Kontynuacja części 1.
Algi
poderwały się nagle. Gwałtownie, niczym młode drzewko rzucane na silnym
wietrze.
Niespokojny
ruch.
Srebrna
ryba wypłynęła nagle z kępy glonów, tnąc wodę przed sobą. Przez krótki moment
Nezumi widział dokładnie jak połyka połowę mniejszej rybki. Drapieżnik i
ofiara. Jedzący i zjadany.
Wszystko
to trwało zaledwie moment. Algi szybko powróciły do poprzedniego stanu, a ryba
zmierzała spokojnie naprzód, jakby nic się nie stało.
Nezumi
znalazł na dnie błękitny kamień. Podniósł go bez wahania. Kamień ten nie był
ani specjalnie piękny, ani błyszczący. Ot szorstki i pozbawiony kształtu.
Oddech
uwięziony w gromadzie bąbelków uciekł spomiędzy jego warg. Nagle nie mógł już
oddychać. Wiedział, że tylko we śnie człowiek, taki jak on, mógłby pozostać pod
powierzchnią na dłużej.
Nezumi
wyciągnął ręce, płynąc ku górze.
Słońce
wyjrzało zza chmur, a powierzchnia lśniła bielą. Czarny cień przecinał lustro
wody. Rzucało je powalone drzewo. Pień zwisał w połowie nad źródłem, a korzenie
wystawały znad ziemi. Nezumi złapał jedną z gałęzi i podciągnął się na niej.
Woda spłynęła po jego uszach, a włosy przylepiły się do szyi i ramion. Wypuścił
resztki powietrza i napełnił płuca nowym.
Część
korzeni drzewa nadal tkwiła w ziemi i dzięki temu konary wciąż chronił gąszcz
liści oraz wystających na wszystkie strony gałązek. Nezumi, przerzuciwszy nogę
przez pień, wziął kolejny oddech. Nie spodziewał się w tym miejscu drzewa
takich rozmiarów. Ta niezwykła oaza rzeczywiście kryła w sobie niezliczone
skarby.
Nagle
kątem oka dostrzegł ruch. Dokładnie tam, gdzie zostawił swoje rzeczy. Ruchomy
cień wyglądał na człowieka.
Pii,
pii!
Pii,
pii, pii!
Myszy
piszczały zacięcie. Obnażały kiełki na podejrzany ludzki cień tuż przed nimi.
— Ał! Przestań! Ała! — krzyczał głos. Należał
do mężczyzny. — Boże, skąd tu te cholerstwa? Spadać! No już! Przestańcie mnie
gryźć! Cholera, usmażę każde z was i zjem. Ał, moje ucho!
Najwyraźniej
myszy zdążyły przypuścić atak. Mężczyzna jęczał coraz głośniej.
— Ał, ał, ał! Cholera, wy małe...!
Próbował
uciec, pozostawiając za sobą jedynie przekleństwa. Zamachnął ramieniem,
próbując pozbyć się myszy. W dłoni ściskał rzeczy Nezumiego.
Nezumi
stanął na powalonym pniu z kamieniem w ręku.
— Hej, panie złodzieju!
Mężczyzna
podskoczył, odwracając się w jego stronę. Nezumi zamachnął się i rzucił kamień
prosto w jego twarz, zrzucając się tym samym z drzewa do wody. Podpłynął do
brzegu.
Niedoszły
rabuś klęczał na trawie, ukrywając twarz w dłoniach. Spomiędzy jego palców
wypływała krew. Hamlet i Cravat wskoczyli na ramię ubierającego się w pośpiechu
Nezumiego.
Myszy
przekrzykiwały się nawzajem, jakby próbowały wszystko mu opowiedzieć.
— Wiem przecież, widzę, widzę. Odwaliliście
kawał dobrej roboty — Nezumi pogłaskał palcem ich maleńkie główki. Cravat
zanurkował do jego kieszeni, a Hamlet usadowił się na głowie swojego pana.
— Uh... boli! Moje oczy... Oślepłem! Pomocy! —
Mężczyzna zamachał w powietrzu zakrwawioną dłonią.
— Celowałem w środek czoła, a cel mam dobry.
Jeszcze nigdy nie spudłowałem. Powiem nawet, że zupełnie nic ci nie zrobiłem.
Klęczący
człowiek spojrzał na Nezumiego, nie odrywając dłoni od czoła.
— To ma być nic?! — zapytał z niedowierzaniem.
— No raczej. Mogłem wbić ci ten kamień głębiej.
Widzisz, okazałem złodziejowi litość. Powinieneś być wdzięczny.
Mężczyzna
zdjął rękę z twarzy. Krew wypływała z rany na środku czoła, spływając w dół po
skórze.
— Ty to nazywasz „nic”?
— Oczywiście. Mózg i czaszka cała. Tylko małe
skaleczenie. Powiedziałbym nawet, że to dość pobłażliwa kara dla złodzieja.
— Och, dziękuję — usłyszał przesiąkniętą
sarkazmem odpowiedź. — Na pewno sprawdzę jeszcze w szpitalu czy z tym mózgiem w
porządku. O boże, jak boli! Kłuje jak cholera! — Jęczał mężczyzna, obmywając
twarz. Wyciągnął z bawełnianej torby, którą niósł na plecach, szereg butelek
wypełnionych różnokolorowymi płynami. Umiejętnie zmieszał ze sobą kilka z nich,
tworząc liliową miksturę, którą nałożywszy na szmatkę i przycisnął do rany.
— Hmm, to powinno wystarczyć. Przestanie
krwawić do jutrzejszego poranka. — Człowiek uśmiechnął się, zawinąwszy materiał
wokół czoła. Był opalony, a wokół jego ust i oczu widniały głębokie zmarszczki.
Wśród poczochranych włosów przebijały się siwe kosmyki. A jednak głos i
spojrzenie miał żywe, można nawet powiedzieć — młodzieńcze.
Jego
wiek pozostawał więc zagadką. Nezumi nie potrafił stwierdzić, czy ma do
czynienia z młodym, czy starym człowiekiem, ale złodziej wciąż pozostawał
złodziejem.
— Powiem ci coś, chłopcze... — Gdy mężczyzna
włożył już butelki z powrotem do torby, odwrócił się do Nezumiego i zaczął
mówić z uśmiechem. Jego ton przywodził na myśl nauczyciela, opowiadającego
uczniom o nauce, jaka jeszcze ich czeka.
— Teraz jak ci się przyglądam, widzę, że
niezła z ciebie piękność. A taka piękność nie powinna pływać nago w miejscu jak
to. Niebezpiecznie tu — pełno włóczęg i innych typów spod ciemnej gwiazdy.
Pływać sobie tak bez ani kawałka szmaty, pod którą można się ukryć — jesteś jak
słodka owieczka, która zaplątała się pomiędzy wilki. Trzeba uważać, chłopcze,
uważać.
— Dziękuję, nie spodziewałem się wykładu od
złodzieja. Dobrze wiedzieć, że nawet nie wiesz, co to skrucha, staruszku.
— Staruszek? Nazywasz mnie staruszkiem?
— No chyba nie siebie, prawda? Ani ze mnie
starzec, ani złodziej.
Mężczyzna
zamrugał. Dwa razy. Trzy. Cztery. Gdy przestał, wybuchnął śmiechem.
— Ha ha ha! To dopiero! Ha ha ha ha! To było
dobre! Ostry masz język jak na taką ładną buźkę. Ha ha ha! Ciekawy przypadek! —
rechotał. — Ha...
Śmiech
mężczyzny ucichł. Nezumi przycisnął nóż do jego gardła.
— Masz naprawdę wnerwiający głos — syknął
Nezumi. — Nie mógłbyś się uciszyć na mome... albo może lepiej na stałe... —
wyszeptał do jego ucha, nachylając się zza niego. Nezumi wiedział doskonale,
jak wielki strach siał w ludziach jego szept, gdy mieli nóż na gardle. Wiedział
też jak wielką rolę odgrywał ten strach w unieruchamianiu ofiary.
Mężczyznę
przeszedł dreszcz.
— Och... nie no, czekaj chwilę. Nie musisz
uciszać mnie nożem. Naprawdę, przykro mi. Przeproszę, jeśli cię obraziłem.
Przepraszam.
Nezumi
opuścił nóż. Człowiek przejechał dłonią po swoim gardle, poruszając ustami.
Uciekło z nich długie westchnienie.
— Boże, niecierpliwy jesteś, a nie wyglądasz.
Myślałem, że będziesz miał bardziej powabne maniery.
— Maniery zachowuję dla innych ludzi,
powabniejszych od ciebie. Jesteś złodziejem. Próbowałeś się zakraść i zwędzić
cudze rzeczy. Chyba bardziej zasługujesz na poderżnięcie gardła niż na moje
maniery.
— Zabiłeś w ogóle kiedyś człowieka? —
Mężczyzna spojrzał na Nezumiego spod krzaczastych brwi. — Zabiłeś już kogoś tym
nożem, młody?
— Nie muszę odpowiadać złodziejowi.
— Nie, nie zrozum mnie źle. Nie próbowałem
ukraść twoich rzeczy.
Nezumi
spojrzał na niego bez wyrazu.
— Naprawdę — nalegał obcy. — Uwierz mi. Tutaj,
tu masz dowód.
Włożywszy
rękę do swojej torby i zaczął z niej wyjmować przeróżne przedmioty. Kilka
fiolek leków, torebkę wędlin, bukłak z wodą, zawinięty w papier bochenek
chleba, kostkę sera, sól kamienną i niewielką sakwę. Otworzył ją, ukazując
Nezumiemu stosik złotych monet.
— Widzisz? Wybacz, ale wiedzie mi się trochę
lepiej niż tobie. Nie potrzebuję cię okradać. Mam nadzieję, że
teraz już rozumiesz.
— Ani odrobinę. — Nezumi wzruszył tylko prawym ramieniem. — Mam gdzieś jak ci się wiedzie. Próbowałeś
gdzieś odmaszerować z moimi rzeczami. Nic więcej się nie liczy. Jesteś
złodziejem i nie dam ci się z tego wyłgać.
— Chyba już nic na to nie poradzę. W takim
razie ta rana... — Delikatnie dotknął swojego czoła. — ...Jest moim znamieniem
Kaina. Kara już mnie spotkała, krew mi z głowy cieknie i pogryzły mnie myszy.
Nie możesz po prostu uznać, że swoje wycierpiałem?
— Wygodne te twoje założenia, nie sądzisz? —
Nezumi przerzucił swój bagaż przez ramię, uśmiechając się nieznacznie. Nagle
wszystko zdało się być takie głupie. Słońce skłaniało się już ku zachodowi.
Musiał poszukać sobie miejsca do spania. Nie miał już czasu na rozmowy z
niedoszłym złodziejaszkiem.
— O, już idziesz? — Mężczyzna podniósł się.
Był wysoki i chudy. Od góry do dołu okrywała go biała, znoszona tkanina, a nogi
chroniły brudne, skórzane sandały.
— Naturalnie. Wolałbym już skończyć te
pogaduszki ze złodziejem.
— Przecież mówię, że nie jestem złodziejem.
Chciałem tylko coś sprawdzić.
— Sprawdzić?
— Tak, sprawdzić skąd jesteś.
— I co byś zrobił z tą wiedzą?
Mężczyzna
wyprostował się.
—
Nie, myślałem... że może jesteś z No.6. Tak tylko mi się zdawało.
No.6.
Nie
spodziewał się usłyszeć tej nazwy w takim miejscu.
No.6.
Sztuczne
miasto, nazywane przez niektórych utopią, mające być urzeczywistnieniem
ludzkiego intelektu i nadziei na przyszłość, a które szybko stało się zwykłym
potworem. Miasto, które zawaliło się pod ciężarem własnego obrzydlistwa.
„Nezumi,
zaczekam tu na ciebie. Będę czekał”.
Głos
Shiona odbijał się w jego uszach.
— Aha, rozumiem. Czyli jednak jesteś z
tego miasta. — Wędrowiec doskoczył do Nezumiego, próbując złapać jego rękę.
— Nie dotykaj mnie! — Nezumi odepchnął zbliżającą
się do niego dłoń. Nie chciał użyć do tego aż tyle siły, jednak mężczyzna
zachwiał się i, cofając, wstawił stopę do wody.
— Nie musisz być taki wrogi — powiedział. — Po
prostu skoro jesteś z No.6, jest sporo rzeczy, o które chciałbym cię
zapytać.
— Nie mam ci nic do powiedzenia. Nie jestem z
No.6
— Ale coś o nim wiesz. Czy to prawda, że
miasto zostało zniszczone? — Na twarzy człowieka widać było napięcie. Kąciki
jego oczu drgały nieznacznie, uniesione w górę.
— Wszędzie słyszę plotki, ale nikt nie zna
prawdy. A ty chyba znasz. Widziałem u ciebie próżniowo pakowane jedzenie i
LEDową latarkę. To z No.6, nie? Nie znam żadnego innego miejsca, w którym można
dostać coś takiego.
Przed
odejściem Nezumiego, Karan i Shion spakowali mu do torby przeróżne rzeczy,
Karan z twarzą matki żegnającej syna, a Shion w grobowej ciszy.
„Naprawdę
się żegnamy”.
Nezumi
dopiero wtedy faktycznie poczuł, że się rozstają. Obserwując niemal gderliwy
wyraz na twarzy Shiona, jego usta zaciśnięte sztywno w cienkiej linii.
„Jutro
odejdę. Shion zostanie, a ja odejdę”.
Ich
życia, cudownie połączone cztery lata temu, rozchodziły się teraz, idąc
osobnymi ścieżkami. Nezumi i Shion mieszkali razem przez mniej niż pół roku. Tak krótko w porównaniu z dniami,
które spędził wcześniej sam, i tymi, które miały jeszcze nadejść. Krótki, a
zarazem intensywny okres.
„A jeśli w przyszłości nadejdzie i taki czas, który znacznie silniej zakorzeni się w pamięci niż ten, który z nim spędziłem?”
Nezumi
pokręcił głową. No.6 upadło. Wypełnił swój cel.
„Więc
jest w porządku”.
Shion
należał do przeszłości. Choć
na zawsze miał pozostać we wspomnieniach Nezumiego, nie miał nic wspólnego z
teraźniejszością.
Musiał
określić granicę. Inaczej nie mógłby ruszyć naprzód. Uwięziony w przeszłości, nie potrafiłby żyć dalej.
Miał
już dosyć. Dosyć ciągnięcia wszystkiego za sobą, noszenia na swoich barkach
tego, co powinno było minąć. Nie chciał już tego.
— No dalej, nie odpowiesz mi? — Błagalny ton
zawładnął głosem mężczyzny. — Słyszałem plotki. Pełno plotek. Słyszałem, że
No.6 upadło, ale inni mówią, że to tylko kłamstwo i miasto nadal tam jest, że
ma się dobrze. Sam nie wiem, co o tym myśleć.
— Zawsze możesz sprawdzić.
Wędrowiec
odsunął podbródek, a z jego gardła wydostał się burczący odgłos.
— ...Ale No.6 jest tak daleko.
— Tylko jakieś pół roku marszu. To dość
blisko.
— Pół roku... na samą myśl kręci mi się w
głowie. — Mężczyzna wypuścił tak długie westchnienie, że całe jego ciało
zdawało się zmaleć.
— Co z ciebie za podróżnik, staruszku? A może
osiedliłeś się gdzieś na tym pustkowiu?
Włóczęga
uniósł wargę, ukazując część zaskakująco białych zębów. W jego głosie nie było
już ani śladu żałości sprzed kilku sekund.
— Och, nie byłbym taki pewien, że to
niemożliwe. Lepiej się tu mieszka niż myślisz.
Ziemia
w większości nie nadawała się do zaludnienia, oczywiście za wyjątkiem sześciu
miast i ich okolic — wiadomo to było od lat.
Ludzie
zbudowali miasta w poszukiwaniu za dobrym miejscem, glebą i warunkami do życia.
Ci, którzy nie mogli dostać się do środka, musieli albo umrzeć, albo kurczowo
trzymać się swoich miejsc w pobliżu miast.
Jednak
wędrując poprzez pustkowia, Nezumi zauważył, że nie wszędzie dominowały
nieużytki, pozbawiające szans na życie. Widział więcej zieleni i oaz niż gdy
wędrował z babką; co chwila pojawiały się źródełka, trawiaste zbocza i bagna.
Zdawało
się, że środowisko nagle i szybko powraca do poprzedniego stanu, choć Nezumi
nie mógł stwierdzić, czy to ziemia się odradza, czy po prostu nastąpiła
chwilowa poprawa. Był przekonany, że nikt nie miał pewności.
Wiedział
jednak jedno: zarówno ziemia jak i ludzie potrafili się zaadaptować.
Ludzie
zbierali się wokół źródeł wody, tworząc niewielkie społeczności. Nawadniali
pola, sadzili nasiona, zajmowali się bydłem, rozmnażali się, wychowywali
dzieci. Pomimo okropnych warunków dawali sobie radę z daleka od sześciu
wielkich miast.
„Shion,
świat wciąż się zmienia. Bez przerwy się porusza i przekształca. Zauważyłeś?
Usłyszałeś dźwięki zmian, ruchy w twoim gnieździe?”
Przemówił
w myślach do Shiona, walczącego teraz pewnie w nowonarodzonym mieście.
— O, już wiem. Co ty na to: może zostaniesz
dzisiaj u mnie, młody? W ramach zadośćuczynienia zapewnię ci nocleg. Usiadłbyś
ze mną i opowiedział swoją historię? To mała chatka, ale mam łóżko i wannę. To
całkiem niezła kwatera jak na tę okolicę.
— Podziękuję.
— Dlaczego? To ciepłe łóżko i gorąca kąpiel.
— Mógłbyś mi zaoferować kąpiel w diamentach, a i tak bym odmówił. Nie
mam zamiaru postawić stopy w domu złodzieja.
— Jak mówiłem, nie jestem złodziejem. Pochodzę
z No.6... — Mężczyzna urwał nagle. Nezumi słyszał rżenie koni i odgłosy kopyt.
Głosy grupy jeźdźców. Złe przeczucia były tak namacalne, jakby wisiały w
powietrzu.
— O nie. Przyszli po nas. — Kolor zniknął z
twarzy wędrowca. W swojej próbie ucieczki potknął się, lądując na ziemi.
— Tam, widzę go! Tam jest! — Trzech mężczyzn
wyłoniło się spomiędzy krzewów. Wszyscy ogromnych rozmiarów. Jeden o śniadej
skórze, pozostałych dwóch o jasnej.
— Znaleźliśmy cię, oszuście! Nie myśl, że
wywiniesz się nam żywy. — Śniady człowiek uniósł masywne ramię. Jego zwierzęca
wściekłość była przytłaczająca. — Co to miał być za eliksir? — ryknął. — To
tylko kolorowa woda! Nie wciskaj nam takich gówien.
— Dorwij go!
— Zarżnij!
Dwóch
bladych ludzi krzyczało przez siebie. Jeden z nich miał szare włosy związane w
koński ogon, a drugi był kompletnie łysy.
— Naciągnąłeś nas. Chyba nikt nie ma nic
przeciwko zatłuczeniu cię na śmierć.
— C—czekaj! Czekaj chwilę! Źle mnie
zrozumieliście. To naprawdę dobry eliksir. M—musieliście się gdzieś pomylić
przy przygotowywaniu...
— Zamknij się! Nadal masz jaja, żeby kłamać? —
wrzasnął jeden.
— Rozerwij mu usta i wyrwij ten parszywy
język! A przy okazji pozbaw go paru zębów!
— Eee! — pisnął. — P—proszę, uspokójmy się i
porozmawiajmy bez uciekania się do przemocy. O—oddam wam wasze pieniądze!
— Pieniądze? — uśmiechnął się śniady człowiek.
Wyglądał zupełnie jak teatralny złoczyńca. — Oczywiście, że je oddasz. Zajmę
się nimi jak z tobą skończę.
— P—Pomocy! N—no dalej, młody! Pomóż mi! —
Mężczyzna spojrzał na niego z błaganiem w oczach.
— Hm? A ty kto? Jakiś koleżka tego oszusta? —
Oczy człowieka z kucykiem niemal wyszły z orbit gdy spoglądał na Nezumiego ze
złością.
— Nigdy. Tylko przechodziłem. Pa pa. — Nezumi
odwrócił się od nich. Ostatnią rzeczą, jakiej by chciał, byłaby bójka, co
więcej w obronie złodzieja.
— C—czekaj! Proszę, nie zostawiaj mnie!
— Zamknij się!
Słyszał
za sobą głuchy odgłos uderzanego ciała. Słyszał jak ktoś pada na ziemię.
— P—przestań... pomóż, proszę.
— Oszust jak ty powinien wiedzieć, co go
czeka, Shion.
Nezumi
stanął w miejscu.
— Powiedziałeś Shion? — odwrócił się.
Mężczyzna
przyczołgał się do niego, krwawiąc z kącika ust. Uczepił się Nezumiego, bez
przerwy błagając o pomoc.
— Masz na imię... Shion?
— T—tak na siebie mówię, ale...
— To nie jest twoje prawdziwe imię.
— To imię mojego syna. J—jest
kochanym maluszkiem, jak maleńki aster.
— Twój syn?
„Nie
ma mowy. Niemożliwe”.
— Hej, dzieciaku. — Mężczyzna z kucykiem
zbliżył się do niego. — Jeśli tylko przechodziłeś, lepiej go nam oddaj. Albo...
— Albo co?
Człowiek
z kucykiem pstryknął palcami, gdy na jego twarzy pojawiał się szeroki uśmiech.
— Albo pochowamy cię tu razem z nim.
— O, myślę, że odmówię, jeśli ci to nie
przeszkadza. Nie przepadam za leżeniem w piachu.
— Hej, młody. — Śniady miał taki sam wulgarny
uśmieszek. — Z bliska nie wyglądasz tak źle. Szkoda by było cię zakopywać.
Chodź z nami. Będzie niezła zabawa.
— Ej, czyli nie zauważyłeś, jaki jestem
piękny, dopóki się nie przyjrzałeś? Dobrego wzroku i wyglądu to wam los
poskąpił.
— Coś ty powiedział?!
Nezumi
odłożył na ziemię swoje rzeczy, wzdychając. „No i kończy się jak zwykle.
Shion, przez ciebie cały czas się w coś plączę. Mam nadzieję, że o tym wiesz”.
— I ty przeciwko nam, co, bachorze?!
— Wolałbym nie musieć.
— Hah, nie szkodzi. Po prostu będziemy cię
tłuc aż się uspokoisz. Kiedy już pozbędziemy się tego oszusta, będziemy mieć
czas na ciebie.
— Tylko z daleka od twarzy, jest warta
fortunę.
— Wiem. Heh heh, znaleźliśmy sobie diamencik. —
Śniady człowiek oblizał usta. Zacisnął pięść i
popędził naprzód. Jego ruchy wyglądały na wyćwiczone i płynne, jak przystało na
kogoś przywykłego do przemocy i walki.
Nezumi
wycofał się o krok i zagwizdał. Hamlet wyskoczył z jego włosów, by wbić się w
twarz napastnika.
— Argh! Co to?!
Zanim
zdążył złapać Hamleta, Nezumi wbił kolano w brzuch mężczyzny. Jego ogromne
ciało bezgłośnie padło na ziemię. Nezumi przeskoczył nad nim, by znaleźć się
tuż przy jego towarzyszu z kucykiem.
— T-ty mały...
Rzucił
się na niego, wytrzeszczając oczy. Nezumi wyczuł, kiedy uderzy. Uchylił się
przed ciosem, przysunął do mężczyzny i wbił mu pięść w gardło. Człowiek
wychylił się do tyłu zanim padł na ziemię. On również nie mógł się już podnieść
i jęczał jedynie skulony.
— No to teraz po tobie.... — łysy, ostatni z
napastników, wyciągnął sztylet. — Roztrzaskam cię.
Łysy poruszał się odrobinę
mniej zwinnie niż jego towarzysze. Nezumi prześlizgnął się za niego, owinął
ramię wokół jego szyi i zacisnął uścisk.
Sztylet
padł u jego stóp. Nezumi kopnął go w stronę wody. Chwilę później usłyszał jak
wpada do bajorka.
— Nóż nie służy jedynie do wymachiwania nim.
Sugerowałbym odrobinę treningu. — Nezumi jeszcze bardziej zacieśnił uścisk.
Siła opuściła ciało mężczyzny. Gdy Nezumi go puścił, ten upadł na kolana,
nabierając powietrza.
Hamlet
wspiął się na ramię Nezumiego i zapiszczał cicho.
Usłyszał
aplauz.
— Genialne. Zupełnie jakbym oglądał sztukę w
teatrze. Niesamowite. Po prostu wspaniałe. Doskonała robota. Hej, co ty...
Nezumi
wyciągnął sakwę z pieniędzmi z torby niedoszłego złodzieja i zamknął ją w dłoni
śniadego mężczyzny. Ten ze stłumionym jękiem uniósł nieznacznie głowę.
— Przepraszam za to. Możecie wziąć to, jako
zadośćuczynienie za to, co zrobił tamten gość i mu odpuścić? Proszę.
Śniady
człowiek zamrugał. Zdał się kiwnąć lekko głową.
— H-hej! To za dużo. To moje pieniądze!
— W ten sposób cię zostawią. Czy może wolisz,
żeby wszędzie za tobą łazili? Uwierz mi, takie typy nie odpuszczają.
Mężczyzna
wzruszył ramionami i wrócił do klaskania.
— Rozumiem. W każdym razie doskonała robota.
Jestem pod wrażeniem.
— Mieszkałeś kiedyś w No.6?
Klaszczące
dłonie zamarły. Bez gadaniny i aplauzu, cisza zdawała się dzwonić w uszach
Nezumiego.
— Odpowiedz mi. Mieszkałeś w tym mieście?
— ...Tak, mieszkałem. Ale pożegnałem się już
dawno, dawno temu.
— Dlaczego?
— Dlaczego? Hmm, zobaczmy. Bo miasto było
fałszywe, młody. A w takich przypadkach zawsze prędzej czy później wyjdzie
szydło z worka. Wiedziałem, że No.6 spróbuje kontrolować wszystko dookoła,
dominować, próbując się nie rozlecieć. Nie mógłbym znieść duszenia się w tym
wszystkim.
„Ach
tak. A więc przejrzał No.6. Widział czym jest i czym się stanie”.
— I uciekłeś sam, zostawiając za sobą swojego
ukochanego małego?
— Nie mogłem przekonać żony, żeby poszła ze
mną. Nie chciała opuścić No.6. Wydaje mi się, że nie ufała mi do końca.
— Dobry osąd. Gdyby poszła z kimś tak
nieodpowiedzialnym jak ty, byłaby już kupką kości.
— Uprzejmy to ty nie jesteś. W każdym razie,
to prawda? No.6 naprawdę zostało zniszczone? Zostało, co nie? Taki sztuczny
świat nie mógłby za długo wytrzymać w naszej rzeczywistości. Fundamenty w końcu
musiały pęknąć... prawda?
— Jeśli tak, co masz zamiar zrobić?
— Wrócę do domu.
— Do domu? Do No.6? To trochę daleko.
— Och, tylko sześć miesięcy marszu. To
niedużo. Sam tak powiedziałeś.
— Zobaczyłoby się żonę i syna, co? Nawet jeśli
już raz ich porzuciłeś? Niezły z ciebie egoista.
— Nie... to nie to. — Mężczyzna ucichł na
moment, po czym podniósł głowę ze zdeterminowaniem. — Mam u ciebie dług.
Uratowałeś mi życie. Więc coś ci powiem. Podejdź.
Wyprowadził
Nezumiego z zagajnika. Trzy konie pasły się na uwięzi. Wszystkie ciemnobrązowej
maści.
— Nikt nas tu nie podsłucha. Weź to. —
Mężczyzna wyciągnął spod koszuli niewielką torebeczkę. Najwyraźniej przez
większość czasu nosił ją na szyi. Zarówno materiał jak i sznurek, na którym się
trzymał, były wysłużone i wyblakłe.
— To...
Wewnątrz
znajdował się kamyk mniejszy od owoców na krzewach. Nezumi nie przyjrzał się
nawet dla pewności. To było...
— To jest... złoto?
— Tak. Słuchaj teraz: wokół No.6 są złoża
złota. Nie mam pojęcia o jak wielkim terenie mówimy, ale jest tam tego dużo.
— Nie ma mowy.
— To prawda. Odkryłem je kiedyś, jak byłem
młodszy. Teraz wyglądam jak wyglądam, ale kiedyś byłem geologiem. Sprawdzaliśmy
ziemię wokół No.6 i odkryliśmy między innymi właśnie to.
— Ale ty to przemilczałeś, a w raporcie nie
napisałeś ani słowa.
— Oczywiście. Po co w ogóle miałbym to robić?
Złoto nie przyniosłoby No.6 nic dobrego. Tylko masę problemów.
— Domyślam się. — Nezumi poczuł przechodzący
go słaby dreszcz.
— Z tego co wiem, nikt jeszcze nie odkrył
złóż. Nie słyszałem żadnych plotek. Poza tym No.6 zostało zniszczone, więc musi
być tam niezłe zamieszanie. Co oznacza, że mogę spokojnie wejść i wyjść z
miasta. Mogę nawet wydobywać złoto w biały dzień i nikt nic by mi nie zrobił.
— Chwila. Gdzie dokładnie jest to twoje złoto?
— Tereny od północy na południe. Część dociera
nawet do niziny zwanej kiedyś Ziemią Mao. Ponad glebą nic nie widać. Złoto jest
głęboko pod powierzchnią. Poza tym...
Mężczyzna
zniżył głos, niemal mrucząc, jakby próbował zbudować napięcie.
— Nie wiem tego na pewno, ale... jest
możliwość, że pod No.6 znajdują się ogromne złoża rzadkich metali. Nikiel, gal,
cyrkon, niob, ind... Więcej nie mogę powiedzieć, ale co o tym myślisz? Świetna
wiadomość, co?
Dreszcze
Nezumiego nieznacznie przybrały na sile.
— ...Brzmi jak bajka. Tak właśnie oszukiwałeś
ludzi przez cały ten czas, prawda? Jak na oszusta przystało.
— Nie jestem oszustem. Jestem tym, który
czeka.
— Tym, który czeka?
— Tak. Czekałem — na upadek No.6. I wygląda na
to, że w końcu nadszedł czas. Muszę zacząć się przygotowywać do powrotu. Hej,
może się przyłączysz? Nie mógłbym marzyć o lepszym partnerze. Chodźmy razem do
No.6 i zagarnijmy dla siebie całą tę fortunę.
Jego
oczy błysnęły obrzydliwym, odrzucającym światłem. Nie tym żywym, które
oświetlało drogę naprzód. Mroczny, mglisty blask jak z głębin zdawał się
rozrzucać przynętę jak najbliżej.
„Ten
człowiek...” — Nezumi zauważył, że
zaciska zęby. — „Ten człowiek nie oszalał, ani nie próbuje mnie oszukać.
Mówi prawdę — a przynajmniej wierzy w to, co mówi”.
— I co masz zamiar zrobić z tymi pieniędzmi?
Cieszyć się luksusową emeryturą? — „Nie. Nie tego on chce”.
— Mam zamiar je kupić.
— Co kupić?
— No.6.
Przez
krótki moment Nezumi nie był w stanie wyksztusić słowa, ani nawet odetchnąć.
Wpatrywał się jedynie oszołomiony w mężczyznę.
— Kupić No.6? O czym ty mówisz?
Mężczyzna
włożył ciemny kamyk do torebeczki i uśmiechnął się uprzejmie.
— Posłuchaj, młody człowieku. Jeśli masz
zamiar zawładnąć światem, nie będziesz potrzebował armii, podwładnych, ani
systemów monitoringu czy kontroli nad ludźmi. Potrzebne ci pieniądze. Pieniądze
to największa i najbardziej znacząca broń tego świata. No.6 akurat tej części
nie załapało. No i mieli pecha co do przywódcy.
— Masz zamiar pieniędzmi zdobyć władcą No.6?
— Och, nie wiem. — Mężczyzna przechylał głowę
z boku na bok. — Kto wie, co przyniesie fatum? Nie jestem jakoś specjalnie
ambitny. Nie muszę być władcą ani nikim takim.
— Więc dlaczego?
— Dla zabawy. Mogę zrobić ludziom w życiu
spory bałagan i to własnymi rękami. To by była rozrywka. Po prostu wspaniała.
Żadna gra nie mogłaby się z tym równać.
— C... — Nezumi wciąż się w niego wpatrywał. W
ogóle nie przypominał Shiona. Shion nigdy nie spojrzałby na ludzi jak na
zabawki. Nigdy nie manipulowałby nimi dla rozrywki.
— No.6 — to miasto się odbudowuje. Próbują
stworzyć je od nowa, a ty chcesz wszystko zniszczyć, bo masz taki kaprys?
— Odbudować? Nowe? Nie da rady. Nieważne, kto
się tym zajmie ani jakie będzie mieć ideały. Koniec końców i tak zbuduje własny
rząd i zacznie kontrolować ludzi. Takie są państwa—miasta, historia swoje już
udowodniła. No.6 może się przebierać w nieskończoność, ale ani trochę się nie
zmieni. Jeśli już nastąpi jakaś zmiana, to tylko w tym, czy osoba w centrum
tego wszystkiego będzie głupia, czy inteligentna. Będzie mieć własny pomysł na
utrzymanie ludzi w ryzach — jeśli jest głupi, nawet nie spróbuje się z tym
ukryć; jeśli inteligentny, będzie sprytny i dyskretny. Głupiec w końcu
doprowadzi do własnego zniszczenia, ale człowiek intelektu powoli zdobędzie
władzę nad całym No.6. Takich typów najbardziej powinno się bać. Więc?
— ...Co?
— Jaka osoba odbudowuje No.6? Z twojego punktu
widzenia, to ktoś głupi? A może inteligentny?
Nezumi
pokręcił powoli głową. Czuł tępy ból w karku.
— Jest naprawdę bystry, to geniusz. Nie
mógłbym sobie go wyobrazić jako władcy, o którym mówisz.
— Ach, musisz mieć o nim wysokie mniemanie,
rozumiem. I musisz go znać — to on, nie ona, prawda? — musisz znać go dobrze,
tak?
„W
pewnym sensie znam go lepiej, niż ktokolwiek inny. A z drugiej strony, zupełnie
nic o nim nie wiem”.
— I wyjątkowo mocno w niego wierzysz.
„Wierzę
w niego. Nic na tym świecie nie jest warte mojej wiary, jeśli nie mogę uwierzyć
w Shiona. Wierzę w niego. Ale czy przypadkiem jednocześnie się go nie bałem?”
Nezumi
zamilkł. Mężczyzna postąpił naprzód, przyglądając się mu uważnie.
— Co ty na to? Chodź ze mną. Nie jestem pewien,
co do metali, ale złoto na pewno tam jest.
Nezumi
cofnął się pewnie o krok.
— Nie, dziękuję. Wolę się przejść gdzie mnie
nogi poniosą.
— Ach tak... szkoda. — Mężczyzna wyglądał na
naprawdę zawiedzionego. — Ale chyba nic z tym nie zrobię. To ja już pójdę.
Chyba pożyczę sobie jednego konia. Biorąc pod uwagę, ile im zapłaciłem, chyba nie
będą źli.
Mężczyzna
złapał wodze konia z szarym ogonem, wsiadł na niego i odwrócił się.
— Jeszcze jedno. Ludzie się zmieniają,
chłopcze. Ten, w którego wierzysz, też się zmieni. Jak każdy, kto stoi na
szczycie. A jeśli nie, zostanie zniszczony. Zapamiętaj to sobie lepiej.
Nezumi
dotknął noża przyczepionego do pasa. „Może jeśli teraz się go pozbędę...
jeśli go wykończę, mógłbym pozbyć się problemu, który mógłby potem zranić
Shiona”.
Palce
go świerzbiły. Nezumi złożył dłonie.
„Nigdy
nie wybaczyłbym ci skrzywdzenia, a tym bardziej zabicia kogoś dla mnie”.
„Nezumi,
nie zabijaj go. Nie popełniaj dla mnie zbrodni”.
Shion
trzymał go za rękę, błagając desperacko.
„Nezumi,
nie zabijaj go”.
„Dokładnie.
Właśnie to byś powiedział. Wiem, że byś tak powiedział i mnie zatrzymał. Zawsze
byłeś i zawsze będziesz naiwnym, miłym gościem”.
„Shion...”
— Cóż, jeśli przeznaczenie tak sobie zażyczy,
znowu się spotkamy. — Mężczyzna pogonił konia lejcami i wbił w niego pięty. Zwierzę zarżało, po czym popędziło przed siebie.
Mężczyzna i koń zniknęli w tumanach kurzu.
Wiatr
dął, bujając krzewami.
Chmury
zasłaniały niebo coraz bardziej w miarę jak ziemia pogrążała się w ciemnościach
nocy.
„Shion”.
Pomiędzy
chmurami pojawiła się niewielka szpara, odsłaniająca ciemnofioletowe niebo.
Błyszczała
na nim samotna gwiazda.
Daleko
pod tym niebem znajdowało się No.6.
Nezumi
szedł z wiatrem, wciąż wpatrując się w tę gwiazdę.
==koniec rozdziału==
== Koniec No.6 Beyond ==
((Tak, to koniec. Już raz się pożegnałam, nie chce mi się po raz drugi (przepraszam) xD Wszyscy się teraz pewnie zgodzimy, że pani Asano mogłaby spełnić nasze życzenie i jakieś No.6 2 wykrzesać, prawda? =w= takie sobie podwaliny tym Beyond zrobiła przecież...
No, w każdym razie oczekuję, że nie zapomnicie o nas tak od razu i chociaż jakiejś znajomej czy znajomemu chłopców polecicie >D))