Staram się dodawać nowe posty w niedziele. Staram się.



Zakończono tłumaczenie No.6.


Dziękujemy za wszystkie podziękowania. To był miły rok z hakiem. I późniejszy rok. I chyba jeszcze jeden. Te dwa późniejsze składały się z czytania Waszych komentarzy. I tak dzięki.

(Do pań profesor jeśli przypadkiem odwołam się do tego na maturze: przepraszam, ja naprawdę tłumaczyłam to w gimnazjum. Ale prawdziwa książka istnieje. Obiecuję.)


Wszystkie rozdziały można znaleźć w zakładce ,,No.6''/,,No.6 Beyond''.


Kup powieść i mangę w oryginale, wspomóż panią Asano.


Tłumaczenie: Kuroneko
Korekta: Ayo, Dżun

piątek, 26 października 2012

Tom II: Posłowie


Tom 2 (tankobon)

Co się dzieje wokół ciebie, kiedy czytasz tę konkretną stronę mojej opowieści?

Co z wojnami, z głodem, z tym światem? Ludzie nadal się zabijają? Czy nienawiść wciąż pływa w powietrzu? Rozpacz wciąż narasta?

Wierzysz w słowo ,,nadzieja''? Zawsze chciałam w nie uwierzyć - uwierzyć, że świat mógłby zostać naprawiony, że ludzie któregoś dnia odłożyliby broń. Kiedyś.

Pisanie historii dla młodych ludzi nie różni się niczym od opowiadania bajki o nadziei - bo nic nie powinno rodzić się z rozpaczy.

Tak czułam się aż do teraz, i posłuszna temu uczuciu, plotłam opowieści mówiące o nadziei, choć dość niefrasobliwie.

– Nic nie wiesz. Nie wiesz, jak to jest przymierać głodem, drżeć z zimna, jęczeć przez ranę, która zaropiała, bo zbyt długo pozostawała nie leczona; nie znasz cierpienia, które odczuwa się, gdy w ranie zalęgną się larwy i zaczynasz gnić żywcem; nie wiesz, jak to jest, patrzeć, jak ktoś umiera tuż przed tobą, a ty nie możesz nic zrobić. Absolutnie nie wiesz nic. Wygłaszasz jedynie piękne słowa.


 – Szukasz po prostu drogi ucieczki, która uchroni cię od cierpienia.


 – Słowa nie są czymś, co możesz ot tak sobie rzucać. Nie możesz sobie pozwalać na bycie zmuszanym do mówienia czegoś, z czym się nie zgadzasz i po prostu poddawania się. Ale ty nie masz o tym pojęcia. Dlatego nie mam zamiaru ci ufać.


Te niezliczone słowa, które Nezumi cisnął w Shiona, były także ostrzami i igłami, wbijającymi się w moje ciało.

Tak: czuję się jakbym do teraz żyła, nie próbując się niczego dowiedzieć. Nie cierpiałam żadnych chorób, nigdy nie musiałam się martwić o jedzenie czy jutro; żyję życiem bez odrobiny strachu przed zostaniem rozsadzoną przez bomby czy miny. Kocham moje cokolwiek nudne, ale spokojne życie. I samo to mi wystarcza. Ale gdy oddaliłam się już odrobinkę od tego spokoju, nie mogłam iść naprzód nie widząc, jak blisko połączone było z tymi obcymi światami, wyglądającymi wcześniej tak odlegle; pogrążone w wojnach i głodzie, stanowiących cierń w boku tamtejszej ludności.

Jednostki zawsze są połączone ze swoim narodem, a naród zawsze łączy się z resztą świata. Niemożliwym byłoby je rozdzielić. A ja wreszcie to zrozumiałam.

Dlatego chciałam napisać tę historię, nieważne ile by mnie to kosztowało. Wraz z pewnym chłopcem imieniem Shion, chciałam wyciągnąć rękę i dotknąć świata. Chciałam pisać o młodej i niezdarnej duszyczce, otwierającej swoje ciało, by pojąć świat przez przepływający przez nie ból i radość.

Jednak szczerze mówiąc, zdarzyło się kilka chwil, w których myślałam, że nie będę mogła być jak Shion. Nie mogłam zetrzeć się ze światem z jego szczerością. Nie mogłam tak gorliwie chcieć kogoś innego. Nie mogłam rzucać słów z taką wiarą. I bałam się, że zostanę zraniona. Zawsze wymyślałam dla siebie wygodne wymówki. Nie potrafiłam błagać jak on.

W tym momencie pisania, z jakiegoś powodu czuję coś bliższego porażce niż zadowoleniu.

Przepraszam, no i znowu zaczynam z narzekaniem. Ci najbardziej niestali mówią najwięcej, i najbardziej się skarżą.

W każdym razie, historia wciąż się rozwija. Naprawdę wierzę, że będziesz w stanie cieszyć się życiem Shiona i Nezumiego, iść naprzód, i wpleść ich opowieść we własne życie.

Nawet ja nie mam pojęcia, co sie przydarzy tej dwójce. Nie trzymam tego w tajemnicy specjalnie: ja naprawdę nie wiem, co się stanie.

Jednak to jedno wiem na pewno: nie chcę pozostawić Shiona jako idealisty, który potrafi tylko mówić; nie chcę też zrobić z Nezumiego terrorysty pełnego nienawiści. Choćby nie wiem co, chciałabym tego uniknąć. Więc co muszę zrobić? Czego potrzebują, żeby przetrwać, by uniknąć ,,zostania wrogami'', jak to powiedział Nezumi? Wiem, że muszę myśleć o tym jak o rzeczywistości, a nie fantazji. To zaś musi oznaczać skupienie świateł na brzydocie miasta-państwa, słabości istnień ludzkich, mojej własnej niższości, i nigdy nie odwracać od nich wzroku.

No i oczywiście, ponad wszystko chcę opowiedzieć bajkę o nadziei - tym razem już nie niefrasobliwie, z uśmiechem na twarzy, używając zwiotczałych, pozbawionych życia słów, nawet nie jakoś specjalnie dobranych. Chcę mówić słowami, w które włożyłam samą siebie - mogę i szeptać, jeśli będzie trzeba - ale chcę przekazywać nimi nadzieję, taką jak ta, którą sama poznałam. Chciałabym zostać taką pisarką.

Nie mam pewności, że mi się uda. Przekonałam się już doskonale o własnej bezsilności i niezdolności do wielu rzeczy. Jednak wciąż wydaje mi się, że wolno mi jedynie walczyć dalej po stronie tych młodych ludzi.

Dedykuję prosto z serca całą moją wdzięczność i najwyższy podziw panu Yamakage Yoshikatsu z Wydziału Edytorskiego Kodansha, a jednocześnie chcę mu ponarzekać: ,,to takie męczące, ta cała praca''. Ale wiem, że odpowiedziałby pewnie - nie, na pewno - ,,Jesteś dla siebie za bardzo pobłażliwa. Mam cię za profesjonalistkę. Przynajmniej upewnij się, że Nezumi i Shion cię nie wyśmieją. No już, rozchmurz się''.

Cóż, doszliśmy do końca. Wyrazy wdzięczności wszystkim poniższym (tym razem już bez narzekań): panu Kageyamie Toru, za stworzenie świata No.6 bardziej realistycznym, bardziej fantastycznym, niż cokolwiek, co mogłaby stworzyć moja wyobraźnia; i panu Kitamurze Takashiemu, za nadanie No.6 jego unikalnego światła i cienia przez zdjęcia. Dziękuję.


Styczeń 2004
Asano Atsuko




Tom 2 (bunko)


Wszystkim wam, którzy przeczytaliście tom drugi No.6 - po pierwsze dziękuję z głębii serca.

Tym razem postanowiłam oddać narrację Shionowi, i pozwolić wyjrzeć mu z miasta-cytadeli No.6, na zewnętrzny świat Zachodniego Bloku.

Jaki obraz odbijało to miejsce w waszych oczach i sercach, czytelnicy? Kontynuując spisywanie tej opowieści, wciąż napotykam własną hipokryzję, co czasami dość mnie stresuje... nie, przez cały czas. Jak ktoś taki jak ja, kto nigdy nie głodował czy zamarzał, miałby napisać o ludziach z Zachodniego Bloku?

Jeśli jakoś to nazwać, pasuje tylko arogancja i nieodpowiedzialność; właśnie dlatego nigdy nie lubiłam rozmawiać o tej historii, a jeśli już otworzę usta, wydostają się z nich jedynie wymówki. Przepraszam.

A jednak dla mnie młodzi chłopcy (i dziewczęta) dzisiejszych czasów są fascynujący, i stali się obiektem mojego głębokiego uwielbienia. Tak bardzo chcę wiedzieć, jak oni będą żyć w tym świecie, że zamiast uczyć się na własnych błędach, arogancko i nieodpowiedzialnie kontynuuję pisanie powieści takiej jak No.6. Wstrzymując w sercu zarówno radość jak i strach, że więcej ludzi przeczyta tę książkę w formie bunko. Myślę, że chciałabym pożyć obok tych młodych chłopców i dziewcząt jeszcze troszkę dłużej.

Bardzo, bardzo dziękuję wam za czytanie.


Styczeń 2007
Asano Atsuko

Tom IX: Rozdział 3, Część 1

((Dziś bez korekty Ayo bo zaniemogła bidulka. Winę za opóźnienie biorę na siebie, jak krzyczeć to na mnie. Znacie mój ból czekania na nowy odcinek [K] w hd ;;))



Rozdział 3
Proch najczystszy



Jakim dziełem jest człowiek! Jak szlachetnie rozumującym  O jak nieskończonych możliwościach! W kształcie i ruchach doskonale zgodny ze swym przeznaczeniem i zachwycający! Jak anielski w postępkach swych! Pojmowaniem jak podobny Bogu! Jest on urodą świata i najdoskonalszym wzorem dla wszystkich zwierząt! A jednak, dla mnie, czym jest ów proch najczystszy? Człowiek nie raduje mnie...
Shakespeare, Hamlet – Akt II Scena II



Doktor zdawał się teraz być znacznie starszy niż ten, którego zapamiętał Shion. Wysoki, szeroki mężczyzna przychodził kiedyś do piekarni Karan, raz czy dwa w tygodniu, żeby kupić kanapkę albo bułkę. Przystojna bródka i wąsy okalały jego twarz, on sam zaś przemawiał pięknym, czystym barytonem.
Raz nawet zapytał Shiona, czy nie chciałby zostać lekarzem i pracować w jego klinice.

 – Nie miałbyś żadnych problemów z nauczeniem się całej teorii i praktyki. Zalecałbym ci podejść do egzaminu certyfikacyjnego, jeśli cię to zainteresuje.

Była to atrakcyjna oferta, jednak Shion odmówił. Wiedział, że zdanie egzaminu będzie niemożliwe dla kogoś, kto został pozbawiony wszystkich swoich przywilejów z Chronosu. Jednak cieszył się, że doktor o nim pomyślał – obcej osobie, będącej synem zwykłej piekarki – i zaoferował mu ścieżkę medycyny. Był mu za to wdzięczny.

Przez ostatnie miesiące doktor zmienił się tak bardzo, że Shionowi trudno było go rozpoznać. W brodzie i włosach przewijały się srebrne nici, zdawał się jakby zmaleć. Shion musiał jednak przyznać, że jeśli chodzi o wygląd, on sam przeszedł znacznie bardziej drastyczną przemianę. Jego włosy stały się kompletnie białe, a twarz obsmarowaną miał krwią, brudem i potem.

Niewielką klinikę na obrzeżach Utraconego Miasta prowadził doktor, pielęgniarka, i robot. Kobieta wrzasnęła, gdy do środka wdarła się grupa brudnych, zakrwawionych ludzi. Krzyk Shiona przebił się przez jej głos. 

 – Doktorze, proszę... proszę go wyleczyć!

 – Ty... czyżbyś był...

 – Chłopak z piekarni. Doktorze, proszę. Proszę się nim zająć. 

Lekarz spojrzał na Nezumiego. Jego wzrok spoczął na spływającej z niego krwi. 

 – Przygotuj natychmiast salę operacyjną.

Pielęgniarka ruszyła jeszcze zanim doktor skończył mówić. Szybko zniknęła w pokoju obok gabinetu. Robot podjechał do nich, ciągnąc a sobą łóżko. 

 – Proszę położyć rannego tutaj.

Shion ułożył Nezumiego na łóżku.
 – Nezumi – wzywał go niepewnie. Wciaż nie otwierał oczu. – Nezumi...

 – Proszę zabrać ręce. Proszę zabrać ręce spod pacjenta. Zostanie teraz zabrany na salę operacyjną.

Robot popędzał go, ale ramiona Shiona pozostawały sztywne i nieustępliwe, obejmując Nezumiego tak, jak do tej pory. Jego palce drżały.

 – Shion! – Inukashi złapał go za ramię i odciągnął od Nezumiego. 

 – Trwa transport pacjenta. Trwa transport pacjenta. Wejście w tryb nagłej operacji. Rozpoczynam podawanie tlenu. Rozpoczynam procedury badań. Trwa sprawdzanie ciśnienia krwi, pulsu, bicia serca, grupy krwi.

Doktor szybko rozciął ubrania Nezumiego. Dziesiątki rurek wyrosły z robota i przyłączyły się do chłopca.

 – Przenoszę pacjenta. Przenoszę pacjenta. – Łóżko i robot zniknęli na sali operacyjnej.

 – Doktorze – Shion złapał jego biały fartuch. – Doktorze, proszę... Proszę go uratować...

 – Shion.

Nie spodziewał się usłyszeć od niego swojego imienia. Uniósł twarz.

 – Jestem lekarzem – powiedział pewnie mężczyzna. – Jeśli ktoś potrzebuje leczenia, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by mu pomóc. Ale to Utracone Miasto. Nie mam narzędzi do przeprowadzenia delikatnej operacji.

Shion wiedział. Tak jak powiedział Rikidze – musiał polegać na tym człowieku.

 – Widzę, że przyjechał pozszywany. To twoja robota?

 – Tak.

 – Co to za rana?

 – Postrzałowa. Trafiono go z karabinu.

 – Trafiono, mówisz – wymruczał pod nosem doktor, wpadając na salę operacyjną. Shion pochylił głowę przed jego oddalającą sie sylwetką.

Zrobiło mu się słabo. Padł na podłogę.

 – Shion... – Inukashi usiadł za nim i objął ręką jego ramiona. – Shion... Chcę cię tylko zapytać, czy... mam przy tobie zostać?

 – Inukashi...

 – Słuchaj – odezwał się szorstko Inukashi. – Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się nikogo pocieszać. Zawsze mi się zdawało, że to nie warte energii. Nadal tak myślę. Ale... jeśli chcesz, żeby cię ktoś teraz pocieszył... o ile jakoś cię podniesie na duchu moja obecność... zostanę.

Inukashi pogłaskał delikatnie ramię Shiona. Napięcie zaczęło odpływać, a krew znowu kursowała w jego żyłach. Shion zamknął oczy i pozwolił sobie opuścić głowę na pierś Inukashi.
Poczuł niemal niedostrzegalne, miękkie zgrubienia. W normalnym przypadku odskoczyłby w panice, nie wiedząc, co myśleć. Jednak w tamtym momencie, ciało przed nim miało go wspierać, ramiona trzymać, głos szeptać, a ciepło uspokajać. Miał bezcenne szczęście. A może nie?

 – Inukashi... dziękuję.

,,Ach, ale...'' – Shion przygryzł wargę, wciąż nie otwierając oczu. – ,,Ale nie tego ciepła szukam. Nie tego ciała, nie tego szeptu, nie tych ramion''.
Coś ciepłego uciekło spod jego powiek. Inukashi to zlizał. Zlizywał delikatnie całą krew, jaka zaschła na jego skórze. Myszy skuliły się na kolanie Shiona, zaś psy spały w kącie pomieszczenia.

 – Będzie w porządku – powiedział Inukashi. – Nie ma mowy, żeby umarł. Nie jest takim mięczakiem, żeby się poddać. W Zachodnim Bloku jest pełno okropnych ludzi, ale ani jeden nie był tak sprytny, przebiegły, ani niebezpieczny jak Nezumi. Już to ode mnie słyszałeś, ale ten koleś to demon. Po prostu jeszcze nie poznałeś jego prawdziwej twarzy. No i mam rację. Skoro jest demonem, nie da się zabić tak łatwo. Jutro obudzi się, jakby nic się nie stało i wróci do zastawiania na nas pułapek. To taki typ. Nic mu nie będzie, nie martw się.

Shion otworzył oczy i podniósł się.

 – Inukashi, jestem ci wdzięczny. Dziękuję.

 – Ja tu tylko obrażam Nezumiego, głupku. Za co masz być wdzięczny. Wiesz, jesteś beznadziejnym idiotą. Beznadziejnym.

Inukashi ostentacyjnie odwrócił się na bok. Nie odsunął się jednak od Shiona.

Ngh, hrrrrraaaaaaaa, ghraaaa. 

Rozbrzmiało chrapanie, wprawiające wszystko dookoła we wstrząsy.

 – Nie no! Nie idzie wytrzymać z tym odrzutowcem.

Ghrrraaaaaa, hraaaaaaa, hraaaaaaaaa, nhg, mnhg.

 – Przed chwilą stwierdził, że nie będzie w stanie zasnąć, jak się nie napije, a spójrz tylko na niego. Jak suseł. Otaczają mnie beznadziejni ludzie. – Inukashi westchnął teatralnie. Następnie zagwizdał krótko. Psy podbiegły do jego stóp. Położyły się blisko Inukashi i Shiona, rozkładając łapy.

 – Lepszych koców nigdzie nie znajdziemy. My też powinniśmy się przespać.

 – Taa...

 – Musimy spać, Shion. – Inukashi pociągnął za koszulę Shiona. – Nie będziemy w stanie jutro walczyć, jeśli tego nie zrobimy. Nie myślisz chyba, że walka już się skończyła, prawda?

Nie myślał tak. ,,Jeszcze nic się nie rozwiązało. Jutro znowu przyjdą bitwy. Ale jeśli stracę Nezumiego, jeśli będę musiał zmierzyć się z jutrem bez niego, nie będę już w stanie walczyć''. 

,,Jesteś słaby. Naprawdę cherlak z ciebie'' – słyszał kpiny Nezumiego. ,,Śmiej się ze mnie, Nezumi. Spójrz na mnie z politowaniem. Drwij ze mnie. Wyśmiej mnie z pogardą tym zimnym śmiechem. Chcę tylko usłyszeć twój śmiech. Proszę, pozwól mi go usłyszeć''. 
 – Śpij – powiedział Inukashi, niemal jak rozkaz.

Zakład Karny płonął. Ogień tańczył wokół zawalającego się budynku. ,,To sen'' – podpowiadał mu rozsądek. ,,Uciekłeś z Zakładu Karnego. Jesteś już w Utraconym Mieście, w No.6. Dlatego... to musi być sen''.

,,To iluzja''.

Płomienie ryczały. Były niemożliwie prawdziwe. Widział dokładnie każdy płomień. Skóra smażyła się na wbijającym się w niego gorącym powietrzu. Gryzący zapach wbijał się w jego nozdrza. 

,,To sen? To iluzja? Absurd. To musi być rzeczywistość''.


,,Ale czy to znaczy, że się cofnąłem? Cofnąłem się w czasie do momentu, w którym nadal jestem w Zakładzie?''

Płomienie ruszały się z jeszcze większym wigorem. Ryczały, falowały i nakładały się na siebie. Widział, jak wyciągały się na boki zanim przeciął je czarny kształt.
Shion stał jak wryty z głową w górze. Cała dezorientacja, niepokój i zdziwienie odeszły. Po prostu znalazł się w transie.

Czarny kształt wciąż się poszerzał. Podzielił płomienie na dwoje.

 – Osa...

Reszty nie mógł już ująć słowami.

Miała czarne ciało, wcięty tors, długi odwłok, przeźroczyste skrzydła z cienkimi, złotymi liniami; złote antenki i złożone z fragmentów oczy; trzy zwykłe pary, połyskujące słabym światłem.
Gigantyczna osa wyszła z płomieni. Jej kolorami były czerń, złoto i srebro – światło i ciemność. Shion cofnął się o krok. Jej piękno było niemal przerażające. Był tak oczarowany, że niemal padł na kolana.

,,Co... to jest?''

 – Elyurias – dobiegł go szept.

 – Nezumi.

Nezumi stał tuż za Shionem. Wpatrywał się nieprzerwanie w płomienie. Nie – nie spoglądał na ogień pochłaniający Zakład Karny, ale na ogromną osę. Nezumi się jej opierał.

 – Elyurias? Ta osa?

Nezumi nie odpowiedział. Nie ruszył się. Był niemal jak statua. Przez moment osa rozmyła się w świadomości Shiona. Nezumi tam stał. Jego oczy były otwarte. Twarz nie wyrażała emocji, jednak płynęła przez nią krew.

 – Nezumi, ty naprawdę... – ,,Naprawdę przeżyłeś''

Nezumi nabrał powietrza. Jego usta poruszyły się nieznacznie. Wypłynęła z nich melodia. Delikatna muzyka zaczynała żyć, gdy tylko opuściła wargi Nezumiego.

Shion czuł zapach bujnej zieleni. Głos traw smaganych wiatrem dotarł do jego uszu. Czuł bicie skrzydeł. Słyszał bzyczenie małych owadów, dopóki i to nie zlało się z muzyką.

Jego ciało się unosiło. Nie wiedział już, gdzie był. Zatonął cały w melodii Nezumiego. Shion zrelaksował się i oddał jej w całości.

Słyszał pieśń.


Wiatr kradnie dusze, ludzie skradają serca.
Ach, ukochana ziemio, wietrze i deszczu; O Niebiosa i światłości.
Zatrzymajcie  tu wszystko
i żyjcie w tym miejscu.
Niechaj w waszych ramionach odnajdę ukojenie.
Ach, duszo ma, me serce, o miłości i nadziei.
Powróćcie do mnie
i odnajdźcie ukojenie. 

Wiatr kradnie dusze, ludzie skradają serc.
Ale ja pozostanę.
Śpiewając.
Proszę,
poprowadź moją pieśń.
Proszę,
przyjmij moją pieśń.

Shion błyszczał od potu w zachwycie. Kropla spłynęła po jego czole.

Nagle uderzyło go gorące powietrze. 

Uderzył o ziemię. Zwęglone kawałki gruzu wbiły się w jego policzki, jego ciało, odbijając się i tocząc wokoło.

 – Nie wstawaj. – Dłoń Nezumiego przytrzymywała jego plecy. – Leż nisko.

Wiatr nadal wiał. Kawałki kamieni i ścian przetaczały się obok leżącego twarzą do ziemi Shiona.

Ha, ha, ha.


Ha, ha, ha.

Śmiech wyrastał spod ziemi. A może spadał z nieba?

Ha, ha, ha.


Ha, ha, ha.

Osa rozłożyła skrzydła. Płomienie rozwiały się na boki, czołgając po ziemi.

Ha, ha, ha.


Ha, ha, ha.

Owad wzbił się w powietrze. Wznosił się ku niebu bezdźwięcznie, pozostawiając za sobą tylko wiatr. Wokół rozległo się bzyczenie skrzydeł. Tysiące małych, czarnych owadów poleciało za wielką osą. Ich rój rósł bez przerwy.

 – Elyurias – mruknął znowu Nezumi.


Nie mógł oddychać. Coś ciężkiego przygniatało jego tułów.

Shion obudził się. Głowa Inukashi spoczywała na jego piersi. Zasnął z uchem przyciśniętym do Shiona, jakby słuchał bicia jego serca. Oddychał powoli. Dwa psy spały blisko nich po obu stronach.

,,Już rozumiem, co miał na myśli. Nigdy nie zamarznie się tak na śmierć''.

Inny pies skulił się za Rikigą. Pomimo jego chrapania, Inukashi także o niego się zatroszczył i upewnił, że nie zamarznie. Może to dlatego hałas, jaki wydawał, zmienił się w spokojne wydechy.

Byli w małej klinice w Utraconym Mieście, No.6. Co do tego nie miał wątpliwości – nie cofnął się. Jednak to nie mógł być sen. To, co widział, było rzeczywistością. 

,,Elyurias... to było to? Osa narodzona z kokonu płomieni?''

Shion dotknął ostrożnie swojego karku. Pomyślał o osie, która próbowała wydrzeć się tamtędy na zewnątrz. Przypomniał mu się Yamase. Widział tysiące os zabranych w lot czarnej chmary. Gdyby wszystkie były pasożytami, czym stałoby się No.6?

Nie wiedział.

Włożył poduszkę z kanapy pod głowę Inukashi i wstał ostrożnie, próbując go nie obudzić. Pewnie zasnął tylko na krótką chwilę – nie mógłby spać dłużej niż trzydzieści minut. Jednak jego ciało było zaskakująco lekkie. Czyżby dzięki uldze?

Nezumi przetrwał. Był tego pewien. Jego serce, osłabłe wcześniej od napięcia, zaczęło się relaksować. Shion wziął kilka głębokich wdechów. 

Martwił się o kierunek, w którym zmierzały osy, oraz jakie przeznaczenie czeka No.6. Jednak jego ulga po przekonaniu się o bezpieczeństwie Nezumiego przyćmiewała to wszystko.

Jeszcze raz nabrał powietrza, głębiej tym razem, i wypuścił je spokojnie.

Komputer był przytwierdzony do biurka doktora. Wcisnął przycisk, a ekran zaczął się po cichu ładować. Pogrzebał w kieszeni swetra.

 – No i jest. – Czip, który otrzymał od człowieka zwanego Rou. Zastanawiał się, co się stało z podziemną jaskinią, kiedy zawalił się Zakład Karny. Co stało się Sasoriemu? Albo chłopcu, który podał im wodę? Dziewczynce, wpatrującej się w Shiona z zastanowieniem? I Safu? 

Rou powiedział, że czip zawierał zapisy wszystkich jego badań i powierzył go Shionowi.

 – Kiedy już uratujesz przyjaciółkę, spróbuj go, proszę, odkodować. – Jego głos był zachrypły i słaby. ,,Kiedy już uratujesz przyjaciółkę''...


,,Safu. Nie mogłem jej uratować''
. Była jego ważną przyjaciółką, a mimo to porzucił ją.
Kiedy po raz ostatni zobaczył Safu, uśmiechała się. Wyglądała trochę doroślej, niż ją pamiętał, i była przepiękna. 

,,Nie mogłem jej uratować. W końcu nie mogłem tego zrobić''.

Złożył dłoń w pięść i z całych sił nią walnął. ,,Zrobiłem sobie kolejną ranę. Ranę, która będzie boleć do końca mojego życia. Nigdy nie zapomnę. Nie będę w stanie zapomnieć''.

,,Safu, zawsze będziesz poza moim zasięgiem, nieważne jak bardzo będę chciał cię zobaczyć. Ale wciąż będziesz w moim sercu. Będę myślał o tobie i o tym, co po sobie zostawiłaś''. 

Włożył chip. System nawet nie poprosił go o hasło. Shion nachylił się do przodu, wpatrując bez przerwy w ekran.

Wszystko, czego dowiedział się o No.6 podczas rozmowy z Rou było tam zapisane. Elyurias, Masakra Mao, Ludzie Lasu, zniszczenie, mord i pasożyty...

Im dłużej czytał, przedzierając się przez mieszaninę niezrozumiałego technicznego języka i liczb, czuł że jego palce mu marzną coraz bardziej.

Odczytawszy dane, Shion wyciągnął chip. Jego umysł był w połowie otępiały i zamroczony.

,,A więc to było No.6''.

,,A więc to była Elyurias''.

Otworzyły się drzwi sali operacyjnej, z której wyszedł doktor.

 – Doktorze. – Shion podniósł się, a mężczyzna skinął na niego głową.

 – Nic mu nie będzie. Trzyma się.

 – Dziękuję panu bardzo, doktorze. Dziękuję.

Lekarz zdjął maskę i uśmiechnął się.

 – Wspomniałeś wcześniej, że to ty zatrzymałeś krwawienie i pozszywałeś go trochę?

 – Tak.

 – Kawał dobrej roboty. Miał dużo szczęścia, że nabój nie pozostał w ciele. Przeszedł na wylot, mijając najgorsze miejsce. Naprawdę, fortuna mu sprzyja.

 – No widzisz?

Shion dopiero w tej chwili zauważył stojącego za nim Inukashi. Z dłonią na biodrze, rzucił Shionowi szybkie spojrzenie.

 – Nezumi ma od cholery szczęścia, kiedy chodzi o wychodzenie z ciężkich sytuacji. Nie musisz się o niego martwić. 

 – A ja myślę, że powinienem zacząć martwić się o was – uśmiechnął się krzywo doktor. – Gdzie dostałeś, Shion?

 – Zna pan moje imię?

 – Znam. Było wszędzie, kiedy cię aresztowano i zabrano do Zakładu Karnego.

 – Ach tak...

 – Wszyscy, którzy choć odrobinę cię znali, byli w szoku. Nie wydaje mi się, żeby ktoś uwierzył, że byłeś ,,upadłym członkiem elity, który stał się morderczym potworem'' czy sprawcą zbrodni w pracy, co próbowały nam wmówić władze.

 – Nawet pan, doktorze? 

 – Można tak powiedzieć. Bardziej mnie to zabolało, niż zaskoczyło. Domyśliłem się, że władze próbowały zrobić z ciebie kryminalistę.

Doktor wypuścił wtedy długi oddech.

 – To samo stało się z moim młodszym bratem – powiedział.


==koniec części pierwszej==

==Część druga==

Wykorzystano fragment Hamleta w przekładzie Macieja Słomczyńskiego.

((zastanawia mnie już tylko jakiej płci jest Inu, nic więcej.))


czwartek, 18 października 2012

Tom I: Posłowie (bunko)


((tu wykorzystam chwilę na wyjaśnienie terminu bunko - otóż chodzi o coś w rodzaju ,,drugiego wydania''; książka jest wtedy wydawana w miękkiej okładce, czasami zilustrowana i znacznie tańsza niż wydanie pierwsze. Tankobon zaś... okej, odsyłam do angielskiej wikipedii, zainteresowani mogą sobie poczytać -> 
I proszę uważać na końcówkę poniższego posłowia, Japończycy lubią gry słowne.))

Tom I (bunko)

Posłowia zawsze wprawiają mnie w okropne zakłopotanie. To zawstydzające. Za każdym razem, gdy jakieś piszę, chcę się ze wstydu zapaść pod ziemię. Słyszę swój własny głos, mówiący mi: ,,jak możesz robić coś tak żenującego bez żadnego wahania?''

Wydaje mi się, że to przez fakt, że zawsze używałam posłowi do robienia sobie wymówek i to nieświadomie, przez co czuję się jeszcze gorzej. Zawsze usiłowałam jakoś wypełnić nimi te rażące braki w mojej pracy. Czuję, że to właśnie miałam zamiar zrobić.

Kiedy doszło już do mnie, co robiłam, przysięgłam sobie nie pisać już żadnych posłowi. Byłam przekonana, że nic, co pisarz powie, czy napisze, poza swoim utworem, nie ma żadnego znaczenia.

Do tej chwili, w której to piszę, No.6 zyskało już wydanie bunko (w papierowej okładce). Przez dłuższy czas doskwierał mi brak pieniędzy, więc jako czytelniczka mogę powiedzieć, że jestem w raczej bliskich stosunkach z bunko. Ta mała książeczka w przystępnej cenie była niczym dar boży dla mojego portfela i niewielkich funduszy.

Dziękuję, bunko.

Skoro już się do tego przyznałam, mogę szczerze stwierdzić, że cieszę się, że ta opowieść zyskała wydanie bunko, by inni ludzie z niewielkimi funduszami i szczerą miłością do książek mogli mieć do niej dostęp. Czy warta jest przeczytania? Cóż, tę kwestię zostawmy na kiedy indziej. Nie mam zamiaru mówić nic w stylu: ,,przelałam w to całą moją duszę'' - to nawet nie kwalifikuje się jako dobra wymówka. Ciągle chcę wierzyć, że jeszcze nie spadłam do tego poziomu.

Sama historia jest daleko poza rzeczywistością, a mimo to wszystko w niej jest prawdziwe. Cokolwiek zostało w niej przedstawione - tragedia, okrucieństwo, tyrania ludzi u władzy, ludzka chciwość, chęć mordu... weźcie którekolwiek z nich i poszukajcie wokół siebie, a zobaczycie, jak dalece rzeczywistość wyprzedziła wszystko opowiedziane w mojej powieści.

Jak ludzie mogą być tak okrutni? Tak nieludzcy? Szok odbiera mi mowę. Jednak pomimo to wciąż pytam siebie, czy mogłabym odnaleźć nadzieję w życiu rodem z No.6? Szanse są dość niepewne i cieńsze niż zawartość mojego portfela. Ale mogę jedynie pisać dalej, inaczej czułabym, że przegram z okrucieństwem i arogancją rzeczywistości – naprawdę nie mogę po prostu podkulić ogona i przyznać, że przegrałam, więc piszę. Chcę stanąć naprzeciw prawdziwemu światu i podjąć jego wyzwanie, z No.6 jako bronią. Chcę rozedrzeć szaty tego, co zwą rzeczywistością czy ludzkością, wyciągnąć to, co kryje się pod nimi, i zbudować na nowo, już nie z rozpaczy, a z nadziei.

To też jedna z moich ambicji.

Ach, czemu znowu się wymawiam? A może po prostu próbuję się pocieszyć? Albo wymachuję wielkimi słowami, próbując przekonać do nich zarówno siebie, jak i innych? Hmm. To naprawdę okropne. A jednak...

,,Wnerwiasz mnie''.


Zupełnie jakbym właśnie usłyszała szept Nezumiego.

,,Co za denerwująca kobieta. Jeśli masz czas na narzekanie, spróbuj najpierw pozwolić własnym słowom za siebie zawalczyć''. 


Słyszę głos, każący mi stoczyć bój, dzielniejszy, żywszy niż jakikolwiek inny - czy to ze sobą, czy z innymi, czy z czasami. Na mojej twarzy pojawia się grymas i zaczynam drżeć odrobinę.

Ma rację. A teraz, zanim napiszę posłowie, napiszę swoją własną historię - historię pozbawioną narzekań, wymówek czy oszustw.

I proszę bardzo, macie posłowie, które nie jest do końca takim posłowiem, jakim powinno być. Naprawdę przepraszam. Gdyby to było możliwe, chciałabym uczynić to moim ostatnim posłowi(owym postulat)em.

Na koniec  chciałabym podziękować z całego serca ludziom z Biura Książek Dziecięcych Kodansha: panu ś.p. Yamakage Yoshikatsu, panu Yamamuro Hideyuki i pani Jinbo Junko z Departamentu Publikacji Bunko.
Dziękuję, tak bardzo wam dziękuję.


2006, późne lato
Asano Atsuko

Tom IX: Rozdział 2 Część 2


Kontynuacja części pierwszej.

___


Dopóki żyli w No.6, wszystkie ich nadzieje były niczym zamki z piasku. Rozpadały się zbyt łatwo. ,,To co mamy robić? Jak mamy znaleźć twarde podłoże, by móc żyć i porzucić niespokojne piaski?''


,,Jeśli No.6 nie jest idyllą, to jaki powinien być ideał? Jak mamy zbudować całkowicie nowy świat, inny od No.6?''

 - Renka, Yoming nie pracuje sam, prawda?

 - Nie... muszą być jeszcze inni ludzie tacy sami jak on - ci, którzy stracili rodziny.

 - A Yoming powinien z nimi być, prawda? Muszą działać razem.

 - Tak, jestem tego pewna.

 - Masz jakiś pomysł, co do ich miejsca pobytu?

Po kilku chwilach rozmyślania, Renka pokręciła głową.

 - Nie. Wygląda na to, że są w jakimś podziemnym studiu. Potrzebowaliby porządnego sprzętu, żeby zrobić taki klip.

 - Masz rację. Ale i tak żadna z nas nie wie, gdzie mogą być. Nie mamy jak spotkać się z Yomingiem.

 - Karan - Renka wyciągnęła do niej rękę, którą Karan złapała. - Co ja teraz zrobię? Co powinnam zrobić, Karan?

Karan czuła ludzką obecność. Przytłaczała ją z ulicy.

,,Do walki, do walki, do walki, do walki, do walki''.

,,Zniszczyć je, zniszczyć je, zniszczyć je, zniszczyć je''.

,,Zabić, zabić, zabić, zabić, zabić''.

 - Zastanówmy się nad tym, Renka. - Położyła delikatnie dłoń na jej brzuchu. Potem dotknęła policzka Riri.

 - Nadal mamy nadzieję.

 - Co?

 - Nadzieję. Dziecko w twoim brzuchu i Riri - oto i nasza nadzieja. Musimy zrobić wszystko, co tylko możemy, by dać tym dzieciom prawdziwy świat. Prawda, Renka? Mamy nasze dzieci. Nie zabrano nam jeszcze wszystkiego.

 - I Shiona. - Renka otarła łzy i pokiwała głową. - Shion też jest naszą nadzieją, prawda? A do tego ogromną.

 - Mm-hmm. Dziękuję, Renka.

 - Już wraca - wypaliła Riri bez ostrzeżenia. - Braciszek niedługo wróci. Jestem tego pewna.

 - Ojej, Riri. - Karan objęła Riri i ucałowała ją w policzek.

 - To prawda - nalegała. - On naprawdę wraca.

,,Shion... wraca do domu''.

,,Proszę, wracaj, Shion. I ty też, Safu''. 

,,Proszę, wróćcie bezpiecznie''.


,,Modlę się za was''.



Kierowała swe modły także za chłopca zwanego Nezumim, którego miała dopiero spotkać.

,,Nezumi, tak bardzo chciałabym cię poznać. Chciałabym cię zobaczyć i podziękować. Chcę, żebyś wiedział, jak bardzo jestem ci wdzięczna za twoje wsparcie. Shion, Safu, Nezumi. Jesteście moją nadzieją. Moją ogromną nadzieją''.



,,Przyjdźcie do mnie''.



***


Ratusz No.6, zwany powszechnie Kroplą Księżyca, był oblężony.

Mieszkańcy miasta tłoczyli się na placach i wypływali na ulice. Każdy z nich wykrzykiwał własne postulaty. Głosy mieszały się w jeden, bucząc tak głośno, że zdawały się trząść dachem.

Jednak nieważne jak nieznośny był hałas, nie docierał on do uszu burmistrza. Jego biuro znajdowało się na najwyższym piętrze, otoczone dźwiękoszczelnymi ścianami i oknami. Cokolwiek działo się na zewnątrz, nigdy nie mogło zakłócić spokoju w pomieszczeniu.

 - Dlaczego? Dlaczego coś takiego musiało się zdarzyć? - burmistrz przerwał milczenie, trzęsąc pięścią w powietrzu.

 - Fennec, uspokoisz się wreszcie? - odpowiedział mężczyzna w białym fartuchu. - Ty ostatni powinieneś się denerwować. - Zatopił się głęboko w skórzanym fotelu i skrzyżował nogi.

,,Żałosny''
- pomyślał, cmokając w myśach. - ,,Zawsze taki był. Pełen ambicji, a zarazem tak płochliwy i tchórzliwy''. - Mężczyzna poruszył nieznacznie nogami, po czym rozłożył je z powrotem.

,,Właśnie dlatego udało mu się zajść tak daleko, bo jest tak płochliwy i tchórzliwy. Na nikogo nie otwiera serca. Nikomu nie ufa. Jest podejrzliwy i działa ostrożnie. To naprawdę fenek - najmniejszy na świecie pustynny lis''.


Burmistrz obchodził pokój. Przemykał do przodu i do tyłu. Gruby dywan absorbował niemal cały dźwięk, jaki wydawały jego kroki.

 - To nie miało tak być. Mieszkańcy powinni zbierać się pod Ratuszem, żeby świętować Święty Dzień i wielkość No.6, prawda? Pomyśleć, że to się tak... tak skończyło, ja... jak coś takiego mogło się w ogóle zdarzyć?

Mężczyzna w kitlu powoli westchnął. Burmistrz zatrzymał się, a pomiędzy jego brwiami ukazały się głębokie zmarszczki, gdy spojrzał w jego stronę.

 - Proszę, Fennec - odezwał się mężczyzna. - Weź się w garść. Wszystko, co od ciebie słyszę, to same: ,,jak'' i ,,dlaczego''. Zaczynam się martwić.

 - Odpowiedz mi. Dlaczego to się stało? - Głos burmistrza stał się napięty. Jego towarzysz westchnął po raz kolejny.

 - Bo nie wykorzystałeś jeszcze wszystkiego.

 - Nie wykorzystałem?

 - Tak. Zmobilizowałeś armię, ale odesłałeś ich po prostu z garścią karabinów. Decydującą akcją raczej nie da się tego nazwać. Nic nie jest efektywniejsze niż armia, gdy przychodzi do rozganiania tłumów. Źle jej używasz. Powinieneś nadać jej trochę rozmachu, więcej przemyślenia i finał ze stali.

 - Czy ty sugerujesz, że powinienem zmasakrować mieszkańców własnego miasta?

 - Padną jeszcze zanim dadzą się zabić. Pokłonią ci się z podziwem i strachem. Całe ich ciała będą drżeć z żalu, że kiedykolwiek sprzeciwili się No.6. Będą jak wykastrowane psy. Jak źle byś ich nie traktował, nigdy nie będą w stanie cię ugryźć. Fennec, jeszcze nie jest za późno. Ponownie zmobilizuj armię i rozgoń tłum na placu. Może nawet dobrze byłoby mieć w gotowości jedną armatkę dźwiękową, na wszelki wypadek. W końcu miała już testy w Zachodnim Bloku, prawda?

 - To prawie jak... - burmistrz przełknął ślinę. - Prawie jak rządy terroru.

 - Rządy terroru? Absurd. Mówiłem ci przecież: jesteś władcą No.6. Królem. Ty rządzisz tym krajem. Jesteś uosobieniem sprawiedliwości i wszelkich jej form. Sprzeciwianie się tobie jest równe wytępieniu przeciwko zasadom. To normalne, że używa się siły, by przywrócić porządek.

 - ...Przestań - powiedział słabym głosem burmistrz.

 - Fennec, czego ty się boisz? To do ciebie niepodobne. Zawsze zachowywałeś się jak król, którym jesteś. Jesteś świadom swojej pozycji jako wybrańca i zawsze z tym żyłeś.

 - Tak. - Burmistrz opuścił ramiona i wbił wzrok w stopy. - Jestem burmistrzem. Mam najwyższą pozycję w No.6, niosę najwyższą odpowiedzialność. To naturalne. My zbudowaliśmy No.6. Rozpoczęliśmy projekt wskrzeszenia, przynosząc ratunek umierającym ziemiom i ludziom. Zbudowaliśmy utopię, najbardziej idylliczne miasto, jakie kiedykolwiek stworzył nasz gatunek.

 - Dokładnie. Obaj należeliśmy do rdzenia projektu. Właściwie tylko my dwaj tak naprawdę rozumieliśmy idee, na których oparło się No.6. Inni mieli wysokie kwalifikacje, nie mogę zaprzeczyć, ale brakowało im kreatywności. Czy może mógłbyś powiedzieć, nie mieli prawie żadnej ambicji czy umiejętności obserwacji zmieniających się czasów. Jednak na szczęście dla nas, my posiadaliśmy tego niemal w nadmiarze. Dlatego zaszliśmy tak daleko.

 - Tak daleko? - odezwał się sarkastycznie burmistrz. - Czyli do zostania otoczonymi i potępionymi przez mieszkańców? Nasza kreatywność i umiejętności tylko na to się zdały?

 - To tylko przejściowa sytuacja. Natychmiast z niej wyjdziemy, jeśli podejmiesz odpowiednie środki.

 - Odpowiednie środki? Już dość ich podjąłem.

 - Na przykład?

 - Są ludzie podsycający płomienie chaosu. Rozkazałem Ministerstwu Bezpieczeństwa złapać ich tak szybko, jak to tylko możliwe.

 - Jakieś pomysły co do ich lokalizacji?

 - Jeszcze nie. Zeszli pod ziemię.

 - Plan winnych. Powinieneś był zawczasu pozbyć się wszelkich dysydentów. Mogłeś zniszczyć ich całkowicie. To co jeszcze zrobiłeś?

 - Użyłem wszelkich dostępnych mediów, by przekazać moją przemowę. Nakazałem mieszkańcom zachować spokój i nie panikować, ani nie dać się zwieźć fałszywym plotkom. Zarządziłem stan wyjątkowy i wyszedł z tego powszechny areszt domowy. Kazałem ludziom pozostać w domach dopóki nie pozwolę wyjść i ogłosiłem, że każdy uznany za dysydenta zostanie aresztowany i zatrzymany, niezależnie od tego czy jest mieszkańcem Chronosu, czy nie. Posłuchałem twojego ostrzeżenia i... zmobilizowałem armię.

 - Hmm. Cóż, do tej pory żadnych większych pomyłek. Chociaż poszłoby znacznie szybciej, gdybyś porządnie wykorzystał wojsko. Cóż, trudno, małe błędy można naprawić. Wszystko pójdzie gładko.
Burmistrz pochylił się nad nim i przypatrzył mu się uważnie.

 - Pójdzie gładko? Jak? Niby która część ma pójść według ciebie gładko? Mieszkańcy w ogóle się nie cofają; właściwie są poza kontrolą. Nieważne, ilu wyślę na nich żołnierzy, nic nie działa. Wiesz dlaczego? Bo padają jeden po drugim. Mieszkańcy nadal umierają, jak nie ten to następny, a nikt nie może pojąć dlaczego. Wszyscy myślą, że to jakaś nowa plaga zapanowała w mieście. Nawet wydaje im się, że gdzieś chowamy szczepionki. To absurd, kompletny absurd! To nie żadna plaga. To przez nie. Czemu wyłażą dookoła, zabijając mieszkańców jak im się podoba? Dlaczego? Myślałem, że powinny robić, co im każemy. Myślałem, że całkowicie je kontrolujemy!

Blady uśmiech zniknął z twarzy naukowca. Kącik jego ust drgnął nieznacznie.

 - Fennec, ile razy mam się powtarzać? Tak, to prawda, nie spodziewałem się tego. To nagły, kompletnie niespodziewany wypadek. Przyznaję. Przyznam też, że moje przypuszczenia były zbyt optymistyczne. Ale to jeszcze nie takie okropne jak ci się wydaje. Dopiero się zaczyna - to ledwie początek przebudzenia.

 - Mówisz, że ten chaos jest tylko początkiem?

 - Tak, naturalnie. Ledwie zaczęły odpowiadać na jej przebudzenie. Teraz już wyobrażasz sobie, jaką ma moc. Kiedy już całkiem się obudzi i wyrwie spod naszej kontroli, wyszaleje się, a cały chaos przycichnie.

 - Jesteś... pewien?

 - Czy ja cię kiedyś okłamałem albo wcisnąłem fałszywą informację? Ja zawsze mówię prawdę. Fennec, nie zapomniałeś, prawda? To ja pierwszy dojrzałem twój potencjał jako polityka, a nie naukowca.

 - ...Pamiętam. Zmusiłeś mnie do kandydowania na pierwszego burmistrza No.6.

 - Tak. Wygrałeś tamtą elekcję i zobacz, rządzisz do dzisiaj. I nie przestaniesz. Nie potrzeba już żadnych wyborów. Mieszkańcy już nie będą musieli sami cię wybierać. Fennec, nie wahaj się teraz. Musisz działać jak wielki człowiek, którym jesteś.

 - Wielki człowiek... czy tym właśnie chciałem się stać?

 - Coś ty powiedział? - zapytał ostro mężczyzna.

 - Zdecydowanie chciałem stworzyć utopię własnymi rękami - powiedział burmistrz w zadumie. - i nie ja jeden. Wcześniej, kiedy jeszcze budowaliśmy No.6, wszyscy czuliśmy to samo. Mówiliśmy o wyglądzie doskonałego miasta, urzeczywistnieniu marzeń gatunku ludzkiego. Rozmawialiśmy o tym, że staniemy się jego fundamentem. Ani jedno z nas... nie chciało stać się tak egzaltowanym jak teraz.

 - Utopia nie może istnieć tam, gdzie nie ma jednostki, która poprowadziłaby tłum za sobą. Ty powinieneś to wiedzieć najlepiej. Tak, ci o przytłaczającej sile są tymi, którzy ciągną za sobą masy. Gdyby nie to, No.6 nie byłoby nazywane utopią, Świętym Miastem, jak się to dzisiaj określa. To zwycięstwo twojej siły i naszej ideologii.

 - Zwycięstwo, mówisz.

 - Absolutne zwycięstwo - utwierdzał go mężczyzna. - Niektórych przeszkód nie da się ominąć. Kiedy już je pokonamy, No.6 pogrąży się w wiecznej glorii.

Burmistrz mu nie odpowiedział. Złożył dłonie za plecami, po czym znów zaczął krążyć po pokoju.

 - Kiedy się obudzi?

 - Niedługo.

 - Niedługo? Rzadko podajesz tak duży przedział czasu. Pytam o konkrety.

Mężczyzna wzruszył ramionami. ,,No, no. Każe mi podać konkrety. Musi się niecierpliwić. Ludzie mają tendencję do pytania o liczby, kiedy zaczynają się martwić''.

 - Zobaczmy... w ciągu dwudziestu czterech godzin. Do jutra wszystko się skończy i uspokoi. Wszystko będzie cichutko na swoim miejscu.

 - Dwadzieścia cztery godziny... nie mogę tyle czekać. Chociaż w ciągu dwudziestu godzin... nie, dwanaście to limit.

 - Niecierpliwisz się, co, Fennec?

 - Niecierpliwię? - zapytał z niedowierzaniem burmistrz. - A jak niby mogłoby być inaczej? Ratusz, Kropla Księżyca jest otoczona przez tłum mieszkańców!

Jego pięść uderzyła w mahoniowe biurko. Naukowiec zaś poruszył lekko barkiem.

 - Fennec, chyba nie myślisz, że Ratusz jest sercem miasta?

Burmistrz zamarł.

 - Co? Co właśnie powiedziałeś?

 - Wszystkie najważniejsze funkcje No.6 spełnia teraz Zakład Karny. Kropla Księżyca istnieje już tylko dla reprezentacji. Może być sobie otoczona przez cokolwiek, a nic poważniejszego z tego nie wyniknie. Dopóki mamy Zakład Karny, No.6 jest bezpieczne w naszych rękach.

Kolory odeszły z twarzy burmistrza. Końcówka jego języka poruszyła się w na pół otwartych ustach.

 - Co masz przez to na myśli?

 - Na myśli? Przecież ci powiedziałem. Zakład Karny jest sercem i mózgiem No.6.

 - Co... - Jego głos zagłuszył elektryczny dzwonek. Podłużna, męska twarz pojawiła się na ekranie wbudowanym w ścianę. Należała do jednego z sekretarzy pod bezpośrednimi rozkazami burmistrza.

 - Burmistrzu, w całym mieście wybucha ogień.

 - Więc jednak znaleźli sposób, żeby go podłożyć.

 - To jeszcze nie wszystko. Systemy alarmowe nie działają w żadnym budynku. Słyszałem nawet, że w niektórych komputery wybuchły same z siebie.

Naukowcowi odebrało mowę. Słychać było jedynie świst powietrza, przepływającego przez jego gardło. - ,,Co to ma znaczyć?'' - Jego gardło zachrypło jeszcze bardziej. - ,,Jakaś sztuczka? Scena z taniej telenoweli? Po co mi to pokazuje?''
 - Zakład Karny zaraz się zawali! - Wysoki krzyk sekretarza wdarł się w niego. Mężczyzna cofnął się o krok, dwa, nie mogąc tego znieść.

 - Zaraz, co to za cień? - Burmistrz pociągnął chwiejącego się mężczyznę z powrotem do pionu i przyciągnął jego twarz bliżej ekranu.

 - Co to?

Obydwaj przyjrzeli się obrazowi. Widniał na nim czarny cień, unoszący się wśród płomieni.

 - To... czy to nie osa? Ale... takie osy nie istnieją. Nie mogą istnieć. - Szczęka burmistrza drżała.

Naukowiec również się trząsł. Dygotało całe jego ciało.

 - Elyurias. - Imię wyślizgnęło się spomiędzy jego warg. Burmistrz odwrócił się do niego.

 - Czy powiedziałeś właśnie ,,Elyurias''?

 - Tak. To Elyurias. Ale, nie... miała być piękniejsza, skromniejsza. Nie powinna być taka... ogromna. Miała dawać się kontrolować pod każdym względem.

,,Miała. Miała. Miała. Miała''.

Ekran stał się czarny, gdy wideo się ucięło.

 - Burmistrzu, mieszkańcy wdarli się do Ratusza. Proszę być ostrożnym! - krzyczał wciąż sekretarz z innego ekranu.

 - To niemożliwe! - jednocześnie krzyknęli.


==Koniec rozdziału 2==

czwartek, 11 października 2012

Tom IX: Rozdział 2, Część 1

((Oha~ dobra i zła wiadomość: dobrą jest fakt, że, jak widzicie, dogoniłyśmy angielskie tłumaczenie. Zła jest taka, że od tej pory będzie po pół rozdziału co czwartek ._. kolejną dobrą wiadomością (wiem, miały być dwie xD) jest posłowie, które dojdzie w przyszłym tygodniu - toteż na koniec przygody z No.6 towarzyszyć nam będzie pani Asano. A, jeszcze jedna zła wiadomość. Zaspoilerowałam sobie następny rozdział, chociaż nie jest jeszcze przetłumaczony, więc naprawdę nie radzę tykać spoilerów w komentarzach, jeśli się takowe pojawią xD))



Rozdział 2
Raz tylko


Trwożliwy kona wielekroć, nim umrze;
Mężny raz tylko zakosztuje śmierci. 
Ze wszystkich cudów o których słyszałem,
Mnie najdziwniejszym: że ludzie się boją,
Choć wiedzą, że śmierć, koniec nieuchronny,
Przyjdzie, gdy przyjść ma.
Szekspir, Juliusz Cezar, Akt II Scena II


Ulicę wypełniali ludzie.

Setki, a może i tysiące ludzi biegło w jednym kierunku.Wyglądało to, jakby płynęli niczym ogromna rzeka. Wznosiła się i opadała. Jednak woda przemierzałaby swą drogę w spokoju; nie kipiałaby chęcią mordu.
Karan stała plecami do ściany, przyglądając się pochodowi. Rzędy małych domków stojących przy ulicy zamknęły szczelnie swe drzwi i pozasłaniały okna.

Ich mieszkańcy kulili się w środku ze strachu, czy może znajdowali się gdzieś pośród nocnych ulic?
Czuła za sobą chłodną pustkę porzuconych domów.

 – Do Kropli Księżyca!

 – My też mamy prawo żyć!

 – Oddajcie nam burmistrza! Jak możecie celować we własnych ludzi?!

 – Nie zgodzimy się na to!

Tylko tyle dotarło do uszu Karan. Reszta zmieszała się w symfonii wściekłych wrzasków, krzyków, wołań i słów, unoszącej się w powietrzu.

Czysta energia dźwięków była tak silna, że w pewien sposób ujmowała Karan. Wbiła pięty w ziemię, by mocniej przycisnąć plecy do ściany. Czuła, że gdyby tego nie zrobiła, porwałby ją ten prąd, ten cyklon. Jej ciało i dusza zostałyby zabrane.

 – Aaach!

Nagle usłyszała wrzask, znacznie wyższy niż mieszanina głosów. Uderzył znikąd. Przebił się przez ryk tłumu, by wbić się w jej uszy.

Dobrze zbudowany człowiek zachwiał się nieopodal Karan i upadł, ściskając swój kark. Przez chwilę ludzie ucichli nieznacznie.

 – P–pomocy... pomóżcie, ktokolwiek... pomocy...

Mężczyzna podniósł się, postąpił kilka kroków, by paść po raz drugi. W kilka sekund jego włosy stały się białe, a ciało zaczęło wykręcać. Przestał się ruszać.

 – Zobaczcie! Znowu. Kolejny chory!

 – My będziemy następni!

 – Nie stójmy tak! Musimy szybko coś zrobić!

Jazgot tłumu rozdarł powietrze, a ludzi znów porwał prąd. Nikt nie próbował podnieść upadłego mężczyzny ani zabrać go z drogi pochodu. Ludzie przechodzili po nim, nad nim, wokół niego, wciąż prąc do przodu.

Wiosna wciąż była odległa, a noc chłodna, jednak krople potu błyszczały niemal na każdej twarzy.
Karan również czuła pot spływający po policzku. Była niesamowicie spragniona. Zdawało jej się, że za chwilę zemdleje; jej dłonie i stopy drętwiały, a jej świadomość prawie zdążyła ją opuścić. Przygryzła wargę.

„Muszę wracać. Riri i Renka na mnie czekają”. 


Wciąż opierając się o ścianę, Karan zaczęła zmierzać z powrotem w stronę swojego sklepu. Szła pod prąd idących ludzi.

Przed piekarnią rozciągały się ciemności. Skręciła w alejkę, by wejść tylnymi drzwiami. W spiżarni paliło się światło – pomieszczenie to służyło niegdyś również za sypialnię Shiona. Karan sprzątała tam co dzień, by wszystko było gotowe na jego powrót.

Ktoś tam był.

Fiuu. Wypuściła oddech tak długi, że ją samą to zaskoczyło. Choć niemożliwym było, by ktokolwiek ją słyszał, drzwi otworzyły się odrobinkę. Mała, biała twarzyczka wyjrzała przez szparę i rozejrzała się z ciekawości.

 – Riri.

 – To pani!

Riri podbiegła do niej. – Tak się cieszę, że pani wróciła. Wie pani, miałam to przeczucie, naprawdę miałam, że pani jest na zewnątrz. Byłam pewna.

Karan uścisnęła mocno ciałko Riri. Ciepło i miękkość tej małej dziewczynki niemal doprowadziła ją do płaczu.

 – Czy pani Koce nic nie jest?

 – Wszystko dobrze...

 – Płakała?

 – Tak.

Karan zabrała Kokę do domu, matkę, której syn został zastrzelony. Koka padła na ziemię obok ciała jej dziecka z oczami bez wyrazu, jakby zapomniała, jak płakać.

Każde słowo pocieszenia było pozbawione sensu.

„Gdyby Shion odszedł w taki sam sposób...”
– Sama myśl rozdzierała jej serce. Czuła wyraźnie rozpacz Koki. Dlatego Karan nie mogła znaleźć dla niej odpowiednich słów.

 – Pani Koka zawsze śmiała się tak głośno. I zawsze chichotała – mówiła Riri.

 – Wiem.

 – Myśli pani, że jeszcze się zaśmieje? Będzie jeszcze potrafiła się śmiać?

Twarz Riri przebiegła troska. Karan nie znała odpowiedzi na jej pytanie. Czy ktokolwiek mógłby przetrwać utratę kogoś, kto był dla niego wszystkim?

Delikatnie włożyła dłoń do kieszeni. Spoczywały w niej trzy listy. Były od Shiona i chłopca zwanego Nezumi. Naskrobane na skrawku papieru. Niemal zbyt krótkie, by nazywać je listami.




Mamo, wybacz. Żyję, jest ok.

Shion jest cały, nie martw się. Zwiał do Zach. Bloku. Uważaj na Ministerstwo. Odpowiadaj przez mysz. Brązowa przynosi dobre wieści, czarna o zmianie albo nagłych wypadkach. Nezumi

Jeszcze się spotkacie. Nezumi



Słowa nie mogły opisać, jak bardzo wspierały ją te listy – praktycznie utrzymywały ją przy życiu.

„Co będzie wspierać Kokę?”
Nie wiedziała. Nie mogła odpowiedzieć na pytanie Riri.

 – Proszę pani? – Riri spojrzała na nią z dołu. Karan kiwnęła głową i uśmiechnęła się mgliście.

„Przepraszam, Riri. Żyję już znacznie dłużej niż ty, a jednak nie mogę odpowiedzieć na żadne z twoich pytań”


Usłyszała stłumiony dźwięk z pokoju.

 – Riri, gdzie jest Renka? Gdzie twoja matka?

 – Mamusia siedzi przy komputerze. Wujek Yoming jest w środku.

 – Yoming?

Złapała dłoń Riri i weszła do środka., po czym zamknęła drzwi na klucz. Pokój służył za spiżarnię, roiło się więc w nim od worów mąki, cukru i rodzynków, poupychanych w kątach wraz ze słojami miodu i dżemu.

W najdalszym kącie pokoju stało łóżko Shiona, a za nim biurko. W szufladzie spoczywał na pół skończony raport, który Shion miał oddać do pracy.

Renka schylała się nad biurkiem, przykuta do monitora przestarzałego komputera.

 – Renka – zawołała Karan. Renka drgnęła nieznacznie, po czym odwróciła się do niej. Na jej pozbawioną krwi twarz padało słabe światło.

 – Karan...

 – Renka, coś nie tak? Co się stało?

 – Karan, to mój brat. – Wyprostowała się niezręcznie. – Spójrz. – Wskazała na ekran komputera.
Widniał na nim Yoming. Unosił pięść z zawziętością na twarzy. Mimo że miała pewność, że widzi właśnie jego, wydawał się być kimś zupełnie obcym.

 – Nadszedł nasz czas, by powstać! – zadeklarował. – Jeśli nie zbierzemy się, by zniszczyć to wszystko, już na zawsze pozostaniemy niewolnikami! Tak, niewolnikami! Wszyscy musicie zrozumieć, że No.6 zwodziło nas od zawsze! Ile niesprawiedliwej przemocy musieliśmy przecierpieć; jak wielki wyzysk wciąż nas uciskał?! Zawsze tak było. Zawsze, przyjaciele. Przerażająca historia tego miasta jest przesiąknięta krwią niewinnych. Opowiem wam, przyjaciele, o setkach żyć odesłanych w wieczne ciemności, tylko dlatego, że zwątpili we władze, sprzeciwili się, próbowali się oprzeć. Niech to wszystko ujrzy światło dzienne. Spójrzcie, przyjaciele!

Yoming wskazał ręką na ścianę za sobą.

Pojawiły się na niej niezliczone twarze. Młodzieńcy, staruszkowie, chłopcy i dziewczynki, nawet niemowlęta. Dziewczyna w sukni ślubnej; muskularny robotnik; inteligentnie wyglądający staruszek; uśmiechająca się pomarszczona kobieta; śpiące niemowlę; śmiejąca się, biegnąca w stronę obiektywu, mała dziewczynka; kobieta w średnim wieku, spoglądająca w dół; młody doktor ze stetoskopem – wiele, wiele twarzy ukazało się przed jej oczami.

Serce Karan zabiło głośno.

Ba–dum. Ba–dum. Ba–dum.

Shion również tam był.

Patrzył przed siebie z niezręcznym uśmiechem na twarzy. To były pierwsze urodziny, jakie spędzał w Utraconym Mieście, a Karan pomyślała, że mogłaby zrobić mu zdjęcie.

 – Och, proszę, możesz nie robić zdjęć?

 – Dlaczego nie? To dobra okazja do zapamiętania.

 – Okej, ale nie wyjdziemy na zewnątrz.

Tak brzmiała ich rozmowa pomiędzy kolejnymi fotografiami.

 – Chcę wiedzieć, jaki był twój syn. Mogłabyś mi powiedzieć, jak wyglądał?

Karan pokazała Yomingowi to zdjęcie wraz z wieloma innymi na jego prośbę. Skopiował dane zanim zdążyła się zorientować.

 – Spójrzcie na tych ludzi – kontynuował Yoming. – Każdego z nich zabrało Ministerstwo Bezpieczeństwa, by nigdy nie pozwolić im wrócić. Ich wszystkich zamordowało No.6. Pewnie wy o tym nie wiedzieliście, przyjaciele, jednak władze pozbywały się każdego, kto był dla nich niewygodny. Nie mieliście pojęcia, prawda? Nie, nie mogliście mieć. Nie obwiniam was o to, przyjaciele. Już poznaliście prawdziwą twarz No.6. Teraz wiecie, jakie naprawdę są władze; kim jest burmistrz. Pytanie brzmi, co teraz musimy zrobić.
Przyjaciele, nie będę mówił o przeszłości. Jedynie o teraźniejszości. Gdy my tak stoimy, nasi współmieszkańcy giną. Giną przerażającą śmiercią. Okropna choroba ogarnia miasto. Już wielu z nas – dobrych i niewinnych mieszkańców – odeszło z jej ręki. A jednak władze nic z tym nie robią. Przeciwnie, zaszczepili się, by sami utrzymać się przy życiu, na które nie zasługują.
Przyjaciele, wiedzieliście? W Kropli Księżyca nadal pozostaje ogromna liczba szczepionek. Jednak władze robią co mogą, by to ukryć. Nie oddadzą ich nam, zwykłym mieszkańcom. Zapłacili za nie niesamowite pieniądze, więc nie mają zamiaru ich komukolwiek oddawać – oni tak to widzą. Słyszeliście kiedyś o czymś równie śmiesznym?
Przyjaciele, przybliżę wam nawet jeszcze bardziej szokującą prawdę. Na wszystko to mam dowody – prowadziłem śledztwo w sekrecie przez lata. To czyste fakty, okrutna rzeczywistość, z którą musimy się zmierzyć. Wyższe organy No.6, w tym burmistrz, przewidzieli tę sytuację lata temu – że tajemnicza choroba pojawi się w No.6. Dlatego po cichu wynaleźli szczepionkę, nie pozwalając nam się o tym dowiedzieć. A gdy sytuacja przybrała ciemne barwy, interesuje ich tylko zachowanie wybranych jednostek. I spójrzcie! Otwórzcie oczy szeroko i spójrzcie, co narobili!

Obraz tłumu ukazał się na białej ścianie za nim. Byli to ludzie, zbierający się w proteście pod Kroplą Księżyca. Wszyscy krzyczeli, a na ich twarzach malowała się powaga. Czerwony promień światła wyskoczył z rogu ekranu. Naraz wszyscy pogrążyli się w strachu i zaczęli gorączkowo rozbiegać na boki. Ekran pokazał uzbrojonych żołnierzy i kilku zakrwawionych leżących ludzi. Wideo zdawało się być nakręcone ukrytą kamerą; jakość była słaba, a obraz trząsł się na wszystkie strony.

 – Cóż to, przyjaciele? Wiecie, jak to się nazywa?

Głos Yominga rozbrzmiał głośno, wygłaszając te słowa:

 – Tak. Nasi współmieszkańcy są mordowani. Wybijani jak robactwo. Władze wycelowały broń we własnych ludzi. Czy coś takiego może zostać wybaczone? Oczywiście, że nie. Nie możemy pozwolić im odejść po tym, co zrobili.
Przyjaciele, powstańmy! Odbierzmy władzę rządowi, by oddać ją ludziom. Wynieśmy ją z przegniłej już do rdzenia Kropli Księżyca. Nie możemy pozwalać się więcej deptać. Nie pozwolimy się więcej uciskać. Jesteśmy ludźmi. Zabierzmy z powrotem naszą wolność i bezpieczeństwo. Do walki, do walki, do walki, przyjaciele! Musimy wznieść ręce! Otoczyć Ratusz! Zniszczyć No.6! Do walki, do walki, do walki!

To był drażniący krzyk. Renka odłączyła komputer od prądu jeszcze zanim jego wrzask się urwał. Nogi ugięły się pod nią i upadła słabo na podłogę.

 – Cały czas tak było. Co jakieś pięć minut puszczają mowę mojego brata.

Renka trzymała swój wielki brzuch, wykręcając usta. Hałas na ulicach stał się jeszcze głośniejszy. Uderzył Karan i Renkę niczym fala rozbijająca się o klif.

„Do walki, do walki, do walki, do walki, do walki”.



„Powstańcie, powstańcie, powstańcie, powstańcie”.


 – Karan, co wstąpiło w mojego brata? Dlaczego mówi takie rzeczy? Dlaczego krzyczy? – Renka ukryła twarz w dłoniach.

 – Mamusiu. – Riri skuliła się obok niej, kładąc delikatnie dłoń na jej kolanie. – Mamusiu, nie płacz.

 – Nic mi nie jest, Riri. Nie będę płakać. Ale... ale wiesz, mamusia trochę się boi. – To powiedziawszy, odezwała się do Karan. – Mój brat był taką miłą osobą, ale teraz... wyglądał jak ktoś zupełnie inny... nie, właściwie stał się kimś innym. Zmienił się, gdy jego żona i dziecko zaginęli po tym, jak otrzymali ostrzeżenie od władz... zmienił się. Od tamtego dnia jedynym, co pozostało w sercu mojego brata była...

 – Zemsta.

Renka uniosła twarz na głos Karan i otworzyła nieznacznie usta.

 – Yoming chce zemścić się na No.6. Chce kompletnie zniszczyć to miasto.

 – Tak. – Odpowiedziała Renka. Jej głos był zachrypnięty. – Tak, masz rację, Karan. Mój brat nigdy tego nie powiedział. Nigdy nie słyszałam z jego ust słowa „zemsta”. Ale wiem to. W końcu jestem jego siostrą. Wiedziałam, że się zmienił, wiedziałam, że w sercu szukał zemsty. Dlatego któregoś dnia... zaczęłam się bać, że stanie się coś takiego. Martwiłam się, ale... byłam przerażona. Naprawdę przerażona.

Usta Renki drżały. Do jej wielkich oczu napłynęły łzy, a twarz stała się jeszcze bledsza. Karan przeniosła wzrok z Renki na czarny ekran.

„Kłamstwa”
– pomyślała gwałtownie. – „Nie powiem, że wszystko, ale znaczna część mowy Yominga to kłamstwa”.

Rzeczywiście, władze trzymały mieszkańców miasta w swoim własnym reżimie, rządząc nimi i manipulując w bezlitosny sposób. Prawdą było, że Karan, jak i większość ludzi z No.6, żyła z klapkami na oczach. Tak, wielu ludzi zostało poświęconych; nieznana choroba rozprzestrzeniała się jak ogień podczas suszy; władze nie potrafiły znaleźć żadnego rozwiązania; otworzyły ogień na mieszkańców – niczemu nie dało się zaprzeczyć.

Jednak jego obwieszczenie, że miasto przewidziało tę sytuację, tę niepojętą, okropną sytuację, i wynalazło szczepionkę, było fałszywe. Jeśli jakimś cudem miał rację, i tak władze nie miałyby powodu by nie zaszczepić mieszkańców. Gdyby przechowywali coś takiego w Kropli Księżyca, nie umknęłoby to nikomu.

Co dobrego dla No.6 mogłoby przynieść zabijanie własnych ludzi? Jeśli jakoś miałoby poskutkować, wywołałoby więcej problemów, niż rozwiązało. Byli w tej sytuacji, właśnie dlatego, że nie znali szczepionki, którą mogliby walczyć z chorobą. Właśnie spełnił się ich najczarniejszy scenariusz.

„Poza tym... poza tym... Shion nie jest jednym z nich. Shion wróci do domu. Shion nie jest kimś, kto „nigdy nie wróci”. Słowa Yominga były w połowie prawdą, a w połowie kłamstwem. Nie ma żadnej szczepionki. Oszukał ldzi. Jest doskonałym demagogiem”.


Yoming manipulował, zachęcał i podjudzał ludzkie strachy wraz z ich starymi podejrzeniami co do No.6.

„Yoming, proszę, przestań. To złe”.
– Pomyślała o Koce, która nie mogła zostawić ciała syna. Pamiętała widok jej pustych oczu, otwartych szeroko od przytłaczającego żalu.

Żołnierze zastrzelili syna Koki. Jednak i Yoming miał w tym swoją winę. Yoming był głęboko zamieszany w brutalną śmierć człowieka zwanego „dobrym Appą”.

Prawda była dobra, póki pozostawała prawdą. Tak został stworzony świat. Jednak teraz Yoming nie mówił prawdy. Przekręcał ją tak, jak było mu wygodnie.

 – Mój brat się zmienił – powiedziała zrozpaczona Renka. – Zaczęło się stopniowo, kiedy zaginęła jego żona, a gdy to wszystko się zaczęło, zmienił się już kompletnie.

 – Masz rację – stwierdziła Karan z rezygnacją.

Yoming czekał. Przez długi, długi czas czekał na okazję – nie, by wkroczyć na scenę, ale by zniszczyć No.6.
I jego okazja nadeszła.

 – Do walki, do walki, do walki, do walki!

Jego krzyk zalągł się głęboko w jej uszach. Mieszał w duszy niczym doskonała melodia.

Karan złożyła dłonie na piersi.

„Nie, Yoming. To, co robisz, jest złe. Co przyjdzie z wmieszania w to tylu bezimiennych ludzi? Co próbujesz stworzyć z ich ofiary? Widzisz ich chociaż? Widzisz, jak każdy z nich umiera? Spróbowałeś kiedyś spojrzeć na życie każdego z nich, na to, jak spędzali swoje dni?”


„Yoming, teraz nie czas na walkę. Nie mamy chwili do stracenia; musimy znaleźć sposób na poradzenie sobie z tą nieznaną chorobą”.

„Mamy chronić ludzkie życia, nie wykorzystywać je i się ich pozbywać. Jeśli kochałeś swoją żonę i syna, tym bardziej powinieneś szanować cudze życie”.

„Czy ty... czy ty planujesz przekroczyć tę granicę?”

„Proszę. Nie myśl o grupie, o ludziach, o mieszkańcach, ale o każdym człowieku z osobna! Zrób w swoim sercu miejsce dla mnie, Renki, Riri, Koki, Getsuyaku i tych wszystkich ludzi, których imion nie znasz!”

„Jesteś człowiekiem, prawda? Nie jesteś No.6”.

 – Karan – odezwała się Renka słabym głosem.

 – Co się stało? – głos Karan także brzmiał wątło w jej uszach.

 – Wiesz... od dłuższego czasu miałam nadzieję, że ty i mój brat będziecie razem.

 – Czemu, Renka...

 – Mój brat cię lubił. Chyba nawet się w tobie zakochał. Kiedy temat przy obiedzie schodził na ciebie, zawsze robił się strasznie cichy. Ale wyglądał na naprawdę szczęśliwego. Nie widziałam mojego brata tak szczęśliwego od bardzo dawna.

 – Renka...

 – A potem, któregoś dnia, ty i mój brat wzięlibyście ślub, Shion wróciłby do domu, ja urodziłabym moje dziecko, a Getsuyaku i Riri odwiedziliby cię z nim, żebyś też mogła je zobaczyć. Ty i mój brat ucałowalibyście po kolei dziecko oraz upiekłabyś ciasto. Uzbierałabym z Getsuyaku trochę pieniędzy, żeby rozdać trochę "Bułeczek Szczęścia” każdemu w Utraconym Mieście. Ty byś je zrobiła, Karan, a my wręczalibyśmy je jako symbol naszego szczęścia. Zapakowalibyśmy je w małe paczuszki, związane śliczną wstążeczką... Z każdym moglibyśmy dzielić trochę szczęścia. Riri i dziecko też dostaliby wstążeczki. Riri niosłaby koszyk pełen "Bułeczek Szczęścia" i spacerowalibyśmy tak ulicami. Każdy witałby nas słowami: „Gratulacje, Renka. Gratulacje, Getsuyaku, Riri”.

 – Renka.

 – Tylko o tym marzę. To nawet nie jest chciwość. Prawda, Karan? Jestem chciwa?

 – Oczywiście, że nie.

To było maleńkie życzenie – takie maleńkie.

 – To dlaczego mój sen nie może się spełnić? Dlaczego wszystko musi się rozpadać i znikać? Dlaczego? – Nie mogąc się już dłużej powstrzymać, Renka pozwoliła jękom opuścić jej usta. Riri objęła mocno matkę obiema rękami.

Tak małe, maleńkie życzenie. Jednak nie mogło się spełnić.



==Koniec części pierwszej==

>>CZĘŚĆ DRUGA<<


Wykorzystano fragm. „Juliusza Cezara” Szekspira w przekładzie Adama Pajgerta.

czwartek, 4 października 2012

Tom IX: Rozdział 1

((Wybaczcie timing, matki potrafią człowieka w kluczowym momencie skrzywdzić. Tak jak horriblesubs mnie czekającą na pierwsze odcinek K w godziwej jakości ._. ...może jak wrócę będzie ;-;))


Rozdział 1
Coś, co powiedzieć mogę, że widziałem

Panie, przychodzęć oznajmić
Coś, co powiedzieć mogę, że widziałem,
Ale sam nie wiem, jak powiedzieć.
Makbet, Akt V Scena V

Spadali. Spadali niemal prosto w dół.

Lecieli szybciej, niż Shion się spodziewał. Wiedział, że to niemożliwe, ale słyszał wiatr. Ten sam wiatr, co tamtej burzowej nocy.

To był 7 września 2013 roku - dwunaste urodziny Shiona. Bezpośrednio w Święte Miasto No.6 uderzył huragan. Deszcz wbijał się w chodniki, a wiatr ryczał. Drzewa w ogrodzie wyginały się tak mocno, że liściaste gałęzie łamały się, porywane w powietrze. Huragan był niesamowicie silny i dotkliwy z tych, których nie widziano od lat, jednak Shion był przekonany, że nikt w Chronosie nie czuł się ani odrobinę zagrożony czy niespokojny. Tak samo jak on i jego matka.

Takie było No.6. Utopia stworzona ludzką mądrością i rozwiniętą technologią. A w tej utopii Chronos uchodził za najwyższy rangą, gdy przychodziło do luksusowych rezydencji; dzielnica, w której wolno było mieszkać tylko wybranym. Katastrofy naturalnie nie miały prawa jej niepokoić.

Nikt nie miał co do tego wątpliwości. Nawet jeśli wolno im było wierzyć inaczej. 

„Tamtej burzowej nocy, otworzyłem okno”.

„Dlaczego?”
- zastanawiał się czasami. - „Dlaczego otworzyłem to okno? Dlatego że ekscytowało mnie szaleństwo natury, pobudzało mnie to, a może to był jedynie nagły impuls? Otworzyłem okno, by krzyknąć. Krzyczałem jakby wylewając z siebie całą swoją dzikość. Czułem, że gdybym nie wrzeszczał jej, rozpadłbym się na kawałki. Na własny sposób bałem się zostania złapanym w pułapkę i oswojonym przez No.6”.


„Mglisty strach - być może coś, czego nie znasz, Nezumi”.


„Zdawało mi się, że się duszę. Byłem przerażony. Chciałem krzyczeć”.


„To dlatego otworzyłem okno, prawda?”


„Nie”.


„To nie to”.


„Ty mnie wzywałeś”.


„Słyszałem ten wołający mnie głos - twój głos”.


„Przeczołgiwał się pod wiatrem, przedzierał przez deszcz, by do mnie dotrzeć”.


„Wzywałeś mnie, a ja byłem przez ciebie wzywany”.


„Dlatego otworzyłem okno na oścież”.


„Wyciągnąłem ramiona w poszukiwaniu ciebie”.


„Śmiałbyś się z tego? Ten zapierający dech w piersiach uśmiech pojawiłby się na twojej twarzy, wyśmiewałbyś mnie? Z rozdrażnieniem pokręciłbyś głową na ten swój pełen gracji sposób?”

„Co byś powiedział?„- Bezsensowne fantazje. Jesteś pewien siebie jak kiepski artysta po namalowaniu nowej pracy” - wyplułbyś mi te słowa w twarz? Pewnie tak. Śmiało, śmiej się. Możesz to mieć za moje urojenia; nie obchodzi mnie to”.


„Ale taka jest prawda”.


„Wezwałeś mnie, a ja cię wysłuchałem. Wyciągnąłem do ciebie dłoń, a ty ją chwyciłeś. Otworzyłem okno, by móc cię spotkać”.


„Taka jest nasza prawda, Nezumi”.


Hałas dzwonił mu w uszach. Nie przypominał wycia wiatru. Słyszał dźwięk zjeżdżania w dół plastikowej rury. Jednak  jeśli to nie był zsyp na śmieci, a tunel do piekła?

Nagle zaczął tracić świadomość. Wszystkie rany, jakie odniósł, rozsiane po całym ciele, pulsowały gorącem. Siły go opuściły. 


„Pójście do piekła nie brzmi tak źle, jeśli będziesz tam ze mną. Powinienem więc przestać się opierać? Dlaczego po prostu nie poddam się i nie przestanę walczyć, rzucać się, chcieć przeżyć?”

„Jeśli teraz odpłynę, uwolnię się od tego bólu i zmęczenia”.


Shion zamknął oczy. Ciemności wokół niego zblakły jeszcze bardziej.


„Po prostu... po prostu...”  


 - Ugh - jęknął cicho Nezumi. Jego głos wbił się w uszy Shiona. Niczym błyskawica rozświetlająca nocne niebo, rozdarł ciemności odbierające Shionowi świadomość.

„Cholera” - Shion przygryzł wargę, zadając sobie ból. 


„Ty kretynie, nad czym się jeszcze zastanawiasz? Nie możesz się teraz poddać. Żyj. Przetrwaj. Mamy dokąd wrócić i musimy się tam dostać w jednym kawałku”.

Przysiągł to sobie. Przysiągł, że będzie chronił Nezumiego aż do końca i że przetrwają razem. 
Jego dłoń się ześlizgnęła. Jej wnętrze znaczyła krew Nezumiego. Czarna myszka wyskoczyła z jego kieszeni, by popędzić w dół po ścianie szybu wraz z nimi. Nie spadała; zdecydowanie biegła.

„Tsukiyo, liczę na ciebie. Powiedz Inukashi, że żyjemy”.

Shion wbił stopy w ścianę, zaciskając zęby. Włożył w to całą siłę, jaka mu jeszcze pozostała. Jego kości zachrobotały. Szybkość z jaką spadali jakkolwiek zmalała. Czół, jakby jego kości krzyczały z bólu. 


„Cholera, nie poddam się jeszcze”. - Shion przygryzł mocniej wargę. Nie czuł smaku krwi. Jego język stał się już głuchy na metaliczny posmak.


„Inukashi... Inukashi, pomóż nam”.

„Inukashi!”

***

Rikiga kaszlał gwałtownie. Wreszcie doszedł do siebie, oddychając głęboko.

 - Inukashi, już nie mogę. To mój limit.

 - Limit czego? - zapytał krótko Inukashi.

 - Nie mogę oddychać. Masz zamiar mnie tak udusić?

 - Co mi dobrego przyjdzie z uduszenia cię, staruszku? Co, zostawisz mi jakiś gigantyczny spadek? Wszystko, co po tobie zostanie, to pewnie tylko sterta pustych butelek.

 - Hmf. Nawet tego bym ci nie zapisał.

Jednak pomimo narzekań, Rikiga nie próbował migać się od pracy. Wciąż przenosił materace pod otwór zsypu na śmieci. Z każdym kolejnym ułożonym na miejscu, Rikiga zaczynał kaszleć na moment, nabierał gwałtownie powietrza i świszczał, po czym narzekał od nowa.

Dym zalał pomieszczenie konserwacyjne. Miejsce zbiórki śmieci nie było wyjątkiem; niemal całkowicie pochłaniał je lepki, szary dym. Psy leżały na brzuchach, dysząc wyczerpane. Nawet małe myszki, piszczące wcześniej na siebie, siedziały teraz skulone w bezruchu.

Limit - Rikiga miał rację, ich limit się zbliżał. Inukashi krztusił się dymem, a powietrze nie chciało przecisnąć się mu przez gardło. Jego serce biło jak szalone.

„Boli”.


„Powietrze utknęło mi w gardle”.

Nie był jednak nieszczęśliwy. Nie pogrążał się w rozpaczy. Przeciwnie, część jego serca była przesiąknięta radością oczekiwania.

„Co jest z tym dymem? Czasami odczuwam powiew ciepłego powietrza? Czyżby chciał nas przed czymś ostrzec?” 

„Jasny zwiastun zniszczenia. Zakład Karny wznosi swój ostatni krzyk”.
Wiele razy Inukashi miał ochotę szczekać ze szczęścia. Wyć aż do zdarcia gardła. Za którymś razem otworzył usta, jednak zakrztusił się jedynie dymem, który się do nich wdarł.

Oblizał usta, przenosząc materac. „Skoro nie mogę szczekać, zostaje mi tylko oblizywanie się”. 
To, co miał za absolutne, kruszyło się na jego oczach.

„Spójrzcie tylko. Czy to właśnie jest życie, Nezumi? Shion? Jeśli tak, to wy chyba właśnie nauczyliście mnie, co to znaczy żyć. Nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Nie ma nic absolutnego w ludzkich tworach”.

„Nie podziękuję wam; i tak mam przez was za dużo problemów. Nigdy nie usłyszycie ode mnie podziękowań”.


„Ale muszę was pochwalić. Będę wam prawić najlepsze komplementy, na jakie wpadnę. Jestem pod wrażeniem, że okazaliście się być tak przyzwoici jak moje psy. To naprawdę coś. Ukazaliście mi się w zupełnie innym świetle. Jestem pod wrażeniem - ale tylko odrobinkę”.

Dym atakował jego oczy, gardło, i nos. Łza spłynęła mu po policzku. To dym wbijał się pod jego powieki.

„Wracajcie, słyszycie mnie? Jeśli tego nie zrobicie, nie pochwalę was. Szybciej, szybciej, póki wciąż jeszcze mogę oddychać. Szybciej”.

„Inukashi!” - zawołał go ktoś. Rozejrzał się. Rikiga klęczał na podłodze. Trzymał biały kawałek tkaniny przy ustach, a kaszel garbił mu plecy.

 - Wołałeś?

 - ...Co?

 - Wołałeś mnie, staruszku?

 - Czemu miałbym... cię wołać? - zaświszczał Rikiga. - Mam ci... ostatni pocałunek złożyć, czy co?

 - Przestań. Nawet jak na żart, to się już zrobiło obrzydliwe.

 - Już dawno... przestało mnie obchodzić... co obrzydliwe, a co nie. Naprawdę, nie mogę... tego znieść...

 - Szkoda. Moje serce należy do ciebie, dziadku. Ale już trochę za późno na żale. Tak skorumpowany facet jak ty i tak ani o centymetr nie zbliży się już do nieba.

 - Cholera... ciągle... się ze mnie naśmiewasz?

Eksplozje. Dym zalewający powietrze. Pies w łaty uniósł głowę. Terror wypełniał jego oczy. Jednak żaden z psów się nie ruszył. Nawet nie próbowały uciekać.

„Czekają na moje rozkazy”.
- Walcząc ze strachem przed śmiercią, oczekiwały na polecenia Inukashi. Psy nigdy nie porzucały swego pana. Nigdy go nie zdradzały.

„Nie mogę ich tak zabić”.

 - Idźcie. - Inukashi wskazał na drzwi wyjściowe. - Uciekajcie sami.

Psy jednak nie ruszyły się z miejsc. Wciąż leżały na brzuchach, przyglądając się Inukashi.

 - Co? Każę wam iść. Wypad stąd, szybko. - Napotkał spojrzenie psa w łaty. Jego oczy były spokojne. Cień strachu, który przebiegł je kilka sekund wcześniej, zniknął całkowicie.

 - Ach tak... - „Nie ruszycie się, póki wasz pan tego nie zrobi”.

 - A mi to... nie powiesz? - Rikiga odkaszlnął i nabrał powietrza. - Mi nie powiesz... żebym uciekał?

 - Ci? Jak chcesz, wiej stąd, gdzie pieprz rośnie. I tak większego pożytku z ciebie nie ma.

 - Inukashi.

 - Czego?

 - Masz zamiar... tu umrzeć?

 - Umrzeć? Że niby po co?

 - Prawie nie ma szans... żeby ta dwójka... Shion i Eve... wrócili żywi. Jeśli będziesz polegać na tym cieniu nadziei... jeśli wybierzesz tu zostać... to jak samobójstwo.

„Nie ma mowy. Ziemia i niebo mogą zamienić się miejscami, ale ja nigdy się nie zabiję. To by było jak przegapienie najlepszego spektaklu w życiu”.
- Zniszczenie Zakładu Karnego było dopiero początkiem. Tylko prologiem. Po nim miała nadejść dewastacja No.6.
No.6 rozpadało się na kawałki.

„Zobaczę każdy moment na własne oczy. A ty mi mówisz, że mam zamiar umrzeć? Żartujesz chyba. Pokażę ci, że przeżyję was wszystkich, żeby zobaczyć ostatnie chwile No.6. Będę się cieszyć końcowym aktem”.

„Heh heh heh”.

Beztroski śmiech rozbrzmiał w jego uszach. Nie, nie w uszach - w głowie. Ktoś się śmiał. A był to lekki i radosny, a zarazem zimny śmiech.

 - Kto to?

Jego spojrzenie przeniosło się instynktownie, by wyłapać maleńki, przebiegający cień.

„Robak?”

Cień szybko zniknął połknięty przez dym. Śmiech ucichł. Czyżby to były tylko zwykłe halucynacje? „Nie ma mowy, żeby coś mogło latać w tym dymie”.

Dreszcz. Przeszedł go dreszcz.

Piii, Piiii, piii, piii!

Piii, piii, piiii, piiiii, piiii. Piii! 

Nagle myszy jakby się obudziły. Wzniosły razem piski, jednak znacznie wyższe, biegając w kółko po materacach.

Inukashi wstrzymał oddech.

Coś małego wypadło ze zsypu. To nie był śmieć. Tylko mała, czarna myszka.
 - Tsukiyo. - Spróbował ją zawołać Inukashi. Czarna mysz wyskoczyła w powietrze; prosto w jego stronę. Zahaczyła się mocno o jego wystawione ramię i zapiszczała zawzięcie.

Piii, piii, piii, piii, piii, piii! Piii, piii, piii, piii!

To był Tsukiyo; co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Tej samej myszy Inukashi kazał wcześniej iść do Nezumiego. Jego krew przyspieszyła. Ciało stało się gorętsze.

 - Wstawaj, staruszku.

 - Eh?

Rikiga zamrugał zdezorientowany, wciąż siedząc na ziemi. Jego oczy były przekrwione i łzawiły. Na twarzy osadziła się sadza, włosy miał rozczochrane, a on sam zdawał się postarzeć o dobrą dekadę.

 - Wracają.

 - Eh?

 - Wracają. Trzymaj materace.

 - J-jasne. - Rikiga podniósł się wyjątkowo szybkim ruchem.

Wiatr wył.

Gdy Inukashi i Rikiga złapali materace, prawie natychmiast uderzył w nie ciężar. Materace rozsunęły się nagle z siłą, która omal nie posłała chude ciało Inukashi w powietrze. Zebrał jednak całą swoją siłę, by się ich uczepić.

Instynktownie zamknął oczy, jednak teraz otwierał je powoli. Ujrzał dwa niemal splecione ze sobą ciała.

 - Shion, Eve! - Krzyknął Rikiga, jeszcze zanim Inukashi zdążył przemówić. - Nic wam nie jest? Hej! Żyjecie?

 - Gh... - Ręka Shiona się wygięła. Część jego białych włosów ufarbowano szkarłatem. Krew spływała z jego ramienia i nogi. Ubrania podarły się, postrzępiły, zwisając gdzieniegdzie. Inukashi nie potrafił stwierdzić, czy ciemne plamy na jego ubraniach były krwią, czy resztkami śmieci ze zsypu.

„Okropne”. - Inukashi trzymał oczy szeroko otwarte, przełykając ślinę smakującą jak dym. - „Wy dwaj naprawdę wyglądacie jak samo nieszczęście. Chyba nawet martwi robiliby lepsze wrażenie po wstaniu z grobu”.

 - ...Inukashi. - Shion podniósł się i spojrzał na Inukashi. Na jego policzkach widać było ślady - od potu czy łez, tego nie wiedział, jednak zostawiły na skórze jasne odciski.

 - Shion, żyjesz. - „Wróciłeś żywy”.

 - Inukashi, ratuj Nezumiego...

 - Nezumiego? Co z nim? Co... - Inukashi ledwie powstrzymał się od krzyku, próbującego wyrwać się z jego gardła.

Nezumi leżał na materacu w kompletnym bezruchu. Jego ubrania od ramienia do piersi przesiąkała czarna wręcz czerwień, wydzielająca zapach krwi.

 - Nezumi, hej, co jest? - zapytał niepewnie Inukashi, jednak nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Na jego bladej, pozbawionej krwi twarzy, odznaczały się jedynie czerwone usta. Dla Inukashi w ogóle nie wyglądały jak ludzkie. Nezumi zawsze miał twarz wyglądającą jak z innego świata, jednak tym razem przypominał lalkę. Umiejętnie, skrupulatnie wykonane dzieło.

„Ale lalki nie krwawią”.
 - Do szpitala... szybko! - krzyczał Shion, jakby wydzierając głos z własnego gardła. Eksplozje naruszyły filary budynku. Cały pokój trząsł się od ich siły. Dochodził do nich skądś przepływ powietrza, a dym rozrzedzał się nieznacznie. Jednak trzęsienie nie ustało.

 - Musimy się stąd wynosić! To miejsce zaraz się zawali! - wrzasnął Rikiga, wyrywając Nezumiego z ramion Shiona. Przełożył sobie chłopca przez ramię.

 - Shion, możesz sam biec?

 - Mogę.

 - Dobrze, to biegnij. Na zewnątrz.

Kolejny dźwięk, głośniejszy niż poprzedni, rozdarł powietrze, a drzwi do Zakładu Karnego zostały wyrwane.

 - Wiać, wiać! To miejsce długo już nie wytrzyma!

Rikiga zaczął biec, niosąc Nezumiego. Tsukiyo zanurkował do kieszeni Shiona, zaś dwie pozostałe myszy, Hamlet i Cravat, uczepiły się pleców jednego z psów.

 - Wynosić się stąd, do cholery! Wypad! - pokrzykiwał Rikiga.

Inukashi czuł niezwykłe ciepło na plecach. Odwrócił się, by ujrzeć płomienie wypełniające jego widok. Za wysadzonymi drzwiami, płonął Zakład Karny.

„Drzwi się rozleciały? Ta brama pomiędzy Zakładem Karnym a Pomieszczeniem Konserwacyjnym nie miała być z jakiegoś specjalnego materiału, którego nawet mały pocisk czy mała rakieta nie mogła spenetrować? I wysadziło je, jakby to nie było nic wielkiego?”

Przez krócej niż pół sekundy, stał jak wryty. Płomienie prześlizgnęły się. Potwór w kolorach ognia wił się po podłodze. Wyginał się i skręcał w stronę zwłok czarnego psa, by połknąć je w całości. Ten sam pies został zastrzelony chroniąc Inukashi, jednak ten nie miał szansy pochować go odpowiednio.

„Przepraszam”.

 - Inukashi, pospiesz się! - Shion złapał jego ramię.

 - Wynośmy się, wynośmy! Musimy stąd uciekać! - pokrzykiwał dalej Rikiga. Zdawał się zamieniać swoje krzyki w energię do dalszego biegu. Inukashi, pchany przez gorące powietrze zza siebie, dość dosłownie wypadł za drzwi. Świeże powietrze obiegło jego ciało.

„Och, w końcu mogę oddychać”.

 - Jeszcze nie. Nie możemy jeszcze stanąć. Biegnij dalej. - Uścisk Shiona wzmocnił się. Inukashi czuł szarpanie w ramieniu. Żwir chrupał pod jego stopami.

 - Ał! Shion, to boli! Przestań... - Inukashi zamknął nagle usta. Jego spojrzenie napotkało to Shiona.

Jego oczy, ciemne z odrobiną fioletu, były dokładnie takie jak zawsze. Niczym niezmienione. Przekrwione i napuchnięte, a jednak wciąż wiedział, że należały do Shiona. 

Mimo to Inukashi zamknął usta, czując jak jego ciało sztywnieje. Nie wiedział dlaczego. Chłopiec przed nim, każący mu biec dalej, zdawał się być kimś kompletnie obcym. Kimś, kogo Inukashi nie znał.

„Nie. To nie są oczy Shiona. Shion, co w ciebie wstąpiło?”
Jednak zmieszanie i złe przeczucie zniknęły w jednej chwili. Shion miał rację - nie mógł paść jeszcze na kolana. Wszystkie jego instynkty wołały ostrzegawczo. To fizyczne uczucie było znacznie bardziej wiarygodne niż odczyty jakiegokolwiek urządzenia.

„Wynoś się stąd, biegnij. Uciekaj”.

Inukashi odzyskał równowagę i pobiegł tak szybko, jak potrafił. Zza siebie słyszał ryk bestii. Tak, to już nie były zwykłe eksplozje. Potwora spuszczono z łańcucha. Rzucał się w szaleństwie.

„Wynoś się stąd, biegnij. Uciekaj”.


„Biegnij i przeżyj”.

Tsukiyo wygramolił się z kieszeni Shiona i wspiął się na jego szyję. Wyciągnął swoje maleńkie łapki tak szeroko, jak tylko mógł, wpatrując się w Inukashi.

„Jesteś całkiem słodki”.

Psie i mysie oczy były podobne, a wszystkie niewinne stworzenia zdawały mu się być naprawdę kochane. Inukashi pomyślał o Shionnie. Nie zapomniał o nim nawet na sekundę. Po prostu odsunął niemowlę w kąt swojego serca, by nie przypominać sobie o nim w tej trudnej chwili.

Shionn był uosobieniem niewinności. Był tak maleńki, a jednak tyle w sobie miał.

„Psy pewnie sobie radzą. Został z suką, która urodziła i wychowała tonę własnych szczeniąt. Poza nią, jest jeszcze kilka innych, które mogą się nim zająć. Pewnie śpi właśnie w otoczeniu swoich kochających opiekunek”.

 - Shionn, moje maleństwo - mruknął pod nosem. Dokładnie wtedy biegnący przed nim Rikiga zniknął. Usłyszał krzyk i dźwięk upadającego ciała.

 - Łaa! - Shion potknął się o leżące ciało Rikigi. A więc i stopy Inukashi zostały spod niego wytrącone przez Shiona, i obydwaj padli na ziemię. Ból przeszedł całe jego ciało.

Nie mógł mówić. Leżąc na brzuchu na ziemi, był w stanie czerpać jedynie płytkie oddechy. Czuł zmarzniętą ziemię pod policzkiem. Działała kojąco. Nie miała w sobie lodowatości zimy, a jedynie chłód niosący ślad ciepła i miękkości.

Wiosna nadchodziła. Późna wiosna zaczynała się w Zachodnim Bloku. 

No.6 zapełniło się już pewnie kwitnącymi kwiatami, a wzdłuż ulic pachniały drzewa wiśni, jednak w Zachodnim Bloku nie można było ujrzeć ani jednego drzewka w rozkwicie. Na szczęście chwasty rosnące po bokach dróg zawsze z wiarą otwierały swe pąki. Kwiaty zazwyczaj nie interesowały ani nie intrygowały Inukashi, jako że nie były jadalne, jednak raz na jaki czas wzbudzały w nim tkliwość.

Myślał wtedy: „O, udało mi się przeżyć kolejną zimę”. A potem, przez krótką chwilę, przelatywały mu przez myśl twarze tych, którzy zamarzli na śmierć - starej żebraczki, z którą czasem rozmawiał; mężczyzny, spędzającego sporo czasu w ruinach; kobiety tak wychudłej, że trudno było stwierdzić jej wiek - jednak wszystkie znikały równie szybko, co się pojawiały.

Nadchodziła wiosna. Czy kwiaty znowu zakwitłyby po boku drogi?

 - Nezumi - zawołał Shion. Podniósł się i przyczołgał do jego boku. - Nezumi, Nezumi. Słyszysz mnie? Nezumi...

Inukashi również się podniósł. Leżeli w cieniu jakiegoś krzaka. Czy to nie tam schował się, obserwując śmierć Getsuyaku?

Zdawało mu się, że to zdarzyło się kilka minut temu, a jednocześnie wieki temu.

 - Nezumi, otwórz oczy. Wydostaliśmy się. Udało nam się wydostać.

Głos Shiona brzmiał jak wiatr świszczący przez ruiny. Był pełen łez. Mroził serca i uszy tych, którzy się mu przysłuchiwali.
Inukashi spojrzał przez ramię Shiona na twarz Nezumiego, zaciskając usta.

„On nie żyje?”
- Oczekiwanie zaciskało jego wargi jeszcze mocniej, wstrzymując go od przełknięcia śliny. - „Shion, czy Nezumi nie żyje? A może po prostu gra? Kogo gra? Makbeta, Hamleta, czy jakiegoś innego dziwnego gościa, o którym kiedyś wspominaliście?”

„Hej, Shion. Nie mów mi, że Nezumi naprawdę...”

 - Gh... - powieki Nezumiego poruszyły się nieznacznie.

 - Żyje - krzyknął Shion, łapiąc Nezumiego w ramiona. - Żyje! Szybko, do szpitala!

„No pewnie, że żyjesz. Nie możesz mnie oszukać, Nezumi. Nie ma mowy, żeby tak łatwo dało się ciebie pozbyć”. 
 - Staruszku. - Inukashi zawołał wciąż jeszcze leżącego na ziemi Rikigę. Jego samochód stał zaparkowany za krzakami. Był zwykłym śmieciem, o krok od zostania kupą przetopionego metalu, jednak wciąż mógł przewieźć kilku pasażerów. W końcu żeby się tu dostać, użyli samochodu na benzynę.

 - Staruszku, pospiesz się.

 - ...wiem, ale...

Rikiga przyłożył dłoń co ust i wsadził głowę między krzaki. Dobiegł ich odgłos wymiotowania.

 - Idioto! Nie ma teraz czasu na rzyganie! DO diabła, pospiesz się!

Inukashi wyciągnął mężczyznę z krzaków za pasek od spodni. Niemal w odpowiedzi na to jeszcze większe płomienie buchnęły z okien Zakładu Karnego. Czarny dym utworzył gruby potok, wznoszący się do nieba. Kłębił się i przysłaniał gwiazdy.

„Widać ten ogień z No.6? Co myślą teraz ludzie z Zachodniego Bloku, widząc płomienie pożerające nocne niebo?”

„Spójrz tylko, upada. Miejsce zwane naszym piekłem się zawala. Zostanie zmiecione ot tak, po prostu, jeszcze szybciej niż nasz rynek”.

Rikiga podniósł się niestabilnie. Wytarł usta wierzchem dłoni i otarł brew z potu. 

 - Dlaczego musiałem... przez to przejść? Poza tym, wiesz, ja...

 - Wystarczy zrzędzenia - przerwał mu Inukashi. - I tak nikt nie słucha. Jak masz zamiar jęczeć i przeszkadzać, lepiej odpal samochód.

 - I gdzie go zawieźć? - warknął Rikiga. - No? Odpowiadaj, Inukashi. Gdzie masz zamiar zabrać kogoś tak rannego, że równie dobrze mógłby być martwy? Śmiało, chcę zobaczyć jak próbujesz coś wymyślić! Odpowiedz mi, szczeniaku, a zawiozę cię gdzie zechcesz.

Inukashi cofnął podbródek i pozostał cicho. Nie mógł odpowiedzieć.

Nic mu nie zrobił nagły wybuch Rikigi. Po prostu nie wiedział. Shion powiedział: „do szpitala”, ale w Zachodnim Bloku nie istniały żadne placówki medyczne. Było kilku doktorów-czarodziejów i aptek, którym ufać nie należało, jednak wszystko to prawdopodobnie zniknęło z powierzchni ziemi podczas Polowania. A nawet, gdyby byli jeszcze w pobliżu, na niewiele by się zdali.

Rikiga kontynuował swoją wściekłą tyradę.

 - Ktoś, kto stracił tyle krwi, potrzebuje porządnego sprzętu medycznego. Gdzie niby mamy go znaleźć, co? Bo tutaj na pewno nie. Możesz przekopać cały Zachodni Blok i nie znajdziesz cholernej strzykawki. Powinieneś wiedzieć to najlepiej, Inukashi. 

Inukashi spojrzał w dół na Nezumiego. Jego usta były lekko rozchylone. Oddychał. Ale...

„To już koniec?”
- Siła opuściła jego nogi i czuł się, jakby miał zemdleć. - „To koniec, Nezumi. Nic więcej nie możemy zrobić”.

- Jest. - Shion podniósł się. - Jest szpital.

Inukashi i Rikiga spojrzeli na siebie. 

 - Szpital...? Gdzie? - zapytał Rikiga zachrypłym, skrzypiącym głosem. Shion przesunął wzrok na bok. Spoglądał w stronę muru dzielącego ich od No.6, oświetlonego blaskiem płomieni.

 - W środku.

 - No.6!? - skrzyknęli się Inukashi i Rikiga.

 - Tak. Tam jest szpitali na pęczki.

 - To absurd! - wzburzył się Rikiga. - Jak niby mamy się dostać do środka? Mój samochód nie przedostanie się nawet przez bramy. Wezmą go za podejrzany pojazd i wysadzą parę metrów po wjeździe. Niemożliwe. Absolutnie niemożliwe. Zaraz, wiem! Shion, jak uciekłeś z No.6? Nie możemy tamtędy wrócić?

Inukashi niemal wtrącił się, by go poprzeć. „Skoro Shion tamtędy wyszedł, może udałoby mu się znowu użyć tej samej ścieżki. Staruszek myśli szybciej na trzeźwo”.

Jednak Shion pokręcił szybko głową.

 - Nie możemy tego zrobić. Nie ma na to czasu. Poza tym, Nezumi by tego nie wytrzymał. Mamy godzinę - w godzinę musimy dowieźć go do szpitala...

 - To co chcesz zrobić z bramami?
 - Absolutnie nic. 

 - Co?

 - Zakład Karny został zniszczony. Jego wszystkie systemy są martwe. Prawdopodobnie więc i bramy nie działają.

 - Masz zamiar dostać się do No.6 przez prywatne bramy Zakładu Karnego?

 - Tak.

 - Shion, ty... wiesz, gdzie są bramy Zakładu Karnego?

 - Nie mam pewności. Chociaż raz słyszałem, że są bezpośrednio połączone z Zakładem.

Gardło Rikigi poruszyło się, gdy przełykał ślinę. Inukashi zorientował się, że robi dokładnie to samo. Gardło piekło go od dymu.

 - Masz rację - głos Rikigi ochrypł jeszcze bardziej. - Masz absolutną rację. Są bezpośrednio połączone. Jakieś sto metrów za bramami, jest tylne wejście do Zakładu Karnego. Tam zabrali was dwóch podczas Polowania. Ale pewnie niczego nie widzieliście z ciężarówki, którą was przewozili.

Inukashi zauważył, że bezwiednie ściskał dłoń w pięść, przysłuchując się konwersacji Shiona i Rikigi.
Getsuyaku przechodził przez te same bramy. Inukashi niezliczone razy wysłuchiwał jego skarg, co do bycia traktowanym w taki sam sposób jak więźniowie. Inukashi odpowiedział mu wtedy od razu.

„ - Więźniów zabijają, gdy tylko zostaną złapani. Nigdy więcej nie przechodzą przez te bramy. A ty wchodzisz i wychodzisz przez nie codziennie. Nie wspominając, że ci za to płacą. Tym różnisz się od więźniów.

 - Cóż, chyba masz rację, teraz jak o tym wspominasz. Nie mógłbym wrócić do domu, gdybym był więźniem. - Getsuyaku wzruszył ramionami i uśmiechnął się z żalem”.

„Koniec końców, niczym się nie różnił. Zastrzelili go w mgnieniu oka, tak samo jak więźniów. Nawet gorzej - jak robactwo”.

Inukashi przypomniał sobie pełen żalu uśmiech Getsuyaku. Zacisnął pięść jeszcze mocniej.

 - Więc możemy pojechać stąd samochodem, prawda? - zapytał Shion.

 - Możemy, jeśli po drodze nie będzie żadnych przeszkód. Nikt poza tobą nie byłby na tyle szalony, żeby zbliżać się teraz do Zakładu Karnego.

 - Rikiga, pożycz mi proszę kluczyki do twojego samochodu.

Shion wyciągnął swoją obdrapaną, zakrwawioną dłoń. Twarz Rikigi wykręciła się wyraźnie. Głębokie zmarszczki pojawiły się między jego brwiami.

 - Co masz zamiar z nimi zrobić?

 - Odpalić silnik. Wy możecie zostać. Kluczyki, szybko.

 - Pieprzenie! - znów wściekł się Rikiga. - Oczy ci zaropiały i wypłynęły? Nie widzisz tych płomieni? Idioto!
Zakład Karny ledwie utrzymywał się w pionie, wypluwając obłoki czarnego dymu. Alarmy wrzeszczące tak głośno jeszcze niedawno, urwały się jakiś czas temu, pozostawiając jedynie dźwięk wiatru niosącego płomienie.

 - Ledwo się stamtąd wydostaliśmy w jednym kawałku, a ty masz zamiar się cofać? - zapytał z niedowierzaniem Rikiga. - Nie ma czasu na żarty. Ile żyć ci jeszcze zostało?

 - Nie mam zamiaru wchodzić do środka. Bramy są na zewnątrz.

 - Sto metrów dalej. Tylko sto metrów. Bramy też bezpieczną przystanią raczej nie będą.

 - Dlatego muszę jechać. Normalnie w życiu byśmy się przez nie przedostali, ale teraz to po prostu dziura w murze.

 - Samochód chodzi na benzynę. Jeśli przypadkiem wjedziesz w ogień i paliwo go załapie...

 - Podaj je - rozkazał Shion niskim głosem, ucinając krzyki Rikigi. Rozkazał. Tak właśnie zabrzmiały te słowa. Shion nie wrzasnął, ani nie odezwał się ostro. Przeciwnie, jego głos był cichy i ciężki.
Rikiga cofnął się o pół kroku.

 - Podaj mi kluczyki.
Ten głos należał do władcy, wydającego rozkazy poddanym - co do tego nie było wątpliwości.

Rikiga pogrzebał w kieszeni i wyciągnął z niej wysłużony już komplet kluczy. Jego palce drżały.

 - ...Przestań. - Odezwał się głos jeszcze niższy niż ten Shiona. Dla Inukashi brzmiało to jakby wydobył się z najgłębszych czeluści ziemi. Przeszedł go dreszcz. Nezumi podniósł się powoli.

 - Wystarczy tego. Przestańcie.

Inukashi doskonale słyszał jego słowa.

Głos Nezumiego. Nezumi potrafił używać dwudziestu różnych głosów, jednak to, co dotarło do uszu Inukashi, zdecydowanie było jego naturalnym tonem.

 - Nie... odchodź, Shion. 

Shion nie odpowiedział. Nawet nie próbował spojrzeć na Nezumiego. Zamiast tego pochylił głowę przed Rikigą.

 - Rikiga-san, proszę. Daj mi te kluczyki. - To nie był rozkaz, lecz błaganie. 

Tego Shiona Inukashi znał. Inteligentnego, łagodnego, ufnego, lekkodusznego i niezdarnego Shiona.

 - Po prostu mu je daj, staruszku - powiedział Inukashi z głębokim westchnieniem. Nie wiedział, dlaczego westchnął. Wiele rzeczy nie miało dla niego sensu. Nawet siebie samego nie potrafił zrozumieć.

 - Shion, pojadę z tobą. - Słowa wylały się z jego ust wraz z westchnięciem. Zaskoczyło go to.

„Spójrz na mnie tylko. Tak boję się ryzykować życiem, tak bardzo chcę przetrwać, a jednak stoję tutaj, mówiąc: „pójdę z tobą”. Czasem kompletnie siebie nie pojmuję. A najgorsze, że to nawet nie kłamstwo czy brawura. Ja naprawdę tak myślę. Co do diabła ze mną jest nie tak? Nie mogę się zrozumieć. Co się ze mną dzieje? Och, do diabła”.

 - Dobra - cmoknął językiem Rikiga. - Jeśli tego właśnie chcecie, i tak was nie zatrzymam. Pewnie nie jesteście tym typem co słuchałby starszych.

 - Nie wrzucaj mnie do jednego worka z tym beztroskim paniczykiem, dziadziu - zaprotestował Inukashi. - Chociaż, cóż, masz rację. Są dwa głosy do jednego. To tyle. Wybacz, Nezumi.

 - Trzy do jednego. - Rikiga ścisnął kluczyki w dłoni. - Też się przejadę.
Inukashi zamrugał i spojrzał na Rikigę. On również mrugnął kilkukrotnie oczami brudnymi od sadzy, kurzu i potu.

„Co ze mną nie tak? Czemu powiedziałem coś takiego? I jakim cudem mogę tak myśleć?”
- zdawał się mówić jego wyraz twarzy. Inukashi chciał się śmiać i płakać w tym samym momencie. Cóż za osobliwe uczucie. Był przerażony, a jednocześnie rozbawiony do łez. Ponury i optymistyczny. „Że też serce może się tak zachowywać”.

 - To mój ukochany samochód - powiedział Rikiga. - Nie będę tolerował myśli o was, zamieniających go w kupkę popiołu. Poza tym wątpię, że takie szczeniaki jak wy w ogóle umieją prowadzić. Dzisiejsze dzieciaki pyskują coraz lepiej, ale same z niczym nie umieją sobie poradzić.

Rikiga mruczał pod nosem skargę po skardze. Prawdopodobnie dlatego, że skończyłby wzdychając, gdyby się nie odzywał.

Samochód Rikigi był minivanem. Miał wgniecenia gdzie tylko mógł je mieć, a z lusterka z prawej strony ostała się tylko połowa. Ten stary model na benzynę mógłby zająć honorowe miejsce w jednym z muzeów No.6. 

Jednak solidnej ramy nie można mu było odmówić. Silnik również miał więcej mocy, niż wydawało się na pierwszy rzut oka. Posiadanie samochodu było w Zachodnim Bloku symbolem pewnego rodzaju bogactwa, toteż zawsze istniało niebezpieczeństwo zostania napadniętym przez złodziei na drodze. Inukashi pamiętał jak Rikiga o tym wspominał i jak powiedział, że właśnie dlatego wzmocnił samochód, by był wytrzymały jak czołg. 

Inukashi usiadł koło kierowcy, zaś Shion wgramolił się z Nezumim do tyłu. Psy weszły do samochody ostatnie.

 - Dlaczego musisz zabierać swoje psy? Zasmrodzą mi samochód.

 - I tak pachną lepiej niż twój alkohol. Moje psy są lojalne wobec swojego pana. Pójdą za mną wszędzie. Spójrz tylko, jak bardzo te małe myszki wierzą w swojego pana.

Myszy leżały stulone na siedzeniu. Nie wydawały żadnych dźwięków, jakby zapomniały, jak piszczeć.

 - Psy i myszy, hę. No to wiemy, gdzie jechać - do zoo. Och, co za przejażdżka nam się szykuje.
Rikiga przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik parę razy zagulgotał, a samochód zaczął się trząść.

 - W drogę. Pojedziemy na pełnym gazie, więc lepiej się trzymajcie.
Samochód popędził naprzód. Wciąż przyspieszał, zbliżając się do Zakładu Karnego.

 - Hej, hej, staruszku. Chyba trochę przesadzasz z tym brakiem rozsądku.

 - A jak mogę nie przesadzać? Spójrz, co ja wyprawiam. Cholera, gdzie ja, do cholery, jadę? Po co ja to niby robię?

 - Bo uwielbiasz Eve, no raczej.

 - Co?!

Tylne bramy Zakładu Karnego przestały istnieć. Być może jacyś ludzie zdążyli nimi uciec. Bramy, które do tej pory  były szczelnie zamknięte, odrzucające każdego, kto się do nich zbliżył, teraz były otwarte na oścież. Płomienie wspinały się za nimi, a budynek grał melodię zniszczenia. Inukashi ledwie mógł uwierzyć, że to nie była iluzja.

„To rzeczywistość?”

Bramy do Zakładu Karnego stały otworem, a mur rozpadł się na kawałki.

Działy się rzeczy, które nie miały racji bytu. Rzeczy, w które Inukashi nigdy by nie uwierzył - nie, w które po prostu nie miał prawa uwierzyć - ale to wszystko działo się na jego oczach. Nie było dobra ani zła. Sprawiedliwości czy niesprawiedliwości.

„To rzeczywistość”.

Samochód okrążył tylne bramy, niemal ocierając się o to, co z nich pozostało, i nabrał prędkości. Inukashi zobaczył przed sobą wyjście.

 - Co?! - krzyknął Rikiga. - Coś ty powiedział, Inukashi?

 - Na zabój kochałeś się w Eve. Dalej jesteś jego największym fanem, co nie? Bujasz się w nim po uszy. Inaczej nie mógłbyś tak lecieć z nim na plecach. Niezłe ruchy miałeś tam przed drzwiami. Brawo.

 - Przestań. Jak już dojedziemy do tego szpitala, zaszyję ci tę niewyparzoną gębę. I wszyję w nią na stałe twój zgniły język, skoro już będę miał igłę w ręku.

 - O, doskonale. Czeka mnie honor odbycia leczenia w klinice No.6.

 - Paplaj sobie co chcesz! - Rikiga szarpnął kierownicę. 

Inukashi otworzył oczy szeroko i skulił się w siedzeniu. Brama zbliżała się z zadziwiającą szybkością. Nadciągało No.6. 

 - Płonie - mruknął. Nie miał zamiaru wypowiadać tego na głos; powstrzymywał się od mówienia o czymkolwiek, co widział. Jednak nic nie mógł na to poradzić.

Bramy płonęły.

Otaczały ich płomienie. Małe eksplozje, nie tak wielkie jak te w Zakładzie Karnym, rozbrzmiewały dokoła. Odłamki szkła i metalu bezlitośnie uderzały w samochód. Za każdym razem, pojazd wydawał niepokojące dźwięki. Zupełnie jakby i on krzyczał.

„Boli. Boję się. Umrę”. 

 - Płonie. - Gdy już to wymówił, przerażenie ogarnęło całe jego ciało. Czuł się, jakby każdy włos na jego ciele stał w innym kierunku. Jednak poprzez płynącą w nim falę strachu, na wierzch wybiła się odrobina ciekawości, nie chcąc się od niego odczepić.

„Jak to może tak łatwo się rozpaść?”

Rozumiał, że Shion i Nezumi całkowicie zniszczyli rdzeń Zakładu Karnego. Był pod wrażeniem tego osiągnięcia. Jednak coś w tym wszystkim było nie tak. To działo się za łatwo, za szybko. „To zawsze było takie delikatne? To mogło się tak szybko zawalić?” Nie myślał już o No.6 jak o istnieniu absolutnym, ani jak o wszechmocnym władcy. Było takie samo, jak drzwi dzielące je od świata. Wygięte, zniszczone, leżące teraz na ziemi w kawałkach.

„Ale... ale mówimy tu o technologii No.6. O sztucznym mieście, urzeczywistnieniu ludzkiej inteligencji i nauki. Zakład Karny to drugie No.6, zajmujące się jego ciemnymi sprawami. To nienawistne dziecko No.6, zła iskra podsycana przez swego rodzica”.

Złe rzeczy często posiadały równie złe umiejętności. Czyżby tej na nic się one nie przydały? Czyżby tym razem zło miało upaść ot tak, bez żadnego wyboru?


„Heh, heh, heh”.

Znowu to usłyszał. Ten beztroski, przerażający śmiech, był znacznie straszniejszy. Nagle przed ich oczami ukazała się wielka ściana ognia.

Inukashi krzyknął. Rikiga również wrzasnął, niemal w tej samej chwili. Ogarnął ich strach, przed tym, co ujrzeli. 

 - Aaaaaaaa!

Wbili się w ścianę ognia. Psy bez przerwy skamlały. Inukashi nie zamykał oczu. Trzymał je otwarte, oglądając jak płomienie ich połykają. Nie miały jednorodnego koloru. Cynober wschodu słońca, szkarłat krwi, karmazyn kwiatów, wszystkie mieszały się razem. Błyskały złotem, by pogrążyć się w brudnej czerwieni. 

Rozpadła się część przedniej szyby. Gorące powietrze uderzyło ich prosto w twarze. Poczuł zapach palących się włosów. Ciepło odpierało wilgoć wszystkiemu dookoła, osuszając to i kurcząc.

„Och, a więc to tu zginiemy. Tak to się skończy” - pomyślał. - „Koniec końców i tak umrę. Przecież jestem tylko...”

 - Elyurias - odezwał się głos z tylniego siedzenia. Inukashi nie potrafił stwierdzić, czy należał do Shiona, czy do Nezumiego. Nie znał znaczenia słowa, które właśnie usłyszał. To był jakiś rodzaj inkantacji? Brzmiało zbyt dziwnie na czyjeś ostatnie słowa. „Chociaż ci dwaj byli przecież dziwni, osobliwi, śmieszni, od samego początku. Nie dziwi mnie to, tylko jakoś... zastanawia”.

„Elyurias? Co to, do cholery, jest?”
Jego włosy zaśpiewały. Skóra zaczynała się smażyć. Była gorąca. „Cholera, pali”.
Płomienie zachwiały się. Zamajaczyły, zdając się cofnąć odrobinę. Gorące powietrze również odeszło na moment, pozwalając mu oddychać odrobinę swobodniej.

„Eh? Dlaczego?”
- zamrugał Inukashi. - „Płomienie cofają się same? Nie ma mowy. To niemożliwe. Absolutnie niemożliwe”.

 - Wyjeżdżamy! - wybuchł śmiechem Rikiga. - Udało się! Żryj to, No.6! Jesteśmy cali! Ha, ha, ha ha ha ha ha ha! Proszę bardzo! Załatwione! Ha ha ha ha ha ha!
Głośny śmiech odbijał się echem w samochodzie.

Ha ha ha ha ha ha! Ha ha ha ha ha! Ha ha ha ha ha!

Przedarli się. Miał rację - zdecydowanie im się udało.

Ziemia wokół nich pozostawała naga, z kilkoma kępami trawy czy drzewami gdzieniegdzie. Nie różniła się niczym od tej w Zachodnim Bloku. Jednak wśród tutejszej pustki, przebiegała prosta, dwupasmowa droga. Na jej drugim końcu znajdował się pewnie gęsty las. W ciemności Inukashi mógł dojrzeć jedynie ciemną masę, jednak jego nos wyłapał piękny zapach drzew.

„Zadbane drogi i gęste lasy - nigdy nie moglibyśmy tego zobaczyć w Zachodnim Bloku”.
„Dotarliśmy do No.6. Po raz pierwszy w życiu jestem w jego murach”.
 - Spójrz tylko. To dopiero coś. Ha ha ha ha ha! Tylko wielkiego Rikigę na to stać! Teraz to jestem bohaterem. Ha ha ha ha ha, udało mi się! Udało! Hura Rikidze, hip-hip hura! Ha ha ha ha ha ha ha!

Głos Rikigi załamał się jeszcze bardziej, przechodząc teraz w pisk. Inukashi podniósł butelkę leżącą u jego stóp i uderzył nią w głowę Rikigi.

 - Ał! A to za co?

 - To nawet nie bolało. Nie masz rozbitej głowy, nie?

 - Kretynie! Nie baw mi się tu teraz w bohatera!

 - Przynajmniej już nie rechoczesz jak opóźniona foka. To był naprawdę smutny widok, staruszku. Już nawet myszy i moje psy są od ciebie spokojniejsze. Coś ty takiego wspaniałego zrobił, co? Po prostu cieszyłeś się bezmyślną przejażdżką i wpakowałeś nas prosto w ogień. To wszystko. Weź się wstydź.

 - Zamknij się. Czy mysz albo któryś z twoich psów pokieruje za mnie samochodem? Chciałbym to zobaczyć. Myślisz, że masz prawo mówić co tylko ci się podoba...
Gdy Rikiga skończył już wykrzykiwać swoje myśli, wydał głębokie westchnięcie.
 - Shion, gdzie teraz? - zapytał. - Nie mam pojęcia, jak wyglądają drogi w No.6. Nie było mnie tu dziesięć lat.

Inukashi poczuł, jak Shion porusza się w siedzeniu.//*zaspany* już dojechaliśmy?//

 - Utracone Miasto jest już niedaleko. Za lasem zaczynają się przedmieścia No.6, a dalej są centralne dzielnice. Las służy do ukrycia muru przed mieszkańcami.

 - Ach tak. Żeby mogli żyć bez przypominania sobie co chwila, że otacza ich ściana. 

 - Tak.

 - A co z tym szpitalem? Gdzie mamy jechać?

 - Prosto przez las. Dotrzemy na rozdroże i trzeba będzie skręcić w prawo, a dalej znajdziemy małą klinikę.

 - To wystarczy? Eve jest dość poważnie ranny, nie?

 - Postrzelono go z karabinu.

 - Nie potrzeba mu jakiegoś bardziej zaawansowanego miejsca do leczenia?

 - Może - odpowiedział Shion. - Ale ta klinika jest najbliżej. Mają salę operacyjną. Szpitale z pełnym wyposażeniem są głębiej w mieście. Nie mamy czasu tam jechać, a samochód może natknąć się po drodze na jakieś kontrole. Im bliżej do centrum, tym gorzej. Poza tym, do większości klinik potrzeba karty obywatelstwa.

 - Nie masz żadnej?

 - Wywaliłem ją.

Shion wziął oddech i kontynuował.

 - I tak byłaby bezużyteczna. Mieszkańcy Utraconego Miasta nie mają wstępu do większości szpitali w centrum. 

 - Nie mógłbyś do nich wejść?

 - Nie. Typ posiadanej przez ciebie karty, a właściwie twoja pozycja jako mieszkańca, określa gdzie możesz się leczyć, gdzie wolno ci mieszkać i czym będziesz jeździł; mieszkańcy Utraconego Miasta nie mają nawet wstępu do centrum, jeśli chcą zażyć droższej rozrywki czy kupić ubrania. Jeśli chodzi o miejsca z najlepszym wyposażeniem, liczba ich klientów maleje.

 - Ci to mają zasady - skomentował Rikiga. - Słyszałem już o tym oczywiście, w końcu miałem do czynienia z urzędnikami. Wiedziałem coś tam o tej całej niewygodzie w mieście i że hierarchia jest najważniejsza. Ale pomyśleć, że stosują tak przestarzały system... W życiu bym sobie tego nie wyobrażał. Co za niespodzianka.

 - Wysocy urzędnicy są bliscy szczytu hierarchii. Nie mają pojęcia, jak to wygląda na dole. 

Inukashi prychnął.

Rikiga miał rację. Był zaskoczony, czy może raczej utkwił w głupim zafascynowaniu. Złapała go ta informacja akurat, gdy spuścił gardę, więc tylko na to mógł się zdobyć.

„A więc to miasto, No.6, nie tylko dzieliło ludzi na mieszkających po różnych stronach muru, ale i sortowali własnych ludzi, tworząc między nimi coraz więcej maleńkich różnic?”

Bogaci i biedni; ci, którzy mieli i ci, którzy mieć nie mogli; wyżsi i niżsi; silniejszy i słabszy - No.6 wyrysowało niezliczone linie, nigdy formalnie nie istniejące pomiędzy ludźmi, okrajając ich i dobierając według upodobań

„Po co im taki system? Kto go w ogóle potrzebuje?” - Pech stawał się mordercą. Szczęście - wybawicielem. Linia między fortuną a przekleństwem była jedyną rzeczą, dzielącą ludzi w Zachodnim Bloku.

 - To szpital, do którego jedziemy, nie wymaga Karty Identyfikacyjnej?

 - Wymaga. Nie ma w No.6 miejsca, do którego można się bez niej dostać.

 - Więc...

 - Lekarz z kliniki był klientem w sklepie mojej matki.

 - Karan? Jej sklepie... w piekarni, prawda?

 - Tak. Przychodził raz czy dwa razy w tygodniu po świeży chleb na drugie śniadanie.

 - Jak miał na imię?

 - Ja... nie wiem. Mówiliśmy do niego per: „doktorze”. To zwykle wystarczało. 

 -  Nie wiesz nawet jak się nazywa? - zapytał z niedowierzaniem Rikiga. - Jesteś pewien, że możesz mu zaufać? Jest dość dobroduszny, żeby zająć się kimś bez karty? Kimś spoza miasta?

 - Nie wiem. Ale to jedyna szansa. 

Rikiga ucichł. Nie było czasu na rozmyślanie czy wahania.

Im bardziej zbliżali się do lasu, bogaty zapach rodzącej ziemi stawał się coraz silniejszy. Z No.6 dało się dojrzeć płonący Zakład Karny, czy może  blokował go widok lasu?

„Jest taki spokojny”
- pomyślał o Shionie Inukashi. Słowa Shiona były opanowane i niezmącone. Jakby nie należały do zwykłego Shiona. Gdyby był taki jak zawsze, szalałby z niezdecydowania, walcząc desperacko z własnym sercem.

Kiedy nauczył się tłumić tak swoje emocje i zachowywać się spokojnie? Coś się w nim zmieniło, jak w zanurzonej w wodzie tkaninie, która traci kolor.

Inukashi polizał wierzch dłoni. Piekło go oparzenie.

Bał się odwrócić. Gdyby to zrobił i skupił wzrok w ciemnościach, ujrzałby zakrwawionego Nezumiego i tajemniczego Shiona. Wiedział, że to tylko jego wyobraźnia, jednak strach nie chciał go opuścić. Jego kark był tak napięty, że czuł jakby zaraz miał się złamać.

„Cóż, będzie źle, jeśli się zmieni”
- powtarzał bez przerwy w głowie, liżąc tworzące się na jego dłoni pęcherze. - „Shion to Shion. On się nigdy nie zmieni; a jeśli jednak, będzie naprawdę okropnie. Tak jak ja jestem, kim jestem, jak ja nigdy się nie zmienię, tak on też nie może się zmienić”.

Samochód wjechał do lasu.

 - Och...! - krzyknął delikatnie Shion. - Niebo... płonie.

Rikiga również wypuścił stłumiony wrzask, tonąc w siedzeniu. Samochód poderwał się na bok, niemal uderzając jedną z latarni stojących między drzewami. 

Niebo płonęło.

Firmament zamalowany czernią nocy rozświetlały płomienie. Na zakładzie Karnym się nie skończyło. Samo No.6 również pluło ogniem. W różnych miejscach miasta szalał ogień.

„Co jest?” - Inukashi obrócił się z wciąż na wpół otwartymi ustami. 

 - Hej, co się właśnie stało?

Shion siedział w bezruchu. Trzymał Nezumiego w ramionach, nawet nie mrugając. Jedynie jego usta poruszały się niepostrzeżenie.

 - ...Płonie.
Z daleka usłyszeli dźwięk wybuchu. Nadszedł zza nich, nie z przodu. Z miejsca, które przed chwilą opuścili.
 - Brama... - Inukashi nie miał już słów. Nie mógł wydukać nic więcej. Zamknął usta, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

„Co, do diabła, wisi w powietrzu?”
Nie był ani podekscytowany, ani ciekawy. Nie bał się. Rzucały nim emocje, których nie potrafił opisać.

Shion przemówił.

 - Niedługo wyjedziemy z lasu. Potem będziemy już w Utraconym Mieście.



==Koniec rozdziału 1==


Wykorzystano fragm. wiersza ,,Ofelia'' Artura Rimbauda w przekładzie Jana Kasprowicza.