Rozdział 4
Żegnaj się z nadzieją
Przeze mnie droga w miasto utrapienia,
Przeze mnie droga w wiekuiste męki,
Przeze mnie droga w naród zatracenia.
Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwej ręki.
Wzniosła mię z gruntu Potęga wszechwładna,
Mądrość najwyższa, Miłość pierworodna;
Starsze ode mnie twory nie istnieją,
Chyba wieczyste — a jam niepożyta!
Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją...
Dante, Boska Komedia; Piekło, Pieśń III
Zaczęło się nagle. Nikt nie był w stanie tego przewidzieć.
Nadeszło znienacka, pośród tłumu zebranego na placu. Rozpoczęło się, gdy wydostał się długo zatrzymywany pod ziemią gaz.
Święty Dzień, 2017.
12:15 – Plac Frontowy, Ratusz Miejski (znany również jako Kropla Księżyca)
Wiał mroźny, wbijający się w skórę wiatr, jednak słońce mocno świeciło. Niebo było czyste, pomalowane jakby doskonałym błękitem, idealnym na świętowanie. Ludzie o prężnych sercach machali flagami, błogosławiąc tym Świętemu Miastu.
– Nasze wspaniałe No.6!
Plac przed Ratuszem Miejskim, na którym odbywała się ceremonia, pękał w szwach od przebywającego na nim tłumu.
– Jest tak gorąco – skarżyła się kobieta wciśnięta w zbiegowisko. Była młoda i smukła. – Chyba się uduszę od tych wszystkich ludzi.
– Prawda, prawda – zgodziła się jej przyjaciółka stojąca z tyłu. Była niską, czarnowłosą kobietką. Westchnęła, ścierając pot z nosa. – Czyż to nie okropne, że ledwo da się przejść? Obrzydliwie jest pocić się zimą. Cała się lepię.
– Doprawdy, nie mogę w to uwierzyć. Po co to nasze całe strojenie się.
– Dokładnie.
Obie ledwie doświadczyły pocenia się. Zawsze mieszkały w miejscach z jak najwygodniej ustawionymi dla ludzi temperaturą i wilgotnością powietrza. Nie mogły znieść potu pod pachami i na plecach. Ciepło ściśniętego tłumu uważały za wyjątkowo nieprzyjemne.
Czarnowłosa kobieta wydęła pomalowane usta.
– Mój przełożony powiedział, że obowiązkowo muszę uczestniczyć w ceremonii. Inaczej nie dostałabym mojej wypłaty.
– U mnie to samo. Rozkazy szefa. Powiedział, że definitywnie muszę się pokazać. Gdyby nie to, na pewno by mnie tu nie było.
– Będą wiedzieć z Karty Identyfikacyjnej, czy przyszłaś, prawda? W wejściu skanują twój numer obywatelstwa i słyszałam, że potem przesyłają informacje do twojej siedziby pracy.
Szczupła kobieta kiwnęła ponuro głowę i uniosła brew. Kropla potu spłynęła po jej policzku.
„Och, to takie nieprzyjemne. Chciałabym wziąć prysznic i się odświeżyć”.
Czarnowłosa kobieta nadal się skarżyła.
– Moja młodsza siostra jeszcze się uczy, ale powiedziała mi, że musieli się wszyscy spotkać w szkole i tu przyjechać.
– Naprawdę? Za naszych czasów nie robili nic takiego, prawda?
– Nie. Słyszałam, że zaczęło się dopiero w tym roku. Chcą potwierdzić twój poziom lojalności wobec miasta. Moja siostra narzekała, że jeśli nie będziesz uczestniczyć, dostaniesz ujemne punkty w kolumnie „Zajęcia”. A tym samym spadasz do Rangi D. To oznacza, że nie możesz już się uczyć, ani nie dostaniesz pracy. Wydaje mi się, że to trochę za surowe, nie uważasz?
– Dokładnie. Praktycznie nas do tego zmuszają. A właśnie – nie za dużo o tym ostatnio mówią? Gdzie nie pójdziesz wszędzie słyszysz o poziomie lojalności. To chyba trochę dziwne...
Szczupła kobieta przerwała, gdy ktoś złapał ją za ramię. Biała koszula, szare spodnie. Dobrze zbudowany mężczyzna w średnim wieku, którego trudno było jakoś szczególnie określić.
– Em, co...? – zaczęła kobieta.
– O czym przed chwilą panie rozmawiały?
– Słucham?
– O czym przed chwilą rozmawiałyście?
Kobiety spojrzały na siebie. Ich serca przyspieszyły.
– M–my mówiłyśmy o... wie pan, jak jest gorąco... i innych takich...
– Naprawdę? Dla mnie brzmiało to raczej jakbyście wyrażały jakiś bunt, nieposłuszeństwo wobec miasta. Mylę się? – Jego zimne oczy błysnęły. Pomimo uprzejmych słów, ich blask był ostry i kłujący. Sprawił, że kobiety drżały. Strach przebijał się przez ich ciała.
Ministerstwo Bezpieczeństwa.
– N–nie! – zaprotestowały. – Nieposłuszeństwo... nie... nigdy... nigdy byśmy czegoś takiego nie powiedziały. Nigdy byśmy o czymś takim nie pomyślały. Nie my, my nigdy... – Czarnowłosa kobieta przycisnęła trzęsące się palce do piersi. Łzy zbierały się w jej oczach.
„Pomóżcie mi. Mamo, tato. Pomóżcie!”
– Nieważne. Pozwolicie, że odeskortuję was obie? Potem będziemy mieć mnóstwo czasu na usłyszenie waszych wyjaśnień.
– Jak można... to nie... nie... – nie mogąc znieść już niczego więcej, czarnowłosa kobieta zaczęła płakać. Jej szczupła towarzyszka także się trzęsła.
– Pozwólcie, że was odeskortujemy. – Kolejny mężczyzna w podobnym ubraniu pojawił się znikąd i złapał ramię smukłej kobiety. Jego palce były niesamowicie zimne.
„Nie... to niesprawiedliwe, my tylko rozmawiałyśmy. Mówiłyśmy tylko na głos, co myślimy”.
Była tak oszołomiona przez incydent, że żadne łzy nie pojawiły się w jej oczach. Nie mogła płakać jak jej przyjaciółka. Smukła kobieta jedynie się trzęsła.
– Chodźmy więc. – oczy mężczyzny mignęły wnikliwie.
„Boję się. Tak bardzo się boję. Pomocy, mamo, tato”.
Ngh.
Stłumiony jęk. Wydobył się z gardła jednego z mężczyzn. Jego oczy wychodziły z orbit szeroko otwarte, a usta otwierały się i zamykały jak u ryby. Nie uciekał z nich żaden głos. Tylko wargi się poruszały. Jego dłonie zacisnęły się na szyi. Twarz zaczęła tracić kolor.
– C–co się dzieje?
Mężczyzna o zimnych palcach spróbował ją złapać.
„Aaaa!”
Kobieta krzyknęła. Miała wrażenie, że jej wrzask rozerwie gardło na pół. Jej czarnowłosa przyjaciółka zaczęła krzyczeć niemal w tym samym momencie.
– Drogi Boże!
Mężczyzna przestał się ruszać. Zesztywniał z wciąż otwartymi oczami i ustami. Można było w nie zajrzeć.
Puk.
Coś spadło na bruk, wydając delikatny dźwięk. Coś małego i białego...
Zęby.
Wszystkie jego zęby wypadały z ust, jeden po drugim. Łysiał. Włosy stawały się białe i pękami wypadały. Oczy mężczyzny powędrowały do góry, gdy upadał twarzą do ziemi. Jego ciałem rzucały konwulsje. Czarny nalot rozchodził się od jego szyi. Pojawił się bąbel, a wtedy...
Fala strachu, której nie można było do niczego porównać, spadła na nią znienacka. Czuła, że oszaleje. Choć pewnie już była szalona. Pewnie zdążyła już postradać zmysły i dlatego widziała rzeczy, które nie powinny były istnieć. Nie miała żadnego wyboru, pozostał jej tylko krzyk. Wzniosła głos, by uwolnić się jakoś od wszechobecnego terroru. Gdyby tego nie zrobiła, jej ciało nadęłoby się i wybuchło. Rozpadłaby się.
Kobieta nabrała powietrza.
„Aaaaaaa!...''
Aaaaa!
Zanim zdążyła otworzyć usta, wrzaski i krzyki wzrosły pośród innych części tłumu. Tu i tam co chwila pojawiały się nowe. Głosy mężczyzn, wysokie piski kobiet, krzyki dzieci, starców – wszystko mieszało się, dźwięczało i kręciło dookoła.
– Nie! – czarnowłosa kobieta gorączkowo machała rękami i nogami. Przypominało to dość niepokojący taniec. – Ktoś... ktoś tam jest. We mnie. Pomocy... Pomóż mi...! – Jej zęby wypadły, gdy otworzyła usta, by krzyknąć.
Puk, puk, puk.
Nalot rozchodził się na szyi czarnowłosej kobiety.
– To trucizna! – wołał ktoś w tłumie. – Uciekać! Zostaliśmy otruci!
Słyszała inny głos. Mówił: „wszyscy zginiemy”.
„To trucizna. Uciekaj. Wszyscy zginiemy. To trucizna. Uciekaj. Wszyscy zginiemy”.
Kobieta przeskoczyła nad upadłym mężczyzną i spróbowała pobiec. Jednak zanim jej się to udało, coś błysnęło jej przed oczami. Robak? Ktoś otarł się o jej plecy. Gruba kobieta przewróciła się i upadła obok. Masa ciał przebiegła po niej bezlitośnie.
„To jest piekło. Muszę się stąd wydostać... szybko... natychmiast” – nieświadomie przyciskając dłoń do własnej szyi, kobieta przeskoczyła nad ciałami na ziemi i zaczęła desperacko biec.
Święty Dzień, 2017.
7:02 – Utracone Miasto
Karan piekła właśnie ciastka w kształcie krawacików. Skręcała ciasto z płatkami migdałowymi tak, by przypominało krawat. Dodawała jeszcze aromat pomarańczowy, a na koniec posypywała cukrem pudrem.
– Wyglądają przepysznie – powiedziała Riri przełykając ślinę w ustach.
– I takie też są. Odłożę parę, a potem zjemy je razem do herbaty. Chyba że wolisz do nich trochę ciepłego mleka, Riri.
– Wolę zimne mleko.
– Dobrze, dostaniesz. Jednak tylko trochę zimnego mleka, aby brzuszek cię nie rozbolał. Jednak pamiętaj, Riri, przedtem...
– Muszę pani pomóc w sklepie, tak? – dokończyła. – Naprawdę się postaram. Uwielbiam pomagać pani w sklepie.
– Dziś jest Święty Dzień, więc będzie duży ruch.
– Wiem. Najpierw mówię: „dzień dobry, witamy”, a potem wkładam rogaliki i mufinki do torby.
– Dokładnie. I nie zapomnij powiedzieć: „proszę bez obaw używać tac na stole przy wejściu. Można położyć na nie towar”. A jeśli klienci są dziećmi albo nie mogą używać rąk czy nóg, zapytaj: „może to podam?”.
– Dzień dobry, witamy! Proszę użyć... eee...
– Tac na stole przy wejściu.
– Tac na stole przy wejściu. Można na nie położyć towar. Może to podam?
– Wspaniale, Riri! To się nazywa fachowa pomoc. I nie zapomnij się uśmiechać.
Nozdrza Riri rozszerzyły się z apetytem.
– Łatwo się uśmiechać, kiedy to pachnie tak ładnie. Policzki mi się od tego topią – cień przebiegł oczy Riri, gdy uderzała rączkami w swoje policzki. Jej ton lekko opadł.
– Proszę pani?
– Tak, kochanie?
– Mogę zabrać trochę ciastek dla tatusia?
– Oczywiście. Zostawię trochę i dla twojej mamusi, i dla tatusia. – powiedziała Karan spoglądając na Riri. – Co jest, Riri, coś się stało? Coś nie tak z Renką?
Karan słyszała, że matka Riri, Renka, była w ciąży z drugim dzieckiem. Może coś jej się przydarzyło. Mieszkańcy dzielnicy Chronos mieli zapewnioną doskonałą opiekę medyczną i warunki, wyspecjalizowaną kadrę na każde skinienie od zapłodnienia po poród. Jednak mieszkaniec Utraconego Miasta mógł najwyżej pomarzyć o leczeniu na takim poziomie jak w Chronosie. Karan nie była niezadowolona ze swojego życia w Utraconym Mieście. Jednak wiele razy musiała stawiać czoła fakcie, że znajdowała się na samym dole ścisłej hierarchii zbudowanej przez miasto.
Przeszedł ją dreszcz.
Poczuła go nie przez zrozumienie, że była na dnie, ale przez rzeczywistość, w której ludzie dominowali nad innymi ludźmi, rządząc nimi. A także przez to, że tak późno to zrozumiała.
Och, jakże była beztroska.
Riri pokręciła głową. Jej płowe, jasne włosy podskoczyły.
– Nie, nie chodzi o mamusię, a o tatusia.
– Getsuyaku–san? Coś mu się stało?
– Musiał iść do pracy nawet w Święty Dzień.
Święty Dzień był jednym z najważniejszych świąt w No.6. Instytucje edukacyjne i rządowe były pozamykane, tak samo jak duża część miejskich sklepów i biur. Większość mieszkańców miasta zbierała się na placu przed Ratuszem Miejskim, by posłuchać pieczołowicie przygotowanej mowy burmistrza i celebrować narodziny i istnienie No.6. Jednak w tym roku miasto postawiło przede wszystkim na frekwencję. Dzięki bramom ustawionym w przejściu, natychmiast można było stwierdzić, czy ktoś uczestniczył w ceremonii, czy też nie. Każdy obywatel, który nie miałby wiarygodnego powodu nieobecności, byłby dokładnie sprawdzany przez władze. Plotki mówiły, że przypominało to raczej przesłuchanie.
Karan czuła, że miasto stawało się coraz bardziej duszące z dnia na dzień. A jednak wielu mieszkańców uczestniczyło w obchodach nie dlatego, że zostali zmuszeni, ale dlatego, że chcieli. Z własnej woli machali białymi flagami ze złotym symbolem miasta. Z własnej woli... ale czy na pewno?
– Proszę pani, ciastko. – Zamrugała Riri. Karan dopiero teraz zauważyła, że ściskała krawacik w dłoni.
– Ojej, jedno zmarnowałam. A więc – wróciła do tematu. – Getsuyaku–san nie mógł wziąć dnia wolnego?
– Nie...
Święty dzień był wielkim wydarzeniem, jednak mimo to wielu ludzi nie miało innego wyboru, jak tylko iść do pracy. Karan była jednym z nich. Nie mogła żyć, jeśli nie pracowała. Ciasta i słodycze sprzedawały się wyjątkowo dobrze w święta. Można by w takich dniach powiedzieć nawet, że „pieniądze same wpadały do kieszeni”. Karan planowała użyć tej wymówki jako powodu nie uczestniczenia w obchodach w tym roku. Na swojej Prośbie o Nieuczestnictwo, którą musiała wcześniej złożyć, musiała napisać opis swej profesji, miesięczne zarobki i przewidywany zysk, gdyby otworzyła swój sklep w święto. Musiała ją też osobiście zanieść do recepcji księgowości miasta. Mimo że był to dodatkowy wysiłek i byłoby łatwiej po prostu zamknąć sklep, i przyłączyć się do obchodów, Karan nie chciała iść na łatwiznę.
„Nie mogę pozwolić sobie pójść łatwiejszą ścieżką”.
Zawsze wybierała to, co wydawało jej się być po prostu łatwiejsze. Wyszła z wprawy w płynięciu pod prąd. Pozwoliła swemu sercu się stępić. Czyż nie nauczyła się, jakie to niosło konsekwencje?
Jej syn został zabrany.
Najlepsza przyjaciółka jej syna została zabrana.
To, co było dla niej najważniejsze, zostało jej wyrwane nagle i niesprawiedliwie. Nie chciała pozwolić ponieść się po raz kolejny. Musiała wbić pięty w ziemię, albo za bardzo wstydziłaby się spojrzeć w oczy Shionowi czy Safu. Nie byłaby w stanie ich objąć i spojrzeć im w oczy, gdyby już wrócili. To była ostatnia rzecz, jaką mogła jeszcze stracić.
– Riri, jesteś samotna, bo twojego tatusia tu nie ma? Chyba nie możemy nic na to poradzić, skoro pracuje.
– Nie – zaprotestowała Riri. Znowu pokręciła głową. – Mamusia już powiedziała, że nic na to nie poradzimy. Nie jestem samotna przez tatusia. Mogę pomagać pani w sklepie, to naprawdę ekscytujące. Wszyscy moi przyjaciele byli zazdrośni, kiedy im powiedziałam, że będę pracować w piekarni... więc nie jestem samotna, tylko... ja... ja się martwię.
– O ojca?
Riri kiwnęła głową.
– Dlaczego? Stało się coś, co cię zmartwiło, Riri?
– Niezupełnie – powiedziała z wahaniem. – Tatuś zawsze całuje mnie w policzek zanim pójdzie do pracy. Mówi, że to go rozwesela w środku. Stwierdził nawet, że to dla niego jak amulet na szczęście.
– Ojej, to miło z jego strony.
– Tak. Jest najlepszy. Ale dzisiaj zapomniał. Poszedł do pracy bez całowania mnie. Wyszedł kiedy ja i mamusia rozmawiałyśmy w kuchni... nie powiedział nawet, że już idzie. Po prostu wyszedł.
– Może był zajęty.
– Nie wiem, ale nawet nie dokończył dziś śniadania. Zjadł tylko pół kromki chleba i wypił kawę I wzdychał. O tak. – Riri opuściła ramiona i wypuściła dużo powietrza.
Karan poczuła przypływ miłości do niej.
Riri martwiła się o ojca na swój własny sposób. „Może coś go trapi, może jest zmęczony” – zauważała te małe zmiany w swoim ojczymie w oka mgnieniu. Martwiła się o niego. Riri doświadczyła utraty ojca w młodym wieku. Czyżby stąd brało się to zatroskanie?
– Riri... – Karan kochała tę małą duszyczkę. Przyklękła przy Riri i pogłaskała jej płowe włosy. – Uśmiechaj się. Twój uśmiech to mój szczęśliwy amulet. Smutno mi, kiedy widzę cię taką zmartwioną, Riri.
– Prze pani... Tatuś mnie dziś nie pocałował, ale to nic nie znaczy, prawda? Bóg ochroni tatusia, prawda?
– Oczywiście. Już wiem – czemu nie pocałujesz tatusia, kiedy wróci do domu, Riri?
– Tak! Właśnie tak zrobię!
– Dobrze, już chyba pora otworzyć sklep. Mogłabyś ułożyć w linii te krawaciki i wystawić je na wystawę?
Pisk, pisk. Usłyszała wysoki dźwięk.
– Panie myszko! Ciągle pan tu jest? – zawołała szczęśliwie Riri. Brązowa mysz pokręciła noskiem pod stołem. Złożyła razem przednie łapki i poruszała głową w górę i w dół. Karan szybko pojęła, że to gest pożegnalny.
– Wracasz do swojego pana?
„I do mojego syna?” – Karan odłamała kawałek ciastka, które ściskała wcześniej w pięści i położyła je przed myszką. Ta złapała je w przednie łapki i zaczęła jeść bez wahania.
– Prze pani, proszę spojrzeć, Pan Myszka i ciastko mają ten sam kolor.
– Och, faktycznie. Masz taki sam kolor futerka jak ciasteczka w kształcie krawatów.
Pisk, pisk, pisk. Mysz uniosła pyszczek i spojrzała na Karan. Miała oczy w kolorze ciemnych winogron.
– No tak, krawat... tak masz na imię? Cravat?
Pisk, pisk. Myszka zapiszczała, jakby chciała powiedzieć: „tak”.
– Cravat. Cóż za ładne imię. A więc żegnaj, Cravat. Proszę, powiedz swojemu panu, że jestem mu wdzięczna. Jego słowa dały mi dużo wsparcia... Jestem naprawdę, naprawdę wdzięczna. Proszę, przekaż mu to.
„I jeśli możesz, Shionowi też powiedz. Że czekam – że mama zawsze będzie czekać i nigdy się nie podda. Więc każ mu wrócić żywym”.
Jeszcze się spotkacie. Nezumi
Krótki liścik, jaki dostała od Nezumiego. Ileż odwagi dodały jej te słowa.
Jeszcze się spotkacie. Nezumi
Cóż to była za silna wiadomość. Wspierając jej rozpadające się serce cały ten czas.
„Nezumi, będę miała szansę cię uścisnąć? Będę w stanie objąć cię ramionami wraz z Shionem? Mogłabym czekać i wierzyć, że to się kiedyś stanie?”
Cravat skończył swój ostatni okruszek, złożył przednie łapki razem i skulił główkę. Potem pobiegł w kąt pokoju i szybko zniknął z pola widzenia Karan.
– No i poszedł – zmarszczyła brwi Riri. – Czy on już nie wróci?
– Nie, jeszcze go zobaczymy. Na pewno, któregoś dnia. Dobrze, otwórzmy sklep. Będzie ruch, liczę na ciebie, Riri.
– Tak, pani szefowo! Proszę zostawić to mnie. – Riri pochyliła się w teatralnym ukłonie. Karan śmiała się, otwierając drzwi swojego sklepu. Widziała niebo. Jego czysty błękit sprawiał, że jej oczy łzawiły. Wiatr był mroźny, ale zapowiadał się słoneczny dzień.
„Wygląda na to, że pogoda będzie świetna...”
Poczuła dreszcz. Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka.
„Co? Co to?”
Instynktownie złożyła dłonie razem. Było zimno. Czuła, że całe jej ciało umierało w środku z zimna. Tylko przez sekundę, a jednak poczuła, jak jej twarz się napina, a dłonie i stopy sztywnieją. Włosy na jej ciele stały na sztorc.
Jej skóra się zjeżyła. Znowu i znowu. Coś się do niej zbliżało, coś, czego nie mogła zobaczyć.
Tłum rozmawiających ze sobą ludzi przeszedł obok niej z flagami miasta w dłoniach. Ludzie ci uczestniczyli w pochodzie z Utraconego Miasta do bram przed ratuszem. Zobaczyła kilka znajomych twarzy. Byli wśród nich tacy, którzy kiwali Karan głową z szacunkiem, inni patrzyli na nią z ciekawością, a jeszcze inni zatrzymywali się na chwilę, by powąchać aromat wypieków, wylewających się na ulicę. Ojciec szedł z dzieckiem na rękach; obok przechodziły młode pary; starsza kobieta ukrywała pod kapeluszem śnieżnobiałe włosy.
Szli do Ratusza Miejskiego, by tam wziąć udział w ceremonii. W środku drogi wszyscy uczestnicy mieli otrzymać od miasta obiady w pudełkach. Każda twarz nosiła zrelaksowany uśmiech, jakby cieszyli się piknikiem w dniu wolnym.
Karan mogła tylko stać nieruchomo.
Dreszcz.
Czuła, jak gęsia skórka w sekundę jeży się na jej skórze jeszcze bardziej. Trzęsła się, spoglądając w niebo. Było czyste i błękitne. Zimowe niebo, błękitna tafla szkła, rozciągała się ponad jej głową. Jednak w tym niebie kryło się coś jeszcze. Mogła to wyczuć.
Nie potrafiła tego zobaczyć ani usłyszeć. Jedynie czuła.
Coś tam było.
Coś nadchodziło.
Święty Dzień, 2017.
Nieznany czas – pokój w ruinach, Zachodni Blok.
Inukashi obudził się. Nawet nie zauważył, że zasnął.
„A to rzadkość. Ciekawe, kiedy ostatnio tak mi się spało” – może nawet kiedy był jeszcze dzieckiem, śpiącym przy piersi swojej psiej matki.
Śmierć zawsze była blisko Zachodniego Bloku i tak samo jak przemoc czy napady była na porządku dziennym. Złodzieje w każdej chwili mogli wślizgnąć się z bronią do ruin. Nawet ze swoimi psami, nie mógł się rozluźnić. Inukashi miał zdrowy rozsądek w okropnym środowisku, w jakim dane było mu żyć; przy strachu, co dzień wkradającym się do domu. Dlatego nigdy nie spał zbyt głęboko. Jego nerwy zawsze gotowe były kazać mu wstać i zmierzyć się z każdym nadciągającym niebezpieczeństwem, nieważne czy to w dzień, czy w nocy. Był jak małe, dzikie zwierzę.
A jednak przed chwilą zbudził się z głębokiego snu. Nie mógł uwierzyć, że on ze wszystkich ludzi spuścił gardę, nawet na tak krótki czas.
„Może po prostu mnie to wszystko zmęczyło?” – Uniósł grzywkę. – „Chyba wykańcza mnie to, co ma się stać – to, co mam zamiar zrobić. To musi być to. Nawet brzuch mnie boli z tych nerwów”.
„Wy mnie chłopaki wykańczacie, wiecie ? Jesteście do niczego. Bardziej niechciani niż jakaś plaga”.
Próbował skarżyć się iluzjom Shiona i Nezumiego. Nezumi pozostał bez emocji, a Shion kulił ramiona, przepraszając. Inukashi znowu uniósł grzywkę. Rozciągnął ramiona i pokręcił karkiem.
„Eh?”
Jego ciało było lżejsze, niż się spodziewał. Był głodny, ale nie boleśnie. Spał dobrze i czuł, że energia pulsowała w jego ciele.
„A więc moje ciało nie spało, bo umierało ze zmęczenia, tylko dlatego, że chciało zachować energię”.
„Rany, czy ja naprawdę o tym myślę?” – Nieświadomie cmoknął językiem. Im więcej przebywał z Nezumim i Shionem, tym bardziej mieszały mu się jego własne opinie. Uczucia, które chował głęboko, na samym dnie swojego serca, wypływały na wierzch tak po prostu. Wkurzało go to dostatecznie, żeby cmokać językiem. A jednak po części podobało mu się to.
„Czyli poważnie o tym myślę” – spróbował zagwizdać. Czarny pies u jego stóp ruszył uchem.
„A więc decyduję się z nimi walczyć. To oznacza wiarę. Czyli... Gdzieś w środku próbuję uwierzyć w nich, w przyszłość i, bardziej niż w cokolwiek innego, w siebie”.
Irytujący, niski dźwięk odciągnął Inukashi od własnych myśli. Rikiga skulił się pod kocem, chrapiąc głośno. Kilka pustych butelek było rozrzuconych wokół niego. Zdawało się, że za każdym razem, gdy oddychał, wypuszczał spaliny pachnące alkoholem. Obrzydzało to Inukashi.
– Jezu. Jest doskonałym przykładem dorosłego, którym nigdy nie chciałoby się stać. – Inukashi pociągnął nosem z pogardą. Spojrzał w kąt pokoju. Fioletowy kocyk wciśnięty był pomiędzy leżące psy. Rikiga dał go dziecku. Powiedział wtedy z dumą, że dobrał kolor do oczu Shionna, ale Inukashi widział tam raczej krzykliwy, obrzydliwy odcień fioletu. Nie był nawet bliski kolorowi oczu Shionna. Naturalnie wziął go z przyjemnością, w końcu kocyki dla dzieci były luksusowym towarem, którego nie można było tak po prostu dostać w Zachodnim Bloku.
– Shionn? – Dziecko było cicho. Nie było nawet słychać dźwięku oddychania. Serce Inukashi zaczęło walić z niesamowitą siłą.
„Ej, nie mówcie mi, że...”
Niemowlęta i małe dzieci rzadko przeżywały w tak niezdrowym środowisku jak Zachodni Blok. Głód, hipotermia, wypadek, morderstwo. I nagła śmierć. Śmierć zawsze wałęsała się w poszukiwaniu ofiar, zmieniając formę i kształt za każdym razem. Bezsilne niemowlęta były dla niej niczym pokarm.
– Nie jesteś martwy, co nie? Jaja sobie ze mnie robisz. – Porwał do góry cały kocyk. Ciemnofioletowe oczy, zupełnie jak te Shiona, błyszczały wpatrując się w niego. Inukashi czuł się jakby pogrążył się w głębokich ciemnościach. Miały kolor momentalnie formujący wiele warstw czerni. Shionn zamrugał. Jego okrągłe usta wydęły się, jakby chciał mleka. Inukashi uspokoił swoje pędzące serce.
– Shionn, żyjesz. Nie strasz mnie tak.
Dwoje fioletowych oczu skierowało wzrok gdzie indziej. Shionn przekręcił się w ramionach Inukashi. Ten szybko zmienił uścisk tak, by go nie upuścić. Dziecko nie śmiało się, ani nie płakało – patrzyło tylko prosto przed siebie. Inukashi czuł, że trzyma w ramionach dziwne stworzenie.
– Co jest? Na co patrzysz?
Wzrok Shionna nie był skierowany tam, gdzie się zdawało; patrzył gdzie indziej, gdzieś bardzo daleko. Inukashi nie miał pojęcia, gdzie dokładnie.
– Shionn...
„Co w ciebie wstąpiło? Dlaczego robisz takie oczy? Widzisz tam coś, Shionn?”
Pełen niepewności, Inukashi objął mocno dziecko.
Wiatr świszczał, wiejąc przez ruiny nad jego głową.
==Koniec rozdziału 4==
Użyto fragm. „Boskiej Komedii” Dantego w przekładzie Edwarda Porębowicza.
Dziękuję za włożoną w ten rozdział pracę, moje wy wspaniałe trio:)
OdpowiedzUsuńEch...wyjątkowo dobrze czytało mi się fragment z Karan,szczególnie że pasował do mojego nastroju(po obejrzeniu 7 odcinka FMA mam doła wielkości Ameryki Północnej)...
Ale i tak fragment z Inukashi był lepszy! Uwielbiam człowieczynę(i tu proszę zauważyć jak ładnie ominęłam problematyczny problem niewiadomej płci*sama sobie bije brawo*)
A Shionn to takie urocze dziecko,że aż mam ochotę wydłubać mu te piękne oczy,włożyć do słoika i patrzeć na nie latami...
Źle ze mną...
Dziękuję za podziękowania. Cóż, wszyscy którzy nie należą do prowadzącego duetu, a więc nie są Nezumim czy Shionem, od naszej drogiej ekipy produkcyjnej otrzymują głównie nienawiść (zwłaszcza Karan i Safu, chociaż to ostatnie całkiem zrozumiałe, śmierć im w męczarniach, nieporadne baby głupie), więc miło, że chociaż komuś się ta Karan podoba xD btw ten rozdział właśnie urósł do rangi najkrótszego~
UsuńNie rozumiem jak można nienawidzić Inukashi T.T A Karan podobała mi się tylko przez dołaXD
UsuńO Boże, jaki ja miałam dzisiaj sen...Q.Q Samej siebie się teraz boję, spać to ja już nigdy...
A więc: Gram sobie w jakąś grę na moim starym komputerze ze słuchawkami na uszach. Zawsze gram w survival horror,więc...naglę patrzę i widzę Shiona który przed czymś ucieka,znaczy się ja nim uciekam ,ale to nieważne! Po jakimś czasie chłpaczyna włazi do jakiejś budki gdzie świeci się światło i mówi do siebie"Tu jest za jasno,znajdzie mnie",ale się nie rusza z miejsca== I nagle bum,złapali go, wrzeszczy tak głośno że muszę zdjąć słuchawki, ale jeszcze słychać,więc przykrywam uszy dłońmi! I nagle Shion się budzi w ciemnym pomieszczeniu,obok leży zakrwawiony i związany Nezumi,coś mu z ust wystaje i charczy: Obejmij mnie, po czym druty mu wychodzą z ust,umiera,Shiona capie morderca, a ja się wkurzam i próbuję wyłączyć komputer(przez całą noc)==
Ja już więcej nie śpię, sen jest dla frajerów!
Odpowiem teraz na ten komentarz, bo nie spałam od jakichś 40 godzin i dobrze mi z tym. Dobiję 48. Bo tak.
UsuńFeels like Dżun.
To idź się wyśpij, bo gadasz głupoty.
UsuńNikogo naprawdę nie znasz, jeśli nie widziałaś co wypisują, kiedy są nieprzytomni~
UsuńDlaczego tak nie lubicie Karan? Ja nic do niej nie mam. Nawet do Safu nie pałam nienawiścią D:
OdpowiedzUsuńbo widzisz, tłumaczenie książki jest męczące. Oczy same ci się zamykają kiedy po nocy siedzisz nad kolejnymi akapitami i może nie widać tak tego kiedy to czytasz, ale te kawałki o Karan i No.6 naprawdę są nudne. Padam przy dłuższych monologach Nezumiego, a kiedy chłopców nie widać na horyzoncie, jestem w stanie śmierci klinicznej. Ayo i Dżun pewnie nie odczuwają tego w tak dużym stopniu jak ja, bo jednak krócej męczą się z rozdziałami i nie załatwiają dwóch, w porywach dwóch i pół strony na godzinę (chociaż ich praca jest równie ciężka co moja). Karan jest po prostu nudna. To hipokrytka, które myśli że jak będzie kochaną mamusią czekającą na swoje dzieci, cały świat jej wybaczy, że posłała syna na śmierć. Kto jak kto, ale Karan akurat powinna wiedzieć jak wygląda Zakład Karny, znała Rou i wiedziała, co się z nim stało, wiedziała, że miasto od początku było przeciwko nim, a mimo to posłała swoje jedyne dziecko na śmierć, a teraz beczy jakby to nie była jej wina. Jakby zrzucenie wszystkiego na Nezumiego miało coś rozwiązać. Proszę, ona nawet nie czuje się winna, że razem ze swoim synem wysłała na śmierć niewinnego gościa, którego nawet na oczy nie widziała!
UsuńDlatego nienawidzę Karan .w. Gdybym miała wypisać, dlaczego Safu również, zajęłoby mi to cenny czas, którego na nią nie mam, bo muszę umrzeć przy SKET Dance .w. może kiedy indziej xD
W sumie. Ja jestem tylko zwykłym czytelnikiem, a czasem narzekam, że niektóre fragmenty z Safu i Karan nieźle przynudzają. Wy męczycie się, tłumacząc to wszystko i poprawiając, więc ich postacie muszą Wam marnować sporo czasu i działać na nerwy o_o
UsuńTeż za bardzo nie rozumiem, dlaczego Karan tylko biernie się przygląda, czekając, skoro w przeszłości miała pewnie dość dużą styczność z Zakładem Karnym. A Safu prawdopodobnie znienawidzona jest przez większość osób z powodu swojej miłości do Shiona i tego, jak się przez nią zachowuje.
W tym miejscu pozwolę sobie włączyć tryb lizodupa, dobrze?
Włączyłam.
Kuro, Ayo i Dżun, dziękuję Wam po raz kolejny za Waszą ciężką pracę przy tłumaczeniu tej powieści (ノ◕ヮ◕)ノ♥♥♥
Gdybym chciała w pełni wyrazić swoją wdzięczność, musiałabym Wam tak słodzić pod każdym rozdziałem >:V
Polać Kuro, dobrze mówi! *^* To właśnie główne powody, jeśli chodzi o Karan.
UsuńFluffy, dzięki za to słodzenie :D //szczególnie, że właśnie padam po korekcie, gdzie ilość akapitów nie miała końca//
UsuńKyaaaa!!! Co ja paczę, tłumaczenie No.6 *,*
OdpowiedzUsuńKhem, dopiero niedawno skończyłam oglądać No.6 (niestety, musiałam na dłuższy czas zrezygnować z oglądania anime ;<). Nadrabianie zaległości zaczęłam od tego właśnie tytułu i wsiąkłam @.@ Poprosiłam wszechwiędzącego googla o wyszukanie książkowej wersji No.6, bez większych nadziei na znalezienie w zasadzie, a tu... chyba najmilsze rozczarowanie tego roku xD
Jeszcze nie zaczęłam czytać, ale już Cię uwielbiam <3
Wiem, że mój komentarz jest trochę bezsensowny ;x Ale chciałam wyrazić swoją radość i wdzięczność za to, że poświęcasz swój czas, cierpliwość i całą resztę, abyśmy mogli cieszyć oczy polską wersją. Niby po angielsku też się da czytać, od biedy mogłabym to zrobić, ale wolę w rodzimym języku - jest przyjemniej, można bardziej wczuć się w tekst i emocje... <3
W każdym razie - masz nowego czytelnika, będę zaglądać regularnie *^^*
Pozdrawiam
S.
P.S. Wrócę tu skomentować jak tylko nadrobię całe tłumaczenie xD
Miło~ witamy, witamy~ troszkę ci to nadrabianie chyba zajmie, bo większość już za nami~~ pospiesz się, bo od przyszłego czwartku zaczyna się impreza w Zakładzie Karnym .w.
UsuńJak na razie idzie mi dość powolnie, chyba dlatego, że ciągle wracam do fajniejszych fragmentów i czytam je kilka razy ;) Mam za sobą dwa tomy i muszę powiedzieć, że podoba mi się Twoje tłumaczenie. Co prawda wyłapałam kilka mniejszych błędów, ale nie są one znaczące dla samej treści - niestety, nie wypisałam ich sobie, bo bym mogła Ci je wskazać... Chyba byłam zbyt podekscytowana, żeby o tym pomyśleć :D Ale jak na tyle stron, które mam za sobą, było ich naprawdę niedużo. Jeśli chcesz, mogę w wolnej chwili przysiąść i spróbować je odszukać.
UsuńOch, to już ten moment?! Ja to się nie mogę zakończenia doczekać, po tym w anime czuję niedosyt jakiś i zastanawiam się, czy tutaj też autorka pozostawi nas w takim lekkim niedopowiedzeniu? Jeśli tak, to coś czuję, że nie obejdę się bez dopisania własnego mega happy endu i powstanie ff ♥