((((EDIT: uaktualnione o korektę Dżun. Przepraszam.))Okej, jest 21:17, zdążyłam *_* Dzisiaj wyjątkowo opóźnienie nie jest winą moją a Ayo, jeśli widzicie błędy, wiedzcie, że uaktualnię to o korektę Dżun za kilkadziesiąt godzin ^^ dwa rozdziały do niespodziewajki~~!! btw, gdyby ktoś lepiej zmienił tekst tego wiersza pod spodem, ma mą wdzięczność ._. i gdyby komuś zachciało się tłumaczyć posłowie, też by fajowo było xD ))
Rozdział 2
Spokojne Sceny
Jam tym bez nadziei, słowem bez echa,
Tym, kto stracił wszystko i kto miał wszystko.
Ostatnią cumę zrywasz wraz z mą tęsknotą.
Tyś ostatnią różą w mym jałowym świecie.
Neruda, Dwadzieścia Poematów o Miłości i Jedna Pieśń Rozpaczy
W No.6 większość mieszkańców stanowili ludzie przed 40 rokiem życia. To było młode miasto. Z tego powodu starsze osoby odstawały od reszty, spacerując ulicami.
„Zrobiłabym wszystko, żeby się nie zestarzeć”.
Miałą już dość oglądania białowłosych staruszek i wydętych, pomarszczonych starców.
Pracowała jako pielęgniarka w Głównym Szpitalu Miejskim, zarządzanym bezpośrednio przez Ministerstwo Higieny i Zdrowia. Aktualnie zajmowała się skrzydłem ze starszymi pacjentami. Mimo że ich nienawidziła, musiała zmagać się z nimi każdego dnia.
„W ogóle po co oni jeszcze żyją?”
Kobieta przejechała dłonią po swoich długich, kasztanowych włosach, napawających ją dumą. Nie mogła znieść myśli, że któregoś dnia i one staną się białe, a na jej twarzy pojawią się zmarszczki i wgłębienia. Wolała już umrzeć, niż się temu przyglądać.
Co do tego była jak najbardziej poważna. No.6 miało najwyższej klasy opiekę emerytalną. Mówiono nawet, że inne miasta nie dorastają mu w tym do pięt.
Gdy starzec osiągnął wymagany wiek, dostawał notyfikację od miasta oraz zostawał przesiedlony do miejsca zwanego Domem Spokojnego Zmierzchu. Niezależnie od swojej klasy społecznej, płci czy historii.
Dom Spokojnego Zmierzchu był idealną placówką zbudowaną przez miasto dla osób starszych, by ci mogli spędzić resztę swoich dni w komforcie i dostatku. Ludzie mówili, że to dla nich swoiste niebo – otrzymywali wszystkie potrzebne lekarstwa, a wszystko, co mogło ich krzywdzić, nieważne czy psychicznie czy fizycznie, było od nich zabierane. Była to placówka bezpośrednio kontrolowana przez miasto, a osoby z miejsca pracy owej kobiety były do niej zabierane, często po kilka osób tygodniowo. Kryteria, jakie trzeba było spełniać, by się tam dostać, nie były jasno sprecyzowane. Mimo że niewiele takowych było, przypadki śmierci przez chorobę czy wypadek jeszcze przed otrzymaniem zawiadomienia o przenosinach do Domu nadal się zdarzały. Dlatego starcy każdego dnia z uporem wyczekiwali owych wieści.
Tak właśnie robiła kobieta, której zawiadomienie przyszło wczoraj. Była chora na coś, czego nie mogła wyleczyć nawet zaawansowana medycyna No.6.
– Tak się cieszę. Teraz mogę spędzić resztę moich dni w spokoju. Jestem naprawdę wdzięczna Bogu i miastu za ich opiekę.
Kobieta, która tak gorliwie wierzyła w Boga, klasnęła w dłonie przy piersi i wyszeptała słowa modlitwy przed opuszczeniem skrzydła szpitalnego.
Dom Spokojnego Zmierzchu. Kobieta nie wiedziała, gdzie się on znajduje. Miasto nie precyzowało jego adresu. Jednak jej to nie interesowało.
Ta kobieta nienawidziła starych ludzi. Jej obrzydzenie było tylko jedną stroną monety, drugą zaś był strach przed zestarzeniem się. Była przecież taka młoda i piękna. Chciała już zawsze taka pozostać. W pracy słyszała różne plotki, pozwalające jej zrozumieć te wszystkie medyczne mechanizmy. Usłyszała także, że miasto prowadzi badania na poziomie molekularnym, mające zapobiegać starzeniu komórek.
Jeśli lek zatrzymujący starzenie zostałby wynaleziony... Gdyby mogła pozostać tak młoda na zawsze... to by było niesamowite. Miała nadzieję, że wkrótce zostaną zakończone, tak szybko, jak to tylko możliwe.
Była już niemal na stacji. Jej rodzice czekali na nią w domu, maleńkim budynku na osiedlu dwie stacje dalej. Ludzie mający już dawno za sobą swe młodzieńcze lata, oboje byli ostrzy, łatwo się denerwowali, zawsze pełni pretensji. Wciąż ubolewali nad faktem, ze ich córka nie została przez miasto uznana za uzdolnioną w żadnej kategorii. Nie chciała zestarzeć się w takim miejscu.
Kobieta przeszła obok swojego odbicia w witrynie sklepowej.
„Wracam z pracy, więc to pewne, że wyglądam na zmęczoną. Ale wciąż pięknie. Moje włosy, moja skóra – nadal młode, nadal piękne”.
Weszłaby na zakupy przed powrotem do domu. Przez okno sklepu widać było pełne zdobień sukienki, modne buty, praktyczne garnitury rozłożone na półkach. W tym mieście mogła dostać wszystko, czego tylko zapragnęła. Oczywiście, jedynym limitem były zarobki.
Wyłączając małą część populacji, walającą się żałośnie po Utraconym Mieście, mieszkańcy nie mieli żadnych problemów z otrzymaniem tego, czego potrzebowali, dopóki nie były to produkty o najwyższej możliwej klasie. Bez trudu można było zdobyć ubrania, jedzenie czy mieszkanie.
Nie było może im tak dobrze jak mieszkańcom Chronosu, ale z całą pewnością znacznie lepiej niż w Utraconym Mieście. Żyła więc stosunkowo wygodnym życiem.
Satysfakcjonowała ją jej pozycja społeczna. Chciała jedynie cieszyć się bardziej swoją młodością, swoim pięknem, wygodą i życiem, które miała na wyciągnięcie ręki.
Jej stopy stanęły. Para butów przyciągnęła jej wzrok. Jasnoróżowe lakierki. Ledwie rozpoczęła się zima, a oni już wystawiali wiosenną kolekcję. Różowe buty błysnęły. Były tam szybciej, niż w jakimkolwiek innym sklepie; szybciej niż kogokolwiek innego, właśnie ją zachęcały do kupna.
Święty Dzień miał być już w przyszłym tygodniu. Dzień, upamiętniający utworzenie miasta. Imprezy i wydarzenia organizowane przez władze miały być rozsiane po wszystkich dzielnicach. Także owa kobieta planowała uczestniczyć w dwóch z nich.
„Kupię je. I znajdę do nich sukienkę w kolorze ugru. Będą na mnie wspaniale wyglądać. Po prostu to wiem”.
Gdy tylko na jej twarzy pojawił się uśmiech satysfakcji, nagle ogarnęło ją odrętwienie. Po tym krótkim ataku, poczuła przypływ gorąca u podstawy szyi.
„Co mi jest? Jestem taka zmęczona ...Ciężko mi”.
Nogi się pod nią uginały. Mdliło ją.
„Muszę gdzieś odpocząć”.
Weszła w alejkę między dwoma sklepami. Powinna prowadzić do kliniki w Centralnym Szpitalu.
„Po prostu muszę się tam dostać”.
Jej szyja płonęła. Czuła, że coś rusza się pod skórą. Nieznane dotąd uczucie sprawiało, że jej ciało wysychało.
„Co jest?”
Zatoczyła się i upadła. Otwarta torebka wypadła na ziemię, a jej zawartość wysypała się. Kobieta wyciągnęła rękę, by pozbierać swoje rzeczy i krzyknęła, gdy doszło do niej, co widzi.
Wgłębienia – czarne wgłębienia, zupełnie jak te u starców, zaczęły się pojawiać. Jej skóra szybko traciła wilgoć i zaczęła pękać.
„Nie może być! Co... Co się dzieje?”
Kobieta podniosła się do swego odbicia i wbiła w nie wzrok. Znowu wrzasnęła. Jej głos zaskrzeczał, niemal stając się szeptem.
„Moja twarz! Moja twarz!"
Jej twarz, tak piękna jeszcze kilka chwil temu, z niezwykłą szybkością zmieniała się na jej oczach. Zmarszczki przecinały jej skórę, żłobiły się w niej wgłębienia, a włosy zaczęły wypadać.
Coś ruszyło się u podstawy jej szyi. W jej ciele żyło coś jeszcze. Przerażona kobieta zrozumiała, że władzę nad jej ciałem przejmuje coś obcego.
„Nie, pomocy... mamo... tato... pomóżcie!"
Twarze jej rodziców przemknęły jej przed oczami.
„Mamo, tato...”
Wyciągnęła palce przed siebie i wypuściła maleńki oddech. Jej świadomość odpłynęła.
***
Karan usiadła na ławce i westchnęła, nie wiedząc już po raz który tamtego dnia. Wiedziała, że wzdychanie jest bezużyteczne. Mogłaby krzyczeć, mogłaby rzucić się na ziemię, ale rzeczywistości by tym nie zmieniła. Nic by się nie zmieniło. Więc mogła przynajmniej pozostać obojętna. Mogła wzruszyć ramionami, trzymać głowę wysoko i niczego się nie wstydzić.
Tak myślała, jednak chwilę później z jej ust uciekło kolejne westchnięcie.
„Nic nie mogę zrobić. Jestem bezsilna...”
Karan spróbowała rozłożyć obie ręce na kolanach. Delikatne promienie słońca spłynęły na jej blade dłonie. Czuła, że za kilka sekund znowu westchnie.
Tego dnia zamknęła swoją małą piekarnię w kącie Utraconego Miasta i spędziła pół dnia na spacerowaniu po okolicy. Zastanawiała się nad odwiedzeniem Safu w domu jej i jej babci w luksusowej dzielnicy – Chronosie.
Jeśli ktoś uzyskał najwyższy wynik w mieście w jednej z wielu możliwych kategorii, otrzymywał przywilej życia w Chronosie, niezależnie od płci, wychowania czy struktury rodzinnej. Miasto zapewniało zarówno zakwaterowanie jak i idealne środowisko dla wykształcenia każdej umiejętności.
Gdy jej syna – Shiona rozpoznano jako dziecko o niesamowicie wysokiej inteligencji podczas jego Egzaminu Dwulatków, Karan również mogła zamieszkać w Chronosie. Wygodne warunki życia i spokój – w elicie znalazła się dzięki swemu dziecku, które ewentualnie mogłoby wspinać się po kolejnych szczeblach kariery w No.6. Karan była wówczas w pozycji, której wielu zazdrościło i pożądało.
Pozycja, której wielu zazdrościło i pożądało – życie w komforcie, wolne od zmartwień i jutrzejszych smutków; bez głodu i przemocy; życie, w którym środowisko wewnątrz domu, ochrona, higiena i fizyczne warunki zawsze były monitorowane.
Karan powoli zacisnęła dłoń. Jej długie, miękkie palce z czasów mieszkania w Chronosie, w Utraconym Mieście stały się zniszczone i szorstkie, a ich skóra czasami pękała i krwawiła.
Jednak przed utratą Shiona była tu znacznie szczęśliwsza niż w Chronosie. O wiele.
Karan nigdy nie mogła przywyknąć do życia, w którym każdą minutę sprawdzano i kontrolowano; zaczęła się nawet bać, że jej nerwy długo tego nie wytrzymają. Dlatego kiedy Shion wybrał niewiarygodny akt pomocy zbiegłemu przestępcy, czuła coś więcej niż zaskoczenie, coś innego niż rozpacz – przypominało to bardziej rodzaj ulgi. Zauważyła nawet, że ją to cieszy.
Wiedziała oczywiście w swoim racjonalnym myśleniu, że życie już nigdy nie będzie tak łatwe jak w Chronosie, a ścieżka do przyszłości Shiona na zawsze pozostanie zamknięta. Jednak nadal się tym cieszyła.
Wolała chwalić niż karcić zachowanie syna, które było wyjątkowo głupie, jak na kogoś z takim poziomem inteligencji. Shion tak łatwo porzucił życie w Chronosie. Zamiast swojego stabilnego, kontrolowanego życia, wolał wybrać drogę, na której mógł ochronić tego, kto wpadł do jego pokoju tamtej burzowej nocy. To była pomyłka, jeśli już. Ale popełniając ją, nie zrobił nic złego.
To znaczyło, że Shion także nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi do życia w Chronosie. Dla niego to było coś, co można odrzucić ot tak. Ujawnił jedynie to, jak bardzo było dla niego bezwartościowe. I nie mylił się tak zupełnie.
– Przepraszam, mamo.
W ich pierwszą noc po przeprowadzce do Utraconego Miasta, dwunastoletni Shion pochylił głowę, przepraszając matkę.
– Za co?
– No bo... Mamo, ty... teraz musisz iść do pracy.
Zbrodnią Shiona było zapewnienie schronienia i pomoc w ucieczce brutalnego przestępcy, w No.6 zwanego VC. Ze względu na jego wiek, wyrzucono go jedynie z Chronosu. Z drugiej jednak strony, miasto zabroniło mu mieszkać gdziekolwiek poza dzielnicą najniższej klasy – Utraconym Mieście. Matka i syn spadli ze szczytu drabiny społecznej na jej najniższy szczebel w zaledwie jedną noc. Pierwszym, nad czym musieli się zastanowić, było ich przyszłe życie.
– Przepraszam.
Jego uniesiony podbródek się zatrząsł. Karan owinęła ręce wokół ramion syna w miłym uścisku.
– Mówisz takie głupie rzeczy – odezwała się z delikatnością w głosie. – Nie powinieneś przepraszać za takie rzeczy.
– Ale...
– Shion, kto tu jest mamą, ja czy ty? Jeśli myślisz, że to ty wszystko poplątałeś... – zganiła go z uśmiechem. – To wiedz, że jestem znacznie bardziej uparta niż myślałeś. Założę się, że nawet byś o tym nie pomyślał, nie?
– Nie.
– Więc możesz na to poczekać. Zobaczysz dopiero jaka uparta może być twoja mamusia. Spadniesz z krzesła.
Shion cicho zaśmiał się w jej ramionach.
Ile lat już minęło odkąd trzymała tak własnego syna? Tamtego dnia w ciemnym, wilgotnym pokoju, służącym niegdyś za magazyn na materiały budownicze, Karan nie czuła rozpaczy czy żalu, a szczęście, jakie dawało jej dziecko w jej ramionach i pewien rodzaj satysfakcji, który tylko macierzyństwo mogło przynieść.
– Jaki on był?
– Eh?
– Ten, którego wziąłeś pod swoje skrzydła. Zastanawiam się nad tym po prostu. Jestem ciekawa... ale pewnie mi nie powiesz, prawda?
Shion odsunął się od niej jak ukąszony. Jego wydęte wargi i okrągłe policzki rozbawiły ją tak bardzo, że Karan mogła się jedynie uśmiechnąć.
– Dobranoc – wyszeptał Shion, opuszczając pokój wciąż z tym wyrazem twarzy. Nawet gdy poniszczone drzwi zamknęły się już z głośnym trzaskiem, Karan wciąż się uśmiechała.
Zastanawiała się, co to był za chłopiec. Co za chłopiec sprawił, że Shion zostawił Chronos za sobą? Co w nim tak przyciągnęło i zaślepiło Shiona?
Chciała wiedzieć, ale jej syn pewnie nigdy by tego nie wykrztusił. Dzieci uczyły się jak ukrywać uczucia i mierzyć się z tym, co je powodowało – w ten sposób dorastały. Może już nigdy nie byłaby w stanie bez wahania przysunąć się do syna tak blisko.
Tak jak w pełni dojrzała ptaszyna opuszcza gniazdo, by rozpocząć swój lot, tak Karan wiedziała, że Shion pewnego dnia ją opuści. Była na to przygotowana. Jeśli by mogła zobaczyć, jak jej syn rozkłada skrzydła do lotu, to byłby pewnie szczęśliwy dzień dla matki. Dlatego od następnego dnia postanowiła rozpocząć swoją pracę.
Zgodnie ze swym postanowieniem, Karan pracowała bez wytchnienia w Utraconym Mieście. Zaczęła od wypiekania chleba i sprzedawania go na ulicy; ewentualnie zamieniała kawałek ich mieszkanka w piekarnię, by móc robić więcej produktów. Jej przystępne i smaczne chleby oraz ciasta cieszyły się popularnością w Utraconym Mieście, gdzie były jednym z niewielu luksusów. Biznes rósł i zapewnił w końcu dom dla dwojga.
Małe dzieci przychodziły by kupić mufinki, wyczerpane biegiem z monetami w maleńkich piąstkach. Starsi zaś chcieli kupować ciasta w prezencie dla swoich wnuków. Byli także klienci, którzy przybywali do piekarni po chleb, gdy tylko obudzili się rano.
Karan satysfakcjonowało jej życie w Utraconym Mieście. Nie była to zuchwałość ani próba oszukania samej siebie. Nie była ani odrobinę przywiązana do życia w Chronosie. Pracowała i zbierała tej pracy owoce. Żyła życiem, które sama zbudowała od podstaw z nogami mocno przytwierdzonymi do ziemi. Niczego więcej nie mogła sobie życzyć.
Karan była na swój sposób szczęśliwa... aż do tamtego dnia.
W jeden dzień, Shion po prostu zniknął. Zostawił swoje stanowisko w Biurze Administracji Parku Leśnego, by nigdy nie wrócić. To było dalekie od tego, co dotąd przeszła, od zostania w pełni matką. Nie było naturalnego sposobu przeżycia czegoś takiego – tak nienormalnego, nagłego, okrutnego. Doszło do niej, jaka była naiwna i jakie fantazje snuła myśląc, że zobaczy jak jej dziecko wyfruwa z rodzinnego gniazda.
Został zabrany do aresztu jako podejrzany o popełnienie brutalnej zbrodni i osadzony w Zakładzie Karnym.
Kiedy dowiedziała się o tym od Ministerstwa Bezpieczeństwa, Karan doświadczyła w końcu pełnego znaczenia słowa rozpacz. Rozpacz oznaczała rzucenie się w najgłębsze istniejące ciemności. Ciemności zaś utorowały sobie drogę do jej ciała, odrętwiając jej ręce i nogi. Jakaż niespokojna śmierć czekała na końcu.
Ale był ktoś, kto dał jej nadzieję na życie. Nezumi. Skontaktował się z nią, by dać znać, że Shion żyje i jest w Zachodnim Bloku. Dostarczył jej nawet krótki liścik od syna. Przepiękne małe światełko zapłonęło w samym środku mroku jej rozpaczy.
Mamo, wybacz. Żyję, jest ok.
Kilka nabazgranych słów stało się promieniem światła, torującym jej drogę przez ciemności i głosem, szepczącym jej życie do ucha.
Karan otworzyła swój sklep i dalej piekła chleb. Dopóki Shion nie wróci, chciała zacisnąć zęby i czekać. Dalej by czekała, ponieważ Nezumi dał jej do tego siłę. Chwilami nadal miała ochotę krzyczeć, jednak jej codzienne życie powoli się stabilizowało. A wtedy do jej drzwi zapukała Safu.
Safu miała jeden z najwyższych wyników w egzaminie na inteligencję, zupełnie jak Shion. Była dziewczyną, której wielkie, czarne oczy wystawały i dominowały na jej twarzy, ale wzrok miała uczciwy. Safu w kilku słowach, ale z silną wolą mówiła o swojej miłości do Shiona i ogłosiła, że ma zamiar iść do Zachodniego Bloku.
– Chcę go zobaczyć. Chcę zobaczyć Shiona.
– Ja... Ja go kocham. Z głębi serca, ja go zawsze kochałam. Tylko jego.
Szesnastoletnia dziewczyna wypowiedziała te słowa ze łzami w oczach, a ich prostota i niezręczność jeszcze bardziej uderzyły w serce Karan. Jednak mimo wszystko nie mogła puścić Safu do Zachodniego Bloku. Jako matka Shiona, jako dorosły, musiała ją zatrzymać.
Safu opuściła jej sklep, a Karan krótko po tym podążyła za nią. Była świadkiem porwania jej przez urzędników Ministerstwa Bezpieczeństwa.
Już trzy dni minęły od tego czasu.
– Safu... – na koniec z jej ust uciekło kolejne westchnięcie. Nie miała pojęcia, co dalej robić. Przekazała notatkę małemu, mysiemu posłańcowi. Tylko tyle zrobiła.
Czy Nezumi zrobiłby z nią tak, jak zrobił ze Shionem? Jeśli została już zabrana do Zakładu Karnego, uratowanie jej było niemal niemożliwe. Gdyby zaś Shion się dowiedział i popędził do Zakładu ją uratować, naprawdę zostałby zabity. Może zrobiła coś w pośpiechu... Nie ma mowy, żeby Nezumi pomógł komuś, kto jest mu kompletnie obcy. Jej uczucia zwinęły się w maleńkie wstążki i sprawiły, że jej palce zaczęły się trząść.
Karan spędziła ostatnie trzy dni z trudem jedząc i śpiąc. Była fizycznie i mentalnie wykończona, niezdolna do niczego innego. Przyszła w miejsce, w którym Safu kiedyś mieszkała.
Luksusowa dzielnica Chronos.
Obfita zieleń i spokojne środowisko. W pełni funkcjonujący system bezpieczeństwa. Różne zakłady opieki medycznej i pełne towarów sklepy, w których mieszkańcom do szczęścia wystarczyła jedynie ich Karta Identyfikacyjna. Nawet bez Świętego Miasta Numer 6. Chronos był zupełnie inną klasą, wykraczającą daleko poza czyjekolwiek najśmielsze sny.
Mimo że Karan mieszkała tu jeszcze kilka lat temu, tym razem nie miała prawa nawet wkroczyć na tamtejsze ulice. Gdy tylko wkroczyła na ścieżkę, prowadzącą do Chronosu, wszystkie bramy zamknęły się.
– Bardzo nam przykro. Dla bezpieczeństwa, to miejsce jest osiągalne jedynie dla mieszkańców Chronosu. Dziękujemy za zrozumienie. W związku z tym każdy, kto przekroczy bramę bez Karty Wejściowej do Specjalnych Dzielnic Mieszkalnych wydawanej przez władze, zostanie usunięty na mocy Artykułu 203 Klauzuli 43 prawa publicznego. Powtarzam... Dla bezpieczeństwa...
Popłynął miły, kobiecy głos. Kamera bezpieczeństwa, przymocowana do białej bramy w ciszy obserwowała Karan, przygwożdżoną do ziemi. Gdyby pozostała tam, gdzie była, miły głos zamieniłby się w ostry alarm, a na scenę wkroczyliby urzędnicy Ministerstwa Bezpieczeństwa. Karan nie miała innego wyboru jak tylko cofnąć się, przygryźć wargę i wrócić skąd przyszła.
A teraz siedziała na ławce w Parku Leśnym pod wielkim drzewem, które bezustannie traciło swe liście. Siedziała, patrząc beznadziejnie w dół na swoje dłonie.
– Shion... Safu...
„Dlaczego jestem tak bezsilna? Żyję od dekad, jestem rodzicem, jestem dorosła, a nie potrafię nawet pomóc dwójce dzieci w środku ich własnego kryzysu. Żyję już tak długo, a nadal...”
Karan uniosła twarz. Emocje różniące się odrobinę od gniewu przepływały teraz przez jej serce. W latach, w których No.6 samo się kształtowało i zaczęło zmieniać w niezależne miasto, Karan żyła po swojemu jako zwyczajny obywatel.
Sześć miast odnalazło się na tym świecie po niezliczonych pomyłkach rodzaju ludzkiego. Były to miejsca wolne od głodu czy wojny, gdzie ludzie mogli żyć w spokoju i wolności. Tutaj mogli żyć od narodzin aż do śmierci w bezpieczeństwie, dostatku i spokoju. Tak powinno być. Nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiała. Wszyscy myśleli, że tak długo jak pozostają w No.6, mają zapewnione takie życie.
Myśleli... Nie zastanawiali się nad myśleniem... Zostali nauczeni myślenia.
Zwinęła palce i mocniej przygryzła wargę.
„To jest kłamstwo. Wszystko... to tylko pusta skorupa”.
Szeptała bez wypowiadania słów. Mimo że zaczynała się zima, oblał ją pot.
Nad miastem sprawowały władzę chipy identyfikacyjne, dzielące je na niezliczone klasy, przez które nie można było swobodnie podróżować w jego murach. Jej syn został zabrany siłą do aresztu, a ona nie mogła nawet się sprzeciwić. Nie była w stanie potwierdzić bezpieczeństwa innego mieszkańca miasta, który został zabrany przez władze. Gdzie była wolność? Gdzie był spokój, bezpieczeństwo i życie pełne dostatku? Nigdzie.
„Jeśli taka jest prawda, co my robiliśmy cały ten czas? Po co stworzyliśmy takie miasto? Co my zrobiliśmy? Gdzie popełniliśmy błąd?”
– Przepraszam...
Karan nagle została sprowadzona z powrotem do rzeczywistości.
– Proszę wybaczyć. Przestraszyłam panią? – Uśmiechała się do niej starsza kobieta, nosząca mały, jasnoniebieski kapelusz. Nieznana twarz.
– Ach... Och nie, to nic – odpowiedziała szybko Karan. – Przepraszam, zamyśliłam się trochę. Czy mogę jakoś pomóc?
– Nie będzie pani przeszkadzać jeśli tu usiądę?
– Oczywiście, że nie. Proszę.
Kobieta wciąż z uśmiechem zniżyła się, by usiąść obok Karan.
– Cóż za przepiękna pogoda, nie uważa pani? Tak miło.
– Rzeczywiście – Pogoda była ostatnią rzeczą, o jakiej mogłaby teraz myśleć. Przez ostatnie kilka dni nie czuła niczego w kolorze nieba, dźwięku wiatru czy widoku drzew.
– Zapewne myśli teraz pani, że jestem dziwną staruszką, zagadując panią tak nagle, czyż nie? – odezwała się łagodnie kobieta.
– Nie, nie, oczywiście że nie. Byłam po prostu odrobinkę zaskoczona. Myślałam o czymś i nie zauważyłam, że stoi pani tuż przede mną.
Staruszka pchnęła lekko na nosie swoje okrągłe okulary, a jej twarz zrobiła się poważna.
– Widzi pani, właśnie dlatego postanowiłam z panią porozmawiać.
– Słucham?
Kobieta nosiła srebrny pierścionek. Wyciągnęła palce by złapać dłoń Karan.
– Przepraszam, nie chcę się narzucać. Wiem bardzo dobrze, że jestem wścibska – nalegała. – Ale miała pani tak samotny wyraz twarzy, że musiałam coś z tym zrobić.
– Och – odezwała się delikatnie Karan. – I dlatego poświęca mi pani swój czas?
– Naturalnie. Siedziała pani w tak piękny dzień, w niesamowite popołudnie i wyglądała na ogromnie zakłopotaną. Była pani sama na ławce z pochyloną głową. Nie ma mowy, żebym mogła iść dalej bez rozmowy z panią.
Starsza kobieta zacieśniła uścisk wokół dłoni Karan i jeszcze bardziej owinęła wokół nich własne.
– Dlaczego tak piękna i młoda kobieta jak pani siedzi tu z takim wyrazem twarzy? Coś się stało?
Para oczu za okularami była miła i pełna zrozumienia. Nad ich głowami bujały się na wietrze gałęzie drzewa.
– Dziękuję za troskę. Miałam właśnie drobne problemy...
– Tak, rozumiem – powiedziała sympatycznie kobieta. – W moim życiu też były czasy, gdy przytłoczyły mnie ogromne problemy – Jej wiekowe, ale wciąż dostojne oblicze zachmurzyło się odrobinę. Serce Karan przez chwilę przyspieszyło.
Byli inni ludzie jak ona? Byli inni ludzie, rozumiejący jej cierpienie? Inni ludzie także zrozumieli istotę tego miasta?
– To było dewastujące, nawet jeśli zdarzyło się lata temu. S–Straciłam syna przez chorobę.
– Och, chorobę – mruknęła Karan.
– Tak, miał tylko trzy lata. Pamiętam, jak płakałam, gdy po jego śmierci zobaczyłam, jak maleńka była trumienka na pogrzebie. Jest pani w stanie zrozumieć uczucia kogoś, kto stracił syna?
Karan próbowała kiwnąć głową, jednak w odpowiednim momencie się zatrzymała. Shion jeszcze żył. Jeszcze nie straciła syna.
– Nie mogę powiedzieć, że dokładnie rozumiem... – odezwała się z wolna. – Ale musiała pani cierpieć.
– Tak było. Słowami nie da się opisać tego, przez co przeszłam. Wiele razy myślałam, o ile lepiej by było, gdybym to ja umarła zamiast niego. Ale teraz cieszę się, że żyję. Nie mogłabym byś szczęśliwsza żyjąc w tak wspaniałym mieście, otoczona przez dzieci i wnuki.
Kobieta uśmiechnęła się i rozejrzała dookoła.
– Chciałabym, by mój syn tu dorastał. Nie... jeśli opieka medyczna No.6 byłaby wtedy na dzisiejszym poziomie, w ogóle nie musiałby umierać.
Karan delikatnie odsunęła dłoń. Wzrok starszej pani wałęsał się po niebie, gdy ta kontynuowała. Jej usta uformowały łagodny uśmiech.
– Naprawdę myślę, że to miejsce jest utopią. Wie pani, zawsze mówię to moim wnukom. Że powinny być wdzięczne, że się tu urodziły. Są oczywiście przez to zakłopotane, ale wtedy mówię im o Zachodnim Bloku.
– Zachodnim Bloku? – Serce Karan przyspieszyło, tym razem z innego powodu.
– Tak, Zachodnim Bloku. Wie pani, co to za miejsce?
Karan przysunęła się naprzód. Chciała wiedzieć. W Zachodnim Bloku był Shion i chciała znać o nim jak najwięcej szczegółów.
– Nie mam pojęcia. Proszę mi opowiedzieć.
Kobieta uniosła brew i kiwnęła głową.
– Sama zbyt wiele nie wiem. Ale mój bratanek pracuje w Biurze Kontroli Dostępu i słyszę czasem coś od niego. Mówi, że to okropne miejsce.
Karan uspokoiła swoje niespokojne serce i mruknęła coś w skupieniu. Chciała zachęcić staruszkę do dalszego opowiadania.
– Higiena jest tam absolutną abstrakcją, słyszałam, że dzieci muszą pić nie filtrowaną wodę.
– Nie filtrowaną?
– Tak, czy to nie okropne? Naprawdę mi ich żal, aż serce boli. W porównaniu z tym, dzieci w mieście nie mogłyby być szczęśliwsze. Nie zgodzi się pani?
– Co? Ach, to znaczy tak, ale...
– Dlatego tam wszędzie rozprzestrzeniają się choroby, których w No.6 nigdy nie mogłoby być. Zbrodnie zdarzają się codziennie, a bezpieczeństwo niemalże nie istnieje. Mieszkańcy tego Bloku są niewykształceni, zdegenerowani, a większość nawet bez mrugnięcia okiem zabije człowieka, jeśli tylko oznacza to dla nich pieniądze. Słyszałam, że ostatnio grupa brutalnych mężczyzn próbowała się włamać do Biura Kontroli. Oczywiście odkąd mają perfekcyjny system bezpieczeństwa, aresztowano ich jeszcze zanim postawili stopę w progu. To naprawdę przerażające.
Kobieta owinęła wokół siebie ramiona i zatrzęsła się.
– Bratanek powiedział mi, że to miejsce jest jak piekło; najnędzniejsze, najgorsze możliwe środowisko. Musi się bardzo różnić od tego, co jest tutaj. My też powinniśmy być wdzięczni, że mieszkamy w No.6, nie tylko nasze dzieci. Ja nie boję się mówić moim wnukom jakie mają szczęście, że mieszkają tutaj, w porównaniu z Zachodnim Blokiem.
Zachodni Blok. Najnędzniejsze, najgorsze możliwe środowisko.
Karan zamknęła oczy. Pismo Shiona przepłynęło jej przez myśl. Krótka notatka, miała tylko jedną linijkę. Litery były lekko pochylone, jakby pisane dystyngowaną dłonią.
Mamo, wybacz. Żyję, jest ok.
Znaki te dodawały jej energii. Pismo, promieniujące młodością i chęcią życia. Był żywy i ukrywał się w Zachodnim Bloku. z większą siłą niż kiedykolwiek, nawet teraz chciał żyć dalej.
– Coś się stało?
Otworzyła oczy na słowa staruszki.
– Coś się pani stało? Mam zawiadomić Ministerstwo Zdrowia i Higieny?
Karan powoli pokręciła głową.
– Nie wydaje mi się.
– Słucham?
– Nie wydaje mi się, że Zachodni Blok jest najnędzniejszy, ani najgorszy.
– Dlaczego, co...
– I nie wydaje mi się, że...
„Nie wydaje mi się, że to jest utopia”.
Gdy już miała wypowiedzieć te słowa, usłyszała łopot skrzydeł nad głową, a czarny obiekt przeleciał ponad nią.
Starsza kobieta krzyknęła.
– Niebiosa, kruk!
Kruk o błyszczących skrzydłach usiadł na ziemi u stóp Karan.
– Jak namącił – powiedziała niespokojnie kobieta. – W Parku Leśnym w ogóle były jakieś kruki? – uniosła brew.
– To w końcu naturalne środowisko. Są więc kruki, choć pewnie nie ma ich zbyt wiele. – odpowiedziała Karan, a kruk wzleciał w powietrze. Pomyślała, że odleci gdzieś w dal, jednak ten zamachał skrzydłami i usiadł na ramieniu mężczyzny.
Tym razem to Karan pisnęła z zaskoczenia. Nie zauważyła, że przez cały czas ktoś stał aż tak blisko. W trakcie konwersacji ze starszą kobietą było wielu innych przechodniów – starszy człowiek z psem, dziewczynka zbierająca z ziemi kolorowe liście, grupa ludzi wyglądających na studentów... ale nikogo z krukiem na ramieniu. Kiedy tak bardzo się zbliżył? Jak długo już tam stał? To było odrobinę niepokojące.
Mężczyzna był wysoki i sztywny, ubrany w jasnobrązową marynarkę i tegoż koloru spodnie. Głowę miał pełną włosów, z których miejscami odstawały jednak te siwe. Jego wąs także zaczynało już pokrywać srebro. Pomijając fakt, że na jego ramieniu siedział kruk, wydawał się być normalnym człowiekiem w średnim wieku. I był kompletnie obcy.
Mimo to wyciągnął obie dłonie ku Karan z uśmiechem na twarzy. Nazwał ją nawet po imieniu gdy przemówił.
– Karan, tęskniłem za tobą.
– Eh?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, mężczyzna złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Przez małą posturę Karan, nie było trudno złapać ją w długie ramiona człowieka. Ściskał ją tak mocno, że trudno jej było oddychać.
– Wybacz mi – błagał. – To wszystko moja wina. Nigdy nie zrobię już niczego, przez co mogłabyś się źle czuć. Obiecuję. Będziesz jedyną, którą będę kochał do końca życia.
– Przepraszam, co...? – Karan podniosła głos. – Co ty wyprawiasz?
– Nie zrozumiałem, jak bardzo cię kocham, dopóki nie odeszłaś. Proszę, błagam cię. Powiedz, że zaczniesz ze mną od nowa, Karan.
„Oszalał”.
Taka była jej pierwsza myśl. Ale jeśli ktoś był szalony, nie zostałby w mieście na długo. Gdy tylko o tym pomyślała, dotarło do niej bicie serca mężczyzny. Byli tak blisko siebie, że mogła je poczuć. Rytm był stały. Ten człowiek nie był ani szalony, ani nerwowy z podniecenia. Był za to bardzo spokojny i bez wahania recytował te banalne kwestie.
– Nie wierzę w to! Miałam już dość! – Karan odepchnęła go obiema rękami. – Wystarczy tego słodkiego gadania. Zostawiłam cię. Nie chcę cię więcej widzieć.
– Karan, kocham cię. Uwierz mi, naprawdę cię kocham – Kruk na jego ramieniu zaskrzeczał ostro, jakby próbował się z nich nabijać. Człowiek niezręcznie odchrząknął i pochylił głowę przed staruszką, patrzącą na nich z otwartymi ustami.
– Bardzo przepraszam, że musi pani to oglądać.
– Ach, nie trzeba – odezwała się zafrasowana. – Więc... eh, wy dwoje jesteście...?
– Jesteśmy parą – odpowiedział mężczyzna. – Byłem głupi i spowodowałem jej mnóstwo bólu. Chciałem ją przeprosić i zacząć od nowa.
– Rozumiem. Cóż, to...
– Mamy bardzo ważne rzeczy do przedyskutowania, więc jeśli pani wybaczy...
Człowiek złapał Karan za ramię i w połowie siłą odciągnął od sceny. Kruk znowu zaskrzeczał. Poszli boczną ścieżką za Biurem Parku – byłym miejscem pracy Shiona – i wyszli z tyłu parku. Mężczyzna nie odezwał się słowem całą drogę. Karan także pozostawała cicho, mimo bycia ciągniętą całą drogę.
Na skwerze stał zaparkowany samochód. Raczej stary model, rzadko już widywany na ulicach miasta. Człowiek otworzył drzwi i przemówił bez wahania.
– Wsiadaj.
– Nie, dziękuję.
– Wsiadaj – powtórzył. – Jest coś ważnego, o czym chcę z tobą pomówić – Głośno machając skrzydłami, kruk zeskoczył z jego ramienia na tylne siedzenie samochodu. Następnie spojrzał na Karan, jakby chcąc ją zaprosić do środka.
– Mądry ptaszek – zauważyła Karan.
– Jak dla mnie nawet trochę za mądry – Z jego tonu można było wywnioskować, ile problemów musiała mu sprawić ta ptaszyna. Kruk otworzył szeroko dziób i znowu zaskrzeczał. Tym razem zabrzmiało to jak śmiech. Karan też zaśmiała się cicho. Gdy tylko skończyła, doszło do niej, jak dawno się już nie śmiała.
Karan nadal podtrzymywała wzrok kruka, siedzącego na siedzeniu dla pasażera. Hybryda na energię elektryczną i benzynę bezgłośnie poruszała się naprzód. Kiedy wjechali do tunelu, człowiek wcisnął przycisk autopilota i zdjął ręce z kierownicy.
– Wiedziałaś? Nowe biopaliwo niedługo ma wejść i od następnego roku nie będę już mógł używać benzyny. A co za tym idzie, samochodu też już prowadzić nie będę.
– Słyszałam, że paliwa kopalne niemal się wyczerpały, nie licząc węgla – powiedziała Karan. – Chyba nie będziemy mieć innego wyboru, jak tylko znaleźć inne źródła energii.
– Od kogo to usłyszałaś?
– Kogo...? Cóż, ogłaszali to przez miejskie polisy energetyczne...
– Dokładnie. Ogłoszenie od władz. Urzędnicy przekazują swoje zawiadomienia słowo w słowo – Mężczyzna przekręcił wąsem w cynicznym uśmiechu. – Nikt o to nie pyta. Wszyscy akceptują tak jak jest, nawet się nie zastanawiając. Boże, wszyscy w tym mieście są tak cholernie naiwni. Wątpienie we władze jest ostatnią rzeczą, o jakiej mogą pomyśleć. Pewnie nawet sobie tego nie wyobrażają. Podejrzewanie zabiera energię. Łatwiej po prostu usiąść i mówić: „Tak, tak, zgadzam się na wszystko”.
Karan spojrzała podejrzane na człowieka.
„Więc mówisz, że ty masz podejrzenia? Zamiast obojętnego kiwania głową, zatrzymujesz się, by to zakwestionować?”
Wstrzymała się od zapytania go o to. Raczej nie byłoby uprzejmie pytać o coś takiego ledwie poznaną osobę. Musiała pozostać ostrożna jak ukrywający się roślinożerca.
Karan pozbierała się i spróbowała zmienić kierunek konwersacji.
– Mogę zadać pytanie?
– Pewnie.
– Kim jesteś i skąd wiesz, jak się nazywam? Czemu posunąłeś się tak daleko z tym niedopieczonym przedstawieniem, żeby mnie stamtąd wyciągnąć?
– Niedopieczone to chyba za dużo powiedziane, nie uważasz? – odezwał się cierpko. – Chyba nie poszło mi aż tak źle. Ty też nieźle to zagrałaś. Materiał na Nagrodę dla Aktorki Roku.
– Och, dziękuję – odpowiedziała łagodnie Karan. – Rola romantycznej głównej bohaterki nie trafia mi się zbyt często w tym wieku.
– Cóż, nie widzę przeszkód. Ciągle jesteś wystarczająco młoda i piękna. Możesz zagrać jaką tylko bohaterkę zechcesz, Karan.
– Skąd znasz moje imię?
– Od siostrzenicy.
– Siostrzenicy?
– Mówi, że jest twoją fanką – powiedział. – A przynajmniej fanką twoich mufinek.
Mała, okrągła twarzyczka przebiegła przez myśl Karan – dziewczynka, która zawsze przychodzi z pieniążkami ściśniętymi w piąstce.
– Pani nie przestanie prowadzić tego sklepu, prawda? – Dziewczynka, która martwiła się o Karan. Ona, wraz ze słowami i spojrzeniami dodającymi odwagi, pomogła jej w te ciemne dni, gdy Shiona zabrało Ministerstwo Bezpieczeństwa.
– Riri.
– Dokładnie – oznajmił mężczyzna. – Słodziutka Riri. Jest córką mojej młodszej siostry. Mówi, że sto razy bardziej woli twoje mufinki niż te moje. A przynajmniej tak twierdziła, kiedy ją ostatni widziałem.
– Ojej.
– Cały czas o nich mówiła, więc postanowiłem dorzucić swoje dwa grosze i spróbowałem jedną... – Człowiek udał, że przeżuwa. Potem oblizał koniec palca i usta.
– Smakowały, prawda?
– Tak. Nie chcę tego przyznać, ale były pyszne. Chyba nic nie zrobię z tym, że Riri lubi je bardziej niż jakiegoś starego wujka, który raz na jakiś czas upiecze je w wolnej chwili.
– Cóż – zaczęła Karan. – Teraz przynajmniej wiem, że jesteś wujkiem Riri i że nauczyłeś się mojego imienia od swojej słodkiej siostrzenicy.
– Dzięki za zrozumienie. A co, myślałaś, że jestem kimś podejrzanym?
– I nadal myślę. Co to w ogóle było? Aż tak bardzo chciałeś mnie odciągnąć od tamtej babci?
– Oczywiście. Była niebezpieczna.
– Niebezpieczna?
Samochód powoli zwalniał. Jechał do Utraconego Miasta. Wydawało się, że mężczyzna ma zamiar odwieźć ją do domu.
Stary samochód jechał tą samą ścieżką, którą ona szła dziś rano pogrążona w myślach. Dzisiaj zamknęła piekarnie. Ciekawe, czy Riri była rozczarowana.
– Byłaś o włos od powiedzenia jej, że nie jesteś zadowolona z tego miasta. Mylę się?
„Nie wydaje mi się, że to utopia”.
Niewątpliwie miała już wypowiedzieć te słowa. Jednak hałas narobiony przez kruka przerwał jej w idealnym momencie.
– To było niebezpieczne?
– Jest taka możliwość. Co jeśli tamta kobieta zdecydowałaby, że jesteś kłopotliwa?
– Kłopotliwa? Co masz na myśli?
– Mówię, że poszłaby do władz i powiedziała, że tamta pani na ławce jest niezadowolona z miasta.
– Mówisz, że by mnie wydała?
– Tak trudno uwierzyć?
– Oczywiście – oburzyła się Karan. – To nonsens. Tamta staruszka się o mnie martwiła. Była dla mnie taka miła.
– Dokładnie, bo wyglądałaś na zmartwioną. W tej utopii, w No.6, każdy musi być szczęśliwy. Nawet poważnie chorzy czy ranni ludzie zostają pozbawieni całego bólu przez technologię. Ludzie, którzy się czymś przejmują, zastanawiają czy pogrążają w myślach – oni nie istnieją. Nie mają prawa.
– To nie... – zaprotestowała Karan. – To znaczy, zawsze są jacyś ludzie, pogrążający się w myślach na ławce.
Człowiek pokręcił głową i wcisnął coś w rogu małego monitora na desce rozdzielczej, wyświetlającego informacje o drodze. Małe liczby wskazujące czas wyskoczyły na ekranie.
– Pamiętasz jak długo siedziałaś na ławce?
Karan spojrzała na numery i pokręciła głową. Całkowicie zapomniała o czasie. Siedziała na ławce kontemplując, walcząc z myślami i szukając odpowiedzi. Straciła wolę do wstania i kontynuowania spaceru.
– Twój limit czasowy to trzydzieści minut – mruknął mężczyzna.
– Eh?
– Obywatele mogą zamyślić się najwyżej na trzydzieści minut. Jeśli myślą nad czymś głęboko albo gubią we własnych myślach dłużej, flaga się podnosi i ktoś przyjdzie to sprawdzić.
– Więc mówisz... Tamta kobieta przyszła mnie sprawdzić, bo siedziałam tam tak długo?
– Brak mi dowodów na udowodnienie – odpowiedział. – Wszystko, co wiem, to że była taka możliwość. Może to tylko zwykła, miła staruszka, która myślała, że robi coś dobrego – ten rodzaj może robić miłe rzeczy, tak długo jak nie są dla nich zbyt kłopotliwe.
– Strasznie to ujmujesz.
– Taka jest prawda. Miasto solidaryzuje się z takimi samozwańczymi dobrymi samarytanami. Jest ich tak dużo, że trudno stwierdzić, który jest naprawdę dobry. Dlatego jeśli tamta kobieta rzeczywiście by taka była, nie byłoby żadnego problemu. Ale co jeśli była szpiegiem? To by już mogło być kłopotliwe, nie sądzisz?
Karan mu nie odpowiedziała. Nie chciała być podejrzliwa wobec tamtej starszej kobiety. Chciała wierzyć, że miała miłą duszę i po prostu chciała ją pocieszyć z dobroci serca.
Miała takie radosne spojrzenie.
Karan zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech.
Trzydzieści minut. Nie mogła pozwolić sobie na więcej.
Głęboko się zastanawiać, walczyć z myślami, przyznawać się do własnych myśli i w końcu znajdować właściwą odpowiedź – to wszystko było tu zakazane.
Te same pytania znowu narastały w jej piersi.
„Co my robiliśmy cały ten czas? Po co stworzyliśmy takie miasto? Gdzie popełniliśmy błąd?”
Przełknęła westchnięcie. Była wykończona, zupełnie jakby cała wola do odwetu i siła do zezłoszczenia się, obie zniknęły.
– Tym razem władze pewnie by mnie złapały – powiedziała cicho. – Muszą mnie obserwować i to nie tylko przez pogrążanie się w myślach. Jestem w końcu matką mordercy.
– Nie ma mowy – powiedział ostro. – Nie mów tak – jego ton był raczej jak ojca pocieszającego córkę. – Naprawdę myślisz, że twój syn jest winny, jak mówią to władze?
Karan przestała patrzeć w podłogę i pokręciła głową. Nawet przez chwilę nie uwierzyła, że Shion mógł kogoś zabić.
– To też usłyszałem od Riri – kontynuował. – Mówiła że twój syn... Shion, prawda? Jest dla niej bardzo miły. Zawsze kiedy zepsuła zabawki, naprawiał je dla niej. Mówi, że bardzo go lubi, nawet bardziej niż wujka, ale nie aż tak jak mufinki. Zastanawiała się czy ma dziewczynę.
– Naprawdę? Ojej – odezwała się Karan z odrobiną uśmiechu w głosie.
– Wygadana, nie sądzisz? Zachowuje się bardzo dojrzale jak na swój wiek. Ale z tego wszystkiego nadal nie może zauważyć ile jest wart jej wujek. Nie wiem, jak moja siostra musiała ją wychować, żeby jej się to udało.
– I jeśli ją zapytam, myślisz że odpowie mi, jak się nazywa ten wiele wart wujek i czym się zajmuje?
Człowiek zaśmiał się na słowa Karan i lekko nacisnął coś na panelu.
– Bóg wie, co się stanie jeśli spytasz Riri. Pewnie odpowie, że wujek Yoming jest dziwnym staruszkiem, który wałęsa się po domu od czasu do czasu, naje się i sobie pójdzie.
– Yoming. Więc tak się nazywasz.
– Tak. A to jest moja praca.
Panel wypełnił się obrazami chlebów, ciast i innych wypieków, wraz z opisaną ilością kalorii, ceną i dostępnością w poszczególnych sklepach.
– Prowadzę coś w rodzaju elektronicznej gazety z rozrywkami ze wszystkich dzielnic oprócz Chronosa. Nie ma tego dużo poza jedzeniem i okazjonalnymi wydarzeniami, dlatego głównie tym się zajmuję. Odkąd miasto samo zajmuje się wszystkimi imprezami, koncertami i zajmuje drukarnie, nie ma zbyt wiele rzeczy innych niż jedzenie, o których można by napisać. Ministerstwo Żywienia jest co prawda milczące, nie ma mowy, żeby się tam dostać, więc po prostu piszemy gdzie można dostać dobre ciasto, gdzie zjeść smaczny obiad i takie tam. Robię co mogę. To nawet całkiem popularne. Znaczy, w Utraconym Mieście i tak nie ma zbyt wielu rozrywek innych niż jedzenie i picie, więc ludzie chłoną takie informacje.
– Więc czy to możliwe, że ty...
– Dokładnie – powiedział energicznie. – Chcę napisać artykuł o wypiekach z twojej piekarni, zachwalając przy tym mufinki. Udzielisz mi wywiadu?
– Jesteś pewien, że o moim sklepie chcesz pisać? – zapytała zmartwiona. – Władze nie zaczną się ci przez to przyglądać?
– Nie obchodzi mnie czy zwracają na mnie uwagę, czy chcą mnie zamknąć, nie mogę pozwolić, żeby taki artykuł mi uciekł – przerwał. – Chociaż Riri raczej nie będzie zadowolona z tłumu klientów w piekarni i półek wyczyszczonych z mufinek. Pewnie powie coś w rodzaju: „Wujku, nigdy nie robisz nic dobrze”.
– Nigdy – uśmiechnęła się Karan. – Ale moja piekarnia była już wcześniej w wiadomościach, po zabraniu mojego syna. Ludzie z Utraconego Miasta i tak przyjdą... ale co z tymi z innych dzielnic?
Yoming wzruszył ramionami i wymazał „oraz" z dotykowego ekranu.
– Karan, ludzie w tym mieście nie są za dobrzy w pamiętaniu czegokolwiek – Jego głos był zachrypnięty i trudny do zrozumienia. – Zapominają o wszystkim w mgnieniu oka. Nieważne jak poważny był przypadek. Nie ma. Co więcej nie widzą nawet możliwości istnienia czegoś pod powierzchnią. Pamiętanie, wątpienie, myślenie. To dla nich trudne. Ale nie muszą tego robić, dzień i tak się skończy, tak samo spokojnie jak poprzedni. To przerażające miejsce.
Słowa Yominga brzmiały bardziej jak otwarta krytyka obecnego położenia Karan, która zauważyła, że wyprostowała się na siedzeniu. Gdyby ta konwersacja dotarła do uszu kogoś z zewnątrz, to by dopiero było przerażające. Jakby dostrzegając poruszenie Karan, Yoming rozluźnił twarz w uśmiechu i pomachał nonszalancko ręką.
– Nie martw się. Ten samochód jest wyposażony w system antypodsłuchowy. Kto wie, może wszystkie samochody, które w przyszłym roku wejdą na rynek będą miały podsłuch.
– Yoming, dlaczego jesteś taki krytyczny względem miasta? Jak możesz być tak spokojny w takim przerażającym miejscu?
Po krótkiej ciszy, Yoming nacisnął ekran dotykowy trzykrotnie.
Pojawił się obraz młodej kobiety o delikatnej twarzy. Dziecko owinięte w biały kocyk spało w jej ramionach. Jej uśmiech był pełen szczęścia z macierzyństwa. Jej orzechowe włosy, spięte w krótki kucyk podkreślały jej żywą twarz i miły uśmiech.
– Moja żona. Trzyma naszego syna. Naprawdę stare zdjęcie.
– Coś się stało twojej....?
– Razem z synem opuściła dom, by już nigdy nie wrócić. Jedyna różnica między jej zniknięciem, a zniknięciem twojego syna jest taka, że ją przez jakiś czas uznawano za zaginioną.
Oddech ugrzązł w gardle Karan. Spokojny sposób mówienia Yominga sprawiał, że fakt ten wydawał się być jeszcze bardziej szokujący.
„Zupełnie jak Shion... Więc jest ktoś, kto przeszedł przez to samo...”
– Była nauczycielką w szkole – powiedział cicho Yoming. – Uczyła plastyki i muzyki dzieci takie jak Riri. Mówiła, że żadna praca nie mogłaby być dla niej lepsza. Zawsze powtarzała maluchom, żeby mówiły, co im leży na sercu. Nieważne, czy chodziło o rysunek czy piosenkę, mawiała, że najważniejsze to spojrzeć na swoje uczucia i je wyrazić.
– To piękne – odetchnęła Karan. – Ale nie sądzę, że będę jeszcze długo słyszeć o takich miłych rzeczach.
– Tak. Była niesamowitą kobietą, poruszyła wielu ludzi. Wierzyła we wspaniałe ideały i uczyła ich dzieci. Ale zaczęła otrzymywać przez to coraz więcej ostrzeżeń i upomnień od Ministerstwa Edukacji. Mówili jej, żeby uczyła dzieci prosto z książek. Ich książek, oczywiście. Naturalnie się opierała i w końcu ją wyrzucili. Nawet licencję jej odebrano, bo uznali, że nie nadaje się na nauczyciela. Wtedy było chyba kilku takich nauczycieli. Nie słyszałaś, prawda?
– Nie miałam pojęcia... Nie pamiętam...
– Nie musisz się wstydzić. To normalne, że nie wiesz – powiedział ponuro Yoming. – nie podali tego do wiadomości. Władze już wtedy zaczęły manipulować informacjami. Zasadzili ziarna systemu, który zapobiegał publikacji czegokolwiek niewygodnego.
Samochód docierał już do Utraconego Miasta. Dzielnica ta zawsze była ostatnia w kolejce do unowocześnienia zakładów i stała się miejscem mieszania się nowoczesnych urządzeń z tymi naprawdę starymi. Pośród bezustannego hałasu, Karan westchnęła z ulgą.
– Planowała otwarcie szkoły dla dzieci z innymi zwolnionymi nauczycielami – próbowała uczyć w miejscu, w którym było mniej interwencji władz. Wyszła na spotkanie w związku z tymi planami. Nigdy nie wróciła.
Yoming zacisnął pięść i uderzył nią w kierownicę. Kruk zaskrzeczał na tylnym siedzeniu.
– Ja nigdy nie zapomnę – powiedział przez zęby. – Nieważne co się stanie, ja nigdy nie zapomnę. Będę o tym pamiętać. Był pochmurny poranek i w każdej chwili mogło zacząć padać. Poszedłem do dentysty, bo ból zęba robił się już nieznośny. Miałem wtedy wolne, więc powinienem był zostać w domu i zająć się naszym synem. Ale zabrała go ze sobą, żebym nie musiał. Włożyła go do wózka z niebieskim kapturkiem na głowie, a sama założyła beżowy żakiet. Na piersi były wyhaftowane kwiaty. Obiecaliśmy, że jeśli przestanie mnie boleć, a po południu nie będzie padać, pójdziemy na spacer do Parku. U drzwi pocałowała mnie i powiedziała: „Żegnaj”. Ucałowałem syna na pożegnanie. Śmiał się i kopał nóżkami. Miał takie maleńkie, białe skarpetki. Na nich też był wzór w kwiaty. To chyba były fiołki. Pamiętam. Nadal nie zapomniałem o niczym. Nigdy nie zapomnę.
– Yoming...
Samochód się zatrzymał.
Nawigacja oznajmiła dotarcie na miejsce. Byli przed piekarnią Karan.
– Wybacz, jestem trochę przepracowany – powiedział. – Niegrzeczne z mojej strony, ledwie się poznaliśmy.
– Nie... – powiedziała delikatnie Karan. – Dziękuję za przywiezienie mnie do domu.
Przerwała nagle. Zastanawiała się, czy mogłaby powiedzieć mu o Safu. Jednak nie była w stanie stwierdzić, czy może ufać człowiekowi obok niej.
– Proszę pani!
Ktoś z pełną szybkością rzucił się na talię Karan, gdy tylko ta wysiadła z samochodu.
– Jeju, Riri.
– Proszę pani, miała dzisiaj pani wolne? Jest pani chora?
Yoming zawołał z wnętrza samochodu.
– Riri, nic jej nie jest. Pani po prostu miała coś do załatwienia. Jutro na pewno upiecze dla ciebie mufinki.
Riri zamrugała z otwartymi ustami.
– Hej, czy to ty, wujku? Znowu przychodzisz na kolację? Dlaczego zawsze przyjeżdżasz kiedy mamy kurczaka z pieczarkami?
– Zobacz, zawsze mi to dajecie. Straszne, nie uważasz? – Yoming uśmiechnął się cierpko i podszedł, by spojrzeć Karan w twarz. – Jeśli możesz, otwórz jutro znowu piekarnię. I tak trzymaj. Masz pracę do wykonania, Karan.
– Oczywiście.
– Nigdy nie rozpaczaj. Nie możesz się poddać, cokolwiek się stanie. To tylko twoja decyzja kiedy stwierdzasz, że nie możesz już nic więcej zrobić i wtedy naprawdę przegrywasz. Może się wydawać, że łatwiej się poddać...
Karan położyła dłoń na głowie Riri i potrząsnęła nią lekko.
– Nie, nie poddam się. Mam swoje obowiązki.
– Obowiązki?
– Tak. Jestem dorosła i żyłam w tym mieście przez długi czas. Zrobiłam co mogłam, by żyć jak najlepiej, ale rezultatem jest to, co się z nim stało, a więc gdzieś po drodze popełniliśmy błąd. Nie jestem pewna gdzie, ale wiem, że naszym obowiązkiem jest wziąć za niego odpowiedzialność. Nie możemy pozwolić, by dzieci jak Riri cierpiały przez zbrodnię, której nie popełniły, prawda?
– Cii…! – Yoming uniósł palec w ostrzegawczym geście. Młoda kobieta przejechała na rowerze obok samochodu. – Rozumiem twoje uczucia, ale nie powinnaś mówić tu na głos takich rzeczy. Nigdy nie wiesz, kto może słuchać.
Riri stanęła na paluszkach i pociągnęła koszulkę Karan.
– Wujcio Yo zawsze jest ostrożny. Jak mały szczeniaczek, nawet jeśli już zupełnie dorósł.
– Kiedy ty urośniesz, też zrozumiesz czym są te wszystkie straszne rzeczy, Riri.
– Na moje najstraszniejsza jest mamusia jak się zezłości – stwierdziła przybita. – Wie pani, ona jest naprawdę, naprawdę straszna. Nawet tatuś mówi, że się jej boi.
– Ach, cóż, tu się zgadzam – odpowiedział z poważną miną Yoming. – Twoja mama potrafi być wyjątkowo przerażająca.
Karan wybuchła śmiechem. Matka Riri często musiała krzyczeć na dziecko całkiem silnym głosem jak na jej maleńką posturę.
– Riri, Yoming i panie kruku… Jeśli macie wolną chwilę, nie chcielibyście się tu na chwilę zatrzymać? Niestety nie mogę zaserwować wam mufinek, ale usmażę wam naleśniki.
– Naprawdę? Jej! – Riri owinęła się ciasno wokół ręki Karan. Dłonie małej były miękkie. Serce Karan wypełniło się wszechobecną miłością.
„Nie mogę pozwolić jej przejść przez to samo, co Shion czy Safu. A i tamtą dwójkę muszę jakoś uratować. Tak… To jest nasz obowiązek”.
Jej spojrzenie spotkało się z tym Yominga. Wzrok wbijała w nią para oczu w kolorze kruczych piór. Karan kiwnęła głową i otworzyła drzwi.
– Riri, wejdź. Ty też, Yoming. Jest jeszcze kilka rzeczy, o których chciałabym z tobą porozmawiać.
Nagle mały, czarny punkt przeleciał jej przez oczami. Usłyszała bzyczenie skrzydeł.
– Coś nie tak? – Yoming podążył za wzrokiem Karan i rozejrzał się, wysiadając z auta.
– Tam był owad… Wydawało mi się, że widziałam pszczołę.
– Pszczołę? Może i jest jeszcze ciepło, ale nie wydaje mi się, żeby nadal latały.
– Chyba masz rację.
Była zima. Nie było mowy, żeby pszczoły nadal pozostawały aktywne. A nawet jeśli, to pewnie tylko pojedynczy owad wyleciał z ukrycia, przyciągnięty przez ciepło i słońce. Jednak nie mogła pozbyć się z serca tego dziwnego przeczucia.
– Proszę pani?
Riri patrzyła na nią z dołu, stojąc nieruchomo pod drzwiami.
– Och, przepraszam. Wejdź.
„Jestem tylko zdenerwowana. Chyba się zmęczyłam” – Karan przywróciła się do porządku i otworzyła drzwi. Weszła do środka i potrząsnęła szybko głową, jakby chciała odgonić od siebie bzyczenie, które zalęgło się w jej uszach.
==Koniec rozdziału 2==
Wykorzystano fragm. wiersza Pabla Nerudy „Biała Pszczoła” w mym nieudolnym przekładzie, lol.
NIEMOŻLIWE!!!Jestem pierwsza:)i otworzył się dla mnie róg obfitości :P
OdpowiedzUsuńzabieram się za czytanie,wtedy coś więcej:)
Jak miło... spokojnie sobie czytam (wciągająca lektura^^"), aż tu nagle odświeżam stronę i widzę nowy rozdział :D Kocham Cię za tłumaczenia tych tomów! XD
OdpowiedzUsuńNo dobrze ,przyznaję ...rozdziały z Karan są lekko przyciężkawe.Żeby nie powiedzieć przytłaczające :P ale ufff...to już za mną.Podobał mi się początek rozdziału w którym próżność została ukarana w ten cudowny sposób.Nie ma to jak zestarzeć się w kilka sekund i z Barbie zrobić się mumią! świetny pomysł autora :P
OdpowiedzUsuńdziękuję za tłumaczenie (: niespodziewajka? moja zboczona wyobraźnia zaczęła działać na pełnych obrotach :< dzisiaj czytają jakieś powieści yaoi na radiu aoi (mam nadzieję, że nie spierdzielą tego i przeczytają porządnie) to może uda mi sie chociaż na chwile nie mysleć o niespodziewajce
OdpowiedzUsuńDzisiejsze słuchowisko było moją jedyną motywacją w tym tygodniu, więc cię rozumiem xD
UsuńAhh, słuchowisko. Jezu, zamierzam coś napisać do drugiej Antologii. Kto wie, może kiedyś i moje opowiadanie będzie można usłyszeć w słuchowisku?
UsuńAch, pomarzyć zawsze można~. xD
Co za rozczarowanie :< współczuję wszystkim którzy znajac poziom tego radia mimo wszystko czekali na coś fajnego :(
UsuńNieustannie dziękuje za tłumacznie, choć przyznaje ze nie czytam na bieżąco każdego rozdziału ale zbieram w większe grupy aby sobie nie rozbijać emocji, ale... nieprzerwanie jestem wielbicielką Waszego przekładu :D
OdpowiedzUsuńKolejny trzymający w napięciu rozdział, mhm :| Ale teraz będzie już tylko ciekawiej, prawda? Jak pomyślę, że niedługo przeczytam o tych wszystkich fajowych rzeczach, które się wydarzą i zapewnę będą dużo lepiej i bardziej szczegółowo opisane w powieści, to zwyczajnie nie mogę się doczekać :<
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i znów dziękuję,
Fluffy
Matko, jak ja nie lubię Karan T_T Dziękuję za tłumaczenie! :3
OdpowiedzUsuńbtw, czytałaś może ostatni tom? jeżeli tak, to zakończenie jest inne niż w anime ? *modli się* xD
Ostatni jest po japońsku, więc nie czytałam całego, a przetłumaczone fragmenty (całości jeszcze po angielsku nie ma), jednakże wiem, że samiusieńka końcóweczka jest totalnie taka sama ._. co się dzieje między pobieganiem sobie po Zakładzie Karnym a rozwaleniu się wszystkiego w co wierzyłam, jest dla mnie czarną dziurą niczym wydarzenia z dobrej imprezy.
UsuńMoja nadzieja umarła ['] Jeżeli jest wydawana manga, to może będzie jakaś kontynuacja po tej akcji w Zakładzie Karnym ;<
Usuń- Gdzie ten Nezumi po zniszczeniu No.6 się podział i czemu zostawił Shiona! =.= Takie emocje, a on sobie nagle znika i jakiś obrazek na koniec "na pocieszenie". :c
Kitsune wspominała kiedyś, że autorka myśli o wydaniu kontynuacji :) Oczywiście na razie to tylko plotka, nic pewnego, ale kto wie ^ ^ Trzeba być dobrej myśli :D
UsuńDziękuje za tłumaczeni i tak zgadzam się, że rozdziały Karan są przytłaczające i nudnawe, ale w sumie fajnie, że są bo w anime nie było za dużo jej przemyśleń, ani tego typu rzeczy.
OdpowiedzUsuńJeszcze raz dziękuję.
Koshiyo
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń