((Gram w Ib, mój mózg nie istnieje, po prostu nic nie napiszę i życzę miłego wieczoru.))
Rozdział 3
Ci, których pąki rozkwitają
Powinienem więc zapytać o to dwóch pierwotnych Duchów Egzystencji, najpierw Najświętszego z najświętrzych, by przejść do Najgorszego ze złych – ani nasze decyzje, ani słowa, ani czyny; prawdziwe myśli ani dusze, nie będą się zgadzały.
Dziecko zaczęło płakać. Leżąc na kłującym kocyku, energiczne sie wiercąc i wznosząc głos tak mocno, by odbił się echem od sufitu.
„Jezu, jeszcze ci nie dość”.
Inukashi cmoknął językiem i włożył monety z powrotem do sakiewki, które liczył przed chwilą. Jego dzisiejszy zysk był całkiem niezłą sumką.
Od Polowania minęła już cała noc, a Zachodni Blok nadal pogrążony był w zdezorientowanej boleści i udręce. Nie wiadomo było, ilu zostało zabitych, a ilu udało się uciec. Jednak nikt nie miał siły ani powodu się tego dowiadywać.
Wcześniej tego ranka Inukashi zabrał psa na spacer po bazarze. A właściwie po tym, co niegdyś za niego służyło – połaci ziemi, na których stał do wczoraj.
Większość budynków, chociaż wątpliwym było, żeby którykolwiek z tych baraków zasługiwał na to miano, została zniszczona i zamieniona w gruz. Polowanie było raczej spore, o większym zasięgu w porównaniu do poprzednich. Nie, to niedomówienie. Mimo że niszczyli domy już wcześniej, a nawet kompletnie je burzyli, by zgromadzić razem ludzi, nigdy nie mieli nawyku skłaniania się do siania takiego zniszczenia. Gdyby Inukashi mógł to obejrzeć z lotu ptaka, prawdopodobnie ujrzałby dziwny obraz – krater po środku targowiska, z gruzami uformowanymi w pierścienie wokół jego skrajów.
Bazar, wypełniony był przecież sypiącymi się, a jednak tak bardzo zaludnionymi barakami, stojącymi tuż obok sklepów o wątpliwym zaufaniu, pełnych prostytutek, złodziejaszków, starych żebraków, karaluchów i wyłażących zewsząd szczurów. Mimo to zniknął z tego miejsca w kilka minut.
„To rozsadza czaszkę” .
Inukashi stanął w najwyższym punkcie ruin i westchnął. Nie było to westchnięcie rozpaczy. Nie był tak niewinny, by zadręczać się tą katastrofą. Dziwiło go to raczej.
„A więc są zdolni nawet do tego się posunąć”.
Ludzie z Zachodniego Bloku nie byli wrogami. To nie była forma zemsty. Ledwo zebrali się w tym miejscu, bez sił czy broni. Z jakiego powodu mieli zostać zmiażdżeni w taki sposób?
Zamiast bólu czy gniewu, zastanawiało go to.
Ta destruktywna siła bez jakiejkolwiek litosność. Zdumiewało go to.
Schylił się, by podnieść odłamek gruzu leżący u jego stóp. Mimo że był mocno pokruszony, nie nosił śladów ognia. A więc przy tym Polowaniu, No.6 nie użyło broni palnej. Zazwyczaj wyciągali przestarzałe bronie wysokiego kalibru jak armaty czy granatniki; czasami po prostu spalali wszystko do gołej ziemi miotaczami ognia.
Inukashi pociągnął nosem. Nawet ze swoim węchem nie mógł wyczuć wyrazistego zapachu broni palnej. Uderzał go jedynie przytłaczający smród zwłok. Broń pozbawiona zapachu. Nie pozostawiałaby po sobie żadnego śladu.
„Dźwiękowe fale uderzeniowe?”
Próbował powiedzieć to na głos. Pamiętał o nich trochę z tego, co mówił Nezumi. Zaczęli od rozmowy o wielorybach, jednak nie miał pojęcia, jakim cudem doszli do tego tematu. Inukashi nigdy się nie spotkał, ani nie widział wcześniej, żadnego wieloryba. Nie wiedział nawet oceanu. Świat, jaki znał Inukashi, ograniczał się do hotelu i jego otoczenia. Odkąd pamiętał, żył w jego granicach. Nigdy nie myślał o podróży poza Zachodni Blok. Był usatysfakcjonowany swoim kawałkiem świata, ze wszystkimi ruinami, jego psami i bazarze w centrum. Nie miał zamiaru nigdzie się ruszać. Ale Nezumi był włóczęgą. W jednej chwili się pojawiał, by zniknąć w innej. Nie osiadał w jednym miejscu zbyt długo. Inukashi nie ufał włóczęgom i dopóki miał na to wpływ, nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. Jednak spodobały mu się historie o innym świecie, które wylewały się z ust Nezumiego. Opowiadały o rzeczach, których nigdy nie widział i prawdopodobnie nigdy by nie zobaczył. Ocean był jedną z nich. Wielka, błękitna przestrzeń błyszczącej, słonej wody i ogromne, żyjące w niej stworzenia – serce Inukashi przyspieszało z podekscytowania, gdy tylko o nich słyszał. Mimo że planował pozostać tam gdzie był, to jego serce przyciągał ten nieznany świat z opowiadań Nezumiego. Prawdopodobnie miało to związek z jego umiejętnym formowaniem opowieści i pięknym głosem – może i słowo „piękny” było adekwatne, ale często okazywało się po prostu jedynym określeniem, jakie przychodziło na myśl. A z potrzeby posłuchania tego głosu i śpiewu, mieszkańcy Zachodniego Bloku zbierali swoje zarobki i przepuszczali je na zapuszczony teatr.
„Każdy tak łatwo wpada w jego pułapkę. Ale nie ja. Jasne, słucham jego historii jak w transie, ale mnie nie nabrał. Wiem o tym. Ciągle mam dość rozumu”.
Inukashi wypchnął z dumą pierś, chociaż wokół nie było nikogo, komu mógłby się pochwalić.
Jednak nie przegapił jednej ważnego faktu.
Inukashi zauważył, że ton Nezumiego zmieniał się nieznacznie podczas opowieści o wielorybach. Stawał się płaski, tracąc całą swą delikatność, z którą zwykle muskał lekko słuchaczy niczym piórko. Stało się to, gdy właśnie Inukashi wyciągnął pchłę z futrzastego karku jednego ze swoich psów i wrzucił ją do ust.
– Dźwiękowe fale uderzeniowe? – Inukashi oblizał palce i powtórzył po Nezumim. – Co to?
– Porażenie dźwiękiem. Zmieniają fale dźwiękowe w fale uderzeniowe, żeby ogłuszyć ofiarę i ją schwytać.
– Te... kaszamłoty, czy co to tam?
– Kaszaloty.
– Hah– wybuchł Inukashi. – Łapać jedzenie falami dźwiękowymi, co?. To całkiem imponujące. Postaw teraz przede mną jakiegoś kaszalota, a poproszę go o autograf!
– Ludzie też mogą to robić.
– Eh?
– Mówię, że ludzie też mogą zacząć tego używać.
– Tych dźwiękowych fal jak–im–tam–było?
– Tak.
– Żeby łapać jedzenie?
– Żeby niszczyć.
„Niszczyć falami dźwiękowymi?” – Inukashi nie rozumiał. Chociaż oczywiście połowa tego, co mówił Nezumi, była dla niego nie do ogarnięcia. Nie żeby w ogóle chciał rozumieć. Jednak prawdą było, że wiele jego słów, których nie zrozumiał, zostawiło ślady w jego głowie.
„Żeby niszczyć”.
– Czy on...
Inukashi ścisnął w dłoni kawałek gruzu.
„Czy on przewidział, że to się stanie? Czy wiedział o nadejściu tej destrukcji, tej katastrofy?”
Wiał wiatr. Jakby kpiąc z wcześniejszych zdarzeń. Dzień był jasny i słoneczny, a błękitne niebo wisiało nad jego głową. Jakże urzekający był to kolor, wbijający się w jego oczy.
Inukashi wziął głęboki oddech. Jego ciało trzęsło się ze szczęścia, że żyje, że właśnie w tym momencie może oddychać. Wielu zginęło. Nezumi i Shion zniknęli. Choć mogli również być pochowani pod tymi gruzami, albo udało im się wślizgnąć do Zakładu Karnego – w każdym razie, już nigdy ich nie spotka. Był tego pewien.
„Wszyscy zginęli. Wszyscy zniknęli. Ale ja nadal tu jestem, udało mi się przetrwać” – polizał dolną wargę. Uśmiechał się właściwie do nikogo.
„Żyję”.
Triumfalna chwała przepływała przez jego ciało, sprawiając, że chciał krzyczeć; wstrząsała jego ciałem i duszą z ogromną siłą. Strata? Apatia? Nie miał czasu na takie uczucia. Ci, którzy żyją, są zwycięzcami.
„Żyję. Jestem zwycięzcą. Prawda, Nezumi?”
W tym momencie doszło go szczekanie psa. Kopał w gruzie przednimi łapami, zanurzając w nim nos i drapiąc w większe odłamki.
– Znalazłeś coś?
Pies o szarym futrze i opadających uszach wydał dumne szczeknięcie i podbiegł do Inukashi, by rzucić zawartość swojego pyska na jego dłoń. Była to srebrna moneta.
– Dobry piesek – Pogłaskał go. – Poszukaj jeszcze trochę. Musimy znaleźć więcej gotówki.
Pies machnął dziko ogonem na komplement pana.
– Słuchaj. Tam stał kiedyś mięsny. Kop, a znajdziesz mięso. To będzie twoja dzisiejsza kolacja. Mięso i pieniądze. Upewnij się, że znajdziesz jedno i drugie.
Tym razem zaszczekał mały, biały pies. Miał w pysku sakiewkę.
– No, nieźle!
Nie było w niej złotych monet, ale znalazł kilka srebrnych i pełno drobniaków. Inukashi czuł się, jakby miał za chwilę zacząć skakać z radości. Naprawdę nie spodziewał się znaleźć tyle w tak krótkim czasie.
„Mam dzisiaj szczęście. To chyba będzie najszczęśliwszy dzień w moim życiu”.
Zachęcił psy do kopania i dalszego szukania.
Słyszał kiedyś, że właściciel sklepu mięsnego chował sporą sumkę. Przed chwilą potwierdził, że ten sam właściciel leży martwy pod gruzem. Znajoma, owłosiona ręka wystawała bez życia z dziury w zawalonym murze. Ta sama ręka, która rzucała niegdyś gałęzie i kamienie w dzieciaki, wałęsające się przed sklepem, czy żebraków. Sam Inukashi kiedyś niemal w ten sposób oberwał. Mężczyzna nosił wielkie, złote pierścienie na kciuku i palcu wskazującym, które błyszczały za każdym razem, gdy podnosił na kogoś rękę. Inukashi zwinął pierścień z palca wskazującego. Z kciukiem nie mogło być tak łatwo, zwłaszcza, że został całkowicie oderwany.
„Był ostrym, chciwym draniem. Szkoda. Jako martwy nie możesz już wydawać, ani oszczędzać pieniędzy”.
Po mięsnym, Inukashi planował kopać przy stoisku z używanymi ubraniami. Gdyby poszło dobrze, może znalazłby dwa, trzy zdatne do czegoś ubrania. Wolałby grubą kurtkę, ale nawet pojedyncza koszulka czy czapka byłaby przydatna. Potem było stoisko z jedzeniem. Miło byłoby znaleźć ten wielki gar, w którym mieszali nad ogniem resztki zupy.
Inukashi poczuł czyjąś obecność. Jego oczy błądziły wokoło, cmoknął cicho językiem. Spore zbiorowisko ludzi pojawiło się znikąd i także zaczęło grzebać w gruzie. Niektórzy wykopali coś i cieszyli się jak Inukashi przed chwilą. Grupka brudnych dzieci walczyła o kawałek tkaniny, chyba koca. W takim momencie w Zachodnim Bloku przedmioty miały większą wartość niż pieniądze, które były bezużyteczne w tak zniszczonym miejscu. Ale nie minąłby miesiąc, a bazar już powróciłby do dawnej formy. Znowu zapełniłby się chaotycznie pomieszanymi sklepami, ludzie zaczęliby przychodzić i odchodzić, a całość wypełniłaby się wrzaskami, pozdrowieniami, śmiechami i różnymi zapachami. Prostytutki stałyby w ciemnych alejkach, a żebracy wałęsaliby się wokół. Złoto i srebro w końcu wróciłoby do łask.
Coraz więcej ludzi gromadziło się wśród gruzów. Wydawali się wychodzić z samych zniszczonych budynków. Gdyby Inukashi guzdrał się jeszcze trochę, pewnie wszystkie cenne przedmioty zostałyby już wyniesione. Miał niezliczonych rywali.
„Co za wrzody na tyłku”.
Inukashi jeszcze raz cmoknął językiem zanim zaśmiał się bezgłośnie. Uniósł głowę i spojrzał na majaczącą w oddali linię No.6, oddzielające je od świata mury.
„No.6, oto kim jesteśmy. Nieważne ile razy na nas nadepniecie, i tak znowu podniesiemy głowy. Nigdy nie zostaniemy zniszczeni. Przeczołgamy się po ziemi, zapuścimy korzenie i będziemy żyć. Jesteśmy znacznie twardsi, niż wam się wydaje”.
Wytężył wzrok. Specjalny mur błyszczał, zbierając promienie światła z nieba. Inukashi zawsze odwracał wzrok od tego światła. Było zbyt oślepiające dla jego oczu. Ale nie dzisiaj. Błyszcząca ściana wyglądała tak samo tanio i słabo jak pierścienie na dłoni właściciela sklepu mięsnego.
– Może to ty jesteś tym słabszym. – Przestraszył się. Rozejrzał się wokoło, zastanawiając się czy ktoś inny to powiedział, jednak poza jego psami nikogo nie było w zasięgu słuchu. Inukashi był jedynym, posługującym się ludzką mową.
Przyłożył dłoń do ust i spochmurniał.
Nie powinien był myśleć o No.6. Nie powinien mieć z nim nic wspólnego. Święte Miasto zawsze rządziło nad ich głowami. Było tyranem. Miało absolutną siłę i miażdżyło Zachodni Blok pod swoimi stopami. Ale z drugiej strony prawdą było, że ludzie i handlarze wynosili z miasta do Zachodniego Bloku różne rzeczy przez ścieżki szmuglerskie. Prawdą było również, że sam Inukashi bogacił się na tych transakcjach.
Przyczepiłby się do No.6 jak pchła czy kleszcz i żył spokojnie. Mimo wszystko ich egzystencja nie była dla No.6 warta więcej niż życie pcheł czy kleszczy – chociaż mieszkańcy miasta pewnie nigdy żadnych nie widzieli.
Tak myślał przez cały czas.
„Święte Miasto rządzi; co do nas, jesteśmy jak insekty”.
Myślenie w ten sposób nie sprawiało mu problemu. Dawno zapomniał o czymś takim jak duma czy wstyd. Odkąd pozbył się bezużytecznych uczuć i powiedział sobie, że rzeczy mają się właśnie w taki sposób, mógł żyć gdziekolwiek.
To była filozofia Inukashi, którą budował całe życie. Żył zgodnie z nią wraz ze swoimi psami, mniej lub bardziej przyzwoicie.
Jednak ostatnio czuł się trochę dziwnie. Oś jego filozofii zaczęła się chwiać. Niesforsowane mury Świętego Miasta, które powinny być absolutne, wyglądały dla niego czasem jak tania zabawka. A teraz był tutaj, mrucząc rzeczy takie jak: „Może to ty jesteś tym słabszym”. Coś musiało być nie tak. To było naprawdę dziwne.
„Może...” – pomyślał. – „A co jeśli...” – pokręcił głową.
Absurdalna historia. Absurd, bez wątpienia. Kleszcz to kleszcz. Dopóki uda mu się nie zostać zmiażdżonym, może wysysać po trochu krwi i to jest dobre. Mądrze było nawet nie myśleć, co by się stało, gdyby przebić się przez wrażliwsze miejsce żywiciela.
Inukashi znowu powtórzył to sobie i skrzywił się. Jego oszalały umysł zmuszał go do wykopywania wartościowych rzeczy, zamiast zostawiać wszystko psom. Jednak jego ręce nie chciały się ruszyć.
Z opuszczonymi rękami, Inukashi uniósł brew i odwrócił spochmurniałą twarz ku murom miasta.
„Święte Miasto rządzi”.
„Co do nas, jesteśmy tylko insektami”.
Za późno, dotarła do niego ta myśl – mógł wstrząsnąć fundamentami tego skojarzenia. Mógł przedrzeć się przez sztuczny mur i obnażyć nagie No.6. To była ich wina.
„Ci dwaj, Shion i Nezumi, zatruli mój umysł”.
Nagle w jego głowie pojawiła się twarz Shiona. Zaskoczony gwałtownie się cofnął, odginając tak mocno do tyłu, że prawie dotknął rękami ziemi.
Shion. Chłopak, którego przyprowadził ze sobą Nezumi. Były mieszkaniec No.6, beznadziejnie tępy i, w co trudno uwierzyć, przestępca pierwszej kategorii.
Rzeczywiście, nie do wiary. I te włosy. Pomimo młodego wieku, jego włosy były całkiem białe. To zbyt dziwne. Cóż, może same włosy nie były takie złe. Błyszczały i nie były typem włosów, które można by gdzieś ot tak po prostu zobaczyć. Gdyby Inukashi mógł je jakoś zgolić, sprzedałby je za niezłą cenę – ale to nieważne, jego wygląd nie był jedyną dziwną rzeczą; właściwie on sam był dziwniejszy niż jego wygląd.
– Tak – czysta odpowiedź Shiona zadźwięczała w jego uszach. „Czy ludzie z No.6 są tacy sami jak my?”, zapytał wtedy Inukashi. Shion dał mu czystą odpowiedź.
– Tak.
Inukashi go wtedy wyśmiał, jednak przez chwilę na te słowa coś w jego piersi zabiło mocniej.
„Tacy sami ludzie. A więc ludzie, którzy żyją po tej stronie muru i po tamtej, są tacy sami?”
„Tak”.
Inukashi mógł stwierdzić, że Shion nie wygłaszał wtedy pustej formułki – on naprawdę w to wierzył. Biorąc pod uwagę jego słowa, nieważne, gdzie żyłeś, jaki miałeś kolor skóry czy włosów, każda osoba zaliczała się do kategorii „człowieka”. To było dziwniejsze, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić.
„Można bo było zapytać, gdzie to usłyszał”.
I Nezumi. On też nie był lepszy. Tajemniczy i znacznie bardziej niebezpieczny niż Shion. Planował któregoś dnia zniszczyć No.6. Miał zamiar rozciąć miasto i rozedrzeć je na pół, tak jak rozciąłby czyjś brzuch nożem, by wyciągnąć z niego organy.
Inukashi potarł ręce. Miał gęsią skórkę. I to nie przez chłodny wiatr. Dostawał jej za każdym razem, gdy myślał o Nezumim. Bał się. Wolałby umrzeć, niż to przyznać, ale Inukashi panicznie bał się Nezumiego. Od ich pierwszego spotkania, bał się go.
Te szare oczy, ten porywający duszę głos, sposób, w jaki obchodzi się z nożem – to nie było normalne. Niemożliwym było się do niego zbliżyć. Nie mógł położyć na nim palca. Z jakiegoś powodu, to było przerażające. Ale najdziwniejsze było to, że Nezumi bał się Shiona. Inukashi nie był tego kompletnie pewien, ale czuł to. Ufał swoim instynktom.
Nezumi bał się Shiona. Tylko on znał powód, co do tego nie było wątpliwości. Obydwaj byli dziwni. Osobliwi.
„Ale ja... ja daję im się zatruć. I mogę im wierzyć – że któregoś dnia zburzymy te mury i sprowadzimy na ziemię”.
Pies zaszczekał. Pewnie znalazł jakieś mięso. Ślina ciekła z obu stron jego pyska. Spojrzał na Inukashi z prośbą w oczach.
– Jedz. – Inukashi wyciągnął podbródek. Trzy psy doskoczyły do kawałka mięsa. Chłopiec o zapadniętych policzkach wpatrywał się w nie bez przerwy. Inukashi pociągnął nosem dość głośno, żeby zdołał go usłyszeć.
„Szkoda, dzieciaku. Idź znaleźć własne jedzenie. Nikt nie da ci resztek”.
Chłopiec odszedł. Psy rzuciły się na mięso i zatopiły w nim kły. Niebo było błękitne, bez pojedynczej chmurki.
„Shion, Nezumi”.
Spojrzał w niebo.
„Naprawdę odeszliście? Naprawdę już nigdy się nie zobaczymy? Naprawdę już was tu nie ma? Zostałem tylko ja?”
Chwała pulsująca w jego ciele kilka chwil temu, nie okazywała żadnych znaków ponownego przyjścia.
„Jak mam zburzyć ten mur w Zachodnim Bloku bez was, chłopaki?”
Ałuuuu.
Pies zawył. Nie był to głos żadnego z psów, które ze sobą przyprowadził. Inukashi umiał rozpoznać każdego psa po sposobie, w jaki szczekał.
„Ten głos, to...”
Inukashi zeskoczył z góry gruzu i zagwizdał krótko. Wielki, ciemnobrązowy pies wyszedł z cienia tego, co pozostało ze sklepu mięsnego. Podbiegł do Inukashi.
– Udało ci się przeżyć, co?
Gdy zbliżało się Polowanie, niebezpiecznie było kręcić się przy bazarze. Ale gdyby zamknął się w ruinach, nie miałby jak pracować. Więc kazał temu psu rozejrzeć się na bazarze. Jako że pies nie wrócił do domu ostatniej nocy, Inukashi poddał się, przyjmując, że pies zginął podczas Polowania. Nie spodziewał się znaleźć go żywego.
– Dobra robota, przeżyłeś to. Ale czemu nie wróciłeś prosto do domu? Hm? Jesteś ranny, czy co?
Inukashi przejechał szybko rękami po ciele psa. Nie miał krwi na rękach. Nie wyglądało na to, żeby coś go bolało. Był brudny, nie ranny.
– No co się stało? – zapytał srogo. – Skoro jesteś żywy, powinieneś był przyjść prosto do... – urwał w pół zdania. Usłyszał płacz i to nie był głos psa.
„Czy to... człowiek?” – brzmiało jak dziecko. Pies złapał zębami rękaw Inukashi i pociągnął go.
– Co?
Pies chciał, żeby za nim poszedł. Inukashi miał złe przeczucie i niestety często okazywało się, że miał co do tego rację.
„No nie, nie mówcie mi że...”
Pies poprowadził swojego pana pomiędzy ruinami sklepu mięsnego i stoiska z ubraniami. Odwrócił się i poruszył dumnie uszami. Inukashi stał nieruchomo, gapiąc się na rzecz schowaną między kawał zwalonej ściany, a ziemię. Jego wzrok błądził przez chwilę, po czym zamrugał i wybadał przestrzeń między ścianą a ziemią.
To było dziecko. Nieważne, jak na to spojrzeć, to było ludzkie dziecko. Płakało owinięte ciemną tkaniną. Był to głośny, pełen energii głos, niemal nie pasujący do tego miejsca.
– Byłeś z tym dzieciakiem całą noc? Nie pozwalałeś mu zamarznąć?
„No raczej” – zdawał się mówić przejmująco brązowy ogon psa, machający na boki.
– Debil – naskoczył na niego Inukashi. – Co ty masz zamiar osiągnąć, przygarniając ludzkie dzieci? Co dobrego z niego przyjdzie, skoro nie można go nawet sprzedać ani zjeść ? Co ty sobie myślałeś?
Chociaż prawdopodobnie nie miało to nic wspólnego z wywodem Inukashi, dziecięcy płacz zamienił się w porażający wrzask. Był dość głośny, by Inukashi zaczął się zastanawiać, czy ściana się od niego za sekundę nie zawali. Z ciężkością odwrócił się do niego plecami.
Nic dobrego nie przyszłoby z zajmowania się dziećmi. Świnie i kozy dają mleko oraz można je zjeść. Nie było żadnej straty w trzymaniu ich. Ale ludzkie dzieci nie były niczym innym niż tylko kulą u nogi, bezużytecznym bagażem. Chociaż z drugiej strony istniała możliwość sprzedania ich, po osiągnięciu pewnego wieku. Niewątpliwie w Zachodnim Bloku byli handlarze, kupujący i sprzedający dzieci.
„Ja chyba jednak podziękuję”.
Inukashi zwykle nigdy nie odwracał się od niczego, co mogło dać mu pieniądze. Brudził ręce przy niemal każdej transakcji. To miejsce nie było dość miłe, żeby pozwolić żyć z pięknymi ideologiami. Tak. Robił wszystko, by utrzymać się przy życiu, i nadal miał taki zamiar. Ale sprzedawanie dziecka zdecydowanie nie było czymś, co chciał zrobić. Tylko ci, którzy po upadku na dno zaczęli kopać jeszcze niżej, kładli łapy na tym biznesie. Inukashi nie próbował prawić żadnych morałów. Po prostu nie chciał upaść aż tak nisko. Chociaż nie znaczyło to, że ma zamiar ocalić płaczące za nim dziecko. Lubił myśleć, że nie był zdolny do tego rodzaju miękkości, który zmuszałby go do wyciągania ręki z litości czy sympatii do czegoś, co byłoby tylko ciężarem.
Gdyby zostawił to dziecko, bez żadnych wątpliwości zmarłoby. Czyste niebo zaczęło się już chmurzyć. Pewnie po południu zacząłby padać śnieg. Ziemia zmarzłaby wraz z nadejściem nocy, łatwo gasząc płomyk światła tego bezsilnego zawiniątka.
Ale co to znaczyło dla niego? Jeśli dziecko miało umrzeć, to lepiej szybciej niż później. Mogłoby opuścić ten świat, nawet nie wiedząc, czym jest cierpienie. Może właśnie tak byłoby dla niego lepiej. Wykopałby nawet dla niego grób. To byłoby znacznie łatwiejsze niż chowanie psa.
Hau!
Pies zaszczekał i wtulił głowę w Inukashi, niemal go przewracając.
– Hej, przestań! Wystarczy tego – nakrzyczał na niego Inukashi. Ich oczy się spotkały. Nawet pośród innych psów, żyjących w ruinach, ten był wyjątkowo mądry. Poza tym, był dzieckiem suki, która wychowała Inukashi.
„Ma takie same oczy jak moja mama”.
„Spokojne, inteligentne oczy”.
„Gdyby tylko ludzie mieli takie oczy, jak moja mama...”
Czasami te myśli pojawiały się w jego umyśle.
„Gdyby wszyscy mieli takie oczy jak mama, może świat byłby lepszym miejscem”.
Pies wyciągał dziecko spod ściany. Lekko grzebał łapą w ziemi.
– Co do... cholery... – Inukashi przełknął ślinę. Rozpoznał materiał, w który owinięte było dziecko. Gdy go podnosił zauważył, że była to kurtka. W sumie z drugiej ręki, ale dobrej jakości.
– Shion... – Shion to nosił. To była kurtka, którą kupił i wcisnął mu Rikiga. – Dlaczego Shion...
Pies położył się u jego stóp. Inukashi przypomniał sobie teraz, że ten pies bardzo lubił Shiona. Tak samo jak Shion jego. Niemal codziennie czesał mu futro. Obaj byli mądrzy; może po prostu do siebie pasowali.
– Shion zostawił ci to dziecko?
Pojedyncze szczeknięcie odezwało się w potwierdzeniu jego obaw.
– T–to musi być jakiś żart – powiedział wzburzony. – Dlaczego mam skończyć z jakimś dzieciakiem? W życiu, nie ma mowy, że się nim zajmę. Rany, jaja sobie ze mnie robisz?
Dziecko poruszyło się w jego ramionach. Już nie płakało. Dwoje szklanych oczu wpatrywało się w Inukashi. Były czarne, z domieszką fioletu. Przez sposób, w jaki oświetlało je słońce, fiolet błyszczał o wiele bardziej. Może to przez łzy, ale te oczy przypominały mu powierzchnię nocnego jeziora, błyszczącego nieruchomą wodą. Pomyślał, że były bardzo podobne do oczu Shiona. A może nawet takie same.
– Hej, nie mógłbyś być dzieciakiem Shiona, co nie? On pewnie nawet nie wie skąd się biorą dzieci – odezwał się bezwiednie Inukashi. Dziecko nagle uśmiechnęło się. Wciąż patrząc na Inukashi, uniosło głos w dźwięcznym chichocie. Inukashi czuł się jakby coś, co dotarło do jego piersi, szarpnęło gwałtownie. Zdawało mu się, że zaraz zacznie płakać.
„Co do cholery, człowieku...”
Inukashi był roztrzęsiony przez śmiejące się niemowlę i uczucie, że za chwilę sam się rozpłacze. Nie wiedział, co zrobić.
Słońce zasłonił cień. Nadchodziły chmury. Wiatr owinął się wokół jego ciała. Czuł coś lodowatego u podstawy szyi. Inukashi w końcu zrozumiał, że się pocił.
„Pójdę do domu”.
Inukashi mocno wbił pięty w ziemię. Żwir poruszył się pod jego stopami.
„Pójdę do domu. Eh... to co teraz... tak, zostawię dziecko gdzie było i pomacham na pożegnanie. A potem, a potem... muszę się pospieszyć i wracać do ruin... Ach, wcześniej trzeba by jeszcze poszukać czegoś ze sklepu z ubraniami...”
Spojrzał na gruzy za sobą i niemal zaczął ryczeć. Prawie trzy razy więcej ludzi niż kilka minut temu kręciło się wokół, odkopując pozostałości budynków gołymi rękami. Nie obchodziło ich, czy ich ręce zaczną krwawić, a paznokcie odpadną. W porze brutalnego zimna, ciepłe ubrania były niemal tak potrzebne, jak jedzenie. Nie obchodziło ich poniesione ryzyko potłuczenia się jak talerze czy bycia zgniecionym jak owoc; jeśli wyciągnęliby, wyczyścili i załatali ubrania, byli uratowani.
„To się nazywa późny start”.
Inukashi cmoknął językiem. Nawet gdyby dołączył do tłumu, pewnie nie znalazłby zbyt wiele. Mógł użyć psów, żeby odgonić ludzi? Przebiegło to mu przez myśl, jednak odrzucił ten pomysł. To było zbyt niebezpieczne. Mieszkańcy Zachodniego Bloku zawsze byli na krawędzi, kurczowo trzymając się swoich żyć, jednak dzisiaj byli jeszcze bardziej zdesperowani. No.6 wraz z bazarem zburzyło ich niewielkie morale i porządek, który pozwalał im zapuścić korzenie na tej ziemi.
Gdyby Inukashi nasłał na nich psy, ludzie rozbiegliby się natychmiast. Ale co stałoby się potem? Zostałby otoczony i zlinczowany. Ludzie nie wybaczają tym, którzy próbują zmonopolizować to, co potrzebne do przeżycia, podczas ogólnego roztrzęsienia i zniszczenia. Gdyby pozwalali się temu dziać, ich własna porcja nie spadłaby z nieba. Nie było mowy o tolerowaniu kogoś, kto zagraża ich własnemu życiu. Taki rodzaj ludzi nie miał tam prawa bytu.
Inukashi wiedział bardzo dobrze, jak niebezpieczny może być ktoś zagoniony w kozi róg. Niczym nie różnił się od głodnego wilka. Ale Inukashi wiedział również, że gdy tylko zamieszanie zniknie, porządek powróci, choćby na najniższym poziomie. Porządek istniał nawet w stadzie wilków.
Skoro to było już niemożliwe, dzisiejsza praca była dla niego skończona. Musiał zadowolić się tym, co zdołał wyciągnąć ze sklepu mięsnego. Idiotyzmem było ryzykowanie dla chwili poszukiwań.
Wiedza kiedy się poddać była jedną z rzeczy potrzebnych do przetrwania w tym miejscu.
– A–ba – bełkotało dziecko, wyciągając do niego ręce. Jego delikatne dłonie dotknęły policzka Inukashi. Pewnie chciało mleka – wydęło usta i wydało ten ssący dźwięk. Zajmowano się nim nawet całkiem nieźle, bo nie było żałośnie chude. Jak na dziecko z Zachodniego Bloku, była to rzadkość.
Czuł niezachwiane ciepło i wagę w swoich ramionach, trzymając dziecko.
Inukashi westchnął i spojrzał na nie. Wziął je w ramiona. Nawiązał kontakt wzrokowy. Czuł ciepło i ciężar w rękach. Teraz nie było odwrotu.
„O rany...”
Chciał odrzucić głowę do tyłu i krzyczeć do nieba.
„Co ja mam zrobić z jeszcze większym bagażem? Co, do cholery, mam zrobić?”
Chmury zaczęły ukrywać niebo ponad nim. Wiatr zrobił się jeszcze chłodniejszy.
„Co ja mam zrobić, Shion?”
Pies u jego stóp machnął mocno ogonem, jakby chcąc dodać mu odwagi.
Inukashi nie miał doświadczenia w wychowywaniu dzieci. Za to jeśli chodziło o szczeniaki, wychował ich na pęczki. Powtarzał sobie, że jakoś da radę.
„W końcu ludzie i psy aż tak się od siebie nie różnią”.
Z doświadczenia Inukashi wiedział, że to prawda. Jedyną różnicą było to, że jedno z nich miało dwie nogi, a drugie cztery, czy też kwestia posiadania ogona.
„Biorę to na siebie. Wychowam je”.
Podniósł je i zabrał do domu – teraz nie było już miejsca na porzucanie dziecka. Wychowałby je po swojemu. Jeśli miał szczęście, urosłoby. A jeśli nie... cóż, nie było za bardzo o co się martwić. Najwyżej by umarło.
Dwa z jego psów miało młode poza sezonem. Narodziny o złej porze roku często oznaczały śmierć płodu. Każda suka miała czworo szczeniąt, a połowa każdego miotu była martwa w chwili narodzin.
– No, trzymaj się, mały. Od fortuny zależy, czy przeżyjesz, czy nie. Jeśli masz pecha, nie wiń mnie. Masz Boga... nie, Shiona, żeby mu za to podziękować. Łapiesz?
Położył dziecko za suką o czarnym futrze, tak by wtuliło się w jej brzuch. Psia matka, która straciła ostatnio swoje dzieci, westchnęła jedynie, gdy kładł je na ziemi. Dziecko spojrzało na Inukashi wielkimi oczami.
Były zupełnie jak powierzchnia wody w nocy. Nie odbijały niczego, a wszystko jedynie w nich tonęło. Inukashi odwrócił wzrok i szybko oddalił się od niego. Musiał przejrzeć to, co dziś zgromadził. Szybko zajął się srebrnymi monetami, usypanymi na stole.
Było ich więcej niż przypuszczał. Wciąż żałował, że nie znalazł żadnych ubrań ani naczyń, jednak nie mógł gniewać się przy takim zysku.
„Jedna, dwie, trzy... ten staruch z mięsnego, teraz dopiero widzę, jaki był chciwy. Ile on tego oszczędził... Nie martw się, ja się tym wszystkim zaopiekuję. Możesz spokojnie sobie siedzieć na tamtym świecie”.
Gdy tak trzymał lśniące bladym światłem monety, mógł się jedynie uśmiechać.
„Chciałoby się, żeby ten dzieciak przyszedł z własną sakiewką”.
„Ale...” – pomyślał, ściskając w dłoni monetę. – „Jak można tak złagodnieć?”
Westchnął, pogrążając się w myślach.
„Dlaczego? Czemu w ogóle pozwalam, żeby to tu było?”
Inukashi podniósł kurtkę z podłogi. Należała do Shiona. Usłyszał z grubsza, jak się sprawy mają od psa. Shion owinął dziecko w swoją kurtkę i zostawił pod jego opieką. Czy raczej, pod opieką Inukashi.
„Inukashi, proszę, zajmij się nim”.
Nawet zanim usłyszał to od psa, gdy tylko dziecko na niego spojrzało, usłyszał w głowie głos Shiona.
„Inukashi, proszę, zajmij się nim”.
Niemal widział sylwetkę białowłosego chłopca w środku Polowania, pośród wszechobecnego chaosu na bazarze, ukrywającego dziecko pod gruzem. Dlatego Inukashi nie mógł się oprzeć. Nie mógł porzucić czegoś, co Shion pozostawił mu ryzykując własnym życiem. Gdyby Inukashi pozwolił temu dziecku umrzeć, Shion...
„Shion pewnie by mnie nie winił” – pomyślał. Byłby pewnie po prostu smutny. Fiolet jego oczu zrobiłby się głębszy, a ciężki smutek malowałby się na jego twarzy. Taki widok Shiona bolał Inukashi. – „Ja... nie chcę, żeby tak się stało”.
Wziął oddech. Srebrna moneta wyślizgnęła się z jego dłoni na stół.
„Hej” – zganił się ostro w myślach. – „Czy ty twierdzisz, że jeszcze ich zobaczysz? Żywych?”
Jego wewnętrzne ja odpowiedziało.
„Nie, ja... oczywiście, że nie”.
„Tak. To niemożliwe. Racja? Tak samo niemożliwe jak to, że wstaniesz jutro i przejdziesz się całkowicie odbudowanymi ruinami”.
„Taa... masz rację... to może być prawda, ale...”
„Ale? Hej, o czym ty myślisz? Rozmawiamy o Polowaniu. Widzisz stąd te góry gruzu, nie? Jak możesz mieć pewność, że Shion i Nezumi nie są gdzieś tam pogrzebani? Cóż, nie mogę sobie tego wyobrazić, skoro Nezumi wchodzi w grę. Staruszek z mięsnego został pogrzebany pod własnym domem, haha. Ale mimo wszystko – jeśli udało im nie dać się pogrzebać, to co? Pewnie otoczyli ich i zabrali. Do Zakładu Karnego”.
„Zabrali do... Zakładu Karnego”.
„Tak. Do Zakładu Karnego. Kiedy przekroczysz jego bramy, już nigdy nie wyjdziesz. Oni przeszli te bramy śmierci, człowieku. Poszli do piekła. Nie wrócą. Nie ma mowy, żeby mogli. Nigdy więcej się ich nie zobaczysz".
Inukashi przygryzł wargę. Mocno uderzył pięścią pierś.
Ludzie, którzy przechodzili przez bramy śmierci, nigdy nie wracali do świata żywych. Wiedział. Oczywiście, że to wiedział.
Jego umysł wiedział. Ale to – to tutaj, odmawiało przyjęcia tego do wiadomości.
Otworzył dłoń i potarł chudą pierś.
Jego serce się sprzeciwiało. Krzyczało, że nic jeszcze nie zostało przesądzone.
Tyle razy to mówili. „Idziemy do piekła, ale wrócimy żywi”. Nezumi na swoje sposoby, a Shion na swoje, obydwaj mówili, że definitywnie wrócą.
„Tak, a... a poza tym Nezumi obiecał”.
„Obiecuję, że przyjdę do ciebie, kiedy któregoś dnia zmierzysz sie z nieznośnym cierpieniem. Nieważne gdzie będziesz, moja pieśń odprowadzi twoją duszę. Przysięgam”.
Inukashi nie mógł zapomnieć jego poważnego tonu, gdy szeptał te słowa. Chociaż w sercu chował do nich urazę, musiał przyznać, że podnosiły go na duchu. Gdyby mógł owinąć się w ten przepiękny głos, całe cierpienie by zniknęło, a spokojna śmierć, na którą zawsze miał nadzieję, mogłaby nadejść. Nie bać się śmierci znaczyło nie bać się życia. Dzięki Nezumiemu, Inukashi nigdy nie musiał bać się zbytnio życia czy śmierci.
„Obiecał. Mam zamiar mu wierzyć”.
Jeden był dzieciakiem z głową w chmurach, a drugi wysoce niebezpiecznym oszustem, ale żaden z nich nie cofał swoich słów.
Wróciliby do domu.
Wstał i odwrócił się. Doszło do niego, że za nim było nienaturalnie cicho.
Dziecko przyłożyło usta do sutka suki i ssało. Czarny pies podniósł głowę, patrząc z ciekawością na ludzkie dziecko, pijące jego mleko.
– Łał – mruknął Inukashi. Musiał przyznać, że go to zaskoczyło. – Twardy jesteś.
Nie spodziewał się, ze dziecko tak łatwo zacznie ssać mleko od psa. Chociaż to był jedyny, który uciekł od rzezi Polowania. Musiał mieć naprawdę wielkie szczęście.
Przeznaczenie decydowało o życiu lub śmierci. Bóg je zapisał. Ale umiejętność trzymania się życia i czerpania z niego, zależała już od człowieka.
– Cóż, szczęście daje życiu szansę – Inukashi szturchnął dolną połowę dziecka palcem u nogi. Nie kopnął go. Naprawdę, tknął je tylko, jakby chcąc je połaskotać. Ale niemowlę zaczęło płakać. Zamachnęło się kończynami i jęczało. Niedługo potem jęk przeobraził się w potworny jazgot.
– Eh? Hej, hej, co jest? – Inukashi szybko podniósł je na ręce, a płacz ustał natychmiast. – Nie płacz, głupku. Ciągle mam pieniądze do przeliczenia. Mam co robić. Brak mi czasu na bawienie się z tobą.
Odłożył dziecko, a ono natychmiast ponownie zalało się łzami. Gdy ponownie je podniósł, przestało, a nawet się uśmiechnęło.
Więc Inukashi musiał łazić po pokoju z nim na rękach. Dziecko pozostawało w niezwykle dobrym nastroju, dopóki było noszone. W końcu zapadło w sen, oddychając miarowo w ramionach Inukashi.
Delikatnie odłożył dziecko na koc i przykrył kurtką Shiona. Ciemnobrązowy pies położył się obok niemowlęcia. Po chwili wahania, czarna suka także położyła się za dzieckiem, jakby otaczając je brzuchem.
„Co z nim? Jest tylko dzieciakiem, a psy już go lubią”.
Psy wokół Inukashi były na wpół dzikie i na wpół udomowione. Żyły w świecie ludzi i przebywały obok nich, ale im nie ufały. Były spostrzegawcze, strachliwe, a czasem nawet ich atakowały. Były ostrożne i agresywne. Zdecydowanie niepodobnym do nich było akceptować jakiegokolwiek człowieka poza Inukashi tak łatwo. Jasne, to było bezbronne dziecko, ale Inukashi nie mógł uwierzyć, że tak łatwo wzięły go pod swoje skrzydła. Przygotował się nawet na to, że pogryzą dziecko raz czy dwa...
„Rany, co z tym dzieciakiem? Może naprawdę ma w sobie trochę krwi Shiona. Tylko nie mówcie mi, że wyrośnie z niego taki sam naiwniak jak on”.
Wyglądało to nawet zabawnie, gdy spróbował to sobie wyobrazić; zaśmiał się. A teraz nie musiał się już martwić, że dziecko zamarznie. Miało pełen brzuch i mogło spać wolne od chłodu. Dla Inukashi wydawało się to być najwspanialszym zbiegiem okoliczności, największym dobrodziejstwem, a mimo to dziecko płakało. Cokolwiek doprowadzało je do płaczu, wywołało go nie później niż pięć minut po odłożeniu dziecka na ziemię. Gdy je nosił, przestawało i zasypiało; gdy odkładał je na ziemię, budziło się i płakało. Powtarzało się to bez przerwy. Liczenie pieniędzy było ostatnią rzeczą, jaką mógł zrobić.
– Ty debilu. To ja tu chcę płakać. Jak się w końcu nie zamkniesz, wrzucę cię do garnka i przerobię na karmę dla psów – odezwał się. Raczej nie doszło to do dziecka, bo zaczęło piszczeć i bełkotać entuzjastycznie, a jego głos odbijał się od ścian.
„Gdyby był tu Nezumi, pewnie zaśpiewałby kołysankę” – pomyślał. – „Miłą i przyjemną kołysankę, po której dzieciak zapadłby w głęboki sen i nie obudził się aż do rana”.
Inukashi nie znał żadnej kołysanki. Wychowany przez psy, jedyną rzeczą, jaką słyszał, był dźwięk wiatru i warczenie psów. Jedno i drugie mieszało się razem, tworząc bardziej niepokój niż senną atmosferę.
„Dam radę położyć jutro ręce na jakimś jedzeniu?”
„Dam radę nie zamarznąć jutro na śmierć?”
„Dam radę uniknąć jutro zbyt ciężkiego pobicia?”
„Dam radę jutro nadal żyć?”
Wiatr przyniósł śnieg, a warczenie wieści o niebezpieczeństwie. Zawsze tak było.
„Niebezpieczeństwo, niebezpieczeństwo. Uważaj. Nie spuszczaj gardy nawet na sekundę. Widzisz, ten cenny moment mógł kosztować cię życie. Uważaj, jest niebezpiecznie. Uważaj, tylko ostrożnie”.
Psy i wiatr zawsze szeptały te słowa. Nikt nigdy mu nie śpiewał, nie mówił, że ma się uspokoić i odpocząć, spać spokojnie.
Inukashi zatrzymał się i zakołysał dziecko w ramionach.
„Kiedy zobaczę następnym razem Nezumiego, poproszę, żeby zaśpiewał dzieciakowi kołysankę. Za darmo, oczywiście. To dziecko i tak jest problemem Shiona, nie będzie mógł odmówić”.
„Też chcę ją usłyszeć” – pomyślał. – „Chcę usłyszeć kołysankę Nezumiego, chociaż raz”
Dotknął policzka dziecka. Był miękki i elastyczny. Miło było go dotykać.
„Mógłby być nawet smaczny”.
Na wpół poważny pomysł przebiegł mu przez myśl. Jego brzuch, bezpieczny schowek na resztki jedzenia, zaczynał burczeć coraz bardziej nieustępliwie. Poczuł ślinę w ustach. Koniec końców, mięso było ważniejsze niż kołysanki. Potrzebował pełnego brzucha bardziej niż snu. Przełknął ślinę.
„Rany, naprawdę jestem głodny".
Powietrze przyspieszyło. Atmosfera wokół ruin zmieniła się. Szczekanie psów przerwało ciąg jego myśli.
„Kto to?”
Ktoś się zbliżał. Psy leżące na zewnątrz, podnosiły teraz głosy z lękiem. Jednak nie było czego się bać. Szczekanie psów, dużych i małych, nie było alarmem czy groźbą.
To nie był wróg, włóczęga czy też włamujący się złodziej. Był to ktoś niechciany, ale nie niósł ze sobą zbyt wielkiego ryzyka.
Inukashi uniósł twarz i skrzywił nos. Złapał zapach alkoholu. W tym samym momencie szczeniaczek z naderwanym prawym uchem wbiegł do pokoju. Szczekał bez przerwy, informując kim jest gość. Inukashi machnął na niego ręką, każąc się zamknąć.
„Właśnie, psy są świetne. Każesz im się zamknąć i się zamykają”.
– Wiem, wiem. Czuję to już stąd. Stary alkoholik, co nie?
Jego oczy skierowały się ku monetom na stole.
– O cholera –Wepchnął dziecko w psa i szybko zgarnął pieniądze do sakiewki. W chwili, w której wcisnął ją do kieszeni, usłyszał nierówne kroki na schodach.
Drzwi otworzyły się gwałtownie.
– Zapukasz chociaż? – Inukashi usadowił się na krześle i jęknął z rozdrażnieniem. – Co gdyby ktoś się tu przebierał?
– Nikt cię... nie odwiedza... a ile... razy... w swoim życiu... w ogóle... sam zmieniałeś ubranie? – wysapał ciężko Rikiga, a jego ramiona wznosiły się i opadały przy każdym oddechu. Oparł się o ścianę.
– Ej, staruszku, lepiej nie biegaj za dużo, bo się udusisz i umrzesz. Twoje mięśnie już się pewnie roztopiły od tego całego chlania.
Rikiga wyciągnął prawą rękę, wciąż dysząc.
– Co? Mam ci ją uścisnąć? – zapytał Inukashi.
– Daj mi... szklankę wody.
– Jedna brązowa moneta.
– Co?!
– Chcesz coś do picia, płacisz brązową monetę.
– Inukashi... ty mały...
– Hej, to są ruiny. Nie mam bieżącej wody jak ty, staruszku. Biorę ją ze strumienia. Drogie cacko. Jedna brązowa moneta, reszty nie wydam.
Rikiga cmoknął językiem. Jego czoło oblane było potem nawet pomimo panującego chłodu. Musiał się naprawdę spieszyć, bo doprowadzenie oddechu do normalnego stanu zajęło mu chwilę. Świszcząc nierówno, opadł na krzesło i zażartował sarkastycznym tonem:
– Za siedzenie... chyba nie trzeba płacić, prawda?
– Tym razem na koszt firmy. To jaką ma pan sprawę, co?
– Więc Polowanie naprawdę przyszło, hę.
– Ano.
– Zabrali Shiona.
– Na to wygląda.
– Tak... się martwię, tak bardzo... że nie mogę bezczynnie siedzieć i czekać.
– Więc postanowiłeś przebiec tu maraton? Chwała ci.
Pięść Rikigi uderzyła w stół. Brązowa moneta, której Inukashi zapomniał odłożyć, przetoczyła sie po stole i spadła na podłogę. Nadepnął na nią i podniósł.
– Nieważne ile będziesz się martwić, nic dobrego z tego nie wyniknie, staruszku. Poza tym wszystko poszło zgodnie z ich planem, nie? Udało im się wślizgnąć do Zakładu Karnego tak jak chcieli. Powinniśmy im gratulować – dmuchnął na monetę i przetarł ją rękawem. – Jeśli przeżyją, to dopiero będzie powód do świętowania.
Głębokie westchnienie uciekło z ust Rikigi. Śmierdziało alkoholem.
– Shion... biedny chłopiec... kiedy wyobrażam sobie, przez jakie okropne rzeczy musi teraz przechodzić... on jest takim dobrym chłopcem, takim dobrym chłopcem... proszę, bądź bezpieczny.
– Staruszku.
– Co?
– Nie żeby mnie to obchodziło, czy coś, ale nie zapominasz o czymś?
– Zapominam? Niby o czym?
– Shion nie wślizgnął się do Zakładu Karnego sam.
„Właściwie w ogóle się nie „wślizgnęli”... bardziej to ich złapali” – dodał w myślach.
– W każdym razie nie jest sam. Ma partnera. O niego się nie martwisz?
Twarz Rikigi się wykrzywiła. Gdyby podsunąć komuś pod nos gnijące zwłoki, jego wyraz twarzy pewnie byłby właśnie taki. Był to wyraz oczywistego zniesmaczenia.
– Mówisz o Eve? On mnie nie obchodzi. Ciężar spadłby mi z serca, gdyby mógł złapać się w pułapkę na myszy.
– Zgadzam się – powiedział uprzejmie Inukashi. – Samo wyobrażenie sobie Nezumiego, biegającego wokoło z pułapką na myszy na ogonie przyprawia mnie o zawroty śmiechu. Ale byłeś jego fanem, staruszku. Podobno chodziłeś nawet oglądać go w teatrze.
Rikiga lekceważąco pociągnął nosem i odwrócił się na bok.
– Oszukano mnie. Kto mógł sobie wyobrazić taką osobowość za tą twarzą i głosem? Boże, jest kłamliwy jak lisica.
– Kiedy to facet.
– Bez różnicy, to nie zmienia faktu, że jest podstępnym, lisim demonem.
„Lisi demon, hę? To dobry opis. Pasuje do niego bardziej niż szczur, chociaż pewnie bliżej mu do wilka niż do lisa”.
Inukashi wzruszył ramionami i zamknął jedno oko.
– A więc Shion ma ze sobą lisiego demona. Nic mu nie będzie.
Rikiga posunął się do przodu i złapał ramię Inukashi. Niemal krzyknął, tak silny był uścisk Rikigi. Instynktownie przykrył dłonią kieszeń. Czuł jakby jego srebro miało mu zostać skradzione.
– Naprawdę? – Nabrzmiałe krwią oczy Rikigi były szeroko otwarte. – Naprawdę tak myślisz?
– C–co myślę? Cholera jasna, staruszku, to boli. Puść mnie.
– Naprawdę myślisz, że Shionowi nic nie jest?
– Skąd niby mam wiedzieć? – Wyrwał rękę. Rikiga zaczął mamrotać coś do siebie.
– Eve to kanalia, oszust i naciągacz, ale jest kiedy go potrzeba.
– Ty go obrażasz, czy komplementujesz?
Rikiga zignorował go i kontynuował mamrotanie.
– Tak. Mogę na niego liczyć. Eve pewnie ochroni Shiona. Mam rację, Inukashi?
– Przecież mówię, że nie wiem – zamknął usta i spojrzał na sufit.
Nezumi bez wątpienia był kanalią, oszustem i naciągaczem, a i to łagodne określenia. Jednak można było na niego liczyć, i to też było łagodne określenie. Co do tego nikt nie miał wątpliwości. Nezumi był najbardziej podstępną i ostrożną osobą, jaką znał Inukashi. Ale nie można mu było również odmówić zrównoważenia, zwinności i twardego charakteru. Był jak samotny wilk.
Nigdy wcześniej nie widział prawdziwego wilka. Ale matka mu o nich opowiadała.
„To przerażające kreatury. Nie otwierają serc przed ludźmi jak psy. Nigdy. Wolałyby zginąć, niż pozwolić ludziom się nimi opiekować. Są dumne. Ale i zdradzieckie, zawsze szukają własnego zysku. Są chciwe i bezlitosne. Nie mają w sercach ani odrobiny sympatii. To właśnie różnica między psami a wilkami. A teraz słuchaj, jesteś psem. Nie człowiekiem, ani wilkiem. Jesteś psem. Nie zapominaj o tym”.
Dumne, pozbawione serc stworzenia. W umyśle Inukashi obraz wilka, o którym tyle razy mu opowiadano, idealnie nakładał się na obraz Nezumiego. Był niebezpieczny, jeśli odwrócił się przeciwko tobie. Ale jako strażnik, nie było nikogo lepszego.
Jeśli Nezumi naprawdę starał się chronić Shiona, może byliby w stanie powrócić żywi z Zakładu Karnego. Była maleńka szansa, ale wciąż większa niż zero.
Nezumi pewnie naprawdę chronił Shiona wszelkimi dostępnymi środkami. Zrobiłby to. Dopóki Shion by go nie przewrócił, pewnie byliby w stanie powrócić żywi jak obiecali.
Serce Inukashi się uspokoiło.
„Tak. Tak, to prawda” – powtarzał sobie.
Ewidentnie czytając coś z wyrazu twarzy Inukashi, Rikiga usadził się wygodnie w krześle i kiwnął głową.
– W takim razie my też powinniśmy zacząć się ruszać.
– Eh? W jakim razie?
– Musimy pomóc im od zewnątrz, żeby Shion mógł wrócić do domu. Co innego?
– Kiedy niby o tym zadecydowaliśmy? Wypadam z tego – powiedział szybko Inukashi. – Już raz wzięliśmy mnie za przynętę. Powinniście mi zapłacić za nadgodziny.
– Zachowujesz się jak skrzywdzony wolontariusz – odciął się Rikiga. – Dostałeś za to zapłatę, o ile się nie mylę.
– To nawet nie były drobne. Nieważne. Nie mam zamiaru po raz kolejny mieć coś wspólnego z Zakładem Karnym. Odpada. Serio, mówię ci.
– Czyli nie masz zamiaru pomóc Shionowi?
– Coś ci powiem, staruszku. Nie mam żadnych długów ani przysług do oddania temu dzieciakowi. Nie jesteśmy przyjaciółmi, rodzeństwem, krewnymi, ani rodzicem i dzieckiem.
– Ale jest częścią naszej grupy.
– Naszej grupy? – Inukashi cofnął podbródek. Nie spodziewał się słów „nasza grupa” od kogoś w rodzaju uchlanego, skorumpowanego faceta, publikującego sprośne gazetki i zarabiającego na sprzedawaniu ciał kobiet. To dopiero niespodzianka.
Grupa towarzyszy?
– Jesteśmy w tym wszyscy razem. Mylę się?
Zdecydowanie sie mylił.
„Razem?” – końcówka jego nosa drgnęła. Inukashi pozostał obojętny na to, nie wiedząc czy powinien się śmiać, czy wściec. Z drugiej strony Rikiga wydawał się stać znacznie bardziej elokwentny niż minutę temu.
– Shion jest częścią naszej grupy. Nikt nigdy nie mógłby go zastąpić. No dalej, Inukashi, też go lubisz, prawda?
– Nie... cóż... Nie nienawidzę go.
– Jest jak anioł. Nieskalany. Nie możesz znaleźć tak czystych ludzi gdziekolwiek się obejrzysz.
– Uuu, tak mówisz? – odezwał się pusto Inukashi. – Wybacz mi bycie tą skalaną częścią twojej kompanii.
– Nikt nie mówi, że jesteś skalany. Spójrz, Shion nigdy nie łapałby tak ludzi za słowa. Akceptuje rzeczy otwarcie, takimi jakie są. Jego serce jest zakorzenione w tym samym miejscu, co jego matki. Och, Karan, zastanawiam się, jak się miewa – odezwał się samotnie Rikiga. – Co jeśli zachorowała od zamartwiania się o syna?
– Kim jest Karan? Nie rozmawialiśmy o Shionie przypadkiem? A poza tym, staruszku, cały czas mówisz tylko, że Shion to, Shion tamto. Co z Nezumim? Skoro Shion jest częścią naszej grupy, to Nezumi też, nie?
– Eve, jednym z nas? Daj mi chwilę. Wolałbym poszerzyć moją rodzinę o ślimaki niż byś w tej samej grupie co ten kłamliwy lis.
– Z pewnością traktujesz go inaczej niż Shiona, nie? – Inukashi spojrzał na noszącą bardzo wyraźne ślady spożywania alkoholu twarz Rikigi.
„Czysty i anielski? Ten staruszek mówi serio?”
Tak jak nie wiedział, jaki naprawdę był Nezumi, tak również nie miał pojęcia, co mogło się kryć w Shionie. Gdyby pozbył się swojej wierzchniej warstwy, ukazałaby się ta cała anielska czystość? Może był znacznie bardziej okrutny i przerażający, niż ktokolwiek by się spodziewał. Może w Shionie istniała jakaś ciemna strona, której bał się nawet Nezumi.
Rikiga za bardzo chwalił Shiona. Anioł? To absurd. Ludzie mogli być diabłami, ale nigdy aniołami. Poza tym, czasem anioły potrafiły być znacznie bardziej brutalne niż diabły. Ktoś tak doświadczony przez życie jak Rikiga, powinien wiedzieć to najlepiej.
„Śmierdzi”.
Czuł inny smród niż tylko alkoholu. Jednak nie był to zapach, którego Inukashi nie lubił. Wolał stęchliznę gnijącego mięsa niż woń perfum.
Łapiąc spojrzenie Inukashi, Rikiga uśmiechnął się niejasno.
– Taki bezinteresowny, nie wydaje ci się, Inukashi?
– Kto? Ja?
– Powiedz mi gdzie, do cholery, mogę znaleźć w tobie altruizm? Mówiłem o Shionie. Zinfiltrował Zakład Karny, ryzykując własne życie, by uratować przyjaciółkę. Stawia swoje życie na szali dla innych ludzi.
– W tej okolicy nazywamy takich ludzi Wielkimi Idiotami.
– Przestań, Inukashi. Jeśli my im nie pomożemy, kto to zrobi? Shion w nas wierzy i czeka na naszą pomoc.
– Staruszku.
– Hm?
– Mogę ci pomóc, w zależności od okoliczności i warunków.
– Teraz lepiej, Psiarzu z Ruin.
– Bez słodzenia mi tu, mów jak naprawdę się sprawy mają.
– Naprawdę?
– Twój cel, staruszku. Czego chcesz od Zakładu Karnego?
Rikiga zamrugał.
– Czego ja... O czym ty mówisz? Ja tylko chciałem pomóc Shionowi, to mój jedyny...
– Ile zysku ci to da? – Inukashi posunął się naprzód, wciąż trzymając dłoń na kieszeni. W odpowiedzi Rikiga odsunął się z krzesłem do tyłu.
– Jezu, spójrz na siebie. Każde twoje słowo ma coś wspólnego z zyskiem. Kasa, kasa, kasa. Nie umiesz myśleć o niczym innym?
– Myślę o wielu rzeczach. Mój mózg zawsze pracuje na pełnych obrotach i twój też, staruszku. Twoje trybiki dalej chodzą, a chciwość ciągle rośnie. Jedyna rzecz, jaka spowolniła, to pewnie twoja krew od alkoholu. Nie ma opcji, żebyś dał się wciągnąć w robotę, która nie dawałaby zysków, mam rację, staruszku? Poza tym mówimy o Zakładzie Karnym, bezpośrednim partnerze Ministerstwa Bezpieczeństwa No.6. Nie ma groźniejszych wrogów. I ty, i ja pomogliśmy Nezumiemu się tam wślizgnąć, ale tylko dlatego, że zostaliśmy oszukani albo nakłonieni. Zazwyczaj na tym się kończy. Dostaliśmy pieniądze za tę robotę i wróciliśmy do własnych spraw. Cokolwiek stanie się potem, to już nie nasz interes... prawda? Tak zazwyczaj jest.
– Inukashi, posłuchaj...
– Ale tym razem, staruszku, wychodzisz z własnego gniazda, z własnego terytorium i twierdzisz, że chcesz iść na jeszcze bardziej niebezpieczne. Dla Shiona? Oczywiście, że nie. W życiu w to nie uwierzę. Jeśli moje psy zaczną beczeć jak owce, może się nad tym zastanowię.
– Jak mówiłem, to...
Inukashi machnął niecierpliwie ręką. Miał dość wymówek i usprawiedliwień. Zauważył, że nieco go to zirytowało. Coraz bardziej czuł, że ma dosyć tracenia słów i prób wymawiania się przed sobą nawzajem. Był ponad owijaniem własnych słów w kłamstwa i odczytywaniem cudzych intencji.
„W końcu...”
Inukashi wziął głęboki wdech nosem. Mroźne powietrze pokoju, które nie miało żadnego ogrzewania, przebiegło jego ciało.
„W końcu ci dwaj nigdy nie robili sobie wymówek”.
Nie myślał, że Nezumi i Shion całkowicie obnażyli się sobie nawzajem. Zwłaszcza Nezumi nie miał pewnie takiego zamiaru. Ale nigdy nie robili sobie wymówek. Nie próbowali manipulować jeden drugim i wymieniali szczere opinie. Żyli dla siebie nawzajem, nie dając czy biorąc, nie z chciwości, ani dla zysku.
Inukashi nigdy nie spotkał się z tym rodzajem relacji. Były matki, które umierały za swoje dzieci. Znał dziewczynę, sprzedającą własne ciało, żeby wesprzeć swoją rodzinę. Ale ci dwaj nie byli w tak ofiarnym związku. Jeden z nich nie musiał niszczyć samego siebie, by uratować drugiego.
Przyjaźń, miłość, bratnie dusze, litość, sympatia, empatia – nieważne jaką dać temu nazwę, żadna nie pasowała do ich stosunków.
Obaj mogli żyć dla siebie bez dawania czy brania, bez chciwości, bez kalkulacji, bez ofiar. Pewnie był zmęczony. Inukashi zauważył, że zazdrościł im trochę tego związku – tylko odrobinkę.
Znowu nabrał powietrza.
„Ale nie muszę im zazdrościć. Mam moje psy. Ludzie zawsze kiedyś cię zdradzą. Nigdy nie oddadzą ci się całym ciałem i duszą jak psy. Psy mi wystarczą”.
– Dobrze – Rikiga wzruszył ramionami. Na jego twarzy pojawił się zadowolony uśmiech. Cóż to był za ohydny wyraz twarzy. Jakby popełnił niemal każdą zbrodnię za pieniądze. Nie miał nic przeciwko oszukiwaniu, naciąganiu czy wykorzystywaniu ludzi.
„Tak, ta twarz już bardziej pasuje. Dzień, w którym naciągniesz maskę jakiegoś dobrego samarytanina, będzie dniem, w którym przestanę z tobą rozmawiać”.
– Wiesz, Inukashi, chyba nie zostało już zbyt wiele czasu.
– Tobie? Och, naprawdę? Szkoda. Tak mi się zdawało. Alkohol cię zatruł, staruszku. Jeśli masz coś, co po sobie zostawisz, pospiesz się i przekaż to mnie, zanim będzie za późno.
– Kto powiedział, że mam na myśli siebie? Mówię o No.6.
– No.6?
– Tak. To och–jakie–piękne Wszechmocne Święte Miasto.
– Nie zostało dużo czasu? Detale jakieś?
Uśmiech Rikigi się poszerzył. „Złapałeś przynętę” – mówił jego wyraz twarzy. Czasem trzeba było połknąć przynętę, nawet jeśli widzi się haczyk. A to była zbyt atrakcyjna przynęta, by ją zignorować.
– Coś dziwnego dzieje się w No.6?
– Tak. Widziałem ostatnio dziwne poruszenie w mieście, to naprawdę odstawało od normy.
Wydawało się, że Rikiga mówił poważnie – uśmiech zniknął z jego twarzy, a sarkazm ulotnił się z głosu.
– Po pierwsze w mieście odnotowano kilka przypadków śmierci na dziwną chorobę. Co to jest, ani czy jest zaraźliwe, jeszcze nie wiemy. Ale pamiętasz, co powiedział Fura, prawda? To nowe skrzydło Zakładu Karnego i Ministerstwo Zdrowia i Higieny są połączone. Ministerstwo Zdrowia i Higieny, rozumiesz? Czym ono się zajmuje?
– Monitoruje zdrowie i warunki życiowe wszystkich obywateli...
– Dokładnie. A to oznacza, że ta dziwna choroba też jest powiązana z Zakładem Karnym. Do tego punktu rozumiesz, prawda?
– Mniej więcej. Daliście mi miejsce w pierwszym rzędzie podczas tej naszej farsy.
– Wiemy, że przyjaciółkę Shiona porwano do Zakładu Karnego. I to ciągle niepotwierdzona informacja, ale... ktoś, kto był zamieszany w budowę tego skrzydła w Zakładzie Karnym, zginął nagłą śmiercią. Oczywiście, był mieszkańcem miasta.
– Został zabity?
– Co do tego nie ma pewności. Ale cuchnie śmiercią, i to z miasta. No i mamy dźwiękowe fale uderzeniowe. Wyciągnęli je, prawda? Jeden strzał i cały bazar poszedł. Używają najnowszej broni do rozwalania baraków. To jak jedzenie resztek na srebrnym talerzu.
– Dobre porównanie. Wręcz kipi wychowaniem.
– O, dziękuję – powiedział niestrapiony Rikiga. – Więc to znaczy, że miasto posiada w sekrecie bronie, zabronione przez Traktat Babiloński. A teraz zaczęło używać ich na widoku. Tym razem Polowanie było pewnie po prostu testem nowej broni.
Inukashi zakręcił szyją szerokie koło.
Rikiga przybiegł tam, wykańczając się, martwił się o Shiona – albo udawał – ale zebrał te wszystkie informacje o Polowaniu i zbadał pozostałości po destruktywnej sile miasta. Może sam przedzierał się przez gruz i wyciągnął coś, co mogło przynieść mu zysk, gdyby się w to zamieszał.
„Nie możesz w żaden sposób zaufać temu człowiekowi, ma więcej siły, niż się wydaje” – zachichotał w myślach Inukashi.
– Nie wydaje ci się, że ostatnio było dość gorąco? – kontynuował Rikiga. – I za dużo ludzi umiera. Nie tylko w Zachodnim bloku, nawet w No.6 – idealnym mieście, Świętym Mieście, za jakie uchodziło. Nie miałem zbyt długiego związku z tamtym miejscem. Zawsze wiodło prym i układało za sobą ścieżkę dla innych miast jako niezachwiana utopia. Oczywiście, byli zabijani ludzie, i ci, którzy popełniali samobójstwa, ale...
– Nie tak krzykliwie.
– Tak. Każdą śmierć owijali w bawełnę i ogłaszali jako miłą i spokojną. Kojarzysz Dom Spokojnego Zmierzchu?
– Co z nim?
– Z zewnątrz to zakład opieki. Hospicjum, tak to możesz nazwać. Chorzy pacjenci, którym nie zostało dużo czasu, zazwyczaj starzy, zostają pozbawieni cierpienia i mogą umrzeć spokojną śmiercią, niewiele różniącą się od snu. Mówią, że właśnie po to jest Dom Spokojnego Zmierzchu.
Inukashi zamruczał w gardle. Zdawało mu się, że się ślini. Śmierć niewiele różniąca się od snu – coś, czego chciał bardziej niż czegokolwiek innego. Objęłaby go delikatność, ciepło i zamknąłby spokojnie oczy. Nigdy by się nie obudził. Jego serce powoli przestałoby bić, a oddech oddaliłby się. Przeżyłby ostatnie chwile bez bycia wciągniętym przez ciemności. Uśmiechałby się.
Rikiga spojrzał mu w oczy.
– Rany, nie patrz tak błagalnie. Naprawdę łatwo cię zrozumieć. To, co mówiłem o Domu Spokojnego Zmierzchu zostało opublikowane przez władze.
– ...To znaczy?
– Właściwie rzeczy mają się inaczej.
– Inaczej?
– Dom Spokojnego Zmierzchu nie jest hospicjum; to miejsce egzekucji.
– Miejsce egzekucji? Mają takie rzeczy nawet w murach Świętego Miasta?
– Oczywiście to nic w rodzaju Zakładu Karnego. Nie jest tak oczywiste... wszyscy pacjenci przywiezieni do Domu Spokojnego Zmierzchu żyją zgodnie z zasadami i umierają naturalną śmiercią... gdy tylko ich przetransportują, zostają nafaszerowani lekami, uśpieni i...
Chyba nawet Rikiga miał opory przed powiedzeniem tego na głos; przekręcił jedynie ustami i wydał długie westchnięcie.
– Ale czemu robią to własnym mieszkańcom? Po co?
– Bo są bezużyteczni – odpowiedział natychmiast Rikiga, jakby spodziewał się pytania Inukashi. – No.6. jest tego rodzaju miastem. Bezlitosne wobec tych, którzy są dla niego bezużyteczni. Jeśli ktoś czeka już tylko na śmierć, czemu by jej nie przyspieszyć i nie ułatwić lekami? Mniejsza strata. Tak właśnie myślą.
Inukashi zatrząsł się. Dostawał gęsiej skórki.
Widział już dość przerażających śmierci. Widział je tyle razy, że palce obu jego rąk nie wystarczyłyby, gdyby na jeden palec przypadały po dwie śmierci. Wyrył w swoim sercu twierdzenie, że tu, w Zachodnim Bloku, trzeba zaakceptować każdy rodzaj śmierci. Życie i śmierć były inne w murach i poza nimi. Ale czyżby przerażające śmierci zdarzały się także w mieście?
– Staruszku, od kogo to usłyszałeś?
– Od klientów. Fura nie był jedynym, który wyślizgiwał się z No.6 w poszukiwaniu kobiet. Ścisłe instrukcje, jakich udzielają mi za każdym razem, ciągle uprzykrzają mi życie i to na tyle, że czasem mam ochotę rzucić to w diabły, ale klienci ciągle wracają. Paru z nich pracuje pod bezpośrednim nadzorem miasta, chociaż nie mają tak wysokich stanowisk jak Fura. Ci goście gadają dziewczynom różne rzeczy. Jak myślisz, czemu?
– Czemu... cóż... robią się gadatliwi jak skończą, czy coś... – powiedział niezręcznie Inukashi.
– Nie, nie. To dlatego, ze nie myślą o prostytutkach z Zachodniego Bloku jak o ludziach. Nie myślą nawet, że te dziewczyny mogą mieć mózgi i serca jak oni. Nie wydaje im się, żeby mogły myśleć za siebie, czy odczuwać jakikolwiek smutek. Więc sypią. Dla nich to pewnie jak mówienie do kamienia na drodze. Dlatego mogą bez przeszkód rozpowiadać sekrety z pracy. Ludzie to gadatliwe zwierzęta; nie potrafią się zamknąć. „Nie mogę nic mówić w mieście, więc czemu nie opowiedzieć tego prostytutce z Zachodniego Bloku? Pewnie i tak nie rozumie po naszemu”. Tak myślą. Ale te dziewczyny słuchają. Czasem nawet ich zagadują, żeby wyciągnąć coś więcej.
– A ty bierzesz i sprzedajesz te informacje, albo używasz ich do szantażu, tak, staruszku?
– Cóż, dostajesz mieszankę dobrych i złych informacji. Większość jest bezużyteczna. Ale moi klienci z No.6 zrobili się ostatnio bardziej gadatliwi niż kiedykolwiek. Wcześniej to były głównie przechwałki i przesadzone kłamstwa... ale teraz się wyżalają, zrobili się wylewni... niepewni. Cały czas słyszę historyjki o niepewności. Widzisz, Inukashi, No.6 nie jest żadną utopią. Po prostu stara się utrzymać umiejętną kontrolę nad mieszkańcami. A to zaczyna się już robić oczywiste. Rozrywa się w szwach. Mieszkańcy powoli duszą się w jego wnętrzu. Żyją w idealnym mieście, a nie mogą nawet oddychać i zaczynają się zastanawiać dlaczego. Słyszałem klienta, leżącego w nocy w łóżku i mruczącego pod nosem: „czemu? Czemu tak jest?”.
– Rozumiem – Inukashi w końcu dostrzegał, co się działo.
„A więc to tak się sprawy mają”.
– Dziwna choroba, nowe wyposażenie Zakładu Karnego, ten cały wyciek informacji i góra zmartwień, niezadowolenia i niepewności. Mówisz, że to wszystko piętrzy się w murach No.6 jak gaz, rozsadzając je od środka?
– Tak, zupełnie jak gaz. Może i jest go jeszcze wszystkiego, ale co się stanie, jeśli stężenie wzrośnie? – Rikiga rozszerzył palce obu dłoni, imitując wybuch.
– Wybuchnie? Mówisz, że No.6 zawali się od środka?
– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Zanim państwo–miasto No.6 zdobędzie przytłaczającą siłę wojskową – siłę, którą zapanuje nad mieszkańcami, musimy podpalić ten gaz. A zaczniemy od Zakładu Karnego. Większość sekretów gromadzi się w tym miejscu. Spróbujemy dźgnąć mrowisko dla informacji. Nie ekscytuje cię myśl o dowiedzeniu się tego wszystkiego?
– ...i to właśnie powiedział Nezumi.
– Głupiś. Jak dzieciak jak on mógłby wysnuć tak rozbudowaną teorię?
– Rozbudowaną, niewątpliwie. Żaden normalny alkoholik by tego nie wymyślił. Co się stało z rozmową o robieniu pieniędzy, hm? Co, skarb wybuchnie razem z miastem i spadnie nam na głowy z deszczem?
– Nie spadnie z nieba. Musimy go wykopać.
– Wykopać?
– W piwnicy Zakładu Karnego podobno jest ukryty sejf.
– Ukryty sejf? Masz na myśli tą pustą przestrzeń?
– Nie wiem, gdzie dokładnie jest. Ale plotki mówią, że ten burmistrz No.6 ma tam schowane kilka tysięcy ton czystego złota.
– Złota... Czystego złota, mówisz?
– Dziesiątki tysięcy ton czystego złota. Może być w sztabkach, nie mam pojęcia. No i? Nie oślepia cię sama myśl o tym blasku?
– Ale... skąd masz tę informację?
– Od dziewczyny, oczywiście. Ta ruda, na którą mówią Sulu, jej stałym klientem jest urzędnik z Ministerstwa Finansów. Całkiem ładna.
Inukashi nie przejmował się rudą kobietą. Był znacznie bardziej pochłonięty myślą o złocie, niż o ludzkim ciele.
– Czyli ona ci to powiedziała?
– Tak. To była opowiastka na dobranoc, więc nie jestem pewien co do autentyczności. Ale to prawdopodobne, prawda? Góra złota w miejscu, z którego nie da się uciec, ani do którego nie można się włamać. Bezpieczniejsze niż jakiekolwiek inne. Mogę stwierdzić, że to całkiem możliwe.
– Będziemy w ogóle mieć szansę się do niego dobrać?
– Dostaniemy je. Gdy tylko No.6 zacznie się walić, cała okolica pogrąży się w chaosie. Jeśli to wykorzystamy... co o tym myślisz?
Inukashi mruknął miękko. To brzmiało jak sen. Powinien się zaśmiać i nazwać to wszystko dziecinną bajeczką, czy posłuchać i ot tak stać się tej niepewnej bajki częścią?
– Nezumi ma zamiar zniszczyć Zakład Karny?
– Eve? Mogłoby mu się to nawet udać. Nie umie zbyt wiele tworzyć, ale niszczyć potrafi jak nikt inny. Czemu by go do tego nie nakłonić? Popatrzylibyśmy sobie na spektakl z nim w roli głównej.
Zakład Karny, ucieleśnienie samego strachu, upadłby. Serce Inukashi tańczyło na samo wyobrażenie sobie jego destrukcji.
Walący się Zakład Karny i błyszczące złoto w dłoniach. Dostałby najwspanialszą rekompensatę, jaką mógł sobie wyobrazić. Zdecydowanie było to warte ryzyka. Jednak...
Inukashi oblizał usta. Odetchnął, wypełniając nozdrza zapachem psów, zgromadzonych w pokoju.
Jednak gdyby miał kłaść na szali własne życie, odmówiłby. Wolał już zostać w ruinach głodując i wciąż żyjąc ze swoimi psami, niż umrzeć pochowany w złocie.
– Co mam zrobić? Jeśli to ryzykowne, odpadam.
– Wiem, wiem. Nie naraziłbym cię na niebezpieczeństwo. Potrzebuję jedynie twoich koneksji.
– Koneksji?
– Jest facet, który szmugluje dla ciebie resztki jedzenia z Zakładu Karnego, mam rację?
Inukashi wytrzeszczył oczy i lekko zamknął szczęki. Za niemal nieprzytomnym od alkoholu mężczyzną w średnim wieku, jawił się firmowy, ironiczny uśmiech Nezumiego. Mógł go dostrzec.
„Dobra robota, Nezumi. Ot tak skruszyłeś gościa twardego jak kamień. To się nazywa mieć umiejętności”.
Wiele innych uczuć i chęci mieszało się, kotłowało i narastało w Rikidze – prawdziwe współczucie dla Shiona, destruktywne impulsy, silne pragnienie zobaczenia No.6 walącego się przed jego oczami i przewyższające wszystko inne przywiązanie do złota. Nezumi wykorzystywał to na swoją korzyść. Wyjątkowo zręcznie używał tego przy proszeniu go o przysługi, dawał mu polecenia i kontrolował go w ten sposób. Godne podziwu. Z drugiej strony możliwe było, że Rikiga wiedział, że jest kontrolowany i zgodził się grać marionetkę dla Shiona i złota; z chciwości i miłości.
Inukashi westchnął bezwiednie. Byli jak szop i lis, próbujący się nawzajem oszukać. Nagle zatęsknił za Shionem. Był zagadką, owszem, ale nadal miliony razy przewyższał starego szopa i lisiego demona. Inukashi tęsknił za tymi jego naiwnymi, niezręcznymi ruchami; jego szczerym i idiotycznie bezpośrednim sposobie wyrażania się; jego beztroskim uśmiechem. Chciał zobaczyć Shiona.
– Dostajesz całkiem sporą ilość resztek, prawda? Ta ścieżka jeszcze nie została odcięta, nie mylę się?
– Nie – nie była jeszcze odcięta. Mężczyzna, którego zadaniem było pozbywanie się resztek jedzenia, wynosił nie tylko to, ale również ubrania i rzeczy osobiste więźniów sekretnymi ścieżkami. Raz nawet wspomniał, że został wyznaczony do sprzątania zwłok. Wyniósł je do miejsca, w którym gromadzono wszystkie śmieci i ciała. Znajdowało się w środku Zakładu Karnego i strzeżono je w mniejszym stopniu, a więc stanowiło słabe ogniwo w łańcuchu ochrony. Jednakże prawdopodobnie niemożliwym było wykorzystanie tego człowieka, by wślizgnąć sie do środka. Wspominał, że nie mógł postawić nawet jednego kroku poza strefą przetwarzania odpadów. Drzwi, prowadzące do środka, nie otwierały się tak łatwo.
– W ogóle będzie użyteczny...? – odezwał się pełen wątpliwości Inukashi.
– Będzie. Każdy nóż, nieważne jak tępy, znajdzie swoje zastosowanie.
– To też powiedział Nezumi?
– A kogo to obchodzi? Chyba naprawdę coś do niego masz. W każdym razie, Inukashi, spróbuj utrzymywać kontakt z tym człowiekiem. To będzie pomocne. Jeśli możesz, owiń go sobie wokół palca.
– Jasne.
„Jak mu tam było? Miał chudą, długą twarz, opadające brwi i często wzdychał. Strasznie martwił się o swoją rodzinę – wspomniał, że nie mógł im nawet powiedzieć, że pracuje w Zakładzie Karnym, inaczej natychmiast by go wywalili. Powiedział: „To naprawdę przygnębiające, nie móc powiedzieć własnej córce gdzie się pracuje”. Córce? A tak, miał jedną córkę. I mówił, że drugie dziecko niedługo się urodzi... i dlatego potrzebował pieniędzy. Chciał zapewnić dobre życie swojej rodzinie – tak, zmiękczenie go nie będzie trudne”.
– Potrzebuję kasy. Wesprzesz mnie gotówką, prawda, staruszku?
– Tak, tak. Nie będę cię zmuszał do wygrzebywania własnych oszczędności, które właśnie masz w kieszeni – Rikiga podrapał się w szyję i wyszczerzył. – Znalazłeś oszczędności faceta z mięsnego, co? Masz niezłe oko. Wrócił mi do ciebie szacunek, Inukashi.
– Tak samo ty. Kto by się spodziewał, że tak szybko to zauważysz. Całkiem nieźle. Jestem pod wrażeniem.
„Cholera, to naprawdę jakiś szop. Niczego nie przegapi”.
Inukashi wzruszył ramionami, w tym momencie dziecko zaczęło płakać. Rikiga wstał z krzesła.
– Co to było?
– A co niby?
– Ten głos. To dziecięcy płacz.
– Eh? Niczego nie słyszę – powiedział nonszalancko Inukashi. – Masz już omamy słuchowe, staruszku?
Łączę się z tobą w bólu i nadziei.
Rzuciwszy spojrzenie na Inukashi, Rikiga podszedł wielkimi krokami do leżących w kącie pokoju psów. Natychmiast wstały i zaczęły na niego warczeć.
– Inukashi, co to?
– Moje psy.
– To płaczące coś leży między nimi również? Nowy szczeniak? Bo jakoś nie ma ogona.
Ryk ponownie odbił się po pomieszczeniu, tym razem jeszcze głośniej. Inukashi niechętnie podniósł dziecko na ręce. Rikiga pokręcił głową.
– Po kiego je zabrałeś? Masz zamiar je sprzedać?
– Gdyby to ode mnie zależało, nie byłoby go tu, ale ktoś mi je podrzucił – odezwał się uparcie Inukashi. – Twój mały aniołek.
– Shion?
Inukashi wyjaśnił mu wszystko pokrótce. Rikiga kiwnął w skupieniu głową z poważnym wyrazem twarzy.
– Brzmi jak coś, co Shion mógłby zrobić. Pewnie nagle przyszło mu do głowy, żeby ukryć dziecko. Kiedy tak kładzie na szali własne życie... toż to żywy anioł.
– Anioły nie podrzucają innym ludziom dzieciaków. Rany, o niezłą kulę u nogi mnie przyprawił.
– Nie sprzeciwiaj się. Pomyśl o tym, jak Shion musiał się czuć. Ten maluch ma taką słodką buźkę. To chłopiec, hę. Jak ma na imię?
– Shionn.
– Eh?
– On mi je podrzucił, to niech ma po nim imię. Hej, staruszku, nie wydaje ci się, że oczy tego dzieciaka wyglądają zupełnie jak Shiona?
– Hmm, teraz jak o tym wspominasz, rzeczywiście mają ten sam kolor – powiedział Rikiga z zamyśleniem. – I są czyste jak jego. Piękne oczy.
– Prawda. Mały aniołek. To weźmiesz go do domu, dobrze? – wcisnął mu dziecko w ręce. Rikiga odsunął się, kręcąc głową.
– Nie, wybacz, jestem samotny.
– No widzisz, ja też. Ale ty masz na pęczki bab z wielkimi balonami, staruszku.
– Tak, ale żadna z nich nie daje mleka. Za to ty nawet nie potrzebujesz pieluszek, bo psy wyliżą dziecko do czysta i jeszcze je ogrzeją. Też tak się wychowałeś, prawda? Doskonałe środowisko do wychowywania dziecka... och, już wiem, znajdę jakieś mleko w proszku i ci przyniosę.
– Wiesz, Shion je zostawił – powiedział dosadnie.
– A dla ciebie jakiś koc skombinuję. Właściwie to nie jeden, a dwa czy trzy. Cóż, to do zobaczenia, Inukashi. Niedługo znowu przyjdę.
Niosąc za sobą hałas przyspieszonych kroków, Rikiga wybiegł wręcz z pokoju. Najwyraźniej jego zdolności do szybkiego uciekania całkiem jeszcze nie zniknęły.
Dziecko uśmiechnęło się w ramionach Inukashi. Niebo całkiem ukryte było za szarymi chmurami.
„Żyj, Shion. Żyj, żeby zabrać stąd tego malucha”.
Gdy Inukashi odwrócił się w stronę dryfujących płatków śniegu, doszło do niego, że wyszeptał nieświadomie te słowa jakby w modlitwie.
==Koniec rozdziału 3==
Ale długie!
OdpowiedzUsuńFajne, fajne. 3: Lubię Inukashiego. :D
A i właśnie, jebłam przy "łączę się w bólu i nadziei" oraz "Dżun, przeczytałam Safu". XD
Usuńi też mnie te oczy zastanowiły. ^^
No kurde, jak zawsze nasze dopiski usuwam tak tego jednego zapomniałam xD Wybaczcie ludzie, zdarza się~ xD
UsuńCo niby wybaczać, fajne urozmaicenie przy czytaniu jak dla mnie. :D
UsuńWiesz, jeśli tak ci się podobają, to nie problem napisać do Kuro, by po wrzuceniu rozdziału podesłała ci wersję z komentarzami :)
UsuńJednak wrzucanie tego typu wersji jest trochę mało poważne. Żarty żartami, ale gdy się coś robi na poważnie i poświęca naprawdę sporą ilość czasu //wierzcie mi, ona naprawdę nad tym sporo siedzi. Podziwiam ją za to, że potrafi 30 stron samego tekstu przetłumaczyć i to w zaledwie kilka dni, bo jeszcze ma dwie korekty, a wy co tydzień bez poślizgów czasowych (choć ostatnio ilość stron mocno wzrosła) dostajecie//, to tego typu zabawy nie są odpowiednie (no chyba, że się odwala amatorszczyznę xD - a tego Kuro nie robi *^*!).
Chwali mnie! Dżun mnie chwali! Przy ludziach mnie chwali! To tak jakby matka pochwaliła mnie parę lat temu, kiedy mnie to jeszcze cieszyło, za zagotowanie wody tak, że gwizdek od czajnika nie wybił okna~! Albo pokrojenie tych dużych pomidorów na więcej niż trzy plastry~! To dla mnie dużo bo nadal przypalam wodę i kroję pomidory jedynie na dwie nierówne części, a nikt mnie już nie chwali jak zrobię coś dobrze .w.
UsuńZasnęłam wczoraj w połowie rozdziału >x< Ale to dlatego, że byłam zmęczona. Dzisiaj doczytałam do końca i znowu powinnam jęczeć, że nie było w ogóle Shiona i Nezumiego, jednak tego nie zrobię. Inukashi i Rikiga są w porządku.
OdpowiedzUsuńWięc w powieści oczy Shiona są fioletowe, nie czerwone? Nie spodziewałam się tego :)
Ja tak samo byłam mile zaskoczona tym faktem :)
UsuńTrochę to dziwne, zawsze byłam przekonana, że ma czerwone oczy i białe włosy z powodu braku barwnika, co jest wynikiem mutacji. A tu coś takiego ;)
UsuńZwykle Inukashiego miałam głęboko w poważaniu, ale po tym rozdziale trochę inaczej na niego patrzę.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że scena z płaczącym Nezumim będzie jakoś najdalej za 2tyg, bo chyba nie wyrobię. Pamiętam, jak o mało się wtedy nie poryczałam ;__;
Nie wyrobisz, czekam na ten rozdział bynajmniej nie z powodu płaczącego Nezumiego, a wariactw Shiona i wiem, że jeszcze trochę do tego @_@ wątpię, że tylko dwa tygodnie @_@
UsuńNo, tak jak Kuro mówi, na pewno nie będzie za dwa tygodnie. Patrząc na aktualne wydarzenia i to ile jeszcze musi się wydarzyć. Do tego poza Shionem i Nezumim jest jeszcze Safu, Karan i Inukashi, a na nich też trochę stron jeszcze będzie :)
Usuńa i przez wszystkich kochany burmistrz xD no i Ludzie Lasu, jednym słowem, porzuć swe marzenia :)
UsuńJa bym bardziej stawiała, że nie wcześniej niż za 2 miesiące.
Obstawiając bardziej tom 7/8. (pomimo że czytam urywkowo nowe rozdziały, by sobie zabawy całej nie psuć, to po tym cudownym spoilerze, jaki sobie dziś rano zaserwowałam sadzę, że jeszcze nie było tego wydarzenia w ang tłumaczeniu).
Uwielbiam Inukashiego! (Co tam, że zawsze myślałam, że to kobieta) W mandze było coś takiego, że Inukashi to jest tak na serio dziewczyna, tylko używa męskich zaimków. W którymś z rozdziałów, kiedy Nezumi mówił coś o Inukashim, że udaje twardego, a tak na serio ryczy po kątach, to chyba Shion (tak mi się wydaje) zaczął mieć drobne podejrzenie, że to jednak dziewczyna. A może ja mam schizy? O.O xD no nic, fajny rozdział. :3
OdpowiedzUsuńPozdro! Będę się teraz podpisywać, co mi tam. Sunako :D
A no bo w książce nigdzie nie jest powiedziane jakiej płci jest Inu >D A w kontraście ze wszelkimi podejrzeniami że Inu to dziewczyna postanowiłyśmy w narracji używać męskich zaimków, bo jest prowadzona z punktu widzenia Shiona, a Shion nadal nie wie (i nigdy się nie dowie) czy to w końcu chłopiec czy dziewczyna >D
UsuńAle dziwnie tak jakoś.. Kurde, bardziej zapamiętałam Inukashi/ego jako dziewczynę. I nie mogę się przyzwyczaić, że Shion ma tak na serio fioletowe oczy a nie czerwone (no bez jaj.. ._.) oraz, że miał czarne a nie brązowe włosy przed zarażeniem się tą chorobą. Dla mnie i tak będzie miał czerwone! *^* Nie ogarniam czemu Atsuko nie powiedziała nic na ten temat twórcom anime, albo chociaż Hinoki Kino, osobie odpowiedzialnej za mangę. Dziiiiiwnie taaak.. ^^"
OdpowiedzUsuńSunako
Ale Kino wie, po prostu jako mangaka żeby na chleb zarobić musi wybalansować pomiędzy anime a mangą >D Stąd zrozumiałe, że z wyglądem postaci skłania się ku anime, ale fabułą jedzie z książką cały czas .w.
UsuńTo chyba że. Ale cieszę się że w mandze zostali oni przedstawieni w taki, a nie inny sposób. Postać Nezumiego to czyste mistrzostwo! Ten kolor włosów, spięcie ich w taki śliczny sposób, ta kurtka z suwaczkami, spodnie z jedną obdartą nogawką... <3 A i charakterek genialnie ukazany! U Shiona to samo, cukier wypływa.
OdpowiedzUsuńSunako :)
a potem cukier zacznie gnić .w. (spoiler z no.6 beyond, ale do tego jeszcze czasu a czasu, więc nie ma się o co martwić .w.)
Usuń