Rozdział
2
Gdyby
ludzka dusza...
Gdyby
ludzka dusza mogła kompletnie zniknąć, ludziom pewnie łatwiej byłoby znaleźć
szczęście. Ale nawet jeśli to prawda, człowiek obawia się tego jak niczego
innego. Och, myślą, jakże to okropne, bolesne i przerażające! Dla człowieka
utracić ludzkie wspomnienia jest czymś strasznym.
Nakajima
Atsusji, Sangetsuki
Obudziła
się.
Safu ocknęła
się, zrozumiawszy wszystko.
Wiedziała,
co jej się przytrafiło.
„Coś
ty narobił... Coś ty narobił... Coś ty narobił?”
‒ Doprawdy, Safu. Co się stało? Spójrz tylko
na wahania twoich emocji. Jak długo masz zamiar być taka pobudzona? Cóż za
kłopotliwe dziecko. Całe twoje piękno się zmarnuje ‒ zachichotał. ‒ Ach, nie,
to tylko żart. Kiepski, swoją drogą. Nie zwracaj na mnie uwagi. Wciąż jesteś
piękna, bardzo piękna. Wielki sukces. Wszystko idzie zgodnie z planem. I
oczywiście w przyszłości także nie pozwolę na żadne pomyłki ‒ zaśmiał się
ponownie.
Mężczyzna
cicho pod nosem chichotał, stojąc za Safu.
„Diabeł”.
„A
więc jesteś Diabłem”.
„Dlaczego...
dlaczego... dlaczego musiałeś mi to zrobić?”
‒ Jesteś nie tylko piękna. A zarazem żywa. Jesteś moim ideałem, Safu, muszę ci to
wyznać. W końcu nie mogę cię okłamywać. Cóż... na początku zebrałem cię, jako
zwyczajny okaz i próbowałem traktować jak inne próbki. Och, mam nadzieję, że mi
wybaczysz. Nie chciałbym żebyś mnie tak wspominała. Nie wiedziałem, że jesteś
tak piękna i silna. Safu, urzekłaś mnie. Mógłbym powtórzyć to zdanie milion
razy. Jesteś moim ideałem ‒ jesteś wszystkim, czego szukałem. Doskonałą
egzystencją. Ty i ja, będziemy rządzić światem we dwoje. Jak to brzmi? Ekscytująco, czyż nie?
„Diabeł”.
„Jesteś
Diabłem”.
„Nie
zbliżaj się do mnie. Nie zbliżaj się do mnie!”.
Jednak
głos Safu do niego nie docierał.
Mężczyzna
mówił dalej frywolnie, jakby rzeczywiście był urzeczony. Jego policzki nabrały
koloru, a on chodził w kółko, lekko pochylony do przodu.
Był
jak ryba w akwarium. Kręcił się i kręcił w koło, pływając w zamkniętej
przestrzeni. W koło i w koło.
Jego
stopy stąpały cicho, gdy mówił. Prawdopodobnie swe słowa kierował bardziej do
siebie niż do Safu.
‒ W końcu cię mam. Doskonały materiał. Och,
Safu, nie wierzę w przeznaczenie. Nie wierzę w nic poza
ludzką siłą, w żadne niebiosa kontrolujące nasze życia. Zawsze to wyśmiewałem,
nazywając absurdem. Ale... proszę, nie śmiej się, Safu. Odkąd cię spotkałem,
ja, cóż... Czuję, że mógłbym uwierzyć w to tak zwane przeznaczenie. Być może to i prawda. Być może i jest jakiś Bóg, próbujący obdarzyć
mnie wszechmogącą siłą. Bo jeśli nie, jak wyjaśnić fakt, że cię spotkałem?
Dlatego mam zamiar sprawić, że staniesz się boginią. Mam moc, by to zrobić.
Och, tak. Wczoraj mówiłem ci, że nie będziesz potrzebowała imienia. Racja,
oczywiście, oczywiście. Powinnaś odrzucić imię z przeszłości. Nadam ci nowe,
pasujące bogini.
Stopy
i język mężczyzny nie miały zamiaru się zatrzymać.
Nadal
spacerował. Nadal mówił.
‒ Tak, co powiesz na... ‒ jego stopy
zatrzymały się nagle. Uśmiech pojawił się na jego twarzy. ‒ Co powiesz na...
Elyurias?
„Elyurias?”
Mężczyzna
znowu ruszył. Błogi uśmiech tańczył na jego wargach.
‒ Wspaniałe imię, czyż nie? Zdecydowanie, to
imię pasuje królowej. Być może zwłaszcza dla takiej jak ty.
„Ten
człowiek...”
Safu
spojrzała na niego. Po raz pierwszy miała okazję dobrze się mu przyjrzeć.
Jego
chuda twarz na pierwszy rzut oka wyglądała łagodnie. Co do wieku... trudno było
stwierdzić. W zależności od kąta padania światła, wyglądał albo bardzo młodo,
albo dość staro. Mężczyzna,
który odciął się kompletnie od zewnętrznego świata i pogrążył się we własnej
rzeczywistości, wpatrywał się intensywnie w powietrze, wylewając swe uczucia w
monologu.
Upajał
się samym sobą.
Ten
człowiek był kompletnie pochłonięty przez samego siebie. Wierzył, że jego
zdolności miały boską moc. Uważał, że mógł zrobić wszystko i że wszystko byłoby
mu wybaczone. Dlatego... Dlatego właśnie mógł to zrobić.
‒ Jeszcze tylko odrobinkę. Jeszcze tylko
odrobinkę, a mój projekt będzie gotowy. Byłaś ostatnim kawałkiem układanki.
Dzięki tobie, mam wszystkie potrzebne części. Są kompletne, nie pomyliłem się
ani razu. Potrzebuję jeszcze tylko trochę czasu. Jeszcze troszkę więcej czasu.
Jak się czujesz? Chcę, żeby było ci wygodnie i zrobię wszystko, żeby ci tą
wygodę zapewnić. W końcu jesteś teraz jedną z najważniejszych rzeczy w moim
życiu.
„Wypuść...”
‒ Co? Safu, mówiłaś coś?
„Wypuść
mnie. Zmień mnie w tego, kim byłam. Pozwól mi go zobaczyć”.
Jej
emocje wzniosły się wściekle. Wiatr ryczał w jej sercu, głośno wyjąc. Chciała
krzyczeć aż do rdzenia jej ciała. Chciała płakać.
„Chcę
cię zobaczyć”.
‒ Och, co się stało? Twoje odczyty wzrastają.
Chyba masz problemy z zaaklimatyzowaniem się w nowym otoczeniu. Hmm, chyba
przekaz powinien być szybszy. Och, nie, nie obwiniam cię o to. O nic bym cię
nie obwinił. Jesteś moim skarbem. Pospałabyś jeszcze odrobinę? To powinno wszystko
załatwić. Hm? Wygląda na to, że Matka zgadza się z moim osądem. Mówi, że poda
ci jakieś stabilizatory. Ach, tak. Muszę ci opowiedzieć o Matce. Ty i Matka
jesteście teraz bezpośrednio połączone, wiesz? Matka zawsze będzie monitorowała
twój stan i zapewniała wygodę, żebyś miała jak najlepsze dla siebie otoczenie.
I dlatego, no zobacz, teraz mówi, że musisz wypocząć...
Dzwonek
rozdarł ostro powietrze. Zwężone końcówki jego brwi zbliżyły się do siebie.
‒ Co jest? Teraz, nagły telefon? Jak
grubiańsko... Tak, to ja. Co się stało? Dziś Święty Dzień, nie powinieneś być
zajęty własnymi... co? Co to? Co masz na myśli? W mieście? To się dzieje w
mieście... nie, nie może być... dobrze, wyślij mi wideo. I próbki. Wszystko, co
zebrałeś... tak, właśnie miałem zamiar... co? Już trzydzieści ciał? W przeciągu
jednego dnia... a więc to się stało... rozumiem. Wystarczy. Sam się tam
dostanę... tak, natychmiast. Natychmiast.
Cała
krew odeszła z twarzy mężczyzny. Jego usta stały się suche, białe i popękane.
Trzęsły się.
‒ To pomyłka. To musi być jakaś wielka
pomyłka. To... to nie może się dziać. To po prostu niemożliwe ‒ wypluł
praktycznie mężczyzna wychodząc z pokoju. Był wręcz nienaturalnie poruszony.
Cały jego spokój i elokwencja wyparowały w ciągu jednej chwili.
„To
się dzieje w mieście” ‒ powiedział wtedy
mężczyzna. Czyżby coś stało się w No.6? Coś, czego nie
przewidywał...?
„No.6,
w którym się urodziłam i wychowałam. Ale zawsze coś kryło się pod tą
powierzchnią. To było takie wygodne i piękne miejsce, a wszyscy zawsze
zachowywali się tak ostrożnie... to nieustające uczucie, że w każdej chwili coś
może się zdarzyć... a przynajmniej ja je miałam...”.
Safu
czuła jak jej gniew stopniowo opada.
Była
śpiąca. Tak śpiąca, jakby miała się roztopić. Czyżby podano jej jakiś lek
nasenny? Była połączona z Matką... co to
niby znaczyło?
„Matka...
och, jestem taka senna”.
Jej świadomość
odpływała. Coraz trudniej było jej myśleć. A w takich momentach zawsze w jej
głowie pojawiała się ta sama sylwetka.
„Shion”.
Spróbowała
wezwać jego imię. Shion uśmiechnął się i skinął lekko głową. To nie była
iluzja. Był tak wyraźny, tak prawdziwy, jakby
stał tuż przed nią.
„Hej,
Shion. Kiedy to właściwie było? Pamiętam, że słońce zachodziło. Wiatr lekko
powiewał, prawda? Dzień wcześniej spadł pierwszy śnieg, więc ścieżka była
mokra. Szliśmy obok siebie. Pamiętasz? Nie zapomniałeś, prawda?”
„I
wezwałam twoje imię, prawda?”
„Shion”.
Ponownie
go zawołała. A Shion znowu się do niej uśmiechnął.
‒ Co jest, Safu?
‒ Nie.. ja tylko...
‒ Tylko?
‒ Tylko chciałam wypowiedzieć twoje imię.
Zastanawiałam się trochę i doszło do mnie, że „Shion” to naprawdę ładne imię.
To kwiat.
‒ Musiałaś się nad tym zastanawiać?
Zachichotała.
‒ Więc jakim kwiatem jest ten „shion”?
‒ Eh... to wieloletnia roślina z rodziny
Asteraceae, o ile dobrze pamiętam. Łodyga dorasta do 1,5 metra wysokości, a
pąki rozkwitają fioletowymi kwiatami...
‒ Shion, nie chcę żebyś mi opisywał ten kwiat. Takie informacje sama sobie mogę znaleźć.
‒ To co chcesz wiedzieć?
‒ Coś, czego sama nie mogę się dowiedzieć.
‒ Coś, czego nie możesz się dowiedzieć... hmm,
to prawie jak zagadka. Jeśli nie chcesz słuchać o astrachto... nie, nie mam
pojęcia. O czym chcesz usłyszeć, Safu.
„Chcę
usłyszeć o tobie, Shion”.
„Chciałabym
móc cię lepiej poznać. Kto cię tak nazwał? Podoba ci się? Kiedy po
raz pierwszy zwróciłam się do ciebie po imieniu? I kiedy ty po raz pierwszy zwróciłeś się tak do
mnie...?
„Shion,
wciąż nic o tobie nie wiem”.
„Znam
twoje nawyki, wiem jakie lubisz jedzenie, jak się wyrażasz, jaki jesteś łagodny
i silny... tak, wiem o tym. Wiem bardzo, bardzo dobrze. Ale Shion...”
„Za
kim goniłeś? Przy kim chciałeś być? Za kim tęskniłeś? Kto stoi przed twoimi
wyciągniętymi palcami? Czy to nie mogłam być ja? Czy to
musiała być ta osoba? Niczego nie wiem. Więc mi opowiedz. Chciałam, żebyś to
zrobił, Shion”.
„Shion”.
„Safu”.
Usłyszała
głos. Iskry wybuchły w mgle pozostałej z jej świadomości. Szkarłatne kwiaty
rozwarły płatki. Wiatr rozwiał mgłę sprzed jej oczu, w ten sam sposób
roztaczając przed nią całą scenerię i przywracając Safu świadomość. Głos
ponownie ją wezwał.
„Safu”.
„Kto
to? Kto mnie woła?”
To
nie był głos Shiona. Ani jej zmarłej babci, czy rodziców. Był to głos, którego nigdy wcześniej nie słyszała... nie, dźwięk? Melodia?
Bryza traw i delikatny szum wody, uderzenia kropel deszczu ‒ to brzmiało
całkiem podobnie. A jednak się różniło. Po raz pierwszy słyszała coś takiego.
„To
piosenka...? Piękna, brzmi jak jakaś pieśń...”
„Safu”.
„Kto
to? Kto mnie woła?”
„To
ja, Safu”.
„Kto?
Kim jesteś?”
„Nazywam
się Elyurias”.
„Elyurias...”
***
‒ Shionn, przestań się rzucać! ‒ Inukashi cmoknął językiem,
wkładając dziecko do wielkiego garnka pełnego ciepłej wody. Dziecko uśmiechnęło
się. Zamachało rękami i nogami, piszcząc z radością. Woda pryskała wszędzie,
oblewając koszulę Inukashi.
‒ Przestań wierzgać. Rany, naprawdę okrągły jesteś,
co nie?
Dłonie
i stopy dziecka, jego brzuszek i całe ciało było pulchne i miękkie. Każdy
paluszek, każdy włos kipiał energią.
Rodzaj
dzieci, do jakiego przyzwyczaił się Inukashi, zawsze ciągnął za sobą śmierć,
gotową zabrać je w każdej chwili. Ich życia były im odbierane jeszcze zanim
miały okazję się obronić. Takie były dzieci, które znał. Niedożywienie, plagi,
mroźne powietrze; posłania niewiele lepsze niż zwykłe śmietniska. Ile to procent dzieciaków z
Zachodniego Bloku dawało radę skończyć pięć lat? Pięćdziesiąt procent? Nie,
Inukashi spotkał wiele, których jedynym przeznaczeniem po przyjściu na świat
była śmierć. Przez krótki czas zarabiał nawet grzebiąc niemowlęta. Chociaż jego
„pochówki” polegały dosłownie jedynie na wykopaniu dziury i zakopaniu dziecka.
Niczym nie różniło się to od chowania psa. Był przekonany, że dzieci, po
których żałobę miał sam ojciec albo sama matka, wciąż miały niesamowite
szczęście. Bardzo często Inukashi był jedynym żałobnikiem, odsyłającym dziecko
na tamten świat. Nikt nawet się nie modlił, nie zostawiał żadnego kwiatu na
prostym grobie, wzniesionym z góry brudu z kamieniem na szczycie. Z czasem
ludzie zapominali nawet, że to w ogóle był jakiś grób.
Dzieci
zwykle umierały z lekko otwartymi ustami. Czasem przez niedomknięte powieki
dało się dostrzec parę niemożliwie czystych oczu, wpatrujących się w niego bez
przerwy.
„Oczywiście.
Nie mogły nawet stanąć na własnych nogach. Nie miały jak zostać skalane. Wciąż
były niewinne”.
Jego
serce nigdy nie bolało, gdy przykrywał ziemią maleńkie zwłoki. Nigdy nie
doświadczył przez to smutku ani nie uronił łzy.
„Dobrze,
że umarłeś wcześnie. Szczęściarz. Nie musiałeś wycierpieć niczego więcej” ‒ tylko to im mówił.
„Hej,
maluchu, ile sobie pożyłeś? Dwa miesiące? Trzy? Przeżyłeś chociaż pół roku? No,
to powinno wystarczyć. Nawet nie myśl o reinkarnacji. I tak lepiej by ci nie
było. Chociaż,
jeśli tak bardzo chcesz, wróć jako trawa rosnąca po bokach ścieżek, albo szczeniaczek. Będziesz sto razy szczęśliwszy. Jednak nigdy,
przenigdy nie ródź się jako człowiek” ‒ to także
im mówił.
Tak
właśnie, na własny sposób, Inukashi odsyłał zmarłych.
Nezumi
by zaśpiewał. Pewnie znalazłby jakąś pieśń odsyłającą duszę, która odeszła
wciąż będąc niewinna ‒ Inukashi nie miał pojęcia, czy istniała, ale wiedział,
że Nezumi by ją zaśpiewał.
„Ale
wiesz co, Nezumi? Martwi nie potrzebują piosenek. Umierający ‒ może, ale martwi
nie”.
„Martwi
wracają do gleby i obracają się w popiół. Tak robią dzieci, i tak będzie z nami”.
Inukashi
pokręcił szybko głową, gdy doszło do niego, że nieświadomie pomyślał o Nezumim. Skrzyżował swój lewy środkowy palec z serdecznym. To
był jego talizman przeciw demonom.
Dla
Inukashi Nezumi był naprawdę bliski bycia demonem. Zdawał
się być wstrętniejszy niż śmierć.
„Da
się unikać śmierci przez pewien czas, dopóki nie spuści się gardy. Można ją
odwlec, można oszukać. Ale co z nim? Dla niego przypieranie ludzi do muru jest
niczym. Wciąga cię w niebezpieczeństwo. Ma gdzieś twoją wygodę i twoje własne
sprawy. Wykorzysta nawet psie gówno, jeśli tylko będzie miał okazję. Jest
przebiegły, przerażająco dokładny i może owinąć sobie ciebie wokół palca w
sekundę. Ech, wystarczy. Gdyby Nezumi nie miał tego swojego głosu, w życiu w
nic by mnie nie wciągnął. Nigdy. Osz... cholera, znowu o nim myślę. Poświęcenie choćby sekundy więcej na roztrząsanie
charakteru tego gościa, ściągnie na mnie jakąś klątwę. To powinno być
oczywiste... co jest nie tak z moją głową?''
‒ No dalej, Shionn. Też zrób krzyżyk. Wtedy
ten demon cię nie dopadnie. Nie będzie dla ciebie nadziei, jeśli skończysz jak
twój tatuś, na każde jego skinienie. Zobacz, paluszki złóż o tak.
‒ Babuuuu, buuu‒buu! ‒ Shionn zawył radośnie
ze swojej wanienki. Był dziwnym, niewątpliwie bardzo dziwnym dzieckiem. Nawet
cień śmierci nie klęczał u jego stóp.
W ich
pokoju w ruinach hotelu zawalały się ściany, szyby były potłuczone, a zimno zawsze
dostawało się do środka. Było tam niewiele lepiej niż na zewnątrz. Rikiga był w
stanie zapewnić im trochę mleka, ale ledwie go wystarczało. Inukashi to, czego
nie miał, zastępował psim mlekiem i bulionem z warzyw.
To
dziecko miało pewnie więcej szczęścia niż większość tych z Zachodniego Bloku,
co nie zmieniało jednak faktu, że jego warunkom daleko było do znośnych.
A
mimo to Shionn zawsze był szczęśliwy, machał rękami i nogami, śmiał się i
bełkotał do Inukashi. Jego skóra miała zdrowy połysk, był pulchny, okrągły i
pełen energii. Inukashi mógłby nawet przysiąc, że podrósł w ciągu ostatnich
dwóch, trzech dni.
Te
oczy błyszczały życiem, skóra była gładka, a głos silny. Zupełnie jakby to
niemowlę miało jakąś niewidzialną tarczę, chroniącą je przed wieloma
niebezpieczeństwami i toksynami świata.
Dziwne
dziecko.
‒ Hej, Inukashi ‒ wezwał go zdławiony głos.
Głęboki, błotniście brzmiący głos.
„Rany.
Już nawet nie proszę, żebyś zrobił coś z tym pyskiem, ale nie mógłbyś chociaż w
głos włożyć klasy?”
‒ Co ty, do cholery, robisz? Przestań! ‒ źródło dźwięku
ciągnących się kroków wtoczyło się do pokoju i wyrwało Shionna z rąk Inukashi.
Garnek zachwiał się, a woda się ulała.
‒ Masz jakiś problem? ‒ zawył Inukashi.
‒ Żartujesz sobie ze mnie. Przestań! ‒ Rikiga
przytulił nagie dziecko, cofając się odrobinę. ‒ Inukashi... posuwasz się za
daleko. To nie jest coś, co robią ludzie.
‒ Eh?
‒ Nie wstydzisz się za siebie? Jasne, może i
jesteś bardziej psem niż człowiekiem. Ale to nie znaczy, że nie powinieneś mieć
chociaż trochę zdrowego rozsądku.
‒ Rozsądku? Nic mi po tym, nie sądzisz?
Chociaż i tak pewnie mam go trochę więcej niż ty, staruszku.
Rikiga
wygiął swoją pijaną twarz z groźnym spojrzeniem i cofnął się o kolejny krok.
„Co,
do cholery, ten staruszek odwala?”
‒ Myślałem że będziesz miał więcej
przyzwoitości jak na psiego chłopca. Inukashi, nie wiem, jak bardzo możesz być
głodny, ale jeść dziecko? Musisz być potworem. Odrzuciłeś nawet ludzkie serce?
‒ Eh? O czym ty, do cholery, gadasz?
‒ Nie rżnij głupa. Ty... próbowałeś ugotować
Shionna i go zjeść!
Inukashi
wgapiał się w Rikigę przez chwilę. Nawet nie mrugnął. Czuł jak śmiech narasta,
rozsadzając mu klatkę piersiową.
‒ Co cię tak śmieszy? Nieludzki drań.
Po
tym jak Inukashi skulił się ze śmiechu przez dobrą chwilę, wytarł usta
wierzchem dłoni.
‒ Jednak można śmiać się tak długo, że się
oślinisz. Ach, staruszku, przegapiłeś coś niezłego. Gdybyś przyszedł za jakieś
pół godziny, dostałbyś niezły rosół z dzieciaka. O ile dałbyś radę go tknąć.
‒ J‒jakbym w ogóle chciał coś takiego zjeść!
Wolałbym umrzeć z głodu! Poza tym, co ty...
‒ Kąpiel.
‒ Eh?
‒ Shionn właśnie się kąpał.
‒ W garnku?
‒ Tak. Używam go do gotowania dla moich psów.
Ma najlepszy rozmiar, jeśli by się chciało wykąpać dziecko. Oczywiście, jeśli
nalegasz na dostarczenie mi wysokiej jakości wanienki, staruszku, nie będę
narzekać.
‒ Uch... ja, cóż...
‒ Chociaż muszę przyznać, że to jak bardzo
przejmujesz się Shionnem trochę mnie zdumiewa, staruszku. Można by pomyśleć, że
jesteś miły tylko dla swoich pieniędzy, gorzały i lasek. Cóż za niespodzianka.
‒ Oczywiście, że się przejmuję ‒ powiedział
natychmiast Rikiga. ‒ Nie jestem jak wy. Ja jeszcze mam ludzką duszę. Nie
porównuj mnie z wami.
‒ Z wami? Też jestem częścią jakiejś grupy?
‒ Ty i Eve. Kto jeszcze?
Inukashi
wzruszył ramionami.
‒ Okej. Skoro tak się troszczysz, to go
zabierz.
‒ Eh?
‒ Zawiń dzieciaka w płaszcz i zabierz go do
domu. Już sobie wyobrażam, jak dorasta wychowany przez takiego łagodnego
staruszka jak ty. Normalnie drugi taki naiwniak jak Shion, którego tak kochasz.
Rikiga
pokręcił szybko głową.
‒ Nie da się. Nie mogę tego zrobić. Wybacz,
Inukashi. Nie jesteś nieludzkim draniem. Przykro mi, że wrzuciłem cię do
jednego worka z Eve, tym podstępnym lisem. Przepraszam. Naprawdę. Cóż musi być
ze mną nie tak. Hahaha... Rozumiem, tak, kąpiel. Dzieci lubią kąpiele, prawda?
Czy to nie miło, Shionn, nie cieszysz się, że przygarnęła cię taka miła osoba?
Ty szczęściarzu.
Rikiga
potarł policzek o ten Shionna. Dziecko wybuchło płaczem. Otworzył szeroko usta
i wciągnął sztywno ręce i nogi. Stary pies śpiący pod stołem podniósł głowę i
zmrużył podejrzliwie oczy.
‒ Och... hej, no już, nie płacz. Nie rzucaj
się! Bo cię upuści.
Dziecko
nie przestawało płakać. Zawodziło, wyciągając ręce do Inukashi. Ten niemal
odruchowo porwał je w ramiona. Owinął ciasno rękami maleńkie ciałko. Płacz
natychmiast ustał.
‒ Rany, zaraz się przeziębi. Jeśli się
rozchoruje, to będzie twoja wina, staruszku. Ty zapłacisz rachunki za
lekarstwa. Musiało ci być zimno, prawda, Shionn? Wsadzę cię z powrotem do
kąpieli. No, trzeba cię ogrzać.
Pulchna
rączka wyciągnęła palce i dotknęła policzka Inukashi.
‒ Mama.
Łzy
zostawiły błyszczące ślady na jego gładkich policzkach.
‒ Mama.
Inukashi
poczuł, że jego serce się skręca. Coś poruszyło się w jego ciele. Niemal
przestał oddychać przez to wielkie, wrzące, narastające w nim pokręcone
uczucie.
‒ Mama.
„Taa,
wiem, Shionn. To był tylko żart. Słaby, głupi żart. Wybacz mi. W porządku,
jestem tu. Nie oddam cię takiemu pijakowi jak on... Nie, nie oddam cię nikomu.
Obiecuję. Przysięgam”.
Rikiga
wlepił oczy w ciężar w rękach Inukashi i westchnął smrodem alkoholu.
‒ Mama ‒ powtórzył.
‒Co? Tęsknisz za mamusią, staruszku?
‒ Moja matka wącha kwiatki od spodu i to od
dłuższego czasu. Wlazła do grobu jak miałem dziesięć lat i nadal nie ma zamiaru
wyleźć.
‒ Musi jej tam być naprawdę wygodnie ‒ rzucił
Inukashi. ‒ Pewnie i tak nie chciałaby zobaczyć jak jej syn się stoczył. Raczej
błagałaby, żeby nikt nie kazał jej wychodzić.
‒ Kto niby się stoczył? W każdym razie, co do
Shionna...
‒ No co z nim?
‒ Nazwał cię mamą.
‒ Ano nazwał.
‒ Czemu „mama”, co?
‒ Nie wiem.
‒ Mama.
‒ Widzisz, znowu to zrobił.
Inukashi
włożył Shionna z powrotem do wody, ogrzewając go. Shionnowi musiało się to bardzo
spodobać, bo jego twarzyczkę rozjaśnił zrelaksowany uśmiech. Jego ciepło
rozświetlało wszystko ‒ piękne rzeczy, odświeżające i ekscytujące rzeczy.
„Kto
by pomyślał, że dzieci to takie cudne stworzenia”.
‒ Dlaczego mówi „mama”, Inukashi? ‒ naciskał
Rikiga.
‒ Dla dzieci wszystko jest „mamą”, staruszku.
Trudno w to uwierzyć, ale nawet ty beczałeś za mamą parę dekad temu. Wtedy też
przestawałeś, jak ktoś ci pomachał złotem przed oczami?
‒ Od ciebie tego nie chcę słyszeć ‒
odpowiedział Rikiga. ‒ Jesteś tak samo przywiązany do pieniędzy jak ja.
Przyganiał kocioł garnkowi.
‒ Hah, przymknij się.
„Są
takie cudne. Kto by pomyślał”.
Wszystkie
dzieci Inukashi pochował bez uczuć ‒ w zmarzniętej ziemi; w spalonej, suchej
glebie; w błocie sezonu deszczowego ‒ a teraz po raz pierwszy Inukashi
poświęcił każdemu z nich chwilę zastanowienia.
„Może
to nie tylko Shionn . Czyżby każde dziecko było takim cudnym istnieniem? Skoro
to jest, to czemu nie inne? Jeśli tak, cóż... nie powinny były tak umrzeć. To
nie ma sensu. To nie ma sensu, że musiały umrzeć takie chude, ze skórą
pomarszczoną jak u starych bab. Zabrać im ich ostatni oddech, gdy jeszcze miały
takie niewinne oczy, zanim zdążyły kogoś znienawidzić, zanim w ogóle miały
szansę dowiedzieć się, czym jest nienawiść. Jak to pochowane w wiciokrzewie,
albo to w czerwonej glebie, albo to owinięte w szmaty, albo tamto, czy tamto,
czy tamto, czy tamto ‒ wszystkie powinny zaznać trochę więcej szczęścia. Nie
powinny musieć umierać w taki sposób”.
„Shionn,
ani się waż umierać. Żyj. Naucz się nienawidzić i dawać szczęście”.
‒ Muummmuuu.
Inukashi
wyciągnął dziecko i ubrał je z powrotem. Czarna suka wstała, jakby czekała na
swoją kolej. Mata, na której leżała, pełna była dziur w obdartej, bawełnianej
powłoczce, przez które wydostawała się z niej wata. Inukashi wyłowił ją wśród
śmieci na bazarze. Kolor zblakł, wyglądała na mocno już wykorzystaną i bardziej
zniszczoną niż cokolwiek innego. Jednak, gdy przyjrzeć się bliżej, widać na
niej było słodki wzorek w kurczaczki. Może i dziecko podobne Shionnowi używało
jej wcześniej. Może w dniu Polowania spało sobie na tej starej macie, porwane
we śnie.
‒ Jest cały twój ‒ powiedział do psa Inukashi.
Gdy Shionn leżał już za psem, natychmiast przyssał się do jego brzucha. Pił
chętnie, gulgocząc w gardle.
‒ Dość owłosiona ta jego opiekunka.
‒ Mamy tyle owłosionych dziewcząt ile tylko
dusza zapragnie ‒ powiedział Inukashi. ‒ Czarne włosie, białe, rude, w łaty.
Zostaniesz na noc z tą, którą sobie wybierzesz?
Rikiga
zignorował sarkazm Inukashi i westchnął.
‒ Ludzkie dziecko wychowane na psim mleku...
to dopiero coś. Ale w porządku tak robić? Bóg wie, co będzie, jak zacznie ci
jeszcze szczekać.
‒ Przed chwilą powiedział „mama”, nie
pamiętasz?
Rikiga
spojrzał na Shionna i westchnął po raz kolejny.
‒ Staruszku.
‒ Co?
‒ Przygotowania zakończone?
Twarz
Rikigi obróciła się powoli w stronę Inukashi.
‒ Tak. ‒ Podniósł leniwie rękę i wskazał
czarną torbę na stole.
‒ Dobrze. No to chodźmy ‒ Inukashi podniósł
torbę. Czuł w rękach jej ciężar. Rikiga zmarszczył brwi z niechęcią na twarzy.
‒ Inukashi... dlaczego po prostu tego nie
rzucimy?
‒ Rzucić?
‒ Tak, zapomnijmy o całej sprawie.
‒ Zapomnimy, i co wtedy?
‒ Wczołgamy się do swoich dziur i będziemy
siedzieć cicho. Nie wydaje ci się, że... tak byłoby lepiej?
‒ Oczywiście.
„Byłoby
lepiej, staruszku. Czuję to sto razy mocniej niż ty. Chcę o tym wszystkim
zapomnieć i wrócić do mojej nory”.
Tej
nocy byłoby zimno, ale nie dość, by zamarznąć. Gdyby Inukashi miał ze sobą psy,
mógłby zapomnieć o chłodzie. Jeszcze chwilę temu wypełniałby ich brzuchy
suchymi ciastkami i zupą z warzyw. Tak było dobrze. „Czyli teraz obowiązki
mam mniej więcej wypełnione. Gdyby tylko można było położyć się dziś z moimi
psami i zapaść w głęboki, głęboki sen...”
„Z
pewnością byłoby miło”.
‒ Prawda? ‒ kontynuował Rikiga. ‒ Dlaczego
tego nie zrobimy? Masz Shionna. Musisz go chronić. Jeśli coś ci się stanie, kto
się nim zajmie? Pomyśl o tym.
‒ Są jeszcze psy. Wychowają go nawet beze
mnie. Tak, jak moja mama.
‒ Tak, ale... Inukashi, będę z tobą szczery.
Cenię swoje życie, tak samo jak ty. Nie chcę robić nic niebezpiecznego. Więc ‒
powiedział z wahaniem ‒ wycofajmy się z tego. Zapomnijmy, że to się w ogóle
wydarzyło, hm?
‒ A co z Nezumim i Shionem? Chcesz ich
porzucić?
‒ Ta dwójka jest już martwa. Nie ma mowy, żeby
nadal się ruszali. I tak nie przeżyliby samego polowania. Wiesz o tym tak samo
jak ja. Dlatego to bezużyteczne. Zaraz mamy ryzykować życia dla czegoś, co nie
ma sensu. No już, po prostu przestańmy. Tak będzie najlepiej.
‒ Staruszku.
Rikiga
uniósł podbródek, gdy zobaczył spojrzenie Inukashi.
‒ ...Co?
‒ Koniec jęczenia. Już prawie czas. Chodźmy.
‒ Inukashi!
‒ Ja idę. Jeśli chcesz się wycofać, staruszku,
śmiało. Mam to gdzieś. Ale torba idzie ze mną.
‒ Inukashi, dlaczego? Dlaczego tak się
upierasz przy wypełnianiu ich ostatniej woli? Zawsze działałeś sam. Tak jak ja.
Zrozumiałbym, że dla Shiona, ale iść tak daleko dla kogoś takiego jak Eve...
‒ Jest jednym z nas.
‒ Eh?
‒ Są częścią grupy. Nie mogę ich porzucić.
Ciemne
oczy Rikigi zerwały się na te słowa. Usta wykręciły się z niesmakiem, jakby
ktoś właśnie siłą nakarmił go czymś gorzkim. Poruszył z wściekłością końcem
podbródka.
‒ Nie mogę się nawet zmusić do śmiechu z
twojego żartu ‒ powiedział zjadliwie Rikiga. ‒ Nie masz za grosz smaku. Mdli
mnie od samego słuchania.
‒ Nie no, wiesz, twój brzuch to pewnie i tak
jedna wielka papka od tego całego chlania. Radzę ci odstawić gorzałę dla
własnego dobra, chociaż i tak dla ciebie już pewnie za późno. Heheh, ale musisz
przyznać, że to zabrzmiało całkiem nieźle, co nie?
‒ Kretyn. Nie wierzę, że mogłeś wygłosić
którąkolwiek z tych zawstydzających kwestii, jakbyś rzeczywiście tak myślał.
Może masz potencjał, żeby zostać tak dobrym aktorem jak Eve. Jaja sobie robisz
– splunął. ‒ jeden lis to aż nadto.
Inukashi
obnażył kły w wulgarnym uśmiechu. Wyraz twarzy Rikigi stał się jeszcze cięższy.
‒ Jedyni członkowie twojej „grupy” to twoje
psy ‒ stwierdził. ‒ Masz tyle zaufania do ludzi, co do złamanego paznokcia.
Kłam tak dalej, a któregoś dnia twój język zaropieje i odpadnie.
‒ Ooch, tego nie chcę ‒ powiedział
sarkastycznie Inukashi. ‒ Okej, karty na stół. Ty pierwszy.
‒ Ja... ‒ zaczął Rikiga. ‒ Cóż, jak mówiłem,
chcę wracać do domu. Powtarzam to od samego początku.
‒ I szczerze tak myślisz?
‒ Jestem szczerym człowiekiem. Nie kłamię.
‒ Nawet nie jestem w stanie się z tego śmiać.
Zapomnij o języku. Tobie zaraz penis zaropieje i odleci. Ile kasy wydałeś na to, co jest w tej torbie, staruszku? Pewnie
dostałeś od Nezumiego tony złota, ale żeby pokryć różnicę musiałeś i ze swoich
wyłożyć... może przepuściłeś tyle, że za parę dni pójdziesz na dno ze swoim
biznesem. Jeśli wleziesz z powrotem do swojej dziury, stracisz sporo pieniędzy.
Naprawdę to zniesiesz? Oczywiście, że nie. Jesteś tym rodzajem człowieka, który
straty przyjmuje na klatę i idzie dalej? Chyba nawet takie czyste i niewinne
dziecko jak ja nie będzie w stanie w to uwierzyć.
Inukashi
zagwizdał. Kilka psów leżących obok ścian podniosło się. Zagwizdał ponownie,
tym razem odrobinę wyżej niż poprzednio.
Psy
otoczyły Rikigę. Bez żadnego warknięcia utworzyły koło, zamykając go w środku.
‒ Nie myśl, że to po prostu trochę wyrośnięte
kundle ‒ powiedział Inukashi. ‒ Były trenowane na psy obronne odkąd się
urodziły. Przeszły mój własny trening, więc, jak widzisz, to nie są po prostu
jakieś tam psy. Można by je nazwać... tak, elitarnym oddziałem wytrenowanym do
ataku. Zagryzą człowieka w sekundę ‒ ba, nawet i tygrysa by zagryzły. Szkoda,
że nigdzie tutaj nie ma żadnych tygrysów. Za to ludzi na pęczki.
Rikiga
położył dłoń na swoim gardle i cofnął się nieznacznie. Szczery strach malował
się w jego przekrwionych oczach.
‒ Inukashi... przestań już, to głupi żart. –
Jednak wiedział, że to nie był żaden żart. Głos Rikigi załamywał się, a strach
w jego oczach pogłębiał.
Inukashi
zdławił emocje, by nadal przemawiać płaskim tonem. Zimny, nieprzenikniony głos
był znacznie straszniejszy niż wściekły i agresywny. Nauczył się tego od
Nezumiego.
‒ Tylko Nezumi dał radę im uciec. Cudem.
Wgryzły mu się w ramię. Dość głęboko. Nawet nie pisnął, ale raczej musiało go
zaboleć.
‒ Ten Eve, co... to dopiero osiągnięcie.
‒ Hmf ‒ Inukashi pociągnął nosem z niesmakiem.
‒ Jeśli ruszasz się szybciej niż Nezumi, staruszku, może i tobie się uda. Jeśli
nie...
‒ Żebym jeszcze umiał wyślizgiwać się jak Eve.
Samo wspinanie się na schody mnie ostatnio wykańcza, co dopiero coś takiego. ‒
Rikiga westchnął głęboko i zdjął dłoń ze swojego gardła. ‒ Dobrze, Inukashi.
Przegrałem. To w końcu twoje królestwo. Mógłbym się rzucać ile bym chciał, a i
tak bym nie wygrał.
‒ Teraz chce ci się iść?
Rikiga
przyjrzał się uważnie twarzy Inukashi, jakby chciał wybadać jego nastrój.
‒ Coraz bardziej zaczynasz przypominać Eve.
Nie daj mu się zatruć. Nic dobrego ci z tego nie przyjdzie. Chociaż może i już
nie ma dla ciebie żadnej nadziei.
‒ To była chyba najbardziej przydatna rada,
jaką w życiu dałeś, staruszku. Dzięki. Ale nie musisz się martwić. Jak tylko z
tym skończymy, żegnam się z nim na dobre.
Taki
miał zamiar.
Inukashi
nie lubił być w pobliżu Nezumiego. W ogóle nie mógł go
przejrzeć, ani nawet tknąć go choćby palcem. Jednak mimo to Nezumi miał w sobie
jakiś dziwny magnetyzm. Inukashi zaplątał się w jego sieć zanim się spostrzegł.
Tak jak to ujął Rikiga, był przez niego zatruwany.
„Niebezpiecznie,
niebezpiecznie. Trzeba się pożegnać”.
‒ Chwila, żegnasz się? Opuszczasz to miejsce? ‒
zapytał Rikiga.
‒ W życiu. To moje królestwo, nigdy go nie
opuszczę. Nawet cała armia No.6 by mnie stąd nie ruszyła. Może
i to ja będę się żegnać, ale nie ja odejdę. To będzie Nezumi.
‒ Eve?
‒ Nom. Oszukańczy aktor. ‒ Inukashi polizał
usta. Były suche. Pies zajmujący się Shionnem ziewnął.
‒ To włóczęga. Pojawił się tu znikąd i
postanowił zostać. Pewnie znowu pójdzie się włóczyć. Jest jak kapryśna chmura.
Trochę się wypada a potem zniknie w górach.
‒ Rozumiem. Więc to o nim myślisz.
‒ Spodziewam się, że tak zrobi.
„Mogę
przeżyć resztę życia w tym miejscu. Ale on pewnie zniknie”.
Wiedział
to z czystego instynktu. Nie miał na
to żadnego dowodu. Niczego nie usłyszał od Nezumiego. Po prostu Inukashi czuł, że stanie się coś
takiego. I był przekonany, że nie mógł się mylić, a przynajmniej nie w zbyt
dużym stopniu.
„Tak
jak chmury podróżują po niebie niesione przez wiatr, jak płatki kwiatów w
rzece, i on zniknie nam z oczu”.
„Nie
mogę się doczekać”.
‒ No, dość o Nezumim. I dość o mnie. Czyli
zostajesz ty, staruszku. Więc? Dlaczego próbowałeś mnie od tego odciągnąć? Po
co odstawiać jakąś debilną szopkę?
Rikiga
zmarszczył usta tak, jak to często robił Shionn. Gest, który u pulchnego dziecka wyglądał przesłodko, w
wypadku alkoholika w średnim wieku stawał się raczej odrażający. Inukashi
odwrócił wzrok.
‒ Źle na to patrzysz ‒ nalegał Rikiga. ‒ Ja po
prostu bałem się o swoje życie. Możesz powiedzieć,
że zacząłem tchórzyć. Byłem po paru drinkach i im
dłużej o tym myślałem, tym bardziej zaczynałem się bać. Mogłem myśleć tylko o
tym, jak bardzo nie chcę umierać, i że nie mogę tego znieść... Nie wiem, czy to
przez alkohol, ale czuję ostatnio, że jak tylko zaczynam myśleć, moja głowa
przestaje działać. Po prostu, co chwilę wpadam do rowu.
Wiesz, Inukashi, może po prostu dużo czasu już mi nie zostało.
Rikiga
opuścił ramiona z przygnębieniem. Jego oczy stały się żałosne, jak u mokrego
szczeniaczka. Inukashi współczuł nieraz szczeniętom i niezliczone
razy brał je pod swoje skrzydła. Ale nie wziąłby człowieka. Jeszcze mniej go to
obchodziło, gdy człowiek miał jakiś bagaż emocjonalny.
Inukashi
pstryknął palcami. Wielki, czarny pies, stojący wcześniej przed Rikigą, przyjął
pozę ofensywną. Pokazał kły i warknął
nisko. Jego wzrok skierowany był prosto na gardło Rikigi.
Ten
wydał zdławiony pisk.
‒ Hej, przestań.
‒ Nie mam czasu na twoją kiepską grę,
staruszku. Wystarczy. Mam dosyć. Po prostu odpowiedz na moje pytanie. Kiedy
będziesz miał już rozdarte gardło, nie będziesz mógł, nawet jeśli będziesz
chciał.
‒ P‒przecież odpowiadam.
‒ Staruszku, mówiłeś to wcześniej ‒ dzień
przed Polowaniem. Próbuję się wycofać, a ty mnie zatrzymujesz. A dzisiaj
mówisz, że żadne z nas nie powinno mieć z tym nic wspólnego. To dopiero
przemiana wewnętrzna, nie sądzisz?
‒ Często zmieniam zdanie. Zawsze tak miałem.
Czarny
pies kłapnął szczękami, otworzywszy je na pełną szerokość. Jego ostre kły
błysnęły, a ślina spadła na podłogę. Niemal słychać było jak miarowo spływa z
jego paszczy.
Rikiga
cmoknął językiem.
‒ Tsk. Zestarzałem się, żeby mi taki psi
dzieciak groził. Dobrze, powiem ci. Ale sam tego chcesz, jasne? Niech będzie.
Cholera, wkurza mnie to.
Rikiga
wyciągnął małą butelkę whiskey z kieszeni kurtki i pochłonął jej zawartość
jednym łykiem. Wypuścił z ust obrzydliwe beknięcie.
‒ Wybacz mi mój brak manier, Wasza Wysokość ‒
powiedział sarkastycznie. ‒ No więc, Inukashi, co do dziwnych incydentów
zdarzających się w No.6. Wygląda na to, że to prawda. Wszystko praktycznie
wybuchło jednego dnia. Nie spodziewałem się takiego obrotu wydarzeń. Nie mogłem
tego nawet przewidzieć.
‒ Co wybuchło jednego dnia?
‒ Mieszkańcy miasta padają na prawo i lewo.
‒ Mieszkańcy Świętego Miasta?
‒ Tak. Dzisiaj był, jak go tam zwą, Święty
Dzień, czy jakiś festiwal czy coś, świętowali założenie miasta, nie? Ludzie
którzy zgromadzili się na festiwalu zaczęli padać jak muchy. Nikt nie
przetrwał. Wszyscy zginęli. Każdy jeden z nich.
‒ Czy to... przypadek? Jak wyciek trującego
gazu czy coś...
‒ To by spowodowało masową śmierć, ale w
jednym miejscu. Wygląda na to że zamieszanie jest w całym mieście.
‒ To co... terroryści?
‒ Terroryści? Widziałeś kiedyś organizacje
terrorystyczne w No.6? To najlepiej monitorowane państwo‒miasto jakie w życiu
widziałem. To miasto wyrżnie wszystko, nawet karaluch się nie ostanie. To
niemożliwe.
‒ To co się dzieje?
‒ Nie wiem. Po prostu zebrałem wiadomości z
No.6. Słyszałem głównie, że coś stało się w środku ceremonii i spowodowało
śmierć cywili. Ceremonię odwołano w połowie.
‒ A to, że padają na prawo i lewo skąd wiesz?
Jesteś pewien, że nie wyciągasz po prostu pochopnych wniosków, staruszku?
Rikiga
zwinął wargi w pełen samozadowolenia uśmiech.
‒ Miałem dość długi związek z tym miastem,
wiesz. Mam własną, inteligentną sieć. Ale, cóż... nie wszyscy z nich są godni
zaufania. W każdym razie, jeśli media w mieście mówią o „kilku śmierciach”,
można być pewnym przynajmniej kilkudziesięciu. Kiedy mówią, że przyczyna jest
niejasna, znaczy, że nie mają pojęcia, co to. Ale to No.6. To miasto jest domem
najlepszych naukowców. Co niby może się dziać, że nie mają pojęcia, o co
chodzi?
„Co
się dzieje?” ‒ Pewna myśl przemknęła mu
przed oczami, jednak wciąż była mglista. Nie mógł z niej nic wyciągnąć.
‒ Znasz odpowiedź, staruszku?
‒ Ja? Oczywiście, że nie. Gdybym mógł się
dowiedzieć, raczej nie siedziałbym tu teraz otoczony przez twoje psy. Ale...
pomyśl, Inukashi. To wielkie i potężne miasto otacza się murem, a nie jest w
stanie poradzić sobie z tym, co się za nim dzieje. Czy to cię nie ekscytuje?
‒ Cóż, tak... ‒ powiedział z powątpiewaniem
Inukashi.
Uśmiech
Rikigi poszerzył się. Zdawał się być rzeczywiście szczęśliwy. Inukashi wiedział
że jego psy wyglądają podobnie kiedy dostają wieprzowe żeberka.
‒ To pierwszy raz, czyż nie, Inukashi? No.6
nigdy nie miało takich problemów... to pierwszy raz. Może i skończy się tak,
jak powiedział Eve. No.6 dłużej nie pociągnie. Zawali się od środka.
‒ Taa...
‒ Wiesz, nigdy nie brałem słów tego cholernego
aktora poważnie. Ty pewnie też.
‒ Rzeczywiście.
‒ Ale tym razem może nawet sobie z nas nie
żartował. Miasto może się rozpaść, dokładnie jak to przewidział Eve. Wszystkie
znaki już się pojawiły. Po prostu się nasilają i nawarstwiają. A jeśli to
prawda... to niedługo nadejdzie ostateczny wstrząs...
Rikiga
złożył głośno dłonie, jakby chciał zgnieść coś niewidzialnego.
‒ ...i je zniszczy.
‒ Ach, teraz rozumiem ‒ powiedział Inukashi. ‒
Wierzysz Nezumiemu, staruszku. Uwierzyłeś, że Święte Miasto się rozpadnie. I że
z Zakładem Karnym będzie tak samo. Może to rzeczywiście się zdarzy i na bajkach
się nie skończy. A więc zarówno złoto w podziemiach Zakładu Karnego jak i myśl,
że położymy na nim łapy, zrobiła się znacznie bardziej prawdopodobna.
Możliwości robi się coraz więcej.
Inukashi
wskazał palcem sufit. Rikiga obrócił się na bok.
‒ Ale wtedy zrobiłeś się niechętny ‒
kontynuował Inukashi ‒ co do podzielenia się ze mną. Im bardziej o tym
myślałeś, tym bardziej nie chciałeś oddać mi mojej części. Więc żeby dostać
całe złoto, odstawiłeś tę kiepską szopkę. Jesteś do niczego, staruszku. Zapomnij
o alkoholu, ta chciwość pewnie już dawno wypaliła ci resztki mózgu.
‒ Sam nie jesteś lepszy. To ty chciałeś złota.
Już zacierałeś ręce, nie zaprzeczysz.
‒ Tak, to prawda, chcę go. I ślinię się na samą
myśl. Ale powiedzmy sobie szczerze, aż do teraz nie było pewności. Tylko podejrzenia,
że w podziemiach Zakładu Karnego może jest jakieś tam złoto. Ale jeśli masz
zamiar zachowywać się tak tylko po to, żeby zgarnąć całość... hehe, chyba
właśnie zaczynam w to wierzyć. Dostałeś te informacje od tej dziewczyny, Suru,
tak?
‒ Tak. Urzędnicy z No.6 są jej najlepszymi
klientami. Kiedy facet opowiada prostytutce historyjkę w łóżku, zazwyczaj można
jej ufać.
‒ Rozumiem. A więc No.6 zniknie, a my będziemy
bogaci. Brzmi nieźle. Tak dobrze, że chyba jakieś kwiaty mi wyrosną na głowie.
‒ Jeśli wszystko pójdzie dobrze.
‒ Co? Nie rujnuj mi tu marzeń. Już dość mam
tego twojego teatrzyku.
‒ Nie o to chodzi ‒ Rikiga podszedł do
parapetu. Psy cicho podążyły za nim.
‒ Inukashi...
‒ Co? ‒ kłapnął. ‒ Musimy się zbierać, albo...
‒ Naprawdę myślisz, że zostanie zniszczone? ‒
rozległo się stłumione mruczenie. ‒ Czy No.6 naprawdę całkowicie zniknie?
‒ Kto wie. ‒ To była jedyna odpowiedź, jaką
miał. Rikiga nadal mamrotał, patrząc przez okno. Odpowiedź Inukashi pewnie
nawet do niego nie doszła.
‒ Ale... jeśli to naprawdę się stanie... co
pojawi się na jego miejscu?
‒ Eh?
‒ Świat bez No.6... kiedy to coś już zniknie,
co się stanie? Co pojawi się zamiast niego?
Inukashi
czuł się jakby ktoś potrącił go mocno w ramię. Nabrał powietrza. Zdawało mu
się, że wdycha maleńkie odłamki szkła. Jego pierś poruszyła się z bólem.
Świat
bez No.6 i co dalej?
Nigdy
się nad tym nie zastanawiał.
Nie
mógł sobie tego nawet wyobrazić.
„Co
by się pojawiło?”
Zacisnął
uścisk wokół torby.
‒ Nie mam pojęcia. Ale jedno wiem na pewno.
Rikiga
odwrócił się do niego i zamrugał.
‒ Pieniądze to pieniądze. No.6 może zniknąć
jutro, a może przetrwać jeszcze tysiąc lat. To nie ma znaczenia. Nie ma
znaczenia, co się pojawi. Złoto to cholerny skarb i to się nigdy nie zmieni.
‒ Rozumiem ‒ Rikiga pokręcił głową z
uśmiechem. ‒ Twardy jesteś. Może nawet twardszy niż Eve. Powinienem patrzeć na
psa, nie na lisa, co nie?
W
jego tonie nie było już niejasności, a twarz Rikigi wróciła do swojego
normalnego, podpitego stanu, który znał Inukashi. Oblicze chciwego, choć
tchórzliwego człowieka, kochającego zarówno alkohol jak i kobiety, żyjącego bez
marzeń, tylko okrutną rzeczywistością. Inukashi poczuł przez to jakąś ulgę.
‒ Zbierajmy się, staruszku.
‒ Tak ‒ tym razem Rikiga odpowiedział jak
powinien i zaczął iść. Inukashi pstryknął palcami, a część psów wyprzedziła
Rikigę i wyszła z pokoju.
‒ Je też bierzesz?
‒ Tak. Będą milion razy bardziej użyteczne niż
to, co jest w tej torbie.
Shionn
zaczął się denerwować. Suka odwróciła do niego głowę i zaczęła lizać małe
ciałko delikatnym, ciepłym dotykiem. To też Inukashi pamiętał. Dziecko powinno
niedługo zasnąć.
„Na
razie, Shionn. Czekaj tu. Bądź dobrym chłopcem. Pilnuj domu i psów, kiedy mnie
nie będzie”.
„Wrócę”.
„Któregoś
dnia wrócę”.
„Czekaj
na mnie”.
‒ Mama… ‒ zawołał Shionn, gdy mieli już wyjść z
pokoju. Inukashi zamknął oczy i powoli zamknął pokój.
==Koniec
rozdziału 2==
Łiiii jestem pierwsza z komentarzem ^^!!!!
OdpowiedzUsuńPiszę pierwszy raz komentarz, bo już nie mogę sie powstrzymać. Jesteście genialni, wspaniali i w ogóle...!
*wali głową w stół i zaczyna ryczeć, bo brakuje jej pochwalnych epitetów*
Nie ważne o kim jest dany rozdział ( achhhh te sceny z Nezumim *robi maślane oczy* i Shionem ) wasze tłumaczenia są zawsze fenomenalne #o# ( podziwiam chęć tłumaczenia fragmentów o Safu ).
Nerwowo oczekuję każdego działu i ogromnie się wesele gdy wrzucasz go na bloga.
*skacze do sufitu i piszczy*
Dziękuje całej ekipie, wasza praca jest bezcenna. ( przepraszam, właściwie... powinniście zbierać opłaty za udostępnianie, jak zawodowi tłumacze )
Kończe słodzić, już tonę w kostkach cukru i sie powtarzam.
CZEŚĆ WAM I CHWAŁA!!!!
amen
niaah, dziękuję, że w końcu napisałaś~ >w< przesadzasz z pochwałami, a ostatnio coraz mniej osób nam komentuje, więc każdy komentarz cieszy =w= chociaż ceną naszej pracy w sumie są pochwały... tak, trzeba nas dużo chwalić *-* dzię~ku~je~my~~
UsuńDołączam się do podziękowań
UsuńJa też się dołączam, ja też! *^*
Usuńkuurczeee nie było mojego kochanego nezumiego !! ale i tak bardzo dziekuje !! super ze to tłumaczycie !
OdpowiedzUsuńCieszę się, że nawet pojedyńczy komentarz sprawia Wam taką przyjemność. Będę Was chwalić w takim razie za każdym razem i będę słodzić jak tylko potrafię ^^ *szczerzy się pociesznie*
OdpowiedzUsuńPowodzenia i siły życzę na czas dalszego tłumaczenia. Proszę nie poddawajcie się! Nie mogę się doczekać by zrobić eleganckiego ebooka i zatytuować go No.6 *buja w obłokach*
W sumie to ja też przestałam komentować, bo wszędzie piszę to samo, że dziękuję za tłumaczenie i że wszystko jest boskie. Nie chciałam Was tym przynudzać, ale skoro komentarze tak cieszą.. to: DZIĘKUJĘ za świetne tłumaczenie, zresztą jak zawsze. ^^ A Safu nie jest taka zła jak ją malują, całkiem ją lubię, no.. ujdzie. :3
OdpowiedzUsuńSunako
A co tam, też skomentuję xd gdy dowiedziałam się, że jest powieść, od razu wpadlam na waszego bloga i to było świetne =) fragmenty z Safu i Karan trochę mnie nudzą, ale to nie bynajmniej wasza wina xD jestem ciekawa, czy jeszcze coś tlumaczycie x3
OdpowiedzUsuń