Staram się dodawać nowe posty w niedziele. Staram się.



Zakończono tłumaczenie No.6.


Dziękujemy za wszystkie podziękowania. To był miły rok z hakiem. I późniejszy rok. I chyba jeszcze jeden. Te dwa późniejsze składały się z czytania Waszych komentarzy. I tak dzięki.

(Do pań profesor jeśli przypadkiem odwołam się do tego na maturze: przepraszam, ja naprawdę tłumaczyłam to w gimnazjum. Ale prawdziwa książka istnieje. Obiecuję.)


Wszystkie rozdziały można znaleźć w zakładce ,,No.6''/,,No.6 Beyond''.


Kup powieść i mangę w oryginale, wspomóż panią Asano.


Tłumaczenie: Kuroneko
Korekta: Ayo, Dżun

czwartek, 24 maja 2012

Tom V: Rozdział 1


((Oto i zajmijmy się kolejnym tomem... Jezu, jak ja nie chcę Karan @_@ No nic to, miłej zabawy jak zawsze życzy ekipa produkcyjna; informuję przy okazji, żeby się nie zdziwić, że w przyszły czwartek rozdział będzie późnym wieczorem, wiecie, wycieczka szkolna .w.))

***

Nie... widzę... Nie... zbliżaj... się...


Rozdział 1
Oddalona modlitwa


Świeć się, fortuno! stoję bowiem między
Szczytem radości a przepaścią nędzy
Kupiec Wenecki, Akt II Scena I



„Shion”.

Próbowała go wołać. Jednak jej głos nie opuszczał ust. Język nie mógł się poruszyć. Jej ręce i nogi były ciężkie, jakby związane łańcuchami, a one nie mogły się uwolnić. Shion się nie odwrócił. Jego plecy, okryte białą koszulą, oddalały się coraz bardziej. Wokół nich panował jedynie mrok. Atramentowo–czarna ciemność rozciągała się wokół. Nigdzie nie było nawet najmniejszego promyka światła.

„Shion, czekaj. Nie możesz iść”.



„Odwróć się. Wróć do domu. Nie idź dalej”.

Mrok się poruszył. Zjeżył się ostro, wzniósł jak coś żywego i połknął w całości oddalającą się biel.

„Shion!”

Jej gardło rozdarł wrzask. Strach zmienił się w niewyobrażalny ból i przeszedł całe jej ciało. Próbowała biec w ciemność za Shionem, jednak jej ciało nie mogło się poruszyć. Nie była w stanie postawić nawet jednego kroku.

„Niech ktoś... ktokolwiek mi pomoże. Zatrzymaj go”.

 – Karan.

 – Prze pani!

Słyszała głosy. Ktoś trzymał ją za rękę. Lekko nią potrząśnięto.

 – Karan, słyszysz mnie? Słyszysz mój głos?

 – Prze pani, proszę się obudzić!

Głosy się wzmocniły. Ciemności zniknęły sprzed jej oczu, a zamglony widok rozjaśnił się.

„Och... Słyszę was. Słyszę”.

Karan otworzyła oczy. Zdawało jej się, że wizję przesłania jej coś w rodzaju zasłony. Dwie słabo widoczne osoby – opalony mężczyzna i mała dziewczynka wpatrywały się w jej twarz. Jakby bujały się przed nią. Wydawało się, że gdy tylko mrugnie, rozerwą się na kawałki, zalśnią i znikną.

Czuła zapach pieczywa. Maślane bułeczki z nadzieniem wewnątrz. Z nadejściem wieczoru mieszkańcy Utraconego Miasta zaglądali do piekarni Karan w poszukiwaniu jej przystępnych, pysznych wypieków – robotnicy po przepracowanym dniu; głodni studenci; dzieci, ściskające w piąstkach odliczone pieniądze. Dla tych wszystkich ludzi ustawiała piec tak, by skończyć pieczenie punktualnie o piątej. Piec wyglądał na stary, jednak funkcjonował tak, jak powinien – co najmniej tuzin maślanych bułeczek było zawsze gotowych.

Dla Karan aromat pieczonego chleba był zapachem życia. Wspaniała woń, energicznie wciągnęła Karan z powrotem do rzeczywistości.

Zasłona zniknęła. Widziała teraz wyraźnie dwie oddalone twarze.

 – Riri... Yoming...

 – Wygląda na to, że dochodzisz do siebie – westchnął z ulgą Yoming.

„Dzięki Bogu” – poruszył ustami.

 – Możesz wstać? Nie przemęczaj się.

Yoming pomógł jej usiąść. Leżała na starej sofie w kącie swojego miejsca pracy.

– Straciłam... przytomność...

 – Tak – odezwał się Yoming. – Tam za ladą, po prostu osunęłaś się na ziemię. Strasznie się przeraziłem, serce mi na moment stanęło.

Na twarzy Yominga pojawił się uśmiech ulgi. Karan spróbowała go odwzajemnić, jednak jej policzki najwyraźniej jeszcze były w stanie odrętwienia i nie mogła ułożyć ich tak, jak chciała.

 – Prze pani! – Riri rzuciła się na Karan i uwiesiła na jej szyi. Jej oczy wypełniały łzy. – Prze pani, nic pani nie jest, prawda? Już dobrze?

Riri przycisnęła policzek do szyi Karan. Był mokry. Owinięte wokół ramiona trzęsły się. Łzy małej dziewczynki były ciepłe. Niemal gorące. Normalnie delikatnie pogłaskałaby małą, jednak ręce Karan wciąż nie poruszały się tak, jak chciała. Wciąż były ciężkie, sprawiając wrażenie jakby nadal pozostawała we śnie.

„Shion”.

Chciała wyrywać sobie włosy. Czuła, że oszaleje. Co jeśli Shion właśnie w tym momencie zmierzał do miejsca, którego nigdy nie mogłyby dosięgnąć matczyne ramiona? Co jeśli docierał do dna piekła?

„Jeśli tak jest, jeśli to się właśnie dzieje, co mam zrobić? Co powinnam...”

 – Och! – ożywiła się Riri, odsuwając się od Karan. – Małe myszki!

Mała, brązowa mysz siedziała na rogu półki. Inna, szara, wystawiała właśnie swój futrzasty pyszczek zza niej.

Jedna przyniosła jej list Shiona. Ale co z drugą?

 – Riri, przyniosłabyś mi mały kawałeczek sera z lodówki? Jest na najniższej półce.

 – Dobrze.

Karan wyciągnęła delikatnie dłoń do myszy na półce, wkładając w to tyle siły, ile mogła. Końcówki jej palców się trzęsły. Dwie myszy spojrzały na siebie i poruszyły wąsikami.

Pisk. Pisk.

Jedna zachęcała drugą, aż w końcu odwróciła się do Karan. Miały tak maleńkie oczka, a jednak widać w nich było inteligencję. Mogły zrozumieć ludzki język i emocje.

Karan wyciągnęła palce dalej. Wystawiła dłoń.

Pisk. Pisk.

Szara ruszyła naprzód. Bez chwili wahania, zeskoczyła na rękę Karan. Pokręciła głową na boki i wypluła maleńką kapsułkę. To był dziś już drugi list.

 – Prze pani, da pani myszką ten serek?

Karan kiwnęła głową, otwierając kapsułkę. To nie było pismo Shiona. Jednak pamiętała, że widziała je już wcześniej. To pismo wyciągnęło do niej dłoń, gdy pogrążała się w czeluściach rozpaczy, po tym jak Shiona zabrało Ministerstwo Bezpieczeństwa. Było przepiękne, a pewna ręka świadczyła o inteligencji i rozsądku swego właściciela. Nigdy nie mogła zapomnieć tego pisma.


Jeszcze się spotkacie. Nezumi


Krótkie zdanie, nie będące nawet jedną dziesiątą jego poprzedniej wiadomości, pozwoliło Karan odetchnąć z ulgą. Chłodna, wilgotna bryza przeniknęła jej ciało. Zator w jej płucach i tchawicy zniknął.

„Och, mogę oddychać”.

Było za wcześnie na rozpacz. Nie mogła stracić jeszcze nadziei.

 – Nezumi... – zorientowała się, że wypowiada jego imię na głos. Przez chwilę zdawało jej się, że ktoś położył jej dłonie na ramionach. Mimo że nie mogła ich zobaczyć, czuła silne, wspierające ją ręce.

„Jeszcze się spotkacie.. Cokolwiek się stanie, przyprowadzę do ciebie Shiona żywego. To moja obietnica”.

Mogła usłyszeć szepczący jej do ucha niski głos. Znowu odetchnęła głęboko.

Nezumi tam był. Cały czas był u boku Shiona. Jej chłopiec nie był sam.

 – Karan, co to?

Yoming wpatrywał się w dłoń Karan.

 – List.

 – List? Myszy przynoszą ci pocztę?

 – Tak robią – uśmiechnęła się. – Pisane od ręki. Czy to nie znacznie bardziej szykowne niż poczta elektroniczna?

Teraz mogła się uśmiechać. Yoming i Riri spojrzeli na siebie, a kąciki ich ust również poszybowały w górę.
Odrywająca właśnie kawałek sera dla myszy Riri podeszła do Karan i wtuliła policzek w jej pierś. Tym razem Karan mogła w końcu ją objąć.


 – Bałam się – wymamrotała przez łzy Riri. – Bałam się że... już się pani nie ruszy... jak tatuś... bałam się. Bardzo.

 – Tatuś? Coś się stało twojemu tacie, Riri?

 – Mój poprzedni tatuś. Prawdziwy tatuś.

 – Co?

Yoming pokręcił lekko głową.

 – Obecny ojciec Riri to drugi mąż Renki. Ponownie wyszła za mąż.

 – Więc Getsuyaku-san to... – urwała Karan. – ...Rozumiem.

Przywołała w myślach długą, wychudłą twarz z opadającymi brwiami. Teraz gdy Yoming o tym wspomniał, doszło do niej, że Riri w ogóle go nie przypomina, ani z twarzy, ani z postury. Jednak nigdy nie wydawał jej się dziwny widok tej dwójki idącej trzymając się za ręce, przychodzącej do niej po chleb. Byli szczęśliwą rodziną, prawdziwie kochającymi się ojcem i córką. Po zniknięciu Shiona czuła ból w sercu, gdy widziała razem Getsuyaku i Riri. Była jednocześnie smutna i zazdrosna.

 – A więc ojciec Riri...

 – Odszedł kilka lat temu.

 – Zanim się tu pani przeprowadziła – wtrąciła się Riri. – Ale wie pani, kocham mojego nowego tatusia. Jest naprawdę śmieszny. Zawsze mnie rozśmiesza.

Riri uniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko. Był to uśmiech pełen ulgi, że Karan znowu może mówić normalnie.

 – Nie miałam pojęcia. Renka nigdy nic nie wspomniała.

 – Pewnie nie chciała – powiedział Yoming. – To dla niej bolesne wspomnienia.

Te słowa wymsknęły mu się prawdopodobnie zanim zdążył się zastanowić. Yoming westchnął ciężko. Riri zaczęła mówić.

 – Któregoś dnia, jak razem jedliśmy, tatuś przestał się ruszać. Powiedział: „Nie mogę oddychać” i spadł z krzesła. Nie wiem dlaczego, ale potem już w ogóle się nie ruszał.

Riri zaczęła się trząść, gdy wróciły do niej wspomnienia z dawnych dni. Karan przeniosła wzrok na Yominga. W jej spojrzeniu kryło się pytanie.

„O co chodzi?”

 – Ojciec Riri... umarł na jej oczach – odpowiedział z wahaniem Yoming, spoglądając w dół. – Nie – dopowiedział po chwili. – Został zamordowany.

 – Zamordowany?!

Przerażające słowo przywiodło jej widok oddalających się pleców Shiona. Karan bezwiednie ściskała pięści tak mocno, że paznokcie zaczęły jej się wbijać w dłonie.

 – Ojciec Riri nazywał się Suifu, był robotnikiem budowlanym, ogromnym człowiekiem, dumnym ze swojej siły i prawości – powiedział Yoming.

 – Mamusia mówi, że był bardzo miły i silny. Naprawdę kochał mamusię, prawda?

Yoming uśmiechnął się niezręcznie.

 – Wydaje mi się, że Renka trochę za bardzo to koloryzuje, nawet jak na opowieść dla córki. Suifu był dość swobodny i miał słabość do picia, więc zawsze mieszał się w jakieś walki. Ale cóż, był miłym gościem i ciężko pracował dla swojej rodziny. Był niesforny i lubił śpiewać. Kiedy się upił, zawsze głośno fałszował. Tak – kiwnął głową. – Był dobrym człowiekiem. Naprawdę kochał swoją rodzinę.

 – Ale został... zabity?

 – Niebezpośrednio.

 – Niebezpośrednio... – powtórzyła Karan. – Yoming, mógłbyś wyjaśnić to tak, żebym zrozumiała?

Yoming przysunął sobie obdarte krzesło i usiadł. Prawą ręką delikatnie pogłaskał włosy Riri. Ten gest dowodził, jak bardzo Yoming troszczył się o swoją siostrzenicę.

 – Wyjaśnić tak, żebyś zrozumiała, hę... gdyby to tylko było takie proste. Jest tyle rzeczy, których nadal nie wiem, że trudno mi z tego ułożyć w miarę sensowną całość.

Yoming zawsze mówił w niezrozumiały sposób i często niezręcznie kończył zdania. Jednak mimo to poszukał odpowiednich słów i zaczął układać historię fragmentami.

 – Suifu był wtedy zaangażowany w budowę pewnego budynku. Pracował na placu.

 – Pewnego budynku...

 – Tak. Ale wciąż nie wiemy, co to był za budynek. Słyszałem, że nawet Suifu nie miał pojęcia. Zabierali go na budowę vanem bez okien, przez co nie widział nic na zewnątrz.

 – Żeby go uciszyć?

 – Nie, Karan, to nie mogło być to. Suifu poważnie podchodził do swojej pracy, ale nie interesowało go, co buduje. Nie interesowało go nawet w jakiej jest części budynku, czy co każą mu robić. A nawet jeśli, nie mógł odkryć żadnych sekretów, których nie powinien znać pracownik budowlany. Wszystko, co ważniejsze, zależało od uzdolnionego zarządu. Niedługo po śmierci Suifu, przespacerowałem się trochę, żeby znaleźć miejsce, w którym pracował mój szwagier, ale nic nie znalazłem. Jawność nie istnieje w mieście jak to. Jeśli władze chcą coś pogrzebać, ludzie i tak nic nie będą mogli z tym zrobić. Nie powinno być potrzeby posuwania się aż do zabijania Suifu, żeby ukryć sekret.

 – Wiec... dlaczego zginął?

 – Mówią, że to był zawał. Ale jakoś nie mogę uwierzyć w to, że Suifu go miał. To tak jakby kaczka utonęła w stawie.

 – Więc to musiało być coś innego.

 – Tak... – Yoming zamknął usta i z grobową miną rozejrzał się po pokoju.

 – W porządku – uspokoiła go Karan. – Nie jesteśmy nagrywani.

 – Ach tak – przerwał Yoming. – Przepraszam – powiedział nagle. – Być tak podejrzliwym... Powinienem się wstydzić.

 – Nie szkodzi.

Naprawdę byli wolni od wszelkich urządzeń nagrywających? Właściwie nie była tego do końca pewna. Rząd miał niesamowitą władzę. Mogli zrobić co tylko chcieli. Nie powinni mieć większych problemów z nagrywaniem rozmów wszystkich obywateli i przetwarzania z nich informacji.

„Ale nawet jeśli...”

Karan ścisnęła mocno notatkę w dłoni.

Nic by nie osiągnęła, kuląc się ze strachu.

„Zamiast obawiania się, zamykania mi ust i zatykania uszu, pozwólcie mi mówić i słuchać”.

Powiedziałaby to głośno; przystawiłaby ucho, żeby posłuchać. Wydawało się jej to być jedyną opcją.

Karan przysunęła się naprzód do mężczyzny pogubionego w słowach.

 – Więc co z tym „czymś innym”?

Yoming zamrugał, po czym spojrzał Karan prosto w oczy.

 – To wszystko tylko spekulacje. Ale jeśli ci powiem, mogę cię obarczyć pewnym ciężarem.

 – Chcę o tym usłyszeć i to mój własny wybór.

Próbowała wyciągnąć coś od Yominga.

 – Poszedłeś i odnalazłeś własną stronę prawdy. Powiedziałeś, że nic nie wiesz, ale znając ciebie, przynajmniej masz jakiś trop. Dokopałeś się do czegoś, prawda? Wskazówka, może i mniejsza niż mrówka, ale jest czymś, co doprowadzi cię do prawdy?

 – Za dużo się po mnie spodziewasz – powiedział ciężko Yoming. – Nie miałem siły, odwagi ani metody, żeby to zrobić, ale... ale mogę powiedzieć, że Suifu całkiem nieźle za tę robotę płacili. Słyszałem, że dostawał dwa razy więcej niż zwykle. Renka była zaskoczona, kiedy dowiedziała się, że Suifu dostawał „specjalną rekompensatę za niebezpieczne warunki”. Trudno sobie wyobrazić niebezpieczną konstrukcję w miejscu takim jak No.6.

 – Specjalna rekompensata za niebezpieczne warunki... – zastanawiała się Karan. – Jak za zburzenie czegoś, albo pracę na wysokości...

 – Albo przenoszenie chemikaliów.

 – Chemikaliów... masz na myśli truciznę?

 – Albo ekwiwalenty. Coś nieznanego – coś, z czym nawet naukowcy z No.6 nie wiedzą, jak się obchodzić.

 – Nie mogę sobie nic takiego wyobrazić.

 – To trudne. Po prostu jest za mało informacji.

 – Ale ojciec Riri nie mógł być jedynym pracownikiem na zmianie, prawda?  – upierała się Karan. – Nie dowiedzielibyśmy się więcej, gdybyśmy innych zapytali?

 –  Tu tkwi problem: nie mogłem nikogo znaleźć.

 – Nie mogłeś ich znaleźć?

 – Tak. Zaginęli albo może w ogóle nie istnieli. Innymi słowy, w budowę nie było zatrudnionych żadnych innych ludzi niż Suifu.

 – Żadnych innych ludzi... Ach, a więc chodzi o roboty...

 – Tak. Roboty. Używali robotów budowlanych.

Karan uniosła twarz i spojrzała w sufit, tak naprawdę mu się nie przyglądając. Shion też operował robotami. Tymi, które sprzątały w parku.

 – Są naprawdę słodkie, ale jeśli chodzi o funkcjonalność, to można by wprowadzić kilka poprawek. Na przykład któregoś dnia wiatr zwiał jakiejś pani kapelusz, a robot go podniósł, co było zupełnie w porządku. Ale nie mógł kontrolować uścisku i w końcu zgniótł kapelusz. Wyobrażasz sobie, jaka ta pani była wściekła? Dlatego myślę, że ludzie są lepsi w wykonywaniu delikatnych zadań. Wiesz, ludzkie palce są naprawdę niesamowite.

I lekko poruszył palcami...

Karan przymknęła oczy, by odsunąć na chwilę wspomnienia o synu. Przemówiła najspokojniejszym tonem, na jaki było ją stać.

 – Ojciec Riri musiał wykonywać pracę, z jaką roboty nie dawały sobie rady.

 – Prawdopodobnie – odezwał się Yoming. – Ale Suifu nie był technikiem. Nie miał żadnych specjalnych umiejętności w tym kierunku. Znaczy, tak naprawdę jestem pewien, że wykonałby jak najlepiej każde polecenie, jakie by mu dano, ale... Nie mogę go sobie wyobrazić pracującego pośród robotów.

 – Końcówki palców?

  –Eh?

 – Różnica między człowiekiem, a robotem.

Palce Shiona pojawiły się w jej głowie. Były niezwykle zręczne. Zawsze umiejętnie wykonywały delikatne zadania, o które prosiła Shiona. Raz na jakiś czas wpatrywała się nawet w nie bezwiednie, podziwiając ich sprawność.

„Wiesz, mamo, ludzkie palce są naprawdę niesamowite”. 

 – Roboty mogą być użyteczne przy wyburzaniu ścian czy przenoszeniu ciężkich przedmiotów, ale mniejsze zadania wymagają większej uwagi. Na przykład używanie małych kafelek do ułożenia skomplikowanego wzoru na ścianie albo wygrawerowanie liter na filarze... roboty nadal tego nie potrafią, prawda? Tak samo jest z chlebem. Jeśli chcesz upiec chleb, który za każdym razem wygląda i smakuje tak samo, maszyny wystarczą. Ale jeśli chodzi o przykładowo torty, a przy nich liczy się zarówno ciekawy wygląd jak i smak trafiający w gust osoby, która złożyła zamówienie, musisz samemu wykrzesać z tego coś dobrego.

 – Ale Suifu nie piekł chleba czy ciasta jak ty. Nie umiał robić jakichś skomplikowanych wzorów z kafelek czy grawerować. Naprawdę nie umiał robić nic specjalnego... a przynajmniej tak mi się wydaje.

 – A co z przenoszeniem rzeczy?

 – Przenoszeniem rzeczy?

 – Tak, ważnych rzeczy... jak wrażliwych czy delikatnych przedmiotów... rzeczy, które muszą zachować swój kształt, jak kapelusz. Ludzkie ręce znacznie bardziej pasują do takich zadań.

 – Masz rację. To mogłoby być to. Może Suifu przenosił coś wysoce niebezpiecznego czy coś w tym rodzaju, czego nie mogłyby nosić roboty. Ale... nawet jeśli to prawda, nie mam pojęcia, co by to mogło być, ani jak mogłoby powodować nagłą śmierć. Nie ważne jak bardzo się wysilę, to nadal czyste spekulacje. Koniec końców nic nie wiemy na pewno... wszystko, czego możemy być pewni, to że Suifu pracował przy miejskiej budowie i że umarł. To wszystko. Prawda, Karan?
Ton Yominga stawał się stonowany i spadł tak nisko, że w końcu ledwo można go było słyszeć.

 – Miasto bezlitośnie pożera ludzi – powiedział nisko Yoming. – Czasem już tylko tak mogę myśleć. Likwiduje ludzi, którzy wypadli poza granice wartości miasta, ludzi, którzy mają własne wartości i ludzi, którzy sprzeciwiają się ich wartościom. Najpierw odgryzają głowę, rozrywają, dzielą kęsy dopóki nie wyrzucą ich do śmieci.

 – Mmm... – mruknęła Karan niejasno.

 – Więc koniec końców miejsce takie jak to, Utracone Miasto, staje się dla władzy szambem – zbiera gorszych ludzi, którzy wypadli poza kryteria wartości miasta. Nie, pewnie celowo stworzyli miejsce tego typu. To przechowalnia dla wszystkich, których miasto może się pozbyć.

Karan przeszły dreszcze zarówno na dźwięk ciężkiego, niskiego głosu Yominga, jak i słów, które wypływały z jego ust. Zerknęła na Riri. Wyraźnie zmęczona konwersacją dorosłych, mała dziewczynka bawiła się z dwoma myszkami. Zarówno szara jak i brązowa siedziała na kolanie Riri, wypychając policzki kawałkami sera. Zadaniem dorosłych była ochrona małych i wrażliwych ciał i myśli, nie ważne jakim kosztem.

W to właśnie wierzyła Karan. Nie chciała wrzucać w przerażającą rzeczywistość Riri, wciąż tak małej. Tak, nie mogła pozwolić się zaślepić. Nie mogła dać się oszukać. Musiała spojrzeć przez fałsz i dojrzeć prawdę. Jednak ta silna wola była czymś, co mogło zostać zrodzone jedynie przez dorosłych, by powstrzymać cudze „mądrości”. Riri wciąż była o wiele za mała.

 – Riri.

Mała dziewczynka odwróciła się na wołanie Karan ze swoimi wielkimi, czarnymi oczami.

 – Nie wydaje mi się, że myszki najedzą się samym serkiem. Chyba jest jeszcze w kącie gabloty maślana bułeczka z wczoraj. Dasz każdej po połowie?

 – Można dawać myszkom chleba?

 – Tak. Dasz im w nagrodę? Przy okazji mogłabym cię poprosić o popilnowanie sklepu? Jeśli wejdzie klient, przywitaj ich ładnie, mówiąc: „Witamy!”. Obiecuję, że dam ci potem świeżo upieczone maślane bułeczki.

 – Super! Wie pani, zawsze chciałam pracować w piekarni.

Spoczywające teraz na ramionach Riri myszki ewidentnie stały się jej bliskimi przyjaciółmi. Były całkiem bystre – umiały stwierdzić, którzy ludzie byli niebezpieczni, a którym można było zaufać.

 – Prze pani, wie pani co? – Riri stanęła na palcach, przysuwając usta do ucha Karan. – Powiem pani sekret – wyszeptała.

 – Dobrze, co takiego?

 – Mamusia spodziewa siedziecka. Będę starszą siostrą.

 – Ojej, Renka?! Fantastycznie. Kiedy?

 – Jak zrobi się ciepło i dużo kwiatków zacznie kwitnąć.

Yoming uśmiechnął się z rozdrażnieniem.

 – Hej, Riri, na pewno możesz tak rozpowiadać sekret mamusi?

 – Pani może wiedzieć.

 – Cieszę się – odezwała się ciepło Karan. – Dziękuję, że mi powiedziałaś. Kiedy dziecko się urodzi, uczcimy to wielkim ciastem. Dobrze, Riri, popilnujesz dla mnie sklepu, prawda?

 – Tak. Powiem: „Witamy!”, prawda? „Witamy!” – Z myszami na ramieniu, Riri opuściła pokój i wskoczyła za ladę. Yoming znowu westchnął.

 – Racja. Chyba to nie będzie coś, co Riri powinna słyszeć.

 – Oczywiście. Słyszeć, że jej własnego ojca traktowali jak przedmiot i przez to stracił życie... Nawet gdyby miała się tego dowiedzieć, to teraz jeszcze na to za wcześnie.

Yoming powoli przeniósł wzrok z wyjścia, w którym zniknęła Riri i spojrzał na Karan.

 – Traktowany jak przedmiot; tak, Suifu traktowano na równi z robotami. Nikt mu nie powiedział, jak ryzykowna jest jego praca. Musieli mieć tam coś ważnego i machać mu przed nosem wysokimi zarobkami. Suifu chciał pieniędzy. Niedługo po tym, jak zwolnili go z poprzedniego miejsca pracy za kłótnie z kolegami. Jeśli chodziło o jego rodzinę, przygotowałby się na odrobinę ryzyka dla zdobycia pracy. Władze naturalnie sprawdziły to wszystko i nie bez powodu wybrali Suifu. Mimo wszystko mają kompletny dostęp do osobistych danych obywateli. Dla nich to pewnie była bułka z masłem znaleźć idealnego kandydata. Potrzebowali kogoś, kto zniesie pracę z nieznanymi niebezpieczeństwami; kogoś, kto przywykł do ciężkich warunków; kogoś odpowiedzialnego, kto pracował cicho i efektywnie. Człowieka pozbawionego ciekawości, dociekliwości, jakichkolwiek podejrzeń. Kogoś, kto nie miałby nic przeciwko ryzyku i niebezpieczeństwu za pieniądze... Suifu był pewnie doskonałym wyborem.

 – Dlatego jego praca i nagła śmierć muszą być jakoś ze sobą połączone.

 – Tak. Nie wiem, jak niby mogłoby to być możliwe, ale jestem tego absolutnie pewien. Jeśli zapytasz dlaczego, odpowiem...

 – Odpowiesz?

 – Ambulans. Suifu upadł, a Renka naturalnie zadzwoniła po ambulans. Ale powiedziała mi, że przyjechali niezwykle szybko. Mówiła, że nie minęły trzy minuty odkąd zadzwoniła i przyjechali.

Ambulans, przyjeżdżający w mniej niż trzy minuty – to było niesamowicie rzadkie zdarzenie jak na Utracone Miasto; nie, można nawet powiedzieć, że niemożliwe.

Święte Miasto No.6 było miejską społecznością, zbudowaną na ściśle określonej hierarchii. Z burmistrzem i jego polityką, tylko garstka „wybranych” mogła rządzić. Nazywano ich „elitą” i zamieszkiwali luksusowe rezydencje w Chronosie, specjalnej dzielnicy, w której wiedli niezakłócone, obfite i niesamowicie wygodne życia. Zwykli obywatele stali pod nimi, mimo że dalecy byli od stylu życia mieszkańców Chronosu, ich codzienne życia wspierane były przez daleko posuniętą medycynę i technologie naukowe; egzystowali w szczęściu, czy raczej tym, za co je mieli. Ludzie jak Karan, którzy mieszkali w Utraconym Mieście, byli jeszcze bardziej oddaleni od „elity” i nie mieli zagwarantowanej większości usług, dostępnych dla zwykłych obywateli. Traktowano ich jak gorszych. Jak to ujął Yoming, Utracone Miasto było jak przechowalnia dla ludzi, których można się było pozbyć.
Nagła opieka medyczna była niemal nie do uzyskania w Utraconym Mieście. Karan pamiętała, że liczba tamtejszych placówek medycznych stanowiła mniej niż jedną dziesiątą tych w Chronosie. Jednak bez wątpienia Utracone Miasto miało znacznie więcej rannych i chorych pacjentów niż Chronos.
Ambulans przyjechał w mniej niż trzy minuty. Jakie znaczenie miało to cudowne zdarzenie?

 – Więc masz na myśli, że ojciec Riri był pod obserwacją, żeby mogli szybko poradzić sobie, jeśli stałoby się coś niezwykłego?

 – To pewnie była obserwacja Stopnia 3. Suifu dostał konwulsji przy stole, jednak do momentu, w którym przyjechał ambulans, już się nie ruszał. Nie wiem, czy wciąż był żywy, czy już martwy, bo ludzie z Ministerstwa Zdrowia i Higieny go wynieśli. Renka chciała jechać z nim, ale nie pozwolili. Kazali jej zostać w domu.

 – A potem ojciec Riri...

 – Dwie godziny później wrócił jako zimny trup. Lekarz wysłany przez Ministerstwo Zdrowia i Higieny powiedział, że miał atak serca, ale ja oczywiście w to nie wierzę. Też tam wtedy byłem, bo przyjechałem jak tylko zadzwoniła do mnie Renka. Błagałem go o detale, ale dużo dobrego to nie dało. Wymienił mi jedynie Kartę Identyfikacyjną Suifu na Potwierdzenie Zgonu, żeby wyprawić pogrzeb.

 – Rozumiem... a więc tak się stało.

Wiedziała, że była to raczej nieprzemyślana odpowiedź. Jednak nie miała pojęcia, jak zareagować na słowa Yominga, jaką powinna udzielić odpowiedź. To nie było coś, czego mogła po prostu wysłuchać jednym uchem, a wypuścić drugim. Ale oczywiście proste słowa kondolencji były równie nie na miejscu. Więc co i jak miała powiedzieć? Mogła się jedynie zawahać. Jej wahanie zmieniło się w niezręczność, która zrodziła odrobinkę strachu. Słowa Yominga jeszcze bardziej ten strach kolorowały.

 – Kiedy doktor odjeżdżał, jak myślisz, co powiedział do Renki? „Pacjent odszedł bez prawie żadnego bólu”. I rzeczywiście, twarz Suifu była spokojna. Uśmiechał się jakby miał jakiś piękny sen. Ale Renka i Riri widziały ją wykręconą w bólu zanim upadł. Jak mogły uwierzyć, że zmarł spokojną śmiercią?

 – Więc mówisz, że spokojny wyraz twarzy ojca Riri stworzono jakąś specjalną metodą... – Karan przełknęła ciężko. Wszystkie zwłoki, jakie widziała, w tym jej własnych rodziców, zawsze miały spokojny wyraz twarzy. Ich usta rozciągały się w uśmiechu, zupełnie jakby nigdy nie doświadczyli bólu czy cierpienia za życia. Każda martwa twarz była piękna. Myślała, że takie właśnie powinny być – że w No,6, gdzie opieka medyczna była wysoko rozwinięta, wszystkim obiecana była spokojna i bezbolesna śmierć.
To było kłamstwo. To wszystko było sztuczne. Tutaj nawet ludzka śmierć może być zatuszowana i zmieniona. Wszystkie warunki i prawdy, powiązane z każdą ludzką śmiercią były sprzątane, retuszowane, naprawione i podawane na talerzu jako „spokojna śmierć”.

„Żyjemy w bardziej szkodliwym świecie, niż mogłabym kiedykolwiek przypuszczać. A co jeśli ta szkodliwa natura sięga znacznie dalej, niż moja płytka wyobraźnia może mi pokazać?”

 – W każdym razie, śmierć Suifu nadal owiewa tajemnica. Renka ponownie wyszła za mąż i stara się żyć dalej. A ja, jak widzisz, żyję z dnia na dzień, polując na informacje. Tak się zaangażowałem w inne zadania, że często zapominam o Suifu. I cholernie się na siebie złoszczę za każdym razem. Tak wygląda mój dzień: zgrzytanie zębów, przypominanie sobie, że nie mogę zapomnieć o Suifu i oczywiście o mojej żonie i synu.

 – Nie ma mowy, żebyś o nich zapomniał... – uspokoiła go Karan. – ...Jeśli ojca Riri, twoją żonę i syna zabiło miasto. To nie takie proste, czyż nie?

 – Nie. I to jedyna rzecz, jaką mogę teraz zrobić – pamiętać. Nigdy nie zapomnę wszystkich ludzi, których mi odebrano. Chociaż czasem dostaję paskudnych dreszczy, kiedy myślę, co się stanie jeśli władze mnie złapią. Zastanawiam się, czy wymazali mi kiedyś pamięć...

Yoming przyjrzał się dokładnie twarzy Karan. Jej oczy były zamglone. Wyglądały jakby wlano do nich morze rozpaczy, a jej spojrzenie na nim dryfowało.

 – Co masz na myśli przez wymazanie pamięci? – zapytała.

 – Lobotomię. Pocięcie mi mózgu skalpelem i wycięcie wspomnień, zdolności myślenia.

 – Yoming, ty...

„Za daleko puszczasz wodze fantazji. Ulegasz złudzeniom”.

Nie mogła dopowiedzieć reszty słów. Lobotomia – może to możliwe. Po zniknięciu Shiona, Święte Miasto zrzucało jedną maskę po drugiej, tuż przed jej oczami. Mimo, że widziała tylko próbkę, Karan zrozumiała, że No.6 nie było Świętym Miastem, a pozbawionym skrupułów państwem–miastem.

„Miasto próbuje dominować nad ludźmi”.

Chcieli mieć władzę bez wyjątku nad myślami i ciałem każdego, kto mieszkał w mieście. Chcieli mieć ich myśli, życia i przeznaczenia pod ostrą lustracją i dominować nad nimi.

Tak, było dokładnie tak, jak powiedział Yoming. No.6 pożerało ludzi. Przedzierało się przez każdą próbę zatrzymania człowieczeństwa, duszy, woli oporu, jakiegokolwiek życzenia i połykało je łapczywie. Nie było żadnego Świętego Miasta. Pozostał jedynie ryczący potwór, który oszalał z chęci dominacji.

„Nikt nie zauważył? Czy wszyscy byli zbyt zaślepieni zwodniczą obietnicą pełnego satysfakcji i wygody życia, by zauważyć potworną figurę? Cóż za głupota...”

Karan pokręciła żywo głową. To nie były tylko problemy kogoś innego. Zdecydowanie nie.

 – Karan, znowu zaczynasz się źle czuć? – zapytał z troską Yoming – Mimo wszystko przed chwilą zemdlałaś... Powinnaś trochę wypocząć. Przepraszam, że mówię o takich rzeczach.

Yoming naprawdę wyglądał na zakłopotanego. Karan po raz kolejny pokręciła głową.

 – Nie, nie o to chodzi. Po prostu... Coś sobie przypomniałam.

 – Hm? Co takiego?

 – Riri mnie kiedyś o to zapytała. Czy naprawdę jesteśmy szczęśliwi?

Riri spytała ją wtedy:

 – Jesteśmy szczęśliwi, prawda?

Miało to miejsce jakiś czas temu. Już po tym jak Karan zakończyła swe zmagania i otworzyła piekarnię, która w końcu zaczynała normalnie funkcjonować. Karan mruknęła:

 – Hmm, tak myślę – I przechyliła głowę na bok.

Udało jej się uczynić pieczenie, które lubiła, pracą, z której żyła. Nie dawało jej to co prawda za dużo, ale miała przynajmniej pomysł na to, z czego ona i jej syn mogli wyżyć. Po odebraniu im ich specjalnych przywilejów i pożegnaniu Chronosu, udało im się zyskać stabilne życie. To było właśnie wtedy. Nie miała jeszcze pojęcia, że za kilka lat czeka ją okrutna rozłąka ze Shionem. Wtedy rzeczywiście, zapytana czy jest szczęśliwa, z całą pewnością mogła stwierdzić: „Tak, myślę, że jestem”. Karan zdecydowanie nie miała się wtedy za nieszczęśliwą.

Wyrzucenie Karan z Chronosu do Utraconego Miasta, nie spowodowało jej zbyt wiele bólu czy cierpienia. Przeciwnie, cieszyła się lekkością swojego brzemienia, odpoczywając od życia z zagwarantowanymi wszelkimi udogodnieniami jak jedzeniem, ubraniami czy dachem nad głową. Pomimo traktowania jak gorszego mieszkańca miasta, wciąż pozostawała w murach No.6 jako obywatel Utraconego Miasta. Dopóki nie pożądała niczego ekstrawaganckiego, niczego jej w życiu nie brakowało. Czysta woda i jedzenie były łatwo dostępne. Może i z nie doszkoloną kadrą, ale kliniki medyczne mimo wszystko nadal były w Utraconym Mieście i mogła się w nich przebadać. Jej siedziba była w stanie znieść wiatr i deszcz. Była wolna od strachu przed niedożywieniem, głodem, hipotermią czy ludobójstwem. Shion był u jej boku i miała przecież swoich klientów, przychodzących do jej piekarni po chleb.

Była szczęśliwa.

Nie była w stanie prawidłowo odpowiedzieć na pytanie Riri nie ze względu na własny stan umysłu, ale przez cień, który przebiegł przez oczy Riri. Zdecydowanie była to niepewność. Zdecydowanie Riri była niepewna, a jej emocje niestabilne do tego stopnia, że przylepiła się do piekarni pani, którą kochała i której ufała.

 – Trudno powiedzieć, czy jesteśmy szczęśliwi, czy też nie jednym słowem. Jest wiele chwil, w których jesteśmy szczęśliwi albo nie, gdy jesteśmy radośni albo smutni. Jest wiele różnych uczuć.

 – Prawda? – Riri ścisnęła jej palce. – Mamy wiele różnych uczuć, prawda?

 – Prawda. Ty też to czujesz, czyż nie, Riri? Nawet w ciągu jednego dnia, czasem możesz czuć się szczęśliwa, a czasem nieszczęśliwa, racja?

 – Tak. Kiedy jestem głodna i dostaję pani mufinki, jestem szczęśliwa. Ale jak mamusia się na mnie złości, albo jak pokłócę się z przyjacielem i nie możemy się przeprosić i pogodzić, jestem smutna. Ale...

 – Hm?

 – Ale w szkole nauczyciel mówi, że każdy, kto mieszka w No.6 jest szczęśliwy. Mówi, że nie ma w No.6 nikogo, kto byłby nieszczęśliwy.

 – Usłyszałaś to w szkole?

 – Tak. Kiedy dyrektor wygłaszał mowę. Mówił, że poza No.6 świat jest naprawdę straszny i nieszczęśliwy. I że ludzie giną każdego dnia. Giną, bo nie mają dość jedzenia, albo walczą ze sobą i ranią się nawzajem. Powiedział, że ludzie są jak bestie i żyją jak bestie. A w porównaniu do tego, No.6 jest niebem i każdy jest szczęśliwy.

„Przez „ludzi jak bestie” miał pewnie na myśli mieszkańców Zachodniego Bloku. Cóż za pogardliwy sposób mówienia o ludziach. Pomyśleć, że ktoś, kto uczy dzieci, nazwałby innego człowieka bestią...”

Karan uniosła brew. Przyklęknęła i spojrzała Riri w oczy.

 – Ale ty tak nie myślisz, prawda, Riri?

 – Hmm... – zastanawiała się. – Jest mi po prostu trochę dziwnie. Jakby mi jeździło w brzuszku. Bo... Bo wie pani... Mamusia czasem wygląda na smutną, bo wraca zmęczona z pracy albo nie mamy pieniędzy. A dziadek Saiton, który mieszka obok, zawsze wygląda boleśnie, bo bolą go plecy. Więc kiedy mówi, że wszyscy są szczęśliwi, czuję się trochę dziwnie...

 – I nie powiedziałaś tego dyrektorowi?

Riri wytrzeszczyła oczy i mocno pokręciła głową.

 – Gdybym powiedziała, dyrektor byłby na mnie wściekły. Czasem wzywa cię do biura i bije biczem.

 – Mój Boże, biczem?! To okropne...

 – Jeśli mieszkasz w No.6 i nie wydaje ci się, że jesteś szczęśliwy, to znaczy że jesteś złym dzieckiem. Mówią, że powinno się cię wychłostać.

 – Oczywiście, że nie! – odezwała się ostro Karan. Położyła dłoń na ramieniu Riri. – Riri, to zupełnie nie prawda. W ogóle.

 – Prze pani...

Jej serce zrobiło się niespokojne. Słyszała jego nierówne uderzenia. Wiedziała, że musi powiedzieć tej dziewczynce coś ważnego, jednak nie mogła tego ująć słowami. Była na siebie zła.

 – Riri, wciąż jesteś dzieckiem i... – przerwała. – Nie, nawet dorośli mogą mieś różne myśli. Po prostu to nie dobrze, gdy wszyscy czują i myślą dokładnie to samo, prawda? I... i...

„W No.6 są też nieszczęśliwi ludzie. Pewnie jest ich znacznie więcej, niż myślę”.

To była informacja, którą Karan miała z pierwszej ręki. Przeprowadziła się z Chronosu, miejsca dla wybranych mieszkańców miasta, do Utraconego Miasta, mieszkania tych „gorszych”. Nie myślała o tym jak o żadnym tragicznym przeznaczeniu, jednak zdecydowanie zobaczyła na własne oczy i doświadczyła na własnej skórze zarówno życia na świeczniku, jak i na dnie piramidy miasta–państwa No.6.

Bez wątpienia nieszczęśliwi ludzie zamieszkiwali nie tylko Utracone Miasto, ale nawet Chronos – miejsce znane jako idealne sąsiedztwo. Tak, byli tam nieszczęśliwi ludzie, bardzo wielu. Jednak nikt z tamtej okolicy nigdy nie powiedział na głos: „jestem nieszczęśliwy”. W Chronosie nie było absolutnie nikogo, kto mógłby narzekać na swoje zarobki czy był w podobnym stanie fizycznym co Saiton. Wszystkim mieszkańcom obiecane były stałe dochody i posiadanie dostępu do najnowszych, najlepszych i najdalej posuniętych metod leczenia w każdej chwili. Jednak mimo to, wciąż byli tam nieszczęśliwi ludzie.

 – Co ja mam zrobić jutro? – usłyszała raz czyjeś mruknięcie.

Należało do starszej pani, mieszkającej tuż obok. Jednakże „obok” w przypadku Chronosa było dość sporym dystansem przez spore połacie ziemi, należące do każdego domu. Co jakiś czas ogrodnicy z miasta przychodzili zająć się ogrodem, więc w przeciwieństwie do Utraconego miasta, gdzie pojedyncza ściana oddzielała jednych mieszkańców od innych, Karan nie była tam przyzwyczajona do spotykania osobiście swoich sąsiadów, czy rozmawiania z nimi.

Jednak z tą kobietą po siedemdziesiątce Karan była w wyjątkowo dobrych stosunkach i za każdym razem, gdy spotykała Karan, zapraszała ją na herbatę. Jej mąż, córka i wnuki zostali częścią najwyższej elity tak jak Shion, a jej zapewniono wyjątkowo korzystne przywileje, nawet jak na mieszkańca Chronosu. Jednak mimo to nie była ani arogancka, ani protekcjonalna i często wyciągała pomocną rękę do Karan, która wychowywała samotnie syna.

Tamtego dnia było tak samo. Ciepłego, słonecznego dnia późnej jesieni, kobieta zaprosiła Karan na herbatę.

Wyczuwając delikatny aromat nalewanej z czajniczka czarnej herbaty, Karan miała już mruknąć: „mmm”, gdy kobieta wymamrotała te słowa. Jej głos był suchy i skrzypliwy jak liście tańczące na ulicach. Suchy, a jednak ciężki i ponury.

 – Co ja mam zrobić jutro?

Karan powoli uniosła wzrok znad ozdobionej różanym wzorem filiżanki i spojrzała na elegancki, zamyślony profil kobiety, która przemówiła przed chwilą. Słowa te bez problemu dotarły do uszu Karan. Jednak ton jej głosu tak bardzo kontrastował z piękną scenerią, wielką posiadłością i delikatną herbatą, że musiała poprosić ją o powtórzenie.

 – Słucham?

Starsza kobieta powoli wodziła wzrokiem wokół. Za rubinowymi oprawkami jej okularów (które niemal z pewnością wpasowywały się w aktualną modę), dwoje otoczonych zmarszczkami oczu mrugnęło.

 – Ja... Nie mam pojęcia, co chciałabym robić jutro.

 – Ma pani na myśli, że nie ma pani nic do roboty?

 – Nie wiem... co chcę robić, Karan-san – Łzy błysnęły w kącikach jej oczu.

 – Nie wie pani?

 – Nic nie ma. Jest po prostu pusto. I tego się boję. Zwłaszcza porankami. Są wyjątkowo okropne. Kiedy myślę, że zaraz zacznę kolejny pusty dzień, jestem tak przerażona, tak...

Wciąż jeszcze młoda Karan była oczarowana pełnym łez starym obliczem i słowami, jakie usłyszała. Jakby w dowodzie, że nie kłamała, kwadratowe ramiona kobiety zaczęły się trząść.

 – Ach... Ale... – próbowała wydukać Karan. – Dopóki pani chce, jestem pewna, że będzie pani mogła zrobić wszystko, czego panie zapragnie. Tak wiele rzeczy...

 – Tak myślisz? Mam po prostu przeczucie, że będę żyć tymi pustymi dniami aż do śmierci... Kiedy myślę, że umrę, zanim cokolwiek zrobię, czuję bardziej strach niż ból.

Karan wstała z miejsca i pokręciła głową niemal automatycznie.

 – To nie prawda. Bo proszę spojrzeć, wystrój tego pokoju albo sposób, w jaki robi pani herbatę, to wszystko jest piękne, jest w tym pani dobra.

Starsza kobieta odpowiedziała na niezręczne komplementy Karan smutnym uśmiechem.

 – Jesteś miła, Karan-san. Ale... Cóż, przypuszczam, że któregoś dnia posmakujesz tego samego strachu, który ja czuję.

Para oczu za okularami wcale się nie śmiała. Były jak ciemne jaskinie. Karan pamiętała, że przeszły ją wtedy dreszcze. Czuła dreszcze w tamtym wypełnionym ekstrawaganckimi meblami pokoju, mającym ustawioną wilgotność i temperaturę na idealnym poziomie przez cały rok. Spojrzenie starszej kobiety było tak puste i markotne, że przyprawiło ją o dreszcze. Kobieta ta miała dużo czasu i dobre zdrowie. Czy była w położeniu, w którym jakiekolwiek z jej życzeń nie mogłoby się spełnić? A jednak siedziała tam, lamentując – jakże przesadzone to z jej strony, jakże chciwe... Karan próbowała powtarzać te słowa w myślach. Jednak zarówno jej serce, jak i ciało zamarło od smutku i pustki oczu na nią spoglądających. Rozpacz wystarczająca do unieruchomienia człowieka żyła za tymi okularami, świecąc głuchym światłem. Karan wypiła szybko resztę herbaty i wyszła. Pamiętała dokładnie dźwięk talerzyka, na którym postawiła drżącymi palcami filiżankę.

Niedługo potem, na skraju zmiany pór roku, starsza kobieta nagle zmarła. W trumnie otaczały ją białe lilie, które zawsze kochała, a ona leżała z zamkniętymi oczami i tą samą jasną cerą co za życia, z łagodnym uśmiechem na twarzy. Karan czuła, że gdyby wezwała jej imię, odpowiedziałaby.

 – Wiodłam szczęśliwe życie. Jestem wdzięczna za wszystko, co dało mi No.6.
To były jej ostatnie słowa według jej córki, pracującej w Centralnym Biurze Administracyjnym.

„Wiodłam szczęśliwe życie. Jestem wdzięczna za wszystko, co dało mi No.6”.

 – Twoja matka to powiedziała? Naprawdę?

 – Oczywiście. Dlaczego nie miałaby? Mojej matce niczego w życiu nie brakowało. Czy ktoś mógłby myśleć inaczej?

 – Cóż... Zastanawiałam się tylko, czy ciebie to nie zdziwiło...

 – Mnie?

 – Tak – powiedziała Karan. – Pomyślałaś kiedyś, że twoja matka może być nieszczęśliwa?

Córka uniosła brew, a w jej oczach ukazał się niesmak. Spojrzała na Karan, jakby ta ukrywała w sobie groźną bestię i cofnęła się o pół kroku.

 – To po prostu niemożliwe, żeby moja matka kiedykolwiek mogła być nieszczęśliwa – odcięła się. – Nigdy ani razu tego nie okazała. To nie oczywiste? Mam nadzieję, że powstrzymasz się od jakichkolwiek innych niemiłych komentarzy.

Odwróciła się od Karan. Przez resztę pogrzebu zachowywała dystans. Karan była wtedy pewna, że stara kobieta była nieszczęśliwa. Walczyła z nieszczęściem, wynikającym z przymusu bycia szczęśliwym – życia, w którym nie było jej wolno się smucić.

„Może...”

Jej serce przyspieszyło. W myślach pojawiła się podobna do lalki twarz kobiety otoczonej białymi liliami.

„Może... się zabiła...?”

Nie mogła powiedzieć tego na głos. To było po prostu niemożliwe dla mieszkańców Chronosu, pozbawić się życia. Nie do pomyślenia.

„Tak... ale... jeśli nieszczęście istnieje, mimo że nie powinno, czy nie istnieją również ludzie, których doprowadziło ono do rozpaczy i nie pozostawiło innego wyboru?”

Karan ścisnęła mocno swe żałobne rękawiczki, gdy trumnę znoszono w dół i zakopywano na cmentarzu.

„Powinnam była powiedzieć Riri o tej staruszce”.

Nieszczęście mogło istnieć wszędzie, nieważne czy to Chronos, czy Utracone Miasto. Karan czuła, że powinna przekazać to Riri – porozmawiać o tym, dlaczego ludzie są nieszczęśliwi, jak można przywrócić im szczęście, jak powinno się nazywać to prawdziwe. Powinna była porozmawiać z małą dziewczynką – o jej dyrektorze, zmuszającym dzieci do szczęścia; o starszej, ponurej kobiecie; o bólu zostania odsuniętym niczym bydlę. Powinna była ukazać w pełni swą niespokojną duszę i niepokój dziewczynki. Jednak Karan nic nie powiedziała ani nie zrobiła.

 – Wszędzie są nieszczęśliwi ludzie. Nie wydaje mi się, żeby miał prawo mówić, że wszyscy muszą być szczęśliwi tylko dlatego, że jest dyrektorem – odezwała się, wybierając jak najbardziej neutralną ścieżkę. W tamtym momencie usłyszała sprzedawcę mąki, dzwoniącego do tylnych drzwi ze zmielonym żytem i pszenicą. Klienci przewijali się przez sklep.

 – Dziękuję, prze pani. Do widzenia.

Riri wyszła, a Karan pochłonęła ją na tyle praca, że wypchnęła ze swoich myśli Riri, wspomnienie jej strachu na pogrzebie jak i rozprawianie nad szczęściem i nieszczęściem. Jednak mimo wszystko myśli wracały. Choć z biegiem czasu udało jej się o tym zapomnieć. Yoming ziewnął, zdała sobie sprawę, jak wszystkie tamte wspomnienia do niej wróciły. Mimo iż starała się ich tak naprawdę nie pamiętać.

To ona była głupcem, nikt inny.

Gdyby była mądrzejsza, gdyby zatrzymała się i zastanowiła trochę bardziej, może Shion nie musiałby przechodzić przez to, co przeszedł.

I to nie tylko Shion. Safu też obarczyła niesprawiedliwym i bolesnym przeznaczeniem. Karan mocniej przygryzła wargę.

„Shion, Safu, żyjcie. Proszę, żyjcie dalej. Żyjcie, żeby wrócić do domu i pozwolić mi przeprosić za moją głupotę. Pozwólcie mi się objąć. Pozwólcie mi błagać o przebaczenie”.

Przycisnęła kawałek papieru do piersi, modląc się.


Jeszcze się spotkacie. Nezumi


„Nezumi, błagam cię. Proszę, pozwól mi jeszcze raz ich zobaczyć. Tylko raz”.

Usłyszała dźwięczny śmiech Riri. Był beztroski i mieszał się z delikatnymi piskami myszy.

„Jeszcze się spotkacie”.

Powtórzyła szeptem słowa notatki. Próbowała wstrzymać cisnące jej się do oczu łzy. Płacz niczego by nie rozwiązał.

„Modlę się do ciebie teraz o to wszystko”.


„Jeszcze się spotkacie”. 


==Koniec rozdziału 1==

30 komentarzy:

  1. Świetne :D Tylko w tym rozdziale było za dużo Karan T,T Denerwuje mnie :<

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubię rozdziałów z Karan. TT^TT W ogóle jej nie lubię, jest taka mętna.
    Ale grunt, że w ogóle coś jest! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Podziwiam Cię. Mnie samej dość ciężko i nudno się czytało, Ty za to musiałaś to tłumaczyć... A dziewczyny poprawiać.
    Mam nadzieję, że następny rozdział bardziej będzię skupiał się na Shionie i Nezumim.
    Udanej wycieczki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za docenienie, to naprawdę była tortura. Do tej pory padam na kolana w podziwie przed Kuro, że ona dała radę tak to przetłumaczyć O_O! I na dodatek tak szybko!

      Usuń
    2. Bycie Kuro wymaga odpowiedzialności .w. I nadmiaru wolnego czasu, kiedy jedyny dylemat co do jego wytracenia to ,,siedzieć z rodziną przy stole i obrywać za wszystko, co w życiu zrobiłam, a im się przypomni, czy usiąść z laptopem na balkonie i patrzyć na nich z góry jak bóg, tłumacząc jednocześnie cholernie nudny rozdział z Karan''... A w następnym rozdziale będzie w końcu NezuShi *-* Nie pamiętam o czym był, bo jeszcze nie zaczęłam tłumaczyć, ale kogo to obchodzi, na pewno będzie *-*

      Usuń
    3. Tak, już to wiem, w końcu mi zaspoilerowałaś na moje życzenie xD (czyt. lenistwo to okrutna dolegliwość)
      Z tego co pamiętam, to faktycznie będzie fajny rozdział >:D

      Usuń
    4. SPOILER?

      Tylko skoro oni są już w Zakładzie Karnym, to kiedy pojawią się ci leśni ludzie? Czy to mi już się zaczęło wszystko mylić?

      Usuń
    5. Jezu, jacy leśni ludzie? @___@

      Mam już jakieś chore przyzwyczajenie: widzę napis "SPOILER" i automatycznie czytam to, co jest niżej... =='

      Tortura to była wielka. Aczkolwiek czuję, że następny rozdział nam to wynagrodzi. .w.

      Usuń
    6. SPOILER?

      Fluffy, oni byli chyba w środku 6 tomu, ale głowy nie dam :) Ale tak, będą.

      KONIEC SPOILERU (choć i tak pewnie Ayo przeczytała xD)

      Ayo, wszystkiego się dowiesz w swoim czasie. Choć obejrzałabyś anime xD I tak dużo nie spoilerujesz sobie, bo w powieści jest znacznie więcej.

      Usuń
    7. Ayo, jeśli nie przestaniesz czytać spoilerów, prędzej czy później zrobisz sobie krzywdę .w. Albo ja ci zrobię .w.

      Usuń
    8. >SPOILER<
      Czyli oni wydostaną się z zakładu i dopiero do nich pójdą? Czytałam oczywiście Wasze wcześniejsze spoilery (tak jak Ayo ciężko mi się oprzeć) i Kuro napisała, że pojadą do Kropli Księżyca, o ile dobrze pamiętam. Więc wychodzi na to, iż zakończenie będzie dużo bardziej rozbudowane i inne niż w anime? ; >

      Usuń
    9. Ayo nie czytaj bo spoiler.

      Nie, z tego, co czytałam, oni są w Zakładzie po prostu. Potem, jak już Safu zginie (hell yeah!), pojadą chyba z Rikigą i Inukashi do Kropli, a Nezumi będzie w stanie umierającym... w sumie nawet nie wiem jaki byłby sens go tam targać, łatwo by go było zostawić z Inukashi na przykład i pojechać bez niego... chociaż nie, wystarczy spekulacji, zakończenie będzie zwalać z nóg, co do tego nie mam wątpliwości .w.

      Usuń
    10. Nie umiem się wysławiać, w sensie (spoiler) że ci ludzie lasu czy kto to tam był są w Zakładzie, a potem Shion z Nezumim jak już Safu padnie jadą do miasta.(koniec spoileru, Ayo już możesz paczeć.)

      Usuń
    11. SPOILER
      Dokładnie, oni są w środku :) a Kropla jest na końcu. W anime po prostu to trochę pozmieniali, bo oni są w Zakładzie Karnym (dlatego to takie z czapy było w anime xD).

      Usuń
    12. Rozumiem :O >SPOILER< To teraz tylko czekam, żeby się dowiedzieć, po co oni tam będą jechać. Mam nadzieję, że Asano-san swoim zakończeniem nas zniszczy. >KONIEC SPOILERU<
      Dzięki za wyjaśnienia :)

      Usuń
    13. Jak wy mnie kochacie... xDD

      Usuń
  4. A ja ją nawet w malutkim stopniu lubiłam... naprawdę... do tego rozdziału. Teraz, to mam ochotę ukatrupić ją za głupotę ._. Ja rozumiem, że polityka no.6 miesza ludziom w głowach, ale jej tok myślenia, zachowania, działania... Ja naprawdę chciałam wierzyć, że ona jest inna... Choć i tak, bardziej od niej wkurza mnie Yoming.

    //SPOILER ANIME//
    Naprawdę miałam wielką frajdę widząc, jak beznadziejnie umarł w anime :,D Dla mnie to była wisienka na torcie. Choć jeszcze większą radość miałabym, gdyby idąc ulicą potknął się i nabił na coś, a nikt by na niego nawet uwagi nie zwrócił xD
    // KONIEC SPOILERU//

    Ucieszyłabym się, gdyby nigdy więcej nie było rozdziału o Karan i Yomingu ._. 21 stron gadania tak naprawdę o niczym.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu. Właśnie wróciłam do domu z wycieczki,patrzę na bloga,przewijam notkę w dół i...wszystko o KaranT.T Nawet marnego akapitu o ShionieT.T Bogowie,dajcie mi siłę,zabieram się do czytania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to jest coś o palcach Shiona, chyba się liczy .w.

      Usuń
  6. Swietny blog...Bardzo mi się podoba. podziwiam ciewrpiwość.
    No. 6 to moje ulubione anime/manga/opowiadania itp. Nawet mam własnego bloga z kontynuacją... Zapraszam! http://kiedys-sie-spotkamy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. eee...dzięki?
      http://cdn.memegenerator.net/instances/400x/20951400.jpg
      Nie żebym była nieuprzejma, zastanawia mnie to zwyczajnie.

      Usuń
    2. Dobra reklama nie jest zła... .w.

      Usuń
    3. Właśnie.... "dobra" xD

      Usuń
    4. He he he...za dobrych czasów gdy zaczynałam prowadzić bloga z fanfiction{o Shaman King*.*} robiłam to samo xD Ale to w sumie nawet działa .w.

      Usuń
    5. Wiesz, ja swego czasu nas tak na shindenie reklamowałam xD Serio, nie wiem czy to w ogóle coś dało xD Chociaż to stara baśń, jeszcze z czasów tłumaczenia pierwszego tomu... Jezu jak to dawno było @_@

      Usuń
  7. Mimo, iż w tym rozdziale była Karan dosyć przyjemnie mi się czytało. Coraz więcej wiem o tym, co złego działo i ciągle dzieje się w Świętym Mieście.

    Dziękuję za tłumaczenie! Kooooocham Cię po prostu! *^*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaaak ja lubię jak mi się miłość wyznaje =w= dziękuję, miłość dla Ayo i Dżun też sobie przywłaszczam, bo tylko ja mam święty przywilej widzenia wszystkich nowych komentarzy w ładnych kolumnach, cofając się do czasów tłumaczenia, chociaż jak to pewien bish o głosie pana znanego szerzej jako Akira-niosący-śmierć-białowłosym-pilotom-mechów-Ishida ujął - nic dobrego nie przychodzi z odgrywania bolesnych wspomnień (tu: płacz z powodu Shiona).

      A rozdziały z Karan były jak wrzód na tyłku tak swoją drogą =w=

      Usuń
  8. A... A mnie się podobał ten rozdział o Karan. Ciekawe to było. No ale cóż. Ja tam lubię Karan. Safu też lubię xD Cóż... No nic, czytam dalej.~
    Kuro jeszcze raz dziękuję, że to robiłaś. ♥ Wam Dżun i Ayo też dziękuję. ^^

    ~Eve (tak, wróciłam do czytania po dłuższej przerwie ;3)

    OdpowiedzUsuń