi!”

Nagle światła zgasły. Rozbrzmiał alarm.

 – Co to? Co się dzieje?

 – Nie wiem. Coś się stało w budynku.

 – Hej! Słyszałeś eksplozję?

 – Eh? Teraz jak o tym wspominasz...

Inukashi czuł wyraźnie niepokój urzędników.

 – Nie widzę! Nic tu nie widzę!

Piskliwe krzyki, niemal wrzaski, rozbrzmiewały w ciemnościach. „Tak samo było ze smrodem. Są naprawdę, naprawdę słabi”. Inukashi uśmiechnął się do siebie.

Ludzie z No.6 byli niewiarygodnie słabi, niemal wzbudzając w nim śmiech politowania, gdy tylko coś przestało iść zgodnie z planem w ich małym, czystym środowisku. Może i nawet żołnierze byli mniej odporni. Jednak urzędnicy Ministerstwa Bezpieczeństwa tchórzyli, jawnie okazując swą delikatność.

„Spójrzcie tylko na siebie. Najpierw zbudowaliście tą swoją morderczą broń ze spokojem na twarzach, a teraz boicie się ciemności. Obrzydliwe”. Inukashi rzucił w nich obelgą, wciąż siedząc na ziemi. Powstrzymał się od skoczenia na nich.

 – Jeszcze nie. Nie spiesz się – powiedział sobie.

Alarm rozbrzmiał jeszcze głośniej. Okropny hałas napierał na jego bębenki.

„Alarm. Powtarzam, alarm”.


„Zagrożone na poziomie piątym”.


„Wszyscy pracownicy mają natychmiast opuścić budynek”.


„Poziom 5. Powtarzam, Poziom 5”.

 – Poziom 5? Co jest, co się dzieje?

 – Nie wiem, ale powinniśmy się ewakuować. Musimy się stąd wynieść, albo będziemy w niebezpieczeństwie.

 – Hej, znowu. Słyszałem to. Coś co chwila eksploduje i to wszędzie. Trzeba stąd zwiewać!

 – Ja... chciałbym, ale jest tak ciemno... dlaczego zapasowe oświetlenie nie działa?

 – Tu sortują śmieci. Naprawdę myślisz, że mieliby zapasowe oświetlenie?

„Teraz!” – Inukashi pchnął maszynę, używając całego swojego ciała jako dźwigni. „Mi nie przeszkadza ciemność. Teraz zobaczycie, jak bardzo się różnimy”.

 – Dranie! – Krzyknął przekładając broń. Uderzył nią o coś. Psy rzuciły się na to. Inukashi zaczął wyrywać wszystkie rurki i kable przyczepione do, jak się okazało, armatki.

„Dranie. Dranie. Robić takie cholerstwo. Stworzyliście potwora, dobrego jedynie w zabijaniu ludzi”.


„Poziom 5. Poziom 5”.


„Nakaz ewakuacji. Nakaz ewakuacji”.

 – Na zewnątrz! Idź na zewnątrz! Tu jest niebezpiecznie!

 – Tak, trzeba uciekać! Mamy się ewakuować!

Inukashi stał, oddychając ciężko. Pot oblewał całe jego ciało. Drżał. Jednak nie mógł przestać. Zazgrzytał zębami. Jego serce biło tak szybko, że trudno mu było złapać oddech.

Padł na kolana, gdy opuściły go siły. Natychmiast pojawiły się przy nim psy. Jeden, o futrze w łaty, pchnął go nosem. Inukashi uczepił się jego włochatego karku i ukrył twarz w miękkiej sierści. Pachniała tak przyjemnie. Znał ten zapach odkąd tylko pamiętał. Nosiła go jego matka, jego rodzeństwo i jego przyjaciele. Był słodszy niż woń jakichkolwiek kwiatów.

Łzy same popłynęły. Spływały jedna za drugą. „Jesteśmy uratowani. Uratowano nas”. Pies zlizał łzy z jego policzków. „Jest ciepły. Och, jaki ciepły. Ja nadal żyję”.

 – To tylko dzięki wam. Dziękuję. Naprawdę dziękuję.

 – Inukashi... – Rikiga wygramolił się przez drzwi pokoju zbiórki odpadów. – Wygląda na to, że uciekli.

 – Rany, staruszku – westchnął długo. – Teraz w dobrego gościa się bawisz? Poszedłeś sobie zakupy zrobić, czy co?

Delikatnie otarł łzy, by Rikiga ich nie zobaczył. Ten wzruszył ramionami i zaśmiał się lekko w ciemnościach.

 – Mówiłem ci, jestem filantropem. I dobrze wychowanym gentlemanem. Nikt bardziej ode mnie nie pasuje do unikania zabijania. Cokolwiek by się nie działo, ja nigdy nie byłbym w stanie rzucić się tak jak ty.

 – Cóż, w takim razie możesz się obrócić i nigdy nie wracać. Jesteś tylko bezużytecznym pijakiem, nawet kiedy nie ma cię w pobliżu. Spowalniałbyś mnie tylko.

 – Nie musisz się od razu wściekać – odpowiedział z lekkością Rikiga. – Ach, ale muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem walki. Gdybym był dziewczyną, poleciałbym na ciebie1. Brawo, brawo.

Inukashi zmarszczył nos na aplauz Rikigi.

 – Już się we mnie bujasz, staruszku? Straszne. Dostaję gęsiej skórki. Ledwo udało mi się wyjść z pola bitwy, jasne? Naprawdę, byłoby świetnie, gdybyś przestał. To złe dla mojego serca. Ostatnim, czego chcę, jest zawał serca.

Rikiga puścił mimo uszu obelgi Inukashi. Okrążył dłonią ucho i nasłuchiwał w skupieniu. Alarm uciął się równie nagle, jak się włączył.

Inukashi również zaczął nasłuchiwać.

Słyszał coś w rodzaju odległego szumu morza czy błyskawicy.

„Co jest? Co to za hałas?”

 – Coś się dzieje w  Zakładzie Karnym – powiedział Rikiga ospałym głosem. – I to nie tylko eksplozje... Słychać jeszcze krzyki. Tak, słyszę je.

Drzwi połączone z Zakładem Karnym wciąż pozostawały otwarte i przez nie właśnie mogli słyszeć, co działo się w środku. Dwie przestrzenie, szczelnie dotąd oddzielone, połączyły się.

 – Hej, Inukashi. Zaczyna się? Czy to już początek? – Jego głos drżał, urywając się. Inukashi nie widział jego twarzy, ale przypuszczał, że Rikiga zarumienił się z ekscytacji. Nawet nie musiał tego widzieć. „Moja twarz też pewnie jest teraz takiego koloru” – pomyślał. – „Ekscytuję się. Nosi mnie”.


„To początek. Nareszcie początek. W końcu początek”.


„Nezumi, Shion, naprawdę to zrobiliście. Nie wiem, do cholery, jak  wam się to udało, ale udało się. Odcięliście alarmy w całym Zakładzie Karnym. Poziom 5. Czy to najwyższe piętro? Jeśli tak... hah, robi się interesująco. Będzie zabawa”.


„To muszą być wystrzały broni w oddali”.

Inukashi nieświadomie oblizywał usta.

„Nezumi, ten cholerny oszust, tym razem nie zakończył na gadaniu. Zrobił, co obiecał”.

 – Myślisz, że teraz Zakład Karny się zawali? – mruknął Rikiga wciąż drżącym głosem.

Nagle światła się włączyły. Zgasły po chwili, a pokój znów pogrążył się w mroku. Drzwi zamknęły się i otworzyły, i próbowały zamknąć się ponownie, jednak stanęły, wysunięte na około dwie trzecie szerokości.

 – Co jest? Ćwiczą taniec? – rzucił słabym żartem Rikiga. Inukashi nawet nie uznał tego za zabawne.

 – Potańcz sobie z drzwiami, staruszku. – Znowu oblizywał usta. „To nie jest taniec. To ostatnie spazmy. Trzęsie się zanim wypuści z siebie życie. Zupełnie jak mój czarny pies, Zakład Karny oddaje się w ręce śmierci”.

– Nie mów mi, że teraz cały budynek się zawali. – Podekscytowanie zaczęło znikać z twarzy Rikigi, a w jego głos wstępowała niepewność.

 – Wszystko będzie w najlepszym porządku, jeśli się zawali – odpowiedział Inukashi. – Gdy tylko to miejsce stanie się kupką gruzów, będę pierwszą osobą, która posadzi tu drzewko na pamiątkę. – „Posadzę jedno dla Getsuyaku, dla mojego psa i dla niezliczonych ludzi, którzy zostali tu zamordowani. Drzewo, które urośnie ogromne i zakwitnie białymi kwiatami”.

 – Wcześniej brzmiałeś szczęśliwie, życząc temu miejscu upadku, staruszku – dodał.

 – Tak tylko mówiłem. Nie przeszkadza mi upadek samego Zakładu Karnego, ale mam problem z budynkiem stającym się kupą gruzów.

 – Dlaczego?

 – Inukashi, pomyśl o tym chwilę. Jeśli budynek się zawali, złoto w podziemiach zostanie pochowane wraz z nim. Będzie cholernie dużo roboty z wydobyciem go stamtąd.

Inukashi spojrzał na Rikigę. Jego twarz wyrażała absolutną szczerość.

 – Staruszku... naprawdę w to uwierzyłeś?

 – W co?

 – W tą historię ze złotem. Naprawdę wierzysz, że jest tam na dole?

Rikiga odwrócił wzrok. Jego gardło się poruszyło.

 – Inukashi, żartujesz sobie teraz? Oczywiście, że tam jest. Moje informacje są godne zaufania. Nie ma miejsca na wątpliwości.

 – Okej, skoro tak mówisz. – Powiedział Inukashi obojętnie. – To kto był tym twoim źródłem? Ann, czy Onn, coś takiego, nie?

 – Sulu, ruda piękność. Usłyszała to bezpośrednio od wysokiego urzędnika No.6, gdy byli razem w łóżku. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. To nie jest niewypał.

 – Tak myślisz?

 – Tak. Możesz tego nie rozumieć, bo jesteś wstrętnym dzieciakiem, który ma do czynienia jedynie z psami. Chodzi o to, że mężczyzna nie potrafi skłamać kobiecie w łóżku. Żonie to co innego, ale nigdy nie kłamią kobietom, które kupują. Nie muszą.

 – Dlatego zdarzy im się wygadać o czymś ściśle tajnym, o czym normalnie nikomu by nie powiedzieli.

 – Dokładnie. A więc jednak rozumiesz.

 – A tej kobiecie, Sulu, możesz ufać?

 – Oczywiście, że mogę. Nawet nie wiesz, jak długo ją wypytywałem, żeby się upewnić, że to prawda. Sulu powiedziała, że na pewno właśnie to słyszała. Ona jest pewna, więc i ja jestem.

 – Jesteście razem, staruszku?

 – Nie twoja sprawa, smarkaczu. To nieodpowiedni temat dla dziecka. Jako szanujący się dorosły, odmawiam odpowiedzi. Bez komentarza.

 – Każde twoje słowo jest nieodpowiednie, staruszku – odciął się Inukashi. – Wszystkie twoje dobre intencje, do teraz już pewnie zżarł alkohol. Jesteś tak nieprzyzwoity, jak to tylko możliwe. Nikt nie chciałby cię w pobliżu swojego dziecka.

 – Wracając do tematu – powiedział niecierpliwie Rikiga. – Co mają moje stosunki z Sulu do tego, o czym rozmawiamy?

 – Nie owijając w bawełnę, powiem jedynie, że między tobą a Nezumim, raczej to Nezumiemu łatwiej byłoby dotrzeć do dziewczyny. Tak, myślę, że dziewięćdziesiąt dziewięć na sto... nie, właściwie cała setka chętniej przespałaby się z Nezumim, niż z tobą. I nie wydaje mi się, żeby Sulu była wyjątkiem.

Rikiga uniósł teatralnie brwi.

 – Inukashi, co ty sugerujesz? Miałeś nie owijać w bawełnę, a to właśnie robisz. Zrób mi przysługę i powiedz, co chcesz powiedzieć.

 – Co chcę powiedzieć, mówisz? Cóż, niewiele tego będzie. Powiedzmy, że ja jestem Sulu, uwielbiam oglądać sztuki i lecę na cholernie przystojnego aktora, zwanego Eve. Gdyby wyszeptał mi coś do ucha tym swoim zniewalającym głosem, co bym zrobiła? Myślę, że nie miałabym nic przeciwko wciśnięciu fałszywej informacji pewnemu podstarzałemu pijakowi, nieważne czy z nim byłam, czy nie. Tak tylko myślę – powiedział od niechcenia Inukashi.

Rikiga przełknął ciężko ślinę. Otworzył usta i zaczął oddychać ciężko jak pies w upalny dzień.

 – Jak... nie... dlaczego Eve miałby kazać Sulu zrobić coś takiego? N–nie ma żadnego powodu...

 – Żeby cię zmanipulować, staruszku. Właściwie, może ja też jestem częścią jego planu. Chciał nas tu zwabić jakimś cholernym złotem. To najprostszy i najefektywniejszy sposób. Brzmi jak coś, o czym by pomyślał, nie sądzisz? Nie da się go pobić, kiedy przychodzi do sprytu. Jest niesamowicie bystry. W sumie chyba nawet jestem pod wrażeniem.

Rikiga stał jakiś czas nieruchomo, pogrążony w milczeniu.

 – Inukashi... Kiedy się połapałeś?

 – Kiedy? Nie wiem. Chyba w momencie, w którym powiedziałeś mi, że masz info od jakiejś laski, Nezumi przyszedł mi na myśl. Hah, to chyba znaczy, że wiem o nim trochę więcej niż ty, co? Chociaż nie ma się czym chwalić.

 – Skoro wiedziałeś, dlaczego przyszedłeś? Dlaczego stawiasz na szali własne życie?

 – Bo dostaniemy złoto.

 – Eh?

 – Właściwie nie mam pojęcia, dlaczego nie leżę teraz cichutko w swoim gnieździe. Naprawdę nie wiem. Po prostu... coś, co nigdy nie miało być zniszczone, upada. Coś, co miało być wieczne i stabilne, właśnie wywraca się do góry nogami. To prawie jak góra złota. I z tym cudem Bóg nie ma nic wspólnego, za to ludzie tak. Naiwny chłopiec i oszust stulecia. Nie dostajesz dreszczy? Bo ja tak. Dlatego ja też mam zamiar coś zrobić. Nie mogę czekać aż ktoś wszystko pozmienia. Chcę się do tego przyłączyć. Chcę myśleć, że mam swoją rolę w zmienianiu świata. Nezumi i Shion podarowali mi taką możliwość. Jakby powiedzieli: „Jak długo masz zamiar tak siedzieć i udawać, że niczego nie widzisz”, i rzucili przede mną przynętę. Przynętę większą niż złoto.

 – A ty wszedłeś w to, wiedząc, że cię oszukują.

 – Chyba można tak powiedzieć.

 – Rozumiem... więc przyłączyłeś się i mnie też oszukałeś. Cóż za okropny dzień dla Wielkiego Pana Rikigi. Dałem się oszukać bandzie bachorów. Zestarzałem się. To naprawdę przygnębiające, że moje życie dotarło już do takiego stadium.
 – Hej, staruszku, nie musisz się tym aż tak martwić. To tylko ja tak zgaduję. Chociaż mam 99% pewność. Zawsze jest możliwość, że Sulu naprawdę się podobasz i podarowała ci trochę niezłych informacji.

 – Naprawdę podobam, hę... niemożliwe. – Rikiga wydał wielkie westchnięcie i opuścił ramiona. Zgodnie ze swoimi słowami, wyglądał teraz jakby postarzał się o sto lat. – To co teraz masz zamiar zrobić? – spojrzał na Inukashi, znowu wydychając powietrze.

 – Ja? Poczekam.

 – Na Eve i Shiona?

 – Tak. Nezumi kazał mi tu czekać. Co innego mogę zrobić?

 – Jak lojalny pies czekający na pana.

 – Bardziej jak lis przyczajony na polną mysz.

 – Którędy wrócą? Tymi na wpół otwartymi drzwiami?

 – Kto wie? Przyszłości to ja nie widzę. Nie wydaje mi się, żeby nawet sam Nezumi ją znał. Lecą po wszystko albo po nic – nie ma mowy, żeby mogli to przewidzieć. W końcu najlepiej, żeby punkt kulminacyjny pozostał tajemnicą. A ty co masz zamiar zrobić, staruszku?

Rikiga znowu westchnął. Jego zgarbione plecy i postura rzeczywiście zdawały się należeć do staruszka, choć Inukashi nie wiedział, czy przypadkiem nie robił tego specjalnie.

 – Zaczekam – odpowiedział. – Jak lojalny pies.

 – Nawet jeśli złoto było kłamstwem? – Inukashi był trochę zaskoczony. Był niemal pewien, że Rikiga odejdzie, gdy tylko dowie się, że złoto było iluzją.

„Zobacz, nawet nie wiesz, co się za chwilę zdarzy. Nie ma opcji, żeby ktoś zgadł, jakie nadchodzi niebezpieczeństwo i kiedy ono nadejdzie”.


„Każdy z odrobiną rozumu wiałby stąd, aż by się kurzyło i wracał do domu. Ale Rikiga nie jest głupi. Może być skłonny do zboczenia ze swej ścieżki, oślepiony przez chciwość, ale posiada rozum potrzebny do przetrwania. Gdyby nie to, nie byłby w stanie wzbogacić się w miejscu takim jak Zachodni Blok”.

Rikiga angażował się tylko w to, co przynosiło mu zyski. Emocje i poczucie obowiązku nie należały do jego kryteriów podjęcia działania – liczyły się tylko potencjalne korzyści. Taka była jego życiowa filozofia i Inukashi się z nią zgadzał. Dlatego go to zaskoczyło.

 – Dlaczego chcesz czekać, staruszku? – zapytał szczerze. Był naprawdę ciekawy.

 – Bo nie mogę się ruszyć.

 – Nie możesz? Nie wygląda mi, żebyś był ranny.

 – Nie mogę oddychać, a serce wali mi jak szalone. Moje nogi i plecy są pogruchotane. Nie mam wyboru jak tylko siedzieć tutaj. Poza tym nie ma żadnego dowodu, że masz stuprocentową rację. Sulu mogła powiedzieć prawdę.

 – Czyli pan Góra Złota siedzi na tyłku tuż pod naszymi stopami.

 – Tak. Wierzyłem w to cały czas. Nie ma mowy, że odejdę stąd z niczym. Jeśli będę musiał, zabiorę z Zakładu Karnego wszystko, co będzie wartościowe. A ty i Eve mi pomożecie. Za darmo. Skargi nie do mnie.

Inukashi wzruszył ramionami i odwrócił się na bok. Nie był przekonany, że Rikiga mówił prawdę. Na co czekał? Po co zostawał? Inukashi nie był nawet pewien, czy sam Rikiga znał odpowiedź. Wiedział jedynie, że zdecydowanie nie było nią walące serce, krótki oddech czy złoto, będące zwykłą iluzją.

„Koniec końców nawet staruszek wierzy, że wrócą”. Inukashi miał zamiar pociągnąć nosem, ale skończył zaciskając usta.

„Coś się zmienia w Zakładzie Karnym. To już prawie czas. Już prawie wracają”.

W ciemnościach Inukashi cicho zacisnął dłoń w pięść.


***


– To jest przepyszne – westchnęła Renka. – Nie miałam pojęcia, że gorąca herbata może smakować tak dobrze.

 – Więcej cukru? Podobno słodka herbata ożywia, kiedy człowiek jest zmęczony. – Karan postawiła cukierniczkę przed Renką. Kupiła ją sobie w prezencie na otwarcie piekarni. Była mała i tania, a jednak Karan miała ją za swoją ulubioną.

Renka potarła kąciki oczu.

 – Karan... dziękuję ci. Tak się cieszę, że tu jesteś. Dziękuję.

 – Och, Renka, nie płacz. – Karan położyła dłoń na jej kolanie i dodała siły do głosu. – Masz Riri. Nie płacz. Bądź silna.

Przyglądająca się matce z troską Riri, złapała mocno kubek obiema rękami. Karan wiedziała, jak ciężko było doprowadzać Renkę do porządku i mówić jej, żeby była silna, gdy tak bardzo przytłaczały ją niepewność i wyczerpanie. „Bądź silna”; „weź się w garść”; „daj z siebie wszystko” – czasami słowa, które powinny dodawać sił, raniły cudzą duszę bardziej niż najbardziej brutalne obelgi.

„To mój limit. Jak niby mam starać się bardziej?”

Karan sama była bliska krzyku. Jakże bezlitosne, płytkie, surowe były te sztuczne słowa. „Wiem. Ale muszę je wymówić”.

 – Renka, masz Riri i dziecko w swoim łonie. Jesteś matką – musisz być silna. Możesz płakać kiedy indziej. Ale teraz nie czas na dopuszczanie uczuć do głosu, prawda? Musisz wziąć się w garść.

Renka zamrugała i przełknęła oddech. Wyprostowała plecy.

 – Tak, masz rację.

 – Dobrze, że rozumiesz. Uważaj następnym razem.

 – Oczywiście.

Spojrzenie Riri majaczyło pomiędzy Karan a jej matką.

 – Ta pani jest mamusi ważna?

Renka delikatnie przysunęła swoją córkę bliżej.

 – Tak, jest moim mentorem życiowym. Chciałabym, żeby nauczyła mnie jeszcze wielu rzeczy.

 – Pani musi być naprawdę stara.

Karan i Renka spojrzały na siebie i naraz wybuchły śmiechem.

 – To niemiłe, Riri – wygłosiła Karan. – Poza tym to nieprawda. Od twojej mamusi jestem tylko... osiem lat starsza. Och, chyba jednak jestem dość stara.

 – Och, Karan! – Renka zaśmiała się i wytarła łzy z oczu. – Nie, Karan, jestem naprawdę wdzięczna. Kto wie, co by się stało, gdybym była teraz sama. Pewnie umierałabym ze zmartwienia.

 – Nie jesteś tak słaba – powiedziała z przekonaniem Karan. – Zebrałabyś w sobie matczyną siłę nawet beze mnie. No i... wiesz, Renka, może to i poprawi sytuację tylko na chwilę, ale czemu by nie zaczekać na Getsuyaku–san trochę dłużej? Czuję, że to za wcześnie, by tracić nadzieję.

Może i rzeczywiście było to chwilowe rozwiązanie, coś odwracającego uwagę od prawdy. Jednak czasami potrzeba było czegoś, co zaślepiało, co ukrywało okrutną prawdę. Jak łyżeczka cukru w gorzkiej herbacie.
Renka odłożyła filiżankę i kiwnęła powoli głową.

 – Tak, tak... masz rację. Jeszcze za wcześnie, żeby tracić nadzieję... masz absolutną rację. Zaczekam na niego jeszcze trochę dłużej. Może wróci jutro.

 – Właśnie. – Karan niemal westchnęła. Dopóki Ranka nie mogła potwierdzić bezpieczeństwa Getsuyaku, musiała czekać na swojego męża, a ojca Riri.

Było jeszcze za wcześnie, by tracić nadzieję. Jednak nadzieja bez kierunku była bolesną rzeczą.

Karan poczuła,b jak Renka łapie jej dłoń. Palce Renki były ciepłe i miękkie.

 – Karan, nie dam się pokonać. Nawet jeśli z jakiegoś powodu... Getsuyaku nie wróci do domu... my dwoje.. nie, troje będziemy żyć dalej. Urodzę dziecko Getsuyaku. Urodzę je i wychowam jak powinnam.
Siła błysnęła w spojrzeniu Renki. Nie było już śladu po jej łzach.

 – Mam ludzi takich jak ty, którzy mnie wspierają, więc nic mi nie będzie. Zrobię co muszę zrobić. W końcu jestem matką.

 – Renka! – Karan otoczyła ramionami chudą szyję Renki. – Jesteś niesamowitą matką. Najlepszą.

„Spójrz na nas, fatum. Spójrz jakie potrafimy być silne. Nie damy się połknąć. Będziemy trzymać się ziemi i żyć dalej. O, fatum, No.6, nie poddamy się; nie damy się zdławić”.

 – Karan, właściwie jest pewna osoba, o którą się martwię. – Ton Renki stał się ociężały.

 – Chodzi o Yominga, prawda?

 – Tak, jest moim bratem... Zastanawiam się, co próbuje zrobić. Mam po prostu dziwne przeczucie, że... przyszedł tu?

 – Tak, przyszedł.

 – Był jakiś inny?

 – Cóż, pomyślmy... zdawał się być czymś bardzo zajęty.

W tym momencie usłyszały krzyk. Dochodził z zewnątrz; sprzed wejścia. Ciągnął za sobą dźwięk upadającego ciała. Karan wstała i pospieszyła do drzwi. Spojrzała przez judasza. Grupa mężczyzn leżała pod lampą uliczną. Pyzata kobieta ściskała w ramionach jednego z nich. Pamiętała ją. Nazywała się Koka i prowadziła tawernę. Młody człowiek w jej rękach wyglądał jak jej drugi syn. Był niesfornym młodzieńcem, dokładnym odzwierciedleniem matki i oddawał się swojej pracy w tawernie, pomagając matce. Raz na jakiś czas wpadał do sklepu Karan. Ostatnim razem wykupił wszystkie maślane rogaliki, śmiejąc się i mówiąc, że jego matka je uwielbia. Karan nie znała jego prawdziwego imienia, pamiętała jednak, że nazywano go „dobry Appa”.

Połowa twarzy Appy pokryta była krwią, on sam zaś leżał bezwładnie w ramionach matki z zamkniętymi oczami. Nawet nie drgnął. Wyglądało, że nie oddychać.

Karan wybiegła na ulicę.

 – Koka, co się stało?

 – Och, Karan! Mój syn... dostali mojego syna.

 – Kto to zrobił?

Jeden z mężczyzn wyrzucił pięść w powietrze. – Armia. Armia do nas strzelała.

Karan poczuła wstrząs, jakby trafiła ją błyskawica. Myślała przez chwilę, że padnie w miejscu, w którym stała. Jednak w rzeczywistości złączyła mocno dłonie i zmusiła nogi do przyspieszenia, trzymając się twardo ziemi.

„Wiedziałam. Wiedziałam. Wiedziałam”.

 – Armia? O czym ty mówisz? Nie ma czegoś takiego jak armia! – zawodziła przez łzy Koka.

 – Nie powinno jej być, ale była. Nie byli ubrani jak urzędnicy Ministerstwa Bezpieczeństwa. Nosili wojskowe mundury. I... ci ludzie, oni... zaczęli do nas strzelać...

 – Zaraz! – powiedziała ostro Karan. – Więcej detali. Poszliście do Ratusza, prawda?

 – Tak. Zebraliśmy się przez Internet. Tylko dlatego wyszliśmy.

 – Zebraliście...

 – Chodziło o tę straszną, tajemniczą chorobę. Wszyscy mieszkańcy umierają, a władze niczego nie robią. No i... burmistrz i reszta tych z góry już się zaszczepili i mają zamiar nas porzucić. Jak moglibyśmy na to pozwolić? Dlatego poszliśmy na Kroplę Księżyca. Powinna pani widzieć ilu tam było ludzi. Jakby zebrało się całe miasto. Byli nawet ci z Chronosa. Zrobił się z tego jeden wielki pochód, zmierzający do Ratusza. Mieliśmy zamiar wejść do środka i zobaczyć się z burmistrzem. O tym było w wiadomość. Pisało w niej, żebyśmy chronili własne życia i dorwali się do tej szczepionki. A to nie wszystko.

Mężczyzna przełknął ślinę i zatrząsł pięścią jeszcze wścieklej.

 – Przez cały czas byliśmy traktowani jak gorsi. Nasze warunki nie były nawet w połowie tak dobre... nie, nawet w jednej dziesiątej tak dobre jak ludzi z Chronosu. Mimo że jesteśmy takimi samymi mieszkańcami. Zapomnieliśmy już o nadziei, że mogłoby być lepiej. Wszyscy myśleliśmy, że nie mamy wyboru, jak tylko to znieść. Ale miałem już tego dosyć. Okropna choroba szaleje dookoła; nie mam zamiaru pozwolić zostawić się z tyłu.

Inny mężczyzna podniósł się na nogi. Krew przeciekała przez tkaninę owiniętą wokół jego czoła.

 – Tak, to prawda! Nam też coś się należy!

 – Jak już zaczniesz, mów do końca – powiedziała Karan. – Więc wszyscy poszliście do Kropli Księżyca. Było pełno ludzi i nagle pojawiła się armia. Mam rację?

 – Tak. Naprawdę, byłem zaskoczony. Nawet czołgi mieli. To były takie dziwne pojazdy w matowo– złotym kolorze. Przynajmniej wydaje mi się, że mogę je nazywać czołgami. Widziałem je po raz pierwszy w życiu... ale jestem całkiem pewien. A tuż przed nimi ustawił się ogromny rząd uzbrojonych żołnierzy... stali, mówiąc: „To ostrzeżenie. Natychmiast opuścić ten teren”. I powtórzyli to kilka razy. „To ostrzeżenie. Natychmiast opuścić ten teren”.

Strach przebiegł oczy mężczyzny.

 – Oczywiście, nie odeszliśmy. Niektórzy próbowali uciec, ale większość krzyczała, prąc naprzód. Więc po prostu... mam na myśli, że nigdy nie spodziewalibyśmy się, że nas zaatakują. Jesteśmy z No.6. I jak mówiłem, tam nie było tylko mieszkańców Utraconego Miasta czy innych dzielnic; nawet ci z Chronosu tam poszli. Elita i ich rodziny. Nigdy nie przypuszczałbym... że miasto użyje wojska przeciwko swoim ludziom.

 – Ale wojsko to zrobiło – powiedziała cicho Karan. O wiele za łatwo pociągnęło za spust wobec mieszkańców.

„Sąd nieposłusznym”.


„Pokuta tym, którzy się nie podporządkują”.

No.6 ukazało się w pełnej krasie. Zrzuciło przebranie, w którym kryło się przez cały czas.

„Śmierć niepokornym”.


„Kara tym, którzy wszczynają rebelię”.

 – Appa był za mną, kiedy go postrzelili, prosto w głowę. Nawet nie krzyknął, po prostu upadł... wszyscy wpadli w panikę i próbowali się stamtąd wydostać. Och, nie uwierzyłaby pani. Odwróciliśmy się niosąc Appę... i biegliśmy tak szybko jak tylko mogliśmy. Aż dotarliśmy tu i tutaj padliśmy...

Koka uniosła twarz ku niebiosom i zaszlochała.

 – Och, mój syn jest zimny! Dlaczego?! Dlaczego to musiało się stać?! Moje dziecko! – jej udręczony lament nie odbijał się echem, pożerany przez nocne niebo.

 – Hej! Wygląda na to, że ludzie znowu zbierają się pod Ratuszem. – Człowiek wpatrujący się w swój mobilny komputer wzniósł wojenny okrzyk. Wszyscy prócz Koki spojrzeli na niego.

 – Wygląda na to, że idzie dwa – nie, trzy razy więcej ludzi. Każdy chce szczepionki. Z tyloma ludźmi, ani Ministerstwo Bezpieczeństwa, ani armia, nie będzie w stanie nic zrobić. Nie mogą po prostu zmasakrować wszystkich mieszkańców. Przyszedł czas, żeby burmistrz wyszedł z Kropli Księżyca, żebyśmy mogli z nim porozmawiać.

 – Wszyscy się zbierają... czy to prawda?

 – Tak. Ludzie znowu tam idą, tym razem wyciągną burmistrza siłą. To nasza ostatnia szansa. Nadszedł czas. O to chodzi. – Jego głos załamał się, a oczy opadły na ekran komputera.

 – Tak, teraz.

 – Idźmy tam jeszcze raz. Nie możemy pozwolić, żeby śmierć Appy poszła na marne. Jeśli teraz się wycofamy, to za co Appa oddał życie?

 – To nie tylko Appa. Mój kuzyn i matka też umarli, od tej choroby. Nie możemy pozwolić ich duszom odejść na marne.

 – Moja młodsza siostra też zmarła. Odeszła tak szybko. Możesz sobie wyobrazić, jaki byłem wściekły? Gdybym tylko miał tę szczepionkę, gdyby miasto się pospieszyło, nie musiałaby umierać.

 – Właśnie, chodźmy.

 – Tak!

Mężczyźni wstali, wszyscy na raz. Spojrzeli po sobie i zaczęli biec. Tylko kobieta i martwy młodzieniec pozostali.

 – Mój syn nie żyje. Odszedł beze mnie – kontynuowała lamentowanie Koka. Jej głos czołgał się przed siebie po ziemi i łapał stopy Karan.

„Wiedziałam. Wiedziałam. Wiedziałam. Ludzie zginęli, a znacznie więcej jeszcze zginie”.

 – Karan – odezwała się zza niej Renka drżącym głosem. – Co się stanie? Zbierają się przez Internet... czy to właśnie mój brat miał zamiar zrobić?

Karan odwróciła się i złapała ramię Renki.

 – Renka, jak mogę się skontaktować z Yomingiem? Jest jakiś sposób?

Renka natychmiast pokręciła głową.

 – Nie. Nie mogę się dodzwonić na jego komórkę ani wysłać e–maila. Myślę, że odmawia kontaktu.

 – Rozumiem...

 – Mamusiu? Proszę pani? – Riri wystawiła rączkę przed siebie i wskazała w dół drogi. Cieniste sylwetki wychodziły ze wszystkich alejek, zbierając się w czarny pochód.

 – Do Ratusza, do Kropli Księżyca!

 – Musimy dostać szczepionkę!

 – Nie mogą po prostu patrzeć jak umieramy!

 – Tak! Tego od nas oczekują?

 – Dalej, wszyscy. Zbierzmy się razem!

Krzyki i kroki zlały się i skotłowały, tworząc ryk. Gdzie w tym mieście leżała uśpiona ta cała energia?

„Boże, wszyscy w tym cholernym mieście są tacy posłuszni i naiwni” – wymamrotał kiedyś Yoming. Nawet nie mieli energii wątpić w rozkazy z góry. – „Nie próbują myśleć. Po prostu idą ścieżką najmniejszego oporu” – wypluł słowa frustracji i pogardy.

Jednak teraz ziemia promieniowała ciepłem ludzi, będąc o krok od wybuchu. Tak wielka energia leżała ukryta w nich wszystkich. No.6 nie powinno było nosić w sobie ani odrobiny niepokoju, niepewności czy troski. Jednak to właśnie stanowiło jego rdzeń. Wszystko, co pływało głęboko pod ziemią, miało właśnie wydostać się na zewnątrz. Prawdziwy cud.

„Może ten świat naprawdę się zmieni. Może... nie. To nie to. To coś innego. Coś złego. Cud oblany krwią i bólem nie jest cudem”.

Yoming przewidział upadek No.6. Oczekiwał zniszczenia Świętego Miasta. Jednak nie mówił ani słowa o stworzeniu. Nie wyraził żadnej wizji świata, który miał powstać na gruzach obecnego, w co celował po obróceniu w pył No.6. Ani słowa.

Karan położyła dłoń na bijącym z zawrotną prędkością sercu.

Płacz boleści Koki pochłaniał zgiełk, rozbijając go na kawałki. Nie docierał do niczyich uszu.

 – Renka, proszę, idźcie z powrotem do sklepu. Zamknij drzwi i zostań z Riri w pokoju na tyłach.

 – A co z panią?

Karan przyklękła przed Riri.

 – Zabiorę Kokę do domu. Niedługo wrócę. Zajmij się matką, kiedy mnie nie będzie, dobrze?

 – Dobrze!

Ucałowała Riri w policzek. Wtedy, na moment, zamknęła oczy. Pod jej powiekami pojawił się uśmiech Shiona. Karan wzięła głęboki oddech nocy i otworzyła oczy.


==Koniec rozdziału 3==


Wykorzystano fragm. Odysei w przekładzie Lucjana Siemieńskiego.
1  Właściwie wątpię, że to zdanie miało tak brzmieć, Rikiga nigdy nie wskazałby tak dokładnie na płeć Inu. Albo po prostu jest święcie przekonany, że Inu to chłopiec. W każdym razie nie używałabym tego jako argumentu do konwersacji o płci Inu. Wybaczcie, nie umiem robić normalnych przypisów @_@

3 komentarze:

  1. aaaaaaaaaaaaaaaaa...!

    Czemu skończyli w tym rozdziale mówić o Shionie i Nezumim, w takim momencie! ;(
    Chyba chcą żeby osoby czytające No.6 zwariowały, ehhh *wali głową w ścianę*. Wiedzą jak zapewnić sobie czytelników..

    Trzymaj się dzielna Tłumaczko, liczymy na Twoją siłę! Ayo i Dżun też życzę powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nufufu, dziękujemy~ a już niewiele nam zostało >D za dwa tygodnie zaczynamy DZIEWIĄTY TOM. Szybko zleciało xD Chciałam pociągnąć tłumaczenie tak chociaż do grudnia z pewnego powodu... no, ale jak pociągniemy tak pociągniemy, toteż dzięki że jesteście z wami >D Tak, do tych cichych co się nie odzywają też mówię, wiem, że tam jesteście, więc bądźcie tak mili i pożegnajcie się chociaż przy ostatnim rozdziale albo epilogu >D

      Usuń
  2. Ta powieść to chyba jedyna rzecz która sprawiała mi przyjemność podczas pobytu w szpitalu. Biedny Rikiga, Iukashi naprawdę mu dowalił, chość przyznaję ten tekst o Eve genialny. Niemogę się już doczekać kontynuacji, dziewczyny trzymajcie się ;)

    OdpowiedzUsuń