((Cud się wydarzył! Rozdział dodany przed pierwszą! a teraz wszyscy razem ze mną kłaniamy się przed Dżun, która w sumie zrobiła półtora korekty (bo Ayo po połowie dała sobie odebrać laptopa na czas nieokreślony, innymi słowy dostała karę)! Wszyscy na trzy na ziemię! Gotowi? Raz! Dwa! Trzy~!))
Rozdział 5
We własnych żądzach
„Kim jestem? Człowiekiem szukającym szczęścia. Chciałem je odnaleźć w własnych żądzach, ale znalazłem go. I nikt, kto żyje, jak ja żyłem, nie będzie w stanie go odnaleźć”
Lew Tołstoj, „A światło świeci w ciemności”
Było lato, a ja właśnie skończyłem 20 lat, kiedy zostałam wybrany na członka projektu odrodzenia.
Kiedy się urodziłem, nasza planeta pogrążona była w wielkim niebezpieczeństwie. Przez niezliczone wojny, zatrucie i zniszczenie środowiska, ponad pół terytorium Ziemi zostało zdewastowane na tyle, że ludzie nie byli w stanie na nim przeżyć.
Globalne ocieplenie dało iskrę, z której narodziło się wiele nowych chorób; pogodowe anomalie były na porządku dziennym; wojny pomiędzy krajami się nie kończyły; do użytku na skalę masową wprowadzono broń nuklearną.
Zanim to zauważyliśmy, ludzki gatunek sam doprowadził się na skraj zagłady. My, którzy przetrwaliśmy, dopiero wtedy zrozumieliśmy, że powinniśmy byli zaprzestać niepotrzebnych działań.
Granice krajów zostały zburzone dawno temu. Więc pomyśleliśmy: „czemu by nie zacząć żyć od nowa? Tym razem nie popełnimy tych samych błędów”.
Ludzie, którym udało się przetrwać, przekroczyli granice rasy, pochodzenia czy grupy etnicznej i przysięgli żyć pokornie na fundamentach pokoju i harmonii.
I tak narodziło się sześć miast.
Niewiele było miejsc, zdolnych podtrzymać ludzkie życie. Wyginęła połowa gatunku. Ludzie zebrali się na tych niewielkich przestrzeniach i szybko zaczęli budować swoje własne miasta.
Tu też kiedyś takie było. Piękne miasteczko. Obfite w niemała ilość fauny i flory, które ocalały nienaruszone na tym kawałku ziemi. Wprawdzie nie było dostępu do oceanu, ale roiło się od głębokich lasów, jezior, bagien i łąk. Tak, to niewątpliwie był raj. To miejsce było domem cudów, niczym róża kwitnąca pośród gruzów.
Miasteczko było spokojne, a ludzie żyli cicho, dotrzymując przysięgi. Urodziłem się w tym mieście, by później tu dorosnąć i zostać naukowcem. Tak jak twoja matka, Shion.
To powiedziawszy, starzec uśmiechnął się.
– Moja matka?
– Tak. Karan dorastała w tym samym mieście i pochodziła z niego tak samo jak ja.
– Kim była dla ciebie moja matka?
Uśmiech starca poszerzył się. Miał w sobie nutkę dziecinności.
– Byliśmy przyjaciółmi z dzieciństwa.
– Eh?
– Karan i ja byliśmy przyjaciółmi z dzieciństwa. Byłem od niej o wiele starszy, ale często bawiliśmy się razem. Karan była naprawdę zdolna jeśli chodziło o wspinanie się na drzewa. Mogła wejść na każde, nieważne jak wysokie. Często mnie niepokoiło, jak bardzo nie odczuwała lęku. Tak, pamiętam. Była piękną dziewczyną o otwartym umyśle. Pomyśleć, że teraz jest matką dorosłego syna...
– Matka Shiona mnie nie interesuje – przerwał Nezumi. – A co, zakochaliście się w sobie i tak urodził się Shion? To zaraz powiesz? Cóż, to by był interesujący zwrot fabuły.
– Nezumi! – odezwał się ostro Shion.
Nezumi wzruszył ramionami i rzucił mu spojrzenie.
– Tak zazwyczaj piszą trzeciorzędne sztuki. Rou, przyspiesz trochę. Sam to powiedziałeś – nie mamy czasu. Było sobie miasto, urodziłeś się tam i dorosłeś, zostałeś naukowcem. Wybrali cię do projektu odrodzenia. Od tego momentu... wszystko zaczęło się gmatwać.
Starzec wziął oddech.
– Tak myślisz?
– Tak. Spójrz tylko na nazwę, „projekt odrodzenia”. Już brzmi fałszywie. Co chcecie wskrzesić? Macie w ogóle taki zamiar? A nie, czekaj, już znam odpowiedź. Miasto zostało naprawione, choć tylko pozornie. Dla większości ludzi życie wracało na właściwe tory. Zostali uwolnieni od spania obok śmierci i wyginięcia. A po kilku kolejnych latach, zapomnieliście już o błędach przeszłości. Chcieliście porzucić przysięgę i znowu mieć władzę nad lądem. Po to był ten projekt. Pewnie zbierali do pracy inteligentne żółtodzioby. Tak zaczął się projekt posunięcia się dalej, po siłę i władzę. Mylę się?
Nezumi uniósł brew. Nienawiść i niechęć wyryte były w jego szlachetnym profilu. Wypluwał słowa z ust.
– Głupcy.
Ciało starca zatrzęsło się i zesztywniało, jakby to jedno słowo uderzyło go niczym bicz.
– Powtarzać błędy przeszłości – doskonały przykład głupoty. Ale chcieliście mieć władzę. Spiskowaliście chcąc jeszcze większego zysku, przez użycie ludzi i przedmiotów dookoła jako podpór. W rezultacie w miejscu, będącym niegdyś niczym róża pośród gruzów, narodził się potwór. Nazwaliście go No.6.
„Posunąć się dalej, po siłę i władzę. Czy No.6 od początku było tym, czego pożądali?” – Shion też poczuł, że się trzęsie.
– To się stało w mgnieniu oka – westchnął starzec. – Miasto rozrosło się z zastraszającą szybkością. Czasem zastanawiam się, czy to wszystko nie był jakiś koszmar.
– To rzeczywistość. Inaczej tego nie nazwiesz, a to wy ją stworzyliście. Rou, czy ludzie zajmujący się projektem odrodzenia, nie są przypadkiem tymi samymi, którzy stanowią teraz administracyjny rdzeń No.6?
– Wszyscy tam byli. Każdy był młody i inteligentny. Każdy miał własne, silne ideały.
– Wszystkie twarze na tym zdjęciu?
– Tak. Chociaż to nie cała grupa. To było... kiedy Karan przyszła odwiedzić moje laboratorium. Pamiętam, zabrała tam wtedy ze sobą młodego dziennikarza, zbierającego materiały. Też miał własne ideały i wierzył w pracę dziennikarzy.
– Cóż, teraz jest tylko starym alkoholikiem. Ma pewnie mniej poczucia obowiązku niż brudu pod paznokciami. Ale nawet on jest setki razy lepszy od was. Pozwolił, żeby alkohol uderzył mu do głowy, ale nie dał tknąć ideologii. Każdy miał własne, silne ideały? I gdzie ich to doprowadziło?
– Nezumi... chcę, żebyś w to uwierzył. Próbowaliśmy zbudować tu idealne miasto, raj wolny od wojen i przemocy... nie wiem, gdzie się pomyliliśmy...
Nezumi zaśmiał się z pogardą.
– Ludzie nie mogą stać się Bogiem. Ludzie nie mogą stworzyć raju. Myśleliście, że możecie zostać Bogiem, wszechmocnym twórcą, ale właśnie w tym momencie zaczęliście upadać. Poznaliście korupcję. Trybiki zaczęły kręcić się w przeciwnym kierunku. Przestaliście zwracać uwagę na ludzkie uczucia, a od ich cierpienia i brutalności zaczęliście odwracać wzrok. Wszystkim, co mieliście, była chciwość, by zaspokoić własne pragnienia... nie, egoistyczne żądze. A więc musieliście myśleć, że cokolwiek zrobicie, wszystko zostanie wam wybaczone. Nie musieliście nawet błagać o przebaczenie – byliście ponad to. I to miał być raj? Wszystkim, co stworzyliście, był arogancki, bezlitosny potwór, otoczony grubymi murami i zamieniający wszystko wokół siebie w piekło.
W słowach Nezumiego nie było żadnego ciepła. Rozbrzmiewały zimno w stałym rytmie. Ale Shion czuł silne emocje kotłujące się w Nezumim. Słyszał wściekłe płomienie.
– Zanim to zauważyłem... – zaczął starzec. – No.6 zaczęło się już zmieniać. Zbudowano mury, oddzielające je od otoczenia. Narodziła się władza absolutna i wspierające ją organizacje.
– Byłeś za bardzo zajęty eksperymentami, żeby cokolwiek zauważyć? To cię nie usprawiedliwia.
– Oczywiście. Mojej zbrodni nie da się odkupić. W końcu byłem... po stronie, która zmasakrowała twoją rodzinę i przyjaciół.
– Co? – Shion wstał bezwiednie. Spoglądał to na twarz Nezumiego, to na starca.
– A więc to prawda – mruknął Nezumi. Jego ton był niemal przeciwieństwem poprzedniego, cokolwiek wątły i niepewny. – Czyli tak właśnie było. Wiedziałem, że wygnano cię z No.6 i dołączyłeś do ludzi z podziemia. Podejrzewałem, że odgrywałeś ważną rolę w narodzinach No.6. Ale pomyśleć, że brałeś udział w tej masakrze... chyba wolałem żyć w przekonaniu, że taka może być prawda.
– Masakrze? Nezumi, o czym mówisz?
– Historia No.6. Masakra Mao. Ponad setka ludzi została zamordowana.
– Masakra Mao...
– Pewnie nigdy o tym nie słyszałeś.
– Nie... teraz pierwszy raz...
– Nie ma się czego wstydzić. Nikt o tym nie wie, poza mordercami i ofiarami. Pewnie w tym incydencie No.6 po raz pierwszy pokazało swoje ohydne oblicze. Dlatego został zatuszowany. Nie ma żadnych zapisów. Ale ja pamiętam i nikt mi tego nie odbierze. To wypaliło w mojej głowie obraz, który nie zblaknie.
– Kiedy to się stało?
– Dwanaście lat temu.
– Dwanaście lat... więc byłem już na świecie.
– Od dawna. Do tego czasu zdążyli przypisać cię do elity i przeprowadzić do twojej posiadłości w Chronosie. Musiałeś być naprawdę żywym i kochanym chłopcem.
Shion zorientował się, że złapał ramię Nezumiego.
– Powiedz mi. Co się stało? Kto został zabity? Czy to było Polowanie? Czy coś stało się w Zachodnim Bloku?
– Nie.
– Więc gdzie?
– W lesie.
– Lesie? Masz na myśli las na północy?
Nezumi odsunął palce Shiona. W tym samym czasie odwrócił się i wbił własne w jego ramię.
– Słuchaj. – Nezumi oddychał przy jego uchu. Oddech był zimny. – Powiem ci.
Jego place odsunęły się od ramiona Shiona i nacisnęły jego gardło, powoli podążając śladem owijającej się wokół niego czerwonej wstęgi.
– Masz czerwoną bliznę, prezent od pasożytniczej pszczoły, prawda?
– Prawda, choć to nie tak, że sie z tego powodu cieszę.
– Też taki mam. Tylko, że to prezent od No.6.
– Eh?
Nezumi zdjął koszulę. Odwrócił się częściowo, by pokazać plecy. Shion poczuł jak jego gardło się zaciska, a oddech zatrzymuje.
– Nezumi, to...
Na gładkiej skórze pomiędzy ramionami a biodrami Nezumiego rozciągała się blizna. Miała rozmiar ludzkiej dłoni. To miejsce miało kolor bladego różu, wyglądającego na ślad po oparzeniu. Zdawał się jeszcze bardziej odstawać przez delikatność skóry dookoła. Wyglądał jak gigantyczny pająk, siedzący na jego plecach.
– Keloid...
– Taa. Hojnie podarowany mi przez No.6 dwanaście lat temu.
Shion wyciągnął dłoń, by dotknąć miejsca wyglądającego jak głowa pająka. Przeciągał palcem po bliźnie, jakby chciał obrysować kontur. Nezumi się nie opierał. Stał jak statua, jakby poddając się ruchom palców Shiona.
– Nigdy... nie zauważyłem. – Shion westchnął niemal bezwiednie. Ani cztery lata temu, kiedy opatrywał ranę na ramieniu Nezumiego, ani przez te kilka miesięcy, które spędzili koło siebie. Czyżby Nezumi tak umiejętnie to przed nim ukrywał?
– Oczywiście. – Nezumi nagle postąpił naprzód i ubrał koszulę. – Po co miałbym ci pokazywać? Musiałbym się rozebrać. Też nie chciałbyś sterczeć przede mną nago, prawda? Chociaż już raz miałem przywilej cię tak zobaczyć.
– Cóż... ale... – Chciał, żeby Nezumi mu to pokazał. Wolał, by Nezumi wcześniej odsłonił przed nim swoją bliznę. Jak również opowiedział mu, co się z nią wiązało. Nie miał prawa wypytywać go dlaczego aż do teraz ją ukrywał albo czemu nic nie powiedział. I dlatego chciał, żeby Nezumi się przed nim otworzył i mu powiedział. Gdyby tylko zrobił to wcześniej...
Shion wiedział, że mógłby to zrobić. Ukazałby swoje ciało, swój umysł, blizny i miejsce, w którym leży jego serce. Robił już to kiedyś.
„Nezumi nie ufa mi całkowicie. Nie uważa mnie za kogoś, przy kim warto się otworzyć. Co mogę zrobić, by zniszczyć tę barierę; przepaść między nami?”
Zacisnął zęby.
„Wystarczy. To nie czas na nurzanie się w emocjach. Tym razem tak łatwo mi nie wybaczy, tego jestem pewien”.
„Keloid. Nienaturalne zgrubienie blizny. Przez poparzenie?”
– Palili nas – powiedział Nezumi, jakby widział, co kryło się w sercu Shiona. Jego głos był łamliwy. To stanowiło siłę, która uderzyła Shiona.
– Palili? ...Co masz na myśli?
– To co słyszysz. Pewnego dnia jacyś żołnierze z miotaczami ognia pozbyli się nas, paląc na popiół.
Buchające płomienie pojawiły mu się przed oczami.
„Pozbyli się nas, paląc na popiół”.
Nezumi stanął przed Shionem i zaczął mówić. Jego ton był zwykły i pozbawiony emocji.
– Moi ludzie, Shion. Nazywano nas kiedyś Ludźmi Lasu. Jeszcze zanim No.6... nie, nawet zanim Miasto Róży, będące podwalinami No.6, zostało zbudowane, mieszkaliśmy w lesie, który był nam domem. Żyliśmy w harmonii – prawdziwej harmonii z wiatrem, ziemią, wodą i niebem,. Z naszymi zwierzętami i roślinami. Przez cały ten czas.
Starzec uniósł trzęsącą się dłoń.
– Tak, Shion. Ludzie Lasu zamieszkiwali niegdyś tę ziemię. Dlatego tak wiele przyrody przetrwało.
– Jacy byli Ludzie Lasu? – serce Shiona przyspieszyło; był o krok od poznania prawdy o Nezumim.
– Rodzili się w lesie i tam żyli – powiedział starzec. – Sprawili, że las zakwitł, traktowali go z szacunkiem i chronili go. Byli w stanie rozmawiać z wiatrem, wodą, drzewami i trawą i łączyć z nimi serca. Żyli w zupełnie inny sposób niż my teraz. Nie chcieli przestrzeni czy postępu; żyli w zgodzie z naturą. Ta ziemia zawsze była przez nich chroniona... tak właśnie było.
Starzec wydał długie westchnienie i obniżył głowę. Gdy powietrze już z niego uszło, jego ciało zdawało się spłaszczone i mniejsze.
– To był bujny las... można w nim było znaleźć wszystkie rodzaje zwierząt i roślin, małe i wielkie. Pory roku przemijały, kwiaty zakwitały, owoce dojrzewały, liście opadały, a życie pulsowało i szło naprzód.
– A No.6 zniszczyło to wszystko. – Teraz głos Nezumiego stał się szeptem. Jego piękny głos wstrząsał sercem Shiona.
– Shion, pewnie nie miałeś najmniejszego pojęcia, że to się działo, ale No.6 wciąż rozrastało się, gdy się urodziłeś. Próbowało połknąć każdy przydatny kawałeczek ziemi i uczynić go własnym. Uważali, że wchodzimy im w drogę. Byliśmy ludźmi z lasu – słuchaliśmy praw natury, ale odmawialiśmy posłuszeństwa wobec czegokolwiek innego. Odmówiliśmy zostania częścią No.6. Mur był wtedy kończony z zastraszającą szybkością. Tylko ci zamknięci w srebrnych ścianach byli traktowani jak ludzie. Jeśli zaś chodzi o tych z zewnątrz, mogli nas zniszczyć czy zniewolić – to stało się czymś na kształt zasady dla No.6. I według niej najechali cały nasz las, i nam go zabrali. Rozumiesz, co mówię?
– Tak.
– Wyobrażasz sobie, co za chwilę powiem?
Shion kiwnął głową. Czuł, jak coś strzela mu w gardle.
– Armia No.6... najechała twoją wioskę. Uznali, że skoro nie macie zamiaru współpracować... powinni was zniszczyć...
– Dokładnie. Jestem pełen podziwu, nauczyłeś się lepiej patrzeć na rzeczy.
Shion złapał swoją pierś. Jego serce nie przyspieszało tak po prostu – biło tak mocno i szybko, że nie mógł normalnie oddychać.
– Wtedy, w tamtej chwili... co robiłeś...?
– Spałem. Była noc, a ja byłem jeszcze mały. Za mały... by wiele rzeczy zapamiętać. Nie pamiętam twarzy mojej matki, ani głosu ojca. Wiem tylko, że było gorąco. Pamiętam okrucieństwo płomieni, pochłaniających wszystko. Pamiętam to, Shion.
– Spalili... całą wioskę.
– Spalili ją i zabili wszystkich. Absolutnie wszystkich. Palili domy jeszcze zanim ludzie zdążyli z nich wyjść i strzelali do tych, którzy próbowali uciec. Widzisz to? Doświadczyłeś już Polowania. No.6 wiele, wiele razy powtarzało to piekło.
Widział to. Wyraźnie widział sceny masakry. Choć sam został złapany podczas Polowania, wrzucony w ciemności, doszedł tak daleko, zawsze przy boku Nezumiego; choć był pośród tych ciemiężonych, w scenie, którą teraz widział, to Shion był po stronie winnej mordu. Celował miotaczem ognia, a czerwone języki spopielały wszystkich starców, dzieci, mężczyzn i kobiety.
Pot oblał jego skórę. Czuł mdłości.
– Ale ty się uratowałeś. Miałeś poparzenia... ale przeżyłeś.
– Starsza kobieta, nie wiem, czy była moją prawdziwą babcią. Ale ta staruszka wzięła mnie na ręce i zaczęła desperacko uciekać. Dzięki niej dałem radę przeżyć.
– Twoja rodzina, czy oni...
– Nikt nie przeżył.
Przełknął ślinę w ustach. Była gorzka. Bardzo gorzka.
– Więc No.6 najechało na twój las, zniszczyło go i przyłączyło do swojego terytorium.
– Dokładnie. Teraz jest tam chyba lotnisko. Wszystkie pnie w tym miejscu są pozostałością lasu. Musieli potrzebować tej przestrzeni, żeby mieć jakieś połączenie ze światem. Kilka lat po masakrze, mury No.6 zamknęły się w formie, w jakiej stoją do dziś.
Kropla potu spłynęła po jego policzku. Wciąż miał gorzki smak w ustach.
– Jest więcej – powiedział Nezumi. – O tym jak zostałem zamknięty w podziemnej części Zakładu Karnego.
– Dobrze, posłuchajmy.
„Heh”. Nezumi zaśmiał się bez ostrzeżenia. Nosił ten beztroski, a zarazem ironiczny uśmiech, charakterystyczny tylko dla niego.
– Nie wyglądasz, jakbyś chciał. Zbladłeś. Przypominasz ścianę.
– Posłucham. Chcę. Nezumi, chcę wysłuchać twojej historii do końca. Myślę, że powinienem... posłuchać.
Palce Nezumiego uniosły podbródek Shiona.
– Naprawdę tak się czujesz?
– Obiecałem. Powiedziałem, że już nigdy cię nie okłamię. Dotrzymam słowa. I... jeśli to możliwe...
– Jeśli co możliwe?
– Siebie też nie chcę okłamywać.
– Niezłe wyzwanie.
Palce odsunęły się. Uśmiech rozjaśnił twarz, która przed chwilą stała się mroczna. Nie było w niej już żadnej ironii czy chłodu. Shionowi wydawała się nawet być łagodna. Gdy ją zobaczył, poczuł, jak cała siła opuszcza jego ciało. Miał zawroty głowy. Zdawało mu się, że ziemia zniknęła spod jego stóp i unosił się w powietrzu. Całe jego ciało zrobiło się zimne.
Mdlał.
– Shion?
– To nic – rozstawił stopy dalej od siebie, stając jak najstabilniej.
„Nie padnę tu. Wszystko się zaczyna. To dopiero początek. Muszę posłuchać... muszę usłyszeć, jak mówi prawdę” – zamknął oczy. Tak jak się spodziewał, szalejące inferno wciąż płonęło pod jego powiekami. Płonący ludzie turlali się po ziemi. Słyszał nawet mrożące krew w żyłach krzyki i czuł zapach palonego ciała.
„Jestem po stronie morderców?”
„Dwanaście lat temu byłem w Chronosie. W moim wygodnym pokoju, ciesząc się niezliczonymi daniami i śpiąc w czystym łóżku. Nawet kiedy Nezumi płonął i został niemal zabity, ja miałem wszystko i żyłem życiem, na które nie zasługiwałem.”
„Kto mógłby powiedzieć, że to nie grzech? Nawet jeśli byłem małym dzieckiem, wciąż żyłem w tym samym świecie, co ci odpowiedzialni za masakrę. To nienaruszalna prawda – byłem po stronie No.6, nie Nezumiego. Czy ktokolwiek mógłby powiedzieć, że to nie grzech? Czy ja bym mógł – nie jestem kimkolwiek – jestem nikim”.
Ciemności zachwiały się. Figura Nezumiego zamroczyła. Wszystkie dźwięki stały się odleglejsze. A wtedy para rąk prześlizgnęła się spod jego ramion.
– Wystarczy. Shion, dalej się nie posunę. – Nezumi złapał go mocniej. Dotyk przywrócił Shionowi zmysły.
– Jesteś – cóż, ja chyba też – obydwaj jesteśmy wykończeni do granic możliwości. Daliśmy radę przebrnąć przez to wyczerpujące doświadczenie, nie wspominając, że cały czas byliśmy w stanie gotowości. W porządku. Odpocznij. Nabierz trochę energii i sił. Jeśli tego nie zrobisz, jeszcze zawału dostaniesz.
– ...Nie... słyszę żadnych piosenek.
– Eh?
– Nawet jeśli zaczynam tracić przytomność, nie słyszę... piosenek tak jak ty...
– Shion.
– Dam... radę...
– Shion, spójrz na mnie.
Wytężył wzrok, by spojrzeć w parę spokojnych, szarych oczu.
– Powiedziałem ci wcześniej. Ja to ja, a ty to ty. Nie jesteśmy tacy sami. Nie możemy być tacy sami. Ale możemy się w ten sposób wspierać. Obaj. Przedtem ty przy mnie byłeś i dałeś mi wodę. Pewnie sam byłeś cholernie spragniony, ale każdą maleńką kropelkę oddałeś mi. Shion... urodziłeś się wewnątrz muru, a ja żyłem poza nim. Taka jest rzeczywistość i nic z tym nie zrobimy. Nikt tego nie zmieni. Ale kiedy drugi chwieje się jakby miał upaść, nawet o tym nie myśląc wyciągamy ręce i próbujemy go złapać. Nic nie możemy z tym zrobić. Dajemy mu wodę. Próbujemy go ochronić. To kolejna prawda.
– Nezumi...
– Nie chciałem, żebyś czuł się winny. Nie chciałem obwiniać cię o żadną zbrodnię. Ja... nie mogę nawet sobie wyobrazić chwili, w której chciałbym cię skrzywdzić. Przepraszam. Powinienem był pomyśleć trochę o twojej sytuacji.
Shion poczuł, jak obraz mu się lekko zamazuje i ciepło napływające do oczu. Zanim zdążył to powstrzymać, łzy spływały po jego twarzy.
„Zawstydzające. Nie ma sensu tak płakać”.
Przygryzł wargę i spróbował zatrzymać płynące łzy. A jednak jęki dawały radę przecisnąć się przez zamknięte usta.
„Nie bądź dla mnie miły. Nie przepraszaj. Nie przeszkadzałoby mi, gdybyś mnie obwinił, zranił, oskarżył o jakąkolwiek zbrodnię. Gdybyś tego nie zrobił, i tak brałbym za to odpowiedzialność. Oparłbym się na rzeczywistości, o której mówisz, i wymawiał się do samego końca. Wciąż jestem tak słaby”.
Nie mógł kontrolować własnych emocji. Jego nerwy, aż do teraz znajdujące się na krawędzi, miały sporo trudności z opanowaniem się, kiedy raz doszły do głosu. Ignorowały wolę Shiona i pozwalały łzom płynąć bez przeszkód.
– Nie płacz – Nezumi poklepał jego plecy. – Byłeś tylko małym dzieckiem. Nie można ciebie o nic obwiniać. Ci, którzy powinni za to zapłacić, byli dorośli. Dorośli, którzy urodzili tę kreaturę i pozwalali jej rosnąć, powinni zapłacić za wszystko. Nie mam racji, Rou?
– Tak. Wina całkowicie spoczywa po naszej stronie.
– A więc za co sam jesteś odpowiedzialny? Co ty zrobiłeś?
– Zasiałem ziarno zbrodni.
Zupełnie jakby powietrze zamarzło. Ramiona Nezumiego zadrżały krótko pod pachami Shiona.
– Ta masakra nie miała na celu uzyskania ziemi pod lotnisko. Jej celem było uzyskanie Elyurias.
Elyurias. Wielka władczyni.
– Nigdy nie mieliśmy władcy, a przynajmniej ja żadnego nie pamiętam. Nigdy wcześniej nie słyszałem tego imienia – powiedział Nezumi.
– Naturalnie. To ja ją nazwałem. Twoi ludzie nie nadali jej imienia, ale czciliście ją. Czciliście ją tak jak drzewa, słońce i księżyc, no i baliście się jej. Tak, baliście się. Miała moc, której ani my, ani wy nie mogliście okiełznać . Pewnie żaden człowiek nigdy nie mógłby jej posiąść. Dlatego No.6 jej chciało. Pożądali jej mocy. Nezumi, twoi ludzie wiedzieli wszystko o jej sile, więc bali się i czcili ją. Nigdy nie pomyśleliście o użyciu jej dla własnych celów. To właśnie różnica pomiędzy wami, a nami. Jednakże ja sam nie byłem bezpośrednio zaangażowany w tamtą masakrę. Niemniej wiem, że to nie usprawiedliwienie.
– Po prostu powiedz nam prawdę. Jaką odegrałeś rolę?
– Ja... spotkałem Elyurias w lesie, odkryłem jej moc i opowiedziałem reszcie o niej. Można powiedzieć, że byłem przez nią oczarowany./Miałem na jej punkcie obsesję i prowadziłem nad nią badania na szeroką skalę. Wyższe organy No.6 wyraziły silne zainteresowanie i przeznaczyły na moje badania spore fundusze. Nazwali mnie rzadkim klejnotem wśród naukowców. Obrosłem sławą i fortuną. Och...
Słowa starca urwały się. Tylko przez moment, jego wzrok majaczył w powietrzu.
– Co?
– Nie... Pamiętam, co wtedy powiedziała mi Karan. Mówiła, że się mnie boi. Powiedziała, że moja twarz wygląda przerażająco i niebezpiecznie. Bała się mnie, choć nie wiedziała, dlaczego... dużo czasu musiało minąć zanim w końcu zrozumiałem czemu. Tak... nie zauważyłem nawet... zmiany nie tyle w No.6, co w samym sobie... śmiałem się nawet ze strachu Karan. Nie wiedziałem, że odrzuciłem własne ideały i zszedłem ze ścieżki, którą powinienem był iść. Ale... do tego czasu główne organizacje No.6 zdążyły się ustabilizować i stawały się podporami nowego świata. Dyskretnie zbierano armię, a umiejętny system kontroli i władzy nad ludźmi był bliski ukończenia. Nigdy nie wiedziałem... Nie domyśliłem się nawet w najmniejszym stopniu. Wciąż wierzyłem... Wciąż...
– ...Że No.6 było utopią?
– Tak. Pacyfistyczne miasto z nieskończonym pokojem jako fundamentem, integrujące się ze światem bez żadnej broni. Miasto wspierające ludzkie życie w każdej postaci; respektujące każde pojedyncze ludzkie stworzenie. No.6 i świat, nauka i natura, ideał i rzeczywistość przychodziłyby razem bez żadnych kontradykcji. Wierzyłem w to. Zagłębiłem się we własne badania i... przyniosłem tragedię. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że No.6 mogłoby mieć armię. Jak również nie wyobrażałem sobie, że mogliby ją zmobilizować i najechać pobliskie tereny. Gdy dowiedziałem się o masakrze, było już za późno... ale spanikowałem. Uderzyło mnie to z siłą wystarczającą, by całkowicie unieruchomić moje ciało. Dopiero wtedy zrozumiałem znaczenie słów Karan. Zrozumiałem, że upiłem się radością z niesamowitych postępów moich osiągnięć i stałem się kimś, kto nie potrafił już czuć, kto stał się głuchy na świat wokół niego, kimś kto był głupszy i niebezpieczniejszy niż cała reszta. Zrozumiałem to i zaapelowałem do wyższych organów o ujawnienie prawdy o masakrze. To był mój własny protest.
Nezumi pozwolił swoim ramionom się trząść, jakby od dawna nie słyszał nic śmieszniejszego.
– Myślałeś, że cię posłuchają.
– Tak.
– Naiwnie.
– Sądziłem, że byli po mojej stronie. Myślałem o nich jak o przyjaciołach, wiernych partnerach, z którymi dzieliłem nadzieję i ideologię stworzenia utopijnego miasta – nie jak o politykach i naukowcach.
– Więc wyraziłeś ognisty sprzeciw. A w rezultacie zamknęli cię jako rebelianta.
– To prawda... chociaż nie mieli zamiaru mnie zabić.
– Nawet oni mieli jeszcze resztki litości.
– Nie... to nie to – starzec przesunął dłonią po kolanie. – Pewnie zdecydowali, że skoro straciłem ciało, nie ma sensu mnie zabijać. Shion
– Tak.
– Spójrz na to. – Starzec wyciągnął ramię i odwinął ukrywające je szaty.
– ...
Nezumi poruszył się na swoim miejscu za Shionem. Shion także wstrzymał oddech i posunął się naprzód. Czerwona blizna przypominająca wstęgę wspinała się w górę od łokcia starca do jego ramienia. Zakręcała tak jak ta Shiona, choć miała trochę ciemniejszy kolor.
– To... od pasożytniczej pszczoły...
– Teraz mogę powiedzieć to z całą pewnością. Gdzieś w moim ciele są pewnie resztki osy, która nie mogła się wykluć. Byłem wtedy w domowym areszcie pod nadzorem władz. Przewróciłem się nagle w moim pokoju i straciłem przytomność. Kiedy wróciłem do zdrowia, na moich rękach były ślady... a obie nogi przestały funkcjonować.
– Twoje nogi...
– Ty straciłeś kolor włosów, a ja moje nogi. Chyba to był koszt przetrwania. Jednak wtedy nikt nie wiedział, dlaczego tak się stało, nawet ja...Gdyby teraz stało się to jeszcze raz, przeprowadziłbym porządny eksperyment. Jednak wtedy ci z góry nie mieli czasu na racjonalne myślenie. Byli zajęci budową organów władzy. Zakład Karny wciąż był w budowie. Udało mi się złapać liny, w zamian tracąc nogi i zostając zamkniętym w podziemnej jaskini. I tak wymazali moje istnienie. Shion, ja byłem pierwszym żywicielem osy i tym, który przetrwał.
– A więc Rou... – Nezumi uniósł podbródek i skierował wzrok prosto na starca. Wbijał się w niego niczym strzała.
„Niesamowite”.
Nezumi wciąż miał nad sobą pełną kontrolę. Był w stanie wyciszyć swoje emocje i myśli. Shion wytarł łzy wierzchem dłoni i zacisnął ją w pięść. Nezumi powiedział, że nie mogli być tacy sami. Pewnie tak było. Ale wciąż mógł próbować się do niego zbliżyć.
„Chcę być spokojny jak on. Chcę się powstrzymać. Chcę zostać, kim jestem”.
„Nie będę miał nadziei ani się modlił; przysięgnę to sobie. Pewnego dnia stanę się silniejszy i posiądę ten rodzaj siły, który powstrzyma mnie od robienia sobie wymówek w nieskończoność”.
Nezumi wskazał palcem w górę.
– A więc Rou, czy ci z góry nie wezwą cię jakoś niedługo? Może w końcu zauważyli te wszystkie wypadki w mieście i nie mają pomysłu, co z nimi zrobić. Już chyba czas, żeby ich arogancki wzrok zaczął widzieć rzeczywistość taką, jaka jest. Nie wydaje ci się, że przyszliby do ciebie po pomoc?
– To się nie stanie. Wszystkie moje badania zostały skonfiskowane. Pewnie przeanalizowali co mogli. Jestem już dla nich niemal całkowicie bezużyteczny. Zestarzałem się. Przeżyję czas, jaki mi został pod ziemią i umrę – takie jest moje życzenie. Nie mam ani siły, ani woli do zmiany rzeczywistości. Ale jedno wiem na pewno: to, co stanie się z No.6 będzie o wiele bardziej przerażające i destruktywne niż ci się wydaje. Wielu ludzi zginie. Ani ja, ani No.6 nie możemy temu zapobiec. Ale ty możesz.
– Zapobiec? Śmierć i zniszczenie? Po co mam temu zapobiegać? Nie mógłbym sobie życzyć nic lepszego.
– Nezumi, ginąć będą mieszkańcy miasta. Dzieci i dorośli, nikt nie zostanie pominięty. Mówisz, że masz zamiar bezczynnie na to patrzeć?
– A co w tym złego?
– Powiedziałeś, że Shion nie ponosi winy za żadną zbrodnię. To prawda. Skoro tak, to o co masz zamiar obwinić dzieci żyjące wewnątrz muru? Umyjesz ręce i będziesz patrzył, wiedząc, że one tam giną? Jeśli pozwolisz, żeby tak się stało i nic nie zrobisz... ty, i każdy kto tak uczyni...
Starzec wyprostował plecy i spojrzał na Nezumiego.
– ...będzie mordercą.
Nezumi wydał cichy, gardłowy, zdławiony dźwięk.
– To nie coś, co ja powinienem mówić. A jednak jestem do tego zmuszony. Nezumi, przetrwałeś masakrę. Dlatego nie wolno ci stanąć po stronie morderców. Nie możesz sobie pozwolić stać się taki jak ci, których nienawidzisz.
– Gh...
Nezumi siedział cicho, gdy Shion postawił krok naprzód.
– Co powinniśmy zrobić? Co możemy zrobić?
Jego matka była w mieście. Mieszkała tam też Riri, dziewczynka z sąsiedztwa. Tam była jej rodzina. Byli uczniowie, którzy przychodzili co rano kupować rogaliki; robotnik, z którym witał się co rano idąc do pracy.
Wspomnienie Karan, dziewczynki, którą poznał w Zachodnim Bloku, połączyło się z tym o Riri. Nie wiedział czemu.
„Nie mogę. Nie mogę ich zabić”.
– Nie wiem – powiedział starzec. – Nie mogę przewidzieć, co możemy zrobić, by zapobiec tej tragedii. Nic nie przychodzi mi do głowy. Musicie działać, jak podpowiedzą wam wasze serca. Wy i wasze serca – będą w stanie uchronić ludzi od zniszczenia. Tak to z mojego punktu widzenia wygląda, nie widzę żadnego innego sposobu. Shion.
– Tak?
– Weź to. – Starzec przesunął dłoń po podłokietniku. Wysunęła się z niego maleńka szuflada. Wyciągnął z niej coś małego i podał Shionowi, wydając kolejne ze swych niezliczonych westchnień. Wyglądał jakby nagle się postarzał. Chłopięcy blask w jego oczach zmalał.
– To jest... chip.
– Tak. Jest na nim niemal cała dokumentacja moich badań. Pasożytnicze osy, Elyurias, Ludzie Lasu... wszystko. Kiedy już uratujesz przyjaciółkę, spróbuj go, proszę, odkodować.
– Ja?
– Powierzam go tobie. A teraz... jestem już trochę zmęczony. Od dawna tyle nie mówiłem. Dlatego muszę odpocząć.
„Powierzam go tobie. Musisz znaleźć odpowiedź. Proszę, znajdź ją – taką, która nie będzie wymagała w zamian krwi” – Shion słyszał w myślach niewypowiedziane słowa starca.
Było tak wiele tajemnic: jak powstała ta podziemna społeczność; jak Nezumi się tam znalazł; dlaczego odszedł; wszystko co prowadziło do ich spotkania – chciał wiedzieć, ale na razie musiał zatrzymać słowa pytań w sercu.
Nadszedł czas na działanie, a nie zadawanie pytań.
Pisk, pisk, pisk. Pisk, pisk, pisk.
Gryzonie nagle wybuchły donośnym głosem. Szczur u stóp Shiona zaczął piszczeć z poruszeniem.
Piii, piii!
Shion słyszał już ten głos. To...
– Tsukiyo. Nezumi, Tsukiyo tu jest.
– Wiem. Rany, jak możesz je tak rozróżniać? – Nezumi włożył palec do ust i zagwizdał ostro.
Pii, Piii!
Mała, czarna mysz zeszła niemal turlając się po kamiennej ścianie.
Pisk, pisk, pisk.
Szczur podbiegł i rzucił się na Tsukiyo.
– Przestań!
Gryzoń zatrzymał się na komendę Shiona.
– Nie jest wrogiem. To jeden z naszych. Puść go. – Szczur uniósł przednie łapki, przyciskające Tsukiyo do podłoża. Czarna myszka wstała i z zawrotną szybkością wspięła się na Nezumiego.
– Dobrze, że udało ci się tu dotrzeć. Wiadomość od Inukashi?
Tsukiyo kiwnął głową. Na całym jego maleńkim ciałku widać było rany, które zaczynały już krwawić. Nezumi przysłuchał się piszczeniu Tsukiyo i przełknął ślinę.
– Wygląda na to, że na górze wszystko już gotowe. Musimy się pospieszyć. Rou, chciałem jeszcze kilka rzeczy od ciebie usłyszeć, ale wygląda na to, że nie mam czasu. Będziemy się zbierać.
– Więc idźcie. Życzycie sobie czegoś jeszcze?
– Jedzenia i wody. Jestem tak głodny, że chyba zaraz zemdleję.
– Natychmiast zostaną przygotowane. Sasori, daj im wszystko, czego chcą.
– Ale przedtem... – Sasori stanął za Nezumim. – Nezumi, chcę cię o coś zapytać.
– Co?
– Chyba nie planujesz wysadzić drzwi mikrobombą? Jeśli to zrobisz, to miejsce też się zawali.
Nezumi uniósł brew i spojrzał na niego z dzikim rozczarowaniem.
– Sasori, żeby się tu dostać, musieliśmy przejść przez bramę Zakładu Karnego. Stary detektor bomb to nadal detektor, a w bramie raczej go zainstalowali. Moglibyśmy przemycić przez nią noże albo małą broń palną, ale nie mikrobombę. Gdybyśmy mogli, przemycilibyśmy przynajmniej setkę.
– Nie ma problemu, dopóki nie wpakujesz nas w żaden bałagan.
– Wątpisz we mnie?
– Kto wie, co zrobisz. Jesteś niebezpieczny.
– Hej, myślałem, że to Shion jest tu demonem.
– Demony nie płaczą. – Sasori spojrzał na Shiona. – Demony nie płaczą... w ten sposób.
Shion poczuł jak jego twarz płonie na te słowa. Był niesamowicie zawstydzony.
– To dziwne – powiedział mężczyzna. – Jak można tak bez zahamowań i otwarcie przed innymi płakać.
– Cóż, nie... – wydukał Shion. – J–ja byłem po prostu naprawdę zmęczony i... moje nerwy – były w kawałkach – to naprawdę... to nie tak że płaczę w ten sposób cały czas...
Sasori się śmiał. To był pierwszy uśmiech, jaki Shion u niego zobaczył.
– Jesteś interesujący. I może nawet... o wiele bardziej przyzwoity niż Nezumi.
Szczur na ramieniu Shiona otarł się o niego nosem.
– On też tak myśli – powiedział mężczyzna, wskazując na szczura. – Mówi, że jesteś znacznie bardziej ludzki.
– A to co, do diabła, miało znaczyć? – Nezumi cmoknął językiem. Uniósł nieznacznie podbródek.
– Chodźmy, Shion.
– Tak.
– Rou. To pożegnanie. Tym razem to juz raczej nasze naprawdę ostatnie spotkanie.
– Tak będzie najlepiej. To ty musisz żyć na powierzchni. Jesteś kimś, kto musi czuć światło i wiatr. Modlę się, żebyśmy już nigdy się nie spotkali. Ach, ale ty nie potrzebujesz modlitw, prawda?
– Nie potrzebuję.
– Och... Rou, ja też idę – powiedział Shion. – Chciałbym usłyszeć więcej twojej historii.
– Ufam, że sam dowiesz się reszty. Dzięki tobie, mogłem ożywić wspomnienie Karan. Ale nie musisz jej o mnie mówić. Sam też powinieneś o mnie zapomnieć. To pożegnanie, Shion.
– Żegnaj. Dziękuję za wszystko.
Zaczęli iść.
Gdy Shion się odwrócił, świeca już zgasła. Ciemności pochłonęły wszystko, co było za nim.
***
Lampka zaświeciła, a dźwięk alarmu rozdarł powietrze.
Drzwi do Zakładu Karnego otworzyły się powoli przed Getsuyaku. Postawił stopę wewnątrz. Powitał go biały korytarz o pustych ścianach, urzeczywistnienie czystości.
– Co to ma, do diabła, być, hę? – Getsuyaku spotkał się z potokiem obelg, gdy tylko wszedł do pomieszczenia monitoringu. – Co z tymi robotami sprzątającymi? Rozprzestrzeniają tylko odór i rozrzucają śmieci zamiast sprzątać. Zająłeś się nimi jak powinieneś? – Mężczyzna był praktycznie gigantem, niemal dwa razy większym niż Getsuyaku.
– Przepraszam. Same to robią. Nie wiem czemu tak powariowały.
– Wystarczy wymówek. Posprzątaj, szybko.
– Tak, proszę pana.
– Och, śmierdzi – powiedziała długowłosa kobieta, z grymasem zatykająca nos. – Nie mogę pracować w tym smrodzie. – Opuściła pokój, a jej głos rozbrzmiewał. Wychodząc, stanęła na palec Getsuyaku; czy chciała to zrobić, czy to był przypadek – nie wiedział. Nie przeprosiła, nawet nie spojrzała na niego.
Pokój podzielony był na części przez przeźroczyste ściany. Sekcje rozkładały się według priorytetowości. Ważniejsze pomieszczenia umieszczone były w dalszej części. Getsuyaku był w przestrzeni obok drzwi, zazwyczaj nazywany manekinem. Ta sekcja monitorowała głównie wentylację. Miejsce, które było stosunkowo nisko na skali priorytetowości i pewnie dlatego wpuszczono go do środka bez większych problemów.
– Bardzo mi przykro. – Chodził dookoła z odkurzaczem, wciągając śmieci rozrzucone na podłodze.
– Jesteś całkowicie bezużyteczny. Wiesz, mogę znaleźć tuzin innych woźnych na twoje miejsce. Następnym razem, kiedy nabałaganisz, zostaniesz natychmiast zwolniony. Och, ale okropnie śmierdzi. Nie mogę tego znieść. Hm? Na co się gapisz?
– Na nic, proszę pana. – Getsuyaku obniżył wzrok.
– Masz coś do powiedzenia? Skargę? Mieszkaniec Utraconego Miasta zgrywa wielkiego i potężnego, co?
Getsuytaku poczuł silne kopnięcie w łydkę. Zachwiał się i uderzył mocno biodrem o kant biurka.
– No? Nie stój tak. Pospiesz się i pracuj!
Wiatr tańczył w jego głowie. Nie, wiał wściekle. Wydawał okropnie głośny hałas.
„Cholera” – mruczał. – „Cholera, cholera, cholera, cholera”.
„Czemu myśli, że może być aż tak arogancki względem mojej osoby? Co mu zrobiłem, żeby mógł mnie aż tak obrażać? Po prostu wykonuję moją pracę. Robiłem to przez cały czas – pracowałem ciężko i uczciwie. ...Cóż, może trochę szmuglowałem, ale nikt nie miał przez to problemów. Gdyby nie ja, bylibyście pochowani pod górą śmieci. Nie lubicie smrodu? Brud, mówisz? To wszystko jest wasze. Nie wciskaj mi kitu. Traktujesz mnie jak psa. Bez względu skąd pochodzę wciąż jestem człowiekiem, a nie żadnym kundlem”.
Jego zraniona duma zmieniła się w gniew i pozbawiła Getsuyaku jakichkolwiek śladów niepewności, jakie ze sobą nosił, gdy wchodził.
Zobaczył w głowie opaloną twarz Inukashi.
„Puszą się tak bez przerwy i nawet nie mają pojęcia, jak ciężka jest twoja praca, ani ile jest warta. Patrzą na ciebie z góry. Więc? Co powiesz na pokazanie im, jak ty się czujesz? To chyba niezły pomysł, co nie?”
„Masz absolutną rację, Inukashi. Jest naprawdę niezły”.
Rzucił okiem na ekran na ścianie. W No.6 jak i w tym budynku, wszystkie zegary były ze sobą zsynchronizowane z dokładnością do 0,1 sekundy.
Kapsułka leżała na ziemi tuż obok jego stopy. Nie stopiła się.
„A cholera by to”.
Nadepnął na nią delikatnie prawą nogą. Potem przyszła kolejna. Zrobił to samo...
– Co do... – jakiś człowiek wstał. Jego twarz wykrzywiała się z obrzydzeniem. – Co to za okropny zapach?
– Nie mam pojęcia... – odpowiedział natychmiast Getsuyaku. – Pachnie jak gnijące mięso... Chyba musiało się wmieszać w śmieci... – Miał rację. Zapach był okropny. Nie był to co prawda odór pozbawiający przytomności, ale wystarczył, by działać na nerwy. Nawet Getsuyaku, który przywykł do smrodu, czuł mdłości.
– Nie mogę tego znieść. Ugh... z drogi! – mężczyzna zakrył usta i wyszedł z pokoju. Stanął na stopę Getsuyaku, tak jak to zrobiła kobieta.
– To boli, za co to?
– Zamknij się. Z drogi!
Mężczyzna pchnął dłonią pierś Getsuyaku. Ten zachwiał się i wpadł na panel kontrolny.
Stop. Nadeszła umówiona godzina.
Getsuyaku udał, że trzyma swoje biodro i jęczy z bólu, gdy tak naprawdę wcisnął zielony przycisk po swojej prawej. Gdy już to zrobił, przełączył przełącznik. Teraz smród podróżował przez przewody wentylacyjne, roznosząc się po całym zakładzie. Getsuyaku nie wiedział, do czego służył zielony guzik. Podążał tylko za instrukcjami Inukashi. Stanął niestabilnie i podniósł rurę odkurzacza. Zaczął sprzątać.
Oblał go zimny pot.
Jak wyglądał dla kamery umieszczonej pośrodku sufitu? Czy jego ruchy były nienaturalne?
„Zrobiłem to”.
Pod biurkiem topniała kolejna kapsułka. Opary nabierały intensywności.
Getsuyaku wzmocnił uścisk jego trzęsących się palców i trzymał mocno rurę odkurzacza.
****
„Shion”.
„Czuję to. Jesteś blisko”.
„Shion”.
„Nie przychodź. Proszę, nie przychodź”.
„Nie chcę, żebyś mnie zobaczył”.
„Nie przychodź, Shion”.
„Ja naprawdę”
„naprawdę”
„chciałabym cię móc zobaczyć”.
****
„Kolejna ofiara. Teraz jest już ponad trzydzieści. Klasa społeczna, zamożność, historia chorób, miejsce zamieszkania, płeć, wiek, budowa, styl życia, wszystko bez związku. Kto był następny...?”
Strach, niepewność i dezorientacja narastały w No.6.
– Co robią władze?
– Badają i odkrywają przyczyny.
– Dlaczego nie podejmiecie żadnych konkretnych środków?
– Rozesłać medyków, szybko.
– Burmistrzu, twoja awaryjna konferencja prasowa.
„Co się stało naszemu No.6? Nasze miasto, nasze No.6, co...”
****
Palce Nezumiego stuknęły w drzwi, prowadzące do Zakładu Karnego. Safu była gdzieś za nimi.
– Już prawie czas. Niedługo zapalimy fajerwerki, Shion.
– Taa.
– Nerwowy?
– Nie. Myślałem.
– O czym mógłbyś myśleć w takiej chwili? – zapytał z niedowierzaniem Nezumi.
– Myślałem o Safu. Chcę ją zobaczyć.
– Nie bądź taki do przodu, bo ci tyłu zabraknie.
– I... zastanawiałem się, tylko przez chwilkę.
– Nad czym?
– Czy to możliwe, żebym dowiedział się o tobie wszystkiego.
– Jałowe myśli.
– Tak sądzisz?
Palce Nezumiego szarpnęły ucho Shiona. Przeszedł je krótki ból.
– Shion, słuchaj. Odtąd scena jest twoja. Kiedy drzwi się otworzą, będziemy w Zakładzie Karnym. Lepiej przełącz ten swój genialny mózg na pełne obroty. Będę cię słuchał. Jesteś moją linką asekuracyjną. Ani się waż pęknąć.
– Oczywiście, że tego nie zrobię. Nawet tak nie mów.
Nezumi uśmiechnął się niezręcznie i wyciągnął dłoń wierzchem do góry. Po czym widząc ten gest Shion położył na niej swoją.
Klik.
Coś zabrzękało.
Klik, klik, klik.
Otwierały się automatyczne zamki.
– Doskonale. Muszę potem nagrodzić Inukashi.
Klik, klik, klik. Krak.
– Chodźmy, Shion.
– Racja.
Drzwi się otworzyły.
Poraziła ich biel światła.
Było oślepiające.
Błyszczące miejsce, pochłonięte przez światło.
Bez wątpienia – to właśnie był świat No.6.
==Koniec rozdziału 5==
((I tym wspaniałym akcentem kończymy tom 6~~ od przyszłego tygodnia (czego nie jestem pewna, bo wyjeżdżam na urlop i wszystko zależy od tego czy będę miała komu nad morzem kraść wifi) prawdopodobnie zaczynamy zabawę z białą częścią Zakładu Karnego~~))