Staram się dodawać nowe posty w niedziele. Staram się.



Zakończono tłumaczenie No.6.


Dziękujemy za wszystkie podziękowania. To był miły rok z hakiem. I późniejszy rok. I chyba jeszcze jeden. Te dwa późniejsze składały się z czytania Waszych komentarzy. I tak dzięki.

(Do pań profesor jeśli przypadkiem odwołam się do tego na maturze: przepraszam, ja naprawdę tłumaczyłam to w gimnazjum. Ale prawdziwa książka istnieje. Obiecuję.)


Wszystkie rozdziały można znaleźć w zakładce ,,No.6''/,,No.6 Beyond''.


Kup powieść i mangę w oryginale, wspomóż panią Asano.


Tłumaczenie: Kuroneko
Korekta: Ayo, Dżun

czwartek, 28 czerwca 2012

Tom VI: Rozdział 2


((nu, pogratulujcie mi poradzenia sobie z zacytowaną przez panią Asano nigdy nie przetłumaczoną rymowanką Babci Gąski~ miłego zakończenia roku~~))


Rozdział 2

Kto widział, jak umiera?

Kto zabił koguta Robina?
Ja, zaraz wróbel rzecze,
Strzałą i łukiem przecie.
Zabiłem koguta Robina.
Kto widział, jak umiera?
Ja, odzywa się mucha,
Oczkami jak igieł ucha,
Widziałam, jak umiera.

Babcia Gąska



Mężczyzna spoglądał zafascynowany na podarowaną mu przez Inukashi złotą monetę.

 – Prawdziwa – wyszeptał odwróconemu człowiekowi Inukashi, przyglądając się jego chudemu, wystającemu podbródkowi. Obniżył głos, by brzmieć jak najbardziej przekonująco.

 – Naprawdę... jest prawdziwa? – Jabłko Adama na szyi mężczyzny poruszyło się.

 – Przyglądaj się ile chcesz. Bez względu jak na nią spojrzysz i tak nie przestanie być prawdziwa.

 – T–tak... masz rację, prawdziwa...

 – Jest twoja – tym razem Inukashi przemówił szybciej, jakby rzucał swoimi słowami. Podbródek człowieka zatrząsł się.

 – Moja?

 – Taa. Twoja. Daję ci ją.

 – Co? Ale.. a... to cała złota moneta, tyle pieniędzy...

 – Oczywiście nie mówię, że masz ją za darmo. Aż tak dobrze mi się nie powodzi. Zapłacę ci nią za wykonaną robotę. Co ty na to?

 – Robotę?

Mężczyzna przeniósł wzrok ze złotej monety na Inukashi. Jego oczy były okrągłe jak u przerażonego zwierzęcia. Przebiegł je cień podejrzeń.

„Nadchodzi”.

Inukashi zacisnął pięści.

„To kluczowy moment. Nie mogę dać temu gościowi się namyślać. Nie pozwolę żadnemu podejrzeniu wślizgnąć się do jego głowy. Pomacham przed nim złotem i go omamię. To złoto, człowieku, złoto. Tego się nie widzi na co dzień. Poza tym, na pewno potrzebuje pieniędzy... chociaż nie znam nikogo, kto by ich nie chciał, no chyba że martwy”.

Trzeba było po prostu położyć komuś to, czego najbardziej pożąda, tuż przed nosem. Trzeba było oczarować go przebiegłymi słowami. Zagonić w kąt, z którego nie dało się uciec. Dokładnie i umiejętnie. Wszystko, co miał, to wspomnienie o podobnym sposobie działania Nezumiego. 

„Wkurzające, ile razy już mi to zrobił”.


„Hehe”.

Zdawało mu się, że słyszy śmiech Nezumiego. Mógł nawet zobaczyć ten unikalny, ironiczny uśmiech na jego twarzy.

„Zobaczymy, czy będziesz umiał to zrobić tak, jak cię nauczyłem. Dobry piesek. Dostaniesz potem nagrodę”.

„Przymknij się, Nezumi. Żebyś wiedział, nie robię tego, bo chcę ci pomóc. Po prostu chcę złoto. Przekraczam niebezpieczny most, żeby położyć ręce na sztabkach złota”.

Pokręcił głową, by rozwiać iluzję.

„Przestań mi tak włazić do głowy, dupku”.

 – Robotę... co masz na myśli?

 – Robota to robota. Chcę żebyś coś dla mnie zrobił. Za złotą monetę.

Mężczyzna nazywał się Getsuyaku. Jego pracą było sprzątanie Zakładu Karnego i był znajomym Inukashi. Minęło trochę czasu, odkąd Inukashi zaczął dostawać resztki ubrań i jedzenia od Getsuyaku. Oczywiście nie było to legalne – po prostu szmuglowali towary. Zazwyczaj raz na trzy dni, Inukashi odbierał od niego kolejną dostawę i wręczał odpowiednią zapłatę. Jeśli dostał coś niezłego, Getsuyaku dostawał srebrną monetę.

Jednak po raz pierwszy wymienili ze sobą aż tyle słów. Zawsze kończyło się na zwykłym „To wszystko”; „Dzięki. Oto zapłata”; „Dobrze”. To nawet nie zaliczało się do konwersacji, żaden z nich nie próbował nawet nawiązać kontaktu wzrokowego. Zawsze tak było.

Getsuyaku zajmował się zarówno spalaniem śmieci z Zakładu Karnego, jak i operowaniem robotami sprzątającymi. W małym pokoiku połączonym ze śmietnikiem i piecem, spędzał całe dnie z maszynami.

 – Kiedy tam jestem, przez cały dzień się nie odzywam. Nikogo nie widzę, z nikim nie rozmawiam. Jest naprawdę pusto. Czasem nie mogę stwierdzić, czy jestem jeszcze człowiekiem, czy sam staję się maszyną – wyznał pewnego dnia Getsuyaku, co było bardzo rzadkim zjawiskiem. Inukashi dał mu niczego nie rozwiązującą odpowiedź. Kiwnął głową, mówiąc, że musi mu być ciężko, jednak w głowie powiedział coś zupełnie innego.

„Przestań zachowywać się jak dzieciak”.

Pomieszczenie monitoringu dla śmieci i resztek jedzenia zlokalizowane było w najważniejszej części Zakładu Karnego. Wszystkie odpadki z zakładu były właśnie tam gromadzone. Maszyny sortowały je i odsyłały do pieców; ustalały temperaturę spalania i pozbywały się popiołów. Niemal cała procedura była zautomatyzowana. Pracą Getsuyaku było jedynie doglądanie i przełączanie maszyn. Jedna osoba wystarczała do tej pracy. Jasne, miejsce, w którym z nikim nie można było porozmawiać, musiało być samotne. No i co? Nikt jeszcze nie umarł od siedzenia cicho od czasu do czasu.

„Spróbuj żyć życiem, w którym jesteś bez przerwy głodny, a jedzenie jest jedynym, o czym potrafisz myśleć. Samotność? To tylko luksus dla tych, którzy nie muszą się martwić o zapełnienie swoich brzuchów”.

Ale Inukashi mówił takie rzeczy tylko w myślach. Na głos wyrażał współczucie, wypowiadając słowa typu: „musi ci być ciężko”. Getsuyaku był jego ważnym biznesowym partnerem. Nic dobrego nie wyszłoby z okazywania swojej gorszej strony.

Mimo że sortowanie, spopielanie i pozbywanie się popiołów było całkowicie zmechanizowane, krok przed sortowaniem wymagał ludzkich rąk. Polegał on na przeniesieniu śmieci z miejsca zbiórki na taśmę transportową. Z jakiegoś powodu jedynie ta czynność nie była zautomatyzowana. Getsuyaku sam musiał posługiwać się niewielką koparką do przeniesienia śmieci na pas. Czasem musiał używać czegoś tak archaicznego jak łopata, by przełożyć je własnymi rękami. Przy tym zajęciu mógł łatwo odłożyć surowe jedzenie czy ubrania ciągle nadające się do noszenia i je ukryć. Inukashi sporo od niego kupował – tak to działało. Dalej udostępniał swój towar ulicznym sprzedawcom jedzenia i używanych ubrań z Zachodniego Bloku, przyzwoicie na tym zarabiając.

Dla Inukashi darem niebios był fakt, że istniała ręcznie wykonywana czynność pomiędzy zautomatyzowanymi procesami. Dzięki temu nawet on na tym zarabiał.

W miejscu pracy Getsuyaku nie było właściwie żadnych kamer czy czujników systemu bezpieczeństwa. Gdyby coś się stało, sam musiał nacisnąć przycisk w kącie swojego panelu kontrolnego.

 – Nie mogę sobie wyobrazić, żeby przyszli, nawet gdybym faktycznie nacisnął guzik. – Inukashi pamiętał, że Getsuyaku wspomniał o tym kiedyś, spoglądając na czerwony przełącznik.

 Chociaż zazwyczaj pracownicy zakładu przewożeni byli z bram do ich sekcji busem, Inukashi słyszał gdzieś, że Getsuyaku był jedynym wciskanym w stary, maleńki automobil.

 – Bycie tak traktowanym sprawia, że wstydzę się sam siebie. Nie mam już za grosz dumy.
To pewnie była jedna z jego kolejnych skarg. Ich ilość wzrosła wtedy zauważalnie.

„Duma? He he, najpierw samotność, a teraz duma? Więc wyciągasz mi tu kolejną luksusową zabawkę? Rany, mógłbyś teraz chociaż mówić o czymś, co zapełni mi żołądek”.

Oczywiście to również były jedynie jego myśli.

Nie obchodziła go samotność czy duma Getsuyaku. Wszystkim, co się dla niego liczyło, było to jedno jedyne miejsce, wyjęte spod całej sieci obserwacyjnej Zakładu Karnego. Jedyne miejsce połączone bez żadnych dodatkowych barier zarówno z Zachodnim Blokiem, jak i No.6. Bez problemu rozumiał, dlaczego właśnie tam swój wzrok zwracał Nezumi. Jednakże niemożliwym było dostanie się do środka Zakładu Karnego z tego miejsca. Korytarz prowadzący do głównych części gmachu zablokowany był przez podwójne drzwi, których nie dało się otworzyć od strony Getsuyaku.

Ktokolwiek zaprojektował budynek, zrobił z niego coś w rodzaju lochu, którego nie dało się tak po prostu zinfiltrować i uciec; może człowiek ten przelał w życiu już tyle krwi, że nie zwracał uwagi na systemy sprzątające. A może po prostu nie interesowali go odpowiedzialni za nie ludzie. Nawet w Ministerstwie Bezpieczeństwa, stojącym bezpośrednio ponad Zakładem Karnym, nie było pewnie żadnych urzędników zainteresowanych warunkami pracy Getsuyaku. Gdyby przy jego pracy zdarzył się jakiś wypadek i zostałby śmiertelnie ranny, nie istniała nawet jedna tysięczna szansy, że Zakład otworzy drzwi, by zapewnić mu opiekę medyczną. Drzwi pozostałyby zamknięte, a Getsuyaku umarłby w samotności.

Dziwnie się czuł, myśląc o tym w ten sposób.

Jako mieszkaniec Utraconego Miasta, Getsuyaku był na wpół mieszkańcem miasta. Nie zmieniało to jednak faktu, że w nim mieszkał. Mógł być biedny, ale żył bez strachu przed głodem czy bólem zamarznięcia na śmierć. Miał dość szczęścia, by narzekać na samotność. Dla ludzi z Zachodniego Bloku jak Inukashi, taki styl życia byłby rajem.

Inukashi mógł stwierdzić nawet po ich niezbyt rozwiniętej wymianie słów, że Getsuyaku był uczciwym i lojalnym człowiekiem. Ale nawet jego wzrok mógł nosić czasem odrobinę pogardy czy wyższości, gdy spoglądał na Inukashi, mieszkańca Zachodniego Bloku.

„Ciągle jestem ponad nim”.

„Mogę jeść do syta”.

„Nie zamarznę zimą na śmierć”.

„Jestem mieszkańcem No.6”.

„Dlatego jestem ponad nim”.

To dopiero śmieszna historia.

Ludzie szufladkowali się nawzajem. Dzielili się na tych, których się wykorzystuje i patrzy się z góry, i na tych, którzy patrzyli z góry i wykorzystywali innych. Nie zmuszał ich do tego mechanizm społeczności; ludzie robili to w swoich sercach, z własnej woli.

Getsuyaku, będący przez władze traktowany gorzej niż maszyny, który lamentował nas swoimi warunkami i zastanawiał się nad nimi, patrzył z góry na Inukashi, tylko dlatego, że żył w Zachodnim Bloku. Myślał, że był od niego lepszy.

To dopiero śmieszna historia. I dziwna.

Czasem myślał, że ludzie to jeszcze głupsze zwierzęta niż psy. Psy również miały funkcje wyznaczane przez społeczność, ale w ich wypadku bazowały one na sile poszczególnych osobników. Psy nie oceniały się pod kątem rodowodu, stanu futra czy miejsca, w którym się urodziły.

Ludziom w ogóle nie przeszkadzało robienie czegoś, czego nawet psy nie chciały robić. Ludzie... co za śmieszne...

„Wszyscy jesteśmy tacy sami”.

Nagle usłyszał czyjś głos. Brzmiał cicho gdzieś głęboko w jego uszach. Nie należał do Nezumiego. Właściwie jego głos też był słyszalny, ale nie miał tej delikatności.

„Shion...”

„Jest dziwnym, rozpieszczonym chłopcem o białych włosach. Nie wspominając już, że to zbiegły przestępca i to pierwszej kategorii. To nie coś, czym możesz sobie zdecydować że będziesz, kiedy obudzisz się rano. Jestem pod wrażeniem, naprawdę. Ale z drugiej strony okazało się, że jest takim lekkoduchem z tą całą obławą na ogonie... to naprawdę zbija mnie z tropu. Jest strasznym dziwakiem”.

„Ale raz to powiedział”.

„Są takimi samymi ludźmi jak my, Inukashi”.

„Więc przyszła moja kolej na pytanie.”

„Czyli ty i ja jesteśmy tacy sami?” 

„Tak”.

„A ludzie z No.6 to tacy sami ludzie jak my?” – Odpowiedź wróciła czysta, bez żadnych śladów wahania.

„Tak”.

Shion. Bez przerwy był dziwakiem.

„Hej, Shion. Naprawdę nie masz w sercu ani odrobiny poczucia hierarchii? W ogóle nie oddzielasz od siebie ludzi? Nigdy nie czułeś do innych pogardy i nie czułeś się od nich lepszym?”

„Shion, jako ludzie naprawdę jesteśmy sobie równi?”

 – Co masz na myśli przez... robotę? – zapytał go zachrypły głos. Umysłowi Inukashi, pogrążonemu wówczas głęboko we własnych myślach, zajęło chwilę zareagowanie.

 – Eh?

 – Robota za sztukę złota... co mam zrobić?

 – Och! Racja.

„Naprawdę szybko połknął haczyk. Ten staruszek musi naprawdę potrzebować pieniędzy”.

 – Tylko żebyś wiedział, że nie wezmę żadnych niebezpiecznych zadań – powiedział szybko Getsuyaku. – Moje dziecko urodzi się na wiosnę. Ciągle muszę pracować i zarabiać. Nie ma warunków, dla których mógłbym narazić własne życie.

„Rozumiem. Dobrze, dobrze. Sam nie chcesz być w niebezpieczeństwie. Ale i tak potrzebujesz pieniędzy tak bardzo, by zrobić niemal wszystko. Rozumiem”.

Inukashi wytrzeszczył oczy i pozwolił by uśmiech powoli pojawił się na jego ustach. Tego wyrazu twarzy również nauczył się od Nezumiego. Kiedy chciało się kogoś skusić, trzeba było uśmiechnąć się do niego delikatnie, właśnie w taki sposób. Jeśli to możliwe, tak pięknie, że innym zaprze dech w piersiach.

„Marne szanse, żeby mi się udało. Nie jestem aktorem. Nie potrafię omamiać ludzi tak łatwo jak Nezumi”.

Mimo to próbował się w ten sposób uśmiechać.

„No i... co teraz, Nezumi?”

Czuł bicie własnego serca. Jakby usiłowało uciec z piersi. Słyszał jego dźwięk w uszach. Jego ściśnięte w pięści dłonie zaczęły się pocić. Pot spływał również po jego plecach. Gardło było suche, a język przypominał papier ścierny.

Inukashi zauważył, że nerwy niemal go wykończyły.

Zrozumiał, że musiał nakłonić tego człowieka używając wszelkich dostępnych metod. Musiał sprawić, że zrobi co mu każe, nieważne jakim sposobem. Musiał go zmusić. Gdyby przegrał, droga ucieczki Shiona i Nezumiego zostałaby kompletnie odcięta. Już nigdy więcej by ich nie zobaczył.

Od samego początku postawili ryzykowny zakład. Szansa na ucieczkę z Zakładu Karnego wynosiła mniej niż jeden procent. A tych dwóch i tak tam weszło. Pomyślał, że musieli być naprawdę głupi, żeby to zrobić. Najgłupsi z głupców. Śmierć była dla takich całkiem logiczna. Zbierali owoce tego, co sami zasiali.

„Wiem to, naprawdę wiem. Ale...”

„Ale wciąż chcę, żeby wrócili. Chyba po prostu chcę ich jeszcze raz zobaczyć. Tak, jasne, o złoto też mi chodzi. Nie widzę już prawie nic poza górą błyskotek. Ale i tak chcę ich zobaczyć. Jeszcze raz chcę usłyszeć na własne uszy sarkazm i śmiech Nezumiego i te niezręczne zdania Shiona”.

„ – O, wróciłeś”.

„ – Owszem. Mówiłem, że wrócę. Nie rzucam słów na wiatr”.

„ – Eh, przestań zgrywać cwaniaka. Czy to znaczy, że znowu będzie trzeba słuchać tego twojego gadania? Rany, już się nie mogę doczekać”.

„ – Inukashi, przepraszam, że musiałeś się martwić”.

„ – Martwić? Shion, nadal śnisz? Kto by się martwił o takich...”

„ – Martwiłeś się o nas, prawda?”

„ – Debil”. 

Chciał przeprowadzić z nimi tego typu rozmowę. Chciał jeszcze z nimi porozmawiać.

„Ja... Ja naprawdę modlę się, żebyście przetrwali i wrócili żywi. Nie będę się modlić do Boga. Nie uklęknę przed Nim. Będę się modlić do siebie i klęczeć przed sobą. Zrobię cokolwiek się da, żeby to zrobić. Nie poddam się... i będę wierzyć w siebie i w was”.


„Czy tego właśnie nie nazywa się modlitwą, Nezumi?”

Getsuyaku zauważył uśmiech na twarzy Inukashi i odsunął podbródek do tyłu. Więc nie poszło tak łatwo jak Nezumiemu. Doprawdy. Pewnie było w nim coś niezręcznego. I to musiało przerazić Getsuyaku.

Inukashi oczyścił gardło i zacisnął usta.

 – No to nieźle. Gratulacje. Nie martw się, nie poproszę cię o nic tak idiotycznego, jak oddanie życia za zapłatę. To naprawdę prosta robota. A jednocześnie coś, co tylko ty możesz zrobić. Dlatego jest warta złotej monety.

 – Prosta, ale warta sztuki złota – powtórzył podejrzliwie Getsuyaku.

 – Mówię przecież, że tylko ty to możesz zrobić. Nie mam wyboru, jak tylko polegać na tobie, Getsuyaku-san. Naprawdę. Tylko ty możesz to zrobić. I wiem, że będziesz w stanie to zrobić.

Twarz Getsuyaku rozluźniła się nieznacznie.

„Tylko ty możesz to zrobić”.

„Będziesz w stanie to zrobić”.

To musiało trafić prosto w jego dumę. Pogłaskać go lekko samymi słowami. Bez wątpienia zahaczyć o niskie i zszargane poczucie własnej wartości.

 – Proszę cię. Współpracuj ze mną, Getsuyak-san.

 – To nie takie proste... co mówisz, że mam zrobić?

 – Chcę żeby roboty sprzątające powariowały.

 – Eh?

 – Nadzorujesz zarówno pozbywanie się śmieci jak i pracę robotów sprzątających, prawda?

 – Ach... cóż, tak. Chociaż nadzór ogranicza się do naciskania guzików na robotach. Same zaczynają się ruszać i wykonywać polecenia. Zajmuję się nimi tylko ustawiając kolejkę zadań co miesiąc.

 – Kiedy jest następny raz?

 – Za jakiś tydzień.

 – Mógłbyś to zorganizować jutro?

 – Jutro? Jutro jest Święty Dzień.

 – Prawda? To święto w No.6.

 – T–to święto, a więc większości pracowników nie będzie... między innymi mnie.

 – Nie będziesz miał wtedy wolnego – odpowiedział Inukashi. – Sam mi wcześniej mówiłeś. Masz tylko trzy dni wolne w miesiącu, a Święty Dzień się do nich nie zalicza. Skarżyłeś się na to.

 – Cóż... A–ale...

 – To powinno być łatwe. Wymyślasz jakąś wymówkę, że widzisz coś dziwnego w ich ruchach i wciskasz termin na tydzień wcześniej. Tylko tyle.

 – Nie, nie ma mowy żeby...

 – Możesz to zrobić. Musiałeś już wiele razy spotkać się z czymś takim w przeszłości – Shion kiedyś mu o tym opowiedział.

„ – Roboty sprzątające wykonują właściwie znacznie bardziej skomplikowane ruchy niż można się spodziewać. Jeśli chodzi o takie jak Ippo i reszta – (tu Inukashi przerwał mu wywód, by zapytać czym właściwie był Ippo. Zaskoczyło go, że to imię robota. O dziwo to martwy kolega Shiona go nazwał. Ippo, Niho i Sanpo. Jeden krok, dwa kroki i trzy kroki. Nie mógł uwierzyć jak łagodny był ten dzieciak. Zauważył, że to śmieszne, że ten beztroski chłopiec wymawiał imiona robotów z miłością, jak to robił z myszami) – i miały jedynie sprzątać park, potrzebowałyby jedynie prostych ruchów, bo nie miałyby przymusu sortowania śmieci. Ale jeśli nie pracują w budynku i to dość nietypowym, otrzymują śmieci wszystkich rodzajów w jednej kupie. Ruchy zwykłego rodzaju nie wystarczą. Typy odpadów i sposób ich utylizacji będzie się wahał, więc jestem pewien, że i mechanizmy są znacznie bardziej skomplikowane”.

„ – A to oznacza, że potrzebują stałego nadzoru. I że będą miały tendencję do psucia się”.

„O ile dobrze pamiętam, Nezumi to powiedział”.

„ – Z doświadczenia stwierdzam, że rzeczywiście robią sporo problemów. Ich funkcje się mieszają, ruchy robią powolne i takie tam”.

„ – Rozumiem”.

„Wtedy Nezumi posłał mi ten swój słaby uśmiech i na mnie spojrzał. Nie lubię tego spojrzenia. Jakby miało jakieś znaczenie i było wręcz sugestywne. Nic dobrego nigdy z tego nie wychodzi, kiedy patrzy na mnie w ten sposób. W takim momencie trzeba szybko zerwać kontakt wzrokowy. Chociaż wtedy już było za późno”.

„Kto by wtedy zrozumiał, co miał na myśli? Teraz już wiem. „Inukashi, to twoja szansa, żeby zabłysnąć. To kluczowa rola. Zagraj ją dobrze”.

„Wiem. Tylko patrz, Nezumi. Zrobię to tak dobrze, że przyćmię cię moim blaskiem”.

 – Podobno roboty sprzątające często się psują. Mylę się?

Getsuyaku uniósł brew. Odpowiedział niechętnie.

 – Cóż, nie aż tak często.

 – Więc jak z przyspieszeniem dnia zmiany ustawień? To wcale nie jest nienaturalne.

 – Cóż, znaczy... to nie coś, czego nie mogę zrobić, ale...

Inukashi powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. Ten człowiek był zbyt szczery.

Śmieszyło go to, że Getsuyaku chcąc nie chcąc dawał mu proste odpowiedzi, mimo iż powinien być wobec niego podejrzliwy. Jednak to nie był moment na śmiech, a poza tym nie miał jak się na nim skupić. Inukashi zacisnął szczęki. Musiał przeciągnąć mężczyznę na swoją stronę, nawet jeśli musiałby wykorzystać tę jego prostolinijną i szczerą naturę.

 – Skoro to zadanie nie należy do nierealnych, to możesz to zrobić, prawda, Getsuyaku–san?

 – Przesunięcie konserwacji na wcześniejszy termin nie jest... cóż, nie jest niemożliwe. Ale co masz na myśli mówiąc, że chcesz, żeby roboty powariowały?

 – Dokładnie to. Chcę żebyś nauczył roboty przeciwieństwa sprzątania.

 – Przeciwieństwa?

 – Każ im porozrzucać śmieci, wszystkie, jakie się nazbierały. I chcę, żebyś to w nie wmieszał.
Inukashi wyciągnął słoik z małą kapsułką w środku i pokazał mu go.

 – Co to?

 – To nic niebezpiecznego, nie martw się. Po prostu wypuszcza trochę smrodu. Nie jest nawet aż tak silny. Kapsułka zaczyna topnieć kiedy będzie mieć dostęp do powietrza. Chociaż dość powoli jej to idzie.

 – Dlaczego mam to wmieszać? Już nie mówiąc o kazaniu robotom, żeby rozsypały śmieci.

 – To kawał – wzruszył ramionami Inukashi, chichocząc lekko. Jednak wcale nie wydawało mu się być tozabawne. Całe jego ciało było mokre od potu. Nie był w stanie się śmiać.

A jednak to robił. Pokazał Getsuyaku uśmiech dziecka, wymyślającego jakąś psotę. Getsuyaku zaś nie śmiał się wcale. Z jego twarzy dało się wyczytać, że wcale nie wierzy Inukashi.

„Rany, jak można być aż tak podejrzliwym. To naprawdę jest tchórz”.

 – Jeśli roboty zaczną rozwalać śmieci i smrodzić, zrobi się zamieszanie. Nie mylę się co do tego, prawda? – kontynuował mimo wszystko Inukashi.

Getsuyaku kiwnął głową. Jego palce owinięte było wokół złotej monety.

 – Zamieszanie będzie na pewno. Ci ludzie z Zakładu, nie licząc więźniów, zawsze pracują w czystych, sterylnych pokojach. Pewnie nigdy nawet się nie pobrudzili. Tak, z całą pewnością w całym swoim życiu żaden z nich nie dotknął nawet śmieci.

 – Co nie? Nikt nawet nie myśli, jak ważna jest twoja praca. Dlatego zrobisz im mały kawał. Roboty sprzątające wariują i zaczynają rozrzucać wszędzie śmieci. Będzie zamieszanie, a co ci ludzie zrobią najpierw?

 – Rozkażą mi zatrzymać roboty.

 – Dokładnie. A ty to zrobisz. Wtedy... wtedy pewnie wezwą cię do środka budynku.

 – Żeby naprawić roboty? Tak, tak pewnie by się stało.

 – I po nich posprzątać. Rozkażą ci sprzątnąć rozsypane śmieci. Nikt inny nie potrafi sprzątać. Wezwą cię. I je otworzą.

 – Co?

 – Drzwi. Drzwi, których nigdy nie mogłeś otworzyć ze swojej strony, otworzą się do ciebie. W tym czasie kapsułka zacznie już się roztapiać, a smród rozprzestrzeniać. Jeśli będzie miała opory, nadepnij na nią lekko. Tak, to będzie bardziej efektywne – mruknął do siebie Inukashi.

 – A, i nie musisz się o nic martwić. Mówię przecież, że nie śmierdzi tak bardzo. Czujniki zapachów mogą się aktywować, ale poziom niebezpieczeństwa nadal będzie wynosił zero. Mój nos pewnie tak się do tego przyzwyczaił, że nawet tego nie wyczuję. Ale ci goście spod klosza ciężko to zniosą. Zamieszanie będzie jeszcze większe. Wtedy ty udasz pośpiech do posprzątania śmieci i...

„Teraz zrobiło się poważnie”.

Inukashi obniżył głos i wyszeptał coś do ucha Getsuyaku.

Jedno, dwa słowa.

Całe ciało Getsuyaku zesztywniało. Jego usta pozostały na wpół otwarte, a pełen zestaw dobrze wyglądających, białych zębów zadygotał.

 – A... Absolutnie nie ma mowy, żebym to zrobił.

 – Czemu nie? To takie proste. Chyba nawet używanie łopaty jest cięższe.

 – A jeśli ktoś się dowie? Wywalą mnie... nie, pewnie będzie jeszcze gorzej. Aresztuje mnie Ministerstwo Bezpieczeństwa i... Och, nie, przestań – jęknął. – Sama myśl o tym przyprawia mnie o gęsią skórkę. Nie, dzięki. Absolutnie i definitywnie. Idź do domu, Inukashi. Oddaję ci to.

Getsuyaku cisnął w niego złotą monetę. Była prawdziwa; błyszczała słabo. Usta Inukashi wykrzywiły się w uśmiechu. Czuł że ten wyszedł mu trochę lepiej niż poprzedni.

 – Oddajesz, hę. Rozumiem. Nie kuszą cię korzyści materialne?

 – Moje życie jest ważniejsze niż korzyści materialne.

Inukashi delikatnie położył swoją opaloną dłoń na tej odwróconej wcześniej w górę Getsuyaku.

 – Och... – Getsuyaku przełknął powietrze. Złota moneta zamieniła się w dwie. – Hej, Inukashi, ja nie...

 – Jeszcze jedna. – Położył trzecią sztukę złota na jego dłoni. – Trzy złote monety. Co ty na to?

 – Dlaczego... Czemu... oferujesz aż tyle...

 – Robota, o którą cię proszę, jest tego warta. Jeśli dobrze pójdzie, dam ci trzy razy tyle jako rekompensatę.

 – Inukashi, czego ty chcesz? To nie jest tylko jakiś stary kawał, prawda? Nie może być. I skąd masz aż tyle pieniędzy?

 – Nie ma potrzeby pytać. Powiedz mi jedynie, czy bierzesz, czy nie. Właściwie takiej oferty już chyba nie odrzucisz.

 – D–dlaczego nie? Odrzucę. Widzisz? Odrzucam – odpowiedział uparcie Getsuyaku.

 – Nie da się. Sprzedałeś mi wewnętrzne informacje. Zapomniałeś już? – Spróbował polizać dolną wargę.  Była sucha i szorstka. Walenie w jego piersi się uspokoiło. Oglądając odpływającą z twarzy Getsuyaku krew, Inukashi poszerzył swój uśmiech.

„Nic mi nie jest. Spokój. Nie spanikuję i nie zniszczę zakończenia. Nic mi nie jest”.

 – To było... cóż... powiedziałem ci tylko, co mi się wydaje.

 – Ale powiedziałeś. Nie, sprzedałeś mi to. Chyba za dwa srebrniaki. Sprzedałeś informacje o swoim miejscu pracy za dwa srebrniaki. Jeśli ktoś się o tym dowie, czeka cię coś gorszego niż zwolnienie z pracy, zostaniesz...

 – P–potrzebowałem pieniędzy! – zaprotestował Getsuyaku. – Moja żona zachorowała i musiałem zapłacić za leczenie.

 – Taa. Jesteś dobrym gościem, dla rodziny wszystko. Ale myślisz, że władze zmienią przez to zdanie? Sprzedałem informacje Zachodniemu Blokowi za dwa srebrniaki, żeby wykarmić rodzinę. Przepraszam. Jak myślisz, co zrobią goście z Ministerstwa Bezpieczeństwa, jeśli to wyznasz? Co, poklepią cię po plecach i powiedzą: „musiało ci być ciężko”? Nie ma mowy. To by się nigdy nie stało i ty dobrze o tym wiesz. Nawet ty rozumiesz swoją pozycję i jak niebezpieczne może być Ministerstwo Bezpieczeństwa, co nie? Och, przerażające. Dostaję gęsiej skórki na samą myśl.

Inukashi potarł swoje nagie ramiona. Twarz Getsuyaku straciła jeszcze więcej kolorów, wyglądając jak smutna karykatura naszkicowana na kawałku papieru.

 – C–czy ty mnie szantażujesz?

 – Po prostu mówię ci prawdę. Za darmo.

Getsuyaku wydał dziwny, gardłowy odgłos.  Inukashi poklepał go lekko po ramieniu.

 – W porządku. Nie będziesz w żadnym niebezpieczeństwie. Zajmę się tym. Pomyśl tylko: do tej pory byłeś ciężko pracującym człowiekiem. Jesteś legalnie zarejestrowany jako mieszkaniec miasta. Kto miałby być wobec ciebie podejrzliwy? Nikt. Bo nikt nie zwraca na ciebie uwagi. Nikt cię nie widzi.

 – Ale kamery bezpieczeństwa...

 – Jeśli wykonasz jakieś podejrzane ruchy, zostaniesz złapany. Ale jeśli będziesz poruszał się naturalnie i niezauważalnie, oszukanie kamer to bułka z masłem. Maszyny mogą być w stanie wysyłać obrazy, ale żadna nie zgadnie, co kryje się w twojej głowie. W każdym razie, nic nie zmienia faktu, że pierwszy krok już postawiłeś.

Inukashi położył złote monety z powrotem na jego dłoni i zamknął ją w pięść.

 – Weźmiesz ode mnie tę robotę, prawda, Getsuyaku–san?

 – Eh... tylko raz. Tylko ten jeden raz.

 – Dziękuję – powiedział z gracją Inukashi. – A więc do jutra. Tuż przed końcem twojej zmiany.

 – Tak... i naprawdę dasz mi resztę złota?

 – Oto gdzie leży różnica między ludźmi a psami. My nie kłamiemy. Gdy coś obiecamy, zawsze dotrzymujemy słowa.

 – Ale... eh?

 – Co?

 – Nie słyszałeś płaczu dziecka?

 – Dziecka? Nic nie słyszę.

 – Mógłbym przysiąc, że słyszałem...

 – Może się przesłyszałeś. Czy nie zbliżają się przypadkiem narodziny twojego dziecka? Dlatego wycie wiatru może przypominać ci jego płacz. Ale widzisz, mam rację – kiedy dziecko się urodzi, będziesz potrzebował jeszcze więcej pieniędzy. Musi przecież mieć ciepłe posłanie i dobre mleko.

Getsuyaku poruszył ustami jakby chciał coś powiedzieć. Zamiast tego bez słowa zamknął drzwi pokoju monitoringu.

Gdy tylko zgasło wypływające z niego światło, ciężkie ciemności owinęły się wokół Inukashi. Mroźny, nocny wiatr przewinął się nad jego stopami.

Fiu. Westchnął głęboko. Nawet w tej zimowej pogodzie całe jego ciało spływało potem. Jego ramiona były ciężkie, pewnie od napięcia mięśni.

Fiu. Tym razem całkowicie wypuścił powietrze. Gdy nabrał go z powrotem, mroźny wiatr wślizgnął się głęboko do jego piersi.

„Udało się? Ich lina ratunkowa została dobrze zawiązana?”


„Pewności nie ma”.

Getsuyaku, ten strachliwy, dobroduszny człowiek, martwiłby się pewnie. Wahałby. Pewnie nie mógłby się zdecydować aż do ostatnich chwili.

„Co ja zrobię? Co powinno się w takich chwilach robić? Iść dalej? Przerwać? Och, co ja mam zrobić. Co ja zrobię”.

Jaką decyzję podejmie Getsuyaku w ostatniej chwili? Postąpiłby jak chciał Inukashi? Nie był pewien odpowiedzi.

„Ludzkie myśli są jak końce cienkich gałązek”.


„Tak łatwo wstrząsa nimi wiatr”.


„Chyba po prostu muszę uwierzyć”.

Nie w Getsuyaku. Musiał uwierzyć we własne szczęście. W jego myślach pojawiła się twarz Shiona. I profil Nezumiego.

„Chyba muszę w nich uwierzyć”.

Szedł powoli przez mrok. Cień poruszył się za wózkiem z resztkami jedzenia. Usłyszał zdławiony płacz.

 – Przestań doprowadzać go do płaczu – powiedział Inukashi, cmokając ostro językiem. Na jego twarzy pojawił się grymas. – Co z ciebie za opiekunka? Zajmij się nim porządnie. A przynajmniej upewnij się że nie będzie tak jęczeć, błagam cię, staruszku.

 – To ja tu chcę beczeć, rany – odpowiedział Rikiga sam cmokając językiem z dzieckiem na rękach. On też pewnie jęczał. Inukashi nie widział go przez otaczające ich ciemności. – Zobacz, Shionn. Twoja mama wróciła. Czy to nie wspaniale?

 – Kogo nazywasz mamą?

 – Kogo to obchodzi? Ja tu na pewno matką nie jestem. Masz – podał Inukashi dziecko owinięte w miękki kocyk. Rikiga musiał go gdzieś dostać. Inukashi czuł ciepło i ciężar dziecka w ramionach. Zdawało się być odrobinę cięższe.

„To możliwe? Nie ma mowy. Pewnie tylko mi się wydaje”.

Dziecko, które zabrał z gruzowiska piło psie mleko, machało rękami i nogami, często się śmiało i bez przerwy płakało. Miało wielkie, okrągłe oczy i miękkie policzki.

 – Mama – Dziecko wyciągnęło rączki do Inukashi. Zdawało się szukać, chcieć czy wzywać coś.

 – Widzisz, nazywa cię mamą – powiedział Rikiga. – Tęskni za swoją.

 – Pewnie nie mógł po prostu znieść twojego śmierdzącego oddechu, staruszku. Biedactwo. To musiało być okropne.

 – I jak?

 – Hm?

 – Jak poszło?

 – Nie wiem. Ale lepiej już nie będzie. Wszystko jak mówił Nezumi.

Rikiga pociągnął nosem.

 – Eve, co? Ten bezczelny gnojek. Daje się wsadzić do Zakładu Karnego i ma jeszcze czelność wydawać nam rozkazy. Za kogo on się ma?

 – Nezumi to Nezumi, staruszku. Raczej za nikogo się nie ma. Poza tym nie dali się tam wsadzić. Przeszli przez bramy z własnej woli.

 – Bramy piekieł.

 – Hej, staruszku.

 – Co?

 – Myślisz, że wrócą?

 – Kiedy przeszli przez te bramy? Niemożliwe. Musiałby się zdarzyć cud.

 – Podobno cuda zdarzają się dość łatwo. Nezumi mi o tym powiedział.

 – Eve to oszust. W jego słowach nie znajdziesz prawdy większej niż głowa muchy. Chociaż wiesz, Inukashi, ja... ja naprawdę chciałbym, żeby Shion wrócił.

 – A co z Nezumim?

 – Nie obchodzi mnie Eve. Ucieszyłbym się, gdybym już nigdy nie musiał go widzieć. Właściwie byłbym wtedy nawet szczęśliwszy. Zawsze to jakieś pocieszenie. Hmf.

Inukashi zaśmiał się cicho. Rikiga był w okropnym nastroju. Wydało mu się to śmieszne. Znał powód, przez co było to jeszcze bardziej zabawne.

 – Tsukiyo – Inukashi obniżył głos i wezwał imię małej myszki. Tą też nazwał Shion. Hamlet, Cravat, Tsukiyo... to było dziwne. Odkąd znał ich imiona, zauważył, że potrafi je rozróżnić, podczas gdy wcześniej były dla niego „tylko myszami".

Dziwne, niewątpliwie.

Pisk.

Czarna myszka wyszła spod brzucha równie czarnego psa, leżącego na ziemi.

 – Wiadomość dla twojego pana: „Zadanie wykonane. Jutro wieczorem zacznie się akcja”.

Pisk.

 – Będę się modlić żebyś dotarł do pana bezpiecznie, Tsukiyo.

Pisk, pisk, pisk.

Mysz zniknęła szybko w ciemnościach.

 – Wie, gdzie jest Eve?

 – Mam nadzieję.

 – Rozumie, co powiedziałeś?

 – Ciebie też pewnie może zrozumieć, staruszku. Dopóki jesteś trzeźwy, zrozumie co chcesz powiedzieć.

 – Dlaczego? To tylko mysz.

 – To nie taka zwykła mysz. Zwykłe myszy nie rozumieją ludzkich słów. Te są niezwykle mądre. Nie tylko rozumieją słowa, ale i intencje, jakie zawierają. Nezumi na pewno dobrze się z nimi obchodzi.

 – Czemu to nie są zwykłe myszy?

 – Skąd mam wiedzieć?

 – To mikroroboty?

 – Nie. Całkowicie naturalne stworzenia. Po prostu mają intelekt. Wiesz, Shion nawet im czytał. Jakiegoś klasyka, jak mu tam było. Pewnie nigdy nie czytałeś klasyków, co nie, staruszku?

 – Na pewno nie „jak mu tam było” – odpowiedział sarkastycznie Rikiga. – To czemu te myszy mają intelekt?

 – Przecież mówię, że nie wiem. Są w końcu Nezumiego. To nie byłoby dziwne, gdyby były jakieś niezwykłe.

 – Oczywiście, że to dziwne. Skąd Eve w ogóle ma te myszy?

 – Staruszku.

 – Co?

 – Czemu tak się nimi interesujesz? Co, zastanawiasz się, czy dasz radę jakoś na tych myszkach zarobić?

 – Oczywiście, że nie – powiedział ze złością Rikiga. – Jakbym w ogóle chciał mieć do czynienia z myszami Eve. Nie tknąłbym ich, nawet gdyby miały w zębach złote monety.

Inukashi jakoś nie mógł uwierzyć, że Rikiga dałby uciec myszom ze złotymi monetami, jednak wzruszył jedynie ramionami w odpowiedzi i niczego nie powiedział.

„Myszy rozumiejące ludzką mowę...”

Jedna z nich w dzień przyniosła Inukashi list. Był od Nezumiego. Słowa naskrobane były cienkopisem.


Inukashi. Kazałem zanieść ci ten list po polowaniu. Znając moje myszy, definitywnie im się udało.


List zaczął się bez żadnego formalnego wstępu czy pozdrowień i był raczej rzeczowy.

„On w ogóle wie jak napisać porządny list? A może myśli, że nie ma sensu marnować na mnie pozdrowień? Jeśli tak, cóż, to naprawdę wredna świnia”.

W każdym razie list od Nezumiego był niespodziewany i raczej niezwykły, a jego oczy przykleiły się do niego, gdy się nad nim zastanawiał. Przeczytał go i skrzywił się.

W liście zapisane były dokładne instrukcje dla tych pozostałych w Zachodnim Bloku. Dopiero po przeczytaniu go Inukashi zrozumiał znaczenie tamtego sugestywnego spojrzenia Nezumiego.

„Rozumiem. Więc tego ode mnie chcesz. Co za dotkliwy list miłosny mi przysłałeś”.


„Ten koleś jest zatruty. Nie żeby to było coś nowego”.

Wziął głęboki oddech. Musiał zdecydować – pognieść list i udawać, że nigdy go nie widział, czy postąpić według poleceń Nezumiego.

Krótki moment wahania przyszedł i odszedł. Inukashi starannie złożył list i wypuścił powietrze.

Poza instrukcjami dla niego, były też rozkazy dla Rikigi. I to właśnie stało się źródłem jego niezadowolenia.

 – Ten szczeniak myśli, że może mnie rozstawiać po kątach. Cholera, czuję że ten nędzny szczur mnie kontroluje. Wkurzające.

 – To co, zignorujesz ich?

 – Nie mogę tego zrobić. Tu chodzi o życie Shiona.

 – I górę złota.

 – Dokładnie.

Miłość i chciwość. Dwa warunki, które najczęściej zmuszały ludzi do ruchu. Jak na ilość skarg, wypływającą z ust Rikigi, poruszał się on zaskakująco szybko i efektywnie. Przyniósł nawet w pudełku mikrobomby. Pewnie przygotował je na wszelki wypadek jakiś czas temu.

Powiedział, że wydał niesamowite ilości pieniędzy. Ale jeśli mieli zamiar dostać to złoto, ofiara była nieduża.
Zarówno Inukashi jak i Rikiga wypełnili już połowę rozkazów Nezumiego. Teraz przyszła pora na resztę. Zaczynał się krytyczny moment.

 – Wiemy na pewno, że Tsukiyo i reszta są po naszej stronie. To wystarczy, żeby się na chwilę uspokoić? – Inukashi wymówił swoje prawdziwe myśli. Nieważne czy to człowiek, pies, czy mała myszka, dopóki nie był wrogiem, mógł być za to wdzięczny. Miał nadzieję, że Rikiga zacznie się martwić o tę „dziwność” i „tajemniczość” później, kiedy wyjdą z tej nieprzyjemnej sytuacji.

„Od jakichś setek lat wiadomo, że Nezumiego po prostu nie da się zrozumieć, staruszku”.

 – Aba, aba, aba – gaworzył żywo Shionn.

 – Pogratuluj nam, Shionn – Inukashi uniósł maleńkie ciałko w górę do nocnego nieba, z którego spoglądały na nich gwiazdy. – Świętuj za nas. Za naszą teraźniejszość i przyszłość.

 – Babuu – Shionn owinięty w starą tkaninę nagle uniósł rączki. Wyciągnął je prosto w górę, jakby chciał coś złapać.

 – Co? – Inukashi spojrzał w górę na złote miasto. Święte Miasto No.6 rozdzierało swym światłem mrok.

Maleńkie paluszki Shionna zatrzymały się właśnie na tym złotym świetle.

 – To No.6. Co z nim? Wpadło ci w oko?

Shionn się nie uśmiechał. Ani nie płakał. Szeroko otwartymi lekko fioletowymi oczami wpatrywał się jak zahipnotyzowany w No.6.


==Koniec rozdziału 2==

piątek, 22 czerwca 2012

Tom VI: Rozdział 1


((Doberek~ tak oto z jednodniowym opóźnieniem rozdział wędruje do waszych rączek, panie i panowie~ A warty czekania, otóż powitamy dzisiaj czerwonego węża i ludzi na skałkach. (Dżun, jak ja niby mam zmienić tego węża, skoro to jego własne słowa? xD) Tak więc wy cieszcie się wykładem z historii No.6, a ja pojaram się spokojnie wynikami z egzaminu i zastanawianiem się czy trafię do klasy a czy b xD))



Skąd pochodzisz? Gdzie się urodziłeś?

***
Rozdział 1
Lepiej byłoby utracić poczucie samego siebie

Obok uczucia takiej okropności.
Lepiej byłoby utracić poczucie
Samego siebie.
Zbudź tym kołataniem
Dunkana! Obyś mógł tego dokazać!
Makbet – Akt II, Scena II

Usłyszał dźwięk wiatru. Był to suchy, smutny głos.

„Nie może być...”

Shion zatrzymał się, było ciemno. Nawet z oczami przywykłymi do mroku, ciemność odbijała się mrokiem w jego oczach, malując wszystko przed nim na czarno. Oczywiście, nigdzie nie wiał żaden wiatr.

Byli przecież na dnie ziemi.

Miejsce w samym sercu No.6, a właściwie dom mroku. Podziemie Zakładu Karnego. Oczywiście, że nie mógłby tam wiać żaden wiatr. Nie było mowy, żeby mógł usłyszeć jego dźwięk. A jednak definitywnie słyszał wysoki gwizd. Przez krótką chwilę, ale był tego pewien.

To nie był dźwięk, jaki mógłby usłyszeć w No.6, w którym do niedawna żył. Nie była to bryza delikatnie muskająca gruby dach, ani coś, co przynosiło mu słodki zapach kwiatów. To był...

Wiatr ruin.

Płacz wiatru świszczącego w pozostałościach zniszczonego hotelu w kącie Zachodniego Bloku. Był zimny. Za każdym razem, gdy czuł go przez skórę, przypominał sobie jak głębokie dreszcze wywoływał. Bez wątpienia, starzy ludzie, którzy upadli na drodze, nie mogąc się ruszać czy dzieci pozbawione energii przez głód, były oplatane tym mroźnym powietrzem i szybko zamarzały na śmierć. Zabijał je okrutny, bezlitosny, zimowy wiatr.

A jednak za nim tęsknił.

Znacznie bardziej uwielbiał zimne powiewy, wstrząsające nim do kości podczas pracy w ruinach, niż delikatne, spokojne bryzy z No.6.

Jak Inukashi się miewał? Mieszał resztki zupy w wielkim garze, chcąc przygotować jedzenie dla psów? Zajmował się cały dzień liczeniem łupów? Inukashi, ze swoją opaloną skórą, hebanowymi włosami i giętkim ciałem.

Zostawił dziecko pod jego opieką. Podrzucił mu niemowlę wbrew jego woli.

„Odwal się, Shion. Prowadzę tu biznes, mam hotel. Co ja jestem, charytatywny sierociniec?”

Shion wyobraził sobie jego twarz, wykrzywiającą się ze zniesmaczeniem.

„Wybacz, Inukashi. Na nikim innym nie mogłem polegać. Nie miałem innego wyjścia, jak tylko błagać cię o pomoc”.

„Tsk”.

Cmoknął Inukashi.

„Jesteś wrzodem na tyłku, nawet jak cię nie ma. Dobra, wezmę je. Nawet ja mam dość serca, żeby współczuć chociaż odrobinkę. Ale tylko troszkę, nawet pies czuje więcej. Trudno, nie mam wyboru. Dla tego dzieciaka mój własny pies ryzykował życie. Nie mogę go po prostu porzucić... Zobacz, jak łatwo mnie do wszystkiego przekonać. Aż rzygać się chce”.

„Inukashi, jestem ci wdzięczny”.

„Raczej mnie to nie uszczęśliwia. Zysku to ja z tego mieć nie będę. Shion, na razie zatrzymam dziecko. Jasne? Tylko na razie. Lepiej chodź i go zabierz. Ty go wziąłeś, ty go wychowaj. Zrozumiano? Lepiej chodź...”

 – Shion.

Nezumi odwrócił się w jego stronę. Shion bez problemu widział parę błyszczących, szarych oczu. Nawet w tym mroku oczy Nezumiego pochłaniały światło i wypuszczały je.

„Chyba że...” – Shion pozwolił myślom toczyć się własnym rytmem.

„Chyba że mogę nadal dostrzec te oczy, nawet jeśli nie ma pojedynczego promienia światła, który by je oświetlił”.

 – Nie przestawaj iść. Trzymaj się za mną.

 – Ach... racja. Wybacz, trochę odleciałem.

 – Odleciałeś?

 – Zdawało mi się, że słyszałem wiatr. Jak ten, który wiał w ruinach Inukashi... Wiem, że po prostu się przesłyszałem, ale... Nezumi.

 – Hm?

 – Zastanawiam się jak ma się Inukashi.

Nezumi zamrugał. Shion dostrzegł jak łapie oddech.

 – Ty to masz jaja.

 – Eh?

 – Nie każdy może odlecieć sobie w takiej sytuacji. Są pewnie setki ludzi, którzy staliby się po prostu kłębkiem nerwów, ale słyszeć wiatr czy ot tak myśleć o innych ludziach – to dopiero niesamowite. Z takim zachowaniem można cię już chyba zaliczać do bogów. Pozwolisz mi się czcić codziennie, rano i wieczorem?

 – To sarkazm? – zapytał bez emocji Shion.

 – Co? Nigdy – odpowiedział Nezumi. – Nie miałbym odwagi pyskować bogu. Doprawdy, jestem pod wrażeniem. Ale...

Shion poczuł uścisk na ramieniu. Bolało. Czuł jak palce Nezumiego się w niego wbijają. Wiedział, ile było w nich siły, pomimo tak delikatnego wyglądu. Tyle razy Nezumi ściskał jego ramię, sprawiając, że krzywił się z bólu. Tak wiele razy łapał go za rękę i pomagał wstać. Znowu i znowu, niezliczone razy – ze śmierci ku życiu, z rozpaczy ku nadziei, z fikcji do rzeczywistości, Shion był w stanie wspinać się w górę dzięki tym palcom.

 – Od teraz bądź trochę większym tchórzem. Mam gdzieś Inukashi. Myśl tylko o chronieniu samego siebie.

 – Jasne.

 – ...Naprawdę rozumiesz?

 – Tak... chyba.

 – Chyba, co? Nic mnie mniej nie uspokaja – Nagle Nezumi zaśmiał się krótko. Jego głos był cichy, ale beztroski i wypełniony wesołością. – No spójrz tylko o czym my rozmawiamy, w tym miejscu, w takiej sytuacji. Żywy przykład nonszalancji, i ty, i ja. Może ja też zostanę bogiem, jeśli jeszcze trochę się przy tobie pokręcę.

Jego ton przeszedł niespodziewanie w ten ciężki i surowy. Palce wbił z jeszcze większą siłą.

 – Nieważne co się stanie, nie oddzielaj się ode mnie. Trzymaj się własnymi rękami. Mówiłem ci o tym już wcześniej. Więcej nie powtórzę.

Shion kiwnął głową. Nezumi odwrócił się i powrócił do marszu, widząc lub czując to lekkie przechylenie Shiona w odpowiedzi. Idąca przed nim postać nie spojrzałaby na niego znowu tak łatwo. Shion dobrze o tym wiedział.

Gdyby nie był dość zdesperowany, by żyć, gdyby nie trzymał się kurczowo własnego oddechu, Nezumi nigdy by się nim nie zainteresował.

Nezumi nigdy nie czciłby nonszalanckiego, obojętnego boga. Shion nabrał w płuca ciemności i postawił krok naprzód.


Mały korytarz kontynuował opadanie pomiędzy skałami. Był dość szeroki, by przeszedł nim tylko jeden dorosły. Może i był ciaśniejszy niż ten poprzedni, zbudowany z betonu, ze świetlistymi kulami w równych odstępach. Nie była to długa podróż, ale zakręty dość ją utrudniały.

„Ale przynajmniej...”

Shion wytarł pot wierzchem dłoni.

„Ale przynajmniej tutaj nie pachnie krwią”.

Powietrze przepełnione stęchlizną krwi wypełniało inny korytarz. Nie było w nim żadnych krzyków ani jęków dziesiątek umierających ludzi – ofiar mordu.

Była jedynie ciemność.

Nawet jeśli trwało to tylko chwilę, jeżeli za ciemnościami znajdowała się kolejna rzeczywistość, wymykająca się wyobraźni Shiona jak za każdym razem, przynajmniej w tamtym korytarzu nie musiał oddychać odorem wymazywanych ze świata niesłusznie ludzi.

Był wdzięczny. Zupełnie jakby odnalazł oazę na pustyni – był wdzięczny.

„Jesteś naiwny”.

Przygryzł dolną wargę.

Nezumi nie musiał mu tego nawet mówić. Był tak okropnie naiwny.

„Po prostu nie mogę tego poczuć. Nie mogę tego usłyszeć. Nie mogę tego zobaczyć, przez mur, który nas dzieli”.

„Ale to wciąż się we mnie dzieje”.

Rzeczywistość dziesiątek ludzi, nawet noworodków, będących niesprawiedliwie i żałośnie wymazywanych z tego świata, wciąż istniała na tej samej ziemi, na której stał wtedy Shion.

Tylko dlatego, że nie mógł jej poczuć, usłyszeć, zobaczyć, to nie znaczyło, że nie istniała. Fakt, że odnalazł oazę, nie znaczyło, że pustynia zniknęła.

„Jestem naiwny. Jestem zbyt idealistyczny” – był w stanie jedynie robić sobie wymówki. Potrafił zapomnieć gniew, jaki czuł spotykając się z taką brutalnością. Chciał odwrócić wzrok od przerażających rzeczy. Próbował skulić się i uwolnić, zapadając w ignorancki sen.

„Jestem naiwny. I jestem słaby”.

Natrafił dłonią na skalną ścianę, dając z siebie wszystko, by nie zgubić Nezumiego.

W tamtej chwili najbardziej liczyło się podążanie za nim. „Zawsze za nim podążałem”. Po raz pierwszy w nocy wyszedł dopiero w Zachodnim Bloku. Nawet udało mu się to przetrwać. Gdyby nie to doświadczenie, pewnie nie byłby w stanie przebrnąć przez nachalne ciemności, zdające się teraz dosłownie miażdżyć mu gałki oczne.

„W tym sensie trochę się zahartowałem” – powtarzał sobie. – „Uwierz. Masz w sobie własną siłę. Uwierz w siebie z całego serca” – Łatwo było paść z płaczem i próbować się poddać, ale to już nie miało znaczenia. Wiara w siebie była siłą. Z siłą jako paliwem i bronią, można było pokonać niezliczone trudności.

Shion skupił się na podeszwach swych stóp i poruszał się naprzód krok po kroku. Zauważył światło. Było słabe. Stopniowo zaczęło mu się rozjaśniać przed oczami.

Sylwetka Nezumiego sunęła w świetle, gdy obserwował ją z tyłu. Shion przyspieszył kroku.

 – Och... – Jego oddech utkwił w gardle.

Weszli do sporej komnaty. Była znacznie większa od tej, w której Nezumi walczył z człowiekiem w kolorze piasku. Sufit był wysoko. Pomieszczenie zdawało się mieć jakieś trzy piętra. Te same popękane eratyki wystawały ze wszystkich stron.

„To miejsce to naturalnie występujący, ogromny kompleks jaskiń” – Nezumi mu o tym powiedział. – „A więc to musi być jedna z komnat, stworzonych przez naturę”. – Świece migotały swoim światłem ze szpar, a w niektórych miejscach dawało się nawet zauważyć światło lamp. Wszystkie światełka były słabe, jednak oświetlały drogę. Były też naprawdę piękne – jak małe kwiaty w kolorze płomieni, kwitnące w skalnych niszach.

Niszach?

Shion zmrużył oczy. Złapał oddech i wytężył wzrok jak tylko mógł. Nabrał więcej powietrza.

Cień się poruszył.

Jeden, dwa, trzy, cztery... To nie były myszy; nie zaliczały się nawet do małych zwierząt. Niezliczone cienie przemykały wokoło. Stały na dwóch nogach, szepcząc między sobą.

„Ludzie!”

Przełknął ciężar w gardle. Jego serce przyspieszyło.

„Ludzie. Tu są ludzie. Patrzą na nas z nisz. Ludzie” – gdyby jeszcze bardziej wytężył wzrok, mógłby dojrzeć wielką pieczarę, rozdzierającą paszczę za światłem świec. A więc w tej jaskini było znacznie więcej tuneli. Ci ludzie pewnie właśnie stamtąd wyszli.

Shion nie był w stanie dostrzec poszczególnych figur, ale mógł stwierdzić, że byli zróżnicowani we wzroście i budowie.

Czyżby byli tam mężczyźni i kobiety, zarówno dorośli, jak i dzieci? Wszyscy identycznie posuwali się naprzód, by spojrzeć na nich z góry. Shion widział pusty blask w oczach niektórych z nich.

 – Nezumi, ci ludzie...

 – Jak myślisz, kim są?

 – Och... ci, którzy przeżyli. Muszą być tacy jak my – uciekli z miejsca egzekucji.

 – Źle – Nezumi pokręcił głową. Był to ospały gest, bardzo rzadki u niego. – Żyli tu o wiele wcześniej.

 – O wiele wcześniej... co masz na myśli?

 – Zaraz się dowiesz.

„„Zaraz się dowiesz” – chyba masz rację”.


„Zobaczysz. Tak długo, jak masz siłę i wolę”.

Shion zacisnął pięść. To było proste pytanie. Aż do teraz, zawsze je sobie zadawał. Zawsze wybierał łatwiejszą ścieżkę, błagając Nezumiego o odpowiedź, zamiast samemu próbować pojąć rzeczywistość, którą miał przed oczami.

„To już nie przejdzie”.

Sam musiał znaleźć odpowiedź. Dorwałby ją. Odnalazłby ją. Inni ludzie byli innymi ludźmi, nawet ktoś tak mu bliski jak Nezumi. Nie byłby w stanie zrozumieć prawdy, gdyby wciąż polegał na cudzych słowach. Nie byłby w stanie spotkać się z rzeczywistością, wykraczającą poza granice jego wyobraźni. Nie mógłby być równy Nezumiemu.

Musiał sam do tego dojść.

Nezumi spuścił wzrok z Shiona. Jego szare oczy zachmurzyły się. Oczyszczając je mrugnięciem, Nezumi machnął ręką w bok w płynnym geście. Był to jego unikalny, pełen gracji ruch.

 – Spójrz, czyż to nie spektakularne? Wszyscy wychodzą na paradę powitalną.

 – Nawet w takim miejscu jesteś sławny?

 – ...Debil. Shion, to twoje powitanie.

 – Moje?

 – Ty tu jesteś częścią spektaklu. Wparował tu nieznany nikomu obcy. A na dodatek mieszkaniec No.6.

 – Były mieszkaniec – sprostował Shion. – Już nim nie jestem. Dawno temu pozbyłem się identyfikatora. Już nie mieszkam w tamtym mieście.

 – Nie złość się o to. To tylko sformułowanie.

 – Będę się złościł – odparł uparcie Shion. – I to nie „tylko” sformułowanie. Nie jestem tak słaby, jak sądzisz. Nie jestem przywiązany do No.6.

Może to było zuchwalstwo. Jednak Shion rozluźnił ramiona na tyle, na ile mógł.

„Jestem słaby. Mój umysł i ciało są zbyt wrażliwe. Ale nic nie zmieni mojej decyzji. Nic nie pomiesza moich uczuć. Postanowienie życia nie w, ale poza miastem; chęć pozostania obok ciebie – nic nie może ich zmienić”.

 – Kto powiedział, że jesteś słaby?

 – Ty, zawsze tak mówisz.

 – Nigdy. Masz nadludzkie zdolności. Chwilę temu przytłoczyłeś mnie swoim geniuszem. To coś... Teraz jestem nawet pod większym wrażeniem. Zdecydowanie – Nezumi wzruszył ramionami. – I w życiu bym nie pomyślał, że zaczniesz mnie łapać za każde słowo i się nad nim zastanawiać. A zwłaszcza w takiej sytuacji.

Drap, drap, drap.

Szczur wspiął się po ciele Shiona i usiadł na jego ramieniu. Był dość ciężki w porównaniu do Hamleta czy Cravata. do tego śmierdział zgnilizną. Jednak ruszał pyszczkiem i przechylał głowę na bok w ten sam sposób. Kolejny wgramolił się na jego bark. Przystawił głowę do śnieżnobiałych włosów Shiona i wtulił się w nie. Następny, tym razem mały, otarł się o jego stopę. Przychodziły kolejne, jeden po drugim.

Szczury wspinały się w górę i schodziły w dół po ciele Shiona, piszcząc bez przerwy.

Pi, pi, pii.

– Hej, przestań – odezwał się Shion, wstrzymując śmiech. – Nie jestem placem zabaw. Przestań, to łaskocze! – Shion zatrząsł się odrobinę.

Powietrze ruszyło. Ciemność drgnęła niespokojnie. Shion czuł obecność mieszkańców jaskiń – wdychane powietrze, ciche szepty, ruchy ciał, dalekie spojrzenia.

 – Intrygujące dziecko.

Głos spadł z góry. Był niski, ale rozbrzmiewał czysto. Nie był to poziom śpiewu Nezumiego, ale głos ten swoją głębią wsiąkał i rozkwitał wygodnie w jego uszach. Czyżby to był ten sam dźwięk, co kilka chwil temu? Głos, który spadł z czarnej próżni?

„Posłuchajmy więc twojej historii”. Czy to był ten sam głos?

Spojrzał w górę i ujrzał człowieka, siedzącego na krześle pośrodku półki skalnej, w miejscu przypominającym balkon. A przynajmniej... zdawało mu się, że to człowiek. Wyglądał jak... starzec z długimi, białymi włosami i długą, białą brodą, owinięty w długi, przypominający szatę, materiał. Było zbyt ciemno, by mógł dojrzeć jego twarz.

 – Intrygujące dziecko. Nie wzbudziłeś w myszach złości ani lęku. Czy mogę zapytać cię o imię? Jak cię zwą?

 – Shion.

 – Shion... ach, cóż za piękne imię.

 – D–dziękuję. Za... em... komplement – wybełkotał. – A pan?

 – Ja? Co ze mną, Shion?

 – Jak pan ma na imię?

Szepty.

Ciemność drgnęła znacznie silniej. Szczury odezwały się na jego ramionach. Wzniósł się śmiech. Z półek we wszystkich kierunkach, wzniosły się różne rodzaje śmiechu i spadły deszczem na Shiona.
Chichot.

„Imię, mówi”.

Chichot.

„Zapytał o jego imię”.

Chichot.

Nie miał pojęcia, dlaczego się z niego śmiali. Zapytał jedynie o jego imię. Dlaczego spowodowało to taką drwinę?

Chichot.

Śmiech nie opadł. Shion odwrócił się do stojącego u jego boku Nezumiego.

Ten stał w bezruchu. Nie uśmiechał się. Naturalnie. Jego twarzy nie zdobiła żadna ekspresja. Był jak statua.

 – Rou. – Niski głos przedarł się przez drżącą ciemność. Hałas w jaskini ucichł natychmiast. Zapadła niemal bolesna cisza, jak ta, którą słychać w lesie, gdy przestaje wiać wiatr. W tym bezruchu słowa starca rozwinęły się powoli.

 – Rou. Tak mnie nazywają.

 – Rou... Czy to twoje imię?

 – I tak, i nie. Może oznacza po prostu starca.

 – A więc to nie twoje prawdziwe imię?

Kilka chwil ciszy.

 – Młodzieńcze. Nikt tutaj nie przywiązuje wagi do imion. Nikt. Czyżby Nezumi cię tego nie nauczył?

„Jak o tym pomyśleć...”

Shion wypuścił powietrze.

„Jak o tym pomyśleć, nadal nie znam prawdziwego imienia Nezumiego”.

 – Rou – poruszył się Nezumi. Postawił kilka kroków naprzód. – Chcę, żebyś wysłuchał naszej historii.

 – Opowiedz ją nam. – Starzec wyprostował się w krześle. – Wróciłeś. Pomimo że nie mieliśmy się już nigdy spotkać, a ty pojawiasz się przed moimi oczami. Opowiedz nam, dlaczego.

 – Jestem wdzięczny.

 – Wdzięczny? Nezumi, widzę, że stałeś się słaby i tchórzliwy od tego całego wiatru z zewnątrz. Ale nieważne jak słaby i tchórzliwy jesteś, mam nadzieję, że nie zapomniałeś zasad.

 – Oczywiście, że nie.

 – Ci, którzy opuścili to miejsce, nigdy nie mogą powrócić. Złamałeś tabu. Musisz to zrekompensować.

 – Wiem. Zapłacę za to. Więc proszę, wysłuchaj mnie.

Starzec pstryknął palcami. Choć Shion nie zauważył tego wcześniej, do nóg jego krzesła przymocowane były dwie, długie belki. Chociaż właściwszą nazwą niż krzesło, byłaby lektyka.

Dwóch mężczyzn złapało belki i podniosło starca wraz z lektyką.

„Jego nogi...”

Nic nie wypełniało niższej części szaty starca. Brzegi zwisały bez życia. Starzec stracił swoje obie nogi do kolan.

Lektyka ze starcem powoli zaczęła wędrować w dół po skałach, jakby zsuwając się ze ściany. Cienista figura, której długie włosy związane były w kucyk – ewidentnie kobieta, sądząc po sylwetce – zamiatała ścieżkę, którą przenoszono lektykę, czymś, co przypominało miotłę. Była jak osoba, wyznaczająca początek procesji.

Ścieżka. Na tyle szeroka, by przechodzący nią ludzie mogli pozbyć się kamieni spod swych stóp. Zbocze było strome, a jednak mężczyźni zeszli nim stabilnie, nawet na moment nie tracąc równowagi.

Nie było to naturalne zdarzenie. Przejście zostało wyrzeźbione w skale ludzkimi dłońmi. Gdy przyjrzał się bliżej, zauważył że ścieżki rozciągały się pomiędzy skalnymi ścianami; były więc tak skonstruowane, że ludzie mogli przejść swobodnie.

„Czy to... osada?”

Shion rozejrzał się po raz kolejny. Pieczary, bez wątpienia służące za domy; ścieżki w skalnych ścianach; ta komnata; ciemna przestrzeń, rozciągająca się za nią – i niemal czuł zapach czegoś gotowanego czy smażonego. Poza tym słabo, bardzo słabo, czuł wiatr. To znaczyło, że powietrze przepływało, a tamto miejsce musiało być połączone z powierzchnią. To była ludzka osada.

„Podziemne miasto?”

Zatrzymał swoje myśli, które chciały już rozbiec się w różnych kierunkach. Zebrał je i poszukał konkretnej ścieżki.

Nezumi powiedział, że mieszkańcy ciemności nie byli ludźmi, którzy przetrwali Polowanie. Prawdopodobnie miał rację. Podziemny świat, do którego nie mogło dotrzeć żadne światło, byłby raczej niezbyt dobry na ludzką siedzibę. Ludzkie organizmy były stworzone do życia na ziemi. Wydawało się być nieprawdopodobnym, by dało się żyć w miejscu, w którym nie było ani odrobiny światła, wiatru czy żywej natury. Jednak miał przed oczami takich właśnie ludzi i miejsce, w którym żyli.

Sceneria wokół niego zdecydowanie nie była czymś, co można by stworzyć w jedną noc. Tego był pewien. Czyżby ci ludzie żyli tu od tak dawna, że ustatkowali swoją siedzibę i zaadaptowali się do jej warunków? To był jedyny pomysł, jaki przychodził mu do głowy.

Shion nieświadomie wydał długie westchnięcie.

„Przypomnij sobie. Podziemie Zakładu Karnego. Co tu robi osada? Czy to był przypadek?”

„Może...”

Myśli Shiona wytwarzały w jego głowie wściekłe iskry. Nieważne, ile się nad tym zastanawiał, nie był w stanie ich złapać. Nie mógł wyjść poza granice spekulacji. Jednak właśnie dlatego wysilał się bardziej. Sukał. Snuł teorie, gdybał. Desperacko.

Co jeśli ci ludzie żyli tu znacznie dłużej – w miejscu, będącym od samego początku wielkim kompleksem jaskiń?

Aborygeni...

A co jeśli żyli tu ich przodkowie jeszcze przed narodzinami państwa–miasta No.6?

Zachodni blok był kiedyś przecież małym, pięknym miasteczkiem. Mieszkali tam różni ludzie, między innymi Rikiga. Jego matka też tam była. I jego ojciec, choć nie pamiętał nawet jego twarzy, także tam przebywał. Miasteczko zmieniło się i stało matką, z której zrodziło się No.6. Pomijając fakt, że to nie miasteczko się zmieniło, a ludzie. Pod kontrolą ludzkich dłoni wyrósł gigantyczny mur, a państwo–miasto mogło się urodzić. Poza nim, pozostałości miasta stały się nagą pustynią, znaną jako Zachodni Blok. A to tylko zachodnia strona.

Czy zachodnie miasteczko było jedyną ofiarą No.6? Co z północnymi górami, lasami, zielonymi łąkami, rozciągającymi się z południa na wschód, jeziorami i stawami, pokrywającymi ziemię od wschodniego do zachodniego krańca? Biorąc pod uwagę geograficzną lokalizację No.6, logiczną była myśl, że rozprzestrzeniało się we wszystkich kierunkach, poszerzając swoje granice...

Przeszedł go dreszcz.

W północnych górach, na południowych polach, wśród wschodnich bagien. Gdzieś tam, żyła niegdyś nieznana Shionowi rasa ludzi. I to nie tylko jedna. W górach, lasach i na wzgórzach, żyli ludzie. Nawet w tych pieczarach...

Aborygeni. Ludzie, którym dawno temu odebrano domy w jaskiniach.

Pewnie byli z innego rodzaju świata niż ten, w którym żyli Rikiga i jego matka; mieli własne terytorium, z którego się nie ruszali, tak jak „miastowi” nie ruszali się ze swojego, więc nie mieli ze sobą żadnego kontaktu. Pewnie nawet jedni nie wiedzieli o egzystencji innych.

Połać ziemi kiedyś była wielkim lasem. Na tej planecie pozostało już tylko sześć miejsc, utrzymujących warunki, w których można było podtrzymać życie.

Ludzie zbudowali w nich miasta, a one stały się z czasem miastami–państwami. Z tego, czego uczono go na historii, wynikało, że porzucili wojny między sobą. Zgodzili się zabronić posiadania wojska i pozwolić przetrwać gatunkowi ludzkiemu, podpisali więc Traktat Babiloński, nakazujący porzucenie armii i broni. Również w akcie jedności, każde miasto porzuciło swoją własną nazwę i przyjęło numer zamiast tytułu – od No.1 do No.6.

Sześć miast wciąż respektujących jedność i niezależność pozostałych, nawiązały między sobą silne więzi i stały się częścią jednego narodu; zarówno politycy jak i mieszkańcy zgadzali się, że w ten właśnie sposób powinni myśleć.

„Te ziemie są wszystkim, co nam pozostało. Dalsze zniszczenie nie może być tolerowane. Wojna jest zła. Prowadzi wszystko do wyginięcia. Grozi naszemu istnieniu. Musimy porzucić broń dla przyszłości gatunku ludzkiego”.


„Zgodnie z tą ideologią powinniśmy utrzymać sześć miast połączonych przyjaźnią i zrozumieniem”.


Od No.1 do No.6.

Szósty region został obdarzony znacznie lepszymi warunkami naturalnymi niż jakikolwiek inny. Zostało wybrane wszystko co najlepsze – owoce natury, ludzka inteligencja i naukowa technologia – by zbudować tą utopię, rzadko znajdowaną na kartach historii.

Tak narodziło się No.6.

To właśnie usłyszał Shion na lekcjach jako kandydat do elity w swojej doskonale wyposażonej klasie.

Jego dreszcze się wzmocniły. Czuł się jakby zamarł aż po końcówki palców.

Gdy zamykał oczy – a nawet, gdy były otwarte – widział sceny z Polowania, przemykające mu przez myśl. To była rzeczywistość. Widział to na własne oczy.

Baraki rozpadały się na części; namioty zostawały podarte. Szalali, uciekający ludzie byli bezlitośnie mordowani. Mężczyźni i kobiety, starzy i młodzi, nawet niemowlęta, znikały z powierzchni ziemi. Najnowsza broń atakowała ludzi, którzy mogli ich co najwyżej obrzucić kamieniami. Jeśli w ogóle można to było jakoś nazwać, nazwano by to masakrą.

Oczywiście, „porzucić całą broń”.

Bez myślenia przygryzł wargę. W jego ustach pojawił się smak krwi. Przełknął go wraz ze śliną. Nie wiedział o innych miastach.

„Ale... ale...”

Wiedział przynajmniej, że No.6 posiadało niesamowitą wojskową potęgę.

„Od kiedy?”

Po raz kolejny przełknął krwawą ślinę.

„Kiedy miasto zaczęło się zmieniać? Kiedy zaczęło oddalać się od założeń i ideologii Traktatu Babilońskiego? Od kiedy... od początku?”

Shion poczuł na sobie cudze spojrzenie. Jego oczy spotkały te Nezumiego. Poczuł się jakby owijano go w elegancji, szary płaszcz. Rdzeń jego ciała pulsował. Wszystkie myśli, kotłujące się w jego głowie, ustały.

Chwila przyjemności.

To było dziwne. Sam rodzaj światła w oczach Nezumiego wystarczał, by wzbudzić w nim uczucie odrzucenia, lub zostania objętym.

Jednak to nie był moment na poddawanie się samolubnym, pobłażliwym emocjom. Ludzie łatwo odpływali, gdy odmawiali myślenia. Zbyt łatwo dawali się porwać prądowi cudzych słów i mentalności czasów.

Nezumi nigdy nie objąłby ani nie ochronił nikogo, kto odmawiał myślenia, kto pozwalał sobie po prostu popłynąć z prądem.

„A poza tym...” – pomyślał Shion, unosząc podbródek, – „...Nie chcę być przez niego chroniony. Nie porzuciłem moich myśli. Wciąż będę rozszyfrowywał rozciągający się przede mną świat na własny sposób. Spotkam się z prawdziwą formą świata i spojrzę rzeczywistości w oczy. Możesz to pewnie nazwać walką, Nezumi”.

Shion odwrócił wzrok od Nezumiego i odetchnął. Po raz kolejny puścił myśli w ruch.

„Od kiedy?”


„Od początku?”

„Tak, od początku. Pewnie w No.6 nie istniały ideologie pokoju i koegzystencji od samego momentu jego narodzin”.

Na tej ziemi mieszkali ludzie, żyjący tu od bardzo dawna. No.6 na nich napadło. Próbowało ich zdominować tak, jak głodna bestia pożera ofiarę i wgryza się w jej kości. Właśnie przez to poszerzało swoje granice i ustatkowało swe fundamenty jako państwo–miasto. Pokój? Koegzystencja? Śmiało się tym słowom prosto w twarz i z brutalną siłą zawłaszczyło sobie swoje okolice.

Tak, jak zniszczyło Zachodni Blok. Tak, jak zmasakrowało ludzi. Używając przytłaczającej siły wojskowej.

„Ale... co z całą resztą? LEDy – diody emitujące światło” – LEDy zapalały się, gdy przewód elektryczny podłączony był do dwóch specjalnych półprzewodników. Były ludzkim wynalazkiem, który nie istniał w naturalnym świecie. Naukowo stworzone światło. Czy to nie No.6 je stworzyło? Czy... czy może ta cywilizacja powiązana była z jakąś znacznie bardziej zaawansowaną niż No.6? Ale gdyby tak było, nie poddałaby się tak łatwo. Wiedział, że nauka nie była wszechmocna, ale...

Nie miał pojęcia. To było jak błądzenie we mgle. Nieważne, ile się zastanawiał i gdybał, nieważne, jak daleko by zaszedł, nigdy nie dotarłby do prawdy. Im więcej myślał, im dalej zaszedł, tym bardziej się gubił. Nie mógł wyjść z labiryntu. Jego myśli błąkały się bez celu.

Był zdenerwowany.

Pisk.

Szczur zeskoczył z ramienia Shiona. Mniejsze gryzonie też szybko ukryły się w szczelinach.

„Co jest?”

Gdy tylko Shion zaczął gonić szczury wzrokiem, został nagle zaatakowany od tyłu. Cień owinął wokół niego linę. Zakneblowano mu usta. W mgnieniu oka był już całkiem związany. Popchnięto go od tyłu. Poczuł swoje dłonie wiązane ciasno przy plecach. Uderzył ramieniem o ziemię.

 – A to za co było? – krzyknął.

 – Shion, siedź cicho – Nezumi, który także klęczał związany, pokręcił głową. – Nie opieraj się. Bądź cicho.

 – Ale czemu... Ał! Ta lina naprawdę boli!

 – Rozluźnij się. Wypuść powietrze to nie będzie tak ciasno. Poczujesz się trochę lepiej.

Zrobił jak mu kazano. Nezumi miał rację – poczuł się odrobinę lepiej.

„To nawet całkiem niesamowite. Złapać nas i związać w ułamku sekundy... och, ale wciąż...”

 – Nie tak dobrze, jak ty.

 – Co?

 – Lepiej uchwyciłbyś linę. Właściwie nieważne czy to lina, czy nóż.

 – O, dzięki za komplement. Chociaż naprawdę, nie zasługuję na ten przywilej cieszenia się twym dobrym słowem.

 – Zawsze do usł... egh – Lina wbiła się w jego szyję. Oddech zatrzymał się w gardle.

 – Nie odzywaj się – syknął pusty głos.

„Kto to? Człowiek o szarych włosach, skórze i oczach?”

 – Gadaj dalej, a złamię ci kark.

Linę zaciśnięto. Naprawdę czuł, jakby jego kark miał się zaraz złamać. Jego drogi oddechowe zaczęły się blokować przez nacisk. Nie mógł oddychać. To bolało.

 – Przestań – powiedział cicho Nezumi. – Mścisz się za tamto? Wyżywasz się na bezbronnym człowieku? Chyba znalazłeś sobie kolejne złe nawyki, odkąd się nie widzieliśmy, Sasori.

Lina zelżała. Przez moment Shion nie wiedział, co się działo. Rzucił się na ziemię, słabo pokaszlując. Usłyszał dźwięk ciała uderzającego o ziemię, jakby się po niej przetaczało. Podniósł się.

Nezumi leżał za nim. Stopa mężczyzny wylądowała na jego ramieniu. Nosił stare sandały, wyglądające jak paski kory.

 – Ty też, Nezumi – Jego głos stał się cięższy. – Koniec twoich bezczelnych skarg. Nie rozumiesz tego miejsca? To tylko kwestia czasu, zanim wszystko pojmiesz.

Jego stopa ruszyła się, by kopnąć ramię Nezumiego.

 – To wy przyszliście z zewnątrz. Nie macie prawa protestować, jeśli zostaniecie zabici.

 – Przestań! – Shion obrócił się i krzyknął. Nezumi uniósł twarz i pokręcił głową, jakby chciał kazać mu się zamknąć. Ale nie mógł.

 – Ty tchórzu! Jesteś dokładnie taki, jak mówi Nezumi. Związać nas, żebyśmy nie mogli się bronić i wtedy bić – to obrzydliwe, ohydne!

 – Shion – skrzywił się Nezumi. Kilka strużek krwi spływało po jego policzku. Shion ścisnął brzuch i spojrzał na mężczyznę.

 – Co to za miejsce? No.6?

 – No.6, mówisz? – Całe ciało mężczyzny zaczęło dygotać. Jego oczy w kolorze piasku zadrżały. Ich światło zdawało się być niemal mordercze. Ale Shion nie miał zamiaru dać się uciszyć. On też się trząsł, ale nie ze strachu. Z gniewu. Narastał w nim gniew.

 – To prawda. Jesteście tacy sami. Niczym się nie różnicie od No.6. Siłą gnębicie słabszych. Nadużywacie żałosnej przemocy. Gdzie tu są jakieś różnice?

 – Ja akurat nie jestem słaby, tak tylko mówię – Nezumi wzruszył ramionami z dłońmi związanymi za plecami. – Shion, rozumiem co chcesz powiedzieć. Po prostu to tak zostaw. Powiedz więcej, a zatłuką cię na śmierć. Wiesz, kopanie to specjalność tego staruszka.

 – Zabiję cię – warknął mężczyzna. – Jesteś demonem. Przeklętym dzieckiem nieszczęścia. Jeśli nie pozbędę się ciebie teraz, przyniesiesz nam jedynie katastrofę.

 – To się nazywa mieć sokole oko, Sasori – westchnął teatralnie Nezumi. – Raz spojrzysz i już wszystko wiesz. Oczywiście, katastrofę. Z najwyższej półki.

 – Nezumi, co masz na myśli przez „katastrofę”? ...W sensie że mnie?

 – Tak, ciebie – zaśmiał się beztrosko Nezumi.

 – On jest złem – kontynuował mężczyzna. – Nosi demoniczną aurę jak płaszcz i niesie za sobą nieszczęście gdzie tylko się nie ruszy. Widzę to. Nezumi, powiedziałeś, że to mieszkaniec No.6.

 – Właściwie to były mieszkaniec. Był w mieście tylko do niedawna.

 – A więc dlatego jest taki zły. Jest jak... samo No.6.

Nezumi wytrzeszczył oczy. Końcówka jego języka zlizała krew z warg.

 – Samo No.6, hę... Rozumiem. Więc tak go widzisz.

 – Wiem – odpowiedział mężczyzna. – Widzę to. Muszę go zabić. Muszę go sprzątnąć nim będzie za późno. Jeśli nie... – Mężczyzna postawił krok naprzód. Shion cofnął się bez myślenia. Człowiek ten promieniował tak morderczą intencją, że nic innego nie mógł zrobić. 

„On jest poważny...” 


„Ten człowiek naprawdę chce mnie zabić”. 

Mężczyzna postawił kolejny krok przed siebie, jednak nagle przekoziołkował naprzód i uderzył o ziemię. Nezumi go przewrócił.

Nezumi podniósł się w mgnieniu oka. Liny opadły na ziemię. Jak w magicznej sztuczce. W jego dłoni znajdował się mały nóż. 

Mężczyzna spróbował wstać, jednak zatrzymało go kolano Nezumiego, wbijające się w jego brzuch. Człowiek jęknął. Przewrócił się w bólu na plecy, pozostawiając gardło bez ochrony, przez co szybko znalazło się przy nim ostrze.

 – Nieźle się napracowaliśmy, żeby się tu dostać. Nie dam ci go sprzątnąć tak szybko.

 – Dlaczego... przyprowadziłeś tu... taką katastrofę? – wykaszlał mężczyzna. – Masz zamiar nas zniszczyć?

 – Przeciwnie – Na ustach Nezumiego zatańczył uśmiech. – Chcę wysłać No.6 do grobu. Dlatego go przyprowadziłem.

 – No.6? Ten chłopiec może to zrobić?

 – Kto wie. Nie wiemy, póki nie spróbujemy. Przedtem nie mogę pozwolić ci go zabić. A właśnie, co do tej twojej zazdrości – nie powinieneś się jej czasem wstydzić?

 – Zazdrości?

 – Taa. Jesteś zazdrosny o Shiona. Zgarnął twoje szczury jakby to nie było nic takiego. Jesteś zazdrosny. Mam rację?

Rozległ się ciężki dźwięk miażdżenia. Człowiek zgrzytał zębami.

 – Nezumi... tak samo niemiły jak zawsze. Denerwuje mnie to. Najpierw ciebie uduszę.

 – Cóż za wspaniała obietnica. Nie mogę się doczekać. Ale przedtem... – Blady uśmiech zniknął z jego twarzy. Kropla krwi spłynęła po podbródku mężczyzny, barwiąc go szkarłatem.

 – Obiecaj mi coś, Sasori. Przysięgnij, że nigdy więcej nie tkniesz palcem Shiona.

Ostrze noża uniosło się. Tak samo stało się z gardłem, na którym spoczywało.

 – Przysięgnij.

Mężczyzna nie odzywał się uporczywie.

 – Wystarczy – rozbrzmiał miły głos. Był w nim nawet posmak śmiechu. – Nic się nie zmieniłeś, Nezumi. Ani sposób, w jaki posługujesz się nożem, ani sarkazm w słowach. Powiedziałbym, że w obydwu podszkoliłeś się nawet.

Starzec w lektyce uśmiechał się tak samo życzliwie, jak życzliwy był jego ton. Stabilnie opuszczono go na ziemię.

 – Rou.

 – Urosłeś. Ledwie cię rozpoznaję. Nigdy nie pomyślałbym, że spotkam cię jako dorosłego mężczyznę.

Nezumi wypuścił Sasori i uklęknął. Nóż błysnął jeszcze raz w jego dłoni nim zniknął. To też wydawało się być jakąś magiczną sztuczką. Człowiek mruknął coś i jeszcze mocniej zazgrzytał zębami. Szczury wskoczyły na kolana Shiona.

 – Wierzyłem, że odszedłeś gdzieś daleko już dawno temu. Nie kazałem ci tego zrobić? Zostawić to miejsce za sobą, zapomnieć o wszystkim, odrzucić wszystko inne i żyć wolnością?

 – Rou, proszę, posłuchaj mnie.

 – Nigdy nie powinieneś był wracać. Nieważne, co miałoby się dziać, nigdy nie powinieneś był wracać.

 – Nie mogę być wolny. – Nezumi ścisnął mocno palce w pięść. – Dopóki No.6 istnieje, nie mogę być wolny. Nie mogę o tym zapomnieć, ani odsunąć tego na bok.

 – Nezumi.

 – Powinieneś wiedzieć. No.6 nadal tam jest. Ciągle istnieje. Jak mogę być jedynym wolnym? To niemożliwe.

 – Powiedziałem ci, żebyś się nie dał zamknąć w pułapce. Kazałem ci żyć nieskrępowany. Gdybyś nie posłuchał, nie byłbyś w stanie przetrwać. Dlatego wypuściłem cię do zewnętrznego świata. Ale pomyśleć, że wrócisz...

 – Zrozumiałem.

 – Zrozumiałeś?

 – Zrozumiałem, że twoje słowa były tylko białymi kłamstwami.

Powietrze przyspieszyło w poruszeniu. Głosy, które ledwie można było nimi nazwać, wzniosły się pośród ludzi stłoczonych na półkach skalnych, przyglądających im się z góry.

 – Twoje słowa były białymi kłamstwami. Fałszem. Nie było dla mnie możliwości ucieczki przed pułapkami. Przeciwnie, musiałem dać się złapać. Nawet gdybym się oszukiwał, udawał, że jestem wolny, i tak byłbym w łańcuchach. Od teraz własnymi rękami będę walczył o prawdziwą wolność. Uwolnię się. Dlatego wróciłem.

 – Czy wolnością, o której mówisz, jest walka z No.6?

 – Walka i zwycięstwo. Wymazanie go z tej ziemi. W dniu, w którym istnienie Świętego Miasta dobiegnie końca, po raz pierwszy będę wolny. Będę mógł naprawdę żyć. Będę w stanie opuścić to miejsce... z własnej woli.

 – Nezumi! – Shion krzyknął. Złapał ramię Nezumiego. – Co masz przez to na myśli? Opuścić to miejsce? Co...

 – Shion – Nezumi zamrugał gwałtownie. – Lina... jak ty...?

 – Eh?

 – Lina. Jak się z niej wydostałeś? Nie masz ze sobą noża.

 – Co? A, szczury ją dla mnie przegryzły.

 – Szczury? Nie ma mowy, musiałbyś być...

Shion podniósł końcówkę liny i pomachał nią Nezumiemu przed oczami.

 – No zobacz. Wszystkie na raz ją gryzły. Poszło od razu. Niesamowite, nie?

Oczy Nezumiego omiotły koniec liny nim uniósł brew.

 – Masz aż tyle kontroli nad tymi szczurami?

 – Ja? Nie, oczywiście, że nie. Nie umiałbym zrobić czegoś takiego. Szczury same to zrobiły. Wszystkie są bardzo miłe i inteligentne – stwierdził z dumą Shion.

 – Miłe i inteligentne, mówisz. Czyli twoje szczury przegryzły linę, którą zawiązał ich pan. Racja; są miłe i inteligentne. Nieźle je wytrenowałeś, Sasori.

Mężczyzna w kolorze piasku, nazywany Sasori, jedynie drgnął lekko i nie odpowiedział. Za to starzec wypuścił krótki oddech.

 – Wystarczy sarkazmu, Nezumi. To twój zły nawyk. Nadal masz do tego tendencję i chyba nigdy z tego nie wyrośniesz. Rzeczywiście, problem.

W tonie starca czuć było ciepło. Był jak ojciec uśmiechający się z rozdrażnieniem nad wybrykiem dziecka. Jego głos promieniował źródłem swego ciepła – miłością.

Ten człowiek był czuły dla Nezumiego.

Shion spojrzał na jego lektykę.

„To pierwszy raz” – pomyślał. Pierwszy raz spotykał kogoś, kto ze spokojem i ciepłem odnosił się do Nezumiego.

Nezumi zawsze był sam. Zawsze żył samotnie. Nigdy nikogo przy nim nie było. Nie pozwolił nikomu się do siebie zbliżyć. Shion sam się go trzymał, oczarowany przez jego energię, zwinność i piękno. Miał nadzieję pozostać po jego stronie. Te uczucia bez wątpienia niewzruszenie w nim istniały; jednakże faktem było również, że nie był pewien, jaką powinien nadać im nazwę.

Podziw, przyjaźń, szacunek, miłość... Nie miał pojęcia, nic nie dało się na to poradzić.

Ale to, co czuł od starca w lektyce, było zdecydowanym uczuciem. Jak rodzic kochający swe dziecko.
Pomyśleć, że Nezumi miał kogoś takiego.

 – Shion – zawołał starzec.

 – Tak?

 – Podejdź tu.

 – Tak, proszę pana.

 – Czekaj – Sasori postąpił naprzód i złapał ramię Shiona. – Rou, ten chłopak jest niebezpieczny. Jest ubrany w zło. Nie możesz go do siebie dopuścić.

 – Zły... ten chłopiec?

 – To nie jest tylko chłopiec. To demon. Zniszczy wszystko. Widzę to. Jednak czemu ty nie widzisz tego, Rou?

Ciężko było się nie wściec, gdy tyle zostało na jego temat powiedziane. Shion próbował pozbyć się uścisku ze swojego ramienia. Palce Sasoriego nie okazywały żadnych oznak osuwania się i ścisnęły go nawet mocniej, wbijając się w skórę.

 – Nie widzę żadnego problemu. Przyprowadź tu Shiona.

  –Rou.

 – Nie widzę problemu. Dobro i zło, cnota i grzech, prawda i kłamstwo – są bardzo podobne. Tak podobne, że trudno je od siebie odróżnić. Mam rację, czyż nie, Nezumi?

 – Rozumiem, o czym mówisz.

 – To chłopiec, którego ty przyprowadziłeś. Z całą pewnością nie jest ani całkowicie przeklęty, ani żaden z niego chodzący anioł. A teraz, Shion, podejdź, jeśli możesz.

Palce osunęły się z jego ręki. Sasori cofnął się o kilka kroków, warcząc nisko. Jego ciało w kolorze piasku wniknęło w mrok. Shion powoli podszedł do lektyki. Kilka szczurów biegało u jego stóp.

Starzec miał czyste, ciemne oczy. Błyszczały niczym maleńki płomień, gdy niezachwianie patrzył na Shiona.

„Ten człowiek...”

Shionowi wydał się młodszy, niż myślał na początku. Przez znaczenie imienia mężczyzny i okalające twarz i białe włosy przyjął, że to dosłownie stary człowiek. Jednak siła światła w jego oczach nie mogła należeć do kogoś takiego.

Starzec uniósł dłoń. Była chuda i blada.

 – Twoja głowa.

 – Słucham?

 – Mogę dotknąć twoich włosów? To raczej dziwny kolor.

Shion przykucnął i pochylił głowę naprzód. Starzec dotknął jej, delikatnie przebiegając dłonią włosy w ruchu tworzącym okrąg. Troszkę łaskotało. Shion poczuł się trochę jak owca, jakby głaskano go po głowie.

 – Dlaczego? – odezwał się starzec ciężkim głosem. Słychać w nim było chrypę. Łagodny ton zniknął, zastąpiony przez napięcie.

 – Dlaczego twoje włosy...

 – Nie tylko włosy – Nezumi postąpił ze zdecydowaniem naprzód. – Shion, pokaż mu swojego czerwonego węża.

 – Eh? Nie ma mowy.

 – Czemu niby?

 – Musiałbym się rozebrać. Nie chcę stać nago przed tyloma ludźmi.

 – Debil – Nezumi cmoknął językiem. – Z jakiego zamku cię wyciągnęli, królewno? To nie moment na zabawę w czterdziestoletnią dziewicę. Szybko! Pokaż im, co musiałeś znieść.
Palce Nezumiego podniosły jego koszulę. Shion cofnął się szybko.

 – Dam sobie radę! Sam to zrobię. Przy rozbieraniu nie potrzebuję pomocy.

 – Och tak? Jestem pod wrażeniem. Skombinuję ci za to jakąś nagrodę.

Oczy Nezumiego nie nosiły tyle optymizmu co głos. Ich spojrzenie było ostre i napięte. Shion odrzucił koszulę na bok i postawił kolejny krok w stronę starca.

Ten wziął oddech. Jego trzęsące się palce przejechały po szkarłatnej wstędze, przecinającej pierś Shiona.

 – Te... te blizny...

Nezumi uniósł podbródek, jakby chcąc zachęcić Shiona.

„Mogę mu powiedzieć?”

 – Te znaki, dlaczego... – odezwał się starzec. – Nie, nie może być...

 – Zostawiła je pasożytnicza osa.

 – Pasożytnicza osa – powtórzył starzec.

 – Żywią się ludźmi. Ostatecznie zabijają żywicieli przed wykluciem. Ja... dałem radę przetrwać. Rezultatem są te blizny i moje włosy.

Usta starca przekręciły się. Jego oczy, kryjące się głęboko pomiędzy zmarszczkami, błysnęły nienaturalnie jasno. Nezumi złapał nagle bark Shiona.

 – Rou, No.6 zostanie zniszczone. Któregoś dnia zawali się nie tylko z zewnątrz, ale i od wewnątrz. To są pierwsze znaki.

 – Pasożytnicze osy, żywiące się ludźmi... Rozumiem... a więc zaczęły pojawiać się w mieście.

 – Tak. I najwyraźniej dosłownie znikąd. Zjawiły się niespodziewanie; nawet ci rządzący No.6 nie mogli tego przewidzieć. Kilku mieszkańców zmarło w dziwny sposób. Władze nie były w stanie temu zapobiec. Chociaż nie wydaje mi się, żeby jakoś desperacko próbowały. Może jeszcze nie mają pojęcia, jak poważna jest sytuacja. Zrobili się beztroscy.

 – Beztroscy...

 – Są beztroscy, bo myślą, że świat tańczy, jak mu zagrają. Są dość aroganccy, by uwierzyć, że rzeczywiście mogą być wszechmocnymi władcami... zostali oślepieni przez własne złudzenia i nie mogą dojrzeć prawdy. Stracili umiejętność spoglądania poza fasady.

Nawet jeśli zdawało się, że brzmiał przy powierzchni ziemi, głos Nezumiego bez problemu docierał do uszu wszystkich słuchaczy. W ciemności powietrze wypełniał jedynie jego niski, głęboki głos.

 – W mieście nadal jest cicho. Wciąż dają radę zachować spokój i zwyczajną codzienność. Ale to jak z kubkiem, napełnionym wodą po brzegi. Może się rozlać w każdej chwili. Zachowuje balans, choć bez przerwy grozi mu upadek.

 – Trzeba go tylko lekko popchnąć, a wszystko się rozleje... to właśnie masz na myśli?

 – Wybuchnie. Zniszczy kubek i spadnie dookoła deszczem.

Starzec mruknął coś cicho. Złożył palce razem, jakby w modlitwie.

 – A więc opowiedz nam wszystko, od samego początku.

Para błyszczących oczu spoczęła stabilnie na Shionie.


==Koniec rozdziału 1==

czwartek, 14 czerwca 2012

Tom V: Rozdział 4


((Okej, zazwyczaj dostaje mi się za zbytnie nakręcanie ludzi, więc nie nakręcam was, i mówię jedynie, że to naprawdę dobry rozdział, i że lepiej przebrnąć przez tłumaczenie fragmentu z Safu, żeby to, co zdarzyło się potem dostać w nagrodę, niż przetłumaczyć od razu tę siłą rzeczy fajniejszą cześć (bo jak wiadomo wszystko jest lepsze od Safu), tak więc po prostu życzę miłej zabawy przy ostatnim rozdziale z tomu piątego~ a, i radzę zamknąć drzwi. just do it.))


Rozdział 4
Imię Białych Ciemności


Mój starszy brat jest kanibalem!
Jestem bratem kanibala. 
Nawet jeśli mam być ofiarą kanibalizmu, jestem jednocześnie bratem kanibala! 
Lu Xun, Pamiętnik Szaleńca




„Shi–o–n” – próbowała wypowiedzieć jego imię. Ile razy już je wezwała, odkąd została tu przywieziona? Nieważne, ile próbowała, jej głos nigdy nie docierał.

Safu odetchnęła głęboko. Dźwięk własnego westchnienia wyjątkowo wyraźnie docierał do jej uszu. I nie chodziło jedynie o wzdychanie – słabe odgłosy jej własnego ciała, gdy się ruszała, bicie serca, a nawet cicho wzywane imię, wszystko czysto odbijało się wokół, by zostać przez nią usłyszane. Zaś jej wzrok wiecznie był niewyraźny i ograniczony, niemal całkiem biały. Zupełnie jakby leżała we mgle.

„Gdzie jestem?” – pozwoliła spojrzeniu błądzić po pokoju.

Świat był biały, zupełnie jakby widziała przez bardzo wiele zasłon. Świat owinięty mgłą. Gdy obudziła się po raz pierwszy, myślała przez moment, że zabłądziła w głębokim lesie. Jednak szybko doszło do niej, jak bardzo się myli. Tam jedyną rzeczą były przecież tylko białe ciemności, zasłaniające jej widok. Nie było słychać ćwierkania ptaków w koronach drzew; żadnego pluskania potoku ani szumu drzew. Żadnego zapachu kwiatów czy smrodu błota. Było cicho, bez żadnego zapachu. Jedynie dźwięki jej własnego ciała stawały się wyraźniejsze z dnia na dzień.

„W głębokim lesie...”

Safu znowu westchnęła. Raz spacerowała w lesie z Shionem. Konkretnie w Parku Leśnym w centrum No.6, a więc wszystkie rośliny i zwierzęta były skrupulatnie pielęgnowane ludzkimi dłońmi. „Nie wydaje mi się, że powinniśmy nazywać to miejsce lasem” – powiedział Shion, wyrażając niezadowolenie.

„Ile to lat już minęło od tamtego dnia? Nie pamiętam aż tak dokładnie”.

Safu uśmiechnęła się. Szczęście przepłynęło przez jej ciało. Było bardzo ciepłe, miękkie i pocieszające. Za każdym razem gdy myślała o Shionie, gdy przywoływała spędzone z nim godziny, mogła się uśmiechnąć.

„Pamiętam. Byłam tuż za nim i strasznie się cieszyłam. Shion, nie wydaje ci się, że wspomnienia są niesamowite? Te ze spędzonych z tobą chwil nadal przynoszą mi szczęście. Tak, to prawda. Niczego nie zapomniałam. Twojego tonu, spojrzenia, gestów, zapachu... nie zapomniałam niczego”.


„Wspomniałeś kiedyś o tym, gdy spacerowaliśmy częścią Parku Leśnego z buczyną”.

 – Nazywają je lasem, ale to miejsce jest pod ludzką kontrolą. Nie czuję się za dobrze sam nazywając je lasem. Chciałbym, żeby chociaż pozwolili nam chodzić po naturalnym lesie w Północnym Bloku. Niestety, trudno dostać pozwolenie.

 – Ale jesteśmy w twoim miejscu pracy, nie?

 – Dlatego o wiele lepiej wiem, jak bardzo jest kontrolowane. Czuję, że natura powinna być znacznie bardziej nieprzewidywalna – jak coś, co umyka ludzkiemu pojmowaniu. Safu, nie widzisz w tym wszystkim nic dziwnego?

 – Hmm. Cóż, naprawdę nie widzę w tym nic niezwykłego – zastanawiała się na głos. – Tu przecież jest tak pięknie – Safu pozwoliła spojrzeniu wałęsać się między sklepiającymi się nad nią gałęziami drzew. Bukowe liście zaczynały stawać się żółte. Łapiąc promienie słońca, spływające z czystego, jesiennego nieba, wydawały się niemal świecić.

 – O, spójrz! – zawołała.

 – Hm?

 – Tam była wiewiórka. Przebiegła przez ten cały konar.

 – O tej porze roku buki rodzą owoce, więc zwierzęta często przychodzą tu po jedzenie.

 – Można te owoce jeść?

 – Jasne. Właściwie to orzechy. Zazwyczaj rosną po dwa, trzy, zamknięte w miseczkach owocowych.

 – Co to jest miseczka owocowa?

 – To coś w czym są owoce dębu mongolskiego i szypułkowego... mówią na to, hmm, żołędzie. To coś, przyczepione z dołu, to też ich część.

 – Och, chyba wiem, o czym mówisz – uśmiechnęła się, po czym Shion odwdzięczył jej się tym samym. Jego uśmiech błyszczał w świetle słońca, przepływającym między gałęziami, kłując ją w oczy. Wtedy była taka szczęśliwa, jednocześnie powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem.

„Szliśmy razem, tylko we dwoje. A ty o czym mówiłeś? O orzechach? Żołędziach? Mógłbyś być bardziej taktowny w konwersacji? Pomyślałeś chociaż, żeby nic nie mówić, przytulić się po prostu i iść razem, tak żebyśmy czuli swoje ciepło i oddechy? Shion, nie chciałeś mnie trzymać? Nie chciałeś mnie pokochać?” 

„Pewnie nie chciałeś. Ale wydawałeś się cieszyć, że ze mną byłeś. Dużo się śmiałeś i byłeś bardziej rozmowny niż zwykle. A, tak, tak. Tylko raz, ale nawet powiedziałeś to na głos”.

 – Fajnie z tobą być, Safu.

„Nie wydaje mi się, żebyś kłamał. Jesteś typem człowieka, który nigdy by tego nie zrobił”.


„Shion, lubisz ze mną być?”

„Tak. Bardzo”.

„Byłoby miło, gdybyśmy zawsze mogli być razem, prawda?” 

„Jasne, że możemy. Safu, jesteś moją najważniejszą...”

„Troszczyłeś się o mnie. Pocieszałeś mnie. Ale mnie nie kochałeś. Nie czułeś w stosunku do mnie przywiązania, które paliłoby twoje ciało tęsknotą”. 

„Safu, jesteś moją najważniejszą przyjaciółką”.

„Jesteś okrutny. Tak okrutny, że to niemal niewiarygodne. Nie znam chyba nikogo tak łagodnego, niewinnego i okrutnego jak ty”.


„Shion, w kim jesteś zakochany? Do kogo pałasz pożądaniem?

„Znając ciebie, pewnie kochałbyś ją samotnie, z oddaniem i absurdalną wręcz szczerością. Dzielilibyście życie i śmierć, idąc zaś jedynie w stronę życia”.


„Shion, kogo kochasz? Kogo pożądasz? Dlaczego to nie mogę być ja?”

Biała zasłona zatrzepotała. Pojawił się przed nią ciemny, zamglony cień.

„To znowu ten człowiek”.


Człowiek pachnący krwią.

 – Dzień dobry, Safu – Wydawało się, że podnosi dłoń. – Jak się czujesz? – Nawet jego głos ociekał krwią. Nie chciała z nim rozmawiać. Nie chciała mówić. Pragnęła, by odszedł.

 – Wygląda na to, że dobrze mnie słyszysz. Ale jeju, co z odpowiedzią? Nie lubisz mnie, Safu? – Mężczyzna zachichotał. Miał zdławiony, ciemny głos. Tylko dźwięk świadczył o śmiechu. Jego serce nawet się nie uśmiechało. – Nie ma nic smutniejszego niż bycie przez ciebie nienawidzonym. Rozumiem, więc nie lubisz mojego głosu? Boże, cóż za okropna odpowiedź.

 – Nie... widzę...

 – Och! Czyżbym usłyszał głos? Więc teraz chcesz porozmawiać, Safu? Jestem zachwycony możliwością rozmawiania z tobą. Nic nie mogłoby mnie bardziej ucieszyć. Dalej, spróbuj jeszcze raz.

 – Nie... widzę. Tylko... biel...

 – Nie widzisz? Ach, racja, pewnie nie możesz. Jeszcze zupełnie nie wyzdrowiałaś. Wzrok powraca najdłużej. Już niedługo, Safu. Jeszcze trochę, a te zamglone rzeczy zrobią się wyraźne. Wtedy w końcu będziesz mogła na siebie spojrzeć – Mężczyzna znowu się zaśmiał. Tym razem z serca. Wysokim, wulgarnym śmiechem. Przyprawiający ją o dreszcze.

 – Ach, czyżbym znowu sprawił ci nieprzyjemne uczucia? Hm? Te fale... Safu, czyżbyś bardziej niż niechęć czuła strach? – Mężczyzna przysunął się. Poczuła dotyk jego ręki.

 – Przes...tań... odejdź...

 – Safu, nie ma się czego bać. Nie mam najmniejszego zamiaru cię skrzywdzić. Jesteś piękna. Gdybym powiedział, że jesteś najpiękniejszą osobą jaką znam, nie przesadzałbym w najmniejszym stopniu. Widzisz, właśnie dlatego chcę, żebyś była szczęśliwa.

 – Szczęś... liwa...

 – Tak. Szczęśliwa. Nie będziesz czuć żadnego cierpienia ani smutku i nigdy nie zachorujesz ani nie będziesz musiała zwijać się z bólu. Nigdy się nie zestarzejesz... nie, właściwie śmierć po prostu nie będzie dla ciebie istnieć. Taki rodzaj szczęścia pragnę ci podarować.

Człowiek stał się jeszcze bardziej elokwentny. Słowa wypływające z jego ust brzmiały, jakby rzeczywiście był przejęty.

 – Safu, jesteś piękna – powiedział. – Wyznam ci prawdę. Nie umiem kłamać pięknym ludziom. Proszę, nie złość się. Na początku chciałem tylko próbkę kogoś z elity. Dlatego tu jesteś. Nie miało znaczenia, kto to będzie, dopóki należał do elity. Och, ale kobieta. Tak, kobieta... potrzebowałem żeńskiej próbki. Jednak byłaś tak piękna, że skradłaś mi serce. Nie mogłem traktować cię, jak wszystkie pozostałe próbki. Dlatego jesteś właśnie tutaj, gdzie mogę cię dosięgnąć. Widzisz, Safu, niedługo przestaniesz się mnie bać i zaczniesz być mi wdzięczna.

 – Nie... nie... jesteś... straszny...

 – Tak inteligentna i piękna osoba jak ty, nie powinna jęczeć jak uparte dziecko. Powiedz, nie byłaś przypadkiem studentką ze specjalizacją w funkcjach poznawczych? Miałem przyjemność przeczytać sobie tezę, którą zapisałaś w swojej aplikacji na wymianę studencką. Była o unerwieniu kory mózgowej – pod kątem funkcji drobniejszych struktur, mam rację? „Unerwienie Kory Mózgowej jako Moduł Funkcjonalny: Mechanizmy Złożonego Przetwarzania Informacji”, tak to się nazywało. Całkiem interesujące, chociaż forma była raczej mało zgrabna. Mimo to, jak na studencką tezę, pierwszorzędne.

Kolejna z białych zasłon zniknęła. Mężczyzna zmienił się z ciemnej, cienistej sylwetki w coś o ludzkim kształcie.

 – Och? Wygląda na to, że twój wzrok jest na dobrej ścieżce do jak najszybszego powrotu do zdrowia. Dostaję dobre odczyty. Nie dość, że piękna i inteligentna, to jeszcze zdrowa. Doprawdy, ideał. Miałem dużo szczęścia, spotykając kogoś tak doskonałego jak ty.

„Mój wzrok powraca? Mogę uciec z tego białego świata?”

W sercu Safu nie było żadnego szczęścia. Nie czuła żadnej wolności. Przeciwnie, była przerażona. Bała się, co zobaczy, co będzie musiała widzieć, gdy zasłony zostaną odsunięte, a mgła zniknie.

„Shion, chcę cię zobaczyć. Chcę na ciebie patrzeć. Chcę słyszeć twój głos. Jesteś jedynym, którego szukam”.


„Shion”.

 – „Safu”.

Słyszała go. Słyszała jego ukochany głos, wzywający jej imię.

 – Hm? Hej, Safu. Co się stało? Co z tymi odczytami? Skąd dostałaś te bodźce?

„Shion”.

 – „Safu. Czekaj na mnie”.

„Shion”.

 – „Dostanę się tam. Uratuję cię”.

„Shion...”

„Shion jest niedaleko. Jest blisko mnie”.

Pozytywny dreszcz przeszył ciało Safu. Narodziła się nadzieja. Nadzieja była siłą. Była to niesamowita  energia, przepływająca przez całe jej ciało i przywracająca jej życie.

„Shion, jesteś moją nadzieją. Czekam na ciebie. Zaczekam, aż do mnie przyjdziesz”.

„Shion”.

*** 

Złapał w garść włosy. Były długie i mocne. Nie mógł stwierdzić, jaki miały kolor. Złapał się ich kurczowo jak własnego życia i wspinał dalej. Wspinał się na górę usypianą z ludzi, ułożonych jeden na drugim. Wspinał się wyżej i wyżej, wbijając stopy i stając na cudzych głowach, plecach, ramionach i nogach, by poruszać się naprzód.
Ktoś jęknął przez moment, gdy nacisnęła na niego stopa Shiona. Ten niemal krzyknął. Jednak wrzask utkwił w jego gardle i tam pozostał. Część głowy bolała głucho, a mięśnie pleców były napięte i sztywne jak drut. Pot spływał po jego plecach i piersi, pokrywając jego całe ciało.

Był na to przygotowany.

Od momentu, w którym zdecydował się zinfiltrować Zakład Karny, był przygotowany. Tak właśnie myślał. Ale całe jego postanowienie rozpadło się na kawałeczki. Zniknęło, nie zostawiając za sobą śladu. Czy po doświadczeniu tego piekła, mógł nadal powtórzyć z całą pewnością, że chce iść do Zakładu Karnego? Pytał się o to bezustannie, co powodowało jedynie tępy ból głowy.

„To co zrobisz, Shion?”

„To, co powinienem, oczywiście”.

Ale nie mógł powiedzieć tego pewnie. Nie potrafił się nawet uspokoić.

Cóż to była za delikatna decyzja. Cóż za lekkomyślną decyzję podjął.

Uniósł twarz, by spojrzeć na sylwetkę Nezumiego. Przerwa pomiędzy nimi zdawała się być równie duża, co przepaść między niebem a ziemią – Nezumi, który znał to piekło, a mimo to do niego wrócił i on, który chciał zaczerpnąć powietrza wolnego od trudności i skutków jego lekkomyślnej, ignoranckiej decyzji. Byli zbyt różni.

Nie trzeba było się nawet zastanawiać, dlaczego nazywano go naiwnym chłopcem i karcono za to. Taka była prawda.

Jego stopa ześlizgnęła się. Gdy pochylił się i wyciągnął rękę naprzód, dotknął coś delikatnego i ciągliwego. Złapał czyjąś twarz, odwróconą akurat w jego kierunku. Jego środkowy palec wbił się w czyjeś nozdrza. Ból w głowie Shiona wzmocnił się. Miał mdłości. Siła opuszczała jego ręce i nogi.

„Ach, nie mogę...”

 – Shion! – Złapano go za nadgarstek i podciągnięto. – Jesteśmy.

 – Gdzie?

 – Na szczycie. Cóż, to dopiero jakaś połowa drogi za nami. Ale jak na razie – gratulacje, dobra robota.

„Szczyt usypany z ludzkich żyć, co?".

 – Szkoda, że nie wzięliśmy ze sobą drugiego śniadania. Potrzebujesz chwili przerwy?

 – Przerwę... tutaj?

 – Jeśli znasz jakieś inne miejsce, to tam.

Wrzawa jęków wzrosła spod nich. Całkiem dosłownie wznosiły się spod ich stóp.

 – Tam ciągle... są żywi ludzie... – powiedział drżącym głosem Shion.

 – Pewnie paru tak. Tym, którzy spadli pierwsi, raczej się nie udało. Ci, którzy spadli drudzy, trzeci, może i mają tylko połamane kości. Jeśli mieli szczęście. Widzisz, Shion, mieliśmy szczęście być w drugiej grupie. Gdybyśmy byli w pierwszej, impakt uderzenia by nas zabił.

Shion pamiętał, co czuł w chwili upadku. Uczucie spadania z góry ludzi. Użył tych z pierwszej grupy jako poduszki, tych nieszczęśliwców, którzy mieli pecha umrzeć zgnieceni siłą własnego impaktu.

„Mogę to w ogóle nazywać szczęściem?”

 – Nic ci nie jest? – zapytał Nezumi. – Jeśli masz mdłości, lepiej żebyś się wszystkiego pozbył.

 – Nezumi...

 – Hm?

 – Przepraszam.

 – Eh? Za co przepraszasz?

Shion zakrył twarz dłońmi. Zapach potu i krwi, jęki umierających ludzi całkowicie go pochłonęły. Wbiły się w jego mięśnie i zatruły kości.

„To mój limit. Już więcej nie zniosę”.

 – Ja... nie mogę tego zrobić – Mógł dojść tylko tak daleko. Postarał się najbardziej jak potrafił. Nie mógł postawić już ani jednego kroku więcej. Gdyby Nezumi nie złapał go wtedy za nadgarstek, spadłby w dół zbocza. Nie mógł zrobić nic sam.

 – Ja... będę dla ciebie tylko zawadą.

 – Co za stare rewelacje mi tu wyciągasz? Zawsze byłeś zawadą. Nigdy nie byłeś niczym ponad to.

 – Nezumi... zostaw mnie tu.

 – Zostajesz sam?

Kiwnął głową.

 – Zginiesz, Shion.

 – Wiem – wyszeptał.

– Nie umrzesz bezboleśnie – powiedział Nezumi. – Nie wiem, ile dni tu będziesz. Może zabije cię zima, ale jeśli zostawiają tu tak te zwłoki, to zaczną gnić. Oszalejesz w smrodzie rozkładu, albo zaczniesz mdleć bez przerwy z braku tlenu i osłabniesz, albo...

 – Albo... sam się zabiję.

 – Shion, nie mów o śmierci tak lekko. Jeśli jej nie docenisz, wróci i pogryzie cię w tyłek. Masz ze sobą jakąś szybko działającą truciznę? Jak niby masz zamiar się tu zabić bez noża, żeby rozpłatać gardło, czy liny, żeby się powiesić? Możesz spróbować odgryźć sobie język albo stąd zeskoczyć, ale nie umrzesz łatwo.

 – Ty... masz nóż – powiedział zachrypłym głosem Shion.

Ramię Nezumiego przekręciło się.

 – Więc o to ci chodziło.

Mocno złapał Shiona za włosy. Jego głowę odciągnął do tyłu i przyłożył nóż do nagiego gardła. Shionowi zdawało się, że ostrze rozetnie je choćby przy głębszym wdechu.

 – Czy ty mnie prosisz, żebym cię zabił? – syknął Nezumi.

Shion cicho nabrał powietrza. Co by się stało, gdyby zginął właśnie tam z ręki Nezumiego? Jego krew trysnęłaby na zewnątrz, barwiąc Nezumiego karmazynem?

 – Shion. – Głos Nezumiego drżał. – Czy ty próbujesz mnie zmusić, żebym cię zabił?

 – Eh?

 – Nie „ehuj” mi tu. Pytam, czy próbujesz mnie zmusić, żebym zabił więcej ludzi, niż już to zrobiłem.

 – Nigdy... – Shion pokręcił głową. Palce Nezumiego odsunęły się. – Nigdy bym tego nie chciał. Znienawidziłbym cię za to.

Długie westchnięcie. Stara suka Inukashi wzdychała w bardzo podobny sposób.

„Drogi Boże. Co my mamy w ogóle z tobą zrobić, dziecko?”

 – Nie no, zastanów się nad tym – odezwał się treściwie Nezumi. – Jeśli poderżnę ci gardło, to morderstwo. Jeśli dam ci nóż, pomagam ci w samobójstwie. I tak, i tak musiałbym wziąć odpowiedzialność za twoją śmierć. Rozkazujesz mi teraz to na siebie wziąć? A poza tym...

Shion znowu został złapany za włosy, tym razem mocniej.

 – Po co niby miałbyś zapamiętywać plan Zakładu Karnego? Twój mózg dopiero zaczyna być najbardziej potrzebny. Nie dam ci teraz wycofać się z meczu. Nie pozwolę na to.

Jego włosy szarpnięto bezlitośnie. Ból przepłynął wprost do jego bredzącej świadomości.

 – Bez ciebie ucieczka stąd będzie prawie niemożliwa. Jeśli chcesz umrzeć, nie będę cię zatrzymywał. Ale po tym, jak się stąd wydostaniemy. Rozumiesz co mówię, prawda?

 – Całkiem nieźle.

 – To słuchaj. Dopiero się zaczyna. Łapiesz, Shion? Potrzebuję cię.

 – Tak.

Shion zmusił własne nogi do utrzymania jego ciężaru. Ledwie, ale wciąż mógł to zrobić.

 – Dobry chłopiec.

 – Taa.

 – Więc się zbierajmy.

 – Okej – Shion nie miał pojęcia dokąd teraz zmierzali, ani czy będą się wspinać czy schodzić w dół. Nie myślał o pytaniu o cokolwiek. Nie miał siły. Mógł jedynie skumulować całą pozostałą energię i iść za Nezumim. Jeśli jego egzystencja miała mu być potrzebna, było to znacznie bardziej atrakcyjne niż śmierć od jednego pociągnięcia nożem. Czuł, że to znaczyło, że wciąż ma wolę życia. Wciąż miał... wolę. A więc jego dusza całkiem jeszcze nie zniknęła.

Nezumi gwizdnął krótko. Czysta, wysoka nuta odbiła się w ciemnościach. Gdy dźwięk zniknął, zapadła cisza. Nawet ludzkie jęki ustały.

Pii.

 – Eh?

Pisk. Pisk.

Para małych, świecących kropek pojawiła się w ciemnościach. Miały kolor, który Shion tak dobrze pamiętał.

 – Hamlet? – był to kolor mysich oczu. Te czerwone gwiazdki świeciły na poduszce Shiona, gdy kładł się spać; były na szczycie wysokiego stosu książek; zawsze błyszczały pod łóżkiem.

 – To nie Cravat ani Tsukiyo, prawda...?

 – Mówiłem, żebyś nie nadawał moim myszom śmiesznych imion – powiedział wkurzony Nezumi. – A poza tym co by tu miały robić?

 – Racja.

 – Ale co do części z myszą, to masz rację. Ta nie ma imienia – Nezumi ponownie zagwizdał. Tym razem dźwięki ułożyły się w melodię. Czerwone światełka zniknęły na moment, a gdy Shion mrugnął, były tuż przy nim. Nezumi odwinął cienką linę z nadgarstka. Rzucił ją lekko w stronę światełek.

 – Jest cała twoja.

Pisk. Pisk. Pisk. Światło zniknęło – mysz odbiegła, trzymając linkę w pyszczku.

 – Och... jest młoda.

 – Co powiedziałeś?

 – Ta bezimienna mysz. Jest młodsza niż Hamlet i reszta, prawda?

 – Skąd wiesz? Nawet jej nie widzisz.

 – Och... cóż, miałem przeczucie.

Po kilku sekundach ciszy, usłyszał cmoknięcie językiem Nezumi.

 – Rany, twoje instynkty wyostrzają się w najdziwniejszych momentach. Nie wiem, czy to pomaga, czy przeszkadza.

 – Po prostu powiedziałem co czułem.

 – Phi – Nezumi prychnął szyderczo. – Gadatliwy się zrobiłeś jak na kogoś, kto minutę temu chciał się poddać. Czyli nadal masz jeszcze siły.

 – Powiedziałeś, że mnie potrzebujesz. Więc dam z siebie wszystko.

 – Rany, brzmisz jak dzieciak. Potrzebny mi tylko twój mózg. Niedługo będziesz go musiał przełączyć na pełne obroty. Ciesz się spokojem póki możesz. Masz, bierz to.

Shion dostał linę. Widział, że powlekana była superfibrą. Czuł w dłoniach jej giętkość i ciągliwość. W zależności od użycia, superfibra mogła służyć do przenoszenia niesamowicie ciężkich przedmiotów czy przecięcia pojedynczego włosa. Napięta lina była do czegoś przywiązana.

 – Owiąż się w pasie. Tylko ciasno, to polecisz.

 – Polecę?

 – Tak, polecisz przez mrok jak nocny ptak. Już zawiązałeś?

 – Tak.

 – Dobra, zaraz skoczymy. Złap oddech – przyciągnął Shiona bliżej i poleciał, niemal niosąc go w powietrzu. Ciemności przepływały wokół Shiona. Czuł się jakby stał się wahadłem. Jednak jego ciało szybko uderzyło o ścianę. Poczuł zapach brudu.

 – Trzymaj się liny obiema rękami. Nie bujaj się i oprzyj się o ścianę. Użyj umiejętności wspinaczki, Shion.

 – Wybacz, ale nigdy wcześniej się nie wspinałem – Powtarzał sobie bez przerwy, że musi się uspokoić. Zapach brudu, łaskoczący jego nozdrza, dodawał mu odwagi. Nie było w nim śladu krwi, wymiocin, czy smrodu umierających ludzi. Shion nabrał powietrza. Nezumi wspinał się ponad nim, jakby dając mu przykład.

 – To nieduży dystans. Nie musisz się spieszyć. To znacznie łatwiejsze niż wspinanie się po górze ludzi.

 – Możesz to powtórzyć – odpowiedział Shion. Jednak trudnym zadaniem było wspięcie się po ścianie, wznoszącej się niemal prostopadle do ziemi. Shionowi zdawało się, że tylko miota się bezowocnie.

 – Mysz tędy weszła na górę? – zapytał.

 – Mają własne ścieżki. Naprawdę kochasz myszy, co nie? O, spójrz, połóż tu dłoń, na tym kamieniu co wystaje – właśnie. A teraz tu: tam jest żłobienie, prawda? Zostań tak i podnieś się.

Prowadzony przez precyzyjne instrukcje Nezumiego, Shion chwycił ścianę z całą swoją koncentracją. Wyglądało na to, że Nezumi trzymał się liny tylko jedną ręką. Chwilami bujał się niestabilnie. Lina pewnie nie była dość długa, by obaj owiązali ją sobie wokół talii.

„Jestem znacznie gorszy niż przeszkoda – mogę być zagrożeniem dla życia Nezumiego.  Taki jestem bezsilny”.

Shion zderzył się z inną rzeczywistością.

„Jestem bezsilny. Ale...”

„Potrzebuję cię”.

Dokładnie smakował te słowa w ustach. Były jak afrodyzjak. Czuł, jak studzą jego ciało. Shion wbił paznokcie w ścianę brudu i kontynuował wspinaczkę, centymetr po centymetrze.

Jego palce dotknęły coś twardego. W chwili w której to zauważył, został pociągnięty w górę. Gdy padł na twarz pozbawiony oddechu, czuł ten sam twardy dotyk na policzku. Był zimny.

„Czy to... kamień?”

Pisk. Pisk. Pisk.

Beztroskie piszczenie myszy. Czuł małe zwierzątka, biegające po jego plecach. Cravat i reszta często przemykali po nim w ten sposób w poszukiwaniu jedzenia czy zabawy.

Shion wstał ostrożnie. Uważnie szarpnął linę zawiązaną wokół swojej talii. Drugi koniec był dobrze zabezpieczony o wystający kamień. Ten był dziwny; miał okrągłą dziurę w końcówce. Mysz przebiegła przez nią kilka razy, by lina dobrze się trzymała. Może była do tego wytrenowana? Jeśli tak, to i ten kamień był produktem ludzkich rąk, ustawiony jak cuma dla statku? Odwiązał linę i owinął ją wokół ramienia.

Próbował podać ją Nezumiemu, jednak ten nie miał zamiaru podnosić się z miejsca, w którym leżał na podłodze. Jego oddech był nierówny pomimo jego atletycznej kondycji. Nic dziwnego. W końcu opiekował się Shionem, dawał mu instrukcje i pomagał mu się wspiąć przez ten cały czas. Pewnie zmarnował kilkakrotnie więcej energii niż byłoby potrzeba dla niego samego. Serce Shiona bolało.

 – Nezumi... Przepraszam. Ja...

 – Nie przepraszaj – jego głos, trochę bardziej zachrypnięty niż zwykle, uciął wywód Shiona. – Za wszystko przepraszasz. Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Co przeprosiny zrobią, żeby rozwiązać problem? Jedynie łagodzą twoje delikatne i zranione sumienie, żeby mogło sobie odpocząć.

 – Tak.

 – Nie używaj słów, jako wymówki dla poczucia winy. Szanuj je bardziej.

 – Dobrze – miał rację. Nieważne, ile dziesiątek tysięcy przeprosin by wyrecytował, zupełnie nic by to nie zmieniło. Od teraz miał zamiar połykać słowa, które chciały uciec z jego ust zbyt łatwo. Zamiast przepraszać, nosiłby ciężar własnego poczucia winy.

Przyglądał się profilowi Nezumiego, którego usta rozwarte były w wycieńczonym oddechu, sprawiając, że jego ramiona unosiły się i opadały.

„Któregoś dnia zwrócę dług. Powiedziałeś, że mnie potrzebujesz. Dożyję tego. Położę moje życie na szali, żeby cię ochronić”. 

 – O... Nezumi.

 – Zamknij się. Mówiłem, że masz przestać przepraszać.

 – Nie, chciałem powiedzieć... Widzę twoją twarz.

 – Idiota. Sporo ci to zajęło, nie? Od teraz będziemy mieć światło. Małe bo małe, ale nadal światło. Hojny prezent, nie sądzisz?

Shion rozejrzał się wokoło. Miejsce, w którym się znajdowali, było odrobinę większe od powierzchni łóżka. Ziemia i ściany pokryte były niezliczonymi kamieniami wszelkich rozmiarów, a kilkanaście świeciło białym światłem.

 – To są... LEDy...

– Taa. Diody emitujące światło. Pewnie znajome światło dla mieszkańca No.6, nie? Chociaż w No.6 raczej świecą trochę mocniej.

 – Ale co tu robią LEDy...? – zapytał Shion ze zdumieniem. – Przejście tam na dole miało jedynie świecące kule. Nezumi, jesteśmy w środku Zakładu Karnego, prawda?

 – Niestety, jeszcze tam nie dotarliśmy.

 – Ale... Ściana, po której się wspinaliśmy, była naturalna. Nie była dziełem człowieka.

 – Och, zauważyłeś? – powiedział Nezumi z podziwem.

 – Nawet ja mogłem do tego dojść –odpowiedział z oburzeniem Shion. – Gdyby była sztuczna, nie mógłbym się po niej wspiąć nawet z twoją pomocą. Albo to, albo byłoby znacznie łatwiej. Ale nic z tych rzeczy. Były miejsca, w których dało się oprzeć ręce i nogi, ale tylko na tyle, żebym dał radę się wdrapać, i to nie sam.

 – Ciągle jesteś obrażony, że sam nie umiałeś się wspiąć? Całkiem wrażliwy jesteś. Tak łatwo zranić twoją dumę?

 – Moja duma w praktyce boli właśnie teraz – stwierdził. – Nezumi, o co tu chodzi? Co to za naturalna jaskinia, połączona bezpośrednio z podziemiem Zakładu Karnego, polem egzekucji?

Nezumi wstał. Mysz pojawiła się na jego ramieniu zanim zdążył to zauważyć. Była szara i mała. Miała odrobinę dłuższy ogon niż Cravat.

 – To miejsce jest naturalnie występującym, wielkim kompleksem jaskiń. No.6 postanowiło użyć części jako miejsca egzekucji. To wszystko.

 – Ale te kamienie nie są naturalne. To miejsce też stworzono ludzką ręką, prawda? Jednak jest zupełnie inne od Zakładu Karnego. Co oznacza, że musiało zostać zrobione przez kogoś innego...

Dłoń Nezumiego poszybowała w jego stronę. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, zacisnęła się na jego nosie.

 – Za dużo gadasz. Przymknij się i idź za mną.

 – Dobrze. Tuż za tobą.

 – Shion, czy twoją ciekawość tak łatwo ruszyć jak dumę? Twoje oczy wręcz promienieją.

Zdecydowanie tak było. Ciekawość biła w Shionie stabilnym rytmem serca. Co tam było? Piekło nie mogło być jedyną rzeczą, kryjącą się w tym miejscu. Było coś jeszcze, świat inny niż ohydne inferno.

„Co to?”


„Co tam czeka?”

Nezumi powoli szedł stromym spadem. Jego plecy majaczyły w ciemnościach.

Przejście wyrzeźbiono w eratyku. Sufit był niski i nie dało się przejść pod nim w wyprostowanej pozycji. Nezumi zatrzymywał się raz na jakiś czas, żeby złapać oddech, a jego ramiona opadały. Wyglądało na to, że zaczynał mieć trudności.

Gdy już Shion miał zapytać, czy nic mu nie jest, Nezumi przechylił się i oparł ciężko o ścianę.

 – Nezumi!

Zastanawiał się, czy stało się to samo, co ostatnim razem. Czy Nezumi upadłby nagle i stracił przytomność. Shion wyciągnął ręce, spodziewając się, że Nezumi nie będzie w stanie utrzymać własnego ciężaru. Ale on nie upadł. Wciąż opierając się o ścianę, mruknął jedynie:

 – To znowu przyszło.

 – Eh?

 – Nieważne...

 – Możesz iść?

 – Jasne. Mam nogi. I to o wiele lepsze niż twoje.

Odsunąwszy dłoń Shiona, Nezumi kontynuował marsz. Shion zacisnął lekko swą dłoń zwisającą samotnie, bez nikogo, kto chciałby ją złapać i także ruszył naprzód.

 – To jest...

Wytrzeszczył oczy. Bez wątpienia, byli w sercu jaskini. Chropowate eratyki leżały gdzieniegdzie, ale sama przestrzeń była całkiem spora. Było tam zbyt ciemno, by dojrzeć kąty, jednak nie panowały tam ciemności, które nie miały końca. Słabe światła nadal świeciły. Jednak nie pochodziły z diod.

 – Świeczki? – Było ich sporo, palących się na szczytach skał. Shion spotkał się z tymi światłami w Zachodnim Bloku.

 – Nezumi, gdzie...

„...jesteśmy?” – miał zamiar skończyć, jednak słowa utkwiły mu w gardle. Nezumi zesztywniał. Jego gardło poruszyło się powoli, gdy przełykał ślinę. Rzadko widziało się go w takim stanie.

 – Coś nie tak? Co jest...

 – Shion, na dół!

Gdy tylko Nezumi krzyknął, Shion poczuł szarpnięcie w dół. Upadł do tyłu na ziemię. Czarny cień przeleciał tuż przed jego nosem.

Purrriii, prriii.

Usłyszał dźwięk przypominający nakręcanie zardzewiałych trybów.

Nezumi machnął ręką. Czarny cień odbił się i upadł u stóp Shiona.

 – Łaa! – odsunął się do tyłu. Leżał przed nim szary szczur, całkiem duży. Wyglądało na to, że wyszedł ze ścieków.

Prri.

Co chwilę atakował ich kolejny ściekowy szczur. Jeden skoczył na ramię Shiona, otworzył pysk i mając zamiar zatopić kły w jego gardle. Ten go jednak złapał i zrzucił. Szczur śmierdział wilgocią. Potem jego rękę przebiegł głuchy ból. Dobrał się do niej kolejny. Ręka Shiona ruszyła się zanim zdążył poczuć strach.

 – Cholera! – uderzył całym ramieniem o ścianę.

Prri, prri.

Rozległ się rdzawy, skrzeczący dźwięk. Szczury podnosiły alarm.

Niezliczone czerwone światła patrzyły na niego. Ze szpar w skałach dookoła, czerwone oczy wpatrywały się w Shiona. Był otoczony przez kilkadziesiąt ściekowych szczurów. Ich karmazynowe spojrzenia skierowane były prosto na dwóch chłopców, jakby czekały na kolejną okazję do ataku.

 – Shion, nic ci nie jest?

 – Oczywiście, że nie.

 – Udawanie kota ich nie odstraszy, tak tylko mówię.

 – Domyśliłem się. Sam kot byłby pewnie bardziej przerażony.

 – To jakiś rodzaj powitania kogoś, kogo nie widziały dłuższy czas.

 – Eh? Dłuższy czas?

Nezumi włożył dwa palce do ust i zagwizdał. Zmienna melodia, przeskakująca z wysokich dźwięków w niskie, popłynęła naprzód. To była długa piosenka, której Shion nigdy jeszcze nie słyszał. Przyniosła mu na myśl mgłę, dryfującą pośród drzew w ciemnościach. W jego głowie odgrywał się czarnobiały film.

Pii. Piii.

Jeden ze szczurów zaskrzeczał niedaleko nich i powoli do nich podszedł. Nezumi łagodnie wystawił dłoń przed siebie, a szczur powąchał jego palce. Te poruszyły się delikatnie, głaszcząc z miłością jego szare futro.

Prri, prri.

Jeszcze jeden, potem kolejny, schodziły ze skał. Oczy Nezumiego skierowały się na Shiona przez chwilę. Ten kiwnął głową ze zrozumieniem. Przykucnął i wyciągnął dłoń tak jak Nezumi.

Prii. Prri, prri.

Trochę mniejszy szczur otarł się o jego dłoń. Shion podrapał go między uszami.

Wytrzeszczył swoje czerwone oczy. Cieszył się.

„Hej, nie różni się tak bardzo od Cravata”.

Mała mysz również uwielbiała, gdy głaskało się ją pomiędzy uszami. Zawsze zanim Shion poszedł spać, Cravat prosił się o to. Tak samo było z psami Inukashi. Cieszyły się za każdym razem, gdy się je czesało.

 – Już, już. Proszę bardzo. Hej, czekaj. Ciebie też podrapać? – Shion spojrzał w dół, by zauważyć kilka szczurów siedzących już na jego kolanie. Oczywiście, nie były tak słodkie jak myszy. Ale nie sprawiały, że się ich bał. Nie okazywały już ani odrobiny wcześniejszej agresji. Coraz więcej i więcej szczurów wspinało się na jego kolana i zaczynały mu już ciążyć.

 – Spójrz na siebie – odezwał się Nezumi, przestając gwizdać, by pokręcić lekko głową. – Mógłbyś zostać pucybutem– Podniósł podbródek i spojrzał w przestrzeń. – Czy to koniec dzisiejszego powitania? – jego głos rozbrzmiał czysto. Piękny głos Nezumiego odbił się echem od sufitu i wibrował w powietrzu. Zupełnie jakby był na scenie o doskonałej akustyce.

 – Pokaż się. Twoje szczury już na nic się nie przydadzą.

Mały kamień potoczył się po ziemi. W ciemności pojawił się otwór. Jakby ją rozdzierając, czarna masa spadła z góry, lądując bezdźwięcznie.

Szczury zeskoczyły z kolan Shiona i w mgnieniu oka rozpłynęły się w mroku.

„Czy to człowiek...?”

Wyglądało to na ludzką sylwetkę w czarnej tkaninie. Gdy opadła, ukazując to, co się pod nią kryło, Shion wstał i wstrzymał oddech.

Stał przed nimi wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Wszystko było w nim szare. Długie włosy, docierające aż do pasa i skóra były szare. Kolorem jego wpatrujących się w nich oczu był szary. Nie lśniący ciemnoszary jak u Nezumiego. Kolor ten przypominał raczej piasek. Szary był też kolorem pustyni. Odrzucała życie i niezbyt łatwo akceptowała cudze. Niczego nie kształciła i zmieniała się z kierunkiem wiatru. Rozległa, bezowocna ziemia. Tak jak Shion mógł wyczuć od Nezumiego żywą energię, tak ten mężczyzna promieniował powietrzem pustego świata.

 – Po co wróciłeś? – przemówił, ledwie poruszając ustami. Shion poczuł dreszcz, przechodzący przez jego plecy, choć nie wiedział dlaczego. Mocno złapał własne ramię.

 – Wróciłeś. A więc musisz umrzeć.

 – Daj mi zobaczyć Rou – Nezumi posunął się naprzód o pół kroku. – Muszę z nim przedyskutować coś ważnego. Pozwól mi go zobaczyć.

Mężczyzna także posunął się o pół kroku.

 – Musisz umrzeć. Takie są zasady.

Był przecież pustynią. Nie było w nim żadnego śladu życia. Dreszcze Shiona stały się silniejsze.

– Musisz zginąć. Takie są zasady – Poczuł od niego uderzenie mroźnego wiatru. Czyżby to było złudzenie?

Nezumi powoli wypuścił powietrze. Ciemności poruszyły się nad jego głową.

Shion nie mógł wyłapać momentu, w którym mężczyzna ruszył, częściowo ze względu na mrok. Gdyby byli pogrążeni w atramentowej czerni, jego szare ciało mogłoby być chociaż odrobinkę widoczne. Jednak w tym półmroku, z jedynymi źródłami światła w świecach, człowiek ten z łatwością mógł wtopić się w tło, kryjąc się całkowicie przed wzrokiem Shiona. Jednak za jego ruchami trudno byłoby podążać nawet w świetle słońca. Był za szybki. Jego ciało sunęło i rzucało się na Nezumiego. Ten odskoczył na bok w ostatnim momencie. Mężczyzna tracił równowagę tylko na chwilę, by znów rzucić się bezdźwięcznie.

Szczur wskoczył na ramię Shiona.

Piii, piii, prriii.

Ostro wzniósł głos i skulił razem łapki. Shion nie wiedział, czy po prostu przyglądał się walce dwóch ludzi, czy też dopingował jednego z nich, jednak głos ten wydawał się być dziwnie podekscytowany.

 – Widzisz, co się dzieje?

Prrri, prri, prii.

 – Czyli widzisz. Nezumi... czy z Nezumim wszystko w porządku? – Shion desperacko zmrużył oczy w półmroku. Tylko to mógł zrobić. Mógł jedynie patrzeć.

„Zawsze tak było. Zawsze tak musiało być. Ale... ale nie mogę po prostu pozwolić się temu tak skończyć. Muszę coś zrobić... cokolwiek”.

Ten człowiek powiedział, że Nezumi musiał zginąć. I nie była to czcza groźba. Choć jego głos był wtedy wyprany z wszelkich emocji, pełno w nim było morderczej intencji. Naprawdę chciał zabić Nezumiego.

Prii!

Szczur przesunął się naprzód i zaskrzeczał jeszcze głośniej. W tym samym momencie Shion usłyszał głuchy dźwięk ciała uderzającego o ciało. Nezumi upadł u jego stóp.

 – Nezumi!

 – Idioto! Nie zbliżaj się! – Nezumi skulił się i odkaszlnął. Podniósł się niestabilnie.

 – Co jest? – zapytał mężczyzna z ciemności tym samym pustym głosem. – Naprawdę zmiękłeś podczas tego całego czasu, jaki spędziłeś nad ziemią, czyż nie?

 – Cóż, można powiedzieć, że... cieszyłem się wakacjami... trochę za bardzo – słyszał, jak Nezumi usiłuje nabrać powietrza. Shion postawił krok naprzód.

 – Głupiec. Nie ma możliwości, żebyś mógł ze mną walczyć – ledwo stoisz.

 – Oczywiście! – krzyknął Shion. Nie był nawet w stanie dobrze go zobaczyć. Ale mógł rzucać w niego słowa. – Jak myślisz, ile siły Nezumi zużył, żeby w ogóle się tu dostać? Spróbuj to powtórzyć, kimkolwiek, do cholery, jesteś, zanim zaczniesz zachowywać się jak jakiś wielki niepokonany. Spróbuj wspiąć się na tę ścianę z ciężarem takim jak ja na linie.

Spotkała go chwila ciszy. Szczur machnął leniwie ogonem na ramieniu Shiona.

 – Kto to?

 – Taka tam kula u nogi – odpowiedział Nezumi.

 – Po co go tu przyprowadziłeś?

 – Chcę go przedstawić Rou.

 – I co potem?

 – Chcę opowiedzieć Rou całą historię.

 – Jego?

 – Moją.

 – Nikt nie będzie słuchać takiego głupca jak ty, który nawet nie ma pojęcia, jak ukryć własny wstyd.

 – Nie wiesz, póki nie spróbujesz – Nezumi zbliżył się delikatnie do Shiona. Wyglądało na to, że mógł widzieć wszytko bez najmniejszego problemu. Słabe światło było dla niego wystarczające.

 – Shion, słuchaj – wyszeptał mu do ucha. – Luka między skałami jest tuż za nami. A w niej wąski korytarz. Wskocz do niego. I wiej.

 – A ty?

 – Mną się nie przejmuj. Idź! – Shion poczuł pchnięcie. Pobiegł.

 – Nie tak szybko – Chęć mordu owego mężczyzny uderzyła w niego jak fala. Nezumi wydał krótki rozkaz.

„Biegnij”... a może „uciekaj”?

Shion zatrzymał się i odwrócił. Dwa cienie napierały jeden na drugi. Widział ich zamglony obraz w ciemnościach. Zdecydowanie mógł ich dojrzeć.

 – Nezumi.

Mężczyzna ciągał Nezumiego na boki, trzymając dłonie zaciśnięte wokół jego gardła. Nezumi szarpał się, by się od niego uwolnić. Shion odetchnął szybko i przełknął ślinę.

„Nezumi przegrywa?”

Nigdy nie widział Nezumiego w takiej pułapce, szamoczącego się o życie z taką siłą.

„Musisz umrzeć”.

Tamten człowiek to powiedział. Definitywnie to powiedział.



Shion uniósł nadgarstek. Była wokół niego owinięta lina z superfibry. Nie myślał. Jego ciało odcięło się od duszy i mózgu, poruszając się samo z siebie. Nie – może to właśnie dusza mu rozkazywała.

„Zabij go”.

Szczur zeskoczył z ramienia Shiona. Wskoczył do szpary między skałami, do której kazał mu uciec Nezumi. Shion nie miał zamiaru za nim podążać. Miał zamiar odwrócić się od słów Nezumiego.

Prii.

Kilka szczurów wypełzło ze swych kryjówek pośród skał. Ich głosy rozdzierały powietrze w poruszeniu i strachu. Mężczyzna zamarł. Jego wzrok przeczesał okolicę. Podniósł lekko podbródek w doskonałej chwili.

Shion wskoczył na jego plecy. Zahaczył linę pod podbródkiem, skrzyżował ją i odciągnął do tyłu, napierając całym swoim ciężarem.

Gah!

Mężczyzna wykręcił się. Shion wbił stopę w jego ramię i zacieśnił uścisk tak mocno, jak tylko mógł. Wcześniej, gdy próbował udusić męczącego się człowieka w pokoju przyłączonym do pola egzekucji, prawie nie miał pojęcia, co robił, a jego procesy myślowe były prawie całkiem zamrożone. Jednak tym razem było inaczej. Był całkowicie świadomy. Jego umysł był świeży i czysty. Miał władzę nad własnymi zamiarami i myślami.

„Zabiję go”.

„Jeśli spróbujesz zabić Nezumiego, musisz zostać zniszczony. Twoim przeznaczeniem jest zniszczenie”.

Pociągnął mocniej.

Ciało mężczyzny wygięło się jak łuk.

 – Shion! – rozbrzmiało wycie. Krzyk. Zduszony głos wzywał jego imię.

 – Shion! Przestań... Przestań, proszę... – Nezumi rzucił się na niego od tyłu. – Przestań, błagam cię. Shion.

 – Eh...?

Para rąk objęła mocno jego policzki.

 – Słyszysz mnie?

 – A... Tak.

 – Puść. Szybko. Rozluźnij uścisk.

Zrobił co mu kazano. Mężczyzna przeturlał się i bezskutecznie spróbował wstać. Pozostał jednak na kolanach, kaszląc ciężko. Powietrze świszczało przeciskając się przez jego na wpół zapadnięte gardło niczym wiatr na pustym polu.

 – Shion... Mówiłem ci wcześniej. Nie jesteś stworzony do bycia egzekutorem – Nezumi podniósł linę i ścisnął ją w dłoni. Jego czerwone usta się poruszyły. – ...Czy może nazwiesz to rozwiązaniem?

 – Nie.

 – To jak? Jeśli próbowałeś mnie uratować, to nie była twoja sprawa. Shion, nawet nie próbuj więcej robić czegoś tak śmiesznego. To nie jest coś, co powinieneś zrobić.

 – To kara.

 – Co?

 – To kara.

 – Kara... o czym ty mówisz?

 – Ten człowiek próbował cię zabić. Więc musiał za to zapłacić.

 – Shion, ty...

 – Zrobię to jeszcze raz. Jeśli ten człowiek spróbuje cię zabić, zrobię dokładnie to samo.

Mężczyzna siedzący na ziemi, wciąż nabierając powietrza, trzymał się za gardło.

 – Kim... on jest?

Tym razem Nezumi nie odpowiedział. Spojrzał na Shiona w ciszy. Jego trzymające linę palce trzęsły się.

 – Złapał mnie – powiedział z niedowierzaniem mężczyzna. – I ja... ja, ze wszystkich ludzi... nie mogłem go zauważyć.

 – Tak... pewnie, że nie mogłeś.

 – Zaskoczył mnie od tyłu i nie mogłem uciec.

 – Tak. Rzucałeś się jak królik w pułapce.

 – Szczury się go bały.

 – Ehe.

Mężczyzna zadrżał.

 – Kim... on jest?

 – Mieszkańcem No.6.

 –  No.6? ...Co tu robi mieszkaniec miasta?

Nezumi odetchnął krótko.

 – Daj mi porozmawiać z Rou. Opowiem mu wszystko.

Shion usiadł, słuchając rozmowy tych dwóch. Jego dłonie w końcu zaczęły czuć ból z miejsc, w których wbiła się lina.

 – Posłuchajmy więc twojej historii.

Głos dobiegł z góry.

Shion uniósł twarz i rozejrzał się. Widział ciemność, której nie rozjaśniało nawet światło świec. Stamtąd dochodził głos. Tylko jedno zdanie...

„Posłuchajmy więc twojej historii”.

Wraz z tymi słowami, zniknął. Nie było tam już ludzkiej prezencji.

 – Jestem zobowiązany – westchnął Nezumi. Mężczyzna wstał. Przekuśtykał i zniknął pomiędzy skałami.

 – No to chodźmy, Shion.

 – Ach... racja – ruszył w stronę mroku.

 – Shion.

 – Hm?

 – Pewnie nie ma sensu tego mówić, ale...

 – Mhm?

 – Shion, nie chcę, żebyś się zmieniał.

 – Eh? Co masz na myśli?

 – Shion, którego znam, nigdy nie popełniłby grzechu. Nigdy. Walcz z tym – mruknął Nezumi. – Chcę żebyś walczył ze sobą.

To było błaganie. Jego ton bez wątpienia był nienaturalny i błagalny. Czy to nie ton głosu, którego sam Nezumi najbardziej nienawidził?

Shion zamknął oczy.

Pod powiekami widział ciemność jeszcze większą niż ta, którą miał przed oczami.


==Koniec rozdziału 4==
((Drzwi radziłam zamknąć, bo domowników i sąsiadów zdecydowanie rozwścieczają piski. Just saying. Dżun przeprasza za wprowadzanie w błąd w komentarzach z poprzedniego (poprzedniego?) rozdziału, nikt się nie spodziewał, że to się stanie tak szybko. Serio. Ale Nezumi nie płakał, więc nie szkodzi .w. a przynajmniej jeszcze nie płakał .w. nadal obstawiam, że łzy szczurowe zobaczymy za dwa-trzy tygodnie .w. co najmniej .w.))