Staram się dodawać nowe posty w niedziele. Staram się.



Zakończono tłumaczenie No.6.


Dziękujemy za wszystkie podziękowania. To był miły rok z hakiem. I późniejszy rok. I chyba jeszcze jeden. Te dwa późniejsze składały się z czytania Waszych komentarzy. I tak dzięki.

(Do pań profesor jeśli przypadkiem odwołam się do tego na maturze: przepraszam, ja naprawdę tłumaczyłam to w gimnazjum. Ale prawdziwa książka istnieje. Obiecuję.)


Wszystkie rozdziały można znaleźć w zakładce ,,No.6''/,,No.6 Beyond''.


Kup powieść i mangę w oryginale, wspomóż panią Asano.


Tłumaczenie: Kuroneko
Korekta: Ayo, Dżun

czwartek, 9 sierpnia 2012

Tom VII: Rozdział 2



Rozdział 2
Gdyby ludzka dusza...

Gdyby ludzka dusza mogła kompletnie zniknąć, ludziom pewnie łatwiej byłoby znaleźć szczęście. Ale nawet jeśli to prawda, człowiek obawia się tego jak niczego innego. Och, myślą, jakże to okropne, bolesne i przerażające! Dla człowieka utracić ludzkie wspomnienia jest czymś strasznym.
Nakajima Atsusji, Sangetsuki

Obudziła się.
Safu ocknęła się, zrozumiawszy wszystko.
Wiedziała, co jej się przytrafiło.
„Coś ty narobił... Coś ty narobił... Coś ty narobił?”
 ‒ Doprawdy, Safu. Co się stało? Spójrz tylko na wahania twoich emocji. Jak długo masz zamiar być taka pobudzona? Cóż za kłopotliwe dziecko. Całe twoje piękno się zmarnuje ‒ zachichotał. ‒ Ach, nie, to tylko żart. Kiepski, swoją drogą. Nie zwracaj na mnie uwagi. Wciąż jesteś piękna, bardzo piękna. Wielki sukces. Wszystko idzie zgodnie z planem. I oczywiście w przyszłości także nie pozwolę na żadne pomyłki ‒ zaśmiał się ponownie.
Mężczyzna cicho pod nosem chichotał, stojąc za Safu.
„Diabeł”.
„A więc jesteś Diabłem”.
„Dlaczego... dlaczego... dlaczego musiałeś mi to zrobić?”
 ‒ Jesteś nie tylko piękna. A zarazem żywa. Jesteś moim ideałem, Safu, muszę ci to wyznać. W końcu nie mogę cię okłamywać. Cóż... na początku zebrałem cię, jako zwyczajny okaz i próbowałem traktować jak inne próbki. Och, mam nadzieję, że mi wybaczysz. Nie chciałbym żebyś mnie tak wspominała. Nie wiedziałem, że jesteś tak piękna i silna. Safu, urzekłaś mnie. Mógłbym powtórzyć to zdanie milion razy. Jesteś moim ideałem ‒ jesteś wszystkim, czego szukałem. Doskonałą egzystencją. Ty i ja, będziemy rządzić światem we dwoje. Jak to brzmi? Ekscytująco, czyż nie?
„Diabeł”.
„Jesteś Diabłem”.
„Nie zbliżaj się do mnie. Nie zbliżaj się do mnie!”.
Jednak głos Safu do niego nie docierał.
Mężczyzna mówił dalej frywolnie, jakby rzeczywiście był urzeczony. Jego policzki nabrały koloru, a on chodził w kółko, lekko pochylony do przodu.
Był jak ryba w akwarium. Kręcił się i kręcił w koło, pływając w zamkniętej przestrzeni. W koło i w koło.
Jego stopy stąpały cicho, gdy mówił. Prawdopodobnie swe słowa kierował bardziej do siebie niż do Safu.
 ‒ W końcu cię mam. Doskonały materiał. Och, Safu, nie wierzę w przeznaczenie. Nie wierzę w nic poza ludzką siłą, w żadne niebiosa kontrolujące nasze życia. Zawsze to wyśmiewałem, nazywając absurdem. Ale... proszę, nie śmiej się, Safu. Odkąd cię spotkałem, ja, cóż... Czuję, że mógłbym uwierzyć w to tak zwane przeznaczenie. Być może to i prawda. Być może i jest jakiś Bóg, próbujący obdarzyć mnie wszechmogącą siłą. Bo jeśli nie, jak wyjaśnić fakt, że cię spotkałem? Dlatego mam zamiar sprawić, że staniesz się boginią. Mam moc, by to zrobić. Och, tak. Wczoraj mówiłem ci, że nie będziesz potrzebowała imienia. Racja, oczywiście, oczywiście. Powinnaś odrzucić imię z przeszłości. Nadam ci nowe, pasujące bogini.
Stopy i język mężczyzny nie miały zamiaru się zatrzymać.
Nadal spacerował. Nadal mówił.
 ‒ Tak, co powiesz na... ‒ jego stopy zatrzymały się nagle. Uśmiech pojawił się na jego twarzy. ‒ Co powiesz na... Elyurias?
„Elyurias?”
Mężczyzna znowu ruszył. Błogi uśmiech tańczył na jego wargach.
 ‒ Wspaniałe imię, czyż nie? Zdecydowanie, to imię pasuje królowej. Być może zwłaszcza dla takiej jak ty.
„Ten człowiek...”
Safu spojrzała na niego. Po raz pierwszy miała okazję dobrze się mu przyjrzeć.
Jego chuda twarz na pierwszy rzut oka wyglądała łagodnie. Co do wieku... trudno było stwierdzić. W zależności od kąta padania światła, wyglądał albo bardzo młodo, albo dość staro. Mężczyzna, który odciął się kompletnie od zewnętrznego świata i pogrążył się we własnej rzeczywistości, wpatrywał się intensywnie w powietrze, wylewając swe uczucia w monologu.
Upajał się samym sobą.
Ten człowiek był kompletnie pochłonięty przez samego siebie. Wierzył, że jego zdolności miały boską moc. Uważał, że mógł zrobić wszystko i że wszystko byłoby mu wybaczone. Dlatego... Dlatego właśnie mógł to zrobić.
 ‒ Jeszcze tylko odrobinkę. Jeszcze tylko odrobinkę, a mój projekt będzie gotowy. Byłaś ostatnim kawałkiem układanki. Dzięki tobie, mam wszystkie potrzebne części. Są kompletne, nie pomyliłem się ani razu. Potrzebuję jeszcze tylko trochę czasu. Jeszcze troszkę więcej czasu. Jak się czujesz? Chcę, żeby było ci wygodnie i zrobię wszystko, żeby ci tą wygodę zapewnić. W końcu jesteś teraz jedną z najważniejszych rzeczy w moim życiu.
„Wypuść...”
 ‒ Co? Safu, mówiłaś coś?
„Wypuść mnie. Zmień mnie w tego, kim byłam. Pozwól mi go zobaczyć”.
Jej emocje wzniosły się wściekle. Wiatr ryczał w jej sercu, głośno wyjąc. Chciała krzyczeć aż do rdzenia jej ciała. Chciała płakać.
„Chcę cię zobaczyć”.
 ‒ Och, co się stało? Twoje odczyty wzrastają. Chyba masz problemy z zaaklimatyzowaniem się w nowym otoczeniu. Hmm, chyba przekaz powinien być szybszy. Och, nie, nie obwiniam cię o to. O nic bym cię nie obwinił. Jesteś moim skarbem. Pospałabyś jeszcze odrobinę? To powinno wszystko załatwić. Hm? Wygląda na to, że Matka zgadza się z moim osądem. Mówi, że poda ci jakieś stabilizatory. Ach, tak. Muszę ci opowiedzieć o Matce. Ty i Matka jesteście teraz bezpośrednio połączone, wiesz? Matka zawsze będzie monitorowała twój stan i zapewniała wygodę, żebyś miała jak najlepsze dla siebie otoczenie. I dlatego, no zobacz, teraz mówi, że musisz wypocząć...
Dzwonek rozdarł ostro powietrze. Zwężone końcówki jego brwi zbliżyły się do siebie.
 ‒ Co jest? Teraz, nagły telefon? Jak grubiańsko... Tak, to ja. Co się stało? Dziś Święty Dzień, nie powinieneś być zajęty własnymi... co? Co to? Co masz na myśli? W mieście? To się dzieje w mieście... nie, nie może być... dobrze, wyślij mi wideo. I próbki. Wszystko, co zebrałeś... tak, właśnie miałem zamiar... co? Już trzydzieści ciał? W przeciągu jednego dnia... a więc to się stało... rozumiem. Wystarczy. Sam się tam dostanę... tak, natychmiast. Natychmiast.
Cała krew odeszła z twarzy mężczyzny. Jego usta stały się suche, białe i popękane. Trzęsły się.
 ‒ To pomyłka. To musi być jakaś wielka pomyłka. To... to nie może się dziać. To po prostu niemożliwe ‒ wypluł praktycznie mężczyzna wychodząc z pokoju. Był wręcz nienaturalnie poruszony. Cały jego spokój i elokwencja wyparowały w ciągu jednej chwili.
„To się dzieje w mieście” ‒ powiedział wtedy mężczyzna. Czyżby coś stało się w No.6? Coś, czego nie przewidywał...?
„No.6, w którym się urodziłam i wychowałam. Ale zawsze coś kryło się pod tą powierzchnią. To było takie wygodne i piękne miejsce, a wszyscy zawsze zachowywali się tak ostrożnie... to nieustające uczucie, że w każdej chwili coś może się zdarzyć... a przynajmniej ja je miałam...”.

Safu czuła jak jej gniew stopniowo opada.
Była śpiąca. Tak śpiąca, jakby miała się roztopić. Czyżby podano jej jakiś lek nasenny? Była połączona z Matką... co to niby znaczyło?
„Matka... och, jestem taka senna”.
Jej świadomość odpływała. Coraz trudniej było jej myśleć. A w takich momentach zawsze w jej głowie pojawiała się ta sama sylwetka.
„Shion”.
Spróbowała wezwać jego imię. Shion uśmiechnął się i skinął lekko głową. To nie była iluzja. Był tak wyraźny, tak prawdziwy, jakby stał tuż przed nią.
„Hej, Shion. Kiedy to właściwie było? Pamiętam, że słońce zachodziło. Wiatr lekko powiewał, prawda? Dzień wcześniej spadł pierwszy śnieg, więc ścieżka była mokra. Szliśmy obok siebie. Pamiętasz? Nie zapomniałeś, prawda?”
„I wezwałam twoje imię, prawda?”
„Shion”.
Ponownie go zawołała. A Shion znowu się do niej uśmiechnął.
 ‒ Co jest, Safu?
 ‒ Nie.. ja tylko...
 ‒ Tylko?
 ‒ Tylko chciałam wypowiedzieć twoje imię. Zastanawiałam się trochę i doszło do mnie, że „Shion” to naprawdę ładne imię. To kwiat.
 ‒ Musiałaś się nad tym zastanawiać? 
Zachichotała.
 ‒ Więc jakim kwiatem jest ten „shion”?
 ‒ Eh... to wieloletnia roślina z rodziny Asteraceae, o ile dobrze pamiętam. Łodyga dorasta do 1,5 metra wysokości, a pąki rozkwitają fioletowymi kwiatami... 
 ‒ Shion, nie chcę żebyś mi opisywał ten kwiat. Takie informacje sama sobie mogę znaleźć.
 ‒ To co chcesz wiedzieć?
 ‒ Coś, czego sama nie mogę się dowiedzieć.
 ‒ Coś, czego nie możesz się dowiedzieć... hmm, to prawie jak zagadka. Jeśli nie chcesz słuchać o astrachto... nie, nie mam pojęcia. O czym chcesz usłyszeć, Safu. 
„Chcę usłyszeć o tobie, Shion”.
„Chciałabym móc cię lepiej  poznać. Kto cię tak nazwał? Podoba ci się? Kiedy po raz pierwszy zwróciłam się do ciebie po imieniu? I kiedy ty po raz pierwszy zwróciłeś się tak do mnie...? 
„Shion, wciąż nic o tobie nie wiem”. 
„Znam twoje nawyki, wiem jakie lubisz jedzenie, jak się wyrażasz, jaki jesteś łagodny i silny... tak, wiem o tym. Wiem bardzo, bardzo dobrze. Ale Shion...”

„Za kim goniłeś? Przy kim chciałeś być? Za kim tęskniłeś? Kto stoi przed twoimi wyciągniętymi palcami? Czy to nie mogłam być ja? Czy to musiała być ta osoba? Niczego nie wiem. Więc mi opowiedz. Chciałam, żebyś to zrobił, Shion”.
„Shion”.
„Safu”.
Usłyszała głos. Iskry wybuchły w mgle pozostałej z jej świadomości. Szkarłatne kwiaty rozwarły płatki. Wiatr rozwiał mgłę sprzed jej oczu, w ten sam sposób roztaczając przed nią całą scenerię i przywracając Safu świadomość. Głos ponownie ją wezwał.
„Safu”.
„Kto to? Kto mnie woła?”
To nie był głos Shiona. Ani jej zmarłej babci, czy rodziców. Był to głos, którego nigdy wcześniej nie słyszała... nie, dźwięk? Melodia? Bryza traw i delikatny szum wody, uderzenia kropel deszczu ‒ to brzmiało całkiem podobnie. A jednak się różniło. Po raz pierwszy słyszała coś takiego. 
„To piosenka...? Piękna, brzmi jak jakaś pieśń...”
„Safu”.
„Kto to? Kto mnie woła?”
„To ja, Safu”.
„Kto? Kim jesteś?”
„Nazywam się Elyurias”.
„Elyurias...”

***

 ‒ Shionn, przestań się rzucać! ‒ Inukashi cmoknął językiem, wkładając dziecko do wielkiego garnka pełnego ciepłej wody. Dziecko uśmiechnęło się. Zamachało rękami i nogami, piszcząc z radością. Woda pryskała wszędzie, oblewając koszulę Inukashi.
 ‒ Przestań wierzgać. Rany, naprawdę okrągły jesteś, co nie?
Dłonie i stopy dziecka, jego brzuszek i całe ciało było pulchne i miękkie. Każdy paluszek, każdy włos kipiał energią.
Rodzaj dzieci, do jakiego przyzwyczaił się Inukashi, zawsze ciągnął za sobą śmierć, gotową zabrać je w każdej chwili. Ich życia były im odbierane jeszcze zanim miały okazję się obronić. Takie były dzieci, które znał. Niedożywienie, plagi, mroźne powietrze; posłania niewiele lepsze niż zwykłe śmietniska. Ile to procent dzieciaków z Zachodniego Bloku dawało radę skończyć pięć lat? Pięćdziesiąt procent? Nie, Inukashi spotkał wiele, których jedynym przeznaczeniem po przyjściu na świat była śmierć. Przez krótki czas zarabiał nawet grzebiąc niemowlęta. Chociaż jego „pochówki” polegały dosłownie jedynie na wykopaniu dziury i zakopaniu dziecka. Niczym nie różniło się to od chowania psa. Był przekonany, że dzieci, po których żałobę miał sam ojciec albo sama matka, wciąż miały niesamowite szczęście. Bardzo często Inukashi był jedynym żałobnikiem, odsyłającym dziecko na tamten świat. Nikt nawet się nie modlił, nie zostawiał żadnego kwiatu na prostym grobie, wzniesionym z góry brudu z kamieniem na szczycie. Z czasem ludzie zapominali nawet, że to w ogóle był jakiś grób.
Dzieci zwykle umierały z lekko otwartymi ustami. Czasem przez niedomknięte powieki dało się dostrzec parę niemożliwie czystych oczu, wpatrujących się w niego bez przerwy.
„Oczywiście. Nie mogły nawet stanąć na własnych nogach. Nie miały jak zostać skalane. Wciąż były niewinne”.
Jego serce nigdy nie bolało, gdy przykrywał ziemią maleńkie zwłoki. Nigdy nie doświadczył przez to smutku ani nie uronił łzy.
„Dobrze, że umarłeś wcześnie. Szczęściarz. Nie musiałeś wycierpieć niczego więcej” ‒ tylko to im mówił.
„Hej, maluchu, ile sobie pożyłeś? Dwa miesiące? Trzy? Przeżyłeś chociaż pół roku? No, to powinno wystarczyć. Nawet nie myśl o reinkarnacji. I tak lepiej by ci nie było. Chociaż, jeśli tak bardzo chcesz, wróć jako trawa rosnąca po bokach ścieżek, albo szczeniaczek. Będziesz sto razy szczęśliwszy. Jednak nigdy, przenigdy nie ródź się jako człowiek” ‒ to także im mówił.
Tak właśnie, na własny sposób, Inukashi odsyłał zmarłych.
Nezumi by zaśpiewał. Pewnie znalazłby jakąś pieśń odsyłającą duszę, która odeszła wciąż będąc niewinna ‒ Inukashi nie miał pojęcia, czy istniała, ale wiedział, że Nezumi by ją zaśpiewał.
„Ale wiesz co, Nezumi? Martwi nie potrzebują piosenek. Umierający ‒ może, ale martwi nie”.
„Martwi wracają do gleby i obracają się w popiół. Tak robią dzieci, i tak będzie z nami”.
Inukashi pokręcił szybko głową, gdy doszło do niego, że nieświadomie pomyślał o Nezumim. Skrzyżował swój lewy środkowy palec z serdecznym. To był jego talizman przeciw demonom. 
Dla Inukashi Nezumi był naprawdę bliski bycia demonem. Zdawał się być wstrętniejszy niż śmierć.
„Da się unikać śmierci przez pewien czas, dopóki nie spuści się gardy. Można ją odwlec, można oszukać. Ale co z nim? Dla niego przypieranie ludzi do muru jest niczym. Wciąga cię w niebezpieczeństwo. Ma gdzieś twoją wygodę i twoje własne sprawy. Wykorzysta nawet psie gówno, jeśli tylko będzie miał okazję. Jest przebiegły, przerażająco dokładny i może owinąć sobie ciebie wokół palca w sekundę. Ech, wystarczy. Gdyby Nezumi nie miał tego swojego głosu, w życiu w nic by mnie nie wciągnął. Nigdy. Osz... cholera, znowu o nim myślę. Poświęcenie choćby sekundy więcej na roztrząsanie charakteru tego gościa, ściągnie na mnie jakąś klątwę. To powinno być oczywiste... co jest nie tak z moją głową?''
 ‒ No dalej, Shionn. Też zrób krzyżyk. Wtedy ten demon cię nie dopadnie. Nie będzie dla ciebie nadziei, jeśli skończysz jak twój tatuś, na każde jego skinienie. Zobacz, paluszki złóż o tak.
 ‒ Babuuuu, buuu‒buu! ‒ Shionn zawył radośnie ze swojej wanienki. Był dziwnym, niewątpliwie bardzo dziwnym dzieckiem. Nawet cień śmierci nie klęczał u jego stóp.
W ich pokoju w ruinach hotelu zawalały się ściany, szyby były potłuczone, a zimno zawsze dostawało się do środka. Było tam niewiele lepiej niż na zewnątrz. Rikiga był w stanie zapewnić im trochę mleka, ale ledwie go wystarczało. Inukashi to, czego nie miał, zastępował psim mlekiem i bulionem z warzyw.
To dziecko miało pewnie więcej szczęścia niż większość tych z Zachodniego Bloku, co nie zmieniało jednak faktu, że jego warunkom daleko było do znośnych.
A mimo to Shionn zawsze był szczęśliwy, machał rękami i nogami, śmiał się i bełkotał do Inukashi. Jego skóra miała zdrowy połysk, był pulchny, okrągły i pełen energii. Inukashi mógłby nawet przysiąc, że podrósł w ciągu ostatnich dwóch, trzech dni. 
Te oczy błyszczały życiem, skóra była gładka, a głos silny. Zupełnie jakby to niemowlę miało jakąś niewidzialną tarczę, chroniącą je przed wieloma niebezpieczeństwami i toksynami świata.
Dziwne dziecko.
 ‒ Hej, Inukashi ‒ wezwał go zdławiony głos. Głęboki, błotniście brzmiący głos.
„Rany. Już nawet nie proszę, żebyś zrobił coś z tym pyskiem, ale nie mógłbyś chociaż w głos włożyć klasy?”
 ‒ Co ty, do cholery, robisz? Przestań! ‒ źródło dźwięku ciągnących się kroków wtoczyło się do pokoju i wyrwało Shionna z rąk Inukashi. Garnek zachwiał się, a woda się ulała.
 ‒ Masz jakiś problem? ‒ zawył Inukashi.
 ‒ Żartujesz sobie ze mnie. Przestań! ‒ Rikiga przytulił nagie dziecko, cofając się odrobinę. ‒ Inukashi... posuwasz się za daleko. To nie jest coś, co robią ludzie.
 ‒ Eh?
 ‒ Nie wstydzisz się za siebie? Jasne, może i jesteś bardziej psem niż człowiekiem. Ale to nie znaczy, że nie powinieneś mieć chociaż trochę zdrowego rozsądku.
 ‒ Rozsądku? Nic mi po tym, nie sądzisz? Chociaż i tak pewnie mam go trochę więcej niż ty, staruszku.
Rikiga wygiął swoją pijaną twarz z groźnym spojrzeniem i cofnął się o kolejny krok.
„Co, do cholery, ten staruszek odwala?” 
 ‒ Myślałem że będziesz miał więcej przyzwoitości jak na psiego chłopca. Inukashi, nie wiem, jak bardzo możesz być głodny, ale jeść dziecko? Musisz być potworem. Odrzuciłeś nawet ludzkie serce?
 ‒ Eh? O czym ty, do cholery, gadasz? 
 ‒ Nie rżnij głupa. Ty... próbowałeś ugotować Shionna i go zjeść!
Inukashi wgapiał się w Rikigę przez chwilę. Nawet nie mrugnął. Czuł jak śmiech narasta, rozsadzając mu klatkę piersiową.
 ‒ Co cię tak śmieszy? Nieludzki drań.
Po tym jak Inukashi skulił się ze śmiechu przez dobrą chwilę, wytarł usta wierzchem dłoni.
 ‒ Jednak można śmiać się tak długo, że się oślinisz. Ach, staruszku, przegapiłeś coś niezłego. Gdybyś przyszedł za jakieś pół godziny, dostałbyś niezły rosół z dzieciaka. O ile dałbyś radę go tknąć.
 ‒ J‒jakbym w ogóle chciał coś takiego zjeść! Wolałbym umrzeć z głodu! Poza tym, co ty...
 ‒ Kąpiel.
 ‒ Eh?
 ‒ Shionn właśnie się kąpał.
 ‒ W garnku?
 ‒ Tak. Używam go do gotowania dla moich psów. Ma najlepszy rozmiar, jeśli by się chciało wykąpać dziecko. Oczywiście, jeśli nalegasz na dostarczenie mi wysokiej jakości wanienki, staruszku, nie będę narzekać.
 ‒ Uch... ja, cóż...
 ‒ Chociaż muszę przyznać, że to jak bardzo przejmujesz się Shionnem trochę mnie zdumiewa, staruszku. Można by pomyśleć, że jesteś miły tylko dla swoich pieniędzy, gorzały i lasek. Cóż za niespodzianka.
 ‒ Oczywiście, że się przejmuję ‒ powiedział natychmiast Rikiga. ‒ Nie jestem jak wy. Ja jeszcze mam ludzką duszę. Nie porównuj mnie z wami.
 ‒ Z wami? Też jestem częścią jakiejś grupy?
 ‒ Ty i Eve. Kto jeszcze?
Inukashi wzruszył ramionami.
 ‒ Okej. Skoro tak się troszczysz, to go zabierz.
 ‒ Eh?
 ‒ Zawiń dzieciaka w płaszcz i zabierz go do domu. Już sobie wyobrażam, jak dorasta wychowany przez takiego łagodnego staruszka jak ty. Normalnie drugi taki naiwniak jak Shion, którego tak kochasz.
Rikiga pokręcił szybko głową.
 ‒ Nie da się. Nie mogę tego zrobić. Wybacz, Inukashi. Nie jesteś nieludzkim draniem. Przykro mi, że wrzuciłem cię do jednego worka z Eve, tym podstępnym lisem. Przepraszam. Naprawdę. Cóż musi być ze mną nie tak. Hahaha... Rozumiem, tak, kąpiel. Dzieci lubią kąpiele, prawda? Czy to nie miło, Shionn, nie cieszysz się, że przygarnęła cię taka miła osoba? Ty szczęściarzu.
Rikiga potarł policzek o ten Shionna. Dziecko wybuchło płaczem. Otworzył szeroko usta i wciągnął sztywno ręce i nogi. Stary pies śpiący pod stołem podniósł głowę i zmrużył podejrzliwie oczy.
 ‒ Och... hej, no już, nie płacz. Nie rzucaj się! Bo cię upuści.
Dziecko nie przestawało płakać. Zawodziło, wyciągając ręce do Inukashi. Ten niemal odruchowo porwał je w ramiona. Owinął ciasno rękami maleńkie ciałko. Płacz natychmiast ustał.
 ‒ Rany, zaraz się przeziębi. Jeśli się rozchoruje, to będzie twoja wina, staruszku. Ty zapłacisz rachunki za lekarstwa. Musiało ci być zimno, prawda, Shionn? Wsadzę cię z powrotem do kąpieli. No, trzeba cię ogrzać.
Pulchna rączka wyciągnęła palce i dotknęła policzka Inukashi.
 ‒ Mama.
Łzy zostawiły błyszczące ślady na jego gładkich policzkach.
 ‒ Mama.
Inukashi poczuł, że jego serce się skręca. Coś poruszyło się w jego ciele. Niemal przestał oddychać przez to wielkie, wrzące, narastające w nim pokręcone uczucie.
 ‒ Mama.
„Taa, wiem, Shionn. To był tylko żart. Słaby, głupi żart. Wybacz mi. W porządku, jestem tu. Nie oddam cię takiemu pijakowi jak on... Nie, nie oddam cię nikomu. Obiecuję. Przysięgam”. 
Rikiga wlepił oczy w ciężar w rękach Inukashi i westchnął smrodem alkoholu.
 ‒ Mama ‒ powtórzył.
  ‒Co? Tęsknisz za mamusią, staruszku?
 ‒ Moja matka wącha kwiatki od spodu i to od dłuższego czasu. Wlazła do grobu jak miałem dziesięć lat i nadal nie ma zamiaru wyleźć.
 ‒ Musi jej tam być naprawdę wygodnie ‒ rzucił Inukashi. ‒ Pewnie i tak nie chciałaby zobaczyć jak jej syn się stoczył. Raczej błagałaby, żeby nikt nie kazał jej wychodzić. 
 ‒ Kto niby się stoczył? W każdym razie, co do Shionna...
 ‒ No co z nim?
 ‒ Nazwał cię mamą.
 ‒ Ano nazwał.
 ‒ Czemu „mama”, co?
 ‒ Nie wiem.
 ‒ Mama.
 ‒ Widzisz, znowu to zrobił.
Inukashi włożył Shionna z powrotem do wody, ogrzewając go. Shionnowi musiało się to bardzo spodobać, bo jego twarzyczkę rozjaśnił zrelaksowany uśmiech. Jego ciepło rozświetlało wszystko ‒ piękne rzeczy, odświeżające i ekscytujące rzeczy.
„Kto by pomyślał, że dzieci to takie cudne stworzenia”.
 ‒ Dlaczego mówi „mama”, Inukashi? ‒ naciskał Rikiga.
 ‒ Dla dzieci wszystko jest „mamą”, staruszku. Trudno w to uwierzyć, ale nawet ty beczałeś za mamą parę dekad temu. Wtedy też przestawałeś, jak ktoś ci pomachał złotem przed oczami?
 ‒ Od ciebie tego nie chcę słyszeć ‒ odpowiedział Rikiga. ‒ Jesteś tak samo przywiązany do pieniędzy jak ja. Przyganiał kocioł garnkowi.
 ‒ Hah, przymknij się.
„Są takie cudne. Kto by pomyślał”.
Wszystkie dzieci Inukashi pochował bez uczuć ‒ w zmarzniętej ziemi; w spalonej, suchej glebie; w błocie sezonu deszczowego ‒ a teraz po raz pierwszy Inukashi poświęcił każdemu z nich chwilę zastanowienia.
„Może to nie tylko Shionn . Czyżby każde dziecko było takim cudnym istnieniem? Skoro to jest, to czemu nie inne? Jeśli tak, cóż... nie powinny były tak umrzeć. To nie ma sensu. To nie ma sensu, że musiały umrzeć takie chude, ze skórą pomarszczoną jak u starych bab. Zabrać im ich ostatni oddech, gdy jeszcze miały takie niewinne oczy, zanim zdążyły kogoś znienawidzić, zanim w ogóle miały szansę dowiedzieć się, czym jest nienawiść. Jak to pochowane w wiciokrzewie, albo to w czerwonej glebie, albo to owinięte w szmaty, albo tamto, czy tamto, czy tamto, czy tamto ‒ wszystkie powinny zaznać trochę więcej szczęścia. Nie powinny musieć umierać w taki sposób”.

„Shionn, ani się waż umierać. Żyj. Naucz się nienawidzić i dawać szczęście”.
 ‒ Muummmuuu.
Inukashi wyciągnął dziecko i ubrał je z powrotem. Czarna suka wstała, jakby czekała na swoją kolej. Mata, na której leżała, pełna była dziur w obdartej, bawełnianej powłoczce, przez które wydostawała się z niej wata. Inukashi wyłowił ją wśród śmieci na bazarze. Kolor zblakł, wyglądała na mocno już wykorzystaną i bardziej zniszczoną niż cokolwiek innego. Jednak, gdy przyjrzeć się bliżej, widać na niej było słodki wzorek w kurczaczki. Może i dziecko podobne Shionnowi używało jej wcześniej. Może w dniu Polowania spało sobie na tej starej macie, porwane we śnie.
 ‒ Jest cały twój ‒ powiedział do psa Inukashi. Gdy Shionn leżał już za psem, natychmiast przyssał się do jego brzucha. Pił chętnie, gulgocząc w gardle.
 ‒ Dość owłosiona ta jego opiekunka.
 ‒ Mamy tyle owłosionych dziewcząt ile tylko dusza zapragnie ‒ powiedział Inukashi. ‒ Czarne włosie, białe, rude, w łaty. Zostaniesz na noc z tą, którą sobie wybierzesz?
Rikiga zignorował sarkazm Inukashi i westchnął.
 ‒ Ludzkie dziecko wychowane na psim mleku... to dopiero coś. Ale w porządku tak robić? Bóg wie, co będzie, jak zacznie ci jeszcze szczekać.
 ‒ Przed chwilą powiedział „mama”, nie pamiętasz?
Rikiga spojrzał na Shionna i westchnął po raz kolejny.
 ‒ Staruszku.
 ‒ Co?
 ‒ Przygotowania zakończone?
Twarz Rikigi obróciła się powoli w stronę Inukashi.
 ‒ Tak. ‒ Podniósł leniwie rękę i wskazał czarną torbę na stole.
 ‒ Dobrze. No to chodźmy ‒ Inukashi podniósł torbę. Czuł w rękach jej ciężar. Rikiga zmarszczył brwi z niechęcią na twarzy.
 ‒ Inukashi... dlaczego po prostu tego nie rzucimy?
 ‒ Rzucić?
 ‒ Tak, zapomnijmy o całej sprawie.
 ‒ Zapomnimy, i co wtedy?
 ‒ Wczołgamy się do swoich dziur i będziemy siedzieć cicho. Nie wydaje ci się, że... tak byłoby lepiej?
 ‒ Oczywiście.
„Byłoby lepiej, staruszku. Czuję to sto razy mocniej niż ty. Chcę o tym wszystkim zapomnieć i wrócić do mojej nory”.
Tej nocy byłoby zimno, ale nie dość, by zamarznąć. Gdyby Inukashi miał ze sobą psy, mógłby zapomnieć o chłodzie. Jeszcze chwilę temu wypełniałby ich brzuchy suchymi ciastkami i zupą z warzyw. Tak było dobrze. „Czyli teraz obowiązki mam mniej więcej wypełnione. Gdyby tylko można było położyć się dziś z moimi psami i zapaść w głęboki, głęboki sen...”
„Z pewnością byłoby miło”.
 ‒ Prawda? ‒ kontynuował Rikiga. ‒ Dlaczego tego nie zrobimy? Masz Shionna. Musisz go chronić. Jeśli coś ci się stanie, kto się nim zajmie? Pomyśl o tym.
 ‒ Są jeszcze psy. Wychowają go nawet beze mnie. Tak, jak moja mama.
 ‒ Tak, ale... Inukashi, będę z tobą szczery. Cenię swoje życie, tak samo jak ty. Nie chcę robić nic niebezpiecznego. Więc ‒ powiedział z wahaniem ‒ wycofajmy się z tego. Zapomnijmy, że to się w ogóle wydarzyło, hm?
 ‒ A co z Nezumim i Shionem? Chcesz ich porzucić?
 ‒ Ta dwójka jest już martwa. Nie ma mowy, żeby nadal się ruszali. I tak nie przeżyliby samego polowania. Wiesz o tym tak samo jak ja. Dlatego to bezużyteczne. Zaraz mamy ryzykować życia dla czegoś, co nie ma sensu. No już, po prostu przestańmy. Tak będzie najlepiej.
 ‒ Staruszku.
Rikiga uniósł podbródek, gdy zobaczył spojrzenie Inukashi.
 ‒ ...Co?
 ‒ Koniec jęczenia.  Już prawie czas. Chodźmy.
 ‒ Inukashi!
 ‒ Ja idę. Jeśli chcesz się wycofać, staruszku, śmiało. Mam to gdzieś. Ale torba idzie ze mną.
 ‒ Inukashi, dlaczego? Dlaczego tak się upierasz przy wypełnianiu ich ostatniej woli? Zawsze działałeś sam. Tak jak ja. Zrozumiałbym, że dla Shiona, ale iść tak daleko dla kogoś takiego jak Eve...
 ‒ Jest jednym z nas.
 ‒ Eh?
 ‒ Są częścią grupy. Nie mogę ich porzucić.
Ciemne oczy Rikigi zerwały się na te słowa. Usta wykręciły się z niesmakiem, jakby ktoś właśnie siłą nakarmił go czymś gorzkim. Poruszył z wściekłością końcem podbródka.
 ‒ Nie mogę się nawet zmusić do śmiechu z twojego żartu ‒ powiedział zjadliwie Rikiga. ‒ Nie masz za grosz smaku. Mdli mnie od samego słuchania.
 ‒ Nie no, wiesz, twój brzuch to pewnie i tak jedna wielka papka od tego całego chlania. Radzę ci odstawić gorzałę dla własnego dobra, chociaż i tak dla ciebie już pewnie za późno. Heheh, ale musisz przyznać, że to zabrzmiało całkiem nieźle, co nie?
 ‒ Kretyn. Nie wierzę, że mogłeś wygłosić którąkolwiek z tych zawstydzających kwestii, jakbyś rzeczywiście tak myślał. Może masz potencjał, żeby zostać tak dobrym aktorem jak Eve. Jaja sobie robisz – splunął. ‒ jeden lis to aż nadto.
Inukashi obnażył kły w wulgarnym uśmiechu. Wyraz twarzy Rikigi stał się jeszcze cięższy.
 ‒ Jedyni członkowie twojej „grupy” to twoje psy ‒ stwierdził. ‒ Masz tyle zaufania do ludzi, co do złamanego paznokcia. Kłam tak dalej, a któregoś dnia twój język zaropieje i odpadnie. 
 ‒ Ooch, tego nie chcę ‒ powiedział sarkastycznie Inukashi. ‒ Okej, karty na stół. Ty pierwszy.
 ‒ Ja... ‒ zaczął Rikiga. ‒ Cóż, jak mówiłem, chcę wracać do domu. Powtarzam to od samego początku.
 ‒ I szczerze tak myślisz?
 ‒ Jestem szczerym człowiekiem. Nie kłamię. 
 ‒ Nawet nie jestem w stanie się z tego śmiać. Zapomnij o języku. Tobie zaraz penis zaropieje i odleci. Ile kasy wydałeś na to, co jest w tej torbie, staruszku? Pewnie dostałeś od Nezumiego tony złota, ale żeby pokryć różnicę musiałeś i ze swoich wyłożyć... może przepuściłeś tyle, że za parę dni pójdziesz na dno ze swoim biznesem. Jeśli wleziesz z powrotem do swojej dziury, stracisz sporo pieniędzy. Naprawdę to zniesiesz? Oczywiście, że nie. Jesteś tym rodzajem człowieka, który straty przyjmuje na klatę i idzie dalej? Chyba nawet takie czyste i niewinne dziecko jak ja nie będzie w stanie w to uwierzyć.
Inukashi zagwizdał. Kilka psów leżących obok ścian podniosło się. Zagwizdał ponownie, tym razem odrobinę wyżej niż poprzednio.
Psy otoczyły Rikigę. Bez żadnego warknięcia utworzyły koło, zamykając go w środku.
 ‒ Nie myśl, że to po prostu trochę wyrośnięte kundle ‒ powiedział Inukashi. ‒ Były trenowane na psy obronne odkąd się urodziły. Przeszły mój własny trening, więc, jak widzisz, to nie są po prostu jakieś tam psy. Można by je nazwać... tak, elitarnym oddziałem wytrenowanym do ataku. Zagryzą człowieka w sekundę ‒ ba, nawet i tygrysa by zagryzły. Szkoda, że nigdzie tutaj nie ma żadnych tygrysów. Za to ludzi na pęczki.
Rikiga położył dłoń na swoim gardle i cofnął się nieznacznie. Szczery strach malował się w jego przekrwionych oczach. 
 ‒ Inukashi... przestań już, to głupi żart. – Jednak wiedział, że to nie był żaden żart. Głos Rikigi załamywał się, a strach w jego oczach pogłębiał.
Inukashi zdławił emocje, by nadal przemawiać płaskim tonem. Zimny, nieprzenikniony głos był znacznie straszniejszy niż wściekły i agresywny. Nauczył się tego od Nezumiego.
 ‒ Tylko Nezumi dał radę im uciec. Cudem. Wgryzły mu się w ramię. Dość głęboko. Nawet nie pisnął, ale raczej musiało go zaboleć.
 ‒ Ten Eve, co... to dopiero osiągnięcie.
 ‒ Hmf ‒ Inukashi pociągnął nosem z niesmakiem. ‒ Jeśli ruszasz się szybciej niż Nezumi, staruszku, może i tobie się uda. Jeśli nie...
 ‒ Żebym jeszcze umiał wyślizgiwać się jak Eve. Samo wspinanie się na schody mnie ostatnio wykańcza, co dopiero coś takiego. ‒ Rikiga westchnął głęboko i zdjął dłoń ze swojego gardła. ‒ Dobrze, Inukashi. Przegrałem. To w końcu twoje królestwo. Mógłbym się rzucać ile bym chciał, a i tak bym nie wygrał.
 ‒ Teraz chce ci się iść?
Rikiga przyjrzał się uważnie twarzy Inukashi, jakby chciał wybadać jego nastrój.
 ‒ Coraz bardziej zaczynasz przypominać Eve. Nie daj mu się zatruć. Nic dobrego ci z tego nie przyjdzie. Chociaż może i już nie ma dla ciebie żadnej nadziei.
 ‒ To była chyba najbardziej przydatna rada, jaką w życiu dałeś, staruszku. Dzięki. Ale nie musisz się martwić. Jak tylko z tym skończymy, żegnam się z nim na dobre.
Taki miał zamiar.
Inukashi nie lubił być w pobliżu Nezumiego. W ogóle nie mógł go przejrzeć, ani nawet tknąć go choćby palcem. Jednak mimo to Nezumi miał w sobie jakiś dziwny magnetyzm. Inukashi zaplątał się w jego sieć zanim się spostrzegł. Tak jak to ujął Rikiga, był przez niego zatruwany.
„Niebezpiecznie, niebezpiecznie. Trzeba się pożegnać”.
 ‒ Chwila, żegnasz się? Opuszczasz to miejsce? ‒ zapytał Rikiga.
 ‒ W życiu. To moje królestwo, nigdy go nie opuszczę. Nawet cała armia No.6 by mnie stąd nie ruszyła. Może i to ja będę się żegnać, ale nie ja odejdę. To będzie Nezumi. 
 ‒ Eve?
 ‒ Nom. Oszukańczy aktor. ‒ Inukashi polizał usta. Były suche. Pies zajmujący się Shionnem ziewnął.
 ‒ To włóczęga. Pojawił się tu znikąd i postanowił zostać. Pewnie znowu pójdzie się włóczyć. Jest jak kapryśna chmura. Trochę się wypada a potem zniknie w górach. 
 ‒ Rozumiem. Więc to o nim myślisz.
 ‒ Spodziewam się, że tak zrobi.
„Mogę przeżyć resztę życia w tym miejscu. Ale on pewnie zniknie”. 
Wiedział to z czystego instynktu. Nie miał na to żadnego dowodu. Niczego nie usłyszał od Nezumiego. Po prostu Inukashi czuł, że stanie się coś takiego. I był przekonany, że nie mógł się mylić, a przynajmniej nie w zbyt dużym stopniu.
„Tak jak chmury podróżują po niebie niesione przez wiatr, jak płatki kwiatów w rzece, i on zniknie nam z oczu”.
„Nie mogę się doczekać”.
 ‒ No, dość o Nezumim. I dość o mnie. Czyli zostajesz ty, staruszku. Więc? Dlaczego próbowałeś mnie od tego odciągnąć? Po co odstawiać jakąś debilną szopkę?
Rikiga zmarszczył usta tak, jak to często robił Shionn. Gest, który u pulchnego dziecka wyglądał przesłodko, w wypadku alkoholika w średnim wieku stawał się raczej odrażający. Inukashi odwrócił wzrok.
 ‒ Źle na to patrzysz ‒ nalegał Rikiga. ‒ Ja po prostu bałem się o swoje życie. Możesz powiedzieć, że zacząłem tchórzyć. Byłem po paru drinkach i im dłużej o tym myślałem, tym bardziej zaczynałem się bać. Mogłem myśleć tylko o tym, jak bardzo nie chcę umierać, i że nie mogę tego znieść... Nie wiem, czy to przez alkohol, ale czuję ostatnio, że jak tylko zaczynam myśleć, moja głowa przestaje działać. Po prostu, co chwilę wpadam do rowu. Wiesz, Inukashi, może po prostu dużo czasu już mi nie zostało.
Rikiga opuścił ramiona z przygnębieniem. Jego oczy stały się żałosne, jak u mokrego szczeniaczka. Inukashi współczuł nieraz szczeniętom i niezliczone razy brał je pod swoje skrzydła. Ale nie wziąłby człowieka. Jeszcze mniej go to obchodziło, gdy człowiek miał jakiś bagaż emocjonalny. 
Inukashi pstryknął palcami. Wielki, czarny pies, stojący wcześniej przed Rikigą, przyjął pozę ofensywną.  Pokazał kły i warknął nisko. Jego wzrok skierowany był prosto na gardło Rikigi.
Ten wydał zdławiony pisk.
 ‒ Hej, przestań.
 ‒ Nie mam czasu na twoją kiepską grę, staruszku. Wystarczy. Mam dosyć. Po prostu odpowiedz na moje pytanie. Kiedy będziesz miał już rozdarte gardło, nie będziesz mógł, nawet jeśli będziesz chciał.
 ‒ P‒przecież odpowiadam.
 ‒ Staruszku, mówiłeś to wcześniej ‒ dzień przed Polowaniem. Próbuję się wycofać, a ty mnie zatrzymujesz. A dzisiaj mówisz, że żadne z nas nie powinno mieć z tym nic wspólnego. To dopiero przemiana wewnętrzna, nie sądzisz?
 ‒ Często zmieniam zdanie. Zawsze tak miałem.
Czarny pies kłapnął szczękami, otworzywszy je na pełną szerokość. Jego ostre kły błysnęły, a ślina spadła na podłogę. Niemal słychać było jak miarowo spływa z jego paszczy.
Rikiga cmoknął językiem.
 ‒ Tsk. Zestarzałem się, żeby mi taki psi dzieciak groził. Dobrze, powiem ci. Ale sam tego chcesz, jasne? Niech będzie. Cholera, wkurza mnie to.
Rikiga wyciągnął małą butelkę whiskey z kieszeni kurtki i pochłonął jej zawartość jednym łykiem. Wypuścił z ust obrzydliwe beknięcie.
 ‒ Wybacz mi mój brak manier, Wasza Wysokość ‒ powiedział sarkastycznie. ‒ No więc, Inukashi, co do dziwnych incydentów zdarzających się w No.6. Wygląda na to, że to prawda. Wszystko praktycznie wybuchło jednego dnia. Nie spodziewałem się takiego obrotu wydarzeń. Nie mogłem tego nawet przewidzieć. 
 ‒ Co wybuchło jednego dnia?
 ‒ Mieszkańcy miasta padają na prawo i lewo.
 ‒ Mieszkańcy Świętego Miasta?
 ‒ Tak. Dzisiaj był, jak go tam zwą, Święty Dzień, czy jakiś festiwal czy coś, świętowali założenie miasta, nie? Ludzie którzy zgromadzili się na festiwalu zaczęli padać jak muchy. Nikt nie przetrwał. Wszyscy zginęli. Każdy jeden z nich.
 ‒ Czy to... przypadek? Jak wyciek trującego gazu czy coś...
 ‒ To by spowodowało masową śmierć, ale w jednym miejscu. Wygląda na to że zamieszanie jest w całym mieście.
 ‒ To co... terroryści?
 ‒ Terroryści? Widziałeś kiedyś organizacje terrorystyczne w No.6? To najlepiej monitorowane państwo‒miasto jakie w życiu widziałem. To miasto wyrżnie wszystko, nawet karaluch się nie ostanie. To niemożliwe.
 ‒ To co się dzieje?
 ‒ Nie wiem. Po prostu zebrałem wiadomości z No.6. Słyszałem głównie, że coś stało się w środku ceremonii i spowodowało śmierć cywili. Ceremonię odwołano w połowie.
 ‒ A to, że padają na prawo i lewo skąd wiesz? Jesteś pewien, że nie wyciągasz po prostu pochopnych wniosków, staruszku?
Rikiga zwinął wargi w pełen samozadowolenia uśmiech.
 ‒ Miałem dość długi związek z tym miastem, wiesz. Mam własną, inteligentną sieć. Ale, cóż... nie wszyscy z nich są godni zaufania. W każdym razie, jeśli media w mieście mówią o „kilku śmierciach”, można być pewnym przynajmniej kilkudziesięciu. Kiedy mówią, że przyczyna jest niejasna, znaczy, że nie mają pojęcia, co to. Ale to No.6. To miasto jest domem najlepszych naukowców. Co niby może się dziać, że nie mają pojęcia, o co chodzi?
„Co się dzieje?” ‒ Pewna myśl przemknęła mu przed oczami, jednak wciąż była mglista. Nie mógł z niej nic wyciągnąć.
 ‒ Znasz odpowiedź, staruszku?
 ‒ Ja? Oczywiście, że nie. Gdybym mógł się dowiedzieć, raczej nie siedziałbym tu teraz otoczony przez twoje psy. Ale... pomyśl, Inukashi. To wielkie i potężne miasto otacza się murem, a nie jest w stanie poradzić sobie z tym, co się za nim dzieje. Czy to cię nie ekscytuje?
 ‒ Cóż, tak... ‒ powiedział z powątpiewaniem Inukashi.
Uśmiech Rikigi poszerzył się. Zdawał się być rzeczywiście szczęśliwy. Inukashi wiedział że jego psy wyglądają podobnie kiedy dostają wieprzowe żeberka.
 ‒ To pierwszy raz, czyż nie, Inukashi? No.6 nigdy nie miało takich problemów... to pierwszy raz. Może i skończy się tak, jak powiedział Eve. No.6 dłużej nie pociągnie. Zawali się od środka.
 ‒ Taa...
 ‒ Wiesz, nigdy nie brałem słów tego cholernego aktora poważnie. Ty pewnie też.
 ‒ Rzeczywiście.
 ‒ Ale tym razem może nawet sobie z nas nie żartował. Miasto może się rozpaść, dokładnie jak to przewidział Eve. Wszystkie znaki już się pojawiły. Po prostu się nasilają i nawarstwiają. A jeśli to prawda... to niedługo nadejdzie ostateczny wstrząs...
Rikiga złożył głośno dłonie, jakby chciał zgnieść coś niewidzialnego.
 ‒ ...i je zniszczy.
 ‒ Ach, teraz rozumiem ‒ powiedział Inukashi. ‒ Wierzysz Nezumiemu, staruszku. Uwierzyłeś, że Święte Miasto się rozpadnie. I że z Zakładem Karnym będzie tak samo. Może to rzeczywiście się zdarzy i na bajkach się nie skończy. A więc zarówno złoto w podziemiach Zakładu Karnego jak i myśl, że położymy na nim łapy, zrobiła się znacznie bardziej prawdopodobna. Możliwości robi się coraz więcej.
Inukashi wskazał palcem sufit. Rikiga obrócił się na bok.
 ‒ Ale wtedy zrobiłeś się niechętny ‒ kontynuował Inukashi ‒ co do podzielenia się ze mną. Im bardziej o tym myślałeś, tym bardziej nie chciałeś oddać mi mojej części. Więc żeby dostać całe złoto, odstawiłeś tę kiepską szopkę. Jesteś do niczego, staruszku. Zapomnij o alkoholu, ta chciwość pewnie już dawno wypaliła ci resztki mózgu. 
 ‒ Sam nie jesteś lepszy. To ty chciałeś złota. Już zacierałeś ręce, nie zaprzeczysz.
 ‒ Tak, to prawda, chcę go. I ślinię się na samą myśl. Ale powiedzmy sobie szczerze, aż do teraz nie było pewności. Tylko podejrzenia, że w podziemiach Zakładu Karnego może jest jakieś tam złoto. Ale jeśli masz zamiar zachowywać się tak tylko po to, żeby zgarnąć całość... hehe, chyba właśnie zaczynam w to wierzyć. Dostałeś te informacje od tej dziewczyny, Suru, tak?
 ‒ Tak. Urzędnicy z No.6 są jej najlepszymi klientami. Kiedy facet opowiada prostytutce historyjkę w łóżku, zazwyczaj można jej ufać.
 ‒ Rozumiem. A więc No.6 zniknie, a my będziemy bogaci. Brzmi nieźle. Tak dobrze, że chyba jakieś kwiaty mi wyrosną na głowie.
 ‒ Jeśli wszystko pójdzie dobrze.
 ‒ Co? Nie rujnuj mi tu marzeń. Już dość mam tego twojego teatrzyku.
 ‒ Nie o to chodzi ‒ Rikiga podszedł do parapetu. Psy cicho podążyły za nim.
 ‒ Inukashi...
 ‒ Co? ‒ kłapnął. ‒ Musimy się zbierać, albo...
 ‒ Naprawdę myślisz, że zostanie zniszczone? ‒ rozległo się stłumione mruczenie. ‒ Czy No.6 naprawdę całkowicie zniknie?
 ‒ Kto wie. ‒ To była jedyna odpowiedź, jaką miał. Rikiga nadal mamrotał, patrząc przez okno. Odpowiedź Inukashi pewnie nawet do niego nie doszła.
 ‒ Ale... jeśli to naprawdę się stanie... co pojawi się na jego miejscu?
 ‒ Eh?
 ‒ Świat bez No.6... kiedy to coś już zniknie, co się stanie? Co pojawi się zamiast niego?
Inukashi czuł się jakby ktoś potrącił go mocno w ramię. Nabrał powietrza. Zdawało mu się, że wdycha maleńkie odłamki szkła. Jego pierś poruszyła się z bólem.
Świat bez No.6 i co dalej?
Nigdy się nad tym nie zastanawiał.
Nie mógł sobie tego nawet wyobrazić.
„Co by się pojawiło?”
Zacisnął uścisk wokół torby.
 ‒ Nie mam pojęcia. Ale jedno wiem na pewno.
Rikiga odwrócił się do niego i zamrugał.
 ‒ Pieniądze to pieniądze. No.6 może zniknąć jutro, a może przetrwać jeszcze tysiąc lat. To nie ma znaczenia. Nie ma znaczenia, co się pojawi. Złoto to cholerny skarb i to się nigdy nie zmieni.
 ‒ Rozumiem ‒ Rikiga pokręcił głową z uśmiechem. ‒ Twardy jesteś. Może nawet twardszy niż Eve. Powinienem patrzeć na psa, nie na lisa, co nie?
W jego tonie nie było już niejasności, a twarz Rikigi wróciła do swojego normalnego, podpitego stanu, który znał Inukashi. Oblicze chciwego, choć tchórzliwego człowieka, kochającego zarówno alkohol jak i kobiety, żyjącego bez marzeń, tylko okrutną rzeczywistością. Inukashi poczuł przez to jakąś ulgę.
 ‒ Zbierajmy się, staruszku.
 ‒ Tak ‒ tym razem Rikiga odpowiedział jak powinien i zaczął iść. Inukashi pstryknął palcami, a część psów wyprzedziła Rikigę i wyszła z pokoju.
 ‒ Je też bierzesz?
 ‒ Tak. Będą milion razy bardziej użyteczne niż to, co jest w tej torbie.
Shionn zaczął się denerwować. Suka odwróciła do niego głowę i zaczęła lizać małe ciałko delikatnym, ciepłym dotykiem. To też Inukashi pamiętał. Dziecko powinno niedługo zasnąć.
„Na razie, Shionn. Czekaj tu. Bądź dobrym chłopcem. Pilnuj domu i psów, kiedy mnie nie będzie”.
„Wrócę”.
„Któregoś dnia wrócę”.
„Czekaj na mnie”.
 ‒ Mama… ‒ zawołał Shionn, gdy mieli już wyjść z pokoju. Inukashi zamknął oczy i powoli zamknął pokój.

==Koniec rozdziału 2== 

8 komentarzy:

  1. Łiiii jestem pierwsza z komentarzem ^^!!!!

    Piszę pierwszy raz komentarz, bo już nie mogę sie powstrzymać. Jesteście genialni, wspaniali i w ogóle...!
    *wali głową w stół i zaczyna ryczeć, bo brakuje jej pochwalnych epitetów*

    Nie ważne o kim jest dany rozdział ( achhhh te sceny z Nezumim *robi maślane oczy* i Shionem ) wasze tłumaczenia są zawsze fenomenalne #o# ( podziwiam chęć tłumaczenia fragmentów o Safu ).

    Nerwowo oczekuję każdego działu i ogromnie się wesele gdy wrzucasz go na bloga.
    *skacze do sufitu i piszczy*

    Dziękuje całej ekipie, wasza praca jest bezcenna. ( przepraszam, właściwie... powinniście zbierać opłaty za udostępnianie, jak zawodowi tłumacze )

    Kończe słodzić, już tonę w kostkach cukru i sie powtarzam.

    CZEŚĆ WAM I CHWAŁA!!!!
    amen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niaah, dziękuję, że w końcu napisałaś~ >w< przesadzasz z pochwałami, a ostatnio coraz mniej osób nam komentuje, więc każdy komentarz cieszy =w= chociaż ceną naszej pracy w sumie są pochwały... tak, trzeba nas dużo chwalić *-* dzię~ku~je~my~~

      Usuń
    2. Dołączam się do podziękowań

      Usuń
    3. Ja też się dołączam, ja też! *^*

      Usuń
  2. kuurczeee nie było mojego kochanego nezumiego !! ale i tak bardzo dziekuje !! super ze to tłumaczycie !

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że nawet pojedyńczy komentarz sprawia Wam taką przyjemność. Będę Was chwalić w takim razie za każdym razem i będę słodzić jak tylko potrafię ^^ *szczerzy się pociesznie*

    Powodzenia i siły życzę na czas dalszego tłumaczenia. Proszę nie poddawajcie się! Nie mogę się doczekać by zrobić eleganckiego ebooka i zatytuować go No.6 *buja w obłokach*

    OdpowiedzUsuń
  4. W sumie to ja też przestałam komentować, bo wszędzie piszę to samo, że dziękuję za tłumaczenie i że wszystko jest boskie. Nie chciałam Was tym przynudzać, ale skoro komentarze tak cieszą.. to: DZIĘKUJĘ za świetne tłumaczenie, zresztą jak zawsze. ^^ A Safu nie jest taka zła jak ją malują, całkiem ją lubię, no.. ujdzie. :3
    Sunako

    OdpowiedzUsuń
  5. A co tam, też skomentuję xd gdy dowiedziałam się, że jest powieść, od razu wpadlam na waszego bloga i to było świetne =) fragmenty z Safu i Karan trochę mnie nudzą, ale to nie bynajmniej wasza wina xD jestem ciekawa, czy jeszcze coś tlumaczycie x3

    OdpowiedzUsuń