Staram się dodawać nowe posty w niedziele. Staram się.



Zakończono tłumaczenie No.6.


Dziękujemy za wszystkie podziękowania. To był miły rok z hakiem. I późniejszy rok. I chyba jeszcze jeden. Te dwa późniejsze składały się z czytania Waszych komentarzy. I tak dzięki.

(Do pań profesor jeśli przypadkiem odwołam się do tego na maturze: przepraszam, ja naprawdę tłumaczyłam to w gimnazjum. Ale prawdziwa książka istnieje. Obiecuję.)


Wszystkie rozdziały można znaleźć w zakładce ,,No.6''/,,No.6 Beyond''.


Kup powieść i mangę w oryginale, wspomóż panią Asano.


Tłumaczenie: Kuroneko
Korekta: Ayo, Dżun

piątek, 20 lipca 2012

Tom VI: Rozdział 5


((Cud się wydarzył! Rozdział dodany przed pierwszą! a teraz wszyscy razem ze mną kłaniamy się przed Dżun, która w sumie zrobiła półtora korekty (bo Ayo po połowie dała sobie odebrać laptopa na czas nieokreślony, innymi słowy dostała karę)! Wszyscy na trzy na ziemię! Gotowi? Raz! Dwa! Trzy~!))


Rozdział 5
We własnych żądzach



„Kim jestem? Człowiekiem szukającym szczęścia. Chciałem je odnaleźć w własnych żądzach, ale znalazłem go. I nikt, kto żyje, jak ja żyłem, nie będzie w stanie go odnaleźć”
Lew Tołstoj, „A światło świeci w ciemności”



Było lato, a ja właśnie skończyłem 20 lat, kiedy zostałam wybrany na członka projektu odrodzenia.
Kiedy się urodziłem, nasza planeta pogrążona była w wielkim niebezpieczeństwie. Przez niezliczone wojny, zatrucie i zniszczenie środowiska, ponad pół terytorium Ziemi zostało zdewastowane na tyle, że ludzie nie byli w stanie na nim przeżyć.

Globalne ocieplenie dało iskrę, z której narodziło się wiele nowych chorób; pogodowe anomalie były na porządku dziennym; wojny pomiędzy krajami się nie kończyły; do użytku na skalę masową wprowadzono broń nuklearną.

Zanim to zauważyliśmy, ludzki gatunek sam doprowadził się na skraj zagłady. My, którzy przetrwaliśmy, dopiero wtedy zrozumieliśmy, że powinniśmy byli zaprzestać niepotrzebnych działań.

Granice krajów zostały zburzone dawno temu. Więc pomyśleliśmy: „czemu by nie zacząć żyć od nowa? Tym razem nie popełnimy tych samych błędów”.

Ludzie, którym udało się przetrwać, przekroczyli granice rasy, pochodzenia czy grupy etnicznej i przysięgli żyć pokornie na fundamentach pokoju i harmonii.

I tak narodziło się sześć miast.

Niewiele było miejsc, zdolnych podtrzymać ludzkie życie. Wyginęła połowa gatunku. Ludzie zebrali się na tych niewielkich przestrzeniach i szybko zaczęli budować swoje własne miasta.

Tu też kiedyś takie było. Piękne miasteczko. Obfite w niemała ilość fauny i flory, które ocalały nienaruszone na tym kawałku ziemi. Wprawdzie nie było dostępu do oceanu, ale roiło się od głębokich lasów, jezior, bagien i łąk. Tak, to niewątpliwie był raj. To miejsce było domem cudów, niczym róża kwitnąca pośród gruzów.

Miasteczko było spokojne, a ludzie żyli cicho, dotrzymując przysięgi. Urodziłem się w tym mieście, by później tu dorosnąć i zostać naukowcem. Tak jak twoja matka, Shion.

To powiedziawszy, starzec uśmiechnął się.

 – Moja matka?

 – Tak. Karan dorastała w tym samym mieście i pochodziła z niego tak samo jak ja.

 – Kim była dla ciebie moja matka?

Uśmiech starca poszerzył się. Miał w sobie nutkę dziecinności.

 – Byliśmy przyjaciółmi z dzieciństwa.

 – Eh?

 – Karan i ja byliśmy przyjaciółmi z dzieciństwa. Byłem od niej o wiele starszy, ale często bawiliśmy się razem. Karan była naprawdę zdolna jeśli chodziło o wspinanie się na drzewa. Mogła wejść na każde, nieważne jak wysokie. Często mnie niepokoiło, jak bardzo nie odczuwała lęku. Tak, pamiętam. Była piękną dziewczyną o otwartym umyśle. Pomyśleć, że teraz jest matką dorosłego syna...

 – Matka Shiona mnie nie interesuje – przerwał Nezumi. – A co, zakochaliście się w sobie i tak urodził się Shion? To zaraz powiesz? Cóż, to by był interesujący zwrot fabuły.

 – Nezumi! – odezwał się ostro Shion.

Nezumi wzruszył ramionami i rzucił mu spojrzenie.

 – Tak zazwyczaj piszą trzeciorzędne sztuki. Rou, przyspiesz trochę. Sam to powiedziałeś – nie mamy czasu. Było sobie miasto, urodziłeś się tam i dorosłeś, zostałeś naukowcem. Wybrali cię do projektu odrodzenia. Od tego momentu... wszystko zaczęło się gmatwać.

Starzec wziął oddech.

 – Tak myślisz?

 – Tak. Spójrz tylko na nazwę, „projekt odrodzenia”. Już brzmi fałszywie. Co chcecie wskrzesić? Macie w ogóle taki zamiar? A nie, czekaj, już znam odpowiedź. Miasto zostało naprawione, choć tylko pozornie. Dla większości ludzi życie wracało na właściwe tory. Zostali uwolnieni od spania obok śmierci i wyginięcia. A po kilku kolejnych latach, zapomnieliście już o błędach przeszłości. Chcieliście porzucić przysięgę i znowu mieć władzę nad lądem. Po to był ten projekt. Pewnie zbierali do pracy inteligentne żółtodzioby. Tak zaczął się projekt posunięcia się dalej, po siłę i władzę. Mylę się?

Nezumi uniósł brew. Nienawiść i niechęć wyryte były w jego szlachetnym profilu. Wypluwał słowa z ust.

 – Głupcy.

Ciało starca zatrzęsło się i zesztywniało, jakby to jedno słowo uderzyło go niczym bicz.

 – Powtarzać błędy przeszłości – doskonały przykład głupoty. Ale chcieliście mieć władzę. Spiskowaliście chcąc jeszcze większego zysku, przez użycie ludzi i przedmiotów dookoła jako podpór. W rezultacie w miejscu, będącym niegdyś niczym róża pośród gruzów, narodził się potwór. Nazwaliście go No.6.

„Posunąć się dalej, po siłę i władzę. Czy No.6 od początku było tym, czego pożądali?” – Shion też poczuł, że się trzęsie.

 – To się stało w mgnieniu oka – westchnął starzec. – Miasto rozrosło się z zastraszającą szybkością. Czasem zastanawiam się, czy to wszystko nie był jakiś koszmar.

 – To rzeczywistość. Inaczej tego nie nazwiesz, a to wy ją stworzyliście. Rou, czy ludzie zajmujący się projektem odrodzenia, nie są przypadkiem tymi samymi, którzy stanowią teraz administracyjny rdzeń No.6?

 – Wszyscy tam byli. Każdy był młody i inteligentny. Każdy miał własne, silne ideały.

 – Wszystkie twarze na tym zdjęciu?

 – Tak. Chociaż to nie cała grupa. To było... kiedy Karan przyszła odwiedzić moje laboratorium. Pamiętam, zabrała tam wtedy ze sobą młodego dziennikarza, zbierającego materiały. Też miał własne ideały i wierzył w pracę dziennikarzy.

 – Cóż, teraz jest tylko starym alkoholikiem. Ma pewnie mniej poczucia obowiązku niż brudu pod paznokciami. Ale nawet on jest setki razy lepszy od was. Pozwolił, żeby alkohol uderzył mu do głowy, ale nie dał tknąć ideologii. Każdy miał własne, silne ideały? I gdzie ich to doprowadziło?

 – Nezumi... chcę, żebyś w to uwierzył. Próbowaliśmy zbudować tu idealne miasto, raj wolny od wojen i przemocy... nie wiem, gdzie się pomyliliśmy...

Nezumi zaśmiał się z pogardą.

 – Ludzie nie mogą stać się Bogiem. Ludzie nie mogą stworzyć raju. Myśleliście, że możecie zostać Bogiem, wszechmocnym twórcą, ale właśnie w tym momencie zaczęliście upadać. Poznaliście korupcję. Trybiki zaczęły kręcić się w przeciwnym kierunku. Przestaliście zwracać uwagę na ludzkie uczucia, a od ich cierpienia i brutalności zaczęliście odwracać wzrok. Wszystkim, co mieliście, była chciwość, by zaspokoić własne pragnienia... nie, egoistyczne żądze. A więc musieliście myśleć, że cokolwiek zrobicie, wszystko zostanie wam wybaczone. Nie musieliście nawet błagać o przebaczenie – byliście ponad to. I to miał być raj? Wszystkim, co stworzyliście, był arogancki, bezlitosny potwór, otoczony grubymi murami i zamieniający wszystko wokół siebie w piekło.

W słowach Nezumiego nie było żadnego ciepła. Rozbrzmiewały zimno w stałym rytmie. Ale Shion czuł silne emocje kotłujące się w Nezumim. Słyszał wściekłe płomienie.

 – Zanim to zauważyłem... – zaczął starzec. – No.6 zaczęło się już zmieniać. Zbudowano mury, oddzielające je od otoczenia. Narodziła się władza absolutna i wspierające ją organizacje.

 – Byłeś za bardzo zajęty eksperymentami, żeby cokolwiek zauważyć? To cię nie usprawiedliwia.

 – Oczywiście. Mojej zbrodni nie da się odkupić. W końcu byłem... po stronie, która zmasakrowała twoją rodzinę i przyjaciół.

 – Co? – Shion wstał bezwiednie. Spoglądał to na twarz Nezumiego, to na starca.

 – A więc to prawda – mruknął Nezumi. Jego ton był niemal przeciwieństwem poprzedniego, cokolwiek wątły i niepewny. – Czyli tak właśnie było. Wiedziałem, że wygnano cię z No.6 i dołączyłeś do ludzi z podziemia. Podejrzewałem, że odgrywałeś ważną rolę w narodzinach No.6. Ale pomyśleć, że brałeś udział w tej masakrze... chyba wolałem żyć w przekonaniu, że taka może być prawda.

 – Masakrze? Nezumi, o czym mówisz?

 – Historia No.6. Masakra Mao. Ponad setka ludzi została zamordowana.

 – Masakra Mao...

 – Pewnie nigdy o tym nie słyszałeś.

 – Nie... teraz pierwszy raz...

 – Nie ma się czego wstydzić. Nikt o tym nie wie, poza mordercami i ofiarami. Pewnie w tym incydencie No.6 po raz pierwszy pokazało swoje ohydne oblicze. Dlatego został zatuszowany. Nie ma żadnych zapisów. Ale ja pamiętam i nikt mi tego nie odbierze. To wypaliło w mojej głowie obraz, który nie zblaknie. 

 – Kiedy to się stało?

 – Dwanaście lat temu.

 – Dwanaście lat... więc byłem już na świecie.

 – Od dawna. Do tego czasu zdążyli przypisać cię do elity i przeprowadzić do twojej posiadłości w Chronosie. Musiałeś być naprawdę żywym i kochanym chłopcem.

Shion zorientował się, że złapał ramię Nezumiego.

 – Powiedz mi. Co się stało? Kto został zabity? Czy to było Polowanie? Czy coś stało się w Zachodnim Bloku?

 – Nie.

 – Więc gdzie?

 – W lesie.

 – Lesie? Masz na myśli las na północy?

Nezumi odsunął palce Shiona. W tym samym czasie odwrócił się i wbił własne w jego ramię.

 – Słuchaj. – Nezumi oddychał przy jego uchu. Oddech był zimny. – Powiem ci.

Jego place odsunęły się od ramiona Shiona i nacisnęły jego gardło, powoli podążając śladem owijającej się wokół niego czerwonej wstęgi.

 – Masz czerwoną bliznę, prezent od pasożytniczej pszczoły, prawda?

 – Prawda, choć to nie tak, że sie z tego powodu cieszę.

 – Też taki mam. Tylko, że to prezent od No.6.

 – Eh?

Nezumi zdjął koszulę. Odwrócił się częściowo, by pokazać plecy. Shion poczuł jak jego gardło się zaciska, a oddech zatrzymuje.

 – Nezumi, to...

Na gładkiej skórze pomiędzy ramionami a biodrami Nezumiego rozciągała się blizna. Miała rozmiar ludzkiej dłoni. To miejsce miało kolor bladego różu, wyglądającego na ślad po oparzeniu. Zdawał się jeszcze bardziej odstawać przez delikatność skóry dookoła. Wyglądał jak gigantyczny pająk, siedzący na jego plecach.

 – Keloid...

 – Taa. Hojnie podarowany mi przez No.6 dwanaście lat temu.

Shion wyciągnął dłoń, by dotknąć miejsca wyglądającego jak głowa pająka. Przeciągał palcem po bliźnie, jakby chciał obrysować kontur. Nezumi się nie opierał. Stał jak statua, jakby poddając się ruchom palców Shiona.

 – Nigdy... nie zauważyłem. – Shion westchnął niemal bezwiednie. Ani cztery lata temu, kiedy opatrywał ranę na ramieniu Nezumiego, ani przez te kilka miesięcy, które spędzili koło siebie. Czyżby Nezumi tak umiejętnie to przed nim ukrywał?

 – Oczywiście. – Nezumi nagle postąpił naprzód i ubrał koszulę. – Po co miałbym ci pokazywać? Musiałbym się rozebrać. Też nie chciałbyś sterczeć przede mną nago, prawda? Chociaż już raz miałem przywilej cię tak zobaczyć.

 – Cóż... ale... – Chciał, żeby Nezumi mu to pokazał. Wolał, by Nezumi wcześniej odsłonił przed nim swoją bliznę. Jak również opowiedział mu, co się z nią wiązało. Nie miał prawa wypytywać go dlaczego aż do teraz ją ukrywał albo czemu nic nie powiedział. I dlatego chciał, żeby Nezumi się przed nim otworzył i mu powiedział. Gdyby tylko zrobił to wcześniej...

Shion wiedział, że mógłby to zrobić. Ukazałby swoje ciało, swój umysł, blizny i miejsce, w którym leży jego serce. Robił już to kiedyś.

„Nezumi nie ufa mi całkowicie. Nie uważa mnie za kogoś, przy kim warto się otworzyć. Co mogę zrobić, by zniszczyć tę barierę; przepaść między nami?”

Zacisnął zęby.

„Wystarczy. To nie czas na nurzanie się w emocjach. Tym razem tak łatwo mi nie wybaczy, tego jestem pewien”.

„Keloid. Nienaturalne zgrubienie blizny. Przez poparzenie?”

 – Palili nas – powiedział Nezumi, jakby widział, co kryło się w sercu Shiona. Jego głos był łamliwy. To stanowiło siłę, która uderzyła Shiona.

 – Palili? ...Co masz na myśli?

 – To co słyszysz. Pewnego dnia jacyś żołnierze z miotaczami ognia pozbyli się nas, paląc na popiół.
Buchające płomienie pojawiły mu się przed oczami.

„Pozbyli się nas, paląc na popiół”.

Nezumi stanął przed Shionem i zaczął mówić. Jego ton był zwykły i pozbawiony emocji.

 – Moi ludzie, Shion. Nazywano nas kiedyś Ludźmi Lasu. Jeszcze zanim No.6... nie, nawet zanim Miasto Róży, będące podwalinami No.6, zostało zbudowane, mieszkaliśmy w lesie, który był nam domem. Żyliśmy w harmonii – prawdziwej harmonii z wiatrem, ziemią, wodą i niebem,. Z naszymi zwierzętami i roślinami. Przez cały ten czas. 

Starzec uniósł trzęsącą się dłoń.

 – Tak, Shion. Ludzie Lasu zamieszkiwali niegdyś tę ziemię. Dlatego tak wiele przyrody przetrwało.

 – Jacy byli Ludzie Lasu? – serce Shiona przyspieszyło; był o krok od poznania prawdy o Nezumim.

 – Rodzili się w lesie i tam żyli – powiedział starzec. – Sprawili, że las zakwitł, traktowali go z szacunkiem i chronili go. Byli w stanie rozmawiać z wiatrem, wodą, drzewami i trawą i łączyć z nimi serca. Żyli w zupełnie inny sposób niż my teraz. Nie chcieli przestrzeni czy postępu; żyli w zgodzie z naturą. Ta ziemia zawsze była przez nich chroniona... tak właśnie było.

Starzec wydał długie westchnienie i obniżył głowę. Gdy powietrze już z niego uszło, jego ciało zdawało się spłaszczone i mniejsze.

 – To był bujny las... można w nim było znaleźć wszystkie rodzaje zwierząt i roślin, małe i wielkie. Pory roku przemijały, kwiaty zakwitały, owoce dojrzewały, liście opadały, a życie pulsowało i szło naprzód.

 – A No.6 zniszczyło to wszystko. – Teraz głos Nezumiego stał się szeptem. Jego piękny głos wstrząsał sercem Shiona.

 – Shion, pewnie nie miałeś najmniejszego pojęcia, że to się działo, ale No.6 wciąż rozrastało się, gdy się urodziłeś. Próbowało połknąć każdy przydatny kawałeczek ziemi i uczynić go własnym. Uważali, że wchodzimy im w drogę. Byliśmy ludźmi z lasu – słuchaliśmy praw natury, ale odmawialiśmy posłuszeństwa wobec czegokolwiek innego. Odmówiliśmy zostania częścią No.6. Mur był wtedy kończony z zastraszającą szybkością. Tylko ci zamknięci w srebrnych ścianach byli traktowani jak ludzie. Jeśli zaś chodzi o tych z zewnątrz, mogli nas zniszczyć czy zniewolić – to stało się czymś na kształt zasady dla No.6. I według niej najechali cały nasz las, i nam go zabrali. Rozumiesz, co mówię?

 – Tak.

 – Wyobrażasz sobie, co za chwilę powiem?

Shion kiwnął głową. Czuł, jak coś strzela mu w gardle.

 – Armia No.6... najechała twoją wioskę. Uznali, że skoro nie macie zamiaru współpracować... powinni was zniszczyć...

 – Dokładnie. Jestem pełen podziwu, nauczyłeś się lepiej patrzeć na rzeczy.

Shion złapał swoją pierś. Jego serce nie przyspieszało tak po prostu – biło tak mocno i szybko, że nie mógł normalnie oddychać.

 – Wtedy, w tamtej chwili... co robiłeś...?

 – Spałem. Była noc, a ja byłem jeszcze mały. Za mały... by wiele rzeczy zapamiętać. Nie pamiętam twarzy mojej matki, ani głosu ojca. Wiem tylko, że było gorąco. Pamiętam okrucieństwo płomieni, pochłaniających wszystko. Pamiętam to, Shion.

 – Spalili... całą wioskę.

 – Spalili ją i zabili wszystkich. Absolutnie wszystkich. Palili domy jeszcze zanim ludzie zdążyli z nich wyjść i strzelali do tych, którzy próbowali uciec. Widzisz to? Doświadczyłeś już Polowania. No.6 wiele, wiele razy powtarzało to piekło.

Widział to. Wyraźnie widział sceny masakry. Choć sam został złapany podczas Polowania, wrzucony w ciemności, doszedł tak daleko, zawsze przy boku Nezumiego; choć był pośród tych ciemiężonych, w scenie, którą teraz widział, to Shion był po stronie winnej mordu. Celował miotaczem ognia, a czerwone języki spopielały wszystkich starców, dzieci, mężczyzn i kobiety.

Pot oblał jego skórę. Czuł mdłości.

 – Ale ty się uratowałeś. Miałeś poparzenia... ale przeżyłeś.

 – Starsza kobieta, nie wiem, czy była moją prawdziwą babcią. Ale ta staruszka wzięła mnie na ręce i zaczęła desperacko uciekać. Dzięki niej dałem radę przeżyć.

 – Twoja rodzina, czy oni...

 – Nikt nie przeżył.

Przełknął ślinę w ustach. Była gorzka. Bardzo gorzka.

 – Więc No.6 najechało na twój las, zniszczyło go i przyłączyło do swojego terytorium.

 – Dokładnie. Teraz jest tam chyba lotnisko. Wszystkie pnie w tym miejscu są pozostałością lasu. Musieli potrzebować tej przestrzeni, żeby mieć jakieś połączenie ze światem. Kilka lat po masakrze, mury No.6 zamknęły się w formie, w jakiej stoją do dziś.

Kropla potu spłynęła po jego policzku. Wciąż miał gorzki smak w ustach.

 – Jest więcej – powiedział Nezumi. – O tym jak zostałem zamknięty w podziemnej części Zakładu Karnego.

 – Dobrze, posłuchajmy.

„Heh”. Nezumi zaśmiał się bez ostrzeżenia. Nosił ten beztroski, a zarazem ironiczny uśmiech, charakterystyczny tylko dla niego.

 – Nie wyglądasz, jakbyś chciał. Zbladłeś. Przypominasz ścianę.

 – Posłucham. Chcę. Nezumi, chcę wysłuchać twojej historii do końca. Myślę, że powinienem... posłuchać.

Palce Nezumiego uniosły podbródek Shiona.

 – Naprawdę tak się czujesz?

 – Obiecałem. Powiedziałem, że już nigdy cię nie okłamię. Dotrzymam słowa. I... jeśli to możliwe...

 – Jeśli co możliwe?

 – Siebie też nie chcę okłamywać.

 – Niezłe wyzwanie.

Palce odsunęły się. Uśmiech rozjaśnił twarz, która przed chwilą stała się mroczna. Nie było w niej już żadnej ironii czy chłodu. Shionowi wydawała się nawet być łagodna. Gdy ją zobaczył, poczuł, jak cała siła opuszcza jego ciało. Miał zawroty głowy. Zdawało mu się, że ziemia zniknęła spod jego stóp i unosił się w powietrzu. Całe jego ciało zrobiło się zimne.

Mdlał.

 – Shion?

 – To nic – rozstawił stopy dalej od siebie, stając jak najstabilniej.

„Nie padnę tu. Wszystko się zaczyna. To dopiero początek. Muszę posłuchać... muszę usłyszeć, jak mówi prawdę” – zamknął oczy. Tak jak się spodziewał, szalejące inferno wciąż płonęło pod jego powiekami. Płonący ludzie turlali się po ziemi. Słyszał nawet mrożące krew w żyłach krzyki i czuł zapach palonego ciała.

„Jestem po stronie morderców?”

„Dwanaście lat temu byłem w Chronosie. W moim wygodnym pokoju, ciesząc się niezliczonymi daniami i śpiąc w czystym łóżku. Nawet kiedy Nezumi płonął i został niemal zabity, ja miałem wszystko i żyłem życiem, na które nie zasługiwałem.”

„Kto mógłby powiedzieć, że to nie grzech? Nawet jeśli byłem małym dzieckiem, wciąż żyłem w tym samym świecie, co ci odpowiedzialni za masakrę. To nienaruszalna prawda – byłem po stronie No.6, nie Nezumiego. Czy ktokolwiek mógłby powiedzieć, że to nie grzech? Czy ja bym mógł – nie jestem kimkolwiek – jestem nikim”.

Ciemności zachwiały się. Figura Nezumiego zamroczyła. Wszystkie dźwięki stały się odleglejsze. A wtedy para rąk prześlizgnęła się spod jego ramion.

 – Wystarczy. Shion, dalej się nie posunę. – Nezumi złapał go mocniej. Dotyk przywrócił Shionowi zmysły.

 – Jesteś – cóż, ja chyba też – obydwaj jesteśmy wykończeni do granic możliwości. Daliśmy radę przebrnąć przez to wyczerpujące doświadczenie, nie wspominając, że cały czas byliśmy w stanie gotowości. W porządku. Odpocznij. Nabierz trochę energii i sił. Jeśli tego nie zrobisz, jeszcze zawału dostaniesz.

 – ...Nie... słyszę żadnych piosenek.

 – Eh?

 – Nawet jeśli zaczynam tracić przytomność, nie słyszę... piosenek tak jak ty...

 – Shion.

 – Dam... radę...

 – Shion, spójrz na mnie.

Wytężył wzrok, by spojrzeć w parę spokojnych, szarych oczu.

 – Powiedziałem ci wcześniej. Ja to ja, a ty to ty. Nie jesteśmy tacy sami. Nie możemy być tacy sami. Ale możemy się w ten sposób wspierać. Obaj. Przedtem ty przy mnie byłeś i dałeś mi wodę. Pewnie sam byłeś cholernie spragniony, ale każdą maleńką kropelkę oddałeś mi. Shion... urodziłeś się wewnątrz muru, a ja żyłem poza nim. Taka jest rzeczywistość i nic z tym nie zrobimy. Nikt tego nie zmieni. Ale kiedy drugi chwieje się jakby miał upaść, nawet o tym nie myśląc wyciągamy ręce i próbujemy go złapać. Nic nie możemy z tym zrobić. Dajemy mu wodę. Próbujemy go ochronić. To kolejna prawda.

 – Nezumi...

 – Nie chciałem, żebyś czuł się winny. Nie chciałem obwiniać cię o żadną zbrodnię. Ja... nie mogę nawet sobie wyobrazić chwili, w której chciałbym cię skrzywdzić. Przepraszam. Powinienem był pomyśleć trochę o twojej sytuacji.

Shion poczuł, jak obraz mu się lekko zamazuje i ciepło napływające do oczu. Zanim zdążył to powstrzymać, łzy spływały po jego twarzy.

„Zawstydzające. Nie ma sensu tak płakać”.

Przygryzł wargę i spróbował zatrzymać płynące łzy. A jednak jęki dawały radę przecisnąć się przez zamknięte usta.

„Nie bądź dla mnie miły. Nie przepraszaj. Nie przeszkadzałoby mi, gdybyś mnie obwinił, zranił, oskarżył o jakąkolwiek zbrodnię. Gdybyś tego nie zrobił, i tak brałbym za to odpowiedzialność. Oparłbym się na rzeczywistości, o której mówisz, i wymawiał się do samego końca. Wciąż jestem tak słaby”.

Nie mógł kontrolować własnych emocji. Jego nerwy, aż do teraz znajdujące się na krawędzi, miały sporo trudności z opanowaniem się, kiedy raz doszły do głosu. Ignorowały wolę Shiona i pozwalały łzom płynąć bez przeszkód.

 – Nie płacz – Nezumi poklepał jego plecy. – Byłeś tylko małym dzieckiem. Nie można ciebie o nic obwiniać. Ci, którzy powinni za to zapłacić, byli dorośli. Dorośli, którzy urodzili tę kreaturę i pozwalali jej rosnąć, powinni zapłacić za wszystko. Nie mam racji, Rou?

 – Tak. Wina całkowicie spoczywa po naszej stronie.

 – A więc za co sam jesteś odpowiedzialny? Co ty zrobiłeś?

 – Zasiałem ziarno zbrodni.

Zupełnie jakby powietrze zamarzło. Ramiona Nezumiego zadrżały krótko pod pachami Shiona.

 – Ta masakra nie miała na celu uzyskania ziemi pod lotnisko. Jej celem było uzyskanie Elyurias.

Elyurias. Wielka władczyni.

 – Nigdy nie mieliśmy władcy, a przynajmniej ja żadnego nie pamiętam. Nigdy wcześniej nie słyszałem tego imienia – powiedział Nezumi.

 – Naturalnie. To ja ją nazwałem. Twoi ludzie nie nadali jej imienia, ale czciliście ją. Czciliście ją tak jak drzewa, słońce i księżyc, no i baliście się jej. Tak, baliście się. Miała moc, której ani my, ani wy nie mogliście okiełznać . Pewnie żaden człowiek nigdy nie mógłby jej posiąść. Dlatego No.6 jej chciało. Pożądali jej mocy. Nezumi, twoi ludzie wiedzieli wszystko o jej sile, więc bali się i czcili ją. Nigdy nie pomyśleliście o użyciu jej dla własnych celów. To właśnie różnica pomiędzy wami, a nami. Jednakże ja sam nie byłem bezpośrednio zaangażowany w tamtą masakrę. Niemniej wiem, że to nie usprawiedliwienie.

 – Po prostu powiedz nam prawdę. Jaką odegrałeś rolę?

 – Ja... spotkałem Elyurias w lesie, odkryłem jej moc i opowiedziałem reszcie o niej. Można powiedzieć, że byłem przez nią oczarowany./Miałem na jej punkcie obsesję i prowadziłem nad nią badania na szeroką skalę. Wyższe organy No.6 wyraziły silne zainteresowanie i przeznaczyły na moje badania spore fundusze. Nazwali mnie rzadkim klejnotem wśród naukowców. Obrosłem sławą i fortuną. Och...

Słowa starca urwały się. Tylko przez moment, jego wzrok majaczył w powietrzu.

 – Co?

 – Nie... Pamiętam, co wtedy powiedziała mi Karan. Mówiła, że się mnie boi. Powiedziała, że moja twarz wygląda przerażająco i niebezpiecznie. Bała się mnie, choć nie wiedziała, dlaczego... dużo czasu musiało minąć zanim w końcu zrozumiałem czemu. Tak... nie zauważyłem nawet... zmiany nie tyle w No.6, co w samym sobie... śmiałem się nawet ze strachu Karan. Nie wiedziałem, że odrzuciłem własne ideały i zszedłem ze ścieżki, którą powinienem był iść. Ale... do tego czasu główne organizacje No.6 zdążyły się ustabilizować i stawały się podporami nowego świata. Dyskretnie zbierano armię, a umiejętny system kontroli i władzy nad ludźmi był bliski ukończenia. Nigdy nie wiedziałem... Nie domyśliłem się nawet w najmniejszym stopniu. Wciąż wierzyłem... Wciąż...

 – ...Że No.6 było utopią?

 – Tak. Pacyfistyczne miasto z nieskończonym pokojem jako fundamentem, integrujące się ze światem bez żadnej broni. Miasto wspierające ludzkie życie w każdej postaci; respektujące każde pojedyncze ludzkie stworzenie. No.6 i świat, nauka i natura, ideał i rzeczywistość przychodziłyby razem bez żadnych kontradykcji. Wierzyłem w to. Zagłębiłem się we własne badania i... przyniosłem tragedię. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że No.6 mogłoby mieć armię. Jak również nie wyobrażałem sobie, że mogliby ją zmobilizować i najechać pobliskie tereny. Gdy dowiedziałem się o masakrze, było już za późno... ale spanikowałem. Uderzyło mnie to z siłą wystarczającą, by całkowicie unieruchomić moje ciało. Dopiero wtedy zrozumiałem znaczenie słów Karan. Zrozumiałem, że upiłem się radością z niesamowitych postępów moich osiągnięć i stałem się kimś, kto nie potrafił już czuć, kto stał się głuchy na świat wokół niego, kimś kto był głupszy i niebezpieczniejszy niż cała reszta. Zrozumiałem to i zaapelowałem do wyższych organów o ujawnienie prawdy o masakrze. To był mój własny protest.

Nezumi pozwolił swoim ramionom się trząść, jakby od dawna nie słyszał nic śmieszniejszego.

 – Myślałeś, że cię posłuchają.

 – Tak.

 – Naiwnie.

 – Sądziłem, że byli po mojej stronie. Myślałem o nich jak o przyjaciołach, wiernych partnerach, z którymi dzieliłem nadzieję i ideologię stworzenia utopijnego miasta – nie jak o politykach i naukowcach.

 – Więc wyraziłeś ognisty sprzeciw. A w rezultacie zamknęli cię jako rebelianta.

 – To prawda... chociaż nie mieli zamiaru mnie zabić.

 – Nawet oni mieli jeszcze resztki litości.

 – Nie... to nie to – starzec przesunął dłonią po kolanie. – Pewnie zdecydowali, że skoro straciłem ciało, nie ma sensu mnie zabijać. Shion

 – Tak.

 – Spójrz na to. – Starzec wyciągnął ramię i odwinął ukrywające je szaty.

 – ...

Nezumi poruszył się na swoim miejscu za Shionem. Shion także wstrzymał oddech i posunął się naprzód. Czerwona blizna przypominająca wstęgę wspinała się w górę od łokcia starca do jego ramienia. Zakręcała tak jak ta Shiona, choć miała trochę ciemniejszy kolor.

 – To... od pasożytniczej pszczoły...

 – Teraz mogę powiedzieć to z całą pewnością. Gdzieś w moim ciele są pewnie resztki osy, która nie mogła się wykluć. Byłem wtedy w domowym areszcie pod nadzorem władz. Przewróciłem się nagle w moim pokoju i straciłem przytomność. Kiedy wróciłem do zdrowia, na moich rękach były ślady... a obie nogi przestały funkcjonować.

 – Twoje nogi...

 – Ty straciłeś kolor włosów, a ja moje nogi. Chyba to był koszt przetrwania. Jednak wtedy nikt nie wiedział, dlaczego tak się stało, nawet ja...Gdyby teraz stało się to jeszcze raz, przeprowadziłbym porządny eksperyment. Jednak wtedy ci z góry nie mieli czasu na racjonalne myślenie. Byli zajęci budową organów władzy. Zakład Karny wciąż był w budowie. Udało mi się złapać liny, w zamian tracąc nogi i zostając zamkniętym w podziemnej jaskini. I tak wymazali moje istnienie. Shion, ja byłem pierwszym żywicielem osy i tym, który przetrwał.

 – A więc Rou... – Nezumi uniósł podbródek i skierował wzrok prosto na starca. Wbijał się w niego niczym strzała.

„Niesamowite”.

Nezumi wciąż miał nad sobą pełną kontrolę. Był w stanie wyciszyć swoje emocje i myśli. Shion wytarł łzy wierzchem dłoni i zacisnął ją w pięść. Nezumi powiedział, że nie mogli być tacy sami. Pewnie tak było. Ale wciąż mógł próbować się do niego zbliżyć.

„Chcę być spokojny jak on. Chcę się powstrzymać. Chcę zostać, kim jestem”.

„Nie będę miał nadziei ani się modlił; przysięgnę to sobie. Pewnego dnia stanę się silniejszy i posiądę ten rodzaj siły, który powstrzyma mnie od robienia sobie wymówek w nieskończoność”.

Nezumi wskazał palcem w górę.

 – A więc Rou, czy ci z góry nie wezwą cię jakoś niedługo? Może w końcu zauważyli te wszystkie wypadki w mieście i nie mają pomysłu, co z nimi zrobić. Już chyba czas, żeby ich arogancki wzrok zaczął widzieć rzeczywistość taką, jaka jest. Nie wydaje ci się, że przyszliby do ciebie po pomoc?

 – To się nie stanie. Wszystkie moje badania zostały skonfiskowane. Pewnie przeanalizowali co mogli. Jestem już dla nich niemal całkowicie bezużyteczny. Zestarzałem się. Przeżyję czas, jaki mi został pod ziemią i umrę – takie jest moje życzenie. Nie mam ani siły, ani woli do zmiany rzeczywistości. Ale jedno wiem na pewno: to, co stanie się z No.6 będzie o wiele bardziej przerażające i destruktywne niż ci się wydaje. Wielu ludzi zginie. Ani ja, ani No.6 nie możemy temu zapobiec. Ale ty możesz.

 – Zapobiec? Śmierć i zniszczenie? Po co mam temu zapobiegać? Nie mógłbym sobie życzyć nic lepszego.

 – Nezumi, ginąć będą mieszkańcy miasta. Dzieci i dorośli, nikt nie zostanie pominięty. Mówisz, że masz zamiar bezczynnie na to patrzeć?

 – A co w tym złego?

 – Powiedziałeś, że Shion nie ponosi winy za żadną zbrodnię. To prawda. Skoro tak, to o co masz zamiar obwinić dzieci żyjące wewnątrz muru? Umyjesz ręce i będziesz patrzył, wiedząc, że one tam giną? Jeśli pozwolisz, żeby tak się stało i nic nie zrobisz... ty, i każdy kto tak uczyni...

Starzec wyprostował plecy i spojrzał na Nezumiego.

 – ...będzie mordercą.

Nezumi wydał cichy, gardłowy, zdławiony dźwięk.

 – To nie coś, co ja powinienem mówić. A jednak jestem do tego zmuszony. Nezumi, przetrwałeś masakrę. Dlatego nie wolno ci stanąć po stronie morderców. Nie możesz sobie pozwolić stać się taki jak ci, których nienawidzisz.

 – Gh...

Nezumi siedział cicho, gdy Shion postawił krok naprzód.

 – Co powinniśmy zrobić? Co możemy zrobić?

Jego matka była w mieście. Mieszkała tam też Riri, dziewczynka z sąsiedztwa. Tam była jej rodzina. Byli uczniowie, którzy przychodzili co rano kupować rogaliki; robotnik, z którym witał się co rano idąc do pracy.
Wspomnienie Karan, dziewczynki, którą poznał w Zachodnim Bloku, połączyło się z tym o Riri. Nie wiedział czemu.

„Nie mogę. Nie mogę ich zabić”.

 – Nie wiem – powiedział starzec. – Nie mogę przewidzieć, co możemy zrobić, by zapobiec tej tragedii. Nic nie przychodzi mi do głowy. Musicie działać, jak podpowiedzą wam wasze serca. Wy i wasze serca – będą w stanie uchronić ludzi od zniszczenia. Tak to z mojego punktu widzenia wygląda, nie widzę żadnego innego sposobu. Shion.

 – Tak?

 – Weź to. – Starzec przesunął dłoń po podłokietniku. Wysunęła się z niego maleńka szuflada. Wyciągnął z niej coś małego i podał Shionowi, wydając kolejne ze swych niezliczonych westchnień. Wyglądał jakby nagle się postarzał. Chłopięcy blask w jego oczach zmalał.

 – To jest... chip.

 – Tak. Jest na nim niemal cała dokumentacja moich badań. Pasożytnicze osy, Elyurias, Ludzie Lasu... wszystko. Kiedy już uratujesz przyjaciółkę, spróbuj go, proszę, odkodować.

 – Ja?

 – Powierzam go tobie. A teraz... jestem już trochę zmęczony. Od dawna tyle nie mówiłem. Dlatego muszę odpocząć.

„Powierzam go tobie. Musisz znaleźć odpowiedź. Proszę, znajdź ją – taką, która nie będzie wymagała w zamian krwi” – Shion słyszał w myślach niewypowiedziane słowa starca.

Było tak wiele tajemnic: jak powstała ta podziemna społeczność; jak Nezumi się tam znalazł; dlaczego odszedł; wszystko co prowadziło do ich spotkania – chciał wiedzieć, ale na razie musiał zatrzymać słowa pytań w sercu.

Nadszedł czas na działanie, a nie zadawanie pytań.

Pisk, pisk, pisk. Pisk, pisk, pisk.

Gryzonie nagle wybuchły donośnym głosem. Szczur u stóp Shiona zaczął piszczeć z poruszeniem.

Piii, piii!

Shion słyszał już ten głos. To...

 – Tsukiyo. Nezumi, Tsukiyo tu jest.

 – Wiem. Rany, jak możesz je tak rozróżniać? – Nezumi włożył palec do ust i zagwizdał ostro.

Pii, Piii!

Mała, czarna mysz zeszła niemal turlając się po kamiennej ścianie.

Pisk, pisk, pisk.

Szczur podbiegł i rzucił się na Tsukiyo.

 – Przestań!

Gryzoń zatrzymał się na komendę Shiona.

 – Nie jest wrogiem. To jeden z naszych. Puść go. – Szczur uniósł przednie łapki, przyciskające Tsukiyo do podłoża. Czarna myszka wstała i z zawrotną szybkością wspięła się na Nezumiego.

 – Dobrze, że udało ci się tu dotrzeć. Wiadomość od Inukashi?

Tsukiyo kiwnął głową. Na całym jego maleńkim ciałku widać było rany, które zaczynały już krwawić. Nezumi przysłuchał się piszczeniu Tsukiyo i przełknął ślinę. 

 – Wygląda na to, że na górze wszystko już gotowe. Musimy się pospieszyć. Rou, chciałem jeszcze kilka rzeczy od ciebie usłyszeć, ale wygląda na to, że nie mam czasu. Będziemy się zbierać.

 – Więc idźcie. Życzycie sobie czegoś jeszcze?

 – Jedzenia i wody. Jestem tak głodny, że chyba zaraz zemdleję.

 – Natychmiast zostaną przygotowane. Sasori, daj im wszystko, czego chcą.

 – Ale przedtem... – Sasori stanął za Nezumim. – Nezumi, chcę cię o coś zapytać.

 – Co?

 – Chyba nie planujesz wysadzić drzwi mikrobombą? Jeśli to zrobisz, to miejsce też się zawali.

Nezumi uniósł brew i spojrzał na niego z dzikim rozczarowaniem.

 – Sasori, żeby się tu dostać, musieliśmy przejść przez bramę Zakładu Karnego. Stary detektor bomb to nadal detektor, a w bramie raczej go zainstalowali. Moglibyśmy przemycić przez nią noże albo małą broń palną, ale nie mikrobombę. Gdybyśmy mogli, przemycilibyśmy przynajmniej setkę.

 – Nie ma problemu, dopóki nie wpakujesz nas w żaden bałagan.

 – Wątpisz we mnie?

 – Kto wie, co zrobisz. Jesteś niebezpieczny.

 – Hej, myślałem, że to Shion jest tu demonem.

 – Demony nie płaczą. – Sasori spojrzał na Shiona. – Demony nie płaczą... w ten sposób.

Shion poczuł jak jego twarz płonie na te słowa. Był niesamowicie zawstydzony.

 – To dziwne – powiedział mężczyzna. – Jak można tak bez zahamowań i otwarcie przed innymi płakać.

 – Cóż, nie... – wydukał Shion. – J–ja byłem po prostu naprawdę zmęczony i... moje nerwy – były w kawałkach – to naprawdę... to nie tak że płaczę w ten sposób cały czas...

Sasori się śmiał. To był pierwszy uśmiech, jaki Shion u niego zobaczył.

 – Jesteś interesujący. I może nawet... o wiele bardziej przyzwoity niż Nezumi.

Szczur na ramieniu Shiona otarł się o niego nosem.

 – On też tak myśli – powiedział mężczyzna, wskazując na szczura. – Mówi, że jesteś znacznie bardziej ludzki.

 – A to co, do diabła, miało znaczyć? – Nezumi cmoknął językiem. Uniósł nieznacznie podbródek.

 – Chodźmy, Shion.

 – Tak.

 – Rou. To pożegnanie. Tym razem to juz raczej nasze naprawdę ostatnie spotkanie.

 – Tak będzie najlepiej. To ty musisz żyć na powierzchni. Jesteś kimś, kto musi czuć światło i wiatr. Modlę się, żebyśmy już nigdy się nie spotkali. Ach, ale ty nie potrzebujesz modlitw, prawda?

 – Nie potrzebuję.

 – Och... Rou, ja też idę – powiedział Shion. – Chciałbym usłyszeć więcej twojej historii.

 – Ufam, że sam dowiesz się reszty. Dzięki tobie, mogłem ożywić wspomnienie Karan. Ale nie musisz jej o mnie mówić. Sam też powinieneś o mnie zapomnieć. To pożegnanie, Shion.

 – Żegnaj. Dziękuję za wszystko.

Zaczęli iść.

Gdy Shion się odwrócił, świeca już zgasła. Ciemności pochłonęły wszystko, co było za nim.


***


Lampka zaświeciła, a dźwięk alarmu rozdarł powietrze.

Drzwi do Zakładu Karnego otworzyły się powoli przed Getsuyaku. Postawił stopę wewnątrz. Powitał go biały korytarz o pustych ścianach, urzeczywistnienie czystości.

 – Co to ma, do diabła, być, hę? – Getsuyaku spotkał się z potokiem obelg, gdy tylko wszedł do pomieszczenia monitoringu. – Co z tymi robotami sprzątającymi? Rozprzestrzeniają tylko odór i rozrzucają śmieci zamiast sprzątać. Zająłeś się nimi jak powinieneś? – Mężczyzna był praktycznie gigantem, niemal dwa razy większym niż Getsuyaku.

– Przepraszam. Same to robią. Nie wiem czemu tak powariowały.

 – Wystarczy wymówek. Posprzątaj, szybko.

 – Tak, proszę pana.

 – Och, śmierdzi – powiedziała długowłosa kobieta, z grymasem zatykająca nos. – Nie mogę pracować w tym smrodzie. – Opuściła pokój, a jej głos rozbrzmiewał. Wychodząc, stanęła na palec Getsuyaku; czy chciała to zrobić, czy to był przypadek – nie wiedział. Nie przeprosiła, nawet nie spojrzała na niego.

Pokój podzielony był na części przez przeźroczyste ściany. Sekcje rozkładały się według priorytetowości. Ważniejsze pomieszczenia umieszczone były w dalszej części. Getsuyaku był w przestrzeni obok drzwi, zazwyczaj nazywany manekinem. Ta sekcja monitorowała głównie wentylację. Miejsce, które było stosunkowo nisko na skali priorytetowości i pewnie dlatego wpuszczono go do środka bez większych problemów.

 – Bardzo mi przykro. – Chodził dookoła z odkurzaczem, wciągając śmieci rozrzucone na podłodze.

 – Jesteś całkowicie bezużyteczny. Wiesz, mogę znaleźć tuzin innych woźnych na twoje miejsce. Następnym razem, kiedy nabałaganisz, zostaniesz natychmiast zwolniony. Och, ale okropnie śmierdzi. Nie mogę tego znieść. Hm? Na co się gapisz?

 – Na nic, proszę pana. – Getsuyaku obniżył wzrok.

 – Masz coś do powiedzenia? Skargę? Mieszkaniec Utraconego Miasta zgrywa wielkiego i potężnego, co?
Getsuytaku poczuł silne kopnięcie w łydkę. Zachwiał się i uderzył mocno biodrem o kant biurka.

 – No? Nie stój tak. Pospiesz się i pracuj!

Wiatr tańczył w jego głowie. Nie, wiał wściekle. Wydawał okropnie głośny hałas.

„Cholera” – mruczał. – „Cholera, cholera, cholera, cholera”.

„Czemu myśli, że może być aż tak arogancki względem mojej osoby? Co mu zrobiłem, żeby mógł mnie aż tak obrażać? Po prostu wykonuję moją pracę. Robiłem to przez cały czas – pracowałem ciężko i uczciwie. ...Cóż, może trochę szmuglowałem, ale nikt nie miał przez to problemów. Gdyby nie ja, bylibyście pochowani pod górą śmieci. Nie lubicie smrodu? Brud, mówisz? To wszystko jest wasze. Nie wciskaj mi kitu. Traktujesz mnie jak psa. Bez względu skąd pochodzę wciąż jestem człowiekiem, a nie żadnym kundlem”.

Jego zraniona duma zmieniła się w gniew i pozbawiła Getsuyaku jakichkolwiek śladów niepewności, jakie ze sobą nosił, gdy wchodził.

Zobaczył w głowie opaloną twarz Inukashi.

„Puszą się tak bez przerwy i nawet nie mają pojęcia, jak ciężka jest twoja praca, ani ile jest warta. Patrzą na ciebie z góry. Więc? Co powiesz na pokazanie im, jak ty się czujesz? To chyba niezły pomysł, co nie?”


„Masz absolutną rację, Inukashi. Jest naprawdę niezły”.

Rzucił okiem na ekran na ścianie. W No.6 jak i w tym budynku, wszystkie zegary były ze sobą zsynchronizowane z dokładnością do 0,1 sekundy.

Kapsułka leżała na ziemi tuż obok jego stopy. Nie stopiła się.

„A cholera by to”.

Nadepnął na nią delikatnie prawą nogą. Potem przyszła kolejna. Zrobił to samo...

 – Co do... – jakiś człowiek wstał. Jego twarz wykrzywiała się z obrzydzeniem. – Co to za okropny zapach?

 – Nie mam pojęcia... – odpowiedział natychmiast Getsuyaku. – Pachnie jak gnijące mięso... Chyba musiało się wmieszać w śmieci... – Miał rację. Zapach był okropny. Nie był to co prawda odór pozbawiający przytomności, ale wystarczył, by działać na nerwy. Nawet Getsuyaku, który przywykł do smrodu, czuł mdłości.

 – Nie mogę tego znieść. Ugh... z drogi! – mężczyzna zakrył usta i wyszedł z pokoju. Stanął na stopę Getsuyaku, tak jak to zrobiła kobieta.

 – To boli, za co to?

 – Zamknij się. Z drogi!

Mężczyzna pchnął dłonią pierś Getsuyaku. Ten zachwiał się i wpadł na panel kontrolny.

Stop. Nadeszła umówiona godzina.

Getsuyaku udał, że trzyma swoje biodro i jęczy z bólu, gdy tak naprawdę wcisnął zielony przycisk po swojej prawej. Gdy już to zrobił, przełączył przełącznik. Teraz smród podróżował przez przewody wentylacyjne, roznosząc się po całym zakładzie. Getsuyaku nie wiedział, do czego służył zielony guzik. Podążał tylko za instrukcjami Inukashi. Stanął niestabilnie i podniósł rurę odkurzacza. Zaczął sprzątać.

Oblał go zimny pot.

Jak wyglądał dla kamery umieszczonej pośrodku sufitu? Czy jego ruchy były nienaturalne?

„Zrobiłem to”.

Pod biurkiem topniała kolejna kapsułka. Opary nabierały intensywności.

Getsuyaku wzmocnił uścisk jego trzęsących się palców i trzymał mocno rurę odkurzacza.


****


„Shion”.

„Czuję to. Jesteś blisko”.

„Shion”.

„Nie przychodź. Proszę, nie przychodź”.

„Nie chcę, żebyś mnie zobaczył”.

„Nie przychodź, Shion”.

„Ja naprawdę”

„naprawdę”

„chciałabym cię móc zobaczyć”.



****


„Kolejna ofiara. Teraz jest już ponad trzydzieści. Klasa społeczna, zamożność, historia chorób, miejsce zamieszkania, płeć, wiek, budowa, styl życia, wszystko bez związku. Kto był następny...?”

Strach, niepewność i dezorientacja narastały w No.6.

 – Co robią władze?

 – Badają i odkrywają przyczyny.

 – Dlaczego nie podejmiecie żadnych konkretnych środków?

 – Rozesłać medyków, szybko.

 – Burmistrzu, twoja awaryjna konferencja prasowa.

„Co się stało naszemu No.6? Nasze miasto, nasze No.6, co...”


****


Palce Nezumiego stuknęły w drzwi, prowadzące do Zakładu Karnego. Safu była gdzieś za nimi.

 – Już prawie czas. Niedługo zapalimy fajerwerki, Shion.

 – Taa.

 – Nerwowy?

 – Nie. Myślałem.

 – O czym mógłbyś myśleć w takiej chwili? – zapytał z niedowierzaniem Nezumi.

 – Myślałem o Safu. Chcę ją zobaczyć.

 – Nie bądź taki do przodu, bo ci tyłu zabraknie.

 – I... zastanawiałem się, tylko przez chwilkę.

 – Nad czym?

 – Czy to możliwe, żebym dowiedział się o tobie wszystkiego.

 – Jałowe myśli.

 – Tak sądzisz?

Palce Nezumiego szarpnęły ucho Shiona. Przeszedł je krótki ból.

 – Shion, słuchaj. Odtąd scena jest twoja. Kiedy drzwi się otworzą, będziemy w Zakładzie Karnym. Lepiej przełącz ten swój genialny mózg na pełne obroty. Będę cię słuchał. Jesteś moją linką asekuracyjną. Ani się waż pęknąć.

 – Oczywiście, że tego nie zrobię. Nawet tak nie mów.

Nezumi uśmiechnął się niezręcznie i wyciągnął dłoń wierzchem do góry. Po czym widząc ten gest Shion położył na niej swoją.

Klik.

Coś zabrzękało.

Klik, klik, klik.

Otwierały się automatyczne zamki.

 – Doskonale. Muszę potem nagrodzić Inukashi.

Klik, klik, klik. Krak.

 – Chodźmy, Shion.

 – Racja.

Drzwi się otworzyły.

Poraziła ich biel światła.

Było oślepiające.

Błyszczące miejsce, pochłonięte przez światło.

Bez wątpienia – to właśnie był świat No.6.


==Koniec rozdziału 5==

((I tym wspaniałym akcentem kończymy tom 6~~ od przyszłego tygodnia (czego nie jestem pewna, bo wyjeżdżam na urlop i wszystko zależy od tego czy będę miała komu nad morzem kraść wifi) prawdopodobnie zaczynamy zabawę z białą częścią Zakładu Karnego~~))

czwartek, 12 lipca 2012

Tom VI: Rozdział 4


Rozdział 4
Żegnaj się z nadzieją

Przeze mnie droga w miasto utrapienia, 
Przeze mnie droga w wiekuiste męki, 
Przeze mnie droga w naród zatracenia. 

Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwej ręki. 
Wzniosła mię z gruntu Potęga wszechwładna, 
Mądrość najwyższa, Miłość pierworodna;

 Starsze ode mnie twory nie istnieją, 
Chyba wieczyste — a jam niepożyta!
Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją...

Dante, Boska Komedia;  Piekło, Pieśń III



Zaczęło się nagle. Nikt nie był w stanie tego przewidzieć.

Nadeszło znienacka, pośród tłumu zebranego na placu. Rozpoczęło się, gdy wydostał się długo zatrzymywany pod ziemią gaz.


Święty Dzień, 2017.
12:15 – Plac Frontowy, Ratusz Miejski (znany również jako Kropla Księżyca)


Wiał mroźny, wbijający się w skórę wiatr, jednak słońce mocno świeciło. Niebo było czyste, pomalowane jakby doskonałym błękitem, idealnym na świętowanie. Ludzie o prężnych sercach machali flagami, błogosławiąc tym Świętemu Miastu.

 – Nasze wspaniałe No.6!

Plac przed Ratuszem Miejskim, na którym odbywała się ceremonia, pękał w szwach od przebywającego na nim tłumu.

 – Jest tak gorąco – skarżyła się kobieta wciśnięta w zbiegowisko. Była młoda i smukła. – Chyba się uduszę od tych wszystkich ludzi.

 – Prawda, prawda – zgodziła się jej przyjaciółka stojąca z tyłu. Była niską, czarnowłosą kobietką. Westchnęła, ścierając pot z nosa. – Czyż to nie okropne, że ledwo da się przejść? Obrzydliwie jest pocić się zimą. Cała się lepię.

 – Doprawdy, nie mogę w to uwierzyć. Po co to nasze całe strojenie się.

 – Dokładnie.

Obie ledwie doświadczyły pocenia się. Zawsze mieszkały w miejscach z jak najwygodniej ustawionymi dla ludzi temperaturą i wilgotnością powietrza. Nie mogły znieść potu pod pachami i na plecach. Ciepło ściśniętego tłumu uważały za wyjątkowo nieprzyjemne.

Czarnowłosa kobieta wydęła pomalowane usta.

 – Mój przełożony powiedział, że obowiązkowo muszę uczestniczyć w ceremonii. Inaczej nie dostałabym mojej wypłaty.

 – U mnie to samo. Rozkazy szefa. Powiedział, że definitywnie muszę się pokazać. Gdyby nie to, na pewno by mnie tu nie było.

 – Będą wiedzieć z Karty Identyfikacyjnej, czy przyszłaś, prawda? W wejściu skanują twój numer obywatelstwa i słyszałam, że potem przesyłają informacje do twojej siedziby pracy.

Szczupła kobieta kiwnęła ponuro głowę i uniosła brew. Kropla potu spłynęła po jej policzku.

„Och, to takie nieprzyjemne. Chciałabym wziąć prysznic i się odświeżyć”.

Czarnowłosa kobieta nadal się skarżyła.

 – Moja młodsza siostra jeszcze się uczy, ale powiedziała mi, że musieli się wszyscy spotkać w szkole i tu przyjechać.

 – Naprawdę? Za naszych czasów nie robili nic takiego, prawda?

 – Nie. Słyszałam, że zaczęło się dopiero w tym roku. Chcą potwierdzić twój poziom lojalności wobec miasta. Moja siostra narzekała, że jeśli nie będziesz uczestniczyć, dostaniesz ujemne punkty w kolumnie „Zajęcia”. A tym samym spadasz do Rangi D. To oznacza, że nie możesz już się uczyć, ani nie dostaniesz pracy. Wydaje mi się, że to trochę za surowe, nie uważasz?

 – Dokładnie. Praktycznie nas do tego zmuszają. A właśnie – nie za dużo o tym ostatnio mówią? Gdzie nie pójdziesz wszędzie słyszysz o poziomie lojalności. To chyba trochę dziwne...

Szczupła kobieta przerwała, gdy ktoś złapał ją za ramię. Biała koszula, szare spodnie. Dobrze zbudowany mężczyzna w średnim wieku, którego trudno było jakoś szczególnie określić.

 – Em, co...? – zaczęła kobieta.

 – O czym przed chwilą panie rozmawiały?

 – Słucham?

 – O czym przed chwilą rozmawiałyście?

Kobiety spojrzały na siebie. Ich serca przyspieszyły.

 – M–my mówiłyśmy o... wie pan, jak jest gorąco... i innych takich...

 – Naprawdę? Dla mnie brzmiało to raczej jakbyście wyrażały jakiś bunt, nieposłuszeństwo wobec miasta. Mylę się? – Jego zimne oczy błysnęły. Pomimo uprzejmych słów, ich blask był ostry i kłujący. Sprawił, że kobiety drżały. Strach przebijał się przez ich ciała.

Ministerstwo Bezpieczeństwa.

 – N–nie! – zaprotestowały. – Nieposłuszeństwo... nie... nigdy... nigdy byśmy czegoś takiego nie powiedziały. Nigdy byśmy o czymś takim nie pomyślały. Nie my, my nigdy... – Czarnowłosa kobieta przycisnęła trzęsące się palce do piersi. Łzy zbierały się w jej oczach.

„Pomóżcie mi. Mamo, tato. Pomóżcie!”

 – Nieważne. Pozwolicie, że odeskortuję was obie? Potem będziemy mieć mnóstwo czasu na usłyszenie waszych wyjaśnień.

 – Jak można... to nie... nie... – nie mogąc znieść już niczego więcej, czarnowłosa kobieta zaczęła płakać. Jej szczupła towarzyszka także się trzęsła.

 – Pozwólcie, że was odeskortujemy. – Kolejny mężczyzna w podobnym ubraniu pojawił się znikąd i złapał ramię smukłej kobiety. Jego palce były niesamowicie zimne.

„Nie... to niesprawiedliwe, my tylko rozmawiałyśmy. Mówiłyśmy tylko na głos, co myślimy”.

Była tak oszołomiona przez incydent, że żadne łzy nie pojawiły się w jej oczach. Nie mogła płakać jak jej przyjaciółka. Smukła kobieta jedynie się trzęsła.

 – Chodźmy więc. – oczy mężczyzny mignęły wnikliwie.

„Boję się. Tak bardzo się boję. Pomocy, mamo, tato”.

Ngh.

Stłumiony jęk. Wydobył się z gardła jednego z mężczyzn. Jego oczy wychodziły z orbit szeroko otwarte, a usta otwierały się i zamykały jak u ryby. Nie uciekał z nich żaden głos. Tylko wargi się poruszały. Jego dłonie zacisnęły się na szyi. Twarz zaczęła tracić kolor.

 – C–co się dzieje?

Mężczyzna o zimnych palcach spróbował ją złapać.

„Aaaa!”

Kobieta krzyknęła. Miała wrażenie, że jej wrzask rozerwie gardło na pół. Jej czarnowłosa przyjaciółka zaczęła krzyczeć niemal w tym samym momencie.

 – Drogi Boże!

Mężczyzna przestał się ruszać. Zesztywniał z wciąż otwartymi oczami i ustami. Można było w nie zajrzeć.

Puk.

Coś spadło na bruk, wydając delikatny dźwięk. Coś małego i białego...

Zęby.

Wszystkie jego zęby wypadały z ust, jeden po drugim. Łysiał. Włosy stawały się białe i pękami wypadały. Oczy mężczyzny powędrowały do góry, gdy upadał twarzą do ziemi. Jego ciałem rzucały konwulsje. Czarny nalot rozchodził się od jego szyi. Pojawił się bąbel, a wtedy...

Fala strachu, której nie można było do niczego porównać, spadła na nią znienacka. Czuła, że oszaleje. Choć pewnie już była szalona. Pewnie zdążyła już postradać zmysły i dlatego widziała rzeczy, które nie powinny były istnieć. Nie miała żadnego wyboru, pozostał jej tylko krzyk. Wzniosła głos, by uwolnić się jakoś od wszechobecnego terroru. Gdyby tego nie zrobiła, jej ciało nadęłoby się i wybuchło. Rozpadłaby się.

Kobieta nabrała powietrza.

„Aaaaaaa!...''


Aaaaa!

Zanim zdążyła otworzyć usta, wrzaski i krzyki wzrosły pośród innych części tłumu. Tu i tam co chwila pojawiały się nowe. Głosy mężczyzn, wysokie piski kobiet, krzyki dzieci, starców – wszystko mieszało się, dźwięczało i kręciło dookoła.

 – Nie! – czarnowłosa kobieta gorączkowo machała rękami i nogami. Przypominało to dość niepokojący taniec. – Ktoś... ktoś tam jest. We mnie. Pomocy... Pomóż mi...! – Jej zęby wypadły, gdy otworzyła usta, by krzyknąć.

Puk, puk, puk.

Nalot rozchodził się na szyi czarnowłosej kobiety.

 – To trucizna! – wołał ktoś w tłumie. – Uciekać! Zostaliśmy otruci!

Słyszała inny głos. Mówił: „wszyscy zginiemy”.

„To trucizna. Uciekaj. Wszyscy zginiemy. To trucizna. Uciekaj. Wszyscy zginiemy”.

Kobieta przeskoczyła nad upadłym mężczyzną i spróbowała pobiec. Jednak zanim jej się to udało, coś błysnęło jej przed oczami. Robak? Ktoś otarł się o jej plecy. Gruba kobieta przewróciła się i upadła obok. Masa ciał przebiegła po niej bezlitośnie.

„To jest piekło. Muszę się stąd wydostać... szybko... natychmiast” – nieświadomie przyciskając dłoń do własnej szyi, kobieta przeskoczyła nad ciałami na ziemi i zaczęła desperacko biec.


Święty Dzień, 2017.
7:02 – Utracone Miasto


Karan piekła właśnie ciastka w kształcie krawacików. Skręcała ciasto z płatkami migdałowymi tak, by przypominało krawat. Dodawała jeszcze aromat pomarańczowy, a na koniec posypywała cukrem pudrem.

 – Wyglądają przepysznie – powiedziała Riri przełykając ślinę w ustach.

 – I takie też są. Odłożę parę, a potem zjemy je razem do herbaty. Chyba że wolisz do nich trochę ciepłego mleka, Riri.

 – Wolę zimne mleko.

 – Dobrze, dostaniesz. Jednak tylko trochę zimnego mleka, aby brzuszek cię nie rozbolał. Jednak pamiętaj, Riri, przedtem...

 – Muszę pani pomóc w sklepie, tak? – dokończyła. – Naprawdę się postaram. Uwielbiam pomagać pani w sklepie.

 – Dziś jest Święty Dzień, więc będzie duży ruch.

 – Wiem. Najpierw mówię: „dzień dobry, witamy”, a potem wkładam rogaliki i mufinki do torby.

 – Dokładnie. I nie zapomnij powiedzieć: „proszę bez obaw używać tac na stole przy wejściu. Można położyć na nie towar”. A jeśli klienci są dziećmi albo nie mogą używać rąk czy nóg, zapytaj: „może to podam?”.

 – Dzień dobry, witamy! Proszę użyć... eee...

 – Tac na stole przy wejściu.

 – Tac na stole przy wejściu. Można na nie położyć towar. Może to podam?

 – Wspaniale, Riri! To się nazywa  fachowa pomoc. I nie zapomnij się uśmiechać.

Nozdrza Riri rozszerzyły się z apetytem.

 – Łatwo się uśmiechać, kiedy to pachnie tak ładnie. Policzki mi się od tego topią – cień przebiegł oczy Riri, gdy uderzała rączkami w swoje policzki. Jej ton lekko opadł.

 – Proszę pani?

 – Tak, kochanie?

 – Mogę zabrać trochę ciastek dla tatusia?

 – Oczywiście. Zostawię trochę i dla twojej mamusi, i dla tatusia. – powiedziała Karan spoglądając na Riri. – Co jest, Riri, coś się stało? Coś nie tak z Renką?

Karan słyszała, że matka Riri, Renka, była w ciąży z drugim dzieckiem. Może coś jej się przydarzyło. Mieszkańcy dzielnicy Chronos mieli zapewnioną doskonałą opiekę medyczną i warunki, wyspecjalizowaną kadrę na każde skinienie od zapłodnienia po poród. Jednak mieszkaniec Utraconego Miasta mógł najwyżej pomarzyć o leczeniu na takim poziomie jak w Chronosie. Karan nie była niezadowolona ze swojego życia w Utraconym Mieście. Jednak wiele razy musiała stawiać czoła fakcie, że znajdowała się na samym dole ścisłej hierarchii zbudowanej przez miasto. 

Przeszedł ją dreszcz.

Poczuła go nie przez zrozumienie, że była na dnie, ale przez rzeczywistość, w której ludzie dominowali nad innymi ludźmi, rządząc nimi. A także przez to, że tak późno to zrozumiała.

Och, jakże była beztroska.

Riri pokręciła głową. Jej płowe, jasne włosy podskoczyły.

 – Nie, nie chodzi o mamusię, a o tatusia.

 – Getsuyaku–san? Coś mu się stało?

 – Musiał iść do pracy nawet w Święty Dzień.

Święty Dzień był jednym z najważniejszych świąt w No.6. Instytucje edukacyjne i rządowe były pozamykane, tak samo jak duża część miejskich sklepów i biur. Większość mieszkańców miasta zbierała się na placu przed Ratuszem Miejskim, by posłuchać pieczołowicie przygotowanej mowy burmistrza i celebrować narodziny i istnienie No.6. Jednak w tym roku miasto postawiło przede wszystkim  na frekwencję. Dzięki bramom ustawionym w przejściu, natychmiast można było stwierdzić, czy ktoś uczestniczył w ceremonii, czy też nie. Każdy obywatel, który nie miałby wiarygodnego powodu nieobecności, byłby dokładnie sprawdzany przez władze. Plotki mówiły, że przypominało to raczej przesłuchanie.

Karan czuła, że miasto stawało się coraz bardziej duszące z dnia na dzień. A jednak wielu mieszkańców uczestniczyło w obchodach nie dlatego, że zostali zmuszeni, ale dlatego, że chcieli. Z własnej woli machali białymi flagami ze złotym symbolem miasta. Z własnej woli... ale czy na pewno?

 – Proszę pani, ciastko. – Zamrugała Riri. Karan dopiero teraz zauważyła, że ściskała krawacik w dłoni.

 – Ojej, jedno zmarnowałam. A więc – wróciła do tematu. – Getsuyaku–san nie mógł wziąć dnia wolnego?

 – Nie...

Święty dzień był wielkim wydarzeniem, jednak mimo to wielu ludzi nie miało innego wyboru, jak tylko iść do pracy. Karan była jednym z nich. Nie mogła żyć, jeśli nie pracowała. Ciasta i słodycze sprzedawały się wyjątkowo dobrze w święta. Można by w takich dniach powiedzieć nawet, że „pieniądze same wpadały do kieszeni”. Karan planowała użyć tej wymówki jako powodu nie uczestniczenia w obchodach w tym roku. Na swojej Prośbie o Nieuczestnictwo, którą musiała wcześniej złożyć, musiała napisać opis swej profesji, miesięczne zarobki i przewidywany zysk, gdyby otworzyła swój sklep w święto. Musiała ją też osobiście zanieść do recepcji księgowości miasta. Mimo że był to dodatkowy wysiłek i byłoby łatwiej po prostu zamknąć sklep, i przyłączyć się do obchodów, Karan nie chciała iść na łatwiznę.

„Nie mogę pozwolić sobie pójść łatwiejszą ścieżką”.

Zawsze wybierała to, co wydawało jej się być po prostu łatwiejsze. Wyszła z wprawy w płynięciu pod prąd. Pozwoliła swemu sercu się stępić. Czyż nie nauczyła się, jakie to niosło konsekwencje?

Jej syn został zabrany.

Najlepsza przyjaciółka jej syna została zabrana.

To, co było dla niej najważniejsze, zostało jej wyrwane nagle i niesprawiedliwie. Nie chciała pozwolić ponieść się po raz kolejny. Musiała wbić pięty w ziemię, albo za bardzo wstydziłaby się spojrzeć w oczy Shionowi czy Safu. Nie byłaby w stanie ich objąć i spojrzeć im w oczy, gdyby już wrócili. To była ostatnia rzecz, jaką mogła jeszcze stracić.

 – Riri, jesteś samotna, bo twojego tatusia tu nie ma? Chyba nie możemy nic na to poradzić, skoro pracuje.

 – Nie – zaprotestowała Riri. Znowu pokręciła głową. – Mamusia już powiedziała, że nic na to nie poradzimy. Nie jestem samotna przez tatusia. Mogę pomagać pani w sklepie, to naprawdę ekscytujące. Wszyscy moi przyjaciele byli zazdrośni, kiedy im powiedziałam, że będę pracować w piekarni... więc nie jestem samotna, tylko... ja... ja się martwię.

 – O ojca?

Riri kiwnęła głową.

 – Dlaczego? Stało się coś, co cię zmartwiło, Riri?

 – Niezupełnie – powiedziała z wahaniem. – Tatuś zawsze całuje mnie w policzek zanim pójdzie do pracy. Mówi, że to go rozwesela w środku. Stwierdził nawet, że to dla niego jak amulet na szczęście.

 – Ojej, to miło z jego strony.

 – Tak. Jest najlepszy. Ale dzisiaj zapomniał. Poszedł do pracy bez całowania mnie. Wyszedł kiedy ja i mamusia rozmawiałyśmy w kuchni... nie powiedział nawet, że już idzie. Po prostu wyszedł.

 – Może był zajęty.

 – Nie wiem, ale nawet nie dokończył dziś śniadania. Zjadł tylko pół kromki chleba i wypił kawę I wzdychał. O tak. – Riri opuściła ramiona i wypuściła dużo powietrza.

Karan poczuła przypływ miłości do niej.

Riri martwiła się o ojca na swój własny sposób. „Może coś go trapi, może jest zmęczony” – zauważała te małe zmiany w swoim ojczymie w oka mgnieniu. Martwiła się o niego. Riri doświadczyła utraty ojca w młodym wieku. Czyżby stąd brało się to zatroskanie?

 – Riri... – Karan kochała tę małą duszyczkę. Przyklękła przy Riri i pogłaskała jej płowe włosy. – Uśmiechaj się. Twój uśmiech to mój szczęśliwy amulet. Smutno mi, kiedy widzę cię taką zmartwioną, Riri.

 – Prze pani... Tatuś mnie dziś nie pocałował, ale to nic nie znaczy, prawda? Bóg ochroni tatusia, prawda?

 – Oczywiście. Już wiem – czemu nie pocałujesz tatusia, kiedy wróci do domu, Riri?

 – Tak! Właśnie tak zrobię!

 – Dobrze, już chyba pora otworzyć sklep. Mogłabyś ułożyć w linii te krawaciki i wystawić je na wystawę?
Pisk, pisk. Usłyszała wysoki dźwięk.

 – Panie myszko! Ciągle pan tu jest? – zawołała szczęśliwie Riri. Brązowa mysz pokręciła noskiem pod stołem. Złożyła razem przednie łapki i poruszała głową w górę i w dół. Karan szybko pojęła, że to gest pożegnalny.

 – Wracasz do swojego pana?

„I do mojego syna?” – Karan odłamała kawałek ciastka, które ściskała wcześniej w pięści i położyła je przed myszką. Ta złapała je w przednie łapki i zaczęła jeść bez wahania.

 – Prze pani, proszę spojrzeć, Pan Myszka i ciastko mają ten sam kolor.

 – Och, faktycznie. Masz taki sam kolor futerka jak ciasteczka w kształcie krawatów.

Pisk, pisk, pisk. Mysz uniosła pyszczek i spojrzała na Karan. Miała oczy w kolorze ciemnych winogron.

 – No tak, krawat... tak masz na imię? Cravat?

Pisk, pisk. Myszka zapiszczała, jakby chciała powiedzieć: „tak”.

 – Cravat. Cóż za ładne imię. A więc żegnaj, Cravat. Proszę, powiedz swojemu panu, że jestem mu wdzięczna. Jego słowa dały mi dużo wsparcia... Jestem naprawdę, naprawdę wdzięczna. Proszę, przekaż mu to.

„I jeśli możesz, Shionowi też powiedz. Że czekam – że mama zawsze będzie czekać i nigdy się nie podda. Więc każ mu wrócić żywym”.


Jeszcze się spotkacie. Nezumi 


Krótki liścik, jaki dostała od Nezumiego. Ileż odwagi dodały jej te słowa.


Jeszcze się spotkacie. Nezumi


Cóż to była za silna wiadomość. Wspierając jej rozpadające się serce cały ten czas.

„Nezumi, będę miała szansę cię uścisnąć? Będę w stanie objąć cię ramionami wraz z Shionem? Mogłabym czekać i wierzyć, że to się kiedyś stanie?” 

Cravat skończył swój ostatni okruszek, złożył przednie łapki razem i skulił główkę. Potem pobiegł w kąt pokoju i szybko zniknął z pola widzenia Karan.

 – No i poszedł – zmarszczyła brwi Riri. – Czy on już nie wróci?

 – Nie, jeszcze go zobaczymy. Na pewno, któregoś dnia. Dobrze, otwórzmy sklep. Będzie ruch, liczę na ciebie, Riri.

 – Tak, pani szefowo! Proszę zostawić to mnie. – Riri pochyliła się w teatralnym ukłonie. Karan śmiała się, otwierając drzwi swojego sklepu. Widziała niebo. Jego czysty błękit sprawiał, że jej oczy łzawiły. Wiatr był mroźny, ale zapowiadał się słoneczny dzień.

„Wygląda na to, że pogoda będzie świetna...” 

Poczuła dreszcz. Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka.

„Co? Co to?” 

Instynktownie złożyła dłonie razem. Było zimno. Czuła, że całe jej ciało umierało w środku z zimna. Tylko przez sekundę, a jednak poczuła, jak jej twarz się napina, a dłonie i stopy sztywnieją. Włosy na jej ciele stały na sztorc.

Jej skóra się zjeżyła. Znowu i znowu. Coś się do niej zbliżało, coś, czego nie mogła zobaczyć.

Tłum rozmawiających ze sobą ludzi przeszedł obok niej z flagami miasta w dłoniach. Ludzie ci uczestniczyli w pochodzie z Utraconego Miasta do bram przed ratuszem. Zobaczyła kilka znajomych twarzy. Byli wśród nich tacy, którzy kiwali Karan głową z szacunkiem, inni patrzyli na nią z ciekawością, a jeszcze inni zatrzymywali się na chwilę, by powąchać aromat wypieków, wylewających się na ulicę. Ojciec szedł z dzieckiem na rękach; obok przechodziły młode pary; starsza kobieta ukrywała pod kapeluszem śnieżnobiałe włosy.

Szli do Ratusza Miejskiego, by tam wziąć udział w ceremonii. W środku drogi wszyscy uczestnicy mieli otrzymać od miasta obiady w pudełkach. Każda twarz nosiła zrelaksowany uśmiech, jakby cieszyli się piknikiem w dniu wolnym.

Karan mogła tylko stać nieruchomo.

Dreszcz.

Czuła, jak gęsia skórka w sekundę jeży się na jej skórze jeszcze bardziej. Trzęsła się, spoglądając w niebo. Było czyste i błękitne. Zimowe niebo, błękitna tafla szkła, rozciągała się ponad jej głową. Jednak w tym niebie kryło się coś jeszcze. Mogła to wyczuć. 

Nie potrafiła tego zobaczyć ani usłyszeć. Jedynie czuła.

Coś tam było.

Coś nadchodziło.


Święty Dzień, 2017.
Nieznany czas – pokój w ruinach, Zachodni Blok.


Inukashi obudził się. Nawet nie zauważył, że zasnął.

„A to rzadkość. Ciekawe, kiedy ostatnio tak mi się spało” – może nawet kiedy był jeszcze dzieckiem, śpiącym przy piersi swojej psiej matki.

Śmierć zawsze była blisko Zachodniego Bloku i tak samo jak przemoc czy napady była na porządku dziennym. Złodzieje w każdej chwili mogli wślizgnąć się z bronią do ruin. Nawet ze swoimi psami, nie mógł się rozluźnić. Inukashi miał zdrowy rozsądek w okropnym środowisku, w jakim dane było mu żyć; przy strachu, co dzień wkradającym się do domu. Dlatego nigdy nie spał zbyt głęboko. Jego nerwy zawsze gotowe były kazać mu wstać i zmierzyć się z każdym nadciągającym niebezpieczeństwem, nieważne czy to w dzień, czy w nocy. Był jak małe, dzikie zwierzę.

A jednak przed chwilą zbudził się z głębokiego snu. Nie mógł uwierzyć, że on ze wszystkich ludzi spuścił gardę, nawet na tak krótki czas.

„Może po prostu mnie to wszystko zmęczyło?” – Uniósł grzywkę. – „Chyba wykańcza mnie to, co ma się stać – to, co mam zamiar zrobić. To musi być to. Nawet brzuch mnie boli z tych nerwów”.


„Wy mnie chłopaki wykańczacie, wiecie ? Jesteście do niczego. Bardziej niechciani niż jakaś plaga”.

Próbował skarżyć się iluzjom Shiona i Nezumiego. Nezumi pozostał bez emocji, a Shion kulił ramiona, przepraszając. Inukashi znowu uniósł grzywkę. Rozciągnął ramiona i pokręcił karkiem.

„Eh?”

Jego ciało było lżejsze, niż się spodziewał. Był głodny, ale nie boleśnie. Spał dobrze i czuł, że energia pulsowała w jego ciele.

„A więc moje ciało nie spało, bo umierało ze zmęczenia, tylko dlatego, że chciało zachować energię”.

„Rany, czy ja naprawdę o tym myślę?” – Nieświadomie cmoknął językiem. Im więcej przebywał z Nezumim i Shionem, tym bardziej mieszały mu się jego własne opinie. Uczucia, które chował głęboko, na samym dnie swojego serca, wypływały na wierzch tak po prostu. Wkurzało go to dostatecznie, żeby cmokać językiem. A jednak po części podobało mu się to.

„Czyli poważnie o tym myślę” – spróbował zagwizdać. Czarny pies u jego stóp ruszył uchem.

„A więc decyduję się z nimi walczyć. To oznacza wiarę. Czyli... Gdzieś w środku próbuję uwierzyć w nich, w przyszłość i, bardziej niż w cokolwiek innego, w siebie”.

Irytujący, niski dźwięk odciągnął Inukashi od własnych myśli. Rikiga skulił się pod kocem, chrapiąc głośno. Kilka pustych butelek było rozrzuconych wokół niego. Zdawało się, że za każdym razem, gdy oddychał, wypuszczał spaliny pachnące alkoholem. Obrzydzało to Inukashi.

 – Jezu. Jest doskonałym przykładem dorosłego, którym nigdy nie chciałoby się stać. – Inukashi pociągnął nosem z pogardą. Spojrzał w kąt pokoju. Fioletowy kocyk wciśnięty był pomiędzy leżące psy. Rikiga dał go dziecku. Powiedział wtedy z dumą, że dobrał kolor do oczu Shionna, ale Inukashi widział tam raczej krzykliwy, obrzydliwy odcień fioletu. Nie był nawet bliski kolorowi oczu Shionna. Naturalnie wziął go z przyjemnością, w końcu kocyki dla dzieci były luksusowym towarem, którego nie można było tak po prostu dostać w Zachodnim Bloku.

 – Shionn? – Dziecko było cicho. Nie było nawet słychać dźwięku oddychania. Serce Inukashi zaczęło walić z niesamowitą siłą.

„Ej, nie mówcie mi, że...”

Niemowlęta i małe dzieci rzadko przeżywały w tak niezdrowym środowisku jak Zachodni Blok. Głód, hipotermia, wypadek, morderstwo. I nagła śmierć. Śmierć zawsze wałęsała się w poszukiwaniu ofiar, zmieniając formę i kształt za każdym razem. Bezsilne niemowlęta były dla niej niczym pokarm.

 – Nie jesteś martwy, co nie? Jaja sobie ze mnie robisz. – Porwał do góry cały kocyk. Ciemnofioletowe oczy, zupełnie jak te Shiona, błyszczały wpatrując się w niego. Inukashi czuł się jakby pogrążył się w głębokich ciemnościach. Miały kolor momentalnie formujący wiele warstw czerni. Shionn zamrugał. Jego okrągłe usta wydęły się, jakby chciał mleka. Inukashi uspokoił swoje pędzące serce.

 – Shionn, żyjesz. Nie strasz mnie tak.

Dwoje fioletowych oczu skierowało wzrok gdzie indziej. Shionn przekręcił się w ramionach Inukashi. Ten szybko zmienił uścisk tak, by go nie upuścić. Dziecko nie śmiało się, ani nie płakało – patrzyło tylko prosto przed siebie. Inukashi czuł, że trzyma w ramionach dziwne stworzenie.

 – Co jest? Na co patrzysz?

Wzrok Shionna nie był skierowany tam, gdzie się zdawało; patrzył gdzie indziej, gdzieś bardzo daleko. Inukashi nie miał pojęcia, gdzie dokładnie.

 – Shionn...

„Co w ciebie wstąpiło? Dlaczego robisz takie oczy? Widzisz tam coś, Shionn?”

Pełen niepewności, Inukashi objął mocno dziecko.

Wiatr świszczał, wiejąc przez ruiny nad jego głową.


==Koniec rozdziału 4== 

Użyto fragm. „Boskiej Komedii” Dantego w przekładzie Edwarda Porębowicza.

czwartek, 5 lipca 2012

Tom VI: Rozdział 3


Rozdział 3
Powód

Gdy ludzie tworzą urzędy
Czyż powodem nie jest 
ochrona samych siebie,
by stworzyć spokojny, lepszy świat?
A jednak cierpią nędzę, gdy urzędnicy opływają w złocie
Na tej wielkiej ziemi ani jeden
obywatel nie może unieść głosu  w skardze.
Więc skrywają swe blizny, unosząc pierś wysoko.

Chińska pieśń ludowa 



Safu krzyknęła.

„Czy to ja?”

„Dlaczego, dlaczego, dlaczego...”

 – Safu, nie śpisz już? Dzień dobry. Jak się czujemy? Ach, widzę, że wszystkie twoje zmysły poznawcze powróciły już do normy. Wspaniale.

„Czy to ja?”

„Nie, to nie ja”.

„To nie ja”.

 – O czym ty mówisz? Spójrz. Jesteś piękna i nie tylko piękna. Tak, wkrótce będziesz mieć w rękach jedno i drugie, piękno i siłę, jak również nieśmiertelność. Genialnie, czyż nie?

„Nie. Nie”.

„Pomocy”

„Przywróć mnie”.

„Przywróć mnie do tego, kim byłam”.

 – Safu. Nie możesz poddawać się ekscytacji. To boli, czyż nie? Tak, gdy twoje emocje są nasilone, odczuwasz ból. Ból głowy. Więc spokojnie. Uspokój się. Uspokój się i myśl o stanie, w jakim powinnaś teraz być. Tak... dobra dziewczynka. Pomogę ci. Tak, spokojnie...

„Shion...”

„Gdzie jest Shion?” 

 – Zapomnij o nim. Odrodziłaś się. Zapomnij o wszystkim, co znałaś wcześniej. Wszystkim. Żadni ludzie, żadne imiona, żadne wspomnienia już ci się nie przydadzą, Safu.

„Nie chcę zapominać”.

„Nie mogę zapomnieć”.

„Ja... nie zapomnę”.

 – Wiesz, Safu, jutro jest festiwal. Dzień, w którym świętujemy założenie tego miasta. Jubileuszowy festiwal. Nazywamy go „Świętym Dniem”. Na pewno też o tym wiesz. W końcu byłaś mieszkańcem miasta.

„Shion”.

„Shion, gdzie jesteś?”

 – Festiwale są całkowitą głupotą. Każdy robi bezsensowny hałas, a nawet nie wiedzą, co świętują. Głupcy, czyż nie? Chociaż gdyby nimi nie byli, staliby się nieźle kłopotliwi. Ha ha ha... Prawdziwi święci są właśnie tu. Ty i ja. Powinniśmy wznieść toast, Safu? Napijesz się wina?

„Nie zapomnę”.

„Nie zapomnę cię”.

„Nigdy nie będę w stanie ciebie zapomnieć”.

 – Safu, dlaczego wyrażasz smutek? Wiesz, planowałem dla ciebie naprawdę wspaniały prezent. Niedługo. Zrobię z ciebie stworzenie, które każdy będzie podziwiał.

„Będę cię pamiętać”.

„Jak długo moje serce będzie pamiętać".

„Ja nie... zapomnę”.

 – To dopiero kłopotliwe. Myślałem, że będziesz trochę bardziej posłusznym dzieckiem. Jestem odrobinę rozczarowany, Safu. Dobrze więc. Już niedługo poznasz się na mojej dobroduszności. Wtedy upadniesz i zaczniesz być mi wdzięczna. Widzisz, Safu? A tak, tego imienia też już nie będziemy potrzebować. Odrzućmy je. W końcu czeka na nas nowa przyszłość. Widzisz? Nie podnieca cię ta myśl?


„Nie odrzucę mojej duszy”.

„Nie odrzucę moich wspomnień”.

„Nie pozwolę ukraść moich uczuć”.

„Shion...”

„...gdzie...”

 – Podejdź. Podejdź tutaj.

„Shion, gdzie jesteś?” 



Shion skończył mówić. Opowiedział z tyloma detalami, o ilu tylko pamiętał, ostatnie kilka lat, zaczynając od nocy, w którą poznał Nezumiego, a kończąc na momencie, w którym stanął przed Rou. Mimo iż wiedział, że żadna ilość słów nie wystarczyłaby, żeby odpowiednio opowiedzieć całą jego historię.1 Nie był pewien, czy opowiedział o wszystkich zdarzeniach, jakie wplątały go w to zamieszanie. Mimo wszystko mówił dalej. Wykorzeniając garściami niezliczone emocje, zaczynające plątać się po jego duszy, najlepiej jak potrafił, spokojnie i obiektywnie opowiedział o swoich doświadczeniach, o tym, co widział i słyszał, o sceneriach, jakie zobaczył i dźwiękach, jakie dotarły do jego uszu. A przynajmniej to chciał zrobić.

Jednak jego głos zaczął drżeć pod koniec. Nie mógł powstrzymać chęci usprawiedliwienia się od wślizgnięcia się do jego tonu.

„Jestem słaby. Tak bezsilny. Nie potrafię nawet zdławić własnych emocji swoją siłą”.

Zacisnął pięści.

„Wiedziałeś, Shion. Wiedziałeś o tym od dawna. Zostałeś zmuszony do stawienia czoła rzeczywistości, temu, kim naprawdę jesteś, za każdym razem od nowa, aż do chwili, w której tu przyszedłeś. Jaki jest sens bać się teraz własnej bezsilności i ignorancji? Możesz się wstydzić, ale nie bać. Jeśli się zawahasz, nie ruszysz już do przodu. Zaszedłeś tak daleko. Nie możesz wrócić. Nie jesteś tak słaby”.

Shion wziął głęboki oddech i kontynuował.

 – Chcę pomóc Safu. Zrobię wszystko, żeby ją wydostać. Po to tu przyszedłem. Nezumi mnie tu przyprowadził. Nie potrafię sobie wyobrazić, gdzie jestem, ani jak mogę się stąd dostać do Zakładu Karnego. Ale nieważne, co by się działo, muszę to zrobić. Tego jestem pewien. I... To przeze mnie Nezumi się w to wmieszał. Ryzykował dla mnie... to też prawda.

Starzec pozostał bez szelestu. Cisza owijała się wokół nich, uciskając ich, a Shionowi zdawało się, że czuje jak jego kości łamią się pod jej ciężarem.

Nezumi podszedł do niego od tyłu. Podniósł koszulę, którą Shion bezwiednie wypuścił z ręki i podał mu ją z powrotem.

 – Dzięki.

„Heh”.

Nezumi zachichotał.

 – Nie tracisz manier nawet w takiej sytuacji, czyż nie, paniczu? Może dodam do tego przezwiska „ignorancki bachor z zawyżonym mniemaniem o sobie”, skoro już przy tym jesteśmy.

 – Ja? Mieć o sobie zawyżone mniemanie?

 – Tak. Nie przyszedłem tu dla ciebie. Nie pochlebiaj sobie, paniczu.

Zanim Shion zdążył odpowiedzieć, Nezumi odwrócił się na bok.Jego pozbawiony emocji profil odrzucał spojrzenie i słowa Shiona.

 – Rou – starzec nie odpowiadał na wzywanie Nezumiego. Pozostał w bezruchu z zamkniętymi oczami. Wyglądał jakby medytował czy recytował w głowie modlitwę.

 – Rou, w historii Shiona nie ma nic fałszywego. To wszystko prawda. W No.6 pasożytnicze osy zaczęły zabijać ludzi. Shion się uratował. Ale wątpię, że komuś innemu się to udało. Wszyscy ginęli dziwnie... – tu Nezumi zamknął usta i spojrzał na Shiona. W jego oczach przez krótką chwilę widać było cień wątpliwości.

 – Rou? Czy ty mnie słuchasz?

Starzec kiwnął lekko głową.

– Słucham. Twój głos dobrze słychać i bez problemu dociera do uszu słuchaczy.

 – A dotarł również do twojego serca?

 – Oczywiście.

 – Więc chcę, żebyś mi odpowiedział. Opowiedz mi.

 – O przeznaczeniu No.6?

 – Nie, nie muszę o to nikogo pytać. Wiem, co się stanie: destrukcja i wyginięcie. A ja będę tym, który pociągnie za spust.

 – Więc... o co chcesz zapytać?

 – Czym tak naprawdę są pasożytnicze osy.

Shion jęknął cicho. Spojrzał na profil Nezumiego, po czym przeniósł wzrok na starca.

 – Mówisz mi, żebym wyjawił ci prawdę o pasożytniczych osach? – zapytał staruszek.

 – Tak.

 – Dlaczego... mnie o to pytasz?

 – Bo – odpowiedział Nezumi. – Sądzę, że wiesz. Myślałem o tym cały czas – możliwe, że ty znasz odpowiedź na  wszystko, co chciałbym wiedzieć. – Nezumi wypuścił powietrze. Ostre kontury jego profilu poruszyły się, a wątpliwość położyła jeszcze mocniejszy cień na jego twarzy.

 – Wiesz, bo należałeś kiedyś do No.6, jako mieszkaniec... nie, jako twórca. Mylę się?

Tym razem z ust Shiona nie uciekł żaden głos. Nie mógł opuścić gardła.

„Twórca? Ten stary człowiek?”

 – Czy się mylę? Rou?

Starzec nie odpowiedział. Nezumi odwrócił twarz w kierunku sklepienia. Był tam tylko ocean tępego mroku. Jednak Nezumi zamrugał na niego nagle, jakby patrzył na coś oślepiającego. Potem niezwykle ospałym ruchem uniósł rękę w górę.

 – To. – Trzymał kwadratowy kawałek papieru między palcami. Podał go starcowi. Było to zdjęcie, stare, wydrukowane na specjalnym papierze.

 – Miał je podstarzały alkoholik. Twoja mama też na nim jest – powiedział do Shiona. – Powiedzmy, że pozwolił mi pożyczać swoje rzeczy.

 – Ach, to... – było to jedno ze zdjęć zmieszanych wcześniej z rozrzuconą zawartością folderów. Leżały na podłodze, kiedy ostatnim razem obydwaj poszli odwiedzić Rikigę pod adresem z notatki Karan. Na zdjęciu była jego matka ze swoimi przyjaciółmi, młodsza o kilkanaście lat. Pamiętał, że słyszał od Rikigi, byłego dziennikarza, że zdjęcie to zrobił gdy po raz ostatni wszedł do No.6.

Wtedy jeszcze No.6 nie było zamknięte. Nie istniało prawo, wymagające podpisanej przez miasto zgody na wejście czy wyjście, a nikt, kto nie posiadał czegoś takiego, nie był powstrzymywany przed wejściem do miasta. Specjalne bramy i mury nie były jeszcze ukończone. Rikiga powiedział, że w czasach, w których jeździł jeszcze do No.6, okolica była wciąż niepozorna.

 – Młoda kobieta w środku to matka Shiona. Nazywa się Karan.

 – Karan.

 – Znasz ją, prawda? Jesteś z nią na zdjęciu. A może już o niej zapomniałeś?

 – Z nią? Ten człowiek? – Shion był zaskoczony. Czuł, że szczęka mu opadła. Nie mógł się powstrzymać od wgapiania się w białowłosego starca z otwartymi ustami. Wiedział, jak bezczelne było jego spojrzenie, ale nie mógł nic z nim zrobić.

„On zna moją matkę?” – pomyśleć, że człowiek mieszkający w tej podziemnej jaskini, nazywany przez innych „starcem”, był jakoś powiązany z Karan. Nie do wiary, trudno to było inaczej określić.

„Niemożliwe, jak to...?” – przez moment zaskoczenie uderzyło go tak mocno, że czuł jakby rdzeń jego mózgu się zakołysał.

W chwili, w której spotkał Nezumiego, zaczęły się kruszyć granice jego świata. Ten, w którym żył wcześniej, zawalił się. Wszystko było pełne niespodzianek. Rzeczy, w które wierzył, co do których nigdy nie miał wątpliwości, pokazały mu swą inną stronę. Już wiele, wiele razy doświadczył tego bolesnego zrozumienia.

Zdziwienie, groza, niezręczna cisza, dylemat i ból. Doświadczył już tylu uczuć i emocji. A mimo wszystko wciąż mierzył się z tym, jak wielkim ignorantem był, zanim poznał Nezumiego i jak żył, nie wiedząc o niczym, ani nie próbując się dowiedzieć.

Dlatego to bolało. Bolało na tyle, by musiał ponownie nabrać powietrza. Ale mimo to, przysiągł nie wahać się przez zaskoczenie czy dylematy.

Shion na swój własny sposób miał nadzieję odnaleźć prawdę o sobie i świecie, w którym żył. Chciał widzieć przez wszystkie kłamstwa. Nie wahał się przez zaskoczenie czy niepewność; przeciwnie, za każdym razem, gdy zaganiało go to do kąta, czuł, że kolejna warstwa świata rozpościera się przed jego oczami. Zaczął nawet doceniać to doświadczenie.

Jednak tym razem był po prostu zdziwiony. Nadal z otwartymi ustami kierował wzrok na starca. Nezumi dotknął jego wargi. Dlaczego jego palce zawsze były takie zimne? Uczucie jak najbardziej oddalone od zaskoczenia czy rozterki przebiegło na wskroś umysł Shiona. Nezumi lekko cmoknął językiem.

 – Zamknij je. Masz naprawdę niewyobrażalnie idiotyczny wyraz twarzy.

 – Niemożliwe... – wyszeptał Shion. – To jest niewyobrażalne... Nezumi, co się dzieje? Co ma z tym wspólnego moja matka? I czemu ten człowiek ją zna... co to oznacza?

 – Skąd mam wiedzieć? – odciął się Nezumi. – Nie pytałbym, gdybym wiedział. Bo widzisz, jeśli chodzi o zdjęcie, które miał tamten alkoholik – ten, co stoi za twoją mamą to... – Nezumi przełknął ślinę. – To Rou.
Zdjęcie prześlizgnęło się przez palce starca. Spadło na ziemię jak płatek kwiatu.

 – Też byłem zaskoczony, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem to zdjęcie – powiedział Nezumi. – Pewnie miałem taki sam wyraz twarzy, chociaż u mnie nie mógł wyglądać aż tak idiotycznie.

Nezumi podniósł fotografię i podał ją Shionowi. Shion pochylił się naprzód i przyjrzał się jej. Była raczej stara. Kilkoro młodych mężczyzn i kobiet stało przed szarym budynkiem. Karan była w środku. Miała długie włosy i uśmiechała się nieśmiało. Jej uśmiech wciąż nosił ślady dziewczęcej niewinności. Po jej prawej stronie stał wysoki mężczyzna o podłużnej twarzy. Przez ramię miał przewieszony fartuch laboratoryjny, a miłe oczy wpatrywały się przed siebie. Nawet na starym zdjęciu Shion widział kryjący się w nich głęboki intelekt.

„Mój ojciec chrzestny”.  – Nezumi wskazał tego człowieka i wypowiedział te słowa. – „Jest moim ojcem chrzestnym”.

Shion ukląkł przed starcem.

 – Proszę mi powiedzieć – jego głos był zachrypły. Gardło boleśnie szczypało. – Proszę powiedzieć mi prawdę. Tylko o to proszę.

Tułów starca zakołysał się lekko. Przypominał Shionowi bujającą się trawę. Jego białe włosy, lśniące blado w świetle świec, były niemal jak prawdziwe kępy trawy.

 – Poznanie prawdy i uratowanie przyjaciółki – myślisz, że te dwie sprawy są połączone, Shion? – Shion powoli pokręcił głową w odpowiedzi.

 – Nie wiem – powiedział szczerze. Naprawdę nie miał pojęcia.

Musiał zrobić wszystko, by uratować Safu choćby o minutę, sekundę szybciej. Ale czego potrzebował? Czy musiał znać prawdę o pasożytniczych osach, relacjach między jego matką a starcem i przyszłości No.6... czy naprawdę natychmiast musiał to wszystko wiedzieć? Shion nie znał odpowiedzi.

A jednak chciał wiedzieć. Desperacko pragnął tej wiedzy. Jednak najważniejsza w tym momencie była Safu... a może nie?

 – Nie wiem... może poznanie prawdy i uratowanie Safu to dwie zupełnie inne rzeczy. Ale...

 – Ale?

 – Ale ja... czy może raczej my... my, mieszkańcy No.6, włączając mnie, byliśmy przez cały ten czas trzymani z daleka od prawdy. Żyliśmy odcięci od rzeczywistości, nie znając jej prawdziwej formy.

 – Po prostu nigdy nie próbowaliście jej dojrzeć – zauważył bez emocji Nezumi. – Gdybyście otworzyli oczy, zobaczylibyście. Gdybyście poszukali prawdy, odnaleźlibyście ją. Ale nikt z was tego nie zrobił. Upijaliście się, szerząc swoją fałszywą ideę zamożności i siedzieliście leniwi. Nie próbowaliście odnaleźć rzeczywistości. Wasza głupota pozwoliła No.6 przerodzić się w potwora, jakim jest dzisiaj.

 – Z pewnością masz rację – Shion nabrał powietrza. Nezumi miał rację. – „Ale wiesz co, Nezumi? Odkąd z tobą zamieszkałem, byłem w stanie ledwie dotknąć prawdę. Ale dotknąłem ją własnymi rękami. To mój start. To też jest prawda”.

„Zacząłem tam, a teraz jestem tutaj”.

 – Safu została porwana, a pasożytnicze osy zaczęły szaleć... No.6 zmieniło się w potwora, bo przez cały czas odwracaliśmy od niego wzrok. Zbrodnia, którą popełniliśmy, jest ogromna, rozumiem to. Ale dlatego właśnie chcę wiedzieć. Chcę zobaczyć prawdziwą formę świata własnymi oczami...

Shion przygryzł wargę. Nie, niemal powiedział to na głos. Nie czuł się z tym dobrze. To nie tak, że okłamał starca. Po prostu udekorował trochę swoje słowa. Żal i rezygnacja z przeszłości nie były jedynymi powodami, dla których chciał poznać prawdę.

Ciekawość. Nie, to nie było tak zwyczajne uczucie; czuł głęboko zakorzenione pragnienie. Ryło koła w jego piersi.

Intryga wobec świata, którego nie był w stanie objąć oczami wyobraźni. Zainteresowanie nieznanym. I bardziej niż cokolwiek innego... chęć dowiedzenia się czegoś, co miałoby związek z Nezumim.

Część siebie, którą pokazał mu Nezumi, była tylko niewielkim fragmentem. Nezumi miał wiele twarzy, których Shion nie potrafił przejrzeć. I odczuwał to boleśnie za każdym razem.

„Skąd jesteś?”


„Gdzie się urodziłeś?”


„Jak żyłeś przed tą burzową nocą, w którą się poznaliśmy?”


„Jest jeszcze obietnica poznania twojego imienia, której nadal nie spełniłeś”.

Jego dusza skręcała się niespokojnie. Wykręcała ją ciekawość i niechęć wobec myśli, że ktoś jeszcze miałby wiedzieć to, co on. Ale musiał grać. Musiał udawać przyjaciela, niewinnego młodzieńca, który po prostu chciał prawdy.

Jego serce i słowa odwróciły się od siebie. Jakże piękne i racjonalne słowa wypływały z jego ust. A jednak piękne i racjonalne były tylko do tego miejsca, w którym zaczynała się ich sztuczność. Jego własne słowa wstrząsały jego sercem.

Przygryzł wargę. Mocno zacisnął zęby.

„Potrafię mówić tylko w taki sposób?”


„Dlaczego nie umiem mówić jak Nezumi? Potrafię używać jedynie tych oficjalnych słów. Dlaczego próbuję udawać? Dlaczego wciąż mówię, kiedy nawet nie wiem, czego chcę?”


„A przecież byłem u jego boku tyle czasu...”

Spojrzał na Nezumiego, nawet o tym nie myśląc. Nie było mowy, żeby nie zauważył dekoracji słów Shiona, jednak profil Nezumiego nie pokazywał żadnego śladu pogardy, lekceważenia czy żalu. Obniżył lekko podbródek, pogrążając się bardziej w czarnej pustce.

Nezumi nigdy nie bawił się ze swoimi słowami.

Safu była taka sama.

Niczym błyskawica przeszywająca nocne niebo, w umyśle Shiona pojawił się pomysł. Safu nigdy nie manipulowała swoimi słowami. A przynajmniej te kierowane do Shiona były prawdziwe. Niezliczone razy otrzymywał jej szczere, bezpośrednie słowa.

Zrozumiał, że powinien się za siebie wstydzić. Zarówno przed Nezumim i Safu, jak i przed samym sobą.

 – Ja... chcę wiedzieć – wydukał z bólem każde słowo. – Jest tyle rzeczy, których nie wiem. Dlatego... chcę się dowiedzieć. To wszystko.

Ciało starca zakołysało się po raz kolejny.

 – Sama wiedza nie musi uczynić cię szczęśliwym, Shion. Możesz skończyć życząc sobie, żebyś nigdy się tego nie dowiedział. Taka rzeczywistość może na ciebie czekać, Shion.

 – Jestem na to przygotowany – wolał raczej cierpieć od wiedzy, niż od błogiej ignorancji. Wolał ból i znoszenie prawdy od fałszywego szczęścia. Z tym, jako paliwem, mógł ruszyć dalej. Nie mógł polegać na iluzji, która nie mogła dać porządnego oparcia.

Ścisnął swoją pierś. Był pewien swoich uczuć.

Nie miał co do nich żadnych wątpliwości.

„Moje uczucia są we mnie. Nikogo nie oszukuję”.

 – Jestem przygotowany. A przynajmniej myślę, że mogę się przygotować. Chociaż... nie mogę powiedzieć na pewno, że nie będę tego żałował... pewnie sporo razy stwierdzę, że tego żałuję... ale czuję, że lepiej żebym to wiedział, niż przeszedł obok. Tego przynajmniej jestem pewien... więc, em, ja... – gdy tylko spróbował przemówić szczerze, jego język odmówił współpracy. Jego słowa nie miały zamiaru zwinnie wypływać z ust jak do tej pory.

Szczere słowa były ciężkie.

Niosły ciężar wiary, emocji i prawdziwych uczuć.

Starzec uśmiechnął się nagle. A przynajmniej Shionowi wyglądało to na uśmiech. Człowiek momentalnie pozwolił temu uśmiechowi odejść i opuścił powieki. Zapadła cisza.

 – Rou, dlaczego jesteś cicho? – zapytał szybko zniecierpliwiony Nezumi. – Rou!

 – Elyurias – poruszyły się usta starca, a szept uciekł z nich wraz z oddechem. Było to słowo, którego Shion nie rozumiał.

 – Elyurias? – Nezumi uniósł brew. Najwyraźniej on też nie rozumiał.

 – To imię.

 – Czyje?

 – Jej.

 – Jej?

 – Nezumi, twoje oczy.

 – Eh?

 – Zamknij oczy. I ty też, Shion.

Shion i Nezumi spojrzeli na siebie. Głos starca był niski i spokojny, nie nosił żadnego znaku rozkazu. A jednak wykonali polecenie. Czuł się jakby pozwalał się prowadzić delikatnemu biegowi rzeki i urodzić się w morzu. Shion zamknął oczy.

 – Elyurias – wyszeptał ponownie starzec. – Była wielkim władcą. Rzadkim stworzeniem.

„Elyurias...”

Nezumi wziął oddech za Shionem.

 – Spoglądając za siebie, wydaje się, że to opowieść z zamierzchłych czasów – kontynuował staruszek. – Gdy jeszcze ta ziemia była zielona... tak, ta ziemia, wciąż bez murów. Zamiast muru był gęsty, zielony las. Jeziora, bagna, trawiaste doliny. Setki gatunków współżyły ze sobą w harmonii. Raj... może i ostatni raj na tej planecie. Raj, który uciekł przed ludzką destrukcją. Kraina cudów. Miejsce, mogące podtrzymać życie i dać wieczny spoczynek. Ona tu rządziła. Naprawdę istniała. To ja ją odnalazłem.

Głos starca stał się jeszcze niższy.

 – Ach, nie... to aroganckie z mojej strony, tak to nazywać. Nie znalazłem jej. Spotkałem ją. Spotkaliśmy się dzięki losowi... zupełnie jakby Bóg nas do siebie przyprowadził. Elyurias – była wielkim władcą. Pewnie byłaby nim do dziś. W końcu nadal rządzi.

 – Elyurias – powiedział Shion naśladując starca. Elyurias. Brzmiało to znajomo dla jego ucha i języka. Nie mógł sobie wyobrazić wyglądu czy głosu osoby noszącej to imię. Nie wspominając o tym, że była „wielkim władcą”... Shion pokręcił głową z niedowierzaniem. To brzmiało zbyt majestatycznie, zbyt dźwięcznie. Czuł dominację. Czyżby w tym miejscu istniało kiedyś królestwo? Tak jak teraz No.6 rządziło tą krainą, kiedyś zarządzał nią władca, nazywany Elyurias...

„Starzec powiedział: „jej”. To by z niej robiło królową. Raj zarządzany przez królową? Brzmi jak tani dramat. Raczej trudno mi w to uwierzyć”.

Powietrze poruszyło się odrobinkę. Usłyszał zachrypły jęk. Gdy Shion uniósł powieki, pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, był zakrywający twarz rękami Nezumi. Chwiał się jakby miał zaraz paść na kolana.

 – Nezumi! – Nezumi upadł wprost w jego wyciągnięte ramiona. Shion poczuł ciepło i ciężar jego ciała. Niski jęk wypłynął spod palców Nezumiego.

„Jest tak samo. Jest tak samo jak ostatnim razem”.

Rozmawiali o pasożytniczych osach i podstawach ich rozwoju. Stało się to, gdy tylko konwersacja zeszła z nieznanych wirusów na tajemniczą prawdę, kryjącą się za osami. Nezumi nagle upadł.

Pili gorącą wodę. Shion pamiętał, jak kubek wyślizgnął się z dłoni Nezumiego i uderzył o stos książek, zanim przetoczył się po ziemi.

 – Nezumi... spokojnie. Słyszysz mnie? – Shion przyklęknął, zabezpieczając rękami jego ciało. Jeśli było tak samo, jak poprzednim razem, nie miał się czego bać. Nezumi wrócił wtedy do siebie bez problemu. Jeśli teraz nic by się nie zmieniło...

 – Ał! – palce wbiły się mocno w ramię Shiona. Nezumi nabrał powietrza, pozwalając klatce piersiowej wznieść się i opaść. Drżenie końcówek jego palców powiększyło zmartwienie Shiona.

 – Wody – mruknął Shion, rozglądając się dookoła. Nikt się nie ruszył. – Proszę, przynieście trochę wody. Ktokolwiek.

 – On umrze? – zapytał głos zza niego. Był zimny i pusty. Należał do Sasoriego, mężczyzny w kolorze piasku. Przysunął się do nich zanim Shion go zauważył.

 – On umrze? Jeśli tak, nie ma potrzeby przynosić wody. – W jego tonie pojawiła się pogarda. – Nie ma potrzeby dawać niczego umierającemu wody. Co więcej, on już raz odszedł. Dlatego tym bardziej nie ma potrzeby.

Shion odwrócił się. Spojrzał na mężczyznę, który sprzeciwiał się tak lakonicznymi słowami. Nie ma potrzeby.

 – Przynieś – rozkazał Shion. Odkąd pamiętał, nigdy nie wydał nikomu polecenia tak opresywnym tonem. Jednak nie czuł się dziwnie, mówiąc to.

 – Przynieś mi wodę. Szybko.

Sasori poruszył się niezręcznie. Jego źrenice drgnęły i rozszerzyły się. Pojedyncza kropla potu spłynęła z kąta jego oka.

 – Proszę – podano mu drewnianą misę. Była do połowy wypełniona wodą. Małe, chude dziecko trzymało ją, jakby chciało mu ją oddać. – Mama kazała mi... to przynieść.

 – Dziękuję – Shion wziął od niego miskę. Dziecko odwróciło się na pięcie i pobiegło z powrotem w mrok.

Pisk, pisk.

Mała myszka wspięła się na ramię Shiona. Kręcąc noskiem, wpatrywała się w jego dłonie.

 – Nezumi... wypij to – przytrzymując jego ciało jedną ręką, Shion powoli wlał wodę do ust Nezumiego. Jego gardło współpracowało. Połknął.

– Nezumi, słyszysz mnie?

Jego rzęsy poruszyły się, by pozwolić wyjrzeć parze szarych oczu. Dla Shiona były piękne. Miały kolor nieba przed nadejściem świtu. Pochłaniały światło, jednocześnie delikatnie je uwalniając.

Były piękne jak niebo przed świtem.

Poranne niebo pełne błyskawic łączyło się gdzieś z nadzieją życia. Tworzyło światło, sygnalizujące drogę tym, którzy wybrali życie, a przynajmniej próbowali żyć aż do dziś. Dlatego były piękne.

„Tyle nadziei przyniosły mi te piękne oczy”.

Shion cmoknął na siebie językiem.

„Debilu, to nie moment na podziwianie go”.

 – ...Shion.

 – Jak się czujesz? Pij powoli... okej... wszystko. I weź głęboki oddech.

Nezumi posłusznie wykonał polecenie. Wypił wodę, nabrał powietrza i westchnął.

 – W porządku?

 – Powiedzmy.

 – Boli cię głowa? Jakieś mdłości, dezorientacja...

 – Dziesięć.

 – Eh?

 – Trzy plus siedem to dziesięć. I jak już przy tym jesteśmy, dwadzieścia jeden.

 – Och... trzy razy siedem. – A więc Nezumi zapamiętał pytania, jakie zadał Shion, gdy obudził się ostatnim razem. Shion zaśmiał się cicho. Tak, rzeczywistość była brutalna i okrutna. Ostatnie kilka godzin wypełnione było ludzką rozpaczą, śmiercią i krzykami. Zabarwił je kolor terroru, bezowocności i bezustannego żalu. A jednak było w nich wiele momentów, wywołujących ciepło na sercu, chwil przyspieszających jego puls i podnoszących go na duchu. Wspomnienia o Nezumim zawsze takie były. Zawsze przynosiły do jego serca ciepło i ekscytację.

„Wspomnienia?”

Shion wyprostował plecy i włożył więcej siły w ramiona.

„Dlaczego właśnie pomyślałem o „wspomnieniach”, jakby był kimś z przeszłości?”

Nezumi wymamrotał coś w ramię Shiona.

 – Słyszałem wiatr.

 – Wiatr?

 – Wiatr śpiewał. Słyszałem jego piosenkę – Nezumi podniósł się. – Słyszałem ją wcześniej. Ale tym razem była... była czystsza. To miła melodia.

 – Co to była za piosenka?

 – To...

 – Możesz ją zaśpiewać?

 – Ja? Hm... może. Chyba mogę.

 – Zrób to.

Nezumi zamrugał, a jego usta się poruszyły. Piosenka o miłej melodii popędziła naprzód.

Ach, ukochana ziemio, wietrze i deszczu; O Niebiosa i światłości.
Zatrzymajcie  tu wszystko
i żyjcie w tym miejscu.
Niechaj w waszych ramionach odnajdę ukojenie.
Ach, duszo ma, me serce, o miłości i nadziei.
Powróćcie do mnie
i odnajdźcie ukojenie.

Mała myszka podniosła się na ramieniu Shiona. Przestała się ruszać, jakby zesztywniała i ściszyła oddech. Ludzie wokół robili to samo. Nawet ci ukryci w ciemnościach zastygli w bezruchu. Ich oczy były zamknięte, a ciała całkowicie oddały się pieśni. Wszystko się zatrzymało. Zupełnie jakby zatrzymał się czas. Głos Nezumiego i jego pieśń, wydawały się w nich wsiąkać, obejmować ich, kołysać ich i sprawiać, by czuli się jakby ich ciała i dusze unosiły się.

Wiatr kradnie dusze, ludzie skradają serca.
Ale ja pozostanę.
Śpiewając.
Proszę,
poprowadź moją pieśń.
Proszę,
przyjmij moją pieśń.

Piosenka ucichła, a ktoś westchnął delikatnie. To nie była tylko jedna osoba. Tu i tam w ciemnościach słyszeć dały się lekkie westchnięcia. Nezumi powoli pokręcił głową.

 – Czuję się jakbym już to kiedyś słyszał. Jakbym słuchał tego bez przerwy od bardzo, bardzo dawna. Ktoś kiedyś nauczył mnie tej piosenki.

Shion uniósł głowę i wysunął pytanie do siedzącego przed nimi starca.

 – Czy ta piosenka ma jakiś związek z Elyurias?

 – Tak myślisz, dziecko?

 – Tak. – Był tego pewien w chwili, w której odpowiedział. Nezumi i Elyurias mieli ze sobą jakiś związek. Starzec wytrzeszczył oczy, a jego wzrok zawisł w powietrzu.

 – Od dawna tego nie słyszałem. Byłem przekonany, że ta pieśń dawno temu została zapomniana. Rozumiem... wciąż jest ktoś, kto umie to zaśpiewać.

 – Wiatr śpiewa – wyszeptał Nezumi wycierając swoje mokre usta wierzchem dłoni. – A może ktoś śpiewa w wietrze. A ja... słyszałem to. Mogłem to usłyszeć.

Starzec kiwnął głową.

 – Od kiedy?

 – Od niedawna. Tak – zaczęło się trochę przed Polowaniem. To już trzeci raz. Zawsze tracę wtedy przytomność, jakbym widział ciemność... i wtedy pojawia się zielona sceneria... a potem...

Oczy Nezumiego zwróciły się ku Shionowi. Jego spojrzenie chwiało się. Shion pamiętał tamtą burzową noc. Noc, w którą spotkał Nezumiego. Pojawił się wtedy przed nim chłopiec skąpany we krwi, przemoczony do suchej nitki. Był tak delikatny, że Shionowi zdawało się, że rozsypie się od samego dotyku. Przyciągnięty przez tę wrażliwość i te dygocące oczy, tworzące ze sobą tak wielki kontrast, Shion wyciągnął ku niemu dłoń.

 – Opatrzę twoje rany. – Te słowa uciekły z jego ust bez śladu wątpliwości, bez wahania. Czuł, że musi coś zrobić. Zdawało mu się, że ochrona tego chłopca była jego obowiązkiem. Nigdy nie czuł tak silnej potrzeby chronienia kogokolwiek przed tym incydentem ani potem.

Ostry, wyraźny moment. Tylko ten jeden wypalił takie znamię na jego życiu. Za każdym razem, gdy go przywoływał, jego serce przyspieszało.

Delikatność, która poruszyła instynkt opiekuńczy Shiona – ta sama delikatność, która została kompletnie wytarta przy ich kolejnym spotkaniu po czterech latach – znowu powróciła do tych oczu.

Jego serce przyspieszyło.

 – Nie jestem pewien – kontynuował Nezumi. – Byłem jeszcze mały i łaziłem po trawie. I widziałem... niebo.

 – Tak.

 – Błękitne niebo. Miało naprawdę przepiękny kolor. Skrzydła bzyczały... i brzmiała piosenka. Nie umiałem stwierdzić, czy śpiewał ją męski, czy żeński głos. Był dziwny. Brzmiał niemal zupełnie jak wiatr gwiżdżący przez pola albo tuż nad ziemią, czy spadający z nieba. Ja... po prostu tam stałem... i słuchałem tej piosenki...

„Pieśń pędząca tuż nad ziemią i spadająca z góry. Może...”

 – Czy to była pieśń chwalebna? – zapytał Shion. Podsunął mu to głównie instynkt. Iskra pomysłu zmieniła się w słowa i wypłynęła z jego ust. – Pieśń ofiarowana Elyurias... chwaląca ją i adorująca... mam rację?

Pierś starca wypięła się i opadła. Wyglądało na to, że brał kilka głębokich oddechów. „Jest poruszony? Zastanawia się?”

 – Sasori – wezwał starzec. Mężczyzna w kolorze piasku zmaterializował się niczym kleks na czarnym papierze. – Zapewnij tej dwójce jedzenie i odpoczynek.

 – Rou...

 – Pewnie nie będą mieli na to dużo czasu... nie ma rady. Zapewnij im wszystko, czego sobie zażyczą, najlepiej jak będziesz mógł.

 – Dlaczego? – krzyknął z wściekłością Sasori. – Dlaczego im pomagasz? Nezumi już raz opuścił to miejsce. Odszedł, przysięgając nigdy nie wrócić. Miał zakaz powrotu, prawda?

 – Tak.

 – Ale powrócił. Do tego przyprowadził ze sobą demona. Rou, nie rozumiesz? On jest uosobieniem zła. Przynosi klęski i zniszczenie – palec Sasoriego wskazał prosto na Shiona. – Widziałeś jego oczy przed chwilą? To oczy diabła. Oczy wyklętego mroku. Nezumi daje się manipulować temu demonowi.

 – Teraz ty posłuchaj – Shion był już bardziej niż wściekły. – Powtarzasz się. Ledwo na ciebie spojrzałem, a ty już robisz ze mnie niewiadomo jakie monstrum. Cokolwiek niemiłe, nie wydaje ci...
Sasori uciął słowa Shiona kręcąc głową. Jego twarz wykręciła się jakby słowa Shiona nosiły w sobie klątwę.

 – To doskonały obraz potwora. Rou, nie mam nic do Nezumiego. Jeśli mi rozkażesz, posłucham. Zapewnię mu odpoczynek i jedzenie. Ale nie temu drugiemu. Jeśli teraz go nie zabijemy, przyniesie nam nieszczęście. Może całkowicie nas pogrążyć.

 – Sasori – Nezumi wstał. – Czasem trucizna i lek mogą pochodzić z tej samej rośliny. Choć nie dowiesz się czy to trucizna czy lek, dopóki nie skosztujesz. Prawda?

 – ...O co ci chodzi?

 – Nie ma potrzeby wyciągać tak zwanej „prawdziwej osobowości” Shiona, ani tego czy jest demonem, czy też nie. To nie ma znaczenia. Póki co interesuje mnie najbardziej utrzymanie go przy życiu. To wszystko.

 – Dlaczego?

Palce Nezumiego złapały w garść włosy Shiona.

 – W tej głowie, Sasori, są informacje o wewnętrznej strukturze Zakładu Karnego. Nawet w miarę aktualne. Osobiście stawiam, że są tak samo trafne jak dane komputerowe. Bez tego nie będę w stanie zniszczyć Zakładu Karnego.

 – Zniszczyć Zakład Karny... – Szok malował się nas twarzy Sasoriego. Tylko przez moment ekspresja ta sprawiła, że mężczyzna w kolorze piasku wyglądał jak prawdziwy człowiek. Okazał dokładnie taką samą reakcję na słowa Shiona jak Rikiga i Inukashi.

„Ach, rozumiem” – pomyślał Shion.

Jego skóra i oczy miały dziwną barwę, ale to były jedyne różnice. Ten człowiek miał prawdziwe ciało. Krew płynęła w jego żyłach i oddawał ciepło do atmosfery. Czuł ból, gdy był raniony i miał zarówno emocje jak i inteligencję. Był normalnym człowiekiem. Skóra i oczy były tak małymi różnicami, że nawet się nie liczyły.

 – Chyba nie myślisz naprawdę o zrobieniu tego... – powiedział z niedowierzaniem.

 – Myślę – odpowiedział pewny swoich słów Nezumi. – Właściwie tylko o tym myślałem. Zakład Karny nie jest tylko więzieniem. To też organizacja badawcza, połączona z samym rdzeniem No.6. Jeśli je zniszczymy, z całą pewnością zostawi to rysę na No.6. Jeśli użyjemy tej rysy jako oparcia, będziemy mogli wpędzić No.6 do grobu. A żeby to zrobić, potrzebuję Shiona. Powiedziałem już wcześniej, Sasori, że nie pozwolę ci go zabić tak łatwo.

Starzec otworzył usta zanim Sasori zdążył to zrobić.

 – Być może już pojawiła się rysa.

 – Co? Co masz na myśli?

 – No.6 może się zdezintegrować jeszcze zanim w nie uderzycie, a to za sprawą Elyurias.

 – Rou! – zaszczekał z irytacją Nezumi. – Mów tak, żebym zrozumiał. Jeszcze nic nawet nie wyjaśniłeś.

 – Nezumi, może to przeznaczenie, że przyprowadziłeś ze sobą Shiona. Może już dawno o tym zadecydowano.

 – Zadecydowano? – odpowiedział Nezumi. – Kto do diabła może decydować, jak będę żyć? Chciałbym zobaczyć, jak ktoś próbuje. Nigdy nie pochylę się przed takimi tanimi słowami jak Bóg czy przeznaczenie. Wystarczy, Rou. Koniec słownych gierek. Przestań pleść te tajemnicze głupoty i odpowiedz na moje pytanie. Byłeś zamieszany w narodziny No.6, prawda?

 – Tak.

 – Jak?

 – Usiądź. Ty też, Shion. Spokojnie. Dam wam wodę. Pewnie jesteście spragnieni – zanim starzec skończył mówić, podano im parę odrobinę większych mis. Były pełne czystej wody.

Shion poczuł jak uderza go silne pragnienie.

Nie zauważył nawet jak bardzo potrzebował wody. Czuł się jakby cała wilgoć została z niego wyciśnięta przez niezliczone doświadczenia, prowadzące go do miejsca, w którym się znajdował. Jego gardło było tak spragnione, że zdawało się kruszyć. Gdy napoił wcześniej Nezumiego, nie chciał dla siebie ani łyka. Całkowicie o sobie zapomniał. Jednak teraz jego wysuszone usta zdawały się reagować na widok wody; czuł się jakby płonął.

 – Woda... – Shion złapał miskę obiema dłońmi i chciwie wypił jej zawartość. Była zimna i pyszna, jak woda, którą Nezumi podawał mu podczas jego walki z osą – woda mająca swe źródło niedaleko ruin Inukashi. Miała ten sam smak. Była zachwycająca i orzeźwiająca.

Wypił wszystko duszkiem. Więcej wody nalano do jego pustej misy. Shion był tak wdzięczny, że czuł się, jakby miał zacząć płakać.

 – Dobra, nie?

Shion bezwiednie pokiwał żywo głową w odpowiedzi na pytanie Nezumiego. Była zbyt dobra, by określić to słowami.

 – Jest tu podwodne jezioro. Ma pełno minerałów. ...Rany, naprawdę chciało ci się pić.

Shion w końcu przestał, by wziąć oddech po wypiciu kilku misek wody. Starzec musiał na niego czekać, bo dopiero otworzył usta, by przemówić.

 – To może trochę zająć. Nie miałem zamiaru opowiadać nikomu całego mojego życia... ale teraz będę musiał. Jednakże zanim to zrobię... Nezumi.

Nezumi uniósł podbródek.

 – Jest ścieżka prowadząca do Zakładu Karnego, ale połączenie jest tylko częściowe. Zakład wybudował drzwi ze swojej strony, odcinając drogę. Nie były otwierane przez dekady.

 – Wiem.

 – Nie ma innej drogi do Zakładu, jak tylko je otworzyć. To też wiesz, prawda?

 – Naturalnie.

 – Nie da się ich otworzyć od tej strony. Nie żeby kiedykolwiek otworzono je od strony Zakładu. To się absolutnie nie stanie.

 – Co do drzwi... – blady uśmiech pojawił się na ustach Nezumiego. – Nie będziesz czekać uprzejmie aż same się otworzą. Zmusisz je do tego. 

 – Masz plan?

 – Nie jestem nieprzygotowany.

 – Nie spodziewałbym się ciebie bez żadnej strategii. Ale nie mogę sobie wyobrazić, jak chcesz otworzyć te drzwi.

 – Shion. – Nezumi przesunął się w jego stronę i położył dłoń na jego ramieniu. Przerażona myszka szybko uciekła mu z drogi. – Drzwi, o których mówimy, to jedyny punkt na mapie, łączący pustą przestrzeń z poziomem gruntu. Wiesz, gdzie to jest, prawda?

 – Tak. – W jego myślach pojawiła się mapa, plan Zakładu Karnego, który Nezumi kazał Shionowi zapamiętać, jakby jego życie od tego zależało.

 – To w sektorze po1–z22. Wnioskując z rozmiaru Zakładu, został oznaczony jako Punkt X.

 – Pamiętasz kable energetyczne, połączone z tym punktem, prawda?

 – Tak. Pojedynczy przewód, stary system. Nie ma obwodów pomocniczych.

 – Drzwi nie do otwarcia nie potrzebują dokładnych systemów obsługi – powiedział Nezumi. – Sprawność jest najważniejsza. Usuńcie wszystko, co nie jest absolutnie potrzebne. Zarówno ludzi jak i maszynerię – zaśmiał się. – Brzmi jak coś, o czym by pomyśleli. Ale to właśnie działa na naszą korzyść.

Nezumi pstryknął palcami.

 – Drzwi nie do otwarcia otworzą się. My je otworzymy. Rou, będziemy prowadzić własną walkę. Nie musisz się o nic martwić.

 – Czeka tylko śmierć.

 – Na nas?

 – Na wielu ludzi. Wielu ludzi pewnie zginie, więcej niż możesz sobie wyobrazić. Prawdopodobnie wy dwaj jesteście jedynymi, którzy mogą temu zapobiec. Nezumi, przeznaczenie istnieje. Przeznaczenie połączyło was ze sobą i to przez nie tutaj jesteście. Moim przeznaczeniem było spotkać Elyurias. Zacznijmy więc tę historię. Słuchajcie dobrze i wyciągajcie wnioski, albo będzie za późno. Musicie się pospieszyć...

Starzec zaczął mówić. To była historia No.6.

Shion i Nezumi oparli się o siebie i trwali nieruchomo, jak dzieci słuchające dziadka, opowiadającego o przeszłości. Tylko ich uszy pracowały, by słuchać.

To była historia No.6.

Historia zniszczenia i stworzenia.


==Koniec rozdziału 3==

Przypisy, a właściwie jeden:

1 ((o, tu go zawstydzę. z pominięciem 3 rozdziału tomu 2 i 2 rozdziału tomu 4 bo ich akurat na komputerze nie miałam, liczba słów z angielskiego tłumaczenia wyniosła łącznie 181326, przy czym ciekawostka – najkrótszy jak do tej pory rozdział miał prawie równo 4000 słów i był to 5 rozdział tomu 4, a najdłuższy był ponad 3 razy dłuższy, bo miał lekko ponad 12000 słów i był to rozdział 3 tomu 5, zaś średnia długość rozdziału to 7555 słów. zagięłam Shiona. bijacz.))