Staram się dodawać nowe posty w niedziele. Staram się.



Zakończono tłumaczenie No.6.


Dziękujemy za wszystkie podziękowania. To był miły rok z hakiem. I późniejszy rok. I chyba jeszcze jeden. Te dwa późniejsze składały się z czytania Waszych komentarzy. I tak dzięki.

(Do pań profesor jeśli przypadkiem odwołam się do tego na maturze: przepraszam, ja naprawdę tłumaczyłam to w gimnazjum. Ale prawdziwa książka istnieje. Obiecuję.)


Wszystkie rozdziały można znaleźć w zakładce ,,No.6''/,,No.6 Beyond''.


Kup powieść i mangę w oryginale, wspomóż panią Asano.


Tłumaczenie: Kuroneko
Korekta: Ayo, Dżun

czwartek, 13 września 2012

Tom VIII: Rozdział 2


Rozdział 2

Dosyć!



Dosyć! (...)precz złudzenia, urojone obawy i majaki!...
Życie istnieje! Czyż nie żyłem przed chwilą? (...) Wieczny odpoczynek jej — (...) Rozpoczyna się okres panowania rozsądku i światła... woli... i siły... Teraz zobaczymy!

Dostojewski, Zbrodnia i Kara



Riri spała. Oddychała delikatnie, leżąc na starej sofie na tyłach piekarni.

Spała zwinięta, ze ściśniętymi ustami i zmarszczonymi brwiami; można ją było opisać niemal każdym słowem, poza „spokojna”. Ślady po łzach zaschły na jej twarzy. Pewnie skuliła się ze strachu owinęła się w kocyk, którym przykryła ją Karan.

 – Riri... biedactwo. – Karan wygładziła zmarszczki na kocu. Usta Riri poruszyły się niezauważalnie.

 – Tatusiu... nie idź – wymamrotała przez sen. Jej palce zacisnęły się mocno wokół krańca koca.
Łzy napłynęły Karan do oczu. Jednak szybko je przetarła. Płacz tu nie pomoże. Łzy nigdy niczego dla niej nie rozwiązały; wypłakała wszystkie po zniknięciu Shiona.

Szlochała, szlochała i szlochała. Z całą pewnością w niektórych chwilach to właśnie jej łzy ją wspierały. Czasem płacz pozwalał jej na odświeżenie umysłu i wejście w nowy dzień. Doświadczyła tego już wiele razy. Karan nie miała zamiaru zaprzeczać czy wstydzić się swoich łez.

Jednak tym razem było inaczej.

„Muszę chronić tę małą dziewczynkę. Nie mogę usiąść i zacząć płakać. Muszę stać się silniejsza”.

Karan lekko pogłaskała włosy Riri. Musiała ochronić ją przed każdym niebezpieczeństwem.

„Nie pozwolę jej dłużej się smucić. Nie pozwolę jej cierpieć. Nie mogłam ochronić Shiona; nie mogłam ochronić Safu. Ale właśnie dlatego muszę ochronić Riri wszelkimi środkami”. 


„Nie miałam praktycznie żadnej siły: nie mogłam zmienić świata; nie mogłam odgonić od siebie ciemnych chmur; nie mogłam ochronić tych, których kocham. Jestem słaba, ale nie bezsilna. Wciąż coś jeszcze mogę. Wykorzystam siłę, która mi pozostała. Użyję jej, by rozłożyć ramiona i stać się tarczą dla słabszych i delikatniejszych ode mnie”. 

 – Tatusiu... Tatusiu... boję się.

Karan delikatnie ucałowała Riri w czoło.

 – Riri, już dobrze. Wszystko będzie dobrze.

Rozległo się pukanie.

Ktoś dobijał się do drzwi piekarni w przepraszającym, a jednocześnie pospiesznym tonie. Za każdym razem, gdy słyszała pukanie, serce Karan podsuwało jej myśl o powracającym do domu Shionie.

Przywykła już do przezwyciężania chęci podbiegnięcia do drzwi. Teraz była już dość spokojna, by ostrożnie przysłuchiwać się odgłosom naciskania na podłogę przed wejściem.

Nie działo się tak dlatego, że straciła nadzieję. Jako matka, zawsze musiała mieć nadzieję na powrót syna zakorzenioną głęboko w sercu.

„Jeszcze się spotkacie.” 

Tak brzmiała wiadomość Nezumiego. Ten krótki liścik był sam w sobie nadzieją. Nadzieja oddawała Karan skradzioną trzeźwość umysłu i spokój. Pozwalała jej ochłonąć. Dawała jej coś, w co mogła wierzyć.

„Jeszcze się spotkacie”.

„Tak, to prawda. Na pewno któregoś dnia wrócisz do domu, Shion. Na pewno” – Karan wstała i podeszła do drzwi.

 – Karan, nie ma cię? To ja – powiedział zmęczony męski głos. To był Yoming, starszy brat matki Riri, Renki. Był jedynym wujkiem Riri i jednym z jej nielicznych krewnych.

 – Zaczekaj minutkę, Yoming. Już otwieram. – Przekręciła zamek i otworzyła drzwi. Wysoki mężczyzna wszedł na niestabilnych nogach. Wyglądał na nawet bardziej wykończonego niż brzmiał.

 – Co z Renką? – zapytała zamykając drzwi. Gość zatonął w krześle. Z tego, co odpowiedział, wynikało że Renka wpadła w panikę martwiąc się o męża, który nie wrócił z pracy do domu.

 – Dałem jej środki nasenne i w końcu zasnęła. Płakała i krzyczała... to było okropne. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że mogłaby tak wrzeszczeć. Jest trochę twardsza przez większość czasu.

 – Musi umierać ze zmartwienia.

 – Naturalnie. Nieważne, jak długo czekała, Getsuyaku nie wracał. Nie wsiadł do swojego autobusu, ani do następnego. Po raz pierwszy, odkąd są małżeństwem, dzieje się coś takiego. Pomyślała, że coś mu się pewnie stało. Tylko o tym mogła myśleć. Powiedziałem jej, żeby się uspokoiła, ale w ogóle mnie nie słuchała... szkoda było patrzeć.

 – Ale ktoś by zadzwonił z jego pracy, gdyby coś się stało, prawda? Jeśli nie dostała żadnego telefonu, to...
Yoming pokręcił lekko głową. Cienie pod jego oczami stały się wyraźniejsze, a oczodoły jakby pogłębiły.

 – Nie wiem, gdzie pracuje. Nie mam pojęcia gdzie zadzwonić, ani kogo pytać. Getsuyaku nie powiedział nawet własnej rodzinie, gdzie pracuje.

 – Nie? Nawet Renka nie wie?

 – Dokładnie, powiedziała, że nie ma pojęcia. Pytała wcześniej Getsuyaku, niedługo po ich ślubie, ale nie odpowiedział. Powiedział, że nie robi niczego podejrzanego, ale nie może powiedzieć z polecenia przełożonych. Błagał ją, żeby nie pytała, bo zwolniliby go, gdyby jej powiedział. Renka stwierdziła, że nie miała wtedy żadnego innego wyboru, jak tylko przestać pytać. Jego wypłata nie była jakaś niesamowicie wysoka, ale zarabiał więcej niż przeciętny mieszkaniec Utraconego Miasta, a do tego zawsze oddawał pieniądze żonie. Renka w końcu przestała interesować się miejscem pracy Getsuyaku i przyjęła, że powie jej, kiedy nadejdzie właściwy moment. Miała Riri i drugie dziecko w drodze. Pewnie zastanawiało ją to, ale środki do życia pozostały główną troską. Więc przymknęła na to oko. A rezultatem było... to.

 – Ale co za pracę trzeba ukrywać przed własną rodziną?

 – A jak myślisz? – Yoming spojrzał na Karan. Ostre światło mignęło w jego przekrwionych oczach. Karan przełknęła ślinę. Sekrety, zatajenie, cisza.

 – Zakład Karny. – Gdy tylko te słowa ześlizgnęły się z jej języka, poczuła gorzki smak w ustach. Wiedziała, że jest tylko iluzją, ale był dość gorzki, by nią wstrząsnąć.

 – Tak, też tak myślę. Nie mam dowodów, ale jestem niemal pewien, że tam pracuje. Getsuyaku pracuje w Zakładzie Karnym. Oczywiście, z całą pewnością nie w jakimś ważniejszym departamencie. Ale jeśli chodzi o miejsce, które wymusza milczenie na pracownikach nawet na najniższych szczeblach organizacji... tak, w tym przypadku jest tylko jedna możliwość.

 – Ale... nawet jeśli Getsuyaku–san pracuje w Zakładzie Karnym, zawsze wracał o tej samej porze, prawda?

 – Tak. Wychodził z domu i wracał codziennie o tej samej godzinie, jak w zegarku. Jednak dziś, nieważne ile czekała, nie wrócił. A do tego... – Yoming zawahał się mówić dalej.

 – Coś się stało?

Yoming wyciągnął małą torbę z kieszeni na piersi i wysypał jej zawartość na rękę. Karan wstrzymała oddech.

 – Niemożliwe, złote monety.

Trzy sztuki złota. Jedna równała się mniej więcej półrocznym zarobkom zwykłego mieszkańca Utraconego Miasta. Trzy sztuki złota. To była ogromna suma.

 – Getsuyaku jej je dał.

 – Boże, skąd on wziął tyle pieniędzy?

 – Renka zapytała o to samo. Chociaż znając ją, pewnie bardziej urządziła mu przesłuchanie.

 – A Getsuyaku–san?

 – Nie dał jej jednoznacznej odpowiedzi. Powiedział, że nie zarobił tego na lewo i powtarzał cały czas, że to była jego wypłata. Koniec końców, zostawili to. Po prostu... po wszystkim Renka usłyszała jak powiedział do siebie, że to powinno utrzymać ich przez jakiś czas. Renka powtarza, że Getsuyaku miał na myśli, że nic im nie będzie, kiedy on zniknie. Co do mnie, nie wydaje mi się, żeby to sobie wymyśliła.

 – Getsuyaku–san miał jakieś... przeczucie, że coś mu się stanie?

 – Tak myślę. Renka twierdzi, że zachowywał się dziwnie od kilku dni. Wydawał się być zagubiony i bać się czegoś, a często bywał po prostu oszołomiony i nieobecny jak wczoraj.

 – Wygląda na to, że Riri podejrzewała to samo. Bardzo się martwiła o Getsuyaku–san. – Głos Karan zatrząsł się pod ciężarem jej słów. Jej serce zabiło silnie.

Wielka suma pieniędzy bez konkretnego źródła; wypowiedź przewidująca jego brak powrotu; jego dziwne zachowanie – wszystko pachniało destrukcją. Rozumiała dlaczego Renka była podenerwowana, niezdolna do zniesienia niepewności. Zwłaszcza, że widziała nagłą i tajemniczą śmierć swojego byłego męża na własne oczy.

„Znowu stanie się to samo”.

Ta myśl sprawiła, że wzrósł  jej strach i niepewność. Dom Renki i Getsuyaku był jej małym rajem, do którego dotarła po problemach, przez które przeszła z córką. Odebrać jej to, pozwolić jej znowu to stracić – to zbyt okrutne.

Yoming wstał nagle. Zaczął przechadzać się po małym sklepie. Jego kroki rozbrzmiewały w powietrzu.

 – Są połączone? – jego kroki niemal zagłuszały jego głos, teraz ciche mamrotanie.

 – Hm? Co mówiłeś?

Yoming zatrzymał się nagle. Odwrócił się przodem do Karan. Jego twarz była napięta, jednak zarumienione policzki zdradzały podekscytowanie.

 – Jest jakieś połączenie między sprawą Getsuyaku, a incydentami w No.6? Co o tym myślisz, Karan?

 – Nie, dlaczego, nie ma mowy, żeby...

 – ...to była prawda? Jesteś pewna? – Oczy Yominga błysnęły gorączkowo bladym światłem. W kilka minut jego oblicze całkowicie się zmieniło. A może Yoming po prostu ukazał stronę, którą przedtem ukrywał?

 – Jeśli Getsuyaku nie wrócił do domu, na pewno nie z powodów osobistych. Znasz go; gdyby tak było, definitywnie poinformowałby jakoś rodzinę. Więc jest teraz w sytuacji, w której nie może się z nimi skontaktować, nawet gdyby chciał. Może ma absolutny zakaz komunikacji z kimkolwiek z zewnątrz.

 – Masz na myśli, że jest gdzieś zamknięty?

 – Tak. Ale jeśli tak, Ministerstwo Bezpieczeństwa powiadomiłoby jakoś jego rodzinę. A przynajmniej do teraz tak było. Ale nikt się nie odzywał. Jeśli rzeczywiście pracował w Zakładzie Karnym... może coś dziwnego się tam stało?

Zakład Karny. Prawdopodobnie to tam zabrano Safu, a być może Shion był tam z nią.

 – I to nie tylko Zakład Karny... hej, Karan. Właśnie teraz to miasto, całe No.6, jest pogrążone w naprawdę wielkim bałaganie. Też to czujesz, prawda?

 – Tak – odpowiedziała z wahaniem Karan.

Yoming znowu zaczął spacerować. Puk, puk, puk. Jego kroki rozbrzmiewały jeszcze głośniej, jeszcze bardziej nieustępliwie.

 – Mieszkańcy Świętego Miasta padają jak muchy na prawo i lewo. Władze nijak nie próbują sobie z tym poradzić. Właściwie nie mogą. Nikt nie wie, co zrobić. Coś takiego dzieje się pewnie po raz pierwszy. No.6 było najwspanialszą utopią, nazywaną przez ludzi Świętym Miastem, a teraz – zawala się. Do jutra może już kompletnie zniknąć z powierzchni ziemi.

 – Yoming, zapędzasz się odrobinę. To przecież nie może być....

 – Nie, wiem – przerwał Karan, a uśmiech wstąpił na jego usta. – W tym mieście rozpoczął się strach, strach którego żaden z mieszkańców nigdy wcześniej nie doświadczył. Strach przed utratą życia. Niedługo zamieni się w niezadowolenie z władz miasta. Właściwie, teraz niezadowolenie bucha już chyba ze wszystkich stron. Mieszkańcy przywykli do posłuszeństwa i akceptacji wobec fałszywych zasad, a teraz zaczynają się budzić. Budzą się i dochodzi do nich w jak niesprawiedliwym i zakłamanym świecie żyli. Tak, tak, nareszcie się zbudzili. A teraz niemal umierają z paniki. Bóg wie, czemu nie próbowali obudzić się wcześniej. Nikt nie próbował szukać prawdy.

 – Yoming... – Karan cofnęła się o krok. Yoming zaś zdawał się nie widzieć jej niepokoju. Wyglądał jakby zapomniał zarówno o Getsuyaku, jak i o Rence, swojej młodszej siostrze. Getsuyaku, Renka, Riri i Karan. Ogarnięty napływem emocji, Yoming nie był w stanie przeznaczyć pojedynczej myśli na kogokolwiek wokół niego.

Karan znała ludzi z takimi oczami.

Działo się to dawno, dawno temu, gdy Karan była jeszcze młoda. No.6 jeszcze nie posiadało swoich granic. Ludzie ci byli ponoszeni przez swoje słowa i ideały; ich spojrzenia promieniowały pasją, a głosy płonęły zapałem. Oślepiali innych swoim geniuszem, będąc jednocześnie przerażający. Nigdy nie patrzyli na innych ludzi. Pewnie nie byli już nawet świadomi ich egzystencji. Przemawiali o stworzeniu idealnego miasta w najbliższej przyszłości, a jednak ludzie nigdy nie znajdowali miejsca w ich myślach... to było niepokojące.
Karan stopniowo się od nich oddaliła. Bała się z nimi być. Bała się ich spojrzeń. Ludzie ci zbudowali potem No.6 od fundamentów, a jednak wydawali jej się przerażający, niepokojący i trudni do zrozumienia.
Przerażający, niepokojący...

Mieli podobne spojrzenie. Tamci ludzie dyskutowali o stworzeniu utopijnego miasta. Mężczyzna przed nią mówił o jego destrukcji. Stali po dwóch różnych stronach barykady, a jednak mieli podobne spojrzenie.

 – Karan, oto i nasza sposobność. Jedna szansa na milion wyrwania życia ze Świętego Miasta. Kto by pomyślał, że przyjdzie tak szybko? – zachichotał. – Nawet niebiosa odwróciły się od No.6.

Yoming stanął i zaczął śmiać się na głos. Karan przeszedł dreszcz. Poczuła jak chłód przeszywa jej plecy.

 – Yoming... o czym ty myślisz? Co masz zamiar zrobić?

Oczy Yominga poruszyły się w bok, a jego spojrzenie spoczęło na Karan.

 – Co mam zamiar zrobić? Hmm... cóż, Karan, chyba mogę ci wszystko powiedzieć. W końcu i tak jesteś już jak jeden z nas.

 – Jeden z was...?

 – Jest w tym mieście wielu ludzi jak ja, którym bezlitośnie odebrano rodziny. Ty także do nich należysz, prawda?

Nie miała innego wyboru jak tylko odpowiedzieć: „tak”. Zdecydowanie nagle i bezlitośnie wyrwano jej syna.

 – Nawiązanie ze sobą kontaktu było niemal niemożliwe, bo byliśmy pod ścisłą obserwacją. To niemal cud, że ty i ja możemy rozmawiać ze sobą bez skrępowania, jak teraz. Przypadkiem okazałaś się być sąsiadką i znajomą Renki, a to działało na naszą korzyść. Jednak z tym całym bałaganem, ich ochrona powinna być jeszcze bardziej dziurawa. Władze pewnie mają ręce pełne roboty ze stanem alarmowym. A my spenetrujemy te dziury. Tylko patrz, Karan.

 – Yoming! – odezwała się piskliwie Karan. – Odpowiedz mi. Co masz zamiar zrobić?

 – Cii, nie podnoś głosu – ostrzegł Yoming. – Bądź ostrożna. Nie możemy jeszcze spuścić gardy. Słuchaj uważnie. Mam zamiar użyć niedługo miejskiej sieci do wysłania wiadomości do wszystkich mieszkańców. Powiem im, że władze mają zamiar patrzeć, jak ludzie umierają i nic z tym nie robić. Zamiast zwalczyć jakoś stan alarmowy, zamykają się w Ratuszu, umywają ręce i patrzą, jak ich wyborcy giną. Uderzmy na Kroplę Księżyca. Musimy wyciągnąć burmistrza. Władze mają specjalną szczepionkę, żeby oni mogli przeżyć. Nie możemy na to pozwolić. To właśnie powiem.

 – Czekaj, co za szczepionkę? Ona istnieje?

 – Nie wiem.

 – Nie wiesz... czyli nie istnieje? – zapytała z niedowierzaniem Karan.

 – Nie mamy czasu, żeby się o to martwić. Więc jak, historia jest prawdopodobna?

 – To zbyt niejasne, by próbować coś przewidzieć... Yoming, czy ty planujesz wcisnąć ludziom fałszywą historyjkę, żeby ich podburzyć?

 – Tak – odpowiedział bez wahania Yoming. – Niepokój mieszkańców zdążył już sięgnąć zenitu. To będzie uderzenie prosto w czułe miejsce. Kropla, która przeleje czarę. Karan, pomyśl o tym – większość mieszkańców No.6 zbierze się w pochodzie do Kropli Księżyca z twarzami pomalowanymi gniewem i strachem. Cóż to będzie za widok. Na samą myśl trzęsę się z radości.

 – Nie, przestań. Nie możesz tego zrobić.

 – Nie mogę? Dlaczego nie? Czemu mówisz takie rzeczy?

 – Zginą ludzie. – Karan spojrzała Yomingowi prosto w oczy i przemówiła powoli, jakby przeżuwając każde kolejne słowo. Jej język był okropnie ociężały i powolny. Czuła mrowienie w części głowy. – Wielu ludzi zginie. Yoming, nie mów mi, że nie potrafisz sobie wyobrazić, co się stanie. Co władze zrobią z tłumem ludzi? Nie powinieneś nawet musieć się nad tym zastanawiać; spróbują rozpędzić ich brutalną siłą. No.6, to miasto–państwo, nigdy, przenigdy nie wybacza ludziom rebelii. Spróbują uciszyć każdą pojedynczą osobę choćby i wojskiem... siłą wojskową... Yoming, rozumiesz to, prawda? Umiesz to sobie wyobrazić, co nie?
Yoming spojrzał gdzieś daleko od Karan i westchnął.

 – Ale jeśli dziesiątki tysięcy mieszkańców wkroczą do akcji, nawet władze nie będą mogły sobie z tym poradzić. Tylko armia zniosłaby coś takiego.

 – A co jeśli zmobilizują armię? – Karan podniosła głos.

 – Nie bądź głupia. No.6 nie ma armii. Każdy typ siły wojskowej został zakazany przez Traktat Babiloński.

Yoming zamknął usta. Jego szczęka była zesztywniała i twarda. Karan miała ochotę go wyśmiać.

„No.6, dotrzymywać postanowień traktatu? Jak możesz wciskać kit, w który sam byś nie uwierzył? Zawsze tak łatwo przychodziło ci mówienie rzeczy, w które nie wierzyłeś? Yoming, powiedziałeś mi to raz: to miasto bezlitośnie pożera ludzi. Nie walczyłeś przeciwko tej niesprawiedliwości, nie traktowałeś ludzi jak ludzi? Nie walczyłeś dla ich żyć?”

 – Ludzie zginą – powtórzyła. I zrobiłaby to tyle razy, ile tylko by musiała. – Jeśli cywile zetrą się z armią, wiele... wiele krwi zostanie przelanej. Nie możesz na to pozwolić. Yoming, myśl. Wszyscy ci ludzie, którzy umrą – każdy z nich ma własną rodzinę. Mają ludzi, których kochają. Żyją z rodzinami, jak Riri czy Renka. Nie możesz ich zamordować.

 – Nic nie można na to poradzić. – Mruczenie Yominga ucięło słowa Karan.

 – Co? Co powiedziałeś?

 – Karan, świat niedługo się zmieni. Ludzie zostaną poświęceni, ale nic nie można na to poradzić. Nic się nie zmieni, jeśli będziemy się bać rozlewu krwi.

 – Yoming... czyś ty oszalał?

 – Oszalałem? Oczywiście, że nie. To nie ja jestem szaleńcem; to oni, No.6. Mam własny rozum i się nie boję. Nawet gdybym teraz stracił życie, niczego bym nie żałował. Musiałbym jedynie przyznać jaka była moja rola. Tak, wiem, że nie umrę na próżno. Dla stworzenia nowego świata, zaoferuję życie z wielką chęcią. Stałbym się kamieniem węgielnym pod nowy świat... prawdziwym bohaterem.

„Potrzebujesz ofiary, by zbudować nowy świat? Musisz oferować życia? Świat szukający ofiar będzie taki sam – dokładnie taki sam jak Święte Miasto, które tak desperacko próbujesz zniszczyć. Wcale nie będzie nowy. Nic się nie zmieni”.

Poczuła ciasnotę w piersi. Jej oddech przyspieszył, a słowa wypadały z ust w nieładzie, pragnąc powietrza.
 – Myślisz, że twoja żona... myślisz, że chciałaby, żebyś zginął... żeby ci wszyscy ludzie zginęli?

 – Moja żona... masz rację, wreszcie uda mi się pomścić żonę i syna. Pewnie szaleją z radości.

 – Yoming, twoja żona nie chciałaby zemsty. Jestem pewna, że nie chciałaby, żebyś umierał. Przestań, proszę. Pokój nie przychodzi z zemsty. Nienawiść rodzi jedynie jeszcze większą nienawiść. Musisz żyć dalej.

Spojrzenie Yominga stało się cięższe. W jego oczach narastał gniew.

 – Karan... dlaczego mnie zatrzymujesz? Dlaczego nie jesteś jedną z nas? Dlaczego trzymasz z No.6?

 – Nikt nie powiedział, że tak jest. Ja tylko...

 – Wystarczy. – Yoming podszedł energicznie do drzwi i położył dłoń na klamce. – Karan, jestem zawiedziony. Myślałem, że lepiej będziemy się rozumieć. Szkoda. Straciłem nadzieję, którą w tobie pokładałem.

 – Yoming – zaprotestowała Karan.

 – Kiedy przyjdzie czas, zrozumiesz, że miałem rację. A wtedy będziesz ze mną świętować. Wybaczę ci.

„Mam rację, mam rację. Nie ma mowy, żeby było inaczej”. – Gdy mężczyzna uwierzył całkowicie, że miał rację, że nigdy by... cóż, już się pomylił.

 – Zaopiekuj się dla mnie Riri i Renką. Pewnie nie zobaczę się z nimi przez jakiś czas. – Drzwi się otworzyły. Wiatr wpadł do pomieszczenia. Widziała ciemność. Słońce zdążyło już zajść, a powiewy czołgały się nad ziemią. Ludzka sylwetka zniknęła w wiatrach mroku. Drzwi zamknęły się, pozostawiając tylko zapach nocy.
Karan uklękła na podłogę. Ukryła twarz w dłoniach i zamknęła oczy. Kręciło się jej w głowie. Mdliło ją.

 – Proszę pani – zawołała cieniutkim głosem dziewczynka. Riri usiadła na sofie i spoglądała na Karan. – Co się stało?

 – Riri... nie, to nic, kochanie.

 – Naprawdę? Naprawdę nic się nie stało? – Riri wyciągnęła ręce. Karan objęła ją przez koc. Jej maleńkie ciałko się trzęsło.

 – Już dobrze, dobrze. Nie musisz się o nic martwić. Wszystko będzie dobrze – mruknęła powoli, jakby odśpiewując piosenkę. Drżenie Riri ustało, a jej szybki oddech znów się uspokoił.

 – Tatuś jeszcze nie wrócił.

 – Nie, jeszcze nie. Musi być zajęty w pracy.

 – Proszę pani, pójdę do domu. Muszę zostać z mamusią. Nie mogę zostawić jej biednej samej.

 – Jeju, Riri. – „Yoming, nie widzisz tego? Twoja siostrzenica jest tak mała, tak słaba, a jednak martwi się o swoją matkę. Na swój własny sposób próbuje ochronić tych, którzy są dla niej ważni. Tu jest wiele dzieci takich jak Riri. Nie możemy kazać im cierpieć. Nie możemy zabrać im tych, których kochają. Proszę, nie pozwól nikogo zabić. Nie umieraj, Yoming. Nie pozwól się zabić”.
 – Riri, twoja mamusia już śpi. Daj jej przez chwilę odpocząć. Poczekamy tu trochę i zadzwonimy do twojej mamy, dobrze? A teraz musimy czekać tu na twojego ojca.

 – Tu w piekarni, proszę pani?

 – Tak. Mamy tu chleb – świeży chleb i mleko, i trochę owoców. Wiem! Urządźmy sobie przyjęcie we troje. Kiedy wróci twój ojciec, będzie mógł do nas dołączyć.

 – Przyjęcie? – zamrugała Riri. Słaby rumieniec wstąpił na jej policzki. – Uwielbiam przyjęcia.

 – Prawda? Nie mogę teraz upiec ciasta, ale mam jeszcze trochę babeczek. I zostało kilka czekoladowych ciastek o tam, a i pianki gdzieś chyba były. Riri, mogłabyś je ładnie ułożyć na talerzu?

 – Tak! Zrobię to, chcę układać!

 – Więc zostawiam to tobie. Wszystko ładnie ułożymy i przygotujemy na przyjęcie, i wtedy będziemy mogły zadzwonić po twoją matkę. Renka się ucieszy, prawda?

 – Na pewno się ucieszy! – powiedziała z radością Riri. – Mamusia lubi pani babeczki tak bardzo jak ja... o, Cravat!

 – Hm? Krawaciki? – Karan instynktownie spojrzała na prawie pustą wystawę. Nie sprzedała wszystkiego, po prostu nie była w stanie upiec dość produktów. Jej codzienne zaopatrzenie nie przyjechało. Wszystkie sklepy były pozamykane. Miała tylko resztki mąki, cukru, masła i oleju. Gdyby kontynuowała pieczenie bez uzupełnienia zapasów, skończyłyby się w kilka dni. Karan nie miała innego wyboru, jak tylko zamknąć sklep.

Rozrywał się łańcuch dystrybucji.

 – Riri, nie zrobiłam żadnych krawacików – powiedziała na głos i nagle zrozumiała, że Riri wcale nie mówiła o wypiekach. Chodziło jej o Cravata, małą, brązową myszkę.

 – ...Nie. – wypuściła powietrze Riri. Rozczarowanie malowało się na jej twarzy. – Myślałam, że widziałam Cravata, ale to tylko mi się wydawało.

 – Chciałabyś zobaczyć Cravata, Riri?

 – Tak. Naprawdę lubię tę małą myszkę. Ma takie piękne oczka i jest taki cieplutki, kiedy trzyma się go w dłoni. Bardzo, bardzo go lubię. Proszę pani, gdzie mieszka Cravat?

 – Hmm... Ciekawe gdzie.

 – Pani też nie wie?

 – Niestety nie. Nie mam pojęcia.

 – Och – powiedziała Riri. – Wie pani, naprawdę chciałabym zobaczyć dom Cravata. Czuję, że byłoby w nim dużo zabawy. I pewnie roi się tam od innych myszy, prawda?

 – Hmm, myślę, że masz rację. Czuję, że tak by właśnie było.

„Miejsce i dom Cravata – oto gdzie jest mój syn”.


„Shion, co teraz robisz? Jak się masz? Jesteś z Nezumim? Ty, Nezumi i Safu jesteście cali, prawda? Nie mogę nic dla was zrobić. Wiem, że nie można na mnie polegać, ale nie dosięgnę was już”.

„Żyj, Shion. Proszę, ciesz się swoim życiem. Ceń swoje istnienie, tak samo jak cudze”.

Jeszcze się spotkacie.

„Tak, oczywiście. Nie damy się pokonać. Nieważne co się stanie, znowu się zobaczymy”.

 – Prze pani, pójdę po talerze.

 – Byłoby wspaniale, kochanie. Chciałabym, żebyś przyniosła ten duży, malowany, leży z tyłu szafki. Są do niego jeszcze filiżanki i dzbanuszek. Mogłabyś je znaleźć?

 – Znajdę. Proszę zostawić to mnie! – Riri wspięła się do szafki na lekkich stópkach.

„Cokolwiek się stanie, przetrwamy. Dotrzemy do końca naszych istnień nie jako opiewani bohaterowie, których imiona przetrwają próbę czasu, ale jako ci, którzy żyli zwyczajnie. Będziemy trzymać w rękach nie życie, które nam w nie wciśnięto, ale takie, które sami wybierzemy”.


„To będzie nasze zwycięstwo”.


„Prawda, Shion? Prawda, Nezumi?”


***


– Jak długo jeszcze mamy tu tak siedzieć? – ziewnął Rikiga. Wyciągnął płaską, metalową manierkę z kieszeni kurtki. Zapach alkoholu uderzył nozdrza Inukashi.

 – Śmierdzi! Co ty tam masz? – zapytał marszcząc nos.

 – Chcesz wiedzieć? – twarz Rikigi wygięła się w wulgarnym uśmiechu, gdy potrząsał butelką. Inukashi słyszał pływający w środku płyn.

 – Nawet nie muszę pytać. Śmierdzi tanią gorzałą. Rany, ten smród! Zaraz tu padnę. – Na jego twarzy malowało się obrzydzenie. Nawet nie udawał. Butelka nie była jeszcze otwarta, ale smród przyprawiający go o mdłości już bombardował jego nos.

 – Nie pytaj, skoro wiesz – powiedział Rikiga.

 – Nudziło mi się, okej? – odciął się Inukashi. – Niestety, jedyną osobą, z którą mam szansę teraz rozmawiać, jest stary pijak. Nie da się zacząć konwersacji bez tematu, co nie? I tak ja tu myślę więcej.

 – Masz swoje psy. – Rikiga podniósł głowę spod biurka. Wielki, czarny pies rozłożył się na podłodze. W kącie pokoju spoczywały trzy kolejne, w różnych wygodnych im pozycjach. Małe myszy skuliły się i zasnęły na plecach psa w czarno–białe łaty. Na swój sposób widok ten był całkiem spokojny i miły.

Rikidze jednak niezbyt się to podobało; uniósł brew i warknął.

 – Jak chcesz rozmawiać, masz swoje psy i myszy. Pasują do ciebie.

 – To dla nich ważne, żeby odpocząć. Nie chcę im przeszkadzać.

 – Hah, odezwał się wielki przywódca. Zupełnie jakby ten pokój nie był dość mały i bez psów zajmujących przestrzeń. Jestem człowiekiem; dlaczego mam kulić się w tym maleńkim krześle?

 – Tu chodzi o rangę.

 – Rangę?

 – Znaczy klasę. Mam na myśli, że moje psy mają znacznie wyższy poziom niż chciwy pijak.

 – Mów sobie co chcesz. I tak jesteś na przegranej pozycji i już wyjesz, że przegrasz. – Rikiga wzruszył ramionami i wlał zawartość butelki do ust.

 – Na przegranej pozycji? Staruszku, nie mów mi, że już machasz białą flagą. Powiem ci coś: jeśli doszliśmy tak daleko, tylko po to, żeby przegrać, to znaczy, że... – uciął Inukashi, wyciągając rękę po torebkę spoczywającą na biurku. Rikiga spojrzał na niego przekrwionymi oczami.

 – Co znaczy, jeśli przegramy? Przestań bawić się w tajemnice. A może już zapomniałeś, jak się mówi po ludzku? Ha, ha, ha, Inukashi, z każdym dniem zbliżasz się do zostania psem. Niedługo wyrośnie ci ogon, grube futro i zaczniesz biegać na czterech łapach. Ha, ha, ha!

Inukashi spojrzał na pijanego Rikigę i cmoknął lekko językiem.

 – Zostać psem? Z miłą chęcią. Nie można by sobie życzyć niczego lepszego. Jeśli modły są w stanie zamienić mnie w psa, nie mam nic przeciwko modleniu się do każdego boga, jakiego mi wynajdziesz. – Był niemal poważny.

„Gdyby czekała mnie reinkarnacja, lepiej byłoby wybrać psa czy człowieka? Co mogę odpowiedzieć, jeśli ktoś, a może nawet sam Bóg, zapyta mnie o coś takiego? Pewnie przemyślę to, nie mogąc odnaleźć odpowiedzi”.

Nie mógłby powiedzieć, że ludzie są lepsi czy bardziej przyzwoici niż psy. Inukashi znał zarówno szlachetne psie dusze, jak i głupie serca ludzi. Psy potrzebowały tylko tyle jedzenia, by utrzymać się przy życiu, podczas gdy ludziom nigdy nie było go dosyć. Gdy człowiek napełnił już sobie brzuch, chciał bogactwa. Gdy był już bogaty, chciał jeszcze więcej pieniędzy i władzy.

Czyż psy nie były znacznie inteligentniejsze w osądzie? Wiedziały, kiedy były usatysfakcjonowane, podczas gdy ludzie wciąż chcieli więcej.

Rikiga beknął niegrzecznie.

 – Przynajmniej są inteligentniejsze niż ten staruszek.

 – Co? Coś mówiłeś?

 – Nic. Mówię po psiemu.

 – Hah. To jak to było? Jak przegramy, co nam się stanie?

 – Skończymy jak Getsuyaku.

Dłoń Rikigi zamarzła z na wpół przechyloną butelką. Whiskey wylała się mu z ust i rozlała na podłogę.

 – Zostaniemy zwłokami i nas też będą tak ciągać – kontynuował Inukashi. – A może przeciągną nas po ziemi jeszcze zanim zginiemy. W każdym razie, to nie robi zbyt wielkiej różnicy. Prawda?

 – Prawda – odpowiedział Rikiga. Zakręcił mocno butelkę i wcisnął ją z powrotem do kieszeni. Zdawał się przypominać sobie postrzał Getsuyaku w pierś, a jego wklęsłe policzki zaczęły się trząść.

Rikiga bał się śmierci. Inukashi nie miał serca go wyśmiewać, ani nazywać tchórzem. W końcu on sam również bał się umrzeć. Bał się tego bardziej, niż czegokolwiek innego.

Getsuyaku umarł niemal natychmiast, prawie wcale nie cierpiąc. W tym sensie jego ostatnie chwile były szczęśliwe. Dla Inukashi, po zobaczeniu niezliczonych bolesnych śmierci, śmierć bez bólu była jak prezent od niebios. Skoro i tak miał umrzeć, wolał nie czuć bólu. Jednak jeśli istniała dla niego szansa przetrwania, chciał ją wykorzystać. Jeśli na krańcu jego cierpienia czekała jedynie śmierć, nie chciał go. Jeśli zaś cierpienie oznaczałoby życie, mógłby je znieść. Zniósłby je i żył dalej.

Nie chciał skończyć jak Getsuyaku.

„Nie będę jak Getsuyaku. Nie pozwolę No.6 tak łatwo mnie zabić. Nie mogę się doczekać oglądania jak próbują mnie upolować”.

Otworzył torbę i przyjrzał się jej zawartości. Dwa automatyczne składane karabiny. Kilka granatów i magazynków z amunicją. Wszystko to było przestarzałym, używanym sprzętem.

 – Śmieszne – mruknął pod nosem Inukashi wzdychając. Rikiga tego nie przegapił.

 – Jeśli masz z tym jakiś problem, sam załatw broń – powiedział natychmiast. – Jak myślisz, jak ciężko musiałem się napracować, żeby zdobyć to wszystko? Powiedz mi gdzie w Zachodnim Bloku można kupić najnowsze bronie fotonowe czy elektryczne, albo zdalnie sterowane mikrobomby. Przedstaw mnie swoim sprzedawcom, jeśli masz takie kontakty.

 – Heh, cóż, zdawałoby się, że zdobycie broni byłoby pestką dla wielmożnego pana Rikigi, z jego koneksjami i znajomymi. Łatwo cię przecenić. Cóż za rozczarowanie.

 – Och, nic nie cieszy mnie bardziej niż widok zawiedzionych mną ciebie czy Eve. Mówię ci, niczego więcej ode mnie nie oczekuj. Wolałbym już, żeby wszystkie kobiety na tym świecie się mną znudziły, niż żebyście wy czegoś ode mnie wymagali.

 – Nie musisz się martwić, kobiety i tak już się tobą pewnie znudziły – Inukashi odrzucił lekko słowa Rikigi i zaczął składać karabin.

 – Inukashi.

 – Co?

 – Wiesz jak używać broni?

 – Się zobaczy.

 – Czy ty... cóż, to nawet nie musi być człowiek. Zastrzeliłeś kiedykolwiek psa czy kota, albo chociaż szczura?

 – Mnie postrzelono, u starego rzeźnika. Tak to się kończy jak zwędzasz mięso na prawo i lewo. Wściekł się i zaczął strzelać z karabinu. Prawie przebił mi czoło. Całe szczęście, tylko prawie.

 – Cóż, to szkoda – odpowiedział sarkastycznie Rikiga. – Może kilka dziur przewietrzyłoby ci ten mózg. I w końcu nauczyłbyś się porządnie mówić.

 – Hah, cóż, tobie może i szkoda. Jak widzisz, moja czaszka dalej jest pełna. Za to stary rzeźnik sam pewnie zamienia się w gnijącą górę mięsa pod gruzami.

 – Zginął w Polowaniu?

 – Taa. Wyglądało jakby równo wyrwało mu rękę. Wątpię, że jeszcze sobie tak postrzela.

Rikiga otarł usta wierzchem dłoni i znowu zapytał Inukashi.

 – To jak? Strzeliłeś już kiedyś?

 – Nie.

Źrenice Rikigi zmniejszyły się. Jego niepewność obecna była w błądzącym spojrzeniu.

 – A co z tobą, staruszku? Zbroiła ci coś kiedyś któraś z tych twoich panienek?

 – ...nie mogę powiedzieć, że nie. Ale niestety, jeśli o strzelanie chodzi, ślepa małpa jest ode mnie lepsza.

 – Nie bądź taki skromny.

 – A właściwie to po co Eve kazał nam to przygotować? To pokój od sprzątania. Co on ma zamiar zrobić, z nami i tą bronią tutaj?

Inukashi zerwał się nagle z bronią w dłoni. Wycelował w pierś siedzącego przed nim człowieka i stanął w pełnej gotowości.

 – To jest to, staruszku.

 – Co? H–hej, Inukashi, o co chodzi?

 – Właśnie o to. Nie martw się, nie spudłuję. Odeślę cię na drugą stronę jednym, celnym strzałem.

 – E–ej, idioto, przestań. Powiedziałem przestań! – Rikiga krzyknął i zerwał się na równe nogi. Jego ruch sprawił, że się zachwiał i padł na podłogę.

 – Nie, Inukashi. Oszalałeś? Przestań!

 – Bum! – Inukashi wycelował lufę w sufit i wyszczerzył zęby. – Ups. Ktoś zapomniał naładować.

Rikiga spojrzał na niego, skulił się i zaczerpnął powietrza.

 – Inukashi... nie przesadzaj. Po co w ogóle mnie tak męczysz?

 – Zabijam czas. Po prostu przyszło mi do głosy, że śmiesznie byłoby cię nastraszyć. Kto by pomyślał, że zachowasz się zgodnie z moimi oczekiwaniami. Super.

 – Przestań się opierniczać, do jasnej cholery! – powiedział z wściekłością Rikiga. – Nie mam zamiaru pozwolić jakiemuś psiemu dzieciakowi być lepszym ode mnie. Idę do domu. Mam już dość siedzenia tu z tobą w tym śmierdzącym miejscu. Nie zniosę tego. Już mnie tu nie ma. – Zdawał się mówić poważnie. Podszedł do drzwi.

 – Jeśli wyjdziesz choćby o krok za drzwi... – Inukashi znowu wycelował broń. – Tym razem naprawdę strzelę.

 – Nie jest naładowany.

 – Naucz się poznawać żart, kiedy jakiś słyszysz – odpowiedział Inukashi. – Jasne, mogę nie mieć doświadczenia w strzelaniu, ale nawet ślepa małpa umie zastrzelić człowieka.

Rikiga cmoknął ustami. Cmok, cmok, cmok. Rozejrzał się i westchnął.

 – Jest ciemno. – Grube palce Rikigi wyczuły włącznik światła. Lampy zapaliły się; były jasne, zbyt jasne dla oczu Inukashi, prowadzonych przez księżyc czy świecę. Ledwie zdążył zamrugać, gdy broń została mu brutalnie wyrwana. Zachwiał się, cofnął o krok i poczuł uderzenie w twarz. Przez moment odpłynął. Tym razem to Inukashi wylądował na podłodze.

Spadł na niego deszcz obelg Rikigi.

 – Naprawdę jesteś do niczego – ryknął. – Wystarczy, że jestem dla ciebie trochę miły, i już zaczynasz myśleć, że masz prawo do wszystkiego.

Czarny pies kłapnął groźnie zębami doskakując do jego stóp. Inne psy również zadziałały szybko. Otoczyły Rikigę, warcząc nisko. Myszy skuliły się w kącie pokoju, przyglądając się spokojnie rozwojowi wypadków.

 – Głupie kundle, nie niedoceniajcie ludzi. Śmiało, chodźcie, zanim zdążycie, zrobię dziurę w głowie waszego pana.

 – Rany, staruszku. Niezłe masz ruchy. Powiedziałbym, że jesteś niemal tak szybki jak Nezumi, ale to by była spora przesada. Jestem pod wrażeniem. Widzę cię w całkiem nowym świetle. Jesteś szybkim pijakiem, co nie?

 – Śmiało, mów co tylko ci się podoba. Właściwie to jestem teraz wściekły. Poczułbym się o wiele lepiej, mogąc dwa czy trzy razy przyłożyć w tę twoją buźkę. Lepiej uważaj.

 – Niestety... – Inukashi uśmiechnął się blado i włożył palec w lufę. – Nie ma tu żadnych nabojów, panie Rikiga. – Wtedy zagwizdał lekko. Napięcie wśród psów natychmiast zniknęło, a one same powróciły na swoje miejsca. Czarny pies zamerdał puszystym ogonem. Nie pozostał żaden ślad wcześniejszej amnezji.

 – Mój żart poszedł za daleko? Wybacz, staruszku. – Wstał i pochylił lekko głowę przed Rikigą. Jego poobijane policzki wciąż bolały.

 – Rany... – Rikiga rzucił broń na biurko i zatonął w krześle niczym zepsuta marionetka. – Co my tu, do cholery, robimy? Siedzieć w takim miejscu... nie móc nic zrobić... tylko siedzieć i czekać...

 – Nie możesz tego znieść?

 – Gdybym powiedział, że nie, śmiałbyś się?

 – Nie. Nie wydaje mi się, żeby udało mi się teraz śmiać, staruszku. To raczej nie jest do tego najlepsza pozycja. Czyli czuję się tak samo.

 – No, no. Ty i ja po raz pierwszy się w czymś zgadzamy.

 – Możesz to powtórzyć. To musi być jakiś zły omen. Przyniesie nam pecha. – Inukashi chciał wyłączyć światło, jednak jego pochmurny nastrój nijak by się nie zmienił. Nigdy nie spodziewałby się, że czekanie będzie takie ciężkie.

Czekali na Nezumiego i Shiona w pokoju, który był miejscem pracy Getsuyaku.

Tylko tyle wiedzieli. Inukashi nie mógł sobie nawet wyobrazić, jak ci dwaj mieliby się tu dostać. Rikiga, oczywiście, wiedział jeszcze mniej od niego. Może nawet Nezumi nie był pewien szczegółów. Tak – a co gdyby ani Nezumi, ani Shion nie przyszedł? Co, gdyby czekali, wciąż czekali, w końcu bezowocnie...? „Przestań, nawet się tym nie zadręczaj. To na pewno postawi mnie na przegranej pozycji. Nie chcę przegrać jeszcze zanim rozpocznie się walka”.

Ale i tak było ciężko.

Jak długo miał czekać? Co miało się wydarzyć? Było naprawdę ciężko bez kogoś, kto mógłby przewidzieć przyszłość. Zupełnie jakby przeszywały go niezliczone, przeźroczyste igły. Jakby smażył się nad fałszywym ogniem. Jego serce, tak beztroskie, gdy wchodził do pokoju, skurczyło się teraz i drżało jak wykończony staruszek. Wstydził się. Był zakłopotany. Czuł się jak frajer i wiedział, że nim jest. Ale...

Jego serce było stanowcze; przygotował się; a mimo wszystko bez sensu tracił czas na bezsensowne zwątpienie w swoje decyzje i wolę. Nie chciał cytować Rikigi, ale chciał się stamtąd wydostać. I martwił się o Shionna. Już prawie powinien się obudzić.

„Shionn pewnie będzie płakać, jeśli mnie nie zobaczy. O rany, co jeśli właśnie za mną wyje? Jakby nie mógł spać wiecznie, pod ochroną psów. Ale oczywiście, to niemożliwe”.

Pokręcił głową.

„Nie mogę teraz myśleć o Shionnie. To osłabi moje serce. Sprawi, że zechcę pobiec od razu do domu. Nie mogę teraz o nim myśleć. Zapomnij o nim. Myśl... myśl o... liście Nezumiego”. – Przyłożył dłoń do piersi.

W liściku naskrobanym przez Nezumiego, była tylko jedna wiadomość, rozkazująca im przygotować broń dla obrony własnej.


Załatwcie sobie broń do ochrony.
Czekajcie uważnie. Nigdy nie spuszczajcie gardy.


Czy to miało znaczyć, że czekała ich walka? Czyżby mieli zetrzeć się z urzędnikami Ministerstwa Bezpieczeństwa, pracującymi w Zakładzie Karnym? Jednak żaden urzędnik z Ministerstwa nie szedłby w stronę pokoju, w którym przebywali. Jedyny tutejszy pracownik został zabity. Był już zwłokami. Nikt nie miałby po co tu przychodzić.

Przełknął ślinę. „Czekajcie uważnie. Nigdy nie spuszczajcie gardy”. Inukashi wcisnął przełącznik na ścianie i wyłączył światło.

 – Hej, a to za co? Teraz ja nic nie widzę – narzekał Rikiga.

 – Było źle.

 – Źle? Czemu?

 – Światła. Włączyliśmy światła.

 – No i? Jak jest ciemno, włącza się światło. Elektryczne lampy mogą być luksusem w Zachodnim Bloku, ale tu, w No.6, są czymś zupełnie normalnym.

 – Kretynie, nie o tym mówię! – powiedział z rozdrażnieniem Inukashi. – Co zrobimy, jeśli ktoś zauważy to światło?

Nawet w ciemnościach, mógł dojrzeć, jak na twarzy Rikigi pojawia się napięcie. Oczy Inukashi z natury przywykły do mroku. „Cholera, od samego początku w ogóle nie potrzebowaliśmy tych świateł”.

 – Będzie dobrze – mruknął Rikiga. Jego głos był zachrypnięty i trudno go było dosłyszeć, zupełnie jakby zmuszał go do przejścia przez gardło. – Po co się tak denerwujesz? Przestań zachowywać się jak zagubiony królik. Światło paliło się przez minutę, góra dwie. Kto, do cholery, by się przejmował, gdyby to pomieszczenie spłonęło? Sam to powiedziałeś: to miejsce jest jak raj. Nie ma nawet kamer.

 – Tak było do teraz.

Z jednej strony, Getsuyaku uznano za podejrzaną osobę, postrzelono go i zabito. Z drugiej, Nezumiemu i Shionowi udało się wedrzeć do Zakładu Karnego. To połączenie rodzi pytanie, czy personel odpowiedzialny za sprzątanie miał coś wspólnego z intruzami i czy działali razem.

Jeśli tak, czy ten pokój nie był bardziej terytorium wroga niż rajem? Prawdopodobne było wzmocnienie ochrony wokół tego miejsca. Bardzo prawdopodobne.

Czarny pies podniósł się nagle. Zmrużył oczy i warknął nisko. Jego wzrok spoczął w jednym punkcie – na drzwiach. Drzwiach łączących się z Zakładem Karnym. Czarny pies warczał dalej na metalowe drzwi, otwierające się jedynie ze strony Zakładu Karnego.

„Cholera”.

Inukashi złapał broń i rzucił ją Rikidze. Rikiga ledwie złapał przestarzały karabin. Jego usta się trzęsły.

 – Inukashi... co się dzieje? Co się zaraz wydarzy?

 – Będą goście, staruszku. Nieproszeni, w tym przypadku.

Łomot. Tym razem dźwięk odezwał się zza nich. Wejście. Czuł ludzką obecność przy starych, szarych drzwiach.

 – Atak z dwóch stron. No chyba sobie jaja robicie.

„Cholera, znowu to zrobiliśmy. Popełniliśmy kolejną pomyłkę. Tym razem zagrażającą naszemu życiu”. – Inukashi przygryzł wargę. Wiedział, że to na nic. Mógł wgryźć się aż do mięśni, a i tak nijak nie naprawiłoby to ich pomyłek.

„Inukashi, ruszaj”.

Głos Nezumiego rozbrzmiewał w jego uszach.

„Tysiące żali w znalezieniu wam ścieżki, ale działanie to co innego. Ruszaj. Po prostu ruszaj”.

„Czemu słyszę jego głos? Nawet w takim momencie... nie, może to właśnie dlatego, że jesteśmy w takiej sytuacji”.

„Idź. Szukaj ścieżki prowadzącej do przeżycia”.

„Przymknij się, Nezumi. Znam dość sztuczek, by utrzymać się przy życiu bez pomocy”.

Złapał torbę.

 – Tędy.

Rzucił się na drzwi prowadzące do miejsca zbioru odpadów. Drzwi nie okazały reakcji. Włączył się alarm. Metalowe wejście zaczęło się otwierać. Widział już było czubki wojskowych butów.

 – Inukashi, to... – Rikiga dotknął przełącznika na ścianie. Drzwi rozeszły się na boki.

 – Nie marudź! – ryknął Inukashi. Psy wlały się do miejsca zbioru odpadów za Rikigą i Inukashi. Hamlet i Cravat prześlizgnęli się szybko pomiędzy ich nogami.

 – Osz, śmierdzi. – Rikiga zaczął kaszleć. Miał rację; czuć było odór. Smród gnijących soków unosił się w powietrzu. Nie było wątpliwości, że pochodził z kapsułki, którą dał Getsuyaku. Kapsułkę wciągnął odkurzacz i trafiła do miejsca zbioru odpadów wraz z innymi śmieciami. Gdyby nie został zabity strzałem w pierś, Getsuyaku posortowałby pewnie jutro ten stos. Wykonywałby swoją zwyczajową pracę.

 – Zaraz tu padnę – jęknął nisko Rikiga. Światełko zapaliło się w głowie Inukashi. Przesunął się, by zobaczyć przez szkło urzędników Ministerstwa Bezpieczeństwa. Wkroczyli do małego pokoju.

Jeden, dwa, trzy, cztery... czterech ludzi.

 – Za mną, staruszku.

W końcu miejsca zbioru, niedaleko otworu na śmieci znajdowała się niewielka łopata. Getsuyaku wkładał nią odpady na przenośnik taśmowy i wysyłał je do pieca. Inukashi schował się za ciężką maszyną, pomalowaną na żółto.

Włączyły się lampy, oświetlając wszystko swym blaskiem.

„Dlaczego ludzie z No.6 tak bardzo nie znoszą ciemności?” – pomyślał próżno Inukashi. – „Dlaczego nienawidzą tego, czego nie mogą zobaczyć, miejsc, do których nie dociera światło i faktu, że ciemność istnieje? Czemu muszą wszystko oświetlać?”

Urzędnicy Ministerstwa Bezpieczeństwa wkroczyli do środka. Nagle zatkali nosy oraz usta dłońmi, i schylili się w pół.

 – Co to jest?

 – Śmierdzi.

Cała czwórka się cofnęła. Ich twarze były powykręcane. Jeden z nich padł na kolana i zwymiotował na miejscu. Inukashi uśmiechnął się z satysfakcją i wycelował z uśmiechem nie schodzącym mu z twarzy.

„Hah, i oni są z Ministerstwa Bezpieczeństwa? Mają tylko wielkie ego, ale jaj za grosz. Nie mogę uwierzyć, że robią taki hałas o zwykły smród. Hmf, czyli nie dość, że szaleni, to jeszcze delikatni. Śmiać mi się chce. Powinniście wszyscy iść do domu i przyssać się do mamusi”.

Pociągnął za spust.

Uderzył go odrzut. Czuł się jakby ktoś przyłożył mu w czoło. Poleciał do tyłu, czując tępe kłucie w karku.

 – Okropne. Czy ty w ogóle umiesz celować? – krzyknął Rikiga.

 – Daj mi spokój. To mój pierwszy raz. Czemu ty nie spróbujesz strzelić, staruszku?

 – Nigdy. Od zawsze byłem filantropem i humanistą. Nigdy nie strzeliłbym do innych ludzi, nawet jeśli to ci z Ministerstwa.

 – Najpierw traf chociaż dwa, trzy razy, a potem rób sobie takie chore żarty.

Urzędnicy Ministerstwa Bezpieczeństwa wybiegli desperacko z pomieszczenia. Pewnie nie mieli zamiaru wracać tam bez masek przeciwgazowych.

Jakże byli delikatni.

Nie byli cywilami, a specjalnie wytrenowanymi urzędnikami Ministerstwa Bezpieczeńswa. A jednak nie mogli nawet znieść tak słabego odoru.

Jednak w tym miejscu Inukashi chciał podziękować im raczej za tę słabość, niż ich wyśmiać. Kupili im trochę czasu. Nie był dość głupi, by nie czuć ulgi, gdy niebezpieczeństwo zniknęło z pola widzenia. Jednak kupiony czas pozostawał kupionym czasem. Mógł tylko wziąć oddech.

„To co teraz zrobić z czasem, który nam kupili?”

„Co zrobię, kiedy już złapię oddech?”

Polizał dolną wargę. Jego język przesunął się po suchej błonie.

Ten pokój miał tylko jedno wejście i wyjście – były nim drzwi, przez które weszli. Urzędnicy Ministerstwa Bezpieczeństwa – ich wrogowie – stali za nimi. Byli zamknięci. Nie było żadnej drogi ucieczki. „Niedługo te szalone mięczaki znowu tu przyjdą. A wtedy...”

Im dłużej o tym myślał, tym bardziej beznadziejna wydawała mu się być ich sytuacja. Jednak Inukashi się nie poddawał. „Damy radę. Nie ma mowy, że tu skończymy. Prawda, Nezumi?”

Nie wiedział, czy wierzył bardziej w Nezumiego, czy w siebie. Był jednak pewien, że wierzył. Wierzył – więc nie mógł się poddać.

„Damy radę. Uda nam się. Nie skończymy w takim miejscu”.

 – Inukashi – Rikiga złapał go za ramię. – Co oni mają zamiar zrobić?

 – Eh?

Inukashi rozejrzał się po małym pokoju i wziął krótki oddech. Stał przykuty do miejsca.

Urzędnicy Ministerstwa Bezpieczeństwa ładowali dziwnie wyglądające urządzenie. Było mniej więcej tak duże, jak czarny pies, warczący u jego stóp. Jeden z jego końców otwierał się szeroko, drugi zaś zwężał do około jednej trzeciej szerokości. Wychodziły z niego niezliczone spiralne rurki, jednak Inukashi nie widział dokąd prowadziły. Zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz, maszyna miała kolor pomiędzy szarością a błękitem, i błyszczała w świetle. Przypominało mu to doskonale wypolerowany instrument z brązu.

 – Co to? Wielka trąbka? – twarz Rikigi rozluźniła się komicznie, jednak jego głos był miksturą napięcia i strachu. – Powinni byli mi powiedzieć, że będzie recital. Jakiś wyjściowy płaszcz bym założył.

Inukashi był zbyt bliski krawędzi, by odpowiedzieć na żart Rikigi. Nie mógł przełknąć oddechu zatrzymanego w gardle. Bicie jego serca rozbrzmiewało w jego uszach tak głośno, że czuł się, jakby jego bębenki miały zaraz wybuchnąć.

Niezliczone sceny z Zachodniego Bloku wróciły wyraźnie do jego pamięci. Były z chwil po Polowaniu. Jego otoczeniem była góra gruzów.

Bazar, na którym zbierała się masa ludzi, poruszająca się między barakami, namiotami i piętrowymi domkami z cegły, stojącymi w linii przy ulicy, był kompletnie zmieciony. Wszystko zmieniło się w kupkę kamieni.
Destrukcja nie przyszła z eksplozji. Nie nosiła drażniącego zapachu prochu. Nie ciągnęła za sobą spalenizny ani prochów. Nie było niedopałków ani unoszącego się dymu. No.6 nie użyło broni palnej, jak to zwykle robiło podczas Polowania. Czuł nawet, że miasto wykorzystało jakiegoś wielkiego giganta do zmiecenia całego bazaru.

Ale czego No.6 użyło zamiast ogromnej pięści?

 – Fale akustyczne.

Ucho Rikigi się poruszyło. – Zaraz, co właśnie powiedziałeś?

 – No.6 użyło do Polowania fal akustycznych. Jak kaszamłoty czy kaszaloty, czy co to tam było.

 – Co to są fale akustyczne? Skąd wyciągnąłeś te wieloryby? Możesz wyjaśnić tak, żebym zrozumiał?

 – Nie mogę. Po prostu powtarzam to, co Nezumi mi powiedział. Staruszku, sam widziałeś co się stało z targowiskiem.

– Taa – było czyściutkie. Doskonały model sprzątania. I mówisz, że użyli do tego fal akustycznych?

 – No.

Oczy Rikigi otworzyły się szeroko. Wystawały tak bardzo, że Inukashi mógł policzyć każdą żyłkę w jego oku.

 – Inukashi, a więc ta dziwna trąbka...

 – Może być mniejszą wersją tego, czego użyli w Zachodnim Bloku.

„Może być? Inukashi, nie możesz się już więcej oszukiwać. To musi być mała armata dźwiękowa. Oto co posiada No.6”.

 – I... I chcą tego użyć na nas? – zawył Rikiga.

 – Nie pytaj mnie, pytaj ich. To oni znają odpowiedzi.

Rikiga stanął nieruchomo. Nawet w ciemnościach Inukashi widział, jak jego twarz blednie. Inukashi wycelował broń i strzelił w błękitno–szarą broń destrukcji tuż przed nimi. Tym razem, nie zawahał się. Z wielkim wysiłkiem stanął twardo i przyjął pozycję.

Nie miał pojęcia, gdzie trafił nabój. Być może w ogóle nie trafił. Może poleciał w oddal, niczym kapryśny kruk.

 – Nie mogłeś załatwić do tego automatycznego namierzania celu? – burknął.

 – Naprawdę myślisz, że w Zachodnim Bloku byłoby coś tak luksusowego?

 – Hah, jestem pewien, że oszczędzałeś na tym jak tylko mogłeś. Zobacz, z czym skończyliśmy – jest niewiele lepszy niż zabawka.

 – To nie wina broni. To twój cel.

Wyjrzeli zza urządzenia w małym pokoju. Urzędnicy Ministerstwa Bezpieczeństwa poruszali się szybko. Nie okazywali żadnych znaków chęci zemsty. Nie strzelili ani razu.

„Nie muszą. Nie muszą strzelać do skazańca tuż przed jego egzekucją. Pewnie to o to chodzi”.

„Jak to miłosiernie z ich strony. Aż łzy się cisną do oczu”.

 – Inukashi, hej, Inukashi. Co my teraz zrobimy? Jeśli nie zaczniemy działać będziemy... – wydarł się Rikiga i skulił w kącie. Objął głowę rękami i przyjął obronną pozycję. Całe jego ciało drżało.

„Nie ma mowy, że tu zginę. Nikt nie urodził się po to, żeby umrzeć w takim miejscu”.

Silne emocje narastały w jego piersi. Nigdy nie zastanawiał się, dlaczego się urodził. Ani razu. Zdawało się to być tak trywialne, że nigdy nie odczuwał potrzeby myślenia o tym. Dla Inukashi, znalezienie powodu dla własnych narodzin nie było niczym więcej, jak tylko trywialną gierką. Urodził się i dlatego miał zamiar żyć. Tylko tyle. Jego życie nie należało do nikogo innego.

„Ja zadecyduję, czy chcę odrzucić życie, czy je chronić. To tylko i wyłącznie moja sprawa”.

Zaczął strzelać dziko. „Umiejętności? Do diabła z nimi”. Szyba oddzielająca pokój od miejsca zbierania odpadów rozpadła się głośno. Nareszcie objawiła się panika urzędników Ministerstwa Bezpieczeństwa.
Zapach stał się rwącym strumieniem, wlewającym się do sąsiedniego pomieszczenia.

„Ruszaj!” – dłoń Nezumiego klepnęła jego plecy. – „Idź, Inukashi. Działaj, żeby przeżyć!”

„Właśnie taki był mój zamiar” – odpowiedział w swojej głowie Inukashi.

Pobiegł.

Czarny pies podążył za nim i skoczył naprzód. Przeleciał przez wybite okno, zmierzając wprost na urzędników Ministerstwa.



==Koniec rozdziału 2==


7 komentarzy:

  1. Znikłam na trzy rozdziały, ale już lecę nadrabiać straty!
    Musiałam to napisać, bo akurat jak weszłam na bloga to się pojawił rozdział. XD Taki piękny pierwszy komentarz!
    Btw, przypadkiem walnęłam sobie spoiler, GRATULACJE DLA MNIE, założyłam się że Kuro wygra, bo Safu będzie płakać! XD Dum dum dum! XD

    OdpowiedzUsuń
  2. prawdopodobnie pod tym rozdziałem pobijemy rekord na najmniejszą liczbę komentarzy xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie znalazłam czas by przeczytać ten rozdział!
    Czekałam z takim utęsknieniem XD .

    Chwała za zamieszczenie kolejnego rozdziału tego cudeńka. Jeszcze tyle wspaniałych momentów ahhhh. Życzę sił do tłumaczenia następnych rozdziałów ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam!
    Piszę komentarz po raz pierwszy, więc chciałabym Ci baaaaaardzo podziękować za tłumaczenie tej świetnej powieści! Jesteś miszczem :)
    Zabieram się zaraz za najnowszy rozdział i czekam na kolejne! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło~ nie ma za co, nie ma za co >D (ściemniam, tak na prawdę jest za co xD) Cieszy mnie niezmiernie każde podziękowanie >D

      Usuń
  5. Tak zastanawiam się, czy ty jeszcze tu zaglądasz. Normalnie aż wstyd, że nie znałem tego kilka lat temu i nie wspierałem/dziękowałem Ci na bieżąco :<

    Jednocześnie... ten Dostojewski na początku to taki twój żarcik? Nie chce mi się wierzyć, aby wielka Asano dała cytat z kraju gnijącej (PL - w kontraście do JP) wiśni :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dostojewski jest bardzo znanym rosyjskim pisarzem, Zbrodnia i kara jest niezwykłą książką, która przyczyniła się do jego sławy. Japonia nie jest aż tak bardzo odcięta od Europy jakby ci się wydawało, zwłaszcza ze Szekspir, ktory jest tak ważny w tej powieści, jakoś przeniknął do ich kultury!
      to żaden wstyd nie wiedzieć, ale jeszcze jedna rzecz - pod wieloma względami Polska jest rownie dobra jak Japonia, która posiada niestety wady, czesto związane z kuturowym przyzwoleniem na pewne rzeczy itd.

      Usuń